pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Głośna muzyka dudniła mu w uszach, a wibracje rezonowały w klatce piersiowej już od wejścia na tyłu klubu. Skierował swoje kroki w pierwszej kolejności do maleńkiej, nieco zapyziałej toalety i tam uraczył się kreską białego proszku. To była jego rutyna. Zanim się przygotuje do występu - narkotyk zacznie działać i da mu ten zastrzyk energii, adrenaliny. Wiedział, że nie powinien był tego robić, balansował na bardzo cienkiej granicy, tuż nad przepaścią. Raz już tam spadł, miało być nigdy więcej… a jednak, każda kreska, każda pigułka była niczym kolejny krok w stronę krawędzi klifu. Tyle, że póki co - jeszcze nie skoczył.
Wszedł do niewielkiego pokoju, szatni dla striptizerek. Był tu póki co jedynym mężczyzną, ale istniała pewna niepisana, niewypowiedziana zgoda. I tak nie gustował w kobietach, więc nie był tu, by je podglądać. Przywitał się z dwoma tancerkami, odpoczywającymi po swoich występach i liczącymi napiwki. Stosy banknotów nie były rzadkim widokiem. Zresztą to jedyny powód, dla którego zdecydował się to robić. Wszystko odbywało się na jego zasadach. Mogłeś patrzeć, ale nie dotykać. No, chyba że chciałeś wsunąć kilka dolców za gumkę bielizny, na to zawsze Eli się zgadzał.

Wyjął z torby swoją maskę z frędzlami, którą zresztą zrobił sam. Jak się okazało - robótki ręczne nie sprawiały mu problemu i spędził niejeden wieczór przygotowując sobie stroje na występy w Shadow. Wykreował sobie alter ego, pewną personę. Kiedy zakładał maskę - był kimś innym, maska dawała mu swego rodzaju wolność i odwagę. No i do tego nikt z okolic farmy raczej nie zapuszczał się do szemranego Shadow, co tym bardziej dawało mu poczucie swego rodzaju bezkarności.
Zarzucił na ramiona różową, kowbojską koszulę, wyszywaną w motyw kwiatów, i, z niczym innym, jak z błyszczącymi frędzlami po całej długości rękawów. Odbijały światło, akcentowały każdy jego ruch i - co najważniejsze - przykuwały uwagę.

You’re up, darling - usłyszał od dziewczyny, która właśnie zeszła ze sceny.
Załozył więc maskę, z frędzlami sięgającymi obojczyków. Jeansy zamienił na brokatowe, krótkie szorty, ciasno opinające jego biodra i pośladki. Nie trzeba było ukrywać, że w swojej krótkiej karierze striptizera nauczył się co nieco od koleżanek po fachu. Koszulę zapiął tylko tylko do połowy, co by się nie męczyć z rozpinaniem każdego guzika podczas tańca i wsunął ją w szorty. Był gotów, a kokaina powoli zaczynała działać.
Wyszedł więc pewnym krokiem na scenę, zakręcił się na rurze i zaczął swój taniec, przemierzając nieco zalotnym spojrzeniem tłum w klubie. Dostrzegł kilku stałych bywalców, którzy oczywiście zarzekali się, że są całkowicie hetero, jednak zawsze jakimś dziwnym sposobem pojawiali się na siedzeniach tuż przy scenie, kiedy Eli tam był. I zawsze byli chętni do napiwków lub postawienia mu drinka po występie. Ten typ mężczyzn nie był mu obcy.
Puścił oko do jednego z tych znajomych-nieznajomych, bruneta z obrączką na palcu, po czym przeniósł spojrzenie w okolice baru. Trochę po to, by sprawdzić kto dziś pracuje, a trochę po to, by się rozejrzeć.


Miloud Al-Attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
الرقص
Ciekawe, skonstatowałby Milou Al-Attal, gdyby miał okazję posłuchać o tym, w jaki sposób Elijah tłumaczył sobie coraz intensywniejszy flirt (romans? z w i ą z e k ?) z panoszącym się po jego duszy i ciele uzależnieniem. No cóż, pewnie bezpieczniej było spoglądać na nawyk (bo przecież nie "nałóg", prawda?! - słowo w leksykonie każdego faktycznego nałogowca objęte surową, nieprzekraczalną cenzurą) z tej perspektywy, którą przyjąwszy blondyn wmawiał sobie, że przecież w każdej chwili może - tylko nie chce - przestać, a jeśli osunie się w przepaść, to wyłącznie wynikiem własnej, świadomej decyzji.
"Skoczy", a nie spadnie - jak bezwolna marionetka schwytana w szpony Autodestrukcji i wypstryknięta z nich prosto za linię dzielącą ją od nicości.

[akapit]

Gdyby faktycznie się o Coopera martwił, pewnie spróbowałby go ocucić. Prośbą albo groźbą naprowadzić na trop - cenny, choć raczej mało przyjemny - że być może sprawy prezentują się gorzej odrobinę poważniej, niż się trzydziestodwulatkowi wydawało. I przekonać, że to chyba najwyższa pora na odwyk, albo chociaż przerwę - ot tak, po to przynajmniej aby mógł sprawdzić, czy umie jeszcze funkcjonować na trzeźwo.

Milou, jednakowoż, nie miał tu nic do powiedzenia.
Nie tylko dlatego, że nie znał Coopera na tyle blisko, by choćby domyślać się z jakimi problemami mężczyzna (nie) radzi sobie na co dzień, ale i ponieważ o nałogach innych niż czysto behawioralne, bezpośrednie pojęcie miał równie blade jak wielki, elipsowaty księżyc zawisły tej nocy na nieboskłonie nad Australią.
Jedynym uzależnieniem Al-Attala była bowiem ucieczka.
  • Podejmowana kompulsywnie, histerycznie niemal - za każdym razem, gdy w swoim bieżącym miejscu pobytu chłopak zaczynał czuć się zbyt komfortowo, albo swobodnie. Zupełnie jakby obawiał się, że się przyzwyczai. Przywiąże. Zapuści korzenie, ale straci wolność - którą, tak mu się przynajmniej wydawało, cenił sobie bardziej niż stabilność, czy poczucie bezpieczeństwa.
Jeśli dawał sobie w nos, to z rzadka, i raczej bez konkretnego celu - wyłącznie dlatego, że ktoś częstował, albo ponieważ znudził się chwilowo odurzeniem, jakie zapewniał mu alkohol. Nigdy jednak nie musiał wciągać, wstrzykiwać, przełykać albo wcierać w siebie konkretnych substancji, żeby...
No właśnie - co?
Osiągnąć ulgę? Chwilowe zapomnienie? Dodać sobie otuchy albo animuszu, których brakowało mu na trzeźwo?

[akapit]

Poza tym Milou nie uśmiechało się wcale, by w cudze - a co za tym idzie nie swoje - sprawy wściubiać nos. I tak już miał wrażenie, że w ostatnich tygodniach o osobach, z którymi dzielił miejsce zamieszkania, dowiedział się o wiele więcej niż kiedykolwiek dowiedzieć się miał nadzieję. Tym bardziej więc nawet gdyby przypuszczał na kogo właśnie patrzy, i w jakim stanie ta osoba się znajduje, ugryzłby się w język nim zdołałby pozwolić sobie na jakiś nieproszony, niepotrzebny komentarz albo żart.
Tak czy siak może to i, koniec końców, lepiej, że nie wiedział.
No, na kogo się gapi, ma się rozumieć, z miejsca nieco już chwiejnie obejmowanego przy barze w Shadow.
  • Boże, gdyby choćby kilka tygodni temu ktoś powiedział mu, że niedługo co piątek ciągnąć go będzie do takich miejsc (jak owiany raczej wątpliwą sławą lokal w Lorne), złapałby się za głowę, pacnął w czoło, i roześmiał tej osobie prosto w twarz, z kpiną w głosie, i niedowierzaniem w oczach.
    A jednak proszę - oto był. W piątek po pracy, w towarzystwie nieszczególnie bliskich sobie znajomych, sącząc przez rurkę gin przemieszany z tonikiem, i wzmocniony nutą limonki.
    Wessał słomkę między wargi nieco głębiej, i cmoknął.
To nawet nie tak, że facet na scenie był jakiś wyjątkowy, albo też wyjątkowo w jego typie (tym bardziej, że Lou nadal zaciekle zaprzeczał, że w ogóle posiada jakikolwiek typ). Trudno było stwierdzić, nie widząc co kryła maska, przykrywająca cieniem zarówno rysy tancerza, jak i jego prawdziwą tożsamość.
Miał jednak w ruchach coś, co wydawało się Milou wybitnie znajome sprawiało, że trudno było odwrócić wzrok. Jakby lep, który nakazywał aby spojrzenie Al-Attala samo kleiło się do bioder i ramion striptizera - niemal tak, jak palce niektórych z obecnych tu mężczyzn lepiły się do ciał przechadzających się między stolikami kelnerek.
Nie byłby jednak sobą (albo po prostu nie był wystarczająco zdesperowany, zamożny, bądź pijany), gdyby spróbował podwalać się do blondyna w sposób, w jaki robili to inni faceci tutaj - ostentacyjnymi machnięciami coraz to grubszych pieniędzy, którymi wywijali jakby przynętą na wygłodniałego szczeniaka.
Zamiast tego, odczekał aż pierwsza z piosenek w repertuarze Elijah się wyczerpie, i - w przerwie między numerami - jakimś cudem dotarł pod estradę.
- Hey? You, cherry blossom! - Przywołał go do siebie krótkim gestem ręki, i pseudonimem nadanym tancerzowi zupełnie ad hoc, tylko dlatego, że barwa jego koszuli kojarzyła się Milou z kwitnieniem wiśni - I like your fringe! - Przekrzykując barowy zgiełk, i potykając się o własny akcent, posłał mu tak niedorzeczny, jak i adekwatny komplement - Can I order a dance? Custom-made? To this one bloody song I've got stuck in my head? - Zapytał z głupia frant, przechyliwszy się ku Elijah ponad krawędzią sceny.

Elijah Cooper
Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Elijah bardzo chciał mieć wrażenie kontroli nad swoim życiem i swoim… tak, nawyk to było dobre słowo. Przecież nie był uzależniony i każda kupiona działka zawsze mogła być tą ostatnia. Tylko, że nie była, bo tego nie chciał. Jakby chciał - mógłby to przecież rzucić z dnia na dzień, oczywiście, miał nad tym pełną kontrolę. Tak pełną, że wsypał kogoś, by tylko ratować siebie i swój towar. Wcale nie był uzależniony. Tak mu się przynajmniej wydawało. No, i oczywiście jak każda osoba z nawykiem umiał to chować. Na tyle dobrze, że póki co nie wzbudzał podejrzeń. Miał jednak jakieś zasady i do swojej głównej pracy nigdy nie stawiał się naćpany. Co najwyżej na zjeździe, ale zwalał to na kaca i jakoś dawał radę. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie, ale dobrze wiedział, że po pracy, w jego przytulnej, nieco rozpadającej się przyczepie, czekał na niego gruby joint albo jeszcze coś innego, zależnie od tego, co zdobył w ciągu tygodnia.

A piątkowe i sobotnie noce przeważnie spędzał tutaj. Wijąc się na, i w okół rury na scenie, kocimi ruchami przyciągając spojrzenia klientów. Lubił to. Lubił, kiedy na jego skinienie palca niejedna osoba - bo jednak panie też się czasem zdarzały, w końcu obecnie był jedyną opcją dla hetero pań w tym klubie - wyciągała coraz to grubsze pliczki banknotów. Tylko po to, by on mógł je dostać. A tym samym nikt nie wnikał w jego prawdziwą tożsamość, kiedy był na scenie. Ta aura tajemniczości wokół jego persony zdawała się tym bardziej przyciągać klientów. Niejeden raz padło pytanie czy zdejmie maskę. Jeszcze nigdy się nie zgodził. Miał zbyt wiele do stracenia.

Światła neonów sprawiały, że jego strój mienił się setkami kolorów. Ciężko było oderwać od niego spojrzenie, kiedy za każdym jego ruchem podążały te błyszczące frędzle. Przejechał spojrzeniem wzdłuż barowych stołków, jednak nie dostrzegł Lou. Nie dostrzegł go, bo zwyczajnie go nie szukał w tłumie. Skąd mógł wiedzieć, że chłopak zaczął tu przychodzić, tym samym, w pewnym sensie, sabotując misterny plan Eliego na pozostanie incognito. Musiał mieć naprawdę niezłego farta, że się póki co mijali.
Rozpiął kilka guzików koszuli, ale nie zamierzał się jeszcze jej pozbywać. W końcu miał zatańczyć do kilku utworów, nie mógł przecież dać im wszystkiego naraz. Nie za to mu płacili. To jednak wystarczyło, by koszula osunęła się z jego ramienia, odsłaniając kilka tatuaży na jego ramieniu i klatce piersiowej. To był właściwie jedyny punkt zaczepienia - jedynie ktoś, kto go znał i miał czas mu się przyjrzeć, mógł go po tym rozpoznać. No cóż, nie przemyślał tego, ale póki co plan działał. Zresztą, po kilku kreskach było mu wszystko jedno.

Zszedł do parteru, tym razem wijąc się po scenie na kolanach, a jego dłonie wymownie podróżowały po klatce piersiowej, brzuchu, udach i kroczu. On zapuszczał przynętę, by sypały się dolary, a widowni wydawało się, że to oni go kuszą pieniędzmi. Wszystko działało tu w dwie strony. Kiedy utwór się skończył, Elijah wykorzystał ten moment, by przysunąć do siebie porozrzucane po scenie banknoty, jednak przeszkodził mu w tym znajomy głos, i ten akcent…

Fuck.

Tyle przeszło mu przez głowę, kiedy zobaczył Lou przy scenie. W dodatku wykrzykującego takie propozycje. Pewnie gdyby był trzeźwy - rzuciłby tekstem w stylu nie tańczę dla dzieci, czy coś… cokolwiek, żeby młody się odczepił. Ale nie był trzeźwy, w dodatku nie wyglądało na to, by Al-Attal go rozpoznał. Uśmiechnął się pod swoją zasłoną z frędzli, kiedy do głowy wpadł mu świetny pomysł - po prostu popłynie z nurtem, a będzie się martwił później. W końcu nie musiało do niczego dojść, prawda?

Znajdując się nadal w parterze, na kolanach, przysunął się do chłopaka i wyciągnął dłoń w jego stronę, zahaczając palcem wskazującym o podbródek bruneta, pod pretekstem, by mu się lepiej przyjrzeć.
Cherry blossom, huh? - zaśmiał się, w sumie całkiem niezły pseudonim dla striptizera. – Sure you can, but I ain’t doing it for free. – odpowiedział zaraz, odsuwając się i przysiadł na piętach, odruchowo naciągając koszulę z powrotem na ramię. – So, what it’s gonna be? Do you want it here, for everyone to see, or private? – zakręcił kilka frędzli na palcu, czekając na jego odpowiedź. Coś z tyłu głowy - chyba głos rozsądku - krzyczało, że to naprawdę, naprawdę głupi pomysł. Rozsądek, rozum? Można było zwątpić czy jakiekolwiek z nich w ogóle czasem zawitało w jego głowie. No ale cóż, jednego nie można było Cooperowi odmówić - talentu do pakowania się w kłopoty. Założył z góry, że przecież wszystko będzie ok, Lou się nie pokapuje, on sobie zatańczy, skończy występ i pójdzie po kolejną działkę. Może znajdzie kogoś do wspólnego picia i jutro będzie (jak zawsze) żałował decyzji poprzedniej nocy jedynie z racji na swój poranny zjazd. Bo tak było do tej pory.


Miloud Al-Attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Mijali się natomiast najprawdopodobniej dlatego, że to, co w ostatni wieczór tygodnia i weekendowe noce zazwyczaj odbywało się na estradach lokalnej sceny, do tej pory nigdy jakoś nie znalazło się w centrum zainteresowania Al-Attala. Prawda była taka, że Shadow - z pstrokacizną neonów i otępiającą pulsacją stroboskopowych świateł, kalejdoskopem zbyt drogich, zbyt słodkich drinków, nieustającym łomotem muzyki niepozbawionej może rytmu, ale sensu już tak, i tłumem gości pięknych i pustych w środku niczym Jaja Fabergé - bynajmniej nie zaliczał się do miejsc, jakie Miloud określiłby zgodnymi z jego gustem. W przeciętny wieczór dwudziestoczterolatek - o ile po pracy, przed którą jego organizm nadal jeszcze buntował się ćmieniem ponaciąganych mięśni i nierozchodzonych zakwasów, był jeszcze w ogóle w stanie wykrzesać z siebie resztki siły i entuzjazmu - o wiele bardziej lubił wybrać się do jednego z barów na wybrzeżu, albo którejś z hipsterskich klubokawiarni, popularnych wśród studentów i licealistów, fałszywą tożsamość wzmacniających podróbką dowodu osobistego, i czytanym bez zrozumienia Dostojewskim trzymanym pod pachą. Tam przynajmniej było czym oddychać (głównie morską bryzą, aromatem organicznego, białego wina i nienachalnym zapachem perfum - często dokładnie tych samych, noszonych zarówno przez mężczyzn, kobiety, i wszystkich, którzy plasowali się pomiędzy obydwoma krańcami płciowego spektrum) - w przeciwieństwie do Shadow, w jakim zapach pijaństwa, pieniędzy i seksu dało się ciąć niczym nożem.
Nie, przy tym, żeby brunet miał coś przeciwko niezobowiązującym epizodom upojenia i przyjemnie przelotnej, fizycznej bliskości (takiej bez konieczności wymieniania się numerami telefonów i obciążania poczuciem winy, o ile sprawy nie potoczyły się zgodnie z nadziejami którejś ze stron). Problem leżał jednak w tym, że w Shadow wszystko zdawał się pokrywać specyficzny, lepki brud. Jakby, mimo połyskliwego kamuflażu, lokal rozkładał się od środka.
Tak się jednak składało, że w Shadow, z jakiegoś względu, wyjątkowo gustowali Bartholomew, Hugh i Lux, z którymi Lou spędzał ostatnio coraz więcej czasu - trochę z sympatii, a trochę z braku innych opcji, pracą u Hawkinsów zmęczony za bardzo, by wykrzesać z siebie energię na zawieranie nowych znajomości (z założeniem, że miałyby potrwać dłużej niż parę godzin rozmowy, albo aktywności, do jakich zwykle potrzeba jedynie garstki słów). Tym sposobem wizyty w klubie jakoś w końcu weszły mu w nawyk. I też, o ironio, regularnie powtarzał sobie, że przecież w każdej chwili może po prostu przestać tu przychodzić - gdy skończy mu się ochota, albo, po prostu, pieniądze.

No, właśnie. Kasa.
  • Lekko zmąconym spojrzeniem, Al-Attal śledził ruchy szczupłych (żeby nie powiedzieć, że kościstych) dłoni - systematycznie i wprawnie zagarniających rozsypane banknoty.
Ta jakoś zawsze miała dla chłopaka drugorzędne znaczenie - może dlatego, że przez pierwsze lata życia nigdy nie mógł narzekać na jej brak, a w kolejnych zwątpił, żeby jej większe ilości były mu do czegokolwiek potrzebne. Większość podróży i tak odbył przecież w miejscach, w których - od biedy - dało się, w razie czego, przekimać pod gołym niebem.

- Excuse me... - Roześmiał się krótko i szczerze, odchylając lekko głowę, choć z dotykiem męskich palców na podbródku pożegnał się przy tym dość niechętnie - ...but have you seen me? - Wymownie przespacerował się spojrzeniem - rzucanym wraz w wiotkimi cieniami spod bardzo długich, bardzo ciemnych rzęs - po rzeźbie własnej sylwetki. Wpuszczono go tu tylko dlatego, że przyszedł z Lux i Hugh - ubranymi, jak zwykle, w ciuchy za jakich finansową równowartość Miloud mógłby żywić się i poić przez miesiąc lub więcej. Gdyby przyszedł sam - w jednej ze swoich nadgniecionych koszul ze stójką i mankietami podwiniętymi tak, by odsłonić śniade, poznaczone pracą przedramiona, i z włosami, którym zwykle pozwalał żyć ich własnym życiem, pewnie zamiast poić się stawianymi mu przez Hugh drinkami, po prostu pocałowałby klamkę - I can't afford a private show, even if I tried - Przechylił głowę - Can't you do it, like... for charity? A good deed, huh? - "Good did'-eh", niemal karykaturalnie przesączone akcentem. Zamrugał - w pijanej, może nie chłopięcej już, ale i nie do końca męskiej kokieterii - Oh-come on, one dance. Guarantee yourself a cosy spot in Heaven?

Elijah Cooper
Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Każda miejscówka w Lorne Bay byłaby lepsza, bezpieczniejsza, niż Shadow. Ba, od tego klubu właściwie zaczęły się Cooperowe konszachty z prawem. Zamiast przesiadywać w modnych kawiarniach i barach, zawierając normalne znajomości - on lubił ten dreszczyk emocji, to wślizgiwanie się na fałszywy dowód, by tylko dowieść, że wcale nie musi mieć odpowiedniej cyferki w dacie urodzenia, lub na koncie, by się tu pojawić. Ot, zrobił to kilka razy dla sportu i tym samym udowodnił samemu sobie, właściwie całkowicie przez przypadek, że kobiety go w ogóle nie interesują. Po prostu widok prawie nagich pań na scenie, wykonujących te wszystkie podszyte erotyzmem ruchy, wcale go nie ruszał. Takie małe objawienie. Tutaj też poznał mężczyznę, który podsunął mu ten zgubny pomysł handlu tytoniem i, jak już w tym się sprawdził, narkotykami. Jego życie zatoczyło koło, wygrzebał się nieco z bagna swoich problemów, aczkolwiek nadal, umorusany błotem swoich kłamstw i nawyków, wrócił tutaj. I w ten sposób budował sobie złudne wrażenie odbudowy własnego życia, na pozornie własnych zasadach. Bo tak naprawdę przecież zasady, które panowały w Shadow nigdy nie były jego, a właściciela i menagerów, którzy trzymali to miejsce w ryzach, tym samym dbając o to, by policja ani inne służby tu nie węszyły. Ot, to przecież zwykły klub nocny, całkiem normalny lokal ze striptizem. Wszystko jest przecież dla ludzi, a ci zamożni, znudzeni swoim związkiem panowie musieli gdzieś przyjść popatrzeć sobie na striptizerki i jednego striptizera, co nie?

Kasa, hajs, siano. I to nie to, które za dnia przerzucał, by wykarmić konie, świnie i inne zwierzaki z farmy. Kasa zawsze miała dla niego znaczenie, chociażby dlatego, że dorastał w biednej, w dodatku patologicznej rodzinie. Chodził w podziurawionych butach, a dzieciństwo spędził na ucieczkach do Hawkinsów. Teraz potrzebował tej kasy jak nigdy - i to nie po to, by opłacić mieszkanie, nie, przyczepa mu wystarczyła. Zresztą, na podstawowe życie zarabiał na farmie. Tu był tylko po to, by opłacić kolejną, i kolejną działkę. Był tu dla tych błogich chwil zapomnienia, dla tripów, które ciągnęły się od skończenia występu, aż do białego rana. Był tu, by nie myśleć o konsekwencjach czegokolwiek - ćpania, striptizu, czy chociażby tego głupiego pomysłu, by sprawdzić czy Lou go rozpozna.

Roześmiał się w głos, słysząc jego odpowiedź. Szczerze powiedziawszy, to bardzo by się zdziwił, gdyby Al-Attal mu nagle wyskoczył z kilku stów. Po pierwsze - wiedział, ile chłopak zarabiał na farmie, a po drugie - zdąrzył już zauważyć, że młody miał pewien dar... przekonywania. Miał tą niewypowiedzianą charyzmę, urok płynący z jego spojrzenia, wiecznie rozwianych włosów i poetyckich wręcz ruchów. I chyba nic go nie zatrzymałoby przed przegadaniem rozmówcy, nawet ten akcent i połamana gramatyka. Sam fakt, że próbował go przekonać do tańca za darmo, w klubie, do którego jakimś cudem się dostał w tym stroju, stojąc obok sceny, wokół której siedzieli faceci z portfelami wypchanymi jego roczną wypłatą w gotówce. Gdyby go w ogóle nie znał - przyznałby mu odwagę, ale oczywistym było, że wybrałby jednego z panów w garniturach z platynową kartą american express, w portfelu o wartości niejednej wypłaty Lou. Im wystarczyłoby jedno skinienie, oni nie musieli nikogo przekonywać. Oni mieli tylko zapytać "Ile?", i każda wypowiedziana kwota, by im pasowała. Szybko się tego nauczył. Tak samo szybko nauczył się, że tym mężczyznom nie można ufać i nie raz byli wyciągani z darkroomu za te drogie marynarki przez ochroniarza. Myśleli, że pieniądze dawały im władzę, ale Elijah nie zamierzał aż tak ustępować. Zrobił to już za wiele razy i nie raz tego pożałował.

Charity? Honey, have you seen this place? - zaśmiał się, machając ręką w geście, ogarniającym wnętrze klubu. - Besides, heaven doesn't want me, no matter how hard I would try. - dodał, po czym oparł się dłońmi o scenę, by wychylić się w stronę chłopaka. Złapał go za koszulę, delikatnie, by go nie wystraszyć i przyciągnął do siebie. - But, I like your guts. Wait till I finish and we'll figure something out - powiedział mu do ucha, tak, by nikt obok go nie słyszał, specjalnie obniżając nieco ton wypowiedzi. Nie zamierzał go prosić o żadną inną formę zapłaty, choć mogło to tak zabrzmieć. Zwyczajnie uskuteczniał swój głupi plan przetestowania czy ktoś jest go w stanie tu rozpoznać. Zaraz potem puścił chłopaka, zgarnął resztę banknotów i sprawnie wsunął pliczek za pasek szortów.

Wrócił więc na scenę i zatańczył jeszcze jeden numer. Wił się w rytm muzyki i raz po raz wskakiwał na rurę, w końcu pozbywając się tej cherry blossom koszuli, tym samym eksponując zarówno swój wychudzony, kościsty tors, jak i wszystkie tatuaże. Zerknął na Lou wyzywającym spojrzeniem, jakby rzucał mu wyzwanie, by zgadł, co jest w nim takiego znajomego.

No co, skąd mnie znasz?
A może tylko ci się tak wydaje?

Kiedy skończył się utwór, Cooper znów zagarnął banknoty, ignorując pliczek, którym jeden z facetów machał mu przed twarzą w niemym zaproszeniu na prywatny taniec. Dzisiaj miał inny plan, którego na pewno będzie jutro żałować, ale teraz to było nieistotne. Złapał jeszcze koszulę, zarzucił ją na ramiona i udał się w stronę baru, po drodze łapiąc chłopaka za przedramię i ciągnąc go tam ze sobą.
First, I need a drink. Two shots of my favourite, please. - oświadczył, trochę do znajomego barmana, trochę do chłopaka i zaraz na blacie pojawiły się dwa shoty whisky, z czego jeden podał młodemu. - So, what was that song that you got stuck in your head? - zapytał, kiedy alkohol już przemierzył jego przełyk, przyjemnie paląc i rozgrzewając całe ciało. Oparł się łokciem o bar, przyglądając się nieco rozbieganym spojrzeniem, zaakcentowanym przez rozszerzone źrenice twarzy chłopaka, rozświetlonej kolorowymi światłami kiczowatych neonów. Przypominała mu teraz bardzo greckie posągi, tak idealnie wyciosane w kamieniu.

Miloud Al-Attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Zuchwałość.
To była zuchwałość.
Doprawiona marzycielstwem, szczyptą naiwności, i idealizmem, który u chłopców jak Milou rozwijał się gdzieś koło szesnastego, siedemnastego roku życia, kwitł między dwudziestym, i dwudziestym piątym, a potem zwykle wymierał - powolną, ponoć naturalną śmiercią, na ogół koło trzydziestki (gdy tłumnie wracali z tych swoich podróży w poszukiwaniu siebie, znajdowali prawdziwą, dorosłą pracę, brali kredyty, dostawali żylaków, depresji i nadkwasoty, i zakładali nudne, normalne rodziny).
Podczas, gdy niektórzy marzenia oddawali życiu walkowerem, wsłuchani w racjonalne "nie uda Ci się", albo "tak się nie da", Al-Attal wzruszał ramionami, i z kpiącym uśmiechem pytał: "A co, założymy się?". Głęboko wierzył nawet nie w to, że zasady są po to, żeby je łamać, co raczej, że reguły istnieją po to, by je z m i e n i a ć. Ryzykował więc, i często odnosił małe zwycięstwa tam, gdzie inni zapierali się, że jest to zwyczajnie niemożliwe. Może wiązało się to z młodym wiekiem.

[akapit]

A może z głęboko zakorzenionym przekonaniem, że zwyczajnie nie ma wiele do stracenia?
No, bo co niby? Portfel, bardziej niż pieniędzmi, zwykle wypchany kolekcją podróżniczych memorabiliów (biletami z tajskich promów, złożoną na cztery pocztówką z Wietnamu, garścią pożółkłych płatków kwiatu frangipani, brzydkich i przywiędłych, ale zbyt bliskich sercu, by się z nimi pożegnać, paroma nigdy niewykorzystanymi numerami telefonów, otrzymanych od osób, których i tak miał już nigdy nie zobaczyć)? Czas, którego upływu i tak nie mógł przecież ani kontrolować, ani zatrzymać, ani nawet wejść z nim w jakąś polemikę, która pozwoliłaby mu skorygować konkretne wydarzenia? Rozum, albo zmysły?
Życie? A jeśli nawet, to co? Z jednej strony rozsmakowany we własnej egzystencji, z drugiej Milou nie uważał jej za nic wyjątkowego. Takich jak on było przecież na pęczki - jeśli miał umrzeć, dla świata nie byłaby to jakaś nieodżałowana strata.
Tego typu straceńczej charyzmy nie dało się podrobić.
I, no cóż... Najwyraźniej działała (przynajmniej w tym absurdalnym, podchmielonym kontekście, w którym znajdował się aktualnie), skoro tancerz z jakiegoś względu zdawał się ulegać jego szczeniackim zakusom.
- Well - Klasnął językiem o podniebienie, z dźwiękiem niknącym natychmiast w klubowym hałasie. Dał mężczyźnie przyciągnąć się trochę bliżej, nadstawiając się pod szept drażniący płatek jego ucha - You say? Then maybe you're just praying to the wrong gods? - Zasugerował lekko, świadom, że, zwłaszcza przy jego egzotycznej urodzie, łatwo mógł zostać uznany za innowiercę, odstającego od zachodnich norm i kulturowych standardów (i może słusznie; w końcu monoteizm interesował go tak samo, jak monogamia, czyli wcale) - Let's check?
Przy całej tej swojej skromności, w której nie uważał się ani za szczególnie wyjątkowego, ani też ekstraordynarnie cennego dla ziemskiej planety, Milou lubił atencję (najwyraźniej więc było ich dwóch, choć pewnie z zupełnie różnych powodów). Podobało mu się zatem, choć oczywiście nie znał prawdziwej przyczyny takiego rozwoju wydarzeń, że striptizer zdaje się poświęcać mu odrobinę więcej uwagi niż innym widzom, pożerającym go spojrzeniami spod krawędzi estradki.

Posłusznie wrócił na swoje dotychczasowe miejsce, akurat w porę by pożegnać się z opuszczającymi Shadow znajomymi. Podchwycił jakieś strzępki informacji - o tym, do którego klubu wybierają się teraz, i w jaki sposób Miloud może do nich dołączyć - ale, szczerze powiedziawszy, pozwolił im wpaść jednym, i wypaść drugim uchem. Był jednocześnie skoncentrowany, jak i rozproszony - ze wzrokiem notorycznie ciągnącym do sylwetki prężącej się przy metalowej rurze. W przeciwieństwie do Elijah, który jako młody chłopak zdążył przekonać się, że interesują go wyłącznie faceci, brunet nigdy nie dyskryminował. Uwielbiał ludzkie ciała - nawet, jeśli kończyło się tylko na muskaniu ich niczym więcej, niż spojrzeniem. Lubił to, jak nosiły w sobie historię i sekrety - zaklęte w niedoskonałościach, w bliznach, znamionach, i tatuażach. Przecież to one właśnie każdy ludzki egzemplarz czyniły niepowtarzalnym - a zatem i wyjątkowym.

To ciało, które obserwować miał teraz okazję na scenie, było niewątpliwie piękne - zwłaszcza wśród wielokolorowych błysków misternych przeszyć koszuli, i brokatu, sypiącego się z materiału niedorzecznie krótkich spodni; ale niekoniecznie zdrowe - oskubane z choćby grama tłuszczu pracą fizyczną i nałogiem, na organizmie żerującym jak pasożyt na gospodarzu. Żeby wykonywać wszystkie te swoje akrobacje tancerz musiał być silny, ale nie wydawał się mocny - w sposób, w jaki mocne bywały osoby faktycznie dbające o swój organizm. Ale co z tego? Al-Attal nie był, kurwa, szkolną higienistką, żeby zacząć teraz dawać facetowi rady odnośnie zbilansowanej diety i higienicznego trybu życia.
Było w nim też coś wyjątkowo swojskiego - i gdyby dwudziestopięciolatek znajdował się bliżej sceny, albo był zwyczajnie ciut bardziej trzeźwy - od razu zorientowałby się, że swojskość ta mieszkała w wijących się po ciele mężczyzny tatuażach. Oczywiście rejestrował rysunki na ramionach i torsie Cherry Blossom, ale nie utożsamiał ich jeszcze z tymi, które parokroć zauważył na skórze Elijah Coopera. Zresztą, siedział pod takim kątem, że łatwo było mu wytłumaczyć sobie, że na pewno coś sobie uroił - nawet jeśli jego umysł powoli, powolutku zaczynał łączyć kropki. Koszula mężczyzny wróciła zresztą na swoje miejsce tak szybko, jak je wcześniej opuściła - póki co nie pozostawiając Lou więcej przestrzeni na domysły.

- Welcome back! - Milou poruszył się na barowym hokerze, robiąc mężczyźnie więcej miejsca przy krawędzi szynkwasu - Thirsty, huh? - Woda byłaby pewnie rozsądniejszym pomysłem, ale nie zamierzał wybrzydzać - Bring it on.
My favourite zamaskowanego tancerza okazało się być mocne i dymne, paląc przełyk, i rozgrzewając mięśnie od środka tym specyficznym, gęstym rodzajem żaru. Al-Attal oblizał wargi, spojrzeniem plącząc się we frędzlach spływających z maski Coopera, i osiadając na jego wilgotnych od alkoholu ustach, nim to samo spojrzenie zdołałoby dotrzeć do rozszerzonych źrenic blondyna i spotkać się z jego nieobecnym wzrokiem.
- Huh? Oh, the song! - Przypomniał sobie - Just this one, ridiculous - Ree-dikhu-luss' - 80's banger. Bronski Beat. I'm sure you know it! It's just way too loud for me to even try and play it on my phone! - Wymownie zamachał spękanym i otłuczonym trochę iPhone'm. Ot, perfekcyjny pretekst żeby na jakimś etapie przenieść się w nieco cichsze miejsce. Albo, żeby nie być zmuszonym przyznać się przed Elijah, jak bardzo jego persona kojarzyła się Milou z winylową wersją Smalltown Boy.

Elijah Cooper
Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
‪Tak, zuchwałość była odpowiednim słowem i podobnie jak Lou, towarzyszyła Cooperowi od wczesnych lat nastoletnich, jednak była inna, nie była wyszeptana po francusku ani zapisana zawijasami abdżadu. Nie miała w sobie tej dozy romantyzmu, powiewu ciepłego, bliskowschodniego powietrza i uczucia gorącego, pustynnego piasku pod stopami, ani zapachu papierosa, odpalonego na Polach Elizejskich. Jego zuchwałość piała o świcie razem z kogutem, szeleściła jak siano, wrzucane zwierzętom do zagrody. Prowokowała starszych, silniejszych od niego, często prezentując mu siną plamę po okiem, połączoną z zawadiackim, nieco bezczelnym uśmieszkiem. Jego zuchwałość nadal go nie opuściła, ba, była właściwie taka sama jak te piętnaście lat temu i wcale nie zanosiło się na to, by chociaż ta część blondyna kiedykolwiek wydoroślała. W końcu jemu nie były pisane kredyty, śluby, a tym bardziej nie n o r m a l n a rodzina. Rodzina jako samo pojęcie była mu w ogóle obca. Jego rodzice zaślepieni byli alkoholem i przemocą, a kiedy zniknął - wiedział, że nikt na niego nie będzie czekał - ale jakoś w tym skomplikowanym świecie, pełnym wartości, w które nijak się nie wpisywał, musiał sobie poradzić. Łączyło ich tak wiele, a zarazem była między nimi ogromna przepaść doświadczeń i przeszłości. ‬

‪W przeciwieństwie do Lou - Elijah miał do stracenia wszystko. Wszystko, czyli pozornie odbudowywane życie, cegiełka po cegiełce, jednak zarazem usilnie pędził w stronę autodestrukcji, podróżując sobie przez swoje głupie pomysły i złe wybory jak w sportowym Camaro swojego nałogu nawyku przez autostradę, prosto do owej autodestrukcji. Tylko, że przyjemna zasłona narkotyzacji przysłaniała mu ten widok i skutecznie odpędzała jakiekolwiek trzeźwe myśli i szept rozsądku. ‬

‪Zmierzył chłopaka wzrokiem, niby od niechcenia, jednak pierwszy raz miał okazję mu się po prostu przyjrzeć. Kolorowe światła tańczyły na jego prostej koszuli, smagając odsłonięte przedramiona, które widocznie były naznaczone pracą. Wystarczyły trzy miesiące, by Lou się zwyczajnie zmienił, zahartowany ciężką, fizyczną harówką. Eli może też wróciłby do dawnej formy, gdyby kokaina i papierosy często nie zastępowały mu porządnego posiłku. W ogóle wyglądałby po prostu zdrowiej, gdyby to rzucił w cholerę, ale póki co niestety tego nie planował. ‬

‪Skinął znów dłonią w stronę barmana, błyszcząc zarazem szeregiem posrebrzanych (bo kto by miał pieniądze na prawdziwe srebro, miał ważniejsze wydatki przecież) pierścionków. Ten gest był niemym porozumieniem między nim, a kolegą z pracy, by nalał mu kolejnego shota. ‬
‪– Damn right. - przytaknął, uśmiechając się za zasłoną frędzli. Owszem, woda byłaby najrozsądniejszym wyborem, ale tej nocy żadne z nich nie przejmowało się rozsądkiem. Zacznijmy od tego, że mało kto posługiwał się rozsądkiem, pojawiając się w Shadow. Korzystając z okazji, że barman się pojawił obok nich, łapiąc za butelkę whisky, by uzupełnić kieliszek Eliego - ten skinął głowę w stronę szklanki Lou. - Do you want another drink? Anything you want. - wzruszył ramieniem, po czym uśmiechnął się, kiedy jego kieliszek był znów pełen tej bursztynowej substancji. Miał swego rodzaju układ z barem, że po prostu pił za darmo, jeśli odpalił im później trochę swoich napiwków. I działało to dobrze, zresztą barmani i tak robili wałki na zwykłych klientach - darmowego (czy raczej opłaconego przez niczego nieświadomych klientów) alkoholu było więc pod dostatkiem. ‬

‪– Bronski Beat? - powtórzył, z nutą zaskoczenia w głosie, chociaż czaiło się tam też jakieś rozbawienie. Nie z jego wyboru, tylko najwyraźniej chłopak na tyle się rozproszył tańcem, a może błyskotkami, lub po prostu samą osobą Coopera, by zapomnieć, że w ogóle zamawiał tutaj koncert życzeń. – Fuck me, that’s a first. You keep surprising me today, eh?. - miał tego farta, że wyjątkowo jego mózg zadziałał szybciej i ugryzł się w język, zanim zakończył to zdanie imieniem chłopaka. Mogłoby to być trochę niezręczne… Musiał przyznać, że ten wybór był trochę zbyt pasujący do niego. No, ale nie był tu, by rozmyślać nad sensem słów tego utworu. Najpierw musiał podtrzymać ten błogi stan, zanim ta przed-występowa kreska przestanie działać. Wypił więc tego drugiego shota i odsunął kieliszek od siebie. ‬
‪– Don’t bother with the phone. Come on. - pokręcił głową i złapał go tym razem za dłoń, ciągnąc w tłum na parkiecie. Lawirował sprawnie między ludźmi, przeciskając się w stronę darkroomów i pilnował tym samym, by Lou mu się nie zgubił. Zaprowadził chłopaka to wolnego pomieszczenia, po drodze prosząc ładnie ochroniarza, stojącego w korytarzu, prowadzącym do owych prywatnych pomieszczeń, by mu zamówił Smalltown Boy przez krótkofalówkę. ‬

‪Pokój był znacznie cichszy, niż reszta klubu, chociaż rozbrzmiewała tu (póki co), podobna, powtarzalna muzyka, co w pozostałej części budynku. Było tutaj też ciemniej, a ściany i kanapy zostały wytapicerowane przyjemnym w dotyku, zalotnie wręcz połyskującym welurem. Znajdowała się tu też niewielka scena, która była jedynym dobrze oświetlonym miejscem. Jednak Eli nie zamierzał tam iść. Wolał przesuwać granice, naginać je i tym samym sprawdzić jak wiele mógł zrobić, zanim Lou się połapie. O ile w ogóle, chłopak był już nieco pijany i może to działało na korzyść blondyna. Zaprowadził go do tej czerwonej kanapy, a sam oparł się kolanem o siedzisko, zaraz obok uda chłopaka. ‬
‪– I’ll dance for you. But just for this one song. - stwierdził, tym samym przypieczętowując swoją decyzję. - And just this once, I’ll do it for charity. - roześmiał się, akcentując ten jeden raz uniesionym palcem, który zaraz powędrował w punkt między obojczykami Al-Attala i zgrabnie zsunął się wzdłuż jego torsu, po materiale koszuli, kiedy rozbrzmiały pierwsze noty zamówionego utworu. Zatrzymał się dopiero przy krawędzi spodni i już bez zahamowań, drugie kolano znalazło się po drugiej stronie bioder Lou, tym samym znalazł się nad nim i zaczął, po raz kolejny, swój taniec. Tym razem jednak skupił się na bliskości, teraz nie potrzebował atencji wszytskich. Tylko Lou. ‬

Miloud Al-Attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Miloud często zastanawiał się, czy takie rzeczy jak skłonność do pakowania się w kłopoty, szukania zaczepki, i zamiast posłusznego nadstawiania drugiego policzka, raczej stawiania się starszym, większym, i silniejszym od siebie - zapisane były w genach albo w gwiazdach? Jednym słowem, czy istniała od nich ucieczka, czy też, raz zakodowane w splocie podwójnej, deoksyrybonukleinowej helisy, albo w konstelacjach wpisanych w nieboskłon (niezależnie od szerokości geograficznej), wlokły się potem za człowiekiem jak klątwa, dopóki na jego drodze nie stanęła wreszcie Śmierć?
Miałoby to sens o tyle, że tłumaczyć by mogło co, i czemu, zrobił próbował zrobić jego starszy brat. Athir. Wyższy, masywniejszy, ciemniejszy od małego Milou', z całym tym jego dziecięcym hebanem tęczówek rozjaśnianych tu i ówdzie złotymi cętkami, i jaśniejszymi pasmami poskrywanymi w pozornie-czarnym gąszczu włosów. Głośniejszy i pewniejszy - pewnością siebie, która przekracza próg pomieszczenia zanim jeszcze zrobi to jej właściciel. Kiedy mówił, każde jego słowo wydawało się pewnikiem. Kiedy się gniewał, gniewał się cały świat. Dla dużo młodszego od siebie chłopca, wpatrzonego weń jak w świętą ikonę, był kiedyś exemplum tego, co to znaczy być mężczyzną. Wtedy z rozczuleniem, dziś - z porządną dozą wstydu, Milou przypominał sobie, jak bardzo pragnął być kiedyś taki, jak jego brat. Wówczas Lou nie mógł rozumieć, co miała na myśli jego mama, gdy - w szeptanych sporach z ojcem - upierała się, że Athir ma problemy z gniewem. Nie pojmował też sensu w różnicy nazwisk noszonych przez matkę, i przez Athira i Salaha. Dopiero gdy trochę podrósł, i gdy zaczęto go dopuszczać do rozmów, jakie wcześniej mógł co najwyżej podsłuchać przez ledwie rozszczelnione drzwi, zaczął, powoli, uzasadniać sobie dlaczego, jakkolwiek by się nie starał, nigdy nie mógłby stać się taki, jak jego najstarszy brat. (Kiedyś było to powodem jego chłopięcej rozpaczy. Dziś - po tym, jaką ścieżkę wybrał dla siebie Athir - może nie tyle dumy, co z pewnością ulgi).
Milou' i Athira dzieliło nie tylko kilkanaście lat przestrzeni sprawiającej, że wychowali się w zupełnie innych warunkach. Dzieliły ich także matki. Mama Lou, młoda i jasna, w Alexandrii mimo płynności, z jaką posługiwała się językiem i znajomości kulturowych norm i wymagań, nadal brana za turystkę, była tym, co nazywało się czasem oazą spokoju (w rodzinie Al-Attalów często ostatnim bastionem rozsądku i empatii, stabilnym po środku pustyni męskiego gniewu dzielonego na trzy-i-pół pokolenia). O kobiecie, która na świat wydała jego starszych braci, brunet nie wiedział zbyt wiele. Zadając pytania, kilkukrotnie się sparzył więc przestał.
Nie powstrzymało go to jednak przed tłumaczeniem sobie, dlaczego byli tak inni (tak przynajmniej chciał dzisiaj myśleć). I dlaczego, choć i on, i Athir, nosili w genach i wychowaniu rysy przekazane im przez ojca, a także jego złość, Milou zwykle wyrażał je wzniosami głosu, sarkastyczną uwagą, jakąś króciutką, szczeniacką przepychanką albo destrukcją kierowaną na siebie, a Athir...
Co tu dużo mówić: Athir próbował wysadzić w powietrze nie tylko samego siebie, ale także kilkadziesiąt (kilkaset? Lou dreszcz przechodził na samą myśl) dusz, które znalazłyby się w pobliżu.

Teraz jednak nie było tu Athira, ani - Dzięki Bogu Bogom! - żadnych matek. Było za to whiskey, pite straight (i w kontekście Elijah i Lou była to prawdopodobnie jedyna straight rzecz tego wieczora), i feeria barw migocących wśród florystycznych haftów, w kaskadzie frędzli u krawędzi maski, i w tęczówkach mężczyzny - choć przecież przestrzeń oka została zmonopolizowana przez rozszerzoną źrenicę.
Lou pomknął wzrokiem za gestem striptizera i uniósł lekko brwi, całkiem przyjemnie zaskoczony nagłym obrotem wydarzeń. Wyglądało na to, że serce tancerza miękło we wprost proporcjonalnym stosunku do tego, jak Lou w jego obecności miękły kolana. Jeszcze chwilę temu mężczyzna odmawiał mu choćby jednego tańca, a teraz nakazywał zamawiać wszystko, na co miał ochotę?
Gdyby rozsądek krzyczał w Milou' głośniej niż czysta ekscytacja aktualnym rozwojem sytuacji, brunet pewnie zastanowiłby się, na ile prawdopodobne było, że pod koniec wieczoru - na przykład w chwili, w której będzie próbował opuścić wreszcie piwniczne przestrzenie klubu - ktoś zatrzyma go względnie uprzejmie, ale też bardzo stanowczo, i wręczy mu sowity rachunek. Przecież Shadow nie byłby wówczas pierwszym nocnym klubem, który stosował podobne strategie, a sądząc po szemranej renomie przybytku, nie byłoby to raczej gigantyczną niespodzianką. Na razie jednak zgubił się w myśli, że jest dobrze - ot tak, być młodym, i beztroskim, i nie myśleć o konsekwencjach. Może to uczucie było dla Al-Attala dokładnie tym, czym dla Eliego okazywały się narkotyki? Dałby się za nie pokroić. Parę stów w tę, czy we w tę (nawet, jeśli przez kolejne tygodnie oznaczałyby konieczność zajeżdżania się na farmie Hawkinsów, aby odkuć się z finansowej straty), wydawało się niewielką ceną.
- Well, that's quite a twist plot! - Parsknął, rozbawiony, a potem się zawahał - jak zawsze wtedy, kiedy jego mózg działał trochę wolniej niż aparat mowy. Umarszczył brwi w wyrazie głębokiej konsternacji - Plot twist? - Zaryzykował, teraz kompletnie pogubiony w tym, która wersja frazeologizmu była poprawna. Roześmiał się. Oprócz wszystkich innych cech, które, zależnie od okoliczności, mogły uchodzić za zaletę lub za wadę, Miloud miał jeszcze jedną: zazwyczaj nie brał samego siebie zbyt poważnie - Merde. Fuck. Pardon my French! - Co, swoją drogą, w jego kontekście samo w sobie nabierało już podwójnego znaczenia - Sure. Yeah. Yeah. I'll have one.
Jeśli wybrana przez Milou' piosenka faktycznie otwarcie nawiązywała do historii Coopera (Milou znanej powierzchownie, ale na tyle, że być może mózg bruneta faktycznie mógł dokonać takiej muzycznej asocjacji), było to jednak wynikiem działania jego podświadomości. Może coś już dzwoniło, ale wszystkie przysłowiowe kościoły, z których pochodzić mógł owy dźwięk, znajdowały się bardzo daleko...

[akapit]

O wiele dalej, w każdym razie, niż zaciszny azyl dark roomu, do którego dwudziestoczterolatek dał się teraz poprowadzić, wkrótce opadłszy posłusznie na czerwoną miękkość weluru. Nigdy nie był w takim miejscu, w nocnych klubach trzymając się przestrzeni dostępnych dla wszystkich gości (Jak to szło? "Fuck me, that's a first?") . Trudno powiedzieć, czy dlatego, że nie chciał, czy ponieważ po prostu nie było go stać na prywatne usługi. W pracy seksualnej nie widział zresztą nic złego, tak długo, jak była wykonywana dobrowolnie i tak bezpiecznie, jak było to możliwe. Mężczyzna, z którym się tu znalazł natomiast, po pierwsze robił to, co robił, za darmo, a po drugie: nie sprawiał wrażenia, jakby ktoś go do tego specjalnie przymuszał.
- Thank you. I appreciate it - Al-Attal uśmiechnął się łagodnie i przekornie. Grzeczny. Dobrze wychowany. Wsparł potylicę o zagłówek, skoncentrowany na pierwszym razie tego wieczora, kiedy blondyn dotknął go poza zasięgiem wzroku innych osób. Podobało mu się. Chciał więcej?
Nie był pewien, czy wolno mu dotykać, czy sprawy funkcjonują tu raczej na zasadzie look, but don't touch. Nie powstrzymało go to jednak przed wymownym uniesieniem podbródka, którym wskazał róż męskiej koszuli. Tak zajebiście teraz zbyteczny.
- Take it off, will you? - Podobno artystów nie należało pospieszać, ale Milou' nie po drodze było z cierpliwością. Zwłaszcza teraz - Please?

Elijah Cooper
Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Patrząc na Eliego, i fakt, że nigdy z tego nie wyrósł, nie wydoroślał i zmienił się tylko z racji swoich doświadczeń, zachowując jednak tę, często dla siebie samego zgubną, pewność siebie - tak, możliwe, że było to niektórym pisane. Cooper nie miał rodzeństwa, więc przynajmniej ojciec katował tylko jego, a matka odwracała wzrok, ciesząc się tylko w duchu, że tym razem jej się nie dostało. Przynajmniej chłopak nigdy nie miał poczucia winy, nie musiał obmyślać planu jak zabrać ze sobą młodsze rodzeństwo ani nie był przysłowiową kulą u nogi u starszego brata lub siostry. Po prostu mógł uciec i nie oglądać się za siebie. Nie uciekł daleko, bo wciąż był w okolicy, na farmie - wystarczyło jednak, by wyrwać się z tego piekła. Tam zresztą Al był mu jak brat. Dwa lata starszy, on w przeciwieństwie do Eliego - zamiast prowokować, oddawał ten pierwszy cios. Przez pewien czas Al był dla niego wręcz wzorem. Cooper chodził za nim krok w krok, jednak nie w ten irytujący sposób, w jaki robili to prawdziwi młodsi bracia. Nie, oni po prostu byli nierozłączni, tak różni, a zarazem tak podobni. I z czasem Alex przestał być dla niego wzorem męskości, blondyn nie chciał go już naśladować, a zaczął pragnąć jego bliskości. Fizycznej, pełnej uczucia, przeplecionej szczeniacką ciekawością… ale to nie było coś, o czym Eli chciałby teraz rozmyślać, tym bardziej nie w kontekście ostatnich wydarzeń. Nie byli już ani braćmi, ani kochankami, jeżeli można było to tak nazwać. Teraz pozostał tylko kłębek emocji, niedopowiedzianej prawdy i blizna na złamanym sercu. Gdyby używali facebooka, status to skomplikowane oddawałby to idealnie.

Wyglądało na to, że przez dobroć serca Coopera chłopak, może i nieświadomie, zrozumiał czym były dla niego narkotyki. Właśnie tą beztroską, błogością i wyłączeniem rozsądku. Jego mózg wytwarzał endorfiny, a on przecież nie zamierzał się dwa razy zastanawiać nad czymkolwiek, po prostu będzie się martwił później. Rano. Pojutrze. Za tydzień. I co z tego, że nie raz musiał brać dodatkowe godziny na farmie albo spędzać tu kilka nocy więcej, kosztem snu i ogólnego samopoczucia w tej prawdziwej pracy. Wszystko wracało do normalności, kiedy mógł zaszyć się w przyczepie i po prostu wziąć c o k o l w i e k. Chociażby spalić skręta w zaciszu swojej starej, wiecznie rozpadającej się przyczepy. Tyle mu wystarczyło. Czy było to zdrowe? Nie bardzo. Czy go to obchodziło? Też nie bardzo, ciężko było polemizować z uzależnionym. Ale zaraz, on przecież wcale nie był uzależniony! Po prostu bardzo to lubił, taka rutyna, której przecież nie chciał przerywać.

It’s plot twist - zaśmiał się, korygując tą jego gimnastykę. Nie zgryźliwie, ot, żeby może następnym razem powiedział to poprawnie. Robił to zresztą cały czas na farmie, bez tej maski i połyskujących dodatków. Był prawie jak Batman, tylko w takiej bardziej… wiejskiej, white-trash wersji. Albo kimś na styl Robin Hooda, szczególnie w tym scenariuszu. Zabierał bogatym i oddawał biednym… chociaż nie robił tego z pobudek ideologicznych, a z własnej, cholernej ciekawości. Dlatego też Miloud miał dzisiaj szczęście, że trafił akurat na niego. W jakimkolwiek innym wypadku, sprawa byłaby prosta - płać, albo wypad. No, może naciągnąłby jednego z tych podstarzałych facetów, których żony myślały, że są teraz w poważnej, biznesowej delegacji, a oni zamiast tego próbowali zaciągnąć Eliego do hotelu. Im się należało, a i tak niekoniecznie poczuliby uszczuplenie portfela. Roześmiał się znów, koedy chłopak zaczął kląć w dwóch językach. Wiedział co nieco o pochodzeniu Lou, ale przecież dzisiaj był dla niego Cherry Blossom, a nie Cooperem, z którym razem przerzucał siano i inne, mniej przyjemne rzeczy, na farmie.
Are you French? You know what they say about French lovers, don’t ya? - puścił mu oko, a jego uśmiech wyplątywał się spomiędzy zasłony frędzli. Nic przecież nie insynuował, ciągnął tylko temat. Całkowicie niewinnie. Barman nalał mu więc kolejnego shota, skoro nie padł żaden inny wybór, a niedługo potem przemierzali już tłum.

Wszystkie kościoły znajdywały się wystarczająco daleko, by Lou dalej trwał w nieświadomości z kim właściwie rozmawia. No i oczywiście też dlatego, że społeczność kościelna pojawiłaby się tu pewnie z widłami i pochodniami, chcąc poskromić tę Sodomę i Gomorrę, wyplenić nierząd i zło całego świata. A tak, każdy niby wiedział, co się w Shadow dzieje, ale mało kto się tam zapuszczał, z racji tej wątpliwej sławy. A jednak byli tutaj obaj. Po Lou widać było, wręcz z drugiego końca klubu, że nie bywał w takich miejscach. Miał jaja, by prosić o taniec za darmo, ale jak zresztą było widać, wystarczyło postawić mu drinka, trochę rozbieganych spojrzeń, flirt i już się nie zastanawiał, czy go na to wszystko stać. Byłby bardzo łatwym celem, gdyby tylko miał pieniądze. Jak, trafnie zresztą, zauważył - nikt Eliego do tego nie przymuszał. Był tu z własnej woli, ba, pewnego wieczoru po prostu zjawił się tu przed otwarciem, znalazł właściciela i oznajmił, że chce tu tańczyć. I dostał pracę. Właściwie nigdy nie był przymuszony do pracy seksualnej, robił to, bo miało to być łatwym, szybkim i przyjemnym sposobem na załatwienie większej ilości pieniędzy. A te były mu bardzo potrzebne, kiedy włóczył się po kraju, uciekając przed wkurwionym na niego dealerem. Łatwe to było, szybkie w sumie też, ale czy przyjemne? Nie bardzo. Nie, kiedy ufa się ludziom za bardzo, a ten błąd popełnił na samym początku. Nie pomyślał o tym, że mężczyźni kupujący seks, dawali sobie często prawo do całkowitej kontroli nad jego ciałem. Dlatego striptiz był tą bezpieczniejszą opcją. Nawet tu, w prywatnym pomieszczeniu, zaraz za drwiami, w korytarzu stał ochroniarz, gotowy wywlec z klubu kogokolwiek, kto nie stosował się do zasad. Tutaj to Elijah decydował, gdzie są granice, a nie na odwrót, co często działo się w przydrożnych motelach.

Grzeczy, dobrze wychowany. Idealny klient, gdyby tylko jeszcze płacił… Eli uśmiechnął się, słysząc go.
You’d better tell you Gods to secure me a spot in heaven. - zaśmiał się. W końcu sam zasugerował, że modlił się nie do tych co trzeba, więc taki układ był chyba sprawiedliwy. Wił się w rytm muzyki, na tyle blisko Lou, by młody chciał więcej, ale też na tyle odsunięty, by mógł go sobie wygodnie oglądać. Rozpięta koszula falowała z każdym jego ruchem, a banknoty wsunięte do tych opinających, krótkich szortów uwierały, jednak one miały tam zostać. Tam było ich miejsce, taktycznie bezpieczne - w końcu na pewno by poczuł dotyk na podbrzuszu, gdyby ktokolwiek się na nie połasił. Al-Attal grzecznie trzymał ręce przy sobie, co, wyjątkowo, niekoniecznie odpowiadało blondynowi. Złapał się nawet na tym, że sam chciał więcej. Ujął więc obie jego dłonie i pokierował je na swoją kościstą klatkę piersiową, tym samym puszczając oko do bruneta. Mógłby mu policzyć żebra, otulone jedynie cienką warstwą delikatnie wyrzeźbionych mięśni, pokryte bladą skórą, na której widniało kilka rozlanych tatuaży, rozrzuconych po jego ciele jak naklejki, losowo przyklejane w różne miejsca. Normalnie uprzedziłby go, że może go dotykać, ale bez szaleństw, ale… cała ta sytuacja nie była normalna, a Elijah był prowadzony przez swoją ciekawość, w tym momencie zastanawiając się, jak daleko to zajdzie bez zdemaskowania go.

Na jego, jakże uprzejmą, zuchwałą wręcz prośbę nie odpowiedział żadnymi słowami. Tu nie trzeba było słów. Odchylił głowę nieznacznie do tyłu, patrząc na chłopaka z góry, a po jego twarzy błąkał się nieco zadziorny, a zarazem zalotny, zagadkowy uśmiech. Cholera, nie sądził, że Lou potrafił wydawać polecenia w aż tak uprzejmy sposób, w dodatku pozwalał sobie na to, dostając ten taniec z dobrej woli. Chłopak miał tupet. Elijah i tak pozwolił koszuli zsunąć się z ramion, bezwiednie oddając ją działaniu grawitacji, aż, obciążona tymi wszystkimi haftami, aplikacjami i frędzlami, wylądowała na podłodze, u stóp Lou, z niesłyszalnym tąpnięciem, zagłuszonym przez muzykę, płynącą z głośników, nieubłaganie odmierzającą te pięć minut i trzy sekundy. Tym samym Eli odsłonił już właściwie wszystko, co miał mu do pokazania, bez zdejmowania maski. No, miał nadal na sobie te szorty, ale były na tyle dopasowane, że nietrudno było się domyślić, co się w nich znajduje. Dłonie blondyna zaczęły wędrować po jego własnym ciele, podobnie jak na scenie, jednak tutaj robił to tylko dla Lou, muskając raz po raz dłonie chłopaka, zachęcając wręcz do wspólnej podróży. Raz po raz połasił się, by dotknąć torsu chłopaka, ale nie za często, by się z nim trochę podrażnić i pokarmić nieco jego pożądanie, kołysząc się do właściwej smutnej piosenki.

Miloud Al-Attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Alex, co?
No tak. Oczywiście, że Alex. Będąc Elijah, w którego życiu blondyn odegrał przecież tak ważną, i tak, koniec końców, niejednoznaczną rolę, a teraz zaliczał doń wielki, choć niekoniecznie gładki, czy przyjemny powrót, nie dało się mówić i myśleć o przeszłości, nie wspomniawszy imienia najstarszego potomka Hawkinsów. Dla Milou' natomiast mężczyzna był niczym więcej, jak tylko prawie dwumetrowym dryblasem z kartoteką, którego - dla własnego komfortu i bezpieczeństwa - należało obchodzić jak najszerszym łukiem, tak przy pracy, jak i po niej, gdy zejść wolno im było z konia, z pola, czy z drabiny - zależnie od tego, którym ze standardowych, gospodarczych obowiązków się aktualnie zajmowali. Z synem Hawkinsów póki co ani w głowie mu było się bratać, a tym bardziej kochać - zwłaszcza po tym, jak ten dosłownie przeciągnął go po ubłoconym poboczu. I dlaczego? Dlatego, przynajmniej w odbiorze bruneta, że Al-Attal próbował być w stosunku do niego przyjazny.

[akapit]

Faktycznie nie było to ani miejsce, ani czas, żeby rozgrzebywać doświadczenia i relacje, któregokolwiek z dwóch, ukrytych w dark roomie, i coraz bliższych sobie (pod względem czysto fizycznym, przynajmniej - mimo tajemnicy, nadal skrzętnie skrywanej przez Elijah pod misterium i misternym krojem maski) mężczyzn łączące z pierworodnym gospodarzy z Carnelian Land. W przypadku Lou trudno zresztą było mówić o jakimkolwiek związku z Alexandrem. Jak do tej pory skończyło się na jednej przepychance, i kilku milczących mijankach w dzielonych na Farmie przestrzeniach - w drodze do studni, w przejściu między stajennymi boksami, i wreszcie w głównej izbie, przy długim, dębowym stole, przy którym, od powrotu Ala, Miloud czuł się bardziej intruzem, niż kiedykolwiek wcześniej. I, szczerze? Lou naprawdę nie miał ochoty na żaden ciąg dalszy - jakkolwiek w pierwszej chwili nie spodobały mu się dyskretne pasemka złota poskrywane w płowości męskich włosów, kilka pojedynczych piegów i drobna blizenka pod jego prawym okiem i wreszcie nos, przez ogół pewnie uznawany za zwyczajnie krzywy, ale zdaniem Al-Attala uchodzić mogący za interesujący w kształcie. No i co z tego, że Alexander może i intrygował go swoją urodą, skoro natychmiast odstręczył go gburowatym obejściem, i manierami godnymi nabzdyczonego pięciolatka.
Trochę głupio byłoby zresztą myśleć teraz o piegach i bliznach Hawkinsa - mając przed sobą obrazek, jaki malował się aktualnie przed Miloud'em.
- No, what do they say? - Zakokietował, chichocząc pod nosem. Domyślał się, do czego pić może jego towarzysz, choć o Francuzach w łóżku, i poza nim, słyszał już przynajmniej kilka sprzecznych ze sobą mitów - Half-French, half-Egyptian - Wyjawił. Gdyby był trzeźwiejszy, albo gdyby nie traktował znajomości właśnie nawiązującej się między nim, a tancerzem, jako wybitnie jednorazową, pewnie ugryzłby się w język dbając o polityczne poprawności, ale... W sumie co mu zależało? Podobno to nie rasizm, kiedy ciśnie się po własnej rasie (trzeźwy Lou z myślą tą by się nie zgodził, ale jego podchmielona wersja miała na nią mocno wyjebane) - And you know what they say about Arabs. We tend to be quite explosive.
Gdyby słyszała go teraz jego nieszczęsna matka, Al-Attal z pewnością dostałby po łbie czymkolwiek, co trzymałaby akurat w dłoni (kuchenną szmatką, kieliszkiem wina, cygaretką z tytoniem przemieszanym z wiśniowym aromatem, sznurem pereł, jedną z dorosłych powieści de Saint-Exupéry'ego, albo jednostronnym biletem powrotnym dla syna, na trasie Cairns - Paris CDG Airport). Na szczęście jedynym świadkiem chłopięcej niepoprawności był tylko mężczyzna, z którym Lou miał najpewniej nie mieć nigdy więcej do czynienia - Well, fuck around and find out, I guess! - Zaczepił blondyna popularnym sloganem, a potem wreszcie się zamknął, skupiony już wyłącznie na rzeźbie unoszącego się nadeń ciała.

Przekleństwem Milou - na szczęście trochę równoważonym do tej pory towarzyszącym mu zazwyczaj fartem (jak to mówili? że podobno głupi zawsze mieli szczęście!?) - było to, że w gruncie rzeczy naprawdę był dobrym chłopakiem. Miał urok osobisty, a przez lata podróży wyrobił sobie trochę sprytu, ale nadal nie wyzbył się ideałów, które czasem czyniły go zwyczajnie nader grzecznym, i czasem też głupio-naiwnym. W tym kontekście jednak chyba z korzyścią dla Eliego - w przypadku bruneta miał przynajmniej gwarant, że ten będzie trzymał ręce przy sobie.
No, oczywiście dopóki...
O, właśnie. Dopóki Cooper sam nie oplecie ich palcami, i nie pokieruje meandrami swego ciała - od piersi, przez rachityczne rusztowanie okrytych tylko cienką warstwą tłuszczu skóry żeber, aż po kanty bioder, niknące pod cieniutką, brokatową okrywą kusych szortów. Lou najpierw skoncentrował się na jego udach - pokrytych mgiełką włosów, wyrobionych tańcem i pracą na tej farmie, na której od paru miesięcy budził się sam brunet, i ciasno obejmujących jego własne za każdym razem, gdy Eli przychylał się ku niemu w tańcu. Dopiero potem - jakby najlepsze zostawił sobie na deser - przeniósł wzrok na tors mężczyzny, lizany czerwienią nikłego światła, i tu i ówdzie przecięty wąziutkim strumyczkiem wytrąconego wysiłkiem potu.
Najpierw się zachwycił.
Potem zdębiał.

Och. Och, kurwa!

Wszyscy znamy takie momenty - Milou najczęściej dopadające pod prysznicem, lub wówczas gdy ćwiczył: biegał, albo pływał, skupiony wyłącznie na swoim ciele, a nie na zwyczajowo rozgadanym umyśle - kiedy rzeczy, które wcześniej nie miały zbyt wiele sensu, nagle go nabierają. Jakby rozsypane na stole kawałki układanki nagle same wpadały na właściwe miejsca, przyciągane ku sobie siłą magicznej grawitacji.
Teraz było podobnie - gdy wzrok chłopaka ześlizgnął się wreszcie nagim łukiem męskiego ramienia, i napatoczył prosto na esy i floresy wbitego pod skórę tuszu. Widział je wcześniej - na scenie, ledwie kątem oka - ale teraz były tak blisko, że zauważyć mógł każdy, najmniejszy nawet szczegół. Widział je, oczywiście, także przy innej okazji - przykryte nie kropelką, ale falą męskiego potu, podczas rozdystrybuowanej po równo na dwóch pracy na gospodarstwie Hawkinsów.
Gdyby nie dwie, wypite niemal duszkiem whiskey, kilka poprzedzających je drinków i fakt, że to, co się aktualnie działo, w jego oczach raczej dodawało, niż odejmowało Elijah atrakcyjności, pewnie zepchnąłby go z kolan i zwyczajnie zdezerterował z czerwieni neonów, a potem z całego klubu.
Ale to nie była noc na rozsądek, ani na mądre decyzje - dlatego Lou uniósł się na łokciach i wychylił się do przodu, muskając oddechem skrawek skóry za uchem mężczyzny. To były słowa, których nie przykryła muzyka - ale jakich nie mógł wyłapać też żaden ochroniarz, żadne kamery, jednym słowem - nikt poza nimi dwoma.
- Keep your mask on, Eli - Wtórować zapętlonym w sobie słowom piosenki, - cry, boy, cry - , sączącym się z głośników jak mantra - How do you want it to go, huh?

Elijah Cooper
Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Od powrotu Alexa, Eli bardzo by chciał umieć traktować młodego Hawkinsa w ten sam sposób, co Lou. Dryblas z kartoteką było idealnym określeniem mężczyzny, ale jak to się mówi? Serca nie oszukasz? Z jakiegoś powodu serce Eliego zadecydowało lata temu, że tak, ten typ to ten j e d y n y. I się uczepiło, sprawiając, że myśli o nim zawsze wracały do niego jak jakiś cholerny bumerang. Próbował zapomnieć, wyleczyć się z tej zarazy, którą niektórzy nazywali miłością. Gdzie go to w końcu zaprowadziło? Do czerwonego dark roomu, na kolana Lou, z naiwną nadzieją, że chłopak się nie połapie? Świetnie sobie z tym wszystkim radził, nie ma co.

Well... I only heard that you're good. But I've never really had the chance to test it. - odparł, no i rzeczywiście to była prawda. Może i Lorne było całkiem wielokulturowe, ba, nawet jego eksapada po Australii dostarczyła mu wrażeń, ale jakoś nigdy nie trafił na Francuza. Słysząc ten rasistowski żart, naprawdę próbował się powstrzymać, ale jedynie dał radę zasłonić swój głupi uśmiech dłonią. Czuł się z tym trochę źle, ale przecież to Lou sam zaczął, jemu samemu to by chyba nigdy do głowy nie wpadło. Nie był swięty, w końcu wychował się na farmie, przesiąkając nieco uprzedzeniami państwa Hawkins, jednak jego orientacja i wrażenie, że zwyczajnie nie pasował do tych konserwatywnych poglądów dobrze to równowarzyły. Jeszcze tego mu brakowało, żeby wyrósł na paradoks, jakimi byli ci ukryci, homofobiczni geje.

W pierszym momencie, gdy Lou podparł się na łokciach, by przysunąć się do niego bliżej - spodobało mu się to. Słowa chłopaka jednak szybko zmazały mu ten błąkający się po twarzy, zalotny uśmiech. Ciepły oddech przyjemnie drażnił jego skóre, przyprawiając go o dreszcze, które łaskotały całą długość kręgosłupa. Kontrastowało to z wypowiedzianym zdaniem, demaskującym jego cały misterny plan w jednej sekundzie. Za kogo on miał dzisiaj Lou? Fuck around and find out, więc się dowiedział, że to był głupi pomysł. Z jego ust wydobyło się prawie niesłyszalne "Fuck.", wypowiedziane na wydechu. Zatrzymał się, a jego głowę przemierzało milion myśli na sekundę, w dodatku pytanie chłopaka wcale mu nie pomagało w podjęciu decyzji co ma robić dalej. Położył dłoń na klatce Al-Attala i jednym, zwinnym ruchem odepchnął go z powrotem na oparcie kanapy. Oparł się na tej dłoni, przytrzymując go w miejscu i zmarszczył brwi, odszukując z powrotem ciemne oczy Lou. Te kilka sekund wydawały się ciągnąć w nieskończoność, a słowa piosenki w tle zapętlały się, utrudniając Cooperowi zebranie myśli.

Wiedział, co prawda póki co podświadomie, że będzie tego żałował. Jutro, pojutrze, przez cały następny tydzień; każdego dnia, kiedy jak co rano będą spotykać się na farmie i udawać, że nic się nie stało, przechodząc do swoich codziennych obowiązków. A przynajmniej miałby taką nadzieję.
You got me. - odezwał się po chwili, stwierdzając fakt. Jednak to pytanie nadal obijało mu się echem po głowie, a skóra już tęskniła za dotykiem jego dłoni. Nie, ta noc nie należała do rozsądku, ani do podejmowania odpowiedzialnych decyzji. Tak jak Lou na trzeźwo by stąd po prostu wybiegł - tak Elijah powinien był to po prostu przerwać. W ogóle nie zaczynać, ale na to było już za późno. Żaden z nich nie był jednak trzeźwy, a talent Coopera do pakowania się w kłopoty nie brał się znikąd. O nie, on usilnie to praktykował, a narkotyki jedynie dopingowały go w podejmowaniu głupich wyborów.

Puścił chłopaka, prostując się i przygryzł wargę, kiedy jeszcze raz ogarnął jego ciało spojrzeniem. Pożałuje tego, ale przecież jego życie nie mogło być proste i przyjemne. Cholera, jeszcze Lou sam go kierował daleko od jakichkolwiek resztek rozsądku.
If it was my decision, I'd like this to move to my place. - czasem jego struny głosowe działały szybciej niż mózg, chociaż miał chwilę, by się zreflektować. - But I want it to be your decision, Lou. - dodał zaraz, pozornie zrzucając tym samym z siebie odpowiedzialność na to, co będzie dalej. Bezpiecznie, nawet... rozsądnie? Jasne, rozsądek właśnie przez niego przemawiał, wcale nie fakt, że chłopak w bardzo uprzejmy sposób przejął sobie kontrolę nad sytuacją i to go cholernie kręciło w tym momencie.

Miloud Al-Attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Miloud pozwolił kącikom swoich warg drgnąć w urywanym wyrazie rozbawienia.
- Seems like your lucky night, then - Wzruszył ramionami. Nigdy nie zastanawiał się przesadnie długo nad tym, czy osoby, z którymi sypiał miały powód do nazywania siebie szczęściarzami. Nie dlatego, żeby nie miał na uwadze feedbacku otrzymywanego od (choćby bardzo przelotnych) kochanków różnych płci, ale raczej ponieważ nigdy nikt nie dał mu przyczyny by mógł przypuszczać, że było inaczej. Tak w życiu, jak i w łóżku, brunet lubił się bawić. I tak w życiu, jak i w łóżku, cenił sobie wolność: ruchy nieograniczone wstydem, pocałunki nieskrępowane troską o to, co będzie następnego ranka, przyjemność niepowstrzymywaną nadmiarem zobowiązań. Jeśli miał się wiązać, to co najwyżej dobrowolnie, paskiem wyszarpniętym ze szlufek spodni, i przeplecionym wokół ramy łóżka albo krępującym dłonie za plecami w akcie przerywalnej, niebolesnej pół-przemocy. Życie, przynajmniej jeśli je oglądać z jego dwudziestopięcioletniej perspektywy, było zdaniem Al-Attala zbyt krótkie, by dawać się powstrzymywać tremie, brakowi pewności siebie, albo obietnicom składanym komuś na wyłączność, albo na zawsze.

[akapit]

Jego matka uważała, że to dlatego, że zwyczajnie nie poznał jeszcze tej wyjątkowej osoby. Ale po pierwsze: matka Milou znajdowała się bardzo, bardzo daleko - w innej strefie czasowej, i w cudownej nieświadomości tego, co wyprawia teraz jej jedyny biologiczny potomek, krew z krwi, i wieczne zmartwienie jednocześnie. Po drugie zaś: wystarczyło jedno świadome spojrzenie na Elijah Coopera - i na to, w jaki stan wpędziło go znalezienie tego jedynego, po którym pozostał mu wyłącznie wstyd, tęsknota, poczucie winy i żywe rany na sercu - żeby zacząć kwestionować, czy zawsze było to tak dobrym pomysłem.

Z dziwnym rodzajem budzącej się w ciele satysfakcji, Miloud obserwował nastroje mężczyzny, za sprawą jednego jego słowa i kilku gestów zmieniające się teraz jak w kalejdoskopie. Jasne, sam był w szoku - nadal nie otrzepawszy się z zaskoczenia, które ogarnęło go w momencie w jakim poskładał fragmenty tej pijanej układanki we względnie składną całość... Ale nie widział też przyczyny, dla jakiej ów szok miałby powstrzymać go przed sięgnięciem po przyjemność znajdującą się - w przenośni, ale też wyjątkowo dosłownie - w zasięgu jego ręki.
- You want me to be in charge - To chyba miało być pytanie, ale Lou (jak na grzecznych chłopców przystało) połknął znak zapytania zanim zdążył dostawić go do końca wypowiadanej przez siebie sentencji. Akcent rozszeleścił się w jego słowach, trochę zabawnie, ale też przyjemnie - razem z oddechem uwolnionym z ust, i wpełzającym teraz między męskie palce, nadal rozpostarte na piersi bruneta gdzieś na styku lnu koszuli, z nagą, rozfalowaną tchem piersią. 

[akapit]

Oczywiście, obawy Coopera nie były w pełni nieuzasadnione. Gdy wstanie dzień, alkohol wyparuje, a zasnuty odurzeniem umysł zacznie funkcjonować nieco sprawniej, czekać miało ich pewnie dużo niezręczności, wymownego milczenia i średnio wygodnych mijanek w dzielonych z Hawkinsami przestrzeniach. Nawet jeśli, jednak, to przecież nie na wieki - wieków - amen! Lou nie przypuszczał, żeby - mknąc dłonią dokładnie w ten punkt, który Eli przed sekundą skubał tarczką zębów - miał cokolwiek do stracenia. W końcu i tak nie zamierzał zabalować w Lorne dłużej, niż przez kilka kolejnych tygodni, w porywach do paru miesięcy. W najgorszym radzie wyjedzie trochę wcześniej. Co go tu trzymało? Na pewno nie wypłata u Hawkinsów, jakiej równowartość mógł zarobić znacznie prędzej w innych częściach kraju.
- Yeah -  Kiwnął głową, opuszką kciuka drażniąc dolną wargę striptizera. Ot, zaczepka. Zapowiedź. Zaproszenie - Yeah. You lead the way.

Elijah Cooper
Miloud
harper
bellamy
ODPOWIEDZ