and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
O 10:14 czasu środkowoeuropejskiego mdły zapach lawendowych pól na sześć miesięcy zmienić się miał w gęsty posmak słonego morza, krystalizującego się jakby wprost przed moimi oczyma. Wysiadłem z pokładu samolotu leniwie, po prawie trzydniowej podróży, podczas to której przespać udało mi się raptem sześć godzin, co było skutkiem mojego braku obeznania w podobnych wyprawach i geografii, bo nieustannie tylko martwiłem się śledzeniem księżyca. Opadający zewsząd mrok nocy wpędzał mnie w przerażenie i przez moment, pchany paniką, uwierzyłem, że słońce starło się z nieba na wieki. W ręku cały czas ściskałem kartkę z wydrukowanym niewyraźnie planem podróży, który wyszedł z mojej konającej drukarki zaledwie cztery minuty przed opuszczeniem Vins-sur-Caramy, w akompaniamencie ponaglających krzyków mojej przerażonej matki. Charlotte, przydzielona mi z programu stypendialnego i czuwająca nad moją półroczną przeprowadzką do Australii, zapewniła mnie trzykrotnie, że wszystko mam w telefonie i biletów drukować nie muszę, choć zrobiłem to tak czy inaczej, nie do końca wierząc w swój stary, popękany smartfon sprzed czterech lat, który czasem przez kilka godzin bez powodu nie chciał się włączyć. Bałem się, że coś pomieszam, że wsiądę do nie tego samolotu i wyląduję w Afryce albo na Antarktydzie i albo zeżre mnie lew, albo… albo coś żyjącego na Antarktydzie. Jak już wspomniałem, zupełnie nie znam się na geografii, ani prawdę powiedziawszy, na większości dziedzin nauki także. Cała ta przeprowadzka do Australii, gwarantująca mi na okres sześciu miesięcy miejsce na dobrym uniwersytecie, była dziełem przypadku i jak wciąż uparcie twierdzę, pierwszym prawdziwym prezentem od losu. Kiedy teraz myślę o okolicznościach, w których do niej doszło, wszystko to wydaje mi się wręcz surrealistyczne, a nawet sam początek mojej podróży z pływaniem nabiera podobnych, nieprawdopodobnych cech. Urodziłem się w zapomnianym przez boga miasteczku w Prowansji, które to nawet przez licznie spływających w te rejony turystów nie było za bardzo odwiedzane. Wszyscy rodzili się z jednym tylko celem - dożyć starości, uporczywie wierząc w to, że ta starość jakoś ich wyzwoli. Nikt tu nie miał wielkich marzeń, a przynajmniej nie takich typowych dla reszty świata, bowiem w tych stronach wielkimi marzeniami określało się swoje własne gospodarstwo w młodym wieku, sprawne auto sięgające - to były już naprawdę nierealne marzenia - pięciu lat wstecz, a o przeprowadzce do innego miasta zbytnio nikt nie myślał. Zresztą, nie patrzyło się na takie migracje zbyt dobrze, nawet jeśli w jednym małym domu na naszej wsi wyżyć miała aż dwunastoosobowa rodzina. Oczywiście wypowiadam się teraz w imieniu ludzi mojego pokroju - ludzi nieszczególnie majętnych. Tych z wypchanymi kieszeniami, którzy wzbogacili się przez winiarnię, boksyt albo interesy wielkomiejskie, a tutaj z nieznanego powodu postanowili zbudować sobie nowe, cichsze i zazwyczaj tylko weekendowe życie, nie znałem za dobrze, co wynikało głównie z faktu, że bardzo trudno było ich spotkać. W tym więc ubogim, hermetycznym społeczeństwie dorastałem, wraz z moim licznym rodzeństwem, które ani na moment nie przestawało grać mi na nerwach. Było nas siedmioro, a ja urodziłem się jako czwarty, co czyniło mnie w rodzinie niejako bezużytecznym i zapomnianym. Dla rodziców liczyłem się tylko przez pierwsze dwa lata, po czym oddali mnie w opiekę najstarszej z sióstr, skupiając całą swą uwagę już tylko na nowonarodzonym bracie, później siostrze, a potem na jeszcze jednym bracie. Béatrice, chodząca jeszcze wtedy do szkoły oddalonej od naszej wsi o dziesięć kilometrów, w pewnym momencie postanowiła podjąć się pracy, co wynikało z bardzo kruchej sytuacji finansowej naszej rodziny. Matka od zawsze jakby była tylko matką, nigdy się nigdzie nie zatrudniając, a ojciec starał się utrzymać nas samodzielnie dzięki swojej marnej posadzce w zamku, po którym oprowadzał rzadko przybywających turystów. Siostra więc często ciągnęła mnie po domach tych bardziej docenionych przez los osób, u których sprzątała. Zazwyczaj spędzaliśmy tam całe dnie, nie natrafiając na żadnych domowników, którzy zdawali mi się wówczas duchami. Czasem pozwalała mi odkurzyć podłogę i przetrzeć nieobstawione niczym powierzchnie mebli, ale głównie kazała mi siedzieć cicho i się nie ruszać, jako że miałem wyjątkowy talent do psucia wszystkiego, czego tylko dotknę. Z tamtych chwil pamiętam najbardziej dom położony niedaleko jeziora, który był niejako początkiem mojego nowego, prawdziwego i podobno kontrowersyjnego życia. Pamiętam ich ogromny, zachwycający fortepian, do którego czasem mimo sprzeciwów siostry zasiadałem, próbując ze słuchu odtworzyć jakieś melodie i pamiętam ich piec do pizzy, w którym o mało nie umarłem, realizując jeden ze swoich głupszych żartów. Najdobitniej jednak w pamięć zapadł mi ich pies, paskudny amstaff o czarnej sierści, którego musieliśmy zamykać w jednym z pokoi i który czasem uciekał, rzucając się ze swoimi kłami zawsze tylko na mnie. Raz spędziłem przez niego w szpitalu dwa tygodnie i wtedy cała moja rodzina na nowo przypomniała sobie o moim istnieniu i była dla mnie bardzo miła, co, podejrzewam, miało związek z rekompensatą wypłaconą im przez właścicieli domu, którzy bali się zawiadomienia policji i pozwu. Od tamtego czasu pies ten śnił mi się każdej nocy, a jego kły zatapiające się w mojej skórze nabierały monstrualnych rozmiarów, przez co często budziłem się z krzykiem, zlany potem jak po biegu maratońskim. Kiedy kilka tygodni później ten sam amstaff o durnym imieniu Nieśmiałek znów zerwał się ze smyczy i popędził za mną przez cały ogród, ja w swojej nieokiełznanej, zanadto histerycznej panice wskoczyłem do jeziora i przepłynąłem je całe w zaskakująco krótkim czasie, jak to później stwierdziła Béatrice. Wtedy też spostrzegłem, że nie tylko bardzo lubię pływać, ale że wychodzi mi to zaskakująco dobrze. A ja, co tu dużo mówić, nie wykazywałem nigdy specjalnych talentów do czegokolwiek, może poza spaniem do późna, w tym byłem niemal rekordzistą. W każdym razie, zaraz po tej mojej lekkomyślnej ucieczce zacząłem trenować pływanie tak bardziej na poważnie, o ile “na poważnie” można określić pływanie dla zabawy i ściganie się ze samym sobą. Ja jednak uważałem, że niedługo stanę się od tego specem i że robię coś nader ważnego, czego to nawet moja matka zajmując się dziećmi, ani mój ojciec pracujący po drugiej stronie wsi przez czternaście godzin dziennie, jeszcze nie doświadczyli. Dopiero to, co ja robiłem, było prawdziwą "ciężką pracą". W końcu stałem się szybszy od każdego chłopaka ze wsi, nieważne czy starszego czy młodszego, no i mój zapał trochę osłabł, bowiem przekonany byłem, że jestem już najlepszym pływakiem na całym świecie i nie wiedziałem, co z tym faktem zrobić. Wydał mi się trochę bezużyteczny. Wtedy jednak Béatrice zaczęła umawiać się z Jeanem, a Jean powiedział mi, że w okolicznym miasteczku jest jakiś klub pływacki i że tam uczyć mógłbym się dalej, pod okiem fachowca, co okropnie mnie zbulwersowało - w końcu ja już byłem najlepszy - ale z ciekawości i braku innych zajęć, pozwoliłem mu się tam zapisać i odwozić do Garéoult trzy razy w tygodniu. Tam zrozumiałem, że tak w sumie to jestem całkiem beznadziejny i z początku chciałem rzucić to wszystko w cholerę, ale później po raz pierwszy w życiu odezwało się we mnie pragnienie zrobienia czegoś ze swoim nudnawym i nijakim życiem, wobec czego zacząłem trenować intensywniej. Na szkole nie skupiałem się za bardzo, co wynikało głównie z miernego wykształcenia moich rodziców, nigdy niewspominających nic o tym, po co właściwie są te wszystkie oceny i jaki z nich pożytek. Przez kilka początkowych lat nauki byłem święcie przekonany, że do szkoły chodzi się tylko po to, żeby poznać się z innymi dzieciakami, podzielić na grupki i potem kłócić się o to, która z tych grupek jest najlepsza. A kłócić to się można było na wiele sposobów, na przykład dając sobie nawzajem w mordę, albo grożąc, że ojciec kogoś pobije (potem trzeba było wykłócać się też o to, kogo ojciec jest największy i najsilniejszy, a każdy z nas najchętniej to chciał wystawiać ich na arenie, jak gladiatorów), albo przynosząc do szkoły drogie zabawki (ja takich nigdy nie miałem, ale przynosiłem czasem coś, co zrobiłem samodzielnie), albo nawalając się kamieniami, kiedy nauczyciele udawali, że nie widzą. Generalnie te wszystkie oceny i nudne lekcje traktowałem jako jakiś zwykły dodatek, mający sprawić, żeby nie było za fajnie. Bo jak wiadomo, w życiu przecież nie mogło być ciągle fajnie. Nie można było naraz obejrzeć wszystkich bajek, bo wyskakiwały nudne reklamy albo matka przełączała nagle na jakiś serial o księdzu-detektywie, nie można było bawić się na dworze w niedzielę, bo trzeba było słuchać jakichś ledwo żywych panów w sutannach, no i nie można było zjeść lodów przed ziemniakami ze zdechłym kotletem, a to wszystko właśnie dlatego, żeby trochę jednak sobie to życie utrudnić. Nie wiedziałem dlaczego, ale tak to już po prostu było. Po szkole nie robiłem nic specjalnego; albo pływałem, albo chodziłem do tych kolegów, którzy nie musieli dzielić telewizora z szóstką rodzeństwa i nadwrażliwą matką, a czasem po prostu wałęsałem się po wsi, wyobrażając sobie, że jestem kimś naprawdę ważnym. A później nadszedł ten czas, w którym wszyscy moi kumple zaczęli oglądać się za dziewczynami, które jeszcze tydzień wcześniej strasznie nas wkurzały i w które rzucaliśmy obślinionymi kulkami, co było dla mnie trochę niezrozumiałe. Z początku. Potem okazało się, że nie jestem taką najgorszą partią i czerpałem szczerą radość z odbijania tych wszystkich panien moim kumplom, ale mając gdzieś z tyłu głowy słowa mojego ojca sprzed kilku lat, jak to łatwo o wpadkę, okropnie bałem się pójść z nimi do łóżka. Bardzo bowiem nie chciałem mieć dziecka i choć nikomu tego nie mówiłem, nie chciałem także spędzić w tym miejscu całego życia, a ponoć jedno z drugim ściśle się wiązało. Stwierdziłem wtedy, że dużo lepszym pomysłem byłoby po prostu spanie z chłopakami, ale za takie przekonanie mogłem zostać spalony w tej wsi na stosie, wobec czego zachowałem je dla siebie. Pamiętam, jak kiedyś wybraliśmy się z kumplami do Paryża, co było dla mnie wówczas ogromnym przeżyciem i największą przygodą, na jaką wyruszyłem, bo nie sądziłem, że można pojechać dalej, niż do miasta oddalonego od naszej wsi o 20 minut. Poza Prowansją świat dla mnie nie za bardzo istniał i czułem się wtedy jak w całkiem innym świecie, bo tam na ulicach panie trzymały się nawzajem za ręce i chłopacy także i nikt na to nie zwracał zbytnio uwagi. Moi kumple z kolei okropnie oburzyli się tym faktem i korzystając z opustoszałych alejek na skraju miasta, zaczaili się na jedną taką parę, rzucając w nią wszystkim, co tylko mieli pod ręką. Stałem wtedy bez ruchu dłużej, niżbym tego chciał, bowiem jeden z atakowanych mężczyzn oberwał całkiem sporym kawałkiem cegły i dopiero kiedy upadł na ziemię, ocknąłem się ze swojego szoku. Jako że z drugiego końca ulicy mignęły policyjne światła, wszyscy moi kumple w mgnieniu oka pobiegli w przeciwnym kierunku, a ja z tamtym na wpół kontaktującym mężczyzną poczekałem na przyjazd odpowiednich służb i zostałem zakuty w kajdanki, choć ten zdecydował się nie wnieść oskarżenia. Całkiem to zabawne, że moi kumple stwierdzili wówczas, że zostałem aresztowany i dlatego zniknąłem na pięć dni. Do moich rodziców nie dzwonili, bojąc się reprymendy, a ja cały ten czas spędziłem z tamtym poszkodowanym chłopakiem, któremu pomagałem dojść do siebie i wróciłem do domu osobno, więcej już z nimi nie rozmawiając. Na studia nie poszedłem, bo nie miałem za co. Wiedziałem, że dzięki nim łatwiej byłoby mi wyrwać się z Vins-sur-Caramy, ale rodzice uważali je za mój najgłupszy wymysł i stanowczo odmówili mi pomocy finansowej. Nie patrzyli też przychylnie na zawody w pływaniu, na które często jeździłem, ale jako że dzięki nim trochę zarabiałem, niespecjalnie mieli do czego się doczepić. Na jednych z tych zawodów, tuż po ich zakończeniu, kiedy na oczach miałem jeszcze okulary pływackie i zmachany sięgałem po ręcznik, zaczepił mnie jakiś mężczyzna w średnim wieku i białym garniturze, wciskający mi w dłoń swoją wizytówkę i mówiący z bardzo zabawnym akcentem. Opowiadał o australijskim uniwersytecie, który - ze względu na mój zaprezentowany przed momentem talent - chętnie przyjąłby mnie do grona swoich studentów i zagwarantowałby mi całkiem zdumiewający rozwój kariery, a kiedy z zażenowaniem oznajmiłem, że nie mam pieniędzy i nawet paszportu, obiecał, że wszystkim się zajmie. W niecałe pół roku zorganizował całą podróż i tak właśnie, z nieprzestawionym na australijski czas zegarkiem, podkrążonymi od zmęczenia oczyma i marną znajomością języka angielskiego, znalazłem się na lotnisku w Sydney, czekając, aż koła wprawiającego mnie w zachwyt samochodu powiozą mnie prosto do Przylądka Koali.
julien "jules" baudelaire
12 - 10 - 1999
Vins-sur-Caramy, Francja
student, pływak, pianista, dorywczo barman
jcu, cherry road
opal moonlane
kawaler, panseksualny
Środek transportu
korzysta raczej z komunikacji miejskiej i dobrego serca swoich znajomych, którzy czasem wożą go gdzieś swoimi pojazdami

Związek ze społecznością Aborygenów
brak

Najczęściej spotkasz mnie w:
twojej sypialni. nie mając póki co za wiele pieniędzy, wprasza się do lokum każdego, kto tylko ładnie się do niego uśmiechnie. u nikogo nie zostaje jednak na dłużej, góra dwie noce, po czym szuka kolejnej ofiary, niezależnie od jej stanu majątkowego i tym samym wyglądu mieszkania czy domu. czasem nocuje w parkach, poza tym można spotkać go trenującego rankiem na świeżym powietrzu, próbującego swych sił w surfingu albo dosiadającego się do innych w kawiarniach i restauracjach, gdzie naturalnie polegać będzie na tobie w kwestii zapłaty za posiłek

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
rodzinę

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
nie
Julien Baudelaire
fin argus
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany
cron