pomocnik ebenisty — warsztat H. Wisse
26 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
your skin beneath my lips feels like a thunder promising rain, pour out, darling, make me drown, let me sink in yours shivers, let me bury my hands in the sands of promised land and pray for it to take me back, take me in, take me home

Czasami w domu umierały słowa – zbierały się na parapecie, zasuszone jak martwe muchy, przewracane znudzonym dziecięcym palcem, zbierały się na mleku gęstym kożuchem, który trudno było przełknąć przez ściśnięte ciszą gardło, i zbierały się w kołtuny kurzu pod łóżkiem matki, roztrącane jego oddechem, kiedy kładł się na dywanie i cicho do niej mówił, chyba o niczym ważnym, bo nie odpowiadała; z pewnością o niczym ważnym, był przecież tylko dzieckiem, miał lat pięć, sześć, siedem, miał lat osiem, kiedy przestał do niej mówić, bo nie miał jej nic więcej do powiedzenia, nic nie wydawało się ważne (mamo, jestem głodny; mamo, nie ma światła; mamo, gdzie są pieniądze?). Czasami w domu umierały słowa, więc ubierał buty po którymś z synów którejś sąsiadki i zostawiał mamie pocałunek na bladym policzku, choć jej oddech był gorzkawy, a spojrzenie nieruchome jak w koszmarach, w których szarpał ją za rękawy i dłonie, a cisza wypełniała mu przełyk jak wetknięty w usta kołtun waty.

U pani Simmons pachniało mentolem i po grzbietach mebli maszerowały mrówki, ale zawsze miała dla niego słowa – była stara i samotna, więc zbierała je do słoika jak swoje konfitury, jak muszki przyciągane słodką kroplą na dno pułapki, szemrały, kaszlały i lepiły się do włosów, wieczorem spłukiwał je z siebie, czując jak buczą mu pod ciemieniem troską, która zaciskała się na oddechu niezrozumiałym żalem. Mając osiem, dziewięć, dziesięć lat łapał ciepłą wodę w miskę – większą, większą i większą – i w butach nałożonych na gołe stopy szedł do domu, żeby zostawić ją w łazience dla matki; później w snach w miskę łapał dla niej słońce, od którego źrenice wypełniały jej się wreszcie światłem, ale kiedy wracał rano wciąż była nieruchoma jak głaz i tylko wystygła kałuża wlana w łazienkowe fugi zdradzała jej obecność.

Któregoś dnia do chaty pani Simmons wprowadził się ktoś nowy, a on, zatrzymany w drzwiach przez obcą, opryskliwą kobietę, stwierdził, że nigdy nie mówiła, że planuje się wyprowadzić i że na pewno by się pożegnała, i że co teraz? Co teraz, mamo? Nie odpowiedziała, a on nie mógł zostawić jej znów samej w tej ciszy, choć miał ochotę na nią krzyczeć, choć w skroniach czuł gniew po raz pierwszy tak podobny do bólu, nie mógł zostawić jej samej, przestraszony tym, jak łatwo było odejść, tak bez pożegnania, spędzał przy niej dzień za dniem i odkładał słuchawkę nerwowo, kiedy odzywał się w niej zniekształcony głos nauczycielki, Roscoe, to ty? Gdzie twoja mama? Oglądał jej dłonie, wpuszczając smugę światła przez ciężkie zasłony, obawiając się, że znajdzie na nich starcze plamy kwitnące na skórze jak pleśń (takie jakie kwitły na rękach pani Simmons), ale skórę miała gładką – była młodsza od innych rodziców, jej głos nie był tak stanowczy, spojrzenie nie tak dorosłe, a kiedy słowa w domu odżywały, odżywał z nimi jej rześki, głośny śmiech. Miała twarz dziewczęcą, miała twarz kogoś, o kogo należało się troszczyć, więc całował ją w gładki policzek na dobranoc i przynosił jej kanapki do łóżka, i przeliczał pieniądze nazbierane w pudełku po kawie, przesuwając je chłopięcym palcem po stole, i kiedy skończył trzynaście lat, zaciągnął się u wujka mieszkającego w Carnelian Lands do pomocy przy bydle, chociaż bał się buhajów parskających gorącym oddechem, wuj rzadko bywał trzeźwy, a matka krzyczała, że nie chce jego brudnych pieniędzy, że może mu je zanieść z powrotem, żeby się nimi zadławił, nawet gdyby mieli zemrzeć głodem. Nie odpowiadał, zbierając rozrzucone banknoty ze zniszczonej, brudnej podłogi; nie odpowiadał, choć w skroniach wrzała mu złość, czasem, kiedy życie stawało się duże i ciężkie jak duszący pled nałożony na głowę, umierały w nim słowa. Złość spuszczał z żył w szkole, spuszczał ją z żył z byle powodu, wracał do domu z podbitym okiem, ze skaleczoną skronią i rozbitym nosem, wracał do domu spokojniejszy, tak często, że matka w końcu przestała krzyczeć, pytała tylko, czy powinna wyprasować swoją jedyną znośną koszulę na wizytę u dyrektora, czy miał tym razem ćwierć rozumu.

Pytał ją czasem o ojca, kiedy był jeszcze dzieckiem, a ona opowiadała mu o nim z uśmiechem, czasem tylko popełniając sprzeczność między jednym słowem a drugim: raz był właścicielem dużej fermy, jak świętej pamięci dziadek, ale przeniósł się do Ameryki, by ułożyć dla nich lepsze życie; innym razem dziennikarzem pragnącym pisać o rzeczach ważnych, ale wyjechał do Kosowa i listy przestały przychodzić; zawsze miał na imię Henry i zawsze mówił do niej moje słońce. Zawsze obiecywał też, że do nich wróci, ale kiedy spotkał go w końcu w ich salonie – miał szesnaście lat i dziwaczne wrażenie, jakby spoglądał w lustro oddalone o dwie dekady naprzód i w dół koryta rynsztoku – dotarło do niego, że jego głos nigdy nie mógł brzmieć obietnicą, jedynie groźbą. Nie winił matki, że tego nie zauważyła – zdawała się często nie zauważać w ludziach sygnałów jasnych jak czerwona flara; nie winił jej tak, jak nie można było winić dziecka za to, że jest naiwne i próbuje złapać w palce ogień. Ojciec nie mówił do matki moje słońce, nie mówił do niej nawet po imieniu – kiedy wszedł do salonu przywiedziony podniesionymi głosami, przekleństwa cięły powietrze jak wściekłe szerszenie, przekleństwa, od których zrobiło mu się czerwono przed oczami. Po raz pierwszy dowiedział się o nim czegoś prawdziwego: był zaskakująco żywy, miał ostry głos, podobnie wrzącą krew, jak ta w jego żyłach, gorącą i lepiącą się do palców, i ciężką grań pięści.

Matka mówiła mu czasem, że w domu potrzeba mężczyzny, a potem uśmiechała się czule, kiedy odpowiadał, że w takim razie nie potrzebują już nikogo więcej oprócz siebie. Złościł się na ten uśmiech, ale pozwalał jej wichrzyć swoje włosy i nie kłócił się z nią więcej. Tego dnia, kiedy poznał ojca, zdał sobie sprawę, że jego własna skroń była krucha jak skorupka jaja, że jego serce znało strach smakujący żółcią podnoszącą się do ust i że był smarkaczem noszącym życie jak za duży płaszcz z dorosłymi obowiązkami i zmartwieniami w kieszeniach. Jego ojciec był mężczyzną, on ledwie w połowie, mieli tak samo ciemną krew, ale różniła ich ta ciężka grań pięści i metaliczno-kwaśny posmak strachu podchodzący do ust. Ktoś, na szczęście, zawiadomił policję.

Do matki nie odzywał się miesiącami, choć łapała go za dłonie, powtarzała przepraszam, w płaczliwej złości, pijana, mówiła jestem twoją matką, zostawisz mnie tak?, więc wychodził z domu, w szczebiot świerszczy i ogłuszającą duszność letnich nocy, pukał cicho w okno, za którym spał Carmen, jego słowa łaskotały mu skórę cichą miękkością jak senne ćmy. Nie potrafił jej jednak zostawić, wściekało go to jeszcze bardziej; nie mógł jej zostawić, bo miała tylko jego, nawet jeśli on zawsze miał tylko siebie, pochowaną panią Simmons i, czasem, uśmiech Carmy. I potem, kiedy skończył szkołę, na uboczu drogi, przed drzwiami niepozornego warsztatu znalazł też złudzenie, że mógłby mieć jakąś przyszłość – wyrwiemy się stąd kiedyś, mówił później, z palcami obolałymi od opornego drewna, z ostrym zapachem lakieru na ubraniu, oboje, obiecywał, zostawiając na białej ościeżnicy ślad przybrudzonych oleistą farbą palców.

Roscoe Nehls
28.10.1997
Lorne bay
pomocnik stolarza, renowator mebli
warsztat stolarki artystycznej Hugo Wisse
Sapphire River
kawaler, biseksualny
Środek transportu
Komunikacja miejska, rower lub stary, przerdzewiały pick-up głównie do wycieczek poza miasto.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak powiązań.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Szukaj mnie z plecami przy ścianie, przy krawędzi chodnika daleko od bocznych uliczek, przy stoliku wciśniętym w najdalszą część lokalu, tam, gdzie rozmowa może być tylko zamierzona i intymna; szukaj mnie poza miastem, rozglądającego się za wiatrem w polu, głaszczącego jagnięce głowy przez ogrodzenia, karmiącego dingo tanią szynką z kanapki; szukaj mnie między wyszczerbionymi meblami w małym warsztacie starego Wisse, w zapachu drewna i w śladzie pyłu na rękawie Carmy; szukaj mnie długo, w dnach moich źrenic, szukaj mnie tak, bym nie miał dłużej dokąd uciec.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Carmen Harlowe

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak, po uprzednim kontakcie.
Roscoe Nehls
Adam Sattrup
niesamowity odkrywca
pierożek
brak multikont
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany