chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- O wszystkim – potwierdziła łagodnym tonem sugerującym, że to nie był wymóg, ale też ów głos otwierał pewne drzwi. To był głos kogoś gotowego wysłuchać, zrozumieć, pocieszyć, doradzić albo pomilczeć. Kogoś, kto dawał możliwość na to wszystko, nawet na odległość. Margarita od zawsze emanowała własną przyjemną energią, ale zaawansowaną sztuką było docierać nią ponad tysiąc pięćset kilometrów dalej.
Nie skomentowała swej cudowności, o której doskonale wiedziała. Teraz skupiła się na Beverly. To ją miała zmotywować, pocieszyć i doładować energią. To ona w tej chwili miała poczuć się cudownie na tyle na ile się dało po ciężkiej rozmowie z żoną. Sprowadzanie tego do siebie nie było w geście Margo, choć była świadoma swej wartości. Nie od zawsze tak się ceniła, ale starszy brat w kółko powtarzał, że była wyjątkowa. Robił to ciągle, raz po raz, aż mu uwierzyła; poczuła, że była coś warta i szlifowała to w zawodzie, który kochała.
Słysząc o rozwodzie zamknęła oczy. Ciężko powiedzieć, co teraz czuła. Mieszankę ulgi, ale też złości. Wiedziała z czym wiązał się proces definitywnego rozstania z drugą połówką. Przechodziła przez to. Trwała w długiej separacji, która wcale nie sprawiła, że odcięcie więzi między nią a Tessą bolało mniej. Zgodnie z tym, co usłyszała od koleżanki psycholożki rozwód przeżywało się jak żałobę. Nagle traciło się osobę, z którą dzieliło się życie. Nie było obok jej osoby, głosu, dotyku, rzeczy, zapachu, ulubionego jedzenia.. to wszystko przepadało, jakby naprawdę ów osoba zmarła i nagle należało odnaleźć się w nowej rzeczywistości (bez niej).
- Rozumiem – Jak trudno było podzielić się nowym planem. – Wiem, jak trudno jest podjąć TĘ decyzję. – Również była w sytuacji, kiedy wreszcie z żoną musiały powiedzieć dość, co było cholernie trudne. – Na pewno nie jest ci łatwo. – Ani z tym, że musiała powiedzieć żonie o rozwodzie ani z pogodzeniem się sama ze sobą. Pomimo tego, co zrobiła Jen oczywistym było rozdarcie, które czułaby Beverly. Z jednej strony miała do czynienia z żoną, która ją okłamywała a z drugiej.. cóż, to była jej żona. Kobieta, którą kocha(ła). Miałaby się teraz od niej odwrócić?
Podczas kolejnych słów Strand do szatni weszły dwie dziewczyny. Margo postanowiła wyjść z pomieszczenia i uznała, że pójdzie do samochodu bez przebierania się. Potrzebowała teraz prywatności, dlatego jedną wolną ręką ściągała uprzęże do wspinaczki jednocześnie spojrzeniem dając Carlowi do zrozumienia, że będzie już iść.
- A czy ona.. – Urwała, bo miała problem z ostatnim zapięciem. – Scusa. Zdejmuje uprząż. – Potrzebowała chwili aby się z nią uporać, po czym od razu ruszyła do wyjścia. – Idę do samochodu. Tam będę miała spokój. – Musiała wyjaśnić to małe zakręcenie po jej stronie słuchawki. Nie chciała aby Beverly poczuła się zignorowana. Wręcz przeciwnie, Margo robiła wszystko aby znaleźć się w otoczeniu odpowiednim do przedłużenia tej rozmowy.
Po otwarciu auta wrzuciła torbę na siedzenie pasażera i zajęła miejsce przed kierownicą wreszcie pozostając w przestrzeni, w której nikt nie powinien jej przeszkadzać.
- Beverly, po tym co ci zrobiła równie dobrze mogłabyś jej nie odwiedzać i słowem nie wspomnieć o rozwodzie. Dostałaby papiery do więzienia i tyle. – Strand miała do tego święte prawo nadane jej przez zakłamaną Jen. – Tylko, że tego nie zrobiłaś, bo jesteś porządną osobą. Powiadomiłaś ją przed faktem a ona co? Nagle wyskakuje ci z tajemniczym kimś, po kogo telefonie miałaby wyjść na wolność? – To brzmiało jak kolejny przekręt albo niewygodny fakt (od czego lepiej trzymać się z daleka). Nie dość, że Jennifer cały czas okłamywała Beverly to jeszcze podobno miała wysoko postawione znajomości, które również ukrywała przed żoną?
Westchnęła wiedząc, że zbyt dużo powiedziała, ale nie mogła pozostawić kobiety samej z nękającymi ją myślami.
- To twoja żona, kochasz ją i czujesz się za nią odpowiedzialna. Jasne, że jakąś cząstką siebie – Choćby minimalną. – chcesz ją chronić. Być może to się uda. Być może Jen wyjdzie z więzienia, ale co dalej? Czy w tej chwili, gdy zamykasz oczy, jesteś w stanie wyobrazić sobie, że znów zasiadacie do wspólnej kolacji? Że podczas spaceru, rozmowy albo oglądania filmu będziesz w stanie szczerze przed samą sobą przyznać, że znów ufasz tej kobiecie? – Bertinelli spodziewała się, że Jen straciła sporo zaufania w oczach Beverly. Być może nawet całe, więc czy po czymś takim pani oficer znów zaufa swej małżonce?
Oparła głowę o zagłówek i westchnęła wiedząc, że zadawała trudne pytania. Nie czuła się z tym dobrze. Wolałaby mieć możliwość spojrzenia Beverly w oczy, odczytania jej reakcji i złagodzenia tego co czuła w sposób inny niż tylko rozmową (na domiar złego przez telefon).
- Bambina - Łagodność powróciła do jej głosu. Nie umiała w taki sam sposób mówić o Jen. - czego potrzebujesz? Co mogę dla ciebie zrobić? - Postara się, choćby na odległość.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie była pewna czy wszystko na pewno przejdzie jej przez gardło. Nie mogłaby tak po prostu powiedzieć o tym, co insynuowała Jen, w temacie jej relacji z Margo. Czuła, że to za bardzo przypominało zagrywki Tessy, co pamiętała z czasów Syrii. W ostateczności, nawet jeśli Jen tolerowałaby rolę Bertinelli we wiadomym zestawieniu, sama Bev nie byłaby w stanie tego ciągnąć. Nie wyobrażała sobie dzielenia wyjątkowych uczuć na kilka osób. Poligamia wydawała się konceptem tak odrealnionym od wyznawanych zasad, że nawet nie brała jej pod uwagę. Zapamiętała jednak główne przesłanie Jen, związane z jej toksycznym przywiązaniem do potencjalnej rzeczywistości. Raniłaby tym scenariuszem nie tylko siebie, małego syna, ale i osobę trzecią, w tym wypadku samą Margo.
Podane przez małżonkę rozwiązanie zwyczajnie nie wchodziło w grę.
To wszystko nie było łatwe, co Bertinelli doskonale rozumiała.
- Nie jest, ale… nie widzę innego wyjścia.
Nie byłaby w stanie już nigdy w pełni zaufać Jen. Wciąż miała przed nią tajemnice, dotyczące szybkich telefonów, wyciągających ludzi z aresztu. Nic, co brzmiało w ten sposób nie wiązało się z legalnością czy postępowaniem zgodnie z prawem. Korupcja, szantaż czy jawne naginanie protokołów narażających niewinne osoby, to nic, z czym Strand chciałaby mieć cokolwiek wspólnego.
Odruchowo kiwnęła głową, słysząc o zmianie miejsca. Szybko poprawiła się, rzucając krótkie „ok”. Korzystając z małej przerwy sięgnęła po chusteczkę, aby wytrzeć Oliverowi buzię. Kiedy spało mu się wyjątkowo dobrze, trochę się ślinił, co było typowe dla małych dzieci. Podobnie, jak zaciskanie kciuków w piąstki, co niektórym zostawało aż do dorosłości, jako naturalny odruch bezwarunkowy, przy zapadaniu w sen.
- Nie wiem teraz, co mam o tym myśleć - wzmianka o telefonicznym, wpływowym kontakcie tylko bardziej podkręciła jej czujność. - Czy powinnam powiedzieć o tym śledczym, zamontować kamery przed domem, albo powiadomić ochronę osiedlową.
Musiała działać zapobiegawczo, chroniąc tym samym syna. Dobrze, że póki co nie uczęszczał do żłobka, ani przedszkola, w którym nieźle przetrenowałaby personel, co do odbierania dziecka czy ogólnego czuwania nad jego bezpieczeństwem. Od tego wszystkiego jeszcze przedwcześnie osiwieje i będzie musiała nakładać farbę częściej, niż zwykle.
- Chyba im o tym powiem - zdecydowała, uważając współpracę ze służbami za najlepszą decyzję. Wiedziała, że szefostwo nie zawsze miało dobre chęci, nie mniej funkcjonariusze terenowi wypadali przy nich zdecydowanie lepiej. Teraz musiała kierować się przede wszystkim dobrem Olivera, którego nigdy nie naraziłaby na świadome niebezpieczeństwo.
- Nie będę w stanie - co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Człowiek, który oparzył się, dotykając rozgrzanego czajnika, będzie wiedział, aby tego nie robić. Analogiczna sytuacja miała miejsce w małżeństwie Strand. Oparzyła się raz i nie potrzebowała kolejnych ran.
- Dlatego podjęłam decyzję o rozwodzie.
Sąd z pewnością pozytywnie przychyli się do jej wniosku, mając na uwadze wszystkie przekręty małżonki. Przyznanie Beverly pełnej opieki nad Oliverem było wręcz oczywiste. Nikt normalny nie przekazałby małego dziecka kryminalistce o przestępczych zapędach.
- Czuję, że ta kobieta, którą poznałam, której pomogłam, nigdy tak naprawdę nie istniała.
Hamowała się przed okazywaniem rozpaczy. Wyczuła, że pod koniec zdania głos jej się załamał, dlatego dzielnie spięła mięśnie i przełknęła ślinę. Jen nie była tego warta. Nie zasługiwała nawet na jedną łzę, będącą symbolem zrujnowanego małżeństwa.
Wzięła jeszcze jeden głęboki wdech, słysząc charakterystyczny ton głosu. Potrzebowała spojrzeć na nią bezpośrednio. Złapać za rękę, przytulić, zaczerpać odrobinę znajomego ciepła i zerknąć w oczy, aby uspokoić ten rozszalały tajfun, wysysający energię. Z oczywistych powodów, nie mogła wymagać tego na już.
- Po prostu… poczekaj na mnie - poprosiła, przymykając na chwilę oczy. - Jutro będę z powrotem. Dam sobie radę.
Zawsze jakoś wychodziła z trudnych sytuacji – w lepszym, bądź gorszym stylu. Liczył się sam efekt końcowy. Dotrze do Lorne Bay w jednym kawałku i nadrobią wszelkie zaległości z tytułu całej sprawy.
- O nic się nie martw, dobrze?
Poczułaby się beznadziejnie, gdyby w wyniku rozmowy Margo dopadły negatywne myśli, utrzymujące się aż do następnego dnia. Wolałaby odpowiednio zadbać o jej samopoczucie, niż zrzucać całą masę przykrych wiadomości, sugerujących trudny okres.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Słysząc o kamerach w domu zmarszczyła brwi zastanawiając się, czy Jen rzeczywiście byłaby w stanie zagrozić Beverly i synowi. Czy jej nieznane nikomu kontakty nagle pojawią się w czterech ścianach Strand żądając zapłaty albo czegoś, w co dodatkowo mogła wpakować się Jennifer? To brzmiało ekstremalnie, choć samo to co zrobiła żona Beverly było czymś nie do pomyślenia.
- Powiedz – poparła jednocześnie mając na uwadze, że.. – Pamiętaj, że to mogła być kolejna manipulacja. Przestraszyła się rozwodu, więc wymyśliła to na poczekaniu dając ci powód do tego abyś poczekała. Liczyła, że odpuścisz na miesiąc albo dwa, a potem przeciągałaby to tak długo, jak to tylko możliwe. - Uważała, że odpowiednie służby powinny to sprawdzić, ale też trzeba mieć na uwadze kłamstwo, którymi Jen od lat karmiła Strand; przynajmniej w niektórych kwestiach. Znów mogła zmyślać byleby utrzymać żonę przy sobie jak najdłużej, czyli do prawdopodobnego szybkiego wyjścia z paki, co mogła pięknymi słowami przedłużać obiecując, że to już niedługo. To samo robiła Tessa zapewniająca, że mają czas na oficjalną adopcję Amelii przez Margo. Francuzka tak ją urabiała, że nagle minęło dziewięć lat, po których Bertinelli została z niczym.
- Sama widzisz, że to słuszna decyzja. – Strand miała prawo czuć się rozdarta w środku. Mogła też co pięć minut mieć wątpliwości, czy robiła dobrze w kwestii rozwodu, ale sama po rozmowie z Margo widziała jakie miała podejście. Co czuła do Jen, która ją okłamała i że już nie wyobrażała sobie zaufać tej kobiecie. To był jasny sygnał do tego aby odciąć pępowinę bez prób reanimowania czegoś, co być może dało się odbudować, ale już nigdy nie będzie takie samo. Bertinelli coś o tym wiedziała pod koniec małżeństwa stosując podobna wizualizację. Zamykała oczy i myślała o przyszłości, w której nie było Tessy.
Poczekaj na mnie.
- Jestem tutaj – wyszeptała do słuchawki.
Odwróciła spojrzenie patrząc przez boczną szybę. Zastanawiała się nad skalą wypowiedzianych słów. Nad tym co mogły naprawdę oznaczać a o czym pomyślała łapiąc się na tym jak nastolatka na rysowaniu serduszek w zeszycie. Oczywistym było, że miała poczekać do jutra, do ich kolejnego spotkania twarzą w twarz. Tylko, czy miała poczekać dłużej? Czy miała czekać na Beverly z myślą, że powtórzą ostatni pocałunek? Czy czekać na nią jako na wolną kobietę, z którą wreszcie bez żadnych innych zobowiązań (żon) mogłyby pójść na randkę? Jasne, że o tym myślała. Jasne, że była zazdrosna o Jen. Jasne, że w Syrii uwierała jej własna żona. Okoliczności były słabe, wręcz emocjonalnie okropne dla Strand, ale czy w tej tragedii wreszcie nadarzyła się okazja aby zrozumieć, co je do siebie ciągnęło? Czy wreszcie dostały szanse aby tego spróbować?
- Wiesz, że to niemożliwe? – Uśmiechnęła się pod nosem mając na myśli swoje zamartwianie się. – Martwi mnie wiele rzeczy. Wojna w Izraelu i Ukrainie, kryzys imigracyjny, trzęsienia ziemi i wulkan we Włoszech. Na pewno nie wiesz, ale wczoraj w Neapolu rozbito klan kamorry Di Lauro, który inwestował w znaną linię odzieży i mieli swój napój energetyczny, który kiedyś piłam(!) – Mówiła z przejęciem, ale też nutką rozbawionego niedowierzania, że świat właśnie taki był. – To też mnie martwi, lecz najbardziej teraz myślę o tobie.. i o wulkanie, bo zagraża mojemu krajowi, ale głównie o tobie. - Wciąż się delikatnie uśmiechała wiedząc, że to chwilowe nadmierne gadanie uwolniło Beverly od myślenia o Jen (przynajmniej na pół minuty). - Od razu jedziesz do rodziców?
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie zamierzała ślepo wierzyć we wszystkie zapewnienia Jen. Skoro była w stanie ciągnąć ogromne kłamstwo przez tak wiele lat, nie postrzegała jej jako wiarygodną osobę. Być może początek ich wspólnej drogi był prawdziwy, ale cała reszta w przeciągu lat kompletnie zmieniła swoje oblicze, zamieniając coś potencjalnie pięknego w zwyczajną iluzję.
- Biorę to pod uwagę - zaznaczyła, trzymając się swojego zdania i najbardziej logicznego podejścia. Być może los mścił się na niej za podejmowanie zbyt pochopnych decyzji, motywowanych chęcią dopasowania się do społeczeństwa. Związek z Jen nie był do końca szczery, ale przywiązanie do syna mówiło samo za siebie. On jeden był w tym wszystkim najbardziej prawdziwym elementem, który zamierzała chronić najlepiej, jak umiała.
Złoży papiery w przyszłym tygodniu, po konsultacji z prawnikiem. Mogłaby równie dobrze przegadać tę sprawę z mamą, ale nie chciała się nią wyręczać przy tak osobistych sprawach. W podobnych sytuacjach lepiej zachować obiektywizm od strony prawnej, bez osaczania członków rodziny, do niedawna całkiem sceptycznie do niej nastawionych.
Znów przymknęła oczy, słysząc szept, wywołujący przyjemne dreszcze od strony karku. Żałowała, że dzieliło je teraz tak wiele kilometrów. Musiała jednak załatwić bieżące sprawy, aby z lżejszym umysłem wrócić do domu i spotkać się z Margo. Też jej potrzebowała, co uzmysłowiła sobie po wspólnym spacerze, nie tak dawno temu.
Na świecie działo się dużo. Każdy, kto mieszkał w rejonach nieobjętych wojną czy ogólnymi, konfliktami zbrojnymi, miał szczęście. Trudno było przewidzieć przyszłość poszczególnych procesów i krajów, mając na uwadze wszystkie nawarstwione kryzysy. Gdyby człowiek myślał o nich na porządku dziennym, bez przerwy, szybko popadłby w uczucie beznadziejności.
- Niektóre sprawy są poza naszymi możliwościami - Margo z pewnością o tym wiedziała, co czasami budziło tymczasową bezsilność, albo nasilało uczucie niepokoju, w losowym punkcie dnia.
- ale… mogę spróbować przynajmniej trochę cię uspokoić jak wrócę, ok?
To była w stanie zaoferować. Nie było to może wsparcie, rozwiązujące wiele problemów na raz, ale może Margo odnajdzie w tym przynajmniej odrobinę komfortu.
- Tak… po drodze zgarnę jakiś obiad dla siebie, Olivera i posiedzimy trochę w domu - uznała, do czego przejdzie, jak tylko wypije kawę, napędzającą na resztę dnia. Zostało jej niewiele. Mogłaby posiedzieć dłużej, ale wolała zająć się Oliverem, zanim ten zacznie domagać się zmiany pieluchy, albo jedzenia.
Zerknęła kątem oka na ludzi siedzących przy stolikach, pogrążonych w rozmowach. Nie czuła się tak zupełnie sama, mając przy sobie Olivera, przy czym myśli i tak pomknęły w znajomą stronę, prowokując do wypowiedzenia jakże niepoprawnych słów.
- Chciałabym cię teraz pocałować - wyznała przyciszonym tonem, nie przejmując się, jak bezwstydnie mogłaby zabrzmieć. Być może przesadziła, ale musiała o tym wspomnieć, bo inaczej z miejsca by zgłupiała. Nie potrafiła udawać zupełnie koleżeńskich odczuć względem Margo, przynajmniej nie w szerszej perspektywie czasu, której początek miał miejsce w syryjskim obozie.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Bertinelli miała wiele powodów do zmartwień i choć na część z nich nie miała wpływu to i tak o nich myślała. Nie jakoś notorycznie. Nie zadręczała się tym. Rzadko można ją było zobaczyć wielce zmartwioną. Ostatnio w najgorszym stanie była po niebezpiecznej akcji w szpitalu, o czym już nie mówiła i wyglądała tak, jakby się z tego otrząsnęła. Nawet przez ostatnie dni, kiedy widziała się z Beverly nie okazywała stanu pogrążenia się w myślach o tym, co złego działo się we Włoszech; a było tego wiele. Po prostu miała te wszystkie złe rzeczy na uwadze. To, że mogły mieć ogromny wpływ na jej dalsze życie lub na rodzinę, którą bardzo kochała. Nie zakopywała się jednak pod kocem i nie karciła za to, czego nie zmieni. Jeżeli wulkan miał wybuchnąć, to tak się stanie, chociaż wtedy na pewno postara się dostać z powrotem do Florencji nie wyobrażając sobie bycia w Australii, kiedy w jej domu działo się coś złego. Teraz jednak o tym nie myślała woląc nie przyciągać złych rzeczy. Czytała o nich i rozmawiała o tym, ale daleko Margo było do stanu poważnego zmartwienia, przez który nie mogłaby normalnie funkcjonować.
- Twierdzisz, że znasz na to dobre metody? – zagadnęła zaczepnie wiedząc, że to nie był właściwy moment na tego typu gadki, ale nie mogła się powstrzymać. Z początku chciała zapewnić, że aż tak bardzo nie martwiła się wszystkim i czuła się dobrze, ale skoro Beverly oferowała pomoc w uspokojeniu, to niby jak miałaby jej odmówić?
- Czeka was długa rozmowa – stwierdziła na myśl o tym, że dopiero dzisiaj pani oficer opowie rodzicom wszystko, co się stało. – Jeśli twoi rodzice zaczną świrować to zadzwoń do mnie i wrzuć na głośnik. Pogadam sobie z nimi. – Chciała brzmieć tak, jakby naprawdę mogła mieć wpływ na czyiś rodziców. Jakby była im równa i mogła im przygadać, czego w razie potrzeby spróbuje. Miała moc przebicia i nie będzie gryźć się w język, jeśli państwo Strand nie okażą córce należytego wsparcia.
Nie spodziewała się tak śmiałego wyznania. Wszystko co do tej pory się działo było w miarę niewinne, ale też na poziomie komunikacji obu spojrzeń. Nie mówiły o tym na głos, jakby to coś mogło zepsuć albo złamałyby zasady. Wystarczyło, że rozumiały się patrząc sobie w oczy i w ten sposób nie grzeszyły, nie przekraczały granic, bo przecież nie mówiły o tym na głos. Jednak teraz.. serce Margo stanęło i sekundzie zabiło tak mocno, że poczuła to aż na żebrach.
Wzięła głęboki wdech, co Beverly z pewnością usłyszała.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś okropna? – zapytała z uśmiechem starając się o luźny ton głosu, chociaż w środku była podekscytowana jak zauroczona nastolatka. – Tylko ktoś okropny mówi coś takiego jednocześnie będąc ponad tysiąc kilometrów stąd. – To nie fair. Znów wzięła głęboki wdech będąc o krok od kupienia biletów do Brisbane, żeby spełnić zachciankę Strand. – Bambina.. – spoważniała, bo traktowała to wyznanie całkowicie serio. Po prostu nie chciała aby było to coś złego lub nieodpowiedniego, co należało ukrywać. Żeby to było bardziej tym, czym mogły się bawić; czymś dobrym. – ..zapytaj mnie o to kiedy się zobaczymy. – Chciała to znów usłyszeć jednocześnie patrząc w niebieskie oczy. Nie ważne, czy to będzie pytanie czy stwierdzenie chęci, które padło po drugiej stronie słuchawki.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Zanotowała w głowie, aby sprawdzić informacje na temat wulkanu oraz uchodźców, szturmujących ojczyznę Margo. Chciała śledzić na bieżąco wszelkie nowości, związane z tematami ważnymi dla pani doktor. W razie, gdyby coś poszło nie tak, mogłaby zadzwonić do niej i wesprzeć, niekoniecznie czekając na odzew z drugiej strony. Margo mogłaby milczeć tylko po to, aby jej nie martwić, co miało ostatnio miejsce w przypadku narwanego bandyty, atakującego operujących lekarzy. To również z tego powodu chciała szybciej wrócić do Lorne Bay.
- W pewnym sensie - uśmiechnęła się bezwiednie, zatrzymując spojrzenie na drewnianym blacie. - Mam kilka propozycji w zanadrzu.
Nie ważne, na jaką konkretnie by się zdecydowały. Najbardziej zależało jej na porządnym uściskaniu kobiety, której nie chciała zbyt długo zostawiać samej. Również miała w tym interes, mimo wszystko tęskniąc za konkretnym uśmiechem, niwelującym wszystkie złe doświadczenia z całego dnia.
- Jesteś pewna, że wiesz na co się piszesz? - dopytała z sympatycznym rozbawieniem, wyobrażając sobie udział Margo w zażartej, rodzinnej dyskusji. Wiedziała o tym, że Bertinelli tylko się zgrywa, ale miło było słyszeć słowa wsparcia z jej ust.
- Jeśli przełączysz się na włoski, nie będę w stanie cię tłumaczyć.
Jeszcze. Miała w planach zgłębienie przynajmniej podstawowych zwrotów, chcąc w ten sposób pozytywnie zaskoczyć Włoszkę. Nie powinna mieć większych trudności, jako, że nauka języków wchodziła jej całkiem sprawnie, z racji niezłej pamięci. Teraz miała dużo czasu na dodatkowe szlifowanie umiejętności, siedząc w domu z Oliverem.
- Kilka razy… - przyznała, słysząc, jak bardzo okropna była. Wyłapała żartobliwy kontekst określenia, reagując na nie kolejnym uśmiechem. Może powinna wycofać te jakże śmiałe słowa, ale teraz już na to za późno. Nie odkręci wypowiedzianych wyrażeń, uważając je za dokładnie opisujące to, co akurat miała w głowie. Rozmowa z Jen nie napawała ją optymizmem, ale głos Margo potrafił obudzić tę lepszą stronę myśli, przy której pragnęła zatrzymać się na dłużej.
- Zabrzmiałam zbyt dosłownie? - dopytała po chwili, odrobinę drocząc się z rozmówczynią. Być może powinna być podobnie zaczepna w bezpośrednich kontaktach z Bertinelli, bez krytycznego postrzegania poszczególnych czynności. Nawet Jen poniekąd ją do tego zachęcała, co nieźle zamieszało jej w głowie. Teraz nie zamierzała jednak zaprzątać sobie myśli wyrodną żoną.
- Zapytam - obiecała, zyskując dodatkową motywację do przetrwania reszty dzisiejszego dnia. W gruncie rzeczy, nie powinno być aż tak tragicznie. Czekała aż Margo rozłączy się jako pierwsza, co doprowadziło do małego wyzwania, przerzucanego z jednej strony na drugą. Dopiero wyrwany ze snu, marudzący Oliver skłonił Bev do odłożenia słuchawki, po uprzednim, żartobliwym zrzuceniu winy na dziecko. To tylko jeden dzień więcej.

/ztx2
ODPOWIEDZ