about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Jon & Jeha
#4
Nie rozkładasz już niczego, co ma dzisiaj między Wami miejsce, na części pierwsze, bo wiesz, że to nic nie znaczy, ponad tyle, że teraz wiecie na czym stoicie, tyle o ile możecie wiedzieć, przy tych dylematach, przed którymi stajecie. Nie próbujesz też odmawiać wizyty u Jeha, bo i tak wiesz, że cokolwiek nie powiesz i nie zrobisz i tak pójdziesz za nim, więc nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Dalsza droga przebiega Wam w ogólnym milczeniu. On wytycza Wam ścieżkę do jego domu, a Ty bezrefleksyjnie przyglądasz się otoczeniu.
Kiedy stajecie nagle w miejscu, dom Jeha jest tak mały, że prawie go mijasz, z rozpędu idziesz przed siebie, ale Sung staje w miejscu, wbija się pomiędzy jakieś krzaki i kiedy pokonujesz jeszcze dwa metry, spomiędzy nich wyłania się małe, acz nawet zadbane i nie takie mało ekskluzywne, jak mógłbyś podejrzewać po jego życiorysie, lokum. Przez chwilę jeszcze stoisz przed tarasem, z rękoma wbitymi w kieszenie spodni i przyglądasz się budynkowi z zewnątrz, ale ostatecznie podążasz w głąb pomieszczenia, przechadzając się wzdłuż rzędu foteli i kawowego stolika w jednej linii, czekasz, aż zaprosi Cię do siedzenia, bo chociaż jesteś jego szefem i dawnym przyjacielem, jesteś też koreańczykiem z krwi i kości i Twoja kultura zagnieżdża się w Tobie bardzo głęboko. Zamiast tego obejmujesz spojrzeniem ściany, półki, szukając jakichś informacji o nim, ale żadnych nie znajdujesz. W tym pomieszczeniu jeszcze nie widać jego, albo nie dostrzegasz tego wcale.
— Dlaczego się nie ożeniłeś?
Tym razem pytasz nie, żeby go zranić, a jesteś ciekawy, zwyczajnie. Nie chciał, nie próbował, czy praca mu to uniemożliwiła? Nie było mi po drodze mogło oznaczać wszystko.
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
#4
Cisza mu nie przeszkadza. Nie jest niezręczna i – choć mogłoby się tak wydawać – wcale nie ciąży nad nimi niczym wyrok. Sung dochodzi do wniosku, że jest w niej coś odświeżającego, w przebywania w swoim towarzystwie bez żadnych, zbędnych słów, ale pozostawia ta myśl dla siebie.
Rozbawienie odbija się w jego rysach, gdy tak niewiele brakuje, by prezes minął prowadzące do jego włości przejście. Nie czuje urazy, jest niemal zadowolony, że tak łatwo je przegapić, ponieważ jednym z powodów, dla których zdecydował się na ten konkretny budynek jest właśnie jego - na pierwszy rzut oka trudno dostępna - lokalizacja.
Kiedyś być może nawet powstydziłby się przed nim takich warunków, bo w porównaniu z nowoczesną posiadłością Moona, domek przypomina raczej szopę, ale już dawno przestał się oszukiwać. Wie, że w tej sytuacji ten niepozorny, raczej skromny budyneczek jest prawdziwym luksusem.
Kiedy Joon-Tae rozgląda się po salonie, Jeha opiera się biodrem o kuchenny barek. Daje mężczyźnie czas na zapoznanie się z nowym otoczeniem i czeka, póki nie podchwyci jego spojrzenia. Wtedy kiwa na niego głową, zapraszając go dalej. Prowadzi ich krótkim przejściem na teras, który w porównaniu z resztą posiadłości zdaje się być w prawdziwej rozsypce. Część, po której idą jest już co prawda ukończona, ale przed jedną z sypialni wciąż zieje sporych rozmiarów dziura, a w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się podest, brakuje stopni. Deski oraz ich pozostałości, skrupulatnie posortowane, tworzą kilka osobnych kupek tuż przed całą konstrukcją, a prowizoryczne stanowisko stolarskie wyposażone zostało jedynie w podstawowe narzędzia.
— Usiądź wygodnie — zachęca, wskazując Jonowi jedno z tarasowych krzeseł. Sam sięga do kieszeni bluzy, wyjmuje z niej paczkę gwoździ, a potem rzuca je niedbale na parkiet obok wyrwy. Zaraz potem pochyla się i z przenośnej lodówki pod stolikiem wyjmuje dwa piwa VB. Otwiera je, jedno odstawia na blat obok Joon-Tae, a drugie zatrzymuje dla siebie.
— Najpierw przez pracę — odpowiada, spoglądając na Moona z góry. — Pochłaniała każdą wolną chwilę, wymagała pewnych… wyrzeczeń. Nie było też gwarancji, że uda mi się dożyć trzydziestki i nie chciałem skazywać nikogo na takie życie — przyznaje po chwili namysłu. Upija łyk zimnego alkoholu i odstawia butelkę na stolik, ale tylko po to, by zaraz zrzucić z siebie niepotrzebną warstwę ubrań.
Bluza ląduje na wolnym krześle, a Sung podnosi pozostawioną na krawędzi wyrwy latarkę. Przykuca i pochyla się nad jamą, sprawdzając czy pod tarasem nie czai się na niego jakieś żarłoczne albo oślizgłe bydle. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, wskakuje do dziury.
— Potem przez problemy z ojcem. Harowałem jak osioł żeby na bieżąco ogarniać cały jego syf i... Poza tym nie spotkałem nikogo, z kim chciałbym się ożenić — dodaje, otwierając paczkę gwoździ. Lokuje ją w zasięgu dłoni, po czym przysuwa jedną z wolnych desek i przyciska ją do krawędzi.
— A czy twoja żona wie, że preferujesz facetów? — pyta, po czym wsuwa sobie parę metalowych końcówek do ust, podnosi młotek i wbija kilka z nich kolejno w drewnianą listwę w miejscu łączenia z impregnowanym wcześniej szkieletem.
Nie pyta dlaczego się ożenił, to oczywiste, ale jest naprawdę ciekaw czy najbliższa rodzina wie, że jego małżeństwo to zwykła farsa.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Zastanawiasz się, co masz właściwie ze sobą zrobić, kiedy on zajmuje się wbijaniem gwoździ w podłogę, ale stwierdzasz, że jeśli ten taras jeszcze tego potrzebuje, to nie ufasz, że nie zawali się pod Tobą, kiedy zajmiesz miejsce na krześle, dlatego tego nie robisz. Wspierasz się na łokciach o jego oparcie, bez większego celu podążając wzrokiem za każdym ruchem Jeha, ale tak naprawdę skupiasz się bardziej na słowach. I jest tak, jak podejrzewasz, powodem jest ich kilka, nałożonych na siebie. Kiedyś jeszcze był czas, kiedy zastanawiałeś się, jak Jeha ułożył sobie życie, ale chyba z żadnych z tych wyobrażeń nie widziałeś go, jako męża, ojca, czy poważnego partnera. Może dlatego, że poznaliście się wcześnie, on miał jeszcze dziewiętnaście lat, ty niewiele więcej, a rozstaliście się w wieku jego dwudziestu i pół, a Twoich prawie dwudziestu czteru lat i chyba ten obraz dwudziestojednolatka, zarysował się w Twojej głowie najbardziej.
Teraz Sung nie przypomina już siebie z wtedy, widzisz to, kiedy już w spokoju przyglądasz się przebiegowi jego pracy i przysłuchujesz tokowi rozmowy. Jednak jego energia, pozornie, pozostaje bez zmian. Zawsze wydawał się dojrzalszy, nawet od Ciebie. I zawsze trafnie zadawał pytania. Na jedno z nich unosisz kąt ust w lekko kryjącym skrępowanie uśmiechu.
— Zastanów się.
Czy gdyby Twoja żona wiedziała, przejmowałbyś się tym, jak się poczuje, jeśli się o Tobie dowie i o tym, jakie są Twoje pragnienia? Mimo wszystko jednak dobrze wiesz, że Jeha próbuje tylko usłyszeć swoje domysły od Ciebie, więc odpowiadasz:
— Nie ode mnie.
Bo tego czy nie wie wcale nigdy nie możesz być pewien. Żyje z Tobą, albo sporadycznie obok Ciebie, od osiemnastu już lat i zapewne ma swoje podejrzenia, albo ich nie ma wcale - którą to opcję byś wolał. Nie rozwijasz jednak tej myśli, wierząc, że Jeha ze swoją przenikliwością dojdzie do właściwych wniosków, które nie padają między wami, ale zdają się dość oczywiste, żeby o nich nie mówić. Mogłoby to jedynie zaburzyć w końcu odrobinę bardziej swobodny tok rozmowy. Nawet mimo lekkiej dyzorientacji, jak powinniście się teraz traktować. Jak koledzy z pracy, dawni przyjaciele, czy osoby, których drogi nie powinny się ze sobą krzyżować więcej niż jest to konieczne potrzebne?
— Nie zamierzasz mnie tym szantażować?
Trochę żartujesz, śmiejesz się nawet pokazowo, zbyt wzorcowo, bo trochę jesteś też poważny w tym żarcie. Dwudziestoletni Jeha by tego nie zrobił, a trzydziestoparoletni, pogrążony w długach ojca, dość zdesperowany żeby błagać o pracę u byłego przyjaciela? Praca w wielkiej korporacji uczy cię całkiem ufać tylko sobie.
— Nie mogę pozwolić, żeby Jae-soo miał problemy z przejęciem grupy. Musisz wiedzieć, że zrobię wszystko, żeby ochronić swoją rodzinę.
Ostrzegasz go profilaktycznie, bo w twoim głosie, obok szczerości, nie da się wyczuć faktycznej wrogości. Przemieszczasz się nawet po tych, zdaje Ci się, stabilniejszych deskach, w jego kierunku i kucasz przy wyrwie, do której wskoczył, podając mu jego piwo, swoje popijając bez szczególnego uwielbienia dla jego smaku.
Wolałbyś już nawet piwo z soju.
Teraz Sung nie przypomina już siebie z wtedy, widzisz to, kiedy już w spokoju przyglądasz się przebiegowi jego pracy i przysłuchujesz tokowi rozmowy. Jednak jego energia, pozornie, pozostaje bez zmian. Zawsze wydawał się dojrzalszy, nawet od Ciebie. I zawsze trafnie zadawał pytania. Na jedno z nich unosisz kąt ust w lekko kryjącym skrępowanie uśmiechu.
— Zastanów się.
Czy gdyby Twoja żona wiedziała, przejmowałbyś się tym, jak się poczuje, jeśli się o Tobie dowie i o tym, jakie są Twoje pragnienia? Mimo wszystko jednak dobrze wiesz, że Jeha próbuje tylko usłyszeć swoje domysły od Ciebie, więc odpowiadasz:
— Nie ode mnie.
Bo tego czy nie wie wcale nigdy nie możesz być pewien. Żyje z Tobą, albo sporadycznie obok Ciebie, od osiemnastu już lat i zapewne ma swoje podejrzenia, albo ich nie ma wcale - którą to opcję byś wolał. Nie rozwijasz jednak tej myśli, wierząc, że Jeha ze swoją przenikliwością dojdzie do właściwych wniosków, które nie padają między wami, ale zdają się dość oczywiste, żeby o nich nie mówić. Mogłoby to jedynie zaburzyć w końcu odrobinę bardziej swobodny tok rozmowy. Nawet mimo lekkiej dyzorientacji, jak powinniście się teraz traktować. Jak koledzy z pracy, dawni przyjaciele, czy osoby, których drogi nie powinny się ze sobą krzyżować więcej niż jest to konieczne potrzebne?
— Nie zamierzasz mnie tym szantażować?
Trochę żartujesz, śmiejesz się nawet pokazowo, zbyt wzorcowo, bo trochę jesteś też poważny w tym żarcie. Dwudziestoletni Jeha by tego nie zrobił, a trzydziestoparoletni, pogrążony w długach ojca, dość zdesperowany żeby błagać o pracę u byłego przyjaciela? Praca w wielkiej korporacji uczy cię całkiem ufać tylko sobie.
— Nie mogę pozwolić, żeby Jae-soo miał problemy z przejęciem grupy. Musisz wiedzieć, że zrobię wszystko, żeby ochronić swoją rodzinę.
Ostrzegasz go profilaktycznie, bo w twoim głosie, obok szczerości, nie da się wyczuć faktycznej wrogości. Przemieszczasz się nawet po tych, zdaje Ci się, stabilniejszych deskach, w jego kierunku i kucasz przy wyrwie, do której wskoczył, podając mu jego piwo, swoje popijając bez szczególnego uwielbienia dla jego smaku.
Wolałbyś już nawet piwo z soju.
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Łamie się deska, kruszy jej rant, a z nią kruszy się też wasze i tak słabe już echo dawnego przywiązania. Wyraźnie widać, jak badacie grunt i tworzycie nowy obraz siebie samych na nowo, ten, który ty rysujesz o Jeha, nie jest jeszcze utrwalony. Za dużo w nim dziur, niewiadomych i kwestii, które mogą jeszcze nie być potwierdzone. Nie chcesz jednak schodzić z nim na wojenną ścieżkę za każdym razem, kiedy zostajecie sami sobie, dlatego chociaż mógłbyś się obrazić za jego odpowiedź, przypominasz sobie, że takie, kiedyś były normą w sposobie, w jakim się ze sobą komunikujecie, dlatego przyjmujesz bezpieczniejszą pozę. Rozbawienia.
— Samo walenie Ci w głowie.
Dwa obrazy, które Ci podsuwa swoimi obietnicami - tej bolesnej i tej z deka przeciwnej, przyjemnej, zderzają się ze sobą, kontrastują emocjami, jakie względem nich odczuwasz, dlatego nie będąc pewien, której z nich chcesz się chwycić - ignorujesz obie. Ostatecznie przyjemność czy ból, jedno i drugie może zesłać na ciebie zgubienie i zagrożenia, z którymi nie chcesz się mierzyć.
— Nie czytam swoich maili. Sekretarz mógłby się zdziwić.
Jest Ci trochę niewygodnie. Spodnie, które masz na sobie nie są zaprojektowane do nadmiernego ruchu, a deski, na których stoisz, nie zachęcają, żeby na nich usiąść, rujnując biel materiału, dlatego dalej kucasz, popijając goryczkę piwa, próbując nie komentować, jak bardzo dziura, którą Jeha zostawia po swoim zamachu, rzuca się w oczy i psuje ogólny efekt, dla naprawy tarasu.
Ostatecznie jednak przegrywasz walkę ze sobą i pytasz żartobliwie:
— Zawsze masz tak dobrego cela?
Dalej tylko obserwujesz jego działania, szukasz wzrokiem dobrego miejsca, gdzie mógłbyś umościć swój tyłek i w końcu rezygnujesz, krzesło, jakie odrzuciłeś na samym wstępie wyjścia na taras, teraz wydaje się odpowiednią alternatywą. Zatrzymuje Cię jedynie pytanie, jakie Jeha zaraz zadaje. Chociaż wzrok zdążył Ci już uciec w kierunku mebla, teraz wraca z powrotem do profilu mężczyzny, a ty zastanawiasz się nad odpowiedzią.
— Kiedyś było. Wydawało mi się, że będzie. Oboje mamy więcej swobody. Powinniśmy mieć.
Wszystko było bardziej skomplikowane. Nie możesz tego zamknąć w kilku zdaniach w ciągu jednej rozmowy, więc nawet nie próbujesz tego robić. Nie wiesz jeszcze, czy chcesz się tym wszystkim z nim dzielić, ale przez chwilę masz wrażenie, że nie masz tajemnic, które chciałbyś przed nim ukryć. Przez krótki moment zapominasz o tym, że nie jesteście już przyjaciółmi, a kimś więcej niż zwykłymi znajomymi, ale dalej mniej niż kimś sobie bliskim.
— Tak — rzucasz jednak ostatecznie, po części w międzyczasie sam jeszcze rozważając odpowiedź — mimo wszystko jest. Poza wszystkimi tematami, w których bywa trudniej. Jak wychować dzieci? Kiedy zaczyna się zdrada? Czy mogę jej ufać? … A Ty, z czym się zmagasz?
— Samo walenie Ci w głowie.
Dwa obrazy, które Ci podsuwa swoimi obietnicami - tej bolesnej i tej z deka przeciwnej, przyjemnej, zderzają się ze sobą, kontrastują emocjami, jakie względem nich odczuwasz, dlatego nie będąc pewien, której z nich chcesz się chwycić - ignorujesz obie. Ostatecznie przyjemność czy ból, jedno i drugie może zesłać na ciebie zgubienie i zagrożenia, z którymi nie chcesz się mierzyć.
— Nie czytam swoich maili. Sekretarz mógłby się zdziwić.
Jest Ci trochę niewygodnie. Spodnie, które masz na sobie nie są zaprojektowane do nadmiernego ruchu, a deski, na których stoisz, nie zachęcają, żeby na nich usiąść, rujnując biel materiału, dlatego dalej kucasz, popijając goryczkę piwa, próbując nie komentować, jak bardzo dziura, którą Jeha zostawia po swoim zamachu, rzuca się w oczy i psuje ogólny efekt, dla naprawy tarasu.
Ostatecznie jednak przegrywasz walkę ze sobą i pytasz żartobliwie:
— Zawsze masz tak dobrego cela?
Dalej tylko obserwujesz jego działania, szukasz wzrokiem dobrego miejsca, gdzie mógłbyś umościć swój tyłek i w końcu rezygnujesz, krzesło, jakie odrzuciłeś na samym wstępie wyjścia na taras, teraz wydaje się odpowiednią alternatywą. Zatrzymuje Cię jedynie pytanie, jakie Jeha zaraz zadaje. Chociaż wzrok zdążył Ci już uciec w kierunku mebla, teraz wraca z powrotem do profilu mężczyzny, a ty zastanawiasz się nad odpowiedzią.
— Kiedyś było. Wydawało mi się, że będzie. Oboje mamy więcej swobody. Powinniśmy mieć.
Wszystko było bardziej skomplikowane. Nie możesz tego zamknąć w kilku zdaniach w ciągu jednej rozmowy, więc nawet nie próbujesz tego robić. Nie wiesz jeszcze, czy chcesz się tym wszystkim z nim dzielić, ale przez chwilę masz wrażenie, że nie masz tajemnic, które chciałbyś przed nim ukryć. Przez krótki moment zapominasz o tym, że nie jesteście już przyjaciółmi, a kimś więcej niż zwykłymi znajomymi, ale dalej mniej niż kimś sobie bliskim.
— Tak — rzucasz jednak ostatecznie, po części w międzyczasie sam jeszcze rozważając odpowiedź — mimo wszystko jest. Poza wszystkimi tematami, w których bywa trudniej. Jak wychować dzieci? Kiedy zaczyna się zdrada? Czy mogę jej ufać? … A Ty, z czym się zmagasz?
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Rozmowa schodzi na Burnsa, zupełnie bez Twojej kontroli, nie wiesz, jak to się dzieje, ale wspomnienie sekretarza na chwilę zajmuje Ci głowę. Mrużysz oczy na wspomnienie urokliwego uśmiechu i całej serii wszystkich niezręczności, które niekiedy trudno Ci ignorować. To jednak ciekawy temat, Burns, bo jesteś czegoś ciekaw.
— Pociąga Cię?
Jeha co prawda mówi wcześniej, że mężczyźni w ogóle go nie interesują, ale łatwo jest nie być zainteresowanym, kiedy nie ma się nikogo konkretnego w głowie. A będąc obiektywnym, w zgodzie ze swoim sumieniem musisz stwierdzić, że Archibald jest przystojny. Młody, ale atrakcyjny. Skłamałbyś, gdybyś powiedział, że Twój wzrok ani razu nie uciekł do jego ust, albo dłoni i nie wyobrażałeś sobie, co z jednym albo z drugim można było zrobić.
— Spędzamy za dużo czasu razem. Lepiej, żeby nie wiedział.
Tego jesteś pewien, wystawiony codziennie na próbę, kiedy jest obok – poprawia krawat, a wasze dłonie przypadkiem stykają się, kiedy podaje Ci bourbon - opierałbyś się z jeszcze większym trudem, gdyby Archibald jeszcze dodatkowo wiedział, że może mieć u Ciebie jakieś szanse. Jeśli tylko zapomnieć, że dla Ciebie pracował. Ale Jeha też i to jakoś Cię nie powstrzymywało, pomimo tego, jak bardzo wierzysz, że możesz być dobrym człowiekiem, wiernym żonie, a nie gnojem, który czeka tylko na okazję do wykorzystania. Nic nie możesz jednak poradzić na to, że mężczyźni od zawsze budzą Twoje pożądanie, zafascynowanie i zaciekawienie.
— Nie wiem, porozmawiaj na ten temat z moją żoną — odparowujesz od razu, bo stwierdzenie, że źle całujesz wydaje Ci się mijać z prawdą. Nawet żona nigdy na to nie narzeka, a masz wrażenie, że jej okazujesz znacznie mniej pasji i zaangażowania, które mógłbyś poświęcić komuś, kogo płeć Cię na przykład pociąga i podnieca. A to, że Jeha postanawia Cię całować w sposób niepoprawny, biorąc Cię z zaskoczenia, w momencie, w którym wahasz się, czy powinieneś oddać czy przerwać pocałunek, to akurat jego wina. Jednak, podobnie jak Jega, postanawiasz tej kwestii nie rozwijać. Siadasz w milczeniu na krześle, znacznie wygodniejszym niż to, jak wygląda, jak się okazuje i splatasz dłonie razem, łokcie opierając na bokach wiklinowego szkieletu. Wzrokiem automatycznie obejmujesz przestrzenie, w których kierunku wcześniej nie patrzysz, więc Twoje skupienie zaraz pada na pościel w sypialni, a myśli automatycznie uciekają, do tego, jak może się potoczyć ten wieczór, jeśli jeszcze trochę więcej wypijesz. Jedno stwierdzenie: “A ufasz?” otrzeźwia dotknięty fantazją umysł i momentalnie zapominasz o muskularnych ramionach, gorących ustach i wilgotnej od wysiłku skórze.
Wracasz spojrzeniem do Jeha, spoconego natomiast od wbijania desek w taras, czym przez chwilę jesteś rozproszony, dopóki pytanie echem nie odbija Ci się w głowie.
— Tak. Ona mi też, i jak na tym wychodzi?
To pytanie chwilę wisi między Wami, jak nieprzyjemne upomnienie. Ostatecznie zsuwasz się lekko na poduszkach i przymykasz powieki, opierając kark za sobą na obiciu krzesła i wydaje Ci się, tak jest bezpieczniej, kiedy odkładasz piwo na deski pod sobą, a Twoje myśli nie krążą wokół napiętych od pracy fizycznej mięśni kolegi. Tym razem uciekają w inne sfery, wojenne, i z tego, jak ty pamiętasz wojsko, tamtejszą musztrę i niemożność nieprzyjęcia rozkazu, rozumiesz poczucie zniewolenia czyimiś rozkazami. Nawet gdybyś nie odbył obowiązkowej slużby i tak wiedziałbyś, jak Jeha się czuje. Odkąd skończyłeś czternaście lat, robisz dokładnie to, co Ci karzą, a odkąd sam o sobie decydujesz, to, co musisz.
— Ludziom wydaje się, że to brak pieniędzy ich ogranicza w życiu. To nieprawda. Ja mam wszystko, ale im więcej posiadam, tym więcej wolności mi to zabiera. Wolny byłem tylko wtedy, kiedy nic z tego nie było jeszcze moje.
Wzdrygasz się na wspomnienie eliminacji, chociaż Jeha nie kończy zdania, domyślasz się narracji, jaka mu towarzyszy. Przez chwilę milczysz, bo nie znajdujesz żadnych słów pokrzepienia dla tego do czego on był zmuszony, ani nie wiesz, czy mężczyzna właśnie pocieszenia oczekuje, czy wystarczy tylko, że wysłuchasz i nie będziesz go oceniał za to, co ma do powiedzenia.
— Też robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny — odzywasz się po jakimś czasie i głębokim zastanowieniu — na początku lekko przesuwasz granice, a po dziesięciu latach, budzisz się z tym, że bez przymrużenia oka robisz rzeczy, których kilka lat wstecz kategorycznie byś nie zrobił. Ale jesteś już przyzwyczajony do pewnego komfortu i kiedy przekroczysz konkretny punkt w życiu, nie możesz sobie pozwolić się wycofać. Twoje ambicje nie pozwalają Ci tego stracić, więc czasem podejmujesz decyzje, których się po sobie nie spodziewasz, że możesz. Wtedy boję się… czy jest granica, której nie przekroczę?
Pytanie pada w eter, sam próbujesz sobie na nie odpowiedzieć, ale nie potrafisz już od kilku lat, więc nie podejrzewasz, że nagle Ci się to uda. Mimo wszystko cisza, która trwa po tych słowach się wydłuża i ciąży Ci na sumieniu, dlatego ostatecznie Ty pierwszy się odzywasz. Mruczysz pod nosem coś w zasadzie do siebie bardziej niż do niego:
— I przynajmniej wszystkie inne problemy przy tym wydają się błahe.
Chociaż prawdą jest, że Twoją ucieczką od tego, jest skupianie się na małych rzeczach, małych dramatach, które podnosisz do rangi dużych, żeby nie myśleć o tych poważniejszych, które wiszą nad Tobą latami i konsekwencjami podjętych wyborów.
— I na jakim etapie teraz jesteś? Spieprzasz sobie życie?
Odbijasz ciężki kaliber rozmowy w jego stronę.
— Pociąga Cię?
Jeha co prawda mówi wcześniej, że mężczyźni w ogóle go nie interesują, ale łatwo jest nie być zainteresowanym, kiedy nie ma się nikogo konkretnego w głowie. A będąc obiektywnym, w zgodzie ze swoim sumieniem musisz stwierdzić, że Archibald jest przystojny. Młody, ale atrakcyjny. Skłamałbyś, gdybyś powiedział, że Twój wzrok ani razu nie uciekł do jego ust, albo dłoni i nie wyobrażałeś sobie, co z jednym albo z drugim można było zrobić.
— Spędzamy za dużo czasu razem. Lepiej, żeby nie wiedział.
Tego jesteś pewien, wystawiony codziennie na próbę, kiedy jest obok – poprawia krawat, a wasze dłonie przypadkiem stykają się, kiedy podaje Ci bourbon - opierałbyś się z jeszcze większym trudem, gdyby Archibald jeszcze dodatkowo wiedział, że może mieć u Ciebie jakieś szanse. Jeśli tylko zapomnieć, że dla Ciebie pracował. Ale Jeha też i to jakoś Cię nie powstrzymywało, pomimo tego, jak bardzo wierzysz, że możesz być dobrym człowiekiem, wiernym żonie, a nie gnojem, który czeka tylko na okazję do wykorzystania. Nic nie możesz jednak poradzić na to, że mężczyźni od zawsze budzą Twoje pożądanie, zafascynowanie i zaciekawienie.
— Nie wiem, porozmawiaj na ten temat z moją żoną — odparowujesz od razu, bo stwierdzenie, że źle całujesz wydaje Ci się mijać z prawdą. Nawet żona nigdy na to nie narzeka, a masz wrażenie, że jej okazujesz znacznie mniej pasji i zaangażowania, które mógłbyś poświęcić komuś, kogo płeć Cię na przykład pociąga i podnieca. A to, że Jeha postanawia Cię całować w sposób niepoprawny, biorąc Cię z zaskoczenia, w momencie, w którym wahasz się, czy powinieneś oddać czy przerwać pocałunek, to akurat jego wina. Jednak, podobnie jak Jega, postanawiasz tej kwestii nie rozwijać. Siadasz w milczeniu na krześle, znacznie wygodniejszym niż to, jak wygląda, jak się okazuje i splatasz dłonie razem, łokcie opierając na bokach wiklinowego szkieletu. Wzrokiem automatycznie obejmujesz przestrzenie, w których kierunku wcześniej nie patrzysz, więc Twoje skupienie zaraz pada na pościel w sypialni, a myśli automatycznie uciekają, do tego, jak może się potoczyć ten wieczór, jeśli jeszcze trochę więcej wypijesz. Jedno stwierdzenie: “A ufasz?” otrzeźwia dotknięty fantazją umysł i momentalnie zapominasz o muskularnych ramionach, gorących ustach i wilgotnej od wysiłku skórze.
Wracasz spojrzeniem do Jeha, spoconego natomiast od wbijania desek w taras, czym przez chwilę jesteś rozproszony, dopóki pytanie echem nie odbija Ci się w głowie.
— Tak. Ona mi też, i jak na tym wychodzi?
To pytanie chwilę wisi między Wami, jak nieprzyjemne upomnienie. Ostatecznie zsuwasz się lekko na poduszkach i przymykasz powieki, opierając kark za sobą na obiciu krzesła i wydaje Ci się, tak jest bezpieczniej, kiedy odkładasz piwo na deski pod sobą, a Twoje myśli nie krążą wokół napiętych od pracy fizycznej mięśni kolegi. Tym razem uciekają w inne sfery, wojenne, i z tego, jak ty pamiętasz wojsko, tamtejszą musztrę i niemożność nieprzyjęcia rozkazu, rozumiesz poczucie zniewolenia czyimiś rozkazami. Nawet gdybyś nie odbył obowiązkowej slużby i tak wiedziałbyś, jak Jeha się czuje. Odkąd skończyłeś czternaście lat, robisz dokładnie to, co Ci karzą, a odkąd sam o sobie decydujesz, to, co musisz.
— Ludziom wydaje się, że to brak pieniędzy ich ogranicza w życiu. To nieprawda. Ja mam wszystko, ale im więcej posiadam, tym więcej wolności mi to zabiera. Wolny byłem tylko wtedy, kiedy nic z tego nie było jeszcze moje.
Wzdrygasz się na wspomnienie eliminacji, chociaż Jeha nie kończy zdania, domyślasz się narracji, jaka mu towarzyszy. Przez chwilę milczysz, bo nie znajdujesz żadnych słów pokrzepienia dla tego do czego on był zmuszony, ani nie wiesz, czy mężczyzna właśnie pocieszenia oczekuje, czy wystarczy tylko, że wysłuchasz i nie będziesz go oceniał za to, co ma do powiedzenia.
— Też robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny — odzywasz się po jakimś czasie i głębokim zastanowieniu — na początku lekko przesuwasz granice, a po dziesięciu latach, budzisz się z tym, że bez przymrużenia oka robisz rzeczy, których kilka lat wstecz kategorycznie byś nie zrobił. Ale jesteś już przyzwyczajony do pewnego komfortu i kiedy przekroczysz konkretny punkt w życiu, nie możesz sobie pozwolić się wycofać. Twoje ambicje nie pozwalają Ci tego stracić, więc czasem podejmujesz decyzje, których się po sobie nie spodziewasz, że możesz. Wtedy boję się… czy jest granica, której nie przekroczę?
Pytanie pada w eter, sam próbujesz sobie na nie odpowiedzieć, ale nie potrafisz już od kilku lat, więc nie podejrzewasz, że nagle Ci się to uda. Mimo wszystko cisza, która trwa po tych słowach się wydłuża i ciąży Ci na sumieniu, dlatego ostatecznie Ty pierwszy się odzywasz. Mruczysz pod nosem coś w zasadzie do siebie bardziej niż do niego:
— I przynajmniej wszystkie inne problemy przy tym wydają się błahe.
Chociaż prawdą jest, że Twoją ucieczką od tego, jest skupianie się na małych rzeczach, małych dramatach, które podnosisz do rangi dużych, żeby nie myśleć o tych poważniejszych, które wiszą nad Tobą latami i konsekwencjami podjętych wyborów.
— I na jakim etapie teraz jesteś? Spieprzasz sobie życie?
Odbijasz ciężki kaliber rozmowy w jego stronę.
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Unosisz ledwie co kącik ust w reakcji na jego odpowiedź, która z niewyjaśnionej do końca przyczyny podoba Ci się bardziej, niż mógłbyś zakładać, że będzie. Dalej następuje śmiech, którego zupełnie nie spodziewasz się w tych okolicznościach. Prawie przypominają Ci się wieczory, które spędziliście na wspólnych przygodach, wtedy, zaskakująco towarzyszyło wam więcej swobody i rozbawienia, niż powagi, jaka obecnie wraca do Was z każdą rozmową.
Nawet teraz rozbawienie krzyżuje się ciągle z doniosłymi tematami. Jednego z nich słuchasz wraz z jego odpowiedzią. Nie wiesz jeszcze, z jakim najgorszym problemem Sung się mierzy, ale możesz zgadywać, wnioskując po tym, że rozmowa znów wraca do pieniędzy, a właściwie oferty rozwiązania szybciej problemów finansowych dawnego przyjaciela. Problem w tym, że Jeha absolutnie nie zrozumiał Twoich zamiarów i tylko dlatego wydaje mu się, że mogłeś chcieć rozwiązać sprawę w sposób, który mógłby się mu nie spodobać.
— Kal…
Ponawiasz jego intonację, sposób w jaki on wypowiada Twoje pełne imię, tak, że przez chwilę czujesz się trochę jak w domu, jakbyś wrócił do Korei naście lat temu.
— Przysięgasz, co? Mogę przenieść Cię do oddziału w Korei, Kal. To miałem na myśli… i nie będziemy się musieli więcej widywać.
Otwierasz oczy gotowy zgłębić ten temat, może nawet poddać go w wątpliwość, ponieważ prawda jest taka, że gdyby to był całkowicie, niezależnie, tylko Twój wybór, wolałbyś, żeby nie opuszczał Australii, jest jeszcze tyle tematów, których nie zdążyliście przegadać. Ostatecznie jednak, kiedy Twój wzrok pada na jego nagi tors i podąża za jego sylwetką, kiedy mężczyzna siada obok Ciebie, pod wpływem impulsu, w samoobronie, mruczysz pod nosem:
— I tak byłoby najlepiej dla nas obu.
Dopijasz piwo na jednym hauście i patrzysz na zegarek, jakby czas nagle zaczął mieć dla Ciebie znaczenie.
— Muszę lecieć. Dobrze było normalnie pogadać, Je-Ha.
Nawet teraz rozbawienie krzyżuje się ciągle z doniosłymi tematami. Jednego z nich słuchasz wraz z jego odpowiedzią. Nie wiesz jeszcze, z jakim najgorszym problemem Sung się mierzy, ale możesz zgadywać, wnioskując po tym, że rozmowa znów wraca do pieniędzy, a właściwie oferty rozwiązania szybciej problemów finansowych dawnego przyjaciela. Problem w tym, że Jeha absolutnie nie zrozumiał Twoich zamiarów i tylko dlatego wydaje mu się, że mogłeś chcieć rozwiązać sprawę w sposób, który mógłby się mu nie spodobać.
— Kal…
Ponawiasz jego intonację, sposób w jaki on wypowiada Twoje pełne imię, tak, że przez chwilę czujesz się trochę jak w domu, jakbyś wrócił do Korei naście lat temu.
— Przysięgasz, co? Mogę przenieść Cię do oddziału w Korei, Kal. To miałem na myśli… i nie będziemy się musieli więcej widywać.
Otwierasz oczy gotowy zgłębić ten temat, może nawet poddać go w wątpliwość, ponieważ prawda jest taka, że gdyby to był całkowicie, niezależnie, tylko Twój wybór, wolałbyś, żeby nie opuszczał Australii, jest jeszcze tyle tematów, których nie zdążyliście przegadać. Ostatecznie jednak, kiedy Twój wzrok pada na jego nagi tors i podąża za jego sylwetką, kiedy mężczyzna siada obok Ciebie, pod wpływem impulsu, w samoobronie, mruczysz pod nosem:
— I tak byłoby najlepiej dla nas obu.
Dopijasz piwo na jednym hauście i patrzysz na zegarek, jakby czas nagle zaczął mieć dla Ciebie znaczenie.
— Muszę lecieć. Dobrze było normalnie pogadać, Je-Ha.
about
Here, hold my morals. I've got some sketchy shit to take care of.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Zt x2