lorne bay — lorne bay
22 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie lubiła Lorne Bay, ale wynikało to przede wszystkim z gwałtowności powrotu, na który nie była gotowa w żaden sposób. Uciekała się do prozaicznych emocji, jednocześnie ciągle zahaczając o uczucia, które były dla niej obce. Niepewność wiązała się z przyszłości, ale o tą nie zadręczała się zbyt długo, bowiem i tak wiedziała, że prędzej czy później spadnie na cztery łapy, tylko potrzebowała czasu. Czasu, którego możliwie już wcale nie miała, bo tacy jak ona umierali młodo, chełpiąc się intensywnością każdego dnia.
Przemierzała kolejne alejki wolnym krokiem, patrząc na ludzi, którzy przemijali coraz szybciej. Wieczór nadchodził nieubłaganie, a im dłużej to trwało, tym bardziej chciała znaleźć się z dala od wścibskich spojrzeń i pytań – czy wszystko jest w porządku, panienko… Było, bo tak też się czuła. Odkąd przyjmowała regularnie leki, czuła się jeszcze lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Starała się względem lekarskich zaleceń, mimo iż początkowo sądziła, że to tylko puste słowa, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, lecz myliła się.
Nie mówiła o tym na głos, jakby to była ujma na honorze.
Latarnie rozbłysły, a wielkie oczy Hayworth obiegły najbliższą okolicę. Liście szumiały, zaś rozmowy zaczynały coraz bardziej milknąć. Echo samotności niemalże dotykało jej i wyciągało dłonie po więcej, by nieproszone myśli znalazły się jak najszybciej w ścianach dziewczęcej czaszki.
I faktycznie. Im dłużej pogrążała się w bezkresie przeszłości, tym mocniej wracała we wspomnieniach do tego, co już zdołało się wydarzyć. Serce kołowało w piersi, a oddech spłycał się na powtarzane sukcesywnie imię dawnego partnera. Tęskniła za nim, bo oboje wzlatywali do gwiazd, przekrzykując się we własnej ambicji, a im dalej w tym zabrnęli – tym jedno musiało być lepsze od drugiego.
Coco zdawała się natomiast wycofywać, ciesząc się bardziej związkiem i relacją z nim, aniżeli jakimkolwiek absurdem związanym z rywalizacją. Nie lubiła tego, nie na tyle by się temu oddać.
I te rozważania sprawiły, że wpadła na nieznajomego człowieka, od którego odbiła się niczym piłeczka kauczukowa. Zatoczyła się na wątłych nogach, upadając na twardą ziemię, po czym przeklęła w duchu za swoją nieuwagę. Wzrok wbity w ziemię nie ułatwiał poruszania się po jakimkolwiek terenie. Pospiesznie odgarnęła włosy z bladego oblicza, które uniosła na obiekt stanowiący rzeczywistą przeszkodę, aż wreszcie postanowiła się odezwać.
- Jestem roztargniona, ufam że nie jest to karygodne i karane mandatami – spróbowała żartować, mimo że wcale nie było jej do śmiechu. Z trudem stanęła na równych nogach i zrównała się z młodym mężczyzną, choć w rzeczywistości była od niego dużo niższa. - Przepraszam, nie chciałam, ale byłam przez moment w innym świecie… – przyznała zgodnie z prawdą, po czym uśmiechnęła się do człowieka, dzięki któremu powróciła nader szybko na ziemię.
Zapominając się przedstawić i wcale nie kwapiąc się do tego, by uciec.

Zacharias Montgomery (jak coś to założyłam okolicę parku czy jakoś tak)
rezydent oddziału ratunkowego — Cairns Hospital
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Pracoholik z przerośniętymi ambicjami; poważny człowiek na poważnym stanowisku. Unika problemów jak tylko może, ale problemy i tak znajdują go same.
✶ 3 ✶
Zacharias, dla kontrastu, lubił Lorne Bay i nie wyobrażał sobie mieszkać nigdzie indziej. Miał wprawdzie w życiu krótki epizod mieszkania w Cairns, na co złożyły się dwa czynniki - miał zdecydowanie bliżej do pracy (codzienne dojazdy z Lorne bądź co bądź potrafiły być starsznie męczące) i jego ówczesny chłopak zamieszkiwał na stałe w Cairns. Po pół roku Zach stwierdził jednak, że zdecydowanie lepiej było mu w Lorne, więc podjął dosyć spontaniczną decyzję o powrocie. Jego związek niestety tego nie przetrwał - chłopak zrobił mu dramę o podejmowanie takich decyzji z dnia na dzień, w dodatku bez konsultacji z nim, w efekcie czego rozeszli się w dosyć nieprzyjemnej atmosferze. Zach z początku trochę się o to obwiniał, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że właściwie to dobrze wyszło i tej myśli uparcie trzymał się już od dłuższego czasu. Bo mimo wszystko chyba żyło mu się teraz lepiej? Tak przynajmniej wolał sobie wmawiać.
W dni wolne od pracy - a warto zaznaczyć, że miał ich niewiele - zwykle nie chciało mu się robić niczego produktywnego. Jeśli już ruszał się z domu to przeważnie i tak nie robił niczego, co wymagałoby od niego większego wysiłku, bo zwyczajnie nie miał na to siły. Całą swoją energię przeznaczał na pracę, przez co później, w dni wolne, albo spał albo snuł się niczym zombie, narzekając, że nic mu się nie chce. Dzisiaj jednak zebrał się w sobie i postanowił wyjść na spacer, chociaż na chwilę - zdecydowanie miał niedobory ruchu na świeżym powietrzu, no i kiedy robił coś, co uchodziło za jakąś formę aktywności fizycznej, czuł się trochę mniej winny z powodu palenia, którego nigdy tak naprawdę nie rzucił, choć zarzekał się, że było inaczej. Czuł presję otoczenia by to zrobić, bo nie było tygodnia, żeby nie usłyszał od kogoś tekstu w stylu "przecież jesteś lekarzem, powinieneś wiedzieć jak bardzo szkodliwe jest palenie". No, wiedział, ale co z tego, skoro pod tym jednym względem nie posiadał za grosz silnej woli i dzień bez fajki uważał za dzień stracony.
Okolica wydawała się być bardzo spokojna, toteż Zach nieszczególnie zwracał uwagę na to, co się wokół niego działo. Chwilę ze sobą walczył, ale w końcu sięgnął do kieszeni po papierosy, manifestując sobie w myślach, że to jego życie, jego płuca i nikt mu nie będzie mówił co jest zdrowe a co nie... i właśnie w tym momencie coś - czy też raczej ktoś - uderzył w niego z impetem. Wyrwany z zamyślenia, dopiero po kilku sekundach uzmysłowił sobie, że sprawczynią była młoda dziewczyna, leżąca na trawie, tuż pod jego nogami. Chciał pomóc jej podnieść się z ziemi, ale najwyraźniej miał nieco spóźniony zapłon, bo zanim cokolwiek zrobił, dziewczyna zdążyła poradzić sobie sama.
- Daj spokój, zdarza się nawet najlepszym - zapewnił, posyłając jej ciepły uśmiech, jasno i wyraźnie mówiący że nic się nie stało i nie ma o czym mówić. - Nic ci nie jest? - upewnił się, bo bądź co bądź był lekarzem i troska o stan zdrowia innych zawsze przychodziła mu naturalnie, niemal odruchowo. Charlotte pewnie byłaby usatysfakcjonowana, widząc, że nawet poza godzinami pracy mu zależało, choć oczywiście to nie tak, że robił rzeczy żeby się jej przypodobać. No... może czasami. Anyway, kiedy się upewnił że wszystko jest okej, ponownie sięgnął do kieszeni i wyjął te fajki, tak, jak miał to zamiar zrobić przed chwilą. - Papierosa? - zapytał zanim sam zapalił, wyciągając paczkę w stronę dziewczyny, w razie gdyby miała ochotę się poczęstować - bo najwyraźniej nigdzie jej się jednak nie spieszyło, skoro dalej stała tuż obok niego.

coco hayworth
ODPOWIEDZ
cron