organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Dużo myślała o tym, co doprowadziło Nathaniela do tego momentu, w jego życiu. Zaczęło się to już dawno, na długo przed postrzałem. Może nawet wtedy, gdy jeszcze jej groził, gdy był skłonny zrobić jej krzywdę, bo teraz... może było to łatwowierne, ale wydawało jej się, że nic podobnego nie zrobi. Mimo to nie przywykła do zadawania pytań, bo kim ona była by wymagać odpowiedzi? Jednak każdą szczątkową informację, tak jak i teraz, zapamiętywała z pieczołowitością, utwierdzając się w przekonaniu, że nie miał łatwego życia.
- Chciałbyś mi opowiedzieć o tych świętach? - zapytała niepewnie, zerkając na niego. Wolałaby zapytać od razu, z kim w takim razie, jeśli nie z rodziną. Jak i o to, czy w ogóle jakąś rodzinę miał, bo przecież w swojej posiadłości mieszkał sam, a przynajmniej w takim przeświadczeniu żyła Divina. - Teraz spędzam je głównie na cmentarzu, ale kiedyś nie miałam na to czasu - zgodziła się z nim, a raczej poprawiła, a widząc, że jej wypowiedź nie była zbyt konkretna, skrzywiła się delikatnie. - Zanim mój ojczym zginął, w święta zwykle próbowałam go znaleźć, gdy znikał - dopowiedziała spokojnie. W tym okresie ludzie byli łaskawsi, więc Reed miał więcej drobnych na alkohol, a Divina więcej pracy z tego powodu, ale to był nieciekawy temat do rozmowy. Teraz wolała skupić się na tym, jaka przyjemność płynęła z tak prostego gestu, jakim było gładzenie jej dłoni. Zawiesiła spojrzenie na jego palcach i pewnie dlatego aż podskoczyła, kiedy nagle warknął, uderzając dłonią w blat. Natychmiast utkwiła w nim tez swoje spojrzenie.
- Dlaczego na wszystko musisz reagować taką agresją? - zapytała po prostu, nie rozumiejąc. - Poza tym to dużo osób, taki wydatek... nie wiem, czy byłabym w stanie pozwolić ci na coś takiego - dodała ostrożniej, bo nie miała prawa mu na nic pozwalać i niczego zakazywać, ale z drugiej strony to miało działać w przypadku ich obojga, a on tej zasady nie wyznawał. - I nie mów o nich obrzydliwi. Czasem ludzie robią złe rzeczy, ale czy to oznacza, że należy ich skreślać? - spojrzała na niego znacząco, ale nie była pewna, czy to dostrzeże. - Gdybym ja tak myślała, moglibyśmy nie mieć teraz okazji do prowadzenia tej dyskusji - przez chwile się wahała, ale ostatecznie dodała te słowa. Taka była prawda. A siedząc tu, pomimo kipiącej złości, jaka biła z Nathaniela, nie chciałaby stracić tego... tego, co ją tutaj spotkało. Nie chciałaby tego wymazać, ani udawać, że to nic dla niej nie znaczy. To, jak okazał jej ciepło, bezpieczeństwo i schronienie. To, że był przy niej cały ten czas, nauczył się otwierać, dbał o nią. Nie chciałaby tego stracić i bała się, że jeśli skupi się tylko na swoim szczęśliwym życiu w tej bajce, to niebawem wszystko zostanie jej wydarte. Zamyśliła się może nad tym aż za bardzo.
- Teraz to chyba wyprowadzam ciebie z równowagi, a nie sprawiał przyjemność - zauważyła spokojnie, ale zmarszczyła delikatnie czoło, bo musiała to wszystko przetworzyć. Jego słowa ją zaskoczyły, serce jej zabiło szybciej i nie umiała tego ignorować, ale też... ona nic nie miała. A on... on zdawał się mieć wszystko. - Nie wiem, co powiedzieć - przyznała zgodnie z prawdą. - To nie tak, że nie chciałbym tu zostać, ale... mam swój dom, powinnam się nim zająć i chyba... chyba wolę w ten sposób, niż jakbym któregoś dnia miała faktycznie stać się nie do zniesienia - wyznała. - Gdybyś mnie miał wtedy wyrzucić - dodała zaraz, zaczesując kosmyk włosów, który wyrwał się z warkocza. - To był żart. To znaczy... prawdopodobny scenariusz, ale chciałam zażartować. Jasper mówi, że muszę zaznaczać kiedy żartuję, bo moje żarty nie są zbyt śmieszne - wyjaśniła, bo chyba... chyba chciała jakoś rozładować napięcie. Wiedziała, że ten temat nie będzie łatwy, ale był też nieunikniony, a ona uważała, że przyzwoitość jej nakazuje, by sama go poruszyła. By Nathaniel nie musiał jej sugerować, że już powinna przestać się tu panoszyć, nawet jeśli... nie wiedziała, jak teraz miałby wyglądać jej dzień, bez jego towarzystwa. No, ale przecież... spotykaliby się nada.

Nathaniel Hawthorne
Właściciel || Gangster — Shadow
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Właściciel Shadow, który w swoim klubie prowadzi szemrane interesy stojąc na czele zorganizowanej grupy przestępczej.
Ciężko przychodziło mu otwierania się przed kimkolwiek, a pewne intymne fakty z jego życia prawdopodobnie na zawsze miały pozostać tajemnicą. Jednak przy Divinie było inaczej, trochę łatwiej przychodziło Nathanielowi dzielenie się z nią swoimi przemyśleniami i wspomnieniami, opowiadanie o sobie, chociaż wcale nie było to łatwe. Więc w pierwszym odruchu chciał odmówić udzielenia odpowiedzi. Otworzył usta, ale nim jakikolwiek dźwięk się z nich wydobył, ponownie je zamknął i westchnął.
- Nie sądzę, aby było o czym mówić. Nie były to w zasadzie nawet prawdziwe święta, po prostu... - Mówił, wpatrując się w zawartość swojego talerza, którą trącał bezmyślnie widelcem. - Byłem wtedy z kimś, komu na mnie zależało i to wystarczyło, aby było inaczej - dodał, wcale nie zdradzając zbyt wiele, ale co innego miałby powiedzieć?
Będąc z Nellie, czy Eleonore wcale nie świętował jak inni. Nie było choinki, kolęd, ani kolacji. Były świeczki, kilka niechlujne zawieszonych lampek, tani alkohol i krzywo zapakowane prezenty. I to właśnie ten ostatni element zmieniał wszystko, bo Nate nigdy, będąc dzieckiem, nie otrzymał nic od swojej matki. Sam przez jakiś czas starał się przynajmniej bratu sprawić niewielki upominek na święta, ale po tym jak ich rozdzielono starał się o tym wszystkim zapomnieć.
- Twoja matka pewnie wolałaby, abyś spędzała ten czas z żywymi, wiesz? - Uniósł na Divinę spojrzenie, bo akurat on jak ognia unikał pojawiania się w pobliżu nagrobka Nellie, ograniczając się do odwiedzania jej raz do roku. Nie miał w sobie na tyle sił, aby tam przychodzić. Nie chciał tego robić. - Nie rozumiem czemu... Czemu nigdy nikt ci nie pomógł - dodał, odnośnie wspomnień o jej ojcu, bo widmo tego człowieka wywoływało w Nathanielu gniew i irytację.
Podobnie jak wykorzystujący dobroć i naiwność Norwood, ludzie. Owszem Hawthorne był diabłem i złem wcielonym, ale przynajmniej nie udawał niewiniątka stojąc co niedziele przed ołtarzem i wielbiąc Pana. Wkurwiała go hipokryzja jaką cechowali się ukochani parafianie Diviny i dlatego nie potrafił powstrzymać złości.
- Bo taki jestem - odpowiedział obruszony, bo przeprosił, a ona i tak do skarciła, więc nie umiał zareagować inaczej. Nadal w pewnych kwestiach była jak zbuntowany nastolatek. -Na początku wcale nie chciałaś ze mną rozmawiać, ale wiele się zmieniło... Oni zaś znają ciebie od lat i wcale się nie zmieniają - dodał, bo owszem trafiły do niego jej słowa, ale nie na tyle, aby miał schylić głowę i przyznać jej rację. W kwestii bronienia jej przed wszystkimi, w tym samą sobą, Hawthorne był niczym maniak. - Teraz dyskutujemy, proszę nie argumentuj ze mną w taki sposób - rzucił przewracając oczami, bo przecież to jaką przyjemność sprawi mu Divina spędzając z nim święta, a to jak teraz prowadzą konwersację to zupełnie różne kwestie.
Zaraz potem mina mu jeszcze bardziej stężała, bo nie spodobały mu się sugestie jakich użyła. Dobrze więc, że zaraz podkreśliła, że to rodzaj żarty, ale i tak wyraz twarzy Nathaniela pozostawał chłodny.
- Faktycznie Jasper ma rację. Ten żart był wyjątkowo niezabawny - oznajmił spoglądając na Norwood. - Powiem to tylko raz i proszę, abyś zapamiętała moje słowa. Nie należę do osób wylewnych i z niemałym trudem przychodzi mi mówienie o tym co czuję. Dlatego głównie okazuję swoje zaangażowanie poprzez działania, a w twoim wypadku zrobiłem naprawdę wiele, aby udowodnić ci, że mi zależy. Jednak jeśli tego potrzebujesz to... Nie chcę, abyś opuszczała mój dom, nie chcę, abyś wracała do siebie, bo to nie są warunki godne takiej kobiety jak ty i obiecuję, że zrobię wszystko, abyś czuła się tutaj dobrze, bo zależy mi na tobie, Divino - wyrzucił z siebie starając się ubrać to co czuł w proste słowa, ale nie zatrzymywać się w żadnej chwili, bo w innym wypadku pewnie nie dokończyłby swojej myśli. - A skoro to jest już jasne to proszę, zjedz coś wreszcie - dopowiedział widząc, że odkąd zasiedli za stołem z talerza Norwood praktycznie nic nie zniknęło.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie skomentowała w żaden sposób jego słów, bo czuła, że otwieranie się na takie tematy nie było dla niego łatwe. Zapamiętała jednak wszystko, łącznie z tym, że w życiu Nathaniela kiedyś był ktoś, kto wywoływał pozytywne emocje. Nie pamiętała kiedy ostatnio tak bardzo ktoś ją interesował, jak ta osoba i było to ciekawym, niecodziennym dla niej spostrzeżeniem. Bo z jednej strony się cieszyła, a z drugiej... było to skomplikowane.
- To ładny frazes... moja matka pewnie zdaje sobie sprawę, że wśród żywych nie było kandydatów - mimo swojej uległości, nie przystała na te słowa. Nie chciała się z nimi zgadzać, bo powinność i poczucie, że powinna być przy matce, były w niej zbyt głęboko zakorzenione. - Kiedyś był ktoś, kto mi pomagał - odpowiedziała cichutko i jak zawsze, gdy wspominała o Geordanie, coś ściskało jej żołądek. - Poza tym w tej kwestii chyba się od siebie nie różnimy... nie oczekujemy pomocy, prawda? - zerknęła w te jego niebieskie oczy, dochodząc do wniosku, że chyba pierwszy raz wypomniała jakieś ich podobieństwo. Miała też nadzieję, że może to nieco go uspokoi, ale najwyraźniej nie szło jej to tak dobrze, jak sądziła.
- Nie zawsze taki jesteś - znów się z nim nie zgodziła, wytrzymując burzliwe spojrzenie. Znała jego dobre strony, być może bardziej, niż ktokolwiek inny i nadal nie rozumiała, dlaczego spotkało ją takie wyróżnienie. - Oni obcują ze mną od lat, ale wcale mnie nie znają - zacisnęła dłonie w pięści, nawet nie będąc świadomą tego, że to robi. Przyznać się do tego nie było jej łatwo. Mało kto zadawał sobie trud poznania jej, tak jak zrobił to Nathaniel. - Nie chciałam z tobą rozmawiać, bo tobie wcale nie zależało, bym chciała... - to też mu wypomniała, bo był z początku po prostu przerażającym człowiekiem i trudno było z nim kojarzyć jakiekolwiek pozytywne wartości. Te jednak przyszły z czasem. Zamilkła na moment, czując, że ta rozmowa zmierza w złym kierunku i już nie patrzyła mu w oczy, ale w swój pusty talerz przed sobą. Jej żart wyszedł, jak większość jej prób dowcipkowania. To ewidentnie nie było dla niej.
- Najwyraźniej powinnam pozostać przy powadze - rzuciła tym swoim wypranym z emocji tonem, przepowiadając najgorszego. Że teraz się uniesie i powie jej coś podłego. Przez to z początku nawet nie słuchała tak uważnie, ale kiedy sens zaczął do niej docierać... serce biło jej szybciej, oczy się rozszerzyły, a poliki delikatnie ją zapiekły. Nie, nie uważała, że jego rozwiązanie jest odpowiednie, ale... w tak otwarty sposób ktoś powiedział, że mu na niej zależy. To było... czymś niesamowitym, bo jak już zauważyli, mało kto kiedykolwiek się dla niej starał. - Czuję się tutaj doskonale, Nathanielu, ale - zaczęła, bo musiała to podkreślić, jednak widząc jego minę zreflektowała się przed częścią po "ale". Westchnęła cichutko. - Dobrze, wróćmy do tej rozmowy po świętach... ale dziękuję. Za to co dla mnie robisz - to brzmiało jak dobry kompromis, tym bardziej, że działa, jak go denerwują te tematy. Nie chciała mu niszczyć tego czasu i po tym też sięgnęła w końcu po widelec, pozwalając, by Nathaniel nałożył jej różnych potraw. Przejęta jedzeniem mimo wszystko zapomniała o ich sprzeczce, jak i o pojemności swojego żołądka, bo być może podczas pierwszego obcowania z takimi daniami, mocno przesadziła i przejadła się niesamowicie.

<koniec> :cross:
Nathaniel Hawthorne
ODPOWIEDZ