komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Richard Remington najpierw został wątpiącym, potem wierzącym i to całkiem gwałtownie- wiarą młodego adepta- a obecnie przemieniał się powoli iście w niedzielnego katolika. Nawet nie to, bo doskonale pamiętał, że ostatnio był w kościele z okazji swojego ślubu, a od tego czasu już trochę minęło. Na swoje usprawiedliwienie miał jednak fakt, że dyżurów przybywało, a jak dotąd nie znalazł się nikt godny, by zastąpić pana komendanta, więc musiał ciągle pracować za dwóch. Najwyraźniej był jednym z tych nieznośnych pracoholików, którzy nie umieli delegować zadań albo prześladowały go wszędzie duchy przeszłości, bo nawet sprawę pieprzonego Coopera musiał sam nadzorować dbając o to, żeby jego były diler- łamane przez kochanek- nie poszedł znowu za kratki.
Poprawka, by znowu nie próbował się wyłgać z aresztu za pomocą innych przyjaciół. Skoro ostatnio wyszło mu z Alexandrem, kto wie, na kogo doniósłby tym razem.
To wszystko sprowadzało się do tego, że okazał się człowiekiem zapracowanym tak bardzo, że nawet podróż poślubna okazała się być jedynie równie odległym planem na przyszłość jak jego dzieci.
Poza tym trudno było umawiać się na wszelkie wojaże, skoro jego żona ostatnio żyła pod inną szerokością geograficzną i miłość miłością, ale bywał na nią doszczętnie wściekły za budzenie go o trzeciej nad ranem, by przekazać mu, że wie. Najwyraźniej nadal nie dorośli do używania słowa na k i uważał to za doprawdy uroczy znak ich całej relacji, tak odmiennej od każdej innej, którą zniszczył po drodze. Można było więc rzec, że Dick w małżeństwie był człowiekiem szczęśliwym i spełnionym, ale jak się okazało, miłość nie była wcale żadnym lekarstwem na jego nałóg.
Łudził się, że dłużej potrwa ten stan sielanki i wyparcia palącej (czasami wydawało mu się, że dosłownie) potrzeby wprowadzenia się w odmienny stan świadomości. Przecież ostatnio przebrnął przez przedślubne przygotowania, ocalił kobietę ze studni i przetrwał huragan w postaci wizyty młodszej i niewłasnej siostry. Czymże dla niego miała być samotność, skoro tak naprawdę ciągle był wcześniej sam? Nie powinno go tak poskładać.
Ale niespodzianka, stało się i właśnie zastanawiał się czy powinien faktycznie uderzyć do Boga po starej znajomości czy zachować się jak człowiek rozsądny.
Pierwszym i tym najbardziej racjonalnym krokiem było wezwanie swojego sponsora, który powinien być praktycznie na każde jego wezwanie. Powinien, ale poczta głosowa uświadomiła mu, że jest sam. Ainsley? Trening do szesnastej, potem jakieś spotkanie z trenerem, następnie sen, poza tym co ona mu zrobi przez ocean? W końcu nie wytłumaczy mu na facetime, że jest brzydkim chłopcem, który nie powinien myśleć o kokainie.
Ironizował, co oznaczało jedynie jedno- Dick był coraz bardziej nabuzowany, bolały go wszystkie nerwy w ciele i mało brakowało, a postanowiłby coś podpalić tylko po to, by móc to ugasić i zająć się czymś konstruktywnym. Jak się okazywało, dzień w straży okazywał się wręcz martwy i jego myśli gnały jak szalone ku nowemu dilerowi, który nie musiał mu za wiele obiecywać. Przecież wiedział doskonale jaki tu syf i jakim skurwysyństwem jest wmawianie, że to na trochę i nie rozpieprzy to jego życia.
Dowody znajdowały się na miejscowym cmentarzu, do którego chciał skierować swoje kroki. Dopiero w połowie drogi uświadomił sobie, że potrzebuje kogoś żywego i było to niemal jak uderzenie w twarz, bo tam gdzie szedł, nigdy nie był mile widziany. Cel jednak uświęcał środki, a desperackie czasy rodziły równie kontrowersyjne metody, więc pewnego zimowego i australijsko pięknego dnia zastukał kołatką w bramę posiadłości swojego śmiertelnego wroga.
Proście, a będzie wam dane?
Zrobiłby wszystko, by się nie potknąć.
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Życie z Nathanielem przypominało trochę serial, który niby traktował o tych samych postaciach, ale odcinki niekoniecznie były od siebie uzależnione. Jednego dnia mogła być sielanka, innego dramat, jeszcze kolejnego cisza. Dobrze więc, że sama Divina o telewizji za wiele nie wiedziała i nie mogła dostrzec tego podobieństwa. Starała się skupiać na pozytywach, tym bardziej, że jej życie w willi było prostsze od życia w starej, grożącej zawaleniem chatce. Mimo to czasem za nią tęskniła... a może bardziej za tymi momentami, gdy nic jej nie ograniczało. Szczególnie w te dni, gdy Nathaniel wyjeżdżał z miasta, a jej nawet bardziej, niż zwykle, pilnowano. Oczywiście miała co robić... we własnej bibliotece Hawthorne miał więcej książek, niż widziała w tej miejskiej, w jego ogrodzie mogła robić co tylko jej się podobało, a w dodatku w wielu pomieszczeniach znajdowały się fortepiany, nie miała więc prawa narzekać. Powinna dziękować Bogu za to, że nie chodzila głodna i brudna, w zasadzie to dziękowała za to każdego dnia, ale też czasem... czasem brakowało jej swobody. Tego, że mogła się schować, gdy tylko chciała i nikt jej nie szukał.
Tego dnia nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Jasper nie mógł do niej przyjechać, więc ludzie Nathaniela kręcili się dookoła, udając, że wcale jej nie obserwują. Wyszła na zewnątrz, by zasadzić parę roślin, które dostała ostatnio, gdy wspomniała, że chciałaby bardziej zadbać o jego i tak już piękny ogród. Skupiona była na tym zajęciu, ale wciąż pozostała w niej duża doza czujności. Nawet jeśli teraz nie musiała z niej korzystać, state odruchy w niej pozostały. Nie umknęło jej więc to, jak do jednego ochroniarza podszedł drugi, wyraźnie poruszony. Nie powinna była podsłuchiwać, ale jednak... po prostu przestała poruszać dłońmi i wychwyciła parę słów składających się w całą wypowiedź.
- ...stoi przed bramą, przegonić go?
- Szef go by tu nie chciał.
- A może go zaprosili i nam nie powiedział? Zadzwoń do Jaspera...
- Nie odbiera. Wypierdolę go po prostu, szef mówił, że to ćpun, pewnie nie chciałby go tu... - może i Divina nie należała do najbystrzejszych mieszkańców Lorne Bay, ale to jej wystarczyło, by połączyć pewne fakty. W zasadzie w jednej chwili wypuściła małą łopatkę z dłoni i otrzepujac je o siebie ruszyła truchtem w kierunku bramy wykonanej ze zdobionej blachy, tak, że nie było widać ulicy.
- Nie wolno pani wychodzić! - rzadko kiedy ktoś się do niej tu odzywał, ale zaskoczyło ją to tylko odrobinkę.
- Wcale nie wychodzę! - zawołała nie zwalniając, a potem dopadła bramy i szybko spróbowała ją otworzyć. Przerosło ją to, ale przynajmniej mogła odsłonić małe okienko, dzięki któremu upewniła się, kto stoi po drugiej stronie.
- Richard! Dzień dobry, tak właśnie sadzilam, że to ty... zaraz poproszę kogoś, by to otworzył - obiecała, wiedząc, że już do niej zmierzają ludzie Hawthorne'a. Jeszcze nie wiedziała jak to rozegra, ale Nathaniel sam mówił, że ma tu się czuć jak u siebie, więc chyba najwyższy czas skorzystać z tej propozycji.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie do końca wiedział, dlaczego trafił właśnie tutaj. Miał przecież szeroko rozwinięty instynkt samozachowawczy, a jego licówki doskonale pamiętały wędrówkę po rynsztokowym chodniku. Miał wrażenie, że po tej traumie już nigdy nie były takie same. Z tego powodu wchodzenie do klatki lwa i szarpanie go za wąsy było przedsięwzięciem głupim, a Remington do idiotów nie należał. Musiał więc zmierzyć się jednak z ponurą prawdą- nie wszystko było w jego wykonaniu takie racjonalne jak zakładał. W innym wypadku nie znalazłby się tutaj, by zobaczyć się z kimś, kogo tak naprawdę nie widział od dnia swojego ślubu.
To było zaskakujące, bo przecież Divina stanowiła ważną oś zmian, które zakończyły się jego ustatkowaniem i odwykiem. Z biegiem czasu jednak jej życie- a raczej jej niewola- wywarło na niego taki wpływ, że przestał szukać z nią kontaktu. Po części więc poczuł się fatalnie sam ze sobą porzucając kogoś, kto pierwszy podał mu pomocną dłoń.
Pewnie mógłby to umotywować nawet tym, że starał się ją trzymać z daleka od siebie dla jej bezpieczeństwa, ale wiedział, że chodzi o coś innego.
Był na nią wściekły, że tak szarżowała ze swoim życiem pozostając tutaj i jednocześnie musiał być wdzięczny Nathanielowi, że jednak jest bezpieczna. Ta ambiwalencja irytowała go tak bardzo, że pewnie w gorszym stanie byłby w stanie powtórzyć sytuację z portu.
To chyba dobrze, że nie widywał jej tak często, prawda?
Gdy panowało jednak poruszenie przy bramie, wiedział, że najwyższa pora stąd uciec. To była właśnie ta jedna szara komórka (ile ich wyniszczył przy kokainie), która odpowiadała za gen przetrwania. To zaś było uzależnione od goryli, którzy zachowywali się jakby zobaczyli papieża. W innym stanie psychicznym ucieszyłoby go tak bardzo, że zacząłby się kłaniać w pół i rozdawać autografy, w tym zaś wzruszył ramionami i już miał odchodzić, gdy przez małe okienko dojrzał Divinę.
Richard.
Nie pamiętał dla kogo jeszcze był Richardem- nawet Ainsley, która kiedyś nie wymawiała r[/i (z czego do tej pory nieznośnie drwił) w dorosłym życiu nawet unikała tego imienia. To właśnie ono sprawiło, że postanowił pokornie zaczekać, choć przypuszczał, że może niebawem przypłacić to jednym ze spotkań, które nie nastrajały go optymistycznie. Usiadł jednak na murku i zapalił papierosa czując, że nigdy wcześniej tak mocno nie tęsknił za kokainą jak teraz, gdy kurz z tej pieprzonej drogi osiadał na jego drogich spodniach i wsuwał się w nozdrza powodując reakcję alergiczną. Albo sentymentalną wycieczkę do czasów, gdzie nawet zebrałby kokainę z najbardziej brudnej posadzki i wciągnął nosem aż miło. Niesamowite, że pamięć ciała jest jednocześnie jego największą bronią i słabością. Ciekawe czy już Divina tego doświadczyła będąc tak blisko ze swoim oprawcą i kochankiem.
Celowo nad tym rozmyślał pozbywając się z krwiobiegu tego pieprzonego głodu.

ODPOWIEDZ