stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Jeszcze kilka lat temu — nawet wiele miesięcy po ich rozstaniu — Terence był tym urzeczony:
tym kruchym, drżącym zawsze w chwilach niepewności głosem,
permanentną potrzebą przyjęcia całej dawki bólu dla siebie, a nie rozdzielenia jej na równo, po pół, na ich dwóch,
błędnym przekonaniem, że nie zasługuje ani na ciepłe słowa, ani miłe uśmiechy i pocałunki,
i poczuciem, że wszystkie ciemne i ziejące chłodem zawiłości umysłu, musi zachować tylko dla siebie.
Ale teraz miał tego dość. Tak dla odmiany, chciałby w końcu porozmawiać z nim szczerze, poważnie i bez zbędnych heroicznych filtrów, które wydawały się bardzo wyuczone. Po tych siedmiu latach, chciałby w końcu otrzymać pewne odpowiedzi. I dotychczas sądził, że je otrzyma — nawet po nad wyraz kiepskim początku ich rozmowy, który teoretycznie nie zwiastował nic dobrego. Ale Vince znów uciekł w swoje dawne nawyki, znów zachowywał się tak, jak gdyby tylko on jeden na całym świecie cierpiał. I to właśnie otwierało dawne rany — nie żaden lamentujący głos Yvette, pytający Terry’ego, dlaczego musiał wybrać sobie akurat jej męża.
Mhm, jak tam sobie chcesz — mruknął, być może z pewną goryczą. Nie do końca uważał, że Vincent naprawdę miał na względzie jego dobro — bo gdyby tak było, ich życie od siedmiu lat wyglądałoby całkiem inaczej. Sądził natomiast, że Chenneviere popadł w nawyk usprawiedliwiania każdej złej, krzywdzącej i odpychającej decyzji — napędzanej jakimś dziwnym, masochistycznym zapędem — właśnie rzekomą troską o Burkharta.
Bo to, że opowiedziałby mu teraz o swoich problemach, z którymi nie potrafi (a raczej nie chce) uporać się samodzielnie, nie wiązałoby się automatycznie z odnowieniem dawnej, utraconej zażyłości.
Bo Terence wierzył, że teraz mogliby być (albo chociaż spróbować, czemu nie) po prostu przyjaciółmi.
I nie uważał, że nadawanie tej rozmowie przesadnego tragizmu i patosu jest potrzebne. Ale Vincent jak zwykle robił wszystko po swojemu, tak jak te siedem lat temu.
Pewnie cię to nie obchodzi, albo uporczywie wmawiasz sobie, że cię to nie obchodzi, no i w żaden sposób nie wykorzystasz tej wiedzy, ale zatrzymałem się w Tingaree. U Balbuka, bo jego synowie siedzą teraz na odwyku. Mówię ci o tym dlatego, że być może kiedyś zmienisz zdanie i stwierdzisz, że jednak chciałbyś mi o tym opowiedzieć — rzekł, przyzwalając na to, by z jego płuc wydobyło się ciężkie westchnienie — takie dobitnie świadczące o tym, jaki niebosiężny wysiłek wkładał w prowadzenie tej rozmowy. W końcu jednak należało ją zakończyć — dlatego rzucił jeszcze ciche: no to pa, bez żadnego “do zobaczenia”, albo “odezwij się czasem”, bo tego typu propozycje złożył mu już przecież siedem lat temu, a Vincent nigdy nie zdecydował się z nich skorzystać. I wyszedł. Na tę pościeloną atramentem noc, w której już po chwili się zagrzebał, starając się odrzucić od siebie wszystkie niewypowiedziane tej nocy słowa. A potem, kilka jednakowych dni później, wciąż słysząc kłamstwa Chenneviere'a echem rozbijające się po głowie, zgodził się uciec na drugi kraniec Australii z człowiekiem, którego miał wystrzegać się jak ognia, po to tylko, by choć na moment wyczyścić swoje myśli z vincentowego bałaganu.
KONIEC
vincent chenneviere
ODPOWIEDZ