asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
43.

Od kilku dni pogoda w Lorne Bay była po prostu tragiczna. Wszyscy dookoła zdawali się być z tego powodu niezadowoleni, ale sama Mari, jak to ona, nie widziała w tym większego problemu. Dzień wcześniej wróciła cała mokra ze spaceru z równie mokrym Gacusiem i uśmiechała się, jak dziecko, gdy słuchała od Jony wykładu o tym, że nie wzięła parasola i w ogóle to za długo chodziła w deszczu, nie wspominając o tym, że była cała zgrzana, bo wkręciło jej się do głowy, że jest postacią z jakiegoś teledysku. Słowem, jeśli nie dało się jeszcze tego wychwycić, Mari naprawdę lubiła deszcz. Nie umiała racjonalnie ocenić, jakie niebezpieczeństwo mógł on ze sobą nieść, a raczej... raczej uważała, że dopóki coś faktycznie nie jebnie, to szkoda się denerwować zawczasu. Może widziałaby to inaczej, gdyby było przy tym jakoś lodowato, ale to wciąż była Australia, więc mogła tańczyć w tej zawierusze i roztaczać pozytywną atmosferę, już w szczególności po tym, jak usłyszała po raz pierwszy bicie serduszka swojego Kwiatka, a Jonathan również po raz pierwszy, nazwał jej ciążę dzieckiem, w kontekście innym, niż przyczyny jej ewentualnej śmierci. Uważała to za wystarczająco duży powód do radości, a skoro nie mogła jej dzielić z Wainwrightem, który miał przez pogodę więcej pracy, postanowiła odwiedzić Kay, którą w czasie ciąży, nawet jeśli dopiero początkowej, uważała za nieocenione wsparcie. Kupiła więc im po ciasteczku, uważając, że ma prawo zjeść coś innego, niż ser Roquefort, ubrała swój żółty kapok w niebieskie i różowe kwiaty, do tego swoje również różowe kaloszki i ruszyła w podróż do Sapphire River, nieco trochę przeceniając swoje możliwości. Na początku było przyjemnie, jak podczas wczorajszego spaceru z Gacusiem, ale potem... tak szybko, jak dotarła do właściwej dzielnicy, kilka razy zapadła się w błocie, deszcz zdążył się dostać już pod jej ubrania, włosy przyklejały jej się do twarzy, a okulary - bo przecież nie chciało jej się zakładać szkieł, musiała przecierać paluchem, by mieć jakąkolwiek widoczność na parę chwil. Dotarła więc na ganek, wyglądając jak jakiś kolorowy potwór z lasu, a nie elegancka asystentka z kancelarii. Plus był taki, że rzadko kiedy wyglądała, jak elegancka asystentka z kancelarii i w sumie w tej kwestii pogoda nie miała wielkiej roli.
- Jezu, myślałam, że już do ciebie nie dotrę - przyznała zgodnie z prawdą, kiedy przyjaciółka jej otworzyła, a Mari od razu wślizgnęła się do środka, chyba zapominając o tym, że przecież tak lubiła deszcz. - Chyba mam mokro nawet w majtkach - wyjaśniła swój stan, po czym wyszczerzyła się głupio. - To znaczy wiesz, od deszczu, bo przecież nie od... oj - sama weszła sobie w słowo, patrząc w dół i skrzywiła się nieładnie, tracąc wcześniejszy wątek. - Błota ci naniosłam. Daj no jakąś szmatę, to zaraz to ogarnę, przepraszam - wyjaśniła, pozbywając się gumiaków, które były powodem zabrudzonej podłogi. Przynajmniej jej torba była sucha, bo chroniła jej, jak niepodległości, z uwagi na ciastka, które znajdowały się w środku, a które zaraz zamierzała przekazać Kay.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Pewnie, deszcz był całkiem świetny. Kayleigh sama lubiła, kiedy obijał się o szyby i miarowo bębnił o dach. Nie było nic lepszego od spokojnego popołudnia lub wieczoru na fotelu, pod ciepłym puchatym kocem, z książką w dłoniach, herbatą parującą na stoliku tuż obok i odgłosami ulewy znajdującej się bezpiecznie na zewnątrz. Jeśli do tego dodać jeszcze słodki zapach domowego ciasta – nie byłaby w stanie wyobrazić sobie lepszej, bardziej spokojnej atmosfery. Do tego, że z zapachem domowego ciasta mogła się pożegnać po śmierci mamy, o ile sama nie zabrała się za jego robienie, zdążyła się już pogodzić a nawet do tego przywyknąć. Większym problemem było to, że nie za bardzo miała pojęcie, co powinna zrobić, kiedy gwałtowne ulewy, jakie w ostatnim czasie przetaczały się nad Lorne Bay, nie zostawały bezpiecznie za oknem, a zaczęły pchać się do jej małego domku.
Zaczęło się dość skromnie i pozornie niegroźnie. Pewnego dnia zauważyła, że przy wyjściu na ganek pojawiła się mała plama wody. Początkowo przypuszczała, że ona lub Noah przy wchodzeniu nanieśli do srodka trochę wody, więc starła to jak gdyby nigdy nic i nie robiła sobie z tego tragedii. Potem jednak woda wracała, a wręcz zbierało się jej więcej i więcej aż Kay zauważyła, że kapała z sufitu. Później plamki zaczęły pojawiać się też w kuchni, ściekać spod okapu i spod parapetów i nie dało się z nimi nic zrobić oprócz postawienia wiadra i prób przeczekania tej nawałnicy. Bo przecież musiała się kiedyś skończyć… Prawda? Nawet jeśli aktualnie się na to nie zapowiadało.
Próby z zywiołem zajmowały jej więc ostatnio większą część dni. Naprawde chciała lepiej przygotować się na przyjęcie Mari. Zaparzyć herbatę, wstawić do piecyka zapiekankę, żeby miały coś konkretnego do zjedzenia (i może Noah byłby zainteresowany później zjedzeniem z nią resztek w ramach kolacji…), zebrać wszystkie randomowo rozłożone szmaty, chcąc udawać, że żyła porządniej, niż żyła w rzeczywistości… Ale jej się nie udawało. Ulewa nie przestawała być ulewna, a w związku z tym kapanie nie ustawało. Pojawił się też dodatkowy punkt kapiący – w łazience, jak na złość tuż obok wanny, idealnie nie nad nią.
- Mari! – zawołała częściowo z entuzjazmem, częściowo z dziwną desperacją, unosząc oba ramiona do góry i przytulając przyjaciółkę, bo chyba właśnie tego w tamtym momencie potrzebowała. Nie przeszkadzało jej przy tym, że Mari była mokra. Sama Kayleigh też nie była najbardziej sucha i w tamtym momencie nie przypuszczała, żeby jeszcze kiedykolwiek mogła być. - Przepraszam… Poniosło mnie – oznajmiła szczerze, odsuwając się. Otarła tez od razu dłonie o swoje dżinsowe ogrodniczki, bo faktycznie Mari miała dość mokry płaszczyk – a przynajmniej jedną dłoń, bo w drugiej miała swój stały atrybut od kilku dni… - Nie przejmuj się. – Wysłużona szmata została dumnie uniesiona do góry, a potem rzucona na podłogę, a Kayleigh stopą wytarła tą szmatą zabrudzoną podłogę. Naprawde, to był w tamtym momencie jej najmniejszy problem. - Naprawde, tu i tak jest ostatnio straszny dramat… - stwierdziła przepraszająco, po czym westchnęła ciężko. Może powinna odwołać to umówione spotkanie? Pewnie tak… Albo przynajmniej namówić Mari, żeby spotkały się w jakimkolwiek innym miejscu niż dom Kay i Noah. Tylko że jakoś zupełnie na to nie wpadła, bo nie dość że z natury była nie do końca rozgarnięta, to jeszcze mniejsze możliwości umysłowe miała, gdy spora część jej mózgu zajęta była codziennymi dramatami.

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kompletnie nie przeszkadzało jej takie okazywanie sobie czułości, więc Kay nie miała jej za co przepraszać. Wręcz przeciwnie, Mari zdecydowanie nie należała do osób, które na tyle cenią sobie przestrzeń osobistą, by unikać kontaktu fizycznego. Potrzebowała bliskości, bo inaczej czuła się gorzej, jakby nie miała przy sobie nikogo, dla kogo faktycznie się liczyła. Oczywiście daleka była od takiego dramatyzowania, ale wniosek jest taki, że to objęcie przez Fitzgerald bardzo dużo jej dało, już w szczególności teraz, gdy hormony w niej szalały i kiedy miała wrażenie, że tak dużo osób nagle zniknęło z jej otoczenia. Nie chciała teraz mówić, że jakoś mocno potrzebuje wsparcia, bo większość osób odradzała jej zatrzymywać ciążę, a skoro Marianne się uparła, to powtarzała sobie każdego dnia, że sama to ogarnie i nikogo nie będzie obciążała swoim stanem. Tylko, że jednocześnie... chciała z kimś to przeżywać. Nie, jak typowe matki z internetu, ale po prostu, porozmawiać, pochwalić się... niby z Jonathanem był w tej materii jakiś progres, ale też nie oczekiwała po nim zbyt wiele entuzjazmu, a chociaż Chambers nigdy dzieci nie planowała, to teraz wolała mimo wszystko skupić się na pozytywach. Już miała dość roztaczania smętnej atmosfery, co w zasadzie nigdy nie było w jej stylu.
- Może cię tak częściej podnosić, bo wiesz, ja to taka przylepa - wyszczerzyła się wesoło, zabierając mokre włosy z twarzy. Jedyne co ją martwiło, to fakt, że przez te powitanie zmoczy Kay, ale nim zdążyła ocenić jej stan, rozejrzała się w pierwszej kolejności po domu. Wiedziała, że w całym miasteczku nie jest najciekawiej, kiedyś ten mieszkała w tej dzielnicy, ale na całe szczęście nie musiała w tamtym czasie borykać się z takimi ulewami. - Jeju, ja bym to wytarła- rzuciła, kiedy Kay zajęła się podłogą, ale już nie wyrywała jej szmaty, tylko rozebrała się i oceniła raz jeszcze otoczenie. - Dach wam przecieka? Cholera... może chcecie się przeprowadzić do nas na jakiś czas? Tylko, że musielibyście chyba dzielić jedno łóżko, albo ewentualnie kanapa w salonie... no masz! Mówiłam Jonathanowi, że tyle przestrzeni się u niego marnuje... by wziął, wydzielił pokoiki, to by było dla każdego jak znalazl - oczywiście nim Kay zdążyła się odnieść jakoś do propozycji Marianne, ona już nie omieszkała wyjaśnić, co sądzi o rozkładzie apartamentu, w którym mieszkała z Jonathanem. Dla niej ta gigantyczna wolną przestrzeń, w której wydzielone były tylko sstrefy na część sportową, salon, kuchnie i jadalniez to było nieporozumienie. To znaczy bardzo stylowe i potrafiła docenić jego walory, ale wciąż w jej rodzinnym domu coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Każda część to osobne pomieszczenie rozdzielone ścianami i drzwiami. Sypialnią rodziców, babci i jej mały pokój na piętrze, a tym czasem Wainwright miał wielką przestrzeń i nawet nie było gdzie położyć gości spać, poza jego gabinetem... przeszklonym w dodatku.
- Kupiłam nam po ciasteczku... Takie z karmelem i w ogóle na bogato, wyglądało bardzo luksusowo, ale przyciskałam je do siebiez żeby nie zmokło, więc mogło się trochę zniekształcić, jednak jak coś to mam zdjęcia tego, jak wyglądało- wyjaśniła, podając przyjaciółce kartonowe pudełko. Miała zdecydowanie lepszy humorze, niż wtedy, jak jakiś czas temu przyjechała tutaj w nocy, oznajmiając wielce dramatycznie, że pokłóciła się z Jonathanem i potrzebuje noclegu. Z resztą zawsze taka była... nie potrafiła się zbyt długo smucić, bo szkoda jej było na to życia. No, a w jej przypadku te faktycznie mogło być ograniczone, więc hehe, tym bardziej lepiej nie przesadzać.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Czasami miała wrażenie, że jej głowa jest pełna sprzeczności. Z jednej strony była cholernie uczuciowa. Zależało jej na ludziach w swoim otoczeniu, czasami miała wrażenie, że czuje zdecydowanie zbyt wiele i zbyt mocno, aby móc normalnie funkcjonować. Szybko się przywiązywała, ufała za każdym razem aż za bardzo, nie starając się tego zaufania podważać nawet na widok ewidentnych czerwonych flag i dopuszczała ludzi do siebie na zdecydowanie zbyt małą odległość, aby mogło to być rozsądne – a w tym wszystkim żadnej z tych rzeczy nie potrafiła tak naprawdę okazywać. Trochę obawiała się wylewności, za każdym razem zastanawiała się, jak może zostać zrozumiana albo jeszcze gorzej, oceniona. Nie chciała wychodzić na przesadnie emocjonalną, skrajnie naiwną a na dodatek skończona frajerkę (mimo że do wszystkich tych epitetów totalnie się poczuwała), więc większość rzeczy starała się trzymać dla siebie i w sobie… Tylko czasami, w pewnych konkretnych momentach mimowolnie wymykały się na zewnątrz, zanim zdążyła nad tym zapanować. To był najwidoczniej jeden z tych momentów, a ponieważ za każdym razem, kiedy jakikolwiek odruch wyrwał jej się wbrew jej woli, tak na wszelki wypadek przepraszała, tym razem naturalnym było zrobić to samo, a na odpowiedź Mari mogła odpowiedzieć tylko ciepłym uśmiechem i już więcej się idiotycznie nie tłumaczyć.
- Nie ma takiej opcji, chyba oszalałaś – stwierdziła po prostu, może nawet z lekkim oburzeniem (chociaż należy brać poprawkę na to, że Kayleigh nie potrafiła być tak naprawdę oburzona, więc była to zaledwie nikła zmiana w jej tonie) i pokręciła głową. Jej podłoga, jej szmata, jej zmywanie, zwłaszcza że Mari była również jej gościem. Nie, Kay nie wyobrażała sobie sytuacji, że mogłaby kazać swojej przyjaciółce cokolwiek po sobie ścierać, no bez przesady.
- Co? – spytała głupio tuż po tym, jak schyliła się, żeby podnieść z podłogi szmatę, na której – nie ukrywajmy – w większości się skupiała, podczas gdy słowa Mari docierały do niej dopiero w zwolnionym tempie. A gdy już dotarły, Kay… Na moment zesztywniała i zacisnęła mocniej wargi, zanim uciekła spojrzeniem w bok. - Nie, nie, damy sobie jakoś radę, to pewnie niedługo przejdzie – zapewniła, bo naprawdę szczerze chciała w to wierzyć. Każda burza musi się w końcu skończyć, prawda? To była podstawowa prawda, jaką kierowała się w życiu. A poza tym… - Ja i Noah tylko razem mieszkamy – dodała, jakby to kiedykolwiek podlegało pod jakąkolwiek wątpliwość. Pewnie gdyby miała okazję zastanowić się nad tym, co próbowała jej przekazać Mari, doszłaby do wniosku, że nigdy nie sugerowała czegokolwiek innego. Tylko że przez wizję spania w jednym w łóżku ze swoim współlokatorem myśli Kay rozbiegły się w różne strony i przez to uznała za stosowne podkreślić, jak było naprawdę. Pomiędzy nią a Noah absolutnie nic nie było… I o ile sama nie miałaby wiele przeciwko temu, żeby spać obok niego w łóżku (nic nie robiąc i trzymając rączki przy sobie, nie była żadną nachalną napaloną babą!), tak nie sądziła, że powinni i że to wypadało. Ani nawet że on faktycznie byłby chętny pójść na układ, który proponowała Mari… No, tylko że tego już nie powiedziała na głos.
- O… ooooh! – wyrzuciła z siebie z rosnącym z każdą nutą zachwytem, gdy Mari praktycznie odjęła sobie od piersi ciastka. - Zawsze uważałam, że liczy się wnętrze! – stwierdziła z pełnym przekonaniem a do tego – absolutnie szczerze. Nawet gdyby było wygniecione do granic możliwości (jak dres, który Kayleigh miała aktualnie na sobie), to na pewno było niesamowicie smaczne i ten wygnieciony ciastkowy dres nie miałby żadnego znaczenia. - Chcesz się czegoś napić? Herbaty? Albo… wody… Albo… Wody z cytryną… - palnęła głupawo, prowadząc przyjaciółkę w kierunku kuchni. To miało inaczej wyglądać. Miała mieć jej do zaproponowania znacznie więcej rzeczy. Wyszło totalnie jak zawsze…

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Problem, a zarazem zaletą Marianne było to, że kompletnie nie wstydziła się swoich emocji, nie próbowała ich poskramiać i wyciszać. To co czuła, zaraz dało się po niej poznać, bez żadnych mistyfikacji czy prób odwrócenia uwagi. Jednocześnie pozwalała innym, a przynajmniej chciała, żeby inni wiedzieli, że przy niej mogą być sobą, a ona daleka będzie od wszelkiego oceniania. Ostatecznie jakby ją ktoś zaczął oceniać, pewnie też niekoniecznie dobrze by wypadła.
- Oj, bo to ja naniosłam - zauważyła, ale już nie kłóciła się o to, by dorwać się do szmaty, więc pozwoliła Kay zadbać o wygląd podłogi, a sama w tym czasie zrzuciła swój przeciwdeszczowy płaszcz. Rozejrzała się jeszcze dookoła, jakby chciała rzetelniej ocenić stan domu przyjaciółki, by wiedzieć, czy w razie czego nie namawiać jej bardziej stanowczo do skorzystania z oferty noclegu. Tylko, że reakcja Kay sprawiła, że już nie deszcz dla Mari się liczył. Miała z miejsca tak sugestywną minę, że aż pewnie przerysowaną, a ciastka na moment straciły dla niej znaczenie.
- Nie sugerowałam niczego innego, Kay - zauważyła śpiewnym tonem, nie spuszczając przyjaciółki ze wzroku. Ten głupi uśmiech miał już jej nie opuścić, a przy tym należy pamiętać, że Chambers lubowała się w romansach i jej mózg był nimi mocno przesycony. - Chciałam, żebyście spali obok siebie, a nie, że wiesz... ten teges ten... chociaż jakbyście mieli ochotę... Noah bym z łóżka nie wygoniła... oczywiście gdybym nie miała zostać niebawem matką i mężatką - zaznaczyła pod koniec, żeby jej nikt niczego nie zarzucił. Ale też trochę chciała ten temat pociągnąć, może podpuścić Kay do sprawdzenia, jak zareaguje. Niczego nie planowała jej wmawiać, wiadomo, jednak... w głowie już sobie snuła różne scenariusze, które mogłaby z zaangażowaniem śledzić, gdyby okazały się prawdą. Wszak żyła właśnie dla takich pięknych i ujmujących historii! Póki co jednak przeszła z przyjaciółką w stronę kuchni, zadowolona z tego, że prezentowała ona podobne stanowisko do Mari - wygląd wyglądem, ale i tak wszystko pójdzie w jedno miejsce.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś normalnie zaproponował mi kawę - mruknęła, bo ta też miała zostać skreślona z listy napoi dostępnych dla Chambers. Oczywiście to, że nie piła jej w domu, nie oznaczało, że nie pozwalała sobie na nią gdzieś indziej. Uważała, że jeśli Jonathan jest przesadnie ostrożny, a ona będzie trochę nieostrożna, to wspólnymi siłami zadbają o złoty środek. Póki co jednak nie chciała na Kay wymuszać dostępu do kofeiny. - Może być jakaś herbatka... bo w sumie powiem ci, że Australia, ale jak tak w deszczu się idzie i wieje, to człowiek marznie - przyznała pocierając ramiona, bo faktycznie, nie było to najprzyjemniejszą pogodą, jakiej doświadczyła, ale też mimo wszystko wciąż utrzymywała, że deszcz lubi. Abstrahując od minusów takich ulew, było to dla niej miłą odmianą i nie czuła się tak słabo, jak przy upałach.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Była na tyle dobrze wychowana, aby w swoim domu dbać o komfort swoich gości i o to, żeby musieli przejmować się jak najmniejszą ilością rzeczy. Nieistotne było to, że Mari mogła nanieść za sobą błota i deszczu do małego domku Kay w Sapphire River – Kayleigh tak czy siak nie wyobrażała sobie, że mogłaby wręczyć Chambers szmatę, żeby po sobie posprzątała. No przecież to się zwyczajnie nie godzi. Goście mieli prawo do rozgoszczenia się w kuchni, dowolnego korzystania z jej zasobów w lodówce, z kubków, patelni i na co jeszcze mieli ochotę. Mogli bez przeszkód korzystać z jej łazienki, rozsiąść się przy małym stoliku na pseudo-tarasie przy pseudo-ogrodzie na tyłach domku. Mogli też wpadać, kiedy uważali za stosowne, wszystko w porządku. Ale sprzątanie czy to podłóg czy brudnych garów po jedzeniu było rolą gospodyni, proste. Zresztą, jaki to problem przeszmacić parę razy w tę i z powrotem? Szczególnie w domu, który tak czy siak zdawał się przeciekać ze wszystkich stron, z każdym dniem nawałnicy coraz bardziej i bardziej…
- Nie sądzę, żeby był zainteresowany – odpowiedziała zwyczajnie, uciekając wzrokiem i korzystając z tego, że szmata dawała jej do tego całkiem niezłą wymówkę. Wyrwało jej się nawet ciche westchnięcie, ale liczyła na to, że umknie ono Mari albo zostanie zinterpretowane jako reakcję na zamiatanie szmata, niekoniecznie cokolwiek innego. No bo niby z jakiego innego powodu Kay mogłaby wzdychać? - Spaniem obok, spaniem ze mną… No… My tylko razem mieszkamy – podkreśliła. Bo okej, niby to było tylko spanie w jednym łóżku, nic zdrożnego, prawda? Łóżka miały dwie połowy, dla dwóch osób spokojnie starczy miejsca i nie musi z tego nic wyniknąć. Tylko że Kayleigh tak czy siak odnosiła wrażenie, że Noah nie byłby zainteresowany nawet takim rozwiązaniem, bo… No, miała wrażenie, że nie spoglądał na nią w ten sposób. Ani w żaden sposób tak właściwie. A to że nie wyrzuciłaby go z łóżka było w tym przypadku kwestią totalnie drugorzędną…
- Przecież nie powinnaś pić kawy – skwitowała Kayleigh, spoglądając na nią z mieszaniną zdziwienia i lekkiej nagany. Nie chodziło tylko o wszelkie komplikacje sercowe wynikające z choroby Mari. Kobiety w ciąży generalnie nie powinny pić kawy, podobnie jak nie powinny palić ani pić alkoholu. Się chciało dziecka, to trzeba o nie dbać. - Czegoś mocniejszego na rozgrzanie też ci nie zaproponuję, to musi poczekać – dodała z lekkim uśmiechem i wzruszyła ramionami, ale rzeczywiście nastawiła wodę na herbatę i wyciągnęła dwa kubki, a po chwili zastanowienia też dwa talerzyki. Na to ciasto. Jakby faktycznie były dorosłe i potrzebowały talerzyków do jedzenia ciasta. Żeby się nie kruszyło na blat czy coś.

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kiedy tylko ktoś jej na to pozwolił, Marianne całkiem szybko zaczynała czuć się swobodnie. Nie, żeby bez pozwolenia chodziła jakaś spięta. W każdym razie myśl ta sprowadzała się do tego, że nie miałaby problemu po sobie sprzątać, bo nie przypisywała sobie u Kay roli gościa, a bardziej... chwilowego lokatora. Rozumiała ją jednak, bo gdy u niej ktoś przebywał, też chciała sama o wszystko zadbać. Poza tym... też nie ma co ukrywać, jako, że Chambers była niepoprawną romantyczką, bardziej niż kontemplowaniem szmaty, zainteresowana była tą sytuacją z Noah. Czy przeczuwała, że coś może być na rzeczy? Raczej nie o to chodziło, a o jej manię do doszukiwania się takich sytuacji. Przecież chciała dla Fitzgerald jak najlepiej i plotkowanie o około miłosnych rzeczach mocno ją kręciło.
- A ty byś była zainteresowana? - rzuciła sugestywnie i sobie kucnęła, jak gdyby nigdy nic, by być na podobnym poziomie, co zajmująca się podłogą Kayleigh. Nic nie mogło jej umknąć! Mało tego, czego się nie dopatrzy, to sobie dopowie. Taka już była zafiksowana na ten temat! - On jest mężczyzną, a ty jesteś atrakcyjną kobietą! Ma kogoś? Sprowadza sobie tutaj jakieś panny? Albo mężczyzn? Kogokolwiek? Widziałaś go z kimś? - zarzuciła ją masą pytań, jak na przesłuchaniu, ale trzeba było zrobić dobry rekonesans. - Powinnaś zrobić jakąś taką akcję dobrą... wiesz, taką dwuznaczną, przypadkową... wejść mu do łazienki, albo albo! Dać się niby przyłapać przy przebieraniu! - no była niepoprawnym głuptasem, który uwielbiał takie historie. Można było to nienawidzić, albo pokochać... przy przynajmniej znosić. Niestety znajomość z Mari wiązała się nierozłącznie z tymi jej scenariuszami, których nie mogła się wyzbyć. Już w głowie oczami wyobraźni kreowała to wszystko. Podniosła się też niezgrabnie z ziemi i skrzywiła delikatnie.
- Wiem, że nie powinnam, ale internet mówi, że w ciąży czasem można... Jonathan mówi, że z moim sercem powinnam unikać, a to nie znaczy, że omg, całkowicie nie... raz na czas przecież nie umrę - wyjaśniła jej swoje podejście, ale zaraz uśmiechnęła się przepraszająco. - No, ale chętnie wypiję herbatę - poprawiła się grzecznie, niczym potulny aniołek, bo przecież wiedziała, że Kay też się o nią martwiła. Teraz jednak, kiedy zdecydowała się zachować ciążę, za punkt honoru wzięła sobie to, by pokazywać wszystkim, że czuje się doskonale, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, by nikt nie musiał dręczyć się przez jej decyzje. - Już nawet nie pamiętam, jak to było być pijaną - westchnęła z sentymentem, jak przystało na porządną panią doktorową spodziewającą się potomstwa. Dobrze więc, że miały ciasto, bo inaczej to by życie całkowicie straciło swój smak. - A kto wie... być może, gdybym nie upiła się na mieście, nigdy nie byłabym z Jonathanem... wiesz, polecam taką taktykę, tak tylko mówię - wyszczerzyła się pod nosem, wcale niczego nie sugerując.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie miałaby na pewno problemu z tym, gdyby Mari bez pytania o pozwolenie, czując się totalnie jak u siebie postanowiła sięgnąć do jej lodówki po cokolwiek – o ile byłoby to coś, co należało do niej a nie do jej współlokatora, wiadomo. Aczkolwiek biorąc pod uwagę fakt, że jej współlokator nie trzymał w lodówce zbyt wielu rzeczy, istniała spora szansa, że Mari trafiłaby na coś, co schowała tam właśnie Kayleigh. Mogła też szwendać się gdzie tylko miała ochotę, pójść na taras, zajrzeć do doniczek, w których powoli dokonywała żywota kwiatki albo umyć głowę pod prysznicem i wyjąć ręcznik z odpowiedniej szafki należącej do Kay. Wszystko w porządku. Ale sprzątać błota naprawdę po sobie nie musiała! Chociaż gdyby Kay miała wybierać, już chyba bardziej komfortowo czułaby się z tym, gdyby Mari uparła się przy wyrwaniu jej szmaty z ręki i zeszmaceniu podłogi niż z pytaniami o Noah. Cieszyła się nawet, że mogła z początku nie patrzeć wprost na przyjaciółkę tylko skierować wzrok w stronę podłogi… Dopóki ta nie postanowiła znaleźć się tuz obok, na co Kay wciągnęła głośniej powietrze, po czym spuściła mocniej głowę i zaczęła bardziej intensywnie przecierać podłogę szmatą. Mimo że na tym etapie nie zostało już wiele do szmacenia, umówmy się.
- Mari, proszę cię… - zaczęła. - Tu naprawdę nie ma co drążyć, bo nawet nie ma tematu. Gdyby był zainteresowany, to byłby zainteresowany. Mieszkamy przecież pod jednym dachem, czasami jemy razem śniadania, pijemy wspólnie kawę, no wiesz… - nie miała bladego pojęcia, czy Mari wiedziała, co mogło kryć się za tym enigmatycznym urwanym stwierdzeniem, bo i sama Kayleigh nie do końca mogłaby to kompetentnie rozwinąć, ale naprawdę liczyła, że uzupełni tę lukę w dowolny sposób. Czy raczej w taki, który upewni ją, że w kwestii relacji Kayleigh- Noah nie było o czym mówić poza zwykłą relacją dwójki osób, która mieszkała pod jednym dachem. - Tylko bym się zbłaźniła – dodała już ciszej, tym razem po raz kolejny bardziej w stronę szmaty niż swojej własnej przyjaciółki. Na szczęście już po chwili uznała, że te konwersacje ze szmatą są bezprzedmiotowe i należy ich zaprzestać. Westchnęła ciężko i podniosła się do pozycji stojącej. Bardzo ją przy tym ucieszyło, że w partiach atmosfery wyższych o jakiś metry poruszane były nieco inne tematy…
- Skoro Jonathan mówi, że powinnaś unikać, to ja ci pomogę jej unikać – stwierdziła bardzo stanowczo, szczególnie jak na siebie. Nawet kiwnęła głową, jakby to miał być gest pieczętujący w jakiś magiczny sposób jej słowa. - Kocham cię, Mari i dlatego zamierzam się o ciebie troszczyć bardziej niż troszczysz się o siebie sama – to już dodała z lekkim uśmiechem goszczącym na jej twarzy, opierając się plecami o blat, zamierzając w tej pozie przetrwać okres oczekiwania na zagotowanie się wody. I nawet jeśli zabrzmiało to odrobinę zaborczo czy być może nie do końca w porządku, Kayleigh tak czy siak uważała to podejście za uzasadnione. Mari zdecydowanie zbyt lekko podchodziła do swojego stanu i chociaż Kay nie chciała prowokować poważnej rozmowy na ten temat, to naprawdę zamierzała zrobić wszystko, żeby jak najmocniej zwiększyć jej szanse na…
A, cholera, miała nie uprawiać więcej żadnego czarnowidztwa! Przecież wszystko miało być dobrze!
- Mari… Proszę cię… - powtórzyła po raz kolejny i znów spuściła wzrok. Sprawa była naprawdę beznadziejna i żadna ilośc alkoholu nie miała tego zmienić. Zwłaszcza że Noah alkoholu nie pijał...

Marianne Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie ma co ukrywać, że Marianne mimo całej swojej przyjacielskości miała duży talent do bycia nieznośną i męczącą. W dodatku jej zamiłowanie do romantycznych historii nie pozwalało jej teraz tak po prostu odpuścić. Za bardzo chciała dowiedzieć się, czy coś jest na rzeczy. Poza tym uważała Kayleigh za niezwykle sympatyczną, atrakcyjną i po prostu fajną młodą kobietę, więc życzyła jej udanego życia miłosnego. Miło byłoby ją i jej partnera zaprosić czasem na kolację, plotkować sobie o swoich facetach i generalnie robić te wszystkie rzeczy, które robią kobiety w związkach. No i też dla samej Marianne Jonathan był największym wsparciem, jakie miała, więc tego samego chciała dla Fitzgerald.
- No dobra, ale to powiedz mi czy ty jesteś zainteresowana... od tego możemy zacząć, Kay. Bo jeśli Noah ciebie nie kręci w żaden sposób, to obiecuję znaleźć innego kolesia, o którym mogłybyśmy dyskutować - wyszczerzyła się zachęcająco, tym samym dając jej do zrozumienia, że wcale tak łatwo nie odpuści. Nie dlatego, że była natrętna... no dobra, trochę była, ale gdyby Kay zarysowała wyraźnie granicę i dała jej do zrozumienia, że nie życzy sobie takiego pierdolenia Marysi, to ona naprawdę by to uszanowała. Póki co jednak brnęła w ten temat, wierząc, że ma do tego prawo. - Jako królowa błaznów, totalnie nie uważam, byś się miała czymś zbłaźnić - wydała swój jakże królewski osąd. Nie tylko po to, by podnieść przyjaciółkę na duchu, ale też dlatego, że szczerze wierzyła w to, że jednak Fitzgerald nie nastawia się na drwiny swoim zachowaniem. W dodatku może i Chambers nie należała do najbystrzejszych, ale miała powodu by wierzyć, że coś w zachowaniu Kayleigh miało prawo budzić jej zainteresowanie. Przeszła więc za nią do kuchni, zastanawiając się, jak to tu ugryźć ten temat, ale tak bezpiecznie i bez przesadzania.
- Ciężka ta wasza miłość, tyle ci powiem - zawyrokowała, ale wyszczerzyła się przy tym, co jasno zdradzało, ze tylko się zgrywa. Ostatecznie cieszyło ją to, że otacza ją tyle życzliwych osób, którym jej los nie jest obojętny. Nawet jeśli miało oznaczać to zakaz kawy w każdym znanym jej towarzystwie. - Przywiozę do ciebie następnym razem słoiczek takiej zbożowej, którą kupił Jona... nie jest najgorsza - postanowiła, myśląc na głos, a przy tym na pewno gdzieś się tam usadowiła, w zależności od tego, jak rozplanowana była kuchnia.
- Wybacz, ale kiedy ja widzę, że nie jest ci taki obojętny, to tak ciężko mi o tym nie mówić - wyjaśniła skąd jej podejście. - Poza tym nie miałabym nic przeciwko, gdyby był twoim plus jeden na moim weselu, wiesz? - dodała uśmiechając się już delikatniej. - No, ale jak nie on, to wiadomo, tego kwiatu jest pół światu, a ty za ładna jesteś, żeby się marnować... nie mówię, że masz sobie jak jakaś kretynka dać zrobić dzieciaka na kanapie, ale wiesz... powinnaś poużywać życia - zażartowała całkiem odważnie, ale akurat, gdy żartowała z siebie, nie miała nigdy specjalnych barier. Posiadała naprawdę duży dystans, a przy tym zdecydowanie najlepiej odnajdywała się w takich luźnych i żartobliwych klimatach, niż tych ponurych i poważnych.

kayleigh fitzgerald
ODPOWIEDZ