przyjmuje gości w — Charlotte Guesthouse
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oczyściła swoje imię z zarzutów o zamordowanie narzeczonego i wreszcie zajęła się ratowaniem pensjonatu, którego wypłacalność stoi pod znakiem zapytania. Poza tym próbuje zrozumieć swoje uczucia do Nicholasa i przestać obawiać się tego, co l u d z i e powiedzą.
021.

Potrzebowała zapomnieć.
Tego dnia, gdy dowiedziała się, że Nicholas wyjeżdża z miasta, zabrała wszystkie swoje rzeczy i przeniosła się do pensjonatu. Nie zamierzała wracać do rodzinnego domu. Nie mogła też pozwolić sobie na wynajęcie mieszkania, ponieważ wszystkie posiadanie pieniądze (a nawet pożyczone) zainwestowała w ponowne otwarcie Charlotte, który przez wzgląd na niedawne wydarzenia i zamknięcie przez policję na czas wykonywania obowiązków śledczych, zapadł w hibernację. Nic z tego nie stanowiło dobrej reklamy; może z wyłączeniem osób, które marzyły o spędzeniu nocy w pokoju, z którego ktoś magicznie z n i k n ą ł. Długie śledztwo ostatecznie wykazało, że wspomniany mężczyzna wygrał olbrzymią sumę pieniędzy podczas nielegalnych rozgrywek i wyjechał, nie bacząc na to, że osobiste przedmioty pozostawił zamknięte w pokoju o numerze 304. Niewielka sensacja dla osób poszukujących wrażeń, a ogromne straty dla Harriet.
Koncentrowała się więc na pracy, by jak najmniej myśleć o Nicholasie. Poświęcała całe dnie na krzątanie się po pensjonacie, dogadzanie gościom – których wciąż nie było zbyt wielu – i porządkowanie tego, co wcale porządkowania nie wymagało. Niestety to nie pomagało, nie sprawiało, że czuła się lepiej, że serce miała mniej złamane. Powoli traciła rozum, nie znajdując niczego, co pomogłoby jej odwrócić uwagę od uczuciowej farsy, jaką niewątpliwie stało się jej prywatne życie. Aż została poproszona (przez u k o c h a n ą) matkę o zaniesienie kilku n i e z w y k l e przydanych rzeczy Grahamowi, mężczyźnie, który zaopiekował się osieroconym dzieckiem krewniaczki Pembertonów.
W tamtym momencie wbiła sobie do głowy, że oddanie maleństwa mężczyźnie niemającemu pojęcia o dzieciach było idiotycznym pomysłem ze strony jego rodziców. I choć nie powinna się wtrącać, co więcej nie miała do tego żadnego prawa, odwiedzanie ich i „pomoc” przy dziecku stały się dla niej idealną odskocznią od codzienności, z której musiała się wyrwać. Wyczuwała niechęć i dostrzegała, że nachalna obecność nie była Grahamowi na rękę, lecz to jedynie utwierdzało ją w przekonaniu, że powinna to robić, powinna zaznaczyć, że r o d z i n a wcale nie przekreśliła dziewczynki.
Dlatego – ponownie – pojawiła się pod jego drzwiami z naręczem schludnie zapakowanych rzeczy, które mogły (lecz wcale nie musiały) okazać się potrzebne.
— Cześć. Pamiętasz, że jutro musisz zabrać ją do lekarza? Wizyta umówiona jest na dwunastą, ale jedź chwile wcześniej, żeby dopilnować dokumentów dotyczących rejestracji. Weź też pełnomocnictwa. Powinni w końcu nanieś stałe zmiany w systemie — mówiła, jednocześnie wymijając mężczyznę stojącego w progu i bez wyraźnego zaproszenia, weszła do środka.

Graham Flanagan
dziennikarz — the Cairns Post
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Emerytowany korespondent wojenny, który po śmierci żony osiadł w Lorne na stałe. Obecnie tworzy kontrowersyjne artykuły, a po śmierci bliskich przyjaciół spełnia się w roli nieporadnego ojca.
006.

i don't like surprises
{outfit}
Wiedział, że zaliczał się do grona tych osób, którym życie lubiło walić się na głowę, a jednak im więcej czasu mijało, tym bardziej zdumiony zdawał się być tym, jak wielu niepowodzeń mógł doświadczyć. Śmierć żony, choć miejsce miała przed dwoma laty, nadal stanowiła ten element jego przeszłości, z którym wyjątkowo ciężko było mu się pogodzić. Choć w przeszłości rzadko gościli we wspólnym domu, do niedawna Graham snuł się po nim tak, jakby dopiero z dniem jej śmierci zapanowała tam przeraźliwa pustka. Nie potrafił na nowo odnaleźć się w tym miejscu, ale to wcale nie znaczy, że potrzebował drastycznych zmian – na pewno nie takich, których doświadczył w momencie, w którym spadła na niego informacja o tragicznej śmierci przyjaciół. Mniej więcej wtedy nabrał też przekonania, iż to właśnie za nim podążała śmierć. Może to on ściągał ją na swoich bliskich?
Konieczność uporania się ze stratą kolejnych bliskich mu osób nie była niczym pożądanym, a jednak Graham starał się stanąć na wysokości zadania. Wiedział, że przede wszystkim musiał skupić się na dziewczynce, która pozbawiona została rodziców i to właśnie jemu przyszło piastować rolę zastępczego ojca. Miał wrażenie, że do tego w ogóle się nie nadawał – w końcu nawet za życia jego żony nie dobrnęli jeszcze do tego miejsca, w którym mogliby planować założenie rodziny. Był tego wszystkiego daleki, a obecnie w ogóle nie miał czasu, aby się do tego przygotować. To spadło na niego z dnia na dzień, a on był zmuszony po prostu sobie z tym poradzić. I robił to, albo raczej starał się to robić, a choć wiedział, że mógł potrzebować pomocy, nie lubił, gdy ktoś patrzył mu na ręce. Nie lubił też być ocenianym i traktowanym tak, jakby zupełnie się do tego nie nadawał, nawet jeżeli to mogło okazać się prawdą.
Nie spodziewał się gości, a jednak wcale nie był zaskoczony dzwonkiem do drzwi. Chwycił Sally na ręce i razem z nią udał się je otworzyć, a kiedy tylko sobie to zrobił, zorientował się, że czekało ich popołudnie spędzone w towarzystwie Harriet. Nie, wcale nie zakładał, że kobieta spełni swoją powinność i wyjdzie – niejednokrotnie udowodniła już przecież, że się zaangażowała. A w związku z tym, iż była rodziną małej, nie mógł jej tego odmówić. I wcale też nie chciał, choć jej obecność momentami doprowadzała go do szału. - Pamiętam, Mój telefon też pamięta. Mam funkcję przypomnienia - zauważył, może ciut kąśliwie, dlatego chwilę później zdecydował się zasłonić swój błąd pytaniem. Ostatecznie nie chciał przecież wszczynać z nią żadnej wojny. - Co to? - zapytał i skinął lekko głową w stronę przyniesionej przez nią torby. Dopiero uczył się tego, co potrzebowały małe dzieci, więc nawet jeżeli znajdowało się tam coś, co mogło im się przydać, on prawdopodobnie nie byłby w stanie tego ocenić. Zatem tak, zdecydowanie potrzebował pomocy, choć sam wcale nie próbował o nią prosić.

przyjmuje gości w — Charlotte Guesthouse
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oczyściła swoje imię z zarzutów o zamordowanie narzeczonego i wreszcie zajęła się ratowaniem pensjonatu, którego wypłacalność stoi pod znakiem zapytania. Poza tym próbuje zrozumieć swoje uczucia do Nicholasa i przestać obawiać się tego, co l u d z i e powiedzą.
Czuła się podobnie. Nie radziła sobie z przekonaniem, jakoby była w i n n a wszystkim nieszczęściom, które uczepiały się ważnych dla niej osób. Gdzie nie spojrzała, ktoś bliski doświadczał tragedii. I choć nigdy przedtem nie stawiała siebie w roli c i e r p i ę t n i c y, obecnie bezustannie zmagała się z poczuciem odpowiedzialności za cudze krzywdy. Miała więc dwa wyjścia – mogła umknąć przed światem, zaszyć się w miejscu niedostępnym dla innych i do końca własnych dni unikać kontaktów międzyludzkich lub o d p o k u t o w a ć. Myśląc trzeźwo, pojęłaby, że istniała trzecia opcja – ułaskawienie. Było jednak za wcześnie na wybaczenie sobie błędów; zarówno tych wymyślony oraz rzeczywistych.
Wypełnioną rzeczami torbę postawiła na ziemi. Przyklejona do piersi Grahama kruszynka momentalnie wprawiła Harriet w lepszy nastrój. Pogładziła ją czule po policzku, w zamian otrzymując długie spojrzenie ogromnych, dziecięcych oczu.
— Nawet funkcję przypomnienia trzeba pamiętać włączyć, prawda dziecinko — zaszczebiotała wysokim, pieszczotliwym tonem, jakim zwykle zwracało się do maluchów. — Przyniosłam tę hipoalergiczną maść na odparzenia, o której wspomniałam ostatnio, zapas chusteczek i dwa nowe smoczki. Może w końcu któryś z nich polubi — wymieniła, zerkając na mężczyznę. — Och, nie patrz tak na mnie. Kupiłam też kilka nowych ubranek. Były pięknie i nie mogłam się oprzeć — dodała pod naporem jego przenikliwego spojrzenia. Torba była obszerna, nic dziwnego, że znajdowało się w niej więcej niż kilka artykułów higienicznych.
— Mam też monitor oddechu dla niemowląt. Używany, ale sprawny — przypomniała sobie. Odkleiła ręce od Sally i ponownie podniosła torbę, z która skierowała się do kuchni. Dopiero tam postawiła ją na blacie, by powoli wyciągać wspomniane rzeczy.
Nie była najbardziej kompetentną osobą w kwestii opieki nad dziećmi, szczególnie tak małymi, ale wszystko, co do tej pory widziała, pozwoliło jej sądzić, że nowi opiekunowie dziewczynki wcale nie byli w tym od niej lepsi. Dlatego wypytywała będące matkami koleżanki, a wieczorami czytała wypożyczoną z biblioteki książkę (poleconą przez jedną z nich) lub przeglądała internetowe fora. Przez te ostatnie nabawiła się chwilowej paranoi. Sądziła jednak, że obecność p r a w d z i w e j rodziny będzie dla Sally ważna.
— Jadłeś coś? — spytała, podnosząc głowę zad składanych właśnie ubranek.

Graham Flanagan
dziennikarz — the Cairns Post
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Emerytowany korespondent wojenny, który po śmierci żony osiadł w Lorne na stałe. Obecnie tworzy kontrowersyjne artykuły, a po śmierci bliskich przyjaciół spełnia się w roli nieporadnego ojca.
Oboje tkwili w tym głupim przekonaniu, że na cokolwiek mieli wpływ. Czuli się winni, zupełnie tak, jakby ich los rzeczywiście zależał od nich, podczas gdy w rzeczywistości realia miały się zupełnie inaczej. Żadne z nich nie wiedziało, co stanie się kolejnego dnia, zatem plany, jakie wcześniej sobie poczynili, również mogły spalić na panewce. I tak też się stało, kiedy kolejne ważne dla nich osoby zaczęły wymykać się z ich żyć. Graham tęsknił za tym, co było wcześniej – tęsknił nie tylko za zmarłymi przyjaciółmi, ale przede wszystkim za obecnością swojej żony, której nigdy już nie miał mieć obok. Pogodzenie się z czymś takim nie było łatwe, ale może właśnie obwinianie samego siebie było częścią procesu akceptacji? Czy przypadkiem nie dość samolubną?
Wzniósł spojrzenie ku niebu, kiedy odpowiedziała. Nie był w stanie pozbyć się tego dziwnego wrażenia, że czegokolwiek by nie zrobił, zdaniem Harriet było to zrobione niewłaściwie albo po prostu niewystarczająco. Frustrowało go to cholernie, bo chociaż rozumiał to, jak czuć musiała się ona (z tego też powodu dzielnie zaciskał zęby), to jednak miał wrażenie, iż brunetka zupełnie nie dostrzegała tego, że jemu również nie było łatwo. On także potrzebował wsparcia, ale nie tego, które opierało się na krytyce nie zawsze będącej konstruktywną – potrzebował, żeby ktoś docenił jego starania, a w tym, jak mu się wydawało, był zupełnie sam. - Monica miała już dla niej jakąś maść - wtrącił, ponieważ sam przeciwny był wszelkim zmianom. Wbił sobie do głowy, iż musiał zadbać o Sally w sposób, którego pragnęliby jej rodzice, zatem musiał trzymać się wszystkich dokonanych przez nich wyborów, nawet jeżeli w grę wchodziła wyłącznie jakaś maść. Jej rodzice znali ją najlepiej i z jakiegoś powodu wybrali tamtą – zdaniem Grahama niczego nie trzeba było zmieniać. Resztę informacji przyjął jednak w milczeniu, bowiem ostatnim, czego chciał, to pogarszanie i swojej i jej sytuacji bezsensownymi sprzeczkami. - Jeszcze nie, ale nie musisz się tym martwić - stwierdził, choć prawda była taka, że przy dziecku tak ruchliwym jak Sally, niekiedy zwyczajnie nie miał czasu, żeby coś przekąsić. - Ten berbeć w końcu będzie musiał się zdrzemnąć, a wtedy ja dorwę się do lodówki - wyjaśnił, lekko kołysząc dziewczynkę na własnych ramionach. - Swoją drogą, chciałem cię zapytać czy nie wiesz, co Monica i Cedric myśleli o żłobku. Wspominali coś o tym, że chcieli zapisać tam małą? - zagaił, ponieważ ostatnio sam zaczął się nad tym zastanawiać, a, jak łatwo się domyślić, wcześniej nie był na tyle zainteresowany tematem, aby pytać o to swoich znajomych. Nie znał się na dzieciach i związanych z nimi sprawach, więc tego rodzaju rozmowy omijał szerokim łukiem, a to był chyba jego błąd.

ODPOWIEDZ