organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie miała pojęcia o tym, jak postrzegał ją Richard, ale to jej nie przeszkadzało. Liczyło się samo to, że z jakiegoś powodu cenił jej towarzystwo na tyle, aby marnować dla niej swój czas. To więcej, niż dostała od większości znanych jej osób. Pewnie dlatego też mówiła więcej, niż zazwyczaj, a do tego pozwoliła sobie nawet wtrącić coś tak osobistego, jak wspomnienie ojca. Mimo, że ten nie zasługiwał na wiele ciepłych słów, ucieszył ją fakt, że Richard powstrzymał się od wulgaryzmów pod adresem zmarłego.
- Ty też wyszedłeś na ludzi, po prostu jesteś trochę zagubiony - nie zgodziła się z nim, nie chcąc, żeby źle o sobie uważał. Natomiast wzmianka o tym, że mógłby uwierzyć w Boga, była przyjemnym prezentem, który podniósł ją na duchu, jakby temat sam w sobie nie był dość przygnębiający. - Zaufanie to trudna sprawa, wiem o tym doskonale... ale cieszę się, że zaczynasz wierzyć, bo dzięki temu zawsze będzie ktoś, kto ciebie nie zdradzi - zauważyła łagodnie, nie chcąc za bardzo rozwodzić się na temat swojej własnej relacji z ojcem. Mimo wszystko wątpiła by ta faktycznie Richarda interesowała, a nie chciała mu narzucać swoich traum i niepotrzebnie wysuwać swoją osobę, jako temat ich rozmowy. Poza tym też odrobinę się wstydziła. Tego, jak osoba, która powinna była ją kochać, traktowała ją i co najgorsze... Divina głównie dostrzegała w tym własne winy. Nie była najwyraźniej taką córką, jakiej życzył sobie jej ojczym.
- Ochroniarzem... nie uważam, żebym go potrzebowała, ale też póki co jestem gościem pana Hawthorne'a, więc nie wypada mi nie zgadzać się z jego ustaleniami - odpowiedziała spokojnie, nie chcąc nawet ubierać tego w słowa, które wskazywałyby na to, że nie tyle nie wypadało, co nie była w stanie się sprzeciwić w tej kwestii. Jej samej było ciężko, bo nie chciała, aby RIchard czuł się przez towarzystwo Jaspera przytłoczony i ograniczony.
- Dają, ale nie wiem co dokładnie - zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc oczywiście aluzji zawartej w pytaniu o kroplówki. Stąd jej szczera odpowiedź. - Po prostu... sama nie wiem. Nie boję się i chociaż nie wypada mi z tego korzystać, to pierwszy raz od dawna śpię w takich warunkach i dostaję regularne posiłki, nikt mnie nie obraża, to miłe... ale oczywiście nie przyzwyczajam się do tego - zapewniła od razu. Miało to być jedynie odmianą, ale tylko tymczasową.
Miał też rację w tym, że było w niej coś z romantyczki, chociaż ona sama nie wiedziała, że przemawia przez nią ta cecha. Po prostu życzyła innym miłości, bo sama wątpiła, by na tą kiedykolwiek miała zasłużyć. Nie sądziła natomiast, że wspomnienie o zakonie aż tak wstrząśnie Richardem. Przerażona spojrzała na niego, gotowa prosić Jaspera by mu pomógł, ale na całe szczęście zakrztuszenie nie było tak groźne.
- Hej spokojnie... Rochardzie, proszę - uspokoiła go z typową dla siebie łagodnością. - Chciałam nią zostać, ale wszystko wskazuje na to, że nie tego Bóg ode mnie chce... muszę zostać w Lorne Bay, więc oficjalnie nigdy nie zasilę szeregów żadnego zakonu - wyjaśniła, a gdyby mogła dosięgnąć z leżanki, położyłaby teraz dłoń na niego ramieniu, by tym gestem jeszcze bardziej go uspokoić. Ostatnie czego chciała, to nim tak negatywnie wstrząsnąć.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
To w ogóle było wręcz dla niego niedorzeczne, że Divina stała w opozycji dla ludzi, których dotychczas znał. Nie chodziło już o jej silną wiarę czy też status materialny, ale o fakt, że przy niej w ogóle się krygował. Był znany jako człowiek, który zazwyczaj mówi to, co myśli, a tu nie dość, że powściągnął swój język to na dodatek dostosowywał się do wymogów tego dziwnego człowieka siedzącego niedaleko. To było dla niego wiele i choć nadal chętnie złorzeczyłby jej ojca to powstrzymał się. Jak tak dalej pójdzie to mu wręczy jakiś Order Uśmiechu.
Albo powtórzy trzykrotnie, że jest zagubiony. Mimo wszystko lubił o tym słychać. Wiara Diviny była jedną z najbardziej kojących rzeczy, jakie mu się przydarzyły, bo nareszcie ktoś widział w nim kogoś więcej niż potępionego ćpuna. Dostrzegł jednak, że szybko ucięła temat swojego ojca i zrobiło mu się nieco przykro. Nadal traktowała go raczej jak jednego z tych znajomych, którym trudno było zaufać. Pewnie, gdyby spojrzał na nią jak na kobietę to sprawiłoby mu to ból, a tak poczuł się się jeszcze bardziej osamotniony.
Miała rację- zaufanie to była potwornie trudna i wymagająca rzecz.
- Nie powinienem się w ogóle usprawiedliwiać trudnym dzieciństwem. Są ludzie- już nie mówił personalnie o niej - którzy mimo wszystko wyszli na ludzi. Którzy są dobrzy. Ja po prostu jestem bananowym dzieciakiem - i machnął zdecydowanie dłonią, bo nie chciał kontynuować tego tematu. Bardziej interesował go jej pobyt tutaj i przeciągająca się niewola. Wprawdzie doceniał troskę Nathaniela, ale jak zdołał już go poznać to wątpił w to, że zechce ją tak po prostu wypuścić. Nie po tym jak próbowali ją zabić.
- A jeśli on… każe ci go zabrać do swojej chatki? Będziesz z nim chodzić do kościoła jak z nowym zwierzątkiem? - zapytał ostrożnie, bo choć już porzucił plany na uprowadzenie jej to chciał wiedzieć czy zawsze będą się spotykali z tą irytującą przyzwoitką. A może ona po prostu wsiąknie w tę rezydencję? Gdy tak ją słuchał to zdawał sobie sprawę, że nie byłby to zły pomysł.
Miałaby szczęście, dom i ochronę potężnego człowieka. Wprawdzie nadal dźwięczały w jego głosie słowa Pearl o tym, że Nathaniel ściągnął na nią uwagę złych ludzi, ale starał się je wyciszyć. Była szczęśliwa i tego jej życzył, choć egoistycznie przeczuwał, że to będzie kres ich relacji. Ten cały gangster nie pozwoli im na więcej.
Albo Bóg, bo przecież najwięcej o nim mówiła i gdy tylko przed Dickiem zarysowała się wizja jej jako zakonnicy to zakrztusił się niemożliwe i rzeczywiście przeraził nie na żarty. Z dwojga złego chyba wybierał tę rezydencję, bo przynajmniej Nathaniel miał dobre ciastka i mogliby sobie pokonwersować, nawet z niańką na uboczu.
- Zostań - szepnął więc i choć nie mieli prawa się dotykać, jego dłoń zacisnęła się na ramie jej leżanki, zupełnie jakby chciał okazać jej wsparcie. - To zabrzmi cholernie samolubnie, ale potrzebuję cię. Jeśli mam walczyć o dziewczynę to tylko z twoją pomocą - dodał z mocą, choć prawdziwa bitwa miała toczyć się o inną stawkę.
Nie chciał jednak myśleć o narkotykach ani o tym, że wkrótce mieli się pożegnać. Czas w końcu nieuchronnie przyśpieszał, a to on był Kopciuszkiem w tej bajce, uciekającym przed okrutną i złą wiedźmą.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Zaufanie rzeczywiście było dość trudne, ale przede wszystkim Divina bała się skarżyć. Wychowano ją w poczuciu, że grzechem jest to robić, mówić źle o swoim ojcu, o innych ludziach generalnie. Że powinno się miłować, a nie potępiać, więc mimo, że jak w każdym skrzywdzonym dziecku, były w niej traumy, które okrutnie jej ciążyły, to tak najnormalniej w świecie obawiała się, że dzieląc się nimi z kimś, tylko by sobie odjęła w ich oczach. Teraz, gdy już poznała smak posiadania w życiu innych ludzi, czuła, że naprawdę nie chciała ich tracić. Richard często ją gloryfikował, a chociaż mówiła mu, że robi to niesłusznie, to też wcale jej nie zależało na tym, by miał o niej źle zdanie, nawet jeśli na nie zasługiwała.
- Co to znaczy bananowe dziecko? - z jednej strony czuła, że jej rozmówca chciał ten temat skończyć, ale z drugiej zwyciężyła ciekawość i chęć lepszego zrozumienia ich rozmowy. Z tym, jak i z wieloma innymi określeniami, nigdy się nie spotkała. Nie wiedziała nawet czy jest to obraźliwe czy nie, a skoro już po podobny zwrot sięgnął, wolałaby zrozumieć, jak siebie samego postrzega. Dopóki w pełni tego nie pojmie, lepiej było nie komentować tej kwestii w ciemno, by nie zrobiła z siebie gluptasa.
- To nieładnie mówić o nim, jak o zwierzęciu - skarciła go łagodnie, jak to miała w zwyczaju. Musiała zawsze bronić przyzwoitości, ale aklamalaby mówiąc, że sama nie zastanawiała się nad kwestią, którą poruszył Rochrad. Chyba nawet było to po niej widać. - Sama nie wiem, nie mógłby ze mną zamieszkać, bo to nieprzyzwoite, ale... Ja też nie do końca to wszystko rozumiem. Liczę na to, że gdy odzyskam sprawność, pan Hawthorne zrozumie, że nie potrzebuję niektórych z udogodnień, jakimi mnie uraczył - powiedziała to bardzo dyplomatycznie, ale przy tym zniżyła ton do szeptu, bo mimo wszystko wolałaby, aby tylko strażak usłyszał jej wypowiedź, a Jasper już niekoniecznie. Nie czuła się najlepiej z takim ukrywaniem, ale też była w kropce i dość niezrozumiałej dla siebie sytuacji.
Prawdę mówiąc nie spodziewała się, że wyznanie o zakonie, aż tak na niego wpłynie. Uniosła brwi, spoglądając to na jego twarz, to na dłoń zacisnietą na leżance i pomimo początkowego zaskoczenia, powoli jej mina przeszła do łagodnego, pokrzepiającego uśmiechu.
- Wydaje mi się, że wspominałam już o tym przez telefon - zaczęła łagodnie, nie spiesząc się nigdzie. - Nigdzie się nie wybieram, pomogę ci i będę to robić tak długo, jak będziesz tego potrzebował - zapewniła, ale nie była ślepa. Widziała, że w jej rozmówcy jest wiele wątpliwości i chwilę się nad nimi zastanawiała, aż postanowiła dodać coś jeszcze, nawet jeśli dziwnie się z tym czuła. - Rozmawiałam o tym z Panem Hawthornem... Nie pochwała tego, ale nie będzie stawał na drodze, mogę ciebie wspierać i nic nie będzie Ci przez to grozić - obiecała, bo wierzyła, że właśnie na tym stanęła jej rozmowa z gangsterem u w przyszłości, gdy jego gniew nieco się ostudzi, będzie już tylko lepiej.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Przy jego relatywizmie moralnym takie oskarżenia padały znacznie częściej niż powinny. Był świetny w obarczaniu winą innych ludzi i oddalaniu jej od siebie. Wiedział, że to niemoralne, ale dzięki temu mógł spokojnie spać w nocy. Nie on był winny, tylko środowisko, towarzystwo, wreszcie narkotyki, które prędko zagościły w jego życiu. I na które ojciec przymykał oczy. Dopiero po pewnym czasie zdał sobie sprawę dlaczego. Póki był zajęty nałogiem, nie interesowały go siniaki na rękach macochy ani fakt, że matka rzadko mówi o poprzednim mężu. Liczyła się tylko kasa, z której skwapliwie korzystał i która w wygodny sposób zamykała mu usta. Był jedną z tych małpek, które zatykały oczy, bo prawda nie była opłacalna.
Właśnie dlatego był jak to bananowe dziecko. Tylko jak wytłumaczyć to Divinie i zachować jej szacunek?
- Widzisz, to zazwyczaj takie dzieciaki, które miały szczęście urodzić się w bogatej rodzinie i wykorzystywały to z premedytacją. Nie po to, by nie wiem, kształcić się i rozwijać, ale tylko po to, by się bawić. Bez pieniędzy zaś nie przetrwaliby ani jednego dnia. Ja bym nie dał rady z twoimi dochodami i całą resztą. Jak to o mnie świadczy? - nie musiała odpowiadać, bo doskonale znał odpowiedź, nawet jeśli pragnęła go usprawiedliwiać.
Może to świadczyło o pewnym przełamaniu w jego wykonaniu? W końcu dawniej nie byłby skłonny do takiej dozy autorefleksji, a tu proszę... Jednak był w stanie spojrzeć na siebie z dystansu i poddać się surowej ocenie.
- To tylko taki żarcik - zaśmiał się, gdy upomniała go jak uczniaka. Nie ukrywał, że lubił jej oburzenie, wówczas jej pergaminowa twarz nabierała żywych kolorów, które z lubością obserwował. - Przecież teraz mieszkasz z nim i nie jest wcale nieprzyzwoicie. Jesteś bezpieczna, masz co jeść i nareszcie masz się do kogo odezwać. Czemu nie chcesz być szczęśliwa? - zapytał wprost, bo to od początku nie mieściło mu się w głowie.
Może i ten gangster nie był najlepszym towarzystwem, ale przynajmniej zapewniał jej wygodne życie i z tego, co zauważył, nie traktował ją wcale tak źle. Tylko jej szept go nieco otrzeźwił i przypomniał mu, że to wciąż klatka. Może i złota, ale ograniczająca jej życie do wybór pana Hawthorne'a. Zapewne skupiłby na tym większą uwagę, gdyby nie jej zaskakujące słowa. Czyżby ten gangster był w stanie z sympatii dla niej go zaakceptować? To brzmiało tak niedorzecznie, że musiał zamilknąć i to wszystko przetrawić. Znał Divinę i wiedział, że nie byłaby skłonna do kłamstwa i to jeszcze na tak poważny temat, ale wydawało mu się to zbyt bajkowe.
Zupełnie jakby urwali się z Disneya, gdzie wszystkie istoty żyją ze sobą w perfekcyjnej harmonii. Nic dziwnego, że to było dla niego absolutnie niecodzienne.
- Naprawdę? Nawet nie wiesz jak się cieszę... - uśmiechnął się szeroko i chyba po raz pierwszy zrozumiał jak bardzo mu na niej zależy. Nigdy nie traktował swoich sióstr z podobną atencją jak tę dziewczynę, której nawet nie mógł dotknąć.
- Tylko musisz dojść do zdrowia. Jeść wszystko, słuchać tego... ochroniarza, a wkrótce się zobaczymy - i spojrzał na zegarek, bo jak i w bajce o Kopciuszku mieli ściśle wyznaczony czas, który już dobiegał końca.
W końcu Bestia powracała na zamek, prawda?

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Pominąwszy ciężar atmosfery, zawsze fascynowały ją te momenty, w których mogła się czegoś nowego dowiedzieć. Była w pełni świadoma swoich braków. Podstawowej wiedzy, która wielu osobom przychodzi naturalnie, a jej została wydarta. Mogła mieć ostry umysł i zwyczajowo być kobietą inteligentną, ale przy tym... czasem zastanawiała się, czy w standardach współczesnego świata nie jest po prostu głupia. Czy może nawet sam Richard miał ją za taką, gdy teraz zmuszony był tłumaczyć termin, który dla niego najpewniej był dobrze znany od tak dawna, że nawet nie byłby w stanie przywołać momentu w życiu, w którym go poznał.
- Dość dziwny zwrot - podzieliła się z nim swoją opinią, marszcząc delikatnie nosek i przyswajając poznane określenie. Dopiero po tym mogła obdarzyć go spojrzeniem przepełnionym chęcią podniesienia go na duchu, nawet jeśli w tej konkretnej chwili tego nie potrzebował. - Nie możesz wiedzieć na pewno, czy nie dałbyś rady... myślę, że ludzie żyjący w wygodzie zapominają o tym, do czego są zdolni, ale to nie świadczy o tobie źle. Korzystałeś z tego, co miałeś - faktycznie go usprawiedliwiła, bo też żyła w takim przekonaniu już od dawna, jeszcze w czasach, gdy wyraźniej dostrzegała niesprawiedliwy podział. W końcu nie urodziła się z pokorą we krwi i ze zgiętym karkiem. Kiedyś naprawdę liczyła na więcej... kiedyś nie rozumiała, dlaczego to więcej ma być poza jej zasięgiem. Patrzyła na strojne sukienki dziewczynek w szkole i apetyczne kanapki wyciągane z kolorowych pudełek śniadaniowych i zwyczajnie nie umiała w głowie małego dziecka ułożyć sobie powodów, dla których ona tego nie miała. Czuła zazdrość, złość i smutek, a potem... potem zaczęto jej tłumaczyć, że czując to, grzeszy okrutnie i by wrócić na słuszną drogę, poczęła usprawiedliwiać inne dzieci. Po prostu dostały od życia więcej i miały prawo z tego korzystać.
- Nie mieszkam z nim... przebywam tutaj podczas swojej rekonwalescencji - poprawiła go głosem, w którym była ukryta prośba. Proszę uwierz w to. Proszę, pozwól mi w to wierzyć... mogłaby długo wymieniać, ale tak po prostu było jej łatwiej. Przypominać sobie, że ten układ nie wziął się znikąd. - To nie tak... ale nie wolno mi być szczęśliwą cudzym kosztem. Jestem tu gościem i nie chcę nadszarpnąć tej gościnności - wyjaśniła już znacznie spokojniej, z cichym westchnieniem, które wydarło się z jej ust po tych słowach.
Uśmiechnęła się widząc, że i w nim wiadomość o decyzji gangstera wywołała widoczną ulgę.
- Też się cieszę - przyznała zgodnie z prawdą, bo nawet jeśli teraz faktycznie w swoim życiu miała więcej osób, które chciały z nią rozmawiać, pamiętała, że Richard robił to, zanim inni dostrzegli, że może warto było dać jej szansę. - Niebawem stanę na nogi, jestem tego pewna - obiecała, chociaż wyraźnie zmarniała widząc, jak sam zerknął na zegarek. Nie podobało jej się, że ich czas był tak wydzielony, ale nie był to jej dom, nie ona ustalała tutaj zasady.

Dick Remington
ODPOWIEDZ