wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
3.

Sama nie wiedziała czego powinna się spodziewać po tym zadaniu, ale nie uważała nawet w najmniejszym stopniu, że jest osobą odpowiednią do jego wykonania. Próbowała o tym wspomnieć przełożonym ze szpitala, a nawet wytknąć im głupotę, skoro wysyłają ją do obcego faceta, ale nikt nie słuchał. Nie, żeby się bała, raczej z przekory chciała pokazać, że z systemem się nie zgadza, że musi stanąć okoniem, stanowić przeszkodę, a nie most do celu. Sama nie wiedziała skąd w niej potrzeba takiego zachowania, a może po prostu nie potrafiła się już z tego wycofać?
Pogubiła się po drodze kilka razy, bo chociaż miasteczko nie było jej do końca obce, wszak w przeszłości odwiedzała je z rodzicami, dzielnicę Tingaree znała głównie ze spacerów z ojcem do tutejszego sklepu muzycznego, ale poza tym? Poza tym miejsce to było z jednej strony tajemnicą, a z drugiej bolesną pamiątką po człowieku, którego już w jej życiu nie było. Starała się o tym nie myśleć, usilnie poprawiając za dużą koszulę i torbę na ramieniu, w którą wepchnęła niedbale wszystko to, co dano jej w szpitalu. Przeszła pobieżny kurs, zapewniono ją, że to nic skomplikowanego i liczy się zaangażowanie, ale cóż, chyba właśnie tego jej w tym wszystkim brakowało. Wyobrażała sobie jakiegoś starego dziada, który lubi sprawiać problemy, bo przecież najłatwiej wszystko przewidywać w najmroczniejszych barwach. Stawiała kolejne kroki i będąc już na progu wzięła głębszy wdech, a następnie w głupim odruchu, który wszedł jej za bardzo w krew - dmuchnęła w grzywkę, aby zabrać ją tym samym z twarzy.
- Miejmy to już za sobą - mruknęła pod nosem i uniosła dłoń, której knykciami wystukała niedługi rytm, czekając na moment w którym ktoś jej otworzy. Wzrokiem wodziła głównie po swoich butach, bo czuła jakieś zażenowanie tą sytuacją. Nie była medykiem, nie była też typem pomocnego bohatera, ani nawet prawdziwym mieszkańcem Lorne Bay, a teraz ma wbić na chatę jakiemuś Aborygenowi, który jeszcze ją przeklnie, jeśli Desideria za ciasno założy opatrunek. Po prostu cudownie.
- Dobry, przysłano mnie ze szpitala, mam się zająć pańskim - zaczęła, słysząc, że drzwi w końcu się otwierają i wraz z tymi słowami pozwoliła sobie na nieco ociężała uniesienie wzroku, a raczej przeniesienie go ze stóp mężczyzny na jego twarz. Trzeba przyznać, że nie przypominał ani spasionego dziada, co było jej pierwszym trafem, ani też szamana, co było drugim, więc na twarzy blondynki wymalowała się nieskrywana konsternacja. Co więcej zdała sobie sprawę z tego, że zamiast dokończyć wypowiedź, z jej ust stale wydobywa się coś na kształt przeciągłego eeeeeee. Chrząknęła więc zaraz i udawała, że nic podobnego nie miało miejsca, poprawiając na ramieniu torbę. - Opatrunkiem czy tam raną, cokolwiek - burknęła siląc się na obojętność, bo to pod nią chciała zakryć swoje żenujące zachowanie sprzed chwili i udawać taką cool i wyluzowaną, co to wcale nie czuje skrępowania w podobnie niecodziennej sytuacji, na jaką z własnej woli nigdy by się nie pisała. Gdyby jej chociaż za to płacili...

terence burkhart
ambitny krab
Lilka
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
number five


Nikt już nie odwiedzał go; stara chatka trawiąca jego serce od kilku miesięcy porośnięta była kurzem i absolutną ciszą. Nie należała nawet do niego, z czego tłumaczyć musiał się tutejszej starszyźnie przynajmniej raz tygodniowo - on tylko pilnuje tych kruchych czterech ścian dla synów Balbuka, tych będących teraz na odwyku, choć każdy z nich na jakimś innym. Czasem odnosił wrażenie, że przyjdą po niego nocą - właśnie ta starszyzna, prześwietlająca go wzrokiem i wiedząca już wszystko. Może inni mieszkańcy także by przyszli, kto wie, może dla niego zadaliby sobie tyle trudu, w końcu stawka była wysoka - chodziło o wyplenienie czystego zła, samego belzebuba zasranego, w imię matki, ojca i syna najświętszego. Czasem chciał, żeby przyszli. Noce bowiem były duszne, bezsenne, nudne. Leżąc w łóżku, nie widział nieba, tylko gąszcz skołtunionych palm szeleszczących złowrogo, scalających się w końcu w jedną ścisłą, ciemną masę. Wychodził wtedy na zewnątrz, przerażony światem, którego nie widział już i siedział tak do samego rana na skrzypiącym ganku, pilnując uważnie, by ta ciemność nie strawiła wszystkiego dookoła. Czasem chciał, by strawiła. Rankiem wypijał dwie szklanki gorzkiej kawy, mył się, przebierał, udawał że to wszystko ma znaczenie i siadał przy drzwiach, nasłuchując listonosza. Bardzo bowiem wyczekiwał listu, choć nie wiedział jakiego i od kogo. I co zapewne niezwykle smutne, tylko to wyczekiwanie listu nadawało sens jego życiu, tylko ono było wyznacznikiem każdego dnia, wartością nowych początków, jego własną miarą dwudziestu czterech godzin. Czasem chciał, by ten jednak nigdy nie przyszedł. Nie wiedział, co wówczas miałby zrobić - co jeszcze by mu po tym liście zostało. Potem wychodził do pracy, fatalnej pracy niszczącej strukturę jego dłoni i uszkadzającej słuch, w której jednak najbardziej lubił spędzać czas. Tam nie musiał niczym się specjalnie przejmować, tam po prostu wykonywał polecenia i wdychał zapach przerabianego drewna, przywodzącego mu na myśl wczesną młodość. Ale i to zostało mu w końcu odebrane, jakżeby inaczej, przecież pokutować za zbrodnie Michaela miał już do końca życia, prawda? To nic, że pragnął komuś pomóc, że tak bohatersko się poświęcił, gdy jedna z maszyn poczęła miażdżyć rękę jakiegoś mechanika, bo ostatecznie to na niego spadł ciężar winy. Rany szarpane dłoni i jej przebicie przeklętą drzazgą, do tego oskarżenie o niestosowanie się do zasad, irracjonalne narażanie życia i brak podziękowań od mechanika, który dzięki niemu utracił rękę tylko do przedramienia. To nie wina samej uszkodzonej maszyny, nie wina mężczyzny za wcześnie ją uruchamiającej; to zawsze jest winna Terry’ego.
W szpitalu także nie spotkał się ze szczególną uprzejmością. O porządne leki przeciwbólowe musiał się wykłócać, tak jak i o pomoc ze zmianą opatrunku, którego nie był w stanie opanować lewą dłonią. Kogoś mieli przysłać, tak zapewniali, ale znając swoje szczęście, szczerze wątpił w powodzenie tego planu. Do niego przecież nikt nie przychodził. Gdyby teraz miało się to zmienić, cały świat stanąłby w płomieniach. A jednak przed wyznaczoną godziną usiadł przed drzwiami, wgapiając się w nie z narastającym napięciem i ku ogromnemu zdumieniu słysząc, jak ktoś przed nimi staje. Staje i rozmyśla, zapewne zastanawia się, czy zapukać, czy jednak nie uciec. I nagle, proszę, po tych wszystkich miesiącach, po tej nieustępującej ciszy, prawdziwe P U K A N I E do drzwi. - Cześć - odparł, otworzywszy je w końcu i zmarszczył czoło pod naporem ujrzanego obrazu. Młoda, niska blondynka, oczywiście, że wysłali mu najmniej doświadczoną w temacie osobę. Dziwne, że nie przysłali ciecia. - Cieszę się, że w końcu na to wpadłaś. Sam w życiu bym nie odgadł, czym moim dokładnie masz się zająć - przyznał zaczepnie, cały czas przytrzymując drzwi zdrową dłonią. Nie wiedział, czemu był taki. Może dlatego, że ona najwidoczniej go poznała, co jakoś wyjaśniałoby jej dziwne zachowanie. Poznała go i oceniała, gardziła nim, zapewne chciała wbić mu w rękę kolejny odłamek drewna. - Miejmy to już za sobą - mruknął, z udręczeniem na twarzy podążając w głąb domu, nie mając pojęcia, że cytuje jej własne słowa wypowiedziane chwilę temu.
wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gdyby wiedziała, jak przez nieznanego sobie mężczyznę została oceniona, na pewno... musiałaby mu przyznać rację, chociaż nie zrobiłaby tego zbyt chętnie. Rzeczywiście o medycynie wiedziała niewiele, a pomysł z odbywaniem kary w szpitalu wydawał jej się idiotyzmem od pierwszej chwili, w której o tym usłyszała. Pewnie dlatego cała reszta tak ochoczo temu przyklasnęła, przecież kara powinna być dotkliwa i w osobie karanej budzić przynajmniej niezadowolenie. Zarzucano jej pewnie brak zaangażowania, obojętność, lenistwo i inne tego typu cechy, które w zasadzie sama próbowała wmówić otoczeniu. Szpital jednak mocno ją przerażał... widok zajętych łóżek, które zwalniały się nie tylko w przypadku wypisu. Smród gnijących ran ją paraliżował, a towarzystwo umierających emerytów, którzy nie mają nikogo - nawiedzał po nocach. Każda cząsteczka jej osoby każdego dnia niemalże krzyczała, by tam nie szła, by nie wracała do miejsca, do którego aż tak nie pasuje, ale cóż mogła na to poradzić? Może więc fakt, że przyszło jej pomagać komuś w Lorne Bay, powinna uznać za miłą odskocznię? Poniekąd była w tym jakaś niezaprzeczalna logika, ale takie wpraszanie się do obcej osoby też nieszczególnie ją cieszyło. Poza tym, kiedy jeszcze nie wiedziała kim będzie jej podopieczny i snuła te swoje mroczne domysły, jednego mogła być z góry pewna - był to człowiek samotny. Ktoś, kto nie umiał poprosić o pomoc nikogo ze swojego otoczenia, skoro zamiast szukać bliżej, zdecydował się na wsparcie ze szpitala. Tak przynajmniej sobie to tłumaczyła... Ludzie samotni natomiast działali na nią w stopniu podobnym do tych umierających staruszków... wiedziała, że nie będzie potrafiła im pomóc, ale czuła jakiś taki przemożny żal, który ją spalał, a którego nawet nie potrafiła wyrazić. Jakby samo przyznanie się do podobnych odczuć miało ustawić ją na pozycji przegranego. Dlatego też sięgała po tą zaciętą i nieco obojętną minę, która miała mówić, że cały świat może się walić, a ona będzie tu stała niewzruszona. Głupota. Obłuda... Maska z tektury malowanej na wzór marmuru. Zagrywka tak tania, jak jej koszula kupiona z drugiej ręki, ale przynajmniej działała, bo i tak nikogo nie interesowała prawda.
- Przecież nie ogrodem... - mruknęła bardziej po to, by powiedzieć cokolwiek i nie dać się przyłapać na zakłopotaniu, niż z faktycznej potrzeby wtrącenia tej uwagi. Było jej głupio, ale i tak za wszelką cenę chciała karmić otoczenie swoją pozorną swobodą. Nawet przed nim, a może zwłaszcza przed nim, bo chociaż go nie znała, postanowił wytknąć jej to chwilowe zawieszenie, z którego też dumna nie był. Chciała za nim ruszyć, ale kiedy usłyszała, jak powtarza jej słowa, zamarła w pół kroku. - Słyszał mnie pan? - zapytała, ale to musiało być zbiegiem okoliczności, które wywołało na jej twarzy wyraz konsternacji. - Nieważne, proszę zapomnieć - dodała pospiesznie, wycofując się z pytania i pewna już była, że ma ją za jakąś obłąkaną pannę. Zerknęła sobie na jego rękę, a przy tym niezbyt dyskretnie oglądała mijane pomieszczenia. Może nie powinna poruszać pewnej kwestii, ale ta jej nieco wadziła, chociaż w domu tym była zaledwie minutę. - Nieszczególnie się pan cieszy, że przyszłam - to nawet nie było pytanie. Wpakowała dłonie w kieszenie luźnych spodni, kciuki zaczepiając o ich krawędzie i uniosła ramiona nieco wyżej, w pozycji, za którą zawsze ganiła ją matka, mówiąc, że ma stać jak człowiek. - Liczyłam na nieco cieplejsze powitanie - dodała jeszcze pod nosem, niby do siebie, ale też nieszczególnie dbała o to, aby jej nie usłyszał. Też nie była pewna, dlaczego robi to wszystko. Dlaczego w ogóle się odzywa, podczas gdy lepiej, zapewne i dla niej i dla niego, byłoby, gdyby milczała, wykonała swoje zadanie i zawinęła się w przeciągu kwadransa. Tylko, że cichy dom póki co potwierdzał jej teorie o samotnym człowieku, który być może potrzebował towarzystwa. Inna sprawa, że trafił dość kiepsko, bo jednak Siri samej siebie nie uważała za najlepszego towarzysza, ale przynajmniej mogła mu nieco zmącić ciszę wypełniającą te cztery ściany.

terence burkhart
ambitny krab
Lilka
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Żaden samotny człowiek nie zdawał sobie sprawy z bezmiaru swej samotności, jej bezwzględności, całkowitości. Nawet Terence, w swoim mniemaniu nadwyraz trzeźwy realista, oszukiwał się, że dla kogoś tam jeszcze coś znaczy, że w razie czego, miałby się do kogo odezwać. Więc to nie tak, że poza tą kruchą, nieznajomą i być może uroczą (zależy od jej intencji; czyt. czy przypadkiem nie chciała Terry’ego dobić) blondynką w otchłani całego świata nie znalazłby nikogo, kto gotów byłby okazać mu bezpłatną, niewyrachowaną troskę. Nie starał się jednak dopasować ów przekonania do żadnego konkretnego pytania, z góry uznając, że powołanie się na szpital będzie najsłuszniejszym wyborem. Tak po prostu.
Prawda była taka, że przysłanie kogokolwiek bardziej doświadczonego - zapewne samego ordynatora chirurgii jak na wybujałe ego Terry’ego - byłoby skrajnie nielogiczne. Po pierwsze, wcale nie umierał. Nie trzeba było sprawdzać mu pulsu, pobierać krwi, świecić w oczy tą idiotycznie małą latareczką, wozić go na wózku inwalidzkim, przeprowadzać testów neurologicznych poprzez stukanie w różne części ciała, sprawdzać temperatury, wydzielać leków ani upewniać się, że je połknął. Tylko spojrzeć na ranę, może czymś przemyć, obwiązać bandażem. Nic specjalnego; nic, co nakazywałoby newralgicznej części szpitalnego personelu opuścić na godzinę n a p r a w d ę potrzebujących ich pacjentów. A jednak Terence był urażony jej niską rangą. Podejrzewał, że była studentką medycyny, jakąś rezydentką, czy jak to tam miało, gdyby więc usłyszał prawdę… Cóż, ta informacja naprawdę by nim wstrząsnęła i to niekoniecznie w pozytywny sposób. - Zabawna jesteś - zauważył, niezupełnie prawiąc jej tymże stwierdzeniem komplement. A gdy podążające za nim kroki zamilkły, sam zatrzymał się kilka desek dalej, odwracając ku nieznajomej swe oblicze mające rozwikłać zagadkę ów niepotrzebnej pauzy. - Czy słyszałem? Niestety słyszę cię cały czas, choć teraz nie jestem już pewien, czy sobie ciebie nie wymyśliłem - odparł zgodnie z prawdą, powielając jej konsternację. Tak, była dziwna. Bardzo dziwna. Może aż za bardzo? Idąc tą ścieżką, faktycznie mogłaby okazać się wytworem jego wybujałej, upośledzonej i jakże cudacznej wyobraźni, wcale by go to już nie zdziwiło. Tak jak nie zdziwiło go jej następne pytanie, na które westchnął ciężko, ruszając przed siebie, w kierunku jednego z ustawionych pod oknem krzeseł, oddzielonych niskim i starym drewnianym stołem. - Ty też nieszczególnie się cieszysz z tej wizyty, hm? - odbił piłeczkę i usiadłszy, przez nieznaczną chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Z brodą wspartą o lewą rękę i nieodgadnioną miną próbował rozwikłać zagadkę “kimże ty właściwie jesteś, krucha dziewczyno?” co nie spotkało się z powodzeniem. - Możesz iść, nie potrzebuję cię tu, ty mnie tym bardziej - oznajmił w końcu, tonem wysnutym z wszelkich barw. - Gdyby zapytali, powiem, że byłaś i zrobiłaś co do ciebie należy - dodał jeszcze, podejrzewając, że przy tej jednej kwestii mogłaby się uprzeć. Nie był bowiem głupi, wiedział, że nie była tu z własnej woli, tylko że ją do tego przymuszono, a więc musiała udowodnić odpowiednim osobom wykonanie zadania.

wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie mieszkała w Lorne Bay zbyt długo, ale zdążyła się już oswoić z myślą, że jej historia, szczególnie ta, która zmusiła ją do wolontariatu, nie jest najlepszym narzędziem do zyskania cudzej przychylności. Chyba też założyła z góry, że Terrence wie doskonale o tym, kogo mu tu przysłali. Nie miała pojęcia na jakich zasadach dokładnie się to odbywa, ale jako, że w głowie demonizowała szpital, była pewna, że ten na lewo i prawo trąbi o jej zatargach z prawem. Może dlatego też tak ją to wszystko stresowało, wizja pomagania komuś, kto zapewne wolałby nie mieć z nią niczego wspólnego.
- Ale w razie czego proszę nie zrywać boków, mam za mało opatrunków - no skoro uznał, że jest zabawna, to trzeba było rozpędzić tę karuzelę śmiechu. Inna sprawa, że żadne z nich na szczerze rozbawionego nie wyglądało. Jego słowa dalekie były od komplementu, jej także ociekały nutką sarkazmu, więc jak na pierwsze spotkanie pacjenta i potencjalnej opieki, szło im wręcz fenomenalnie. Lepiej być nie mogło. Może gdyby któreś z nich poczyniło jakikolwiek krok w celu zawiązania nawet nie przyjaźni, co szczątkowej sympatii, byłoby łatwiej, a tym czasem... - Sądziłam, że ludzie mieszkający samotnie cieszą się, gdy mogą z kimś w końcu pogadać - zmarszczyła nos, ani myśląc przez jego słowa teraz milczeć. Może nie była największą gadułą na świecie, która w słowa musiała ubierać każdą swoją myśl, ale do milczków też było jej daleko. Przynajmniej zawiązując jakiś dialog, nie analizowała aż tak sytuacji, w której się znalazła, ani tez przypadku, z jakim przyszło jej się zmierzyć. - Ja po prostu już tak mam, że mało co mnie ciszy. Taki przykry typ człowieka - wzruszyła ramionami, a tonem głosu nadała tej wypowiedzi trudny do rozszyfrowania wydźwięk. Jakby brzmiały na szczere, ale jednocześnie budziły wątpliwości. W każdym razie w ten sposób zamierzała uniknąć odpowiedzi, bo mimo wszystko głupio było jej stawiać w tej kwestii na bezpośredniość. Mogło to zabrzmieć, jak wybitnie nietrafiona próba kłamstwa, ale wcale jej nie zależało na tym, aby go urazić. Wciąż z tyłu głowy odzywał się jakiś przykry głosik, że ten mężczyzna mieszka tu sam i nie ma kogo prosić o pomoc. Zabawne... nie wiedziała o nim nic, ale rzeczą ludzką jest sobie dopowiadać, tworzyć historię i domniemywać. Tak więc w jej głowie, nieznajomy miał już dopisane całkiem sporo informacji, które teraz mogłaby zweryfikować, gdyby nie fakt, że przed podjęciem takiej próby już została wyproszona. Patrzyła na niego przez chwilę, nie kryjąc konsternacji, aż w końcu zaplotła ręce pod biustem i zadarła podbródek do góry, w ten sposób sugerując, że szykuje się do odpowiedzi. - Aha... no już lecę, pędzę - zaczęła, zastanawiając się skąd u niego taka decyzja. Czy rzeczywiście chciał jej iść na rękę, czy może... może wiedział faktycznie o wyroku i bał się zwyczajnie, że go zaraz tutaj okradnie? Albo jeszcze inaczej! To była jakaś próba. - Jasne, a potem mnie pan wkopie i będę miała masę problemów - podsumowała, odkładając torbę na pierwszy lepszy znaleziony blat. - Nigdzie się nie wybieram, poza tym oboje siebie potrzebujemy. Utknęliśmy tu. Pan i ja. Życie, kaplica, ale cóż zrobisz? - mówiła trochę do niego, trochę do siebie, bo skupiła się na wyciąganiu wszystkich tych przedmiotów na których niekoniecznie się znała, a które będą potrzebne. - Jak ręka panu się zepsuje i odpadnie, to już w ogóle skończy pan sam w lesie, tak tylko mówię, więc lepiej zacisnąć zęby, pomęczyć się ze mną i... - uniosła w końcu głowę, robiąc małą pauzę na dmuchnięcie w grzywkę, która tym samym spadła z jej oczu. - powiedzieć mi gdzie znajdę nożyczki - dokończyła, licząc, że jej temat ucieczki z miejsca pracy mają już z głowy. Trochę jednak była zaskoczona, bo nie spodziewała się, że to ona będzie się starała o wykonanie własnej pracy.

terence burkhart
ambitny krab
Lilka
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
A więc trafiły na siebie dwie ofiary ostracyzmu, nie wiedząc o sobie nic, a jednak podejrzewając się nawzajem o zagłębienie wszelkich tajemnic. Faktycznie, znajomość ta nie zapowiadała się najlepiej.
- Tak, tak, powinienem z pewnością dziękować ci na kolanach za tę łaskę, jaką mi wyświadczasz swoją naburmuszoną miną i niewyparzonym językiem - mruknął, zirytowany do cna jej grubiańską uwagą. Może i miała rację - może od kilku tygodni ta cisza paliła go wręcz w gardło, zmuszając do absurdalnych poczynań, na przykład utajenia swej tożsamości przed ostatnią osobą na świecie, która chciałaby go oglądać i jeszcze wproszenia się do jej mieszkania, choć sam wówczas niespecjalnie powinien za nią przepadać. Może i nie miał nikogo, może ta przeklęta blondynka była jego jedyną deską ratunku, ale na miłość boską, jej nieprzystająca bezpośredniość działała mu na nerwy. Znalazła się, cholerna matka teresa, litująca się nad jego losem! - Skoro w tym wieku już cię nic nie cieszy, to cholera, współczuję ci dalszego życia - prawdę mówiąc, teraz mówił już całkiem szczerze. Bo ile mogła mieć lat? Dwadzieścia cztery? Dwadzieścia dwa? W tym wieku przecież należało korzystać z życia, dla chwili nierozważnej radości dopuszczając się najbardziej absurdalnych postępków, a tu proszę - trafił na mentalną osiemdziesięciolatkę z bólem istnienia.
- Nigdzie nie utknęliśmy, jak nie potrafisz otworzyć drzwi, to mogę zrobić to za ciebie - zaoferował się bohatersko, obawiając się, że wcześniej zwyczajnie przecenił jej zdolności. Co go trafiło - nie wiedział. Pragnął chyba w końcu spełnić oczekiwania innych ludzi co do swej nieprzystępnej, paskudnej natury, za którą powinien siedzieć w celi wraz ze swym bratem i resztą rodziny. Tyle że ona już poczęła się rozpakowywać, co naturalnie nie spotkało się z jego szczególnym entuzjazmem. Nie obdarzył jej jednak kolejnym aktem nieuprzejmości, domyślając się już, że tak łatwo się jej nie pozbędzie - z jakiegoś niezrozumiałego powodu pragnęła dalej dręczyć zarówno jego, jak i siebie. - Świetna z ciebie studentka medycyny, bardzo profesjonalna, naprawdę, skoro straszysz swojego pacjenta, że mu ręka odpadnie - prychnął z pewną nutą faktycznego rozbawienia, w reakcji na następne pytanie podnosząc się z krzesła i podążając do łazienki. Gdy wrócił, w zdrowej dłoni dzierżąc nożyczki, bez słowa położył je na stole, zajął wcześniej opuszczone miejsce i westchnął głośno, dając w ten sposób upust swemu udręczeniu.

wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nieszczególnie spodobały jej się jego słowa, chyba głównie przez to, że były trafione i szczerze zaprzeczyć im nie mogła.
- Taką już mam twarz - mruknęła pod nosem, nie wiedząc czemu chciała jakoś się wytłumaczyć, chociaż najpewniej było to niepotrzebne. - Gdy się uśmiecham wypadam jeszcze gorzej - dodała wzruszając delikatnie ramionami, chociaż nie była pewna, czy kłamie czy też nie. Dawno już nie śmiała się tak swobodnie, jak to miało miejsce przed laty. Sądziła, że uśmiech jej zginął wraz z ojcem na misji, a teraz, gdy kąciki ust unosiła w przypływie emocji, było to wyrazem raczej cwaniackim czy ironicznym, niżeli szczęśliwym. Wydawało jej się mimo to, że nie roztacza aż tak nachalnie dookoła siebie przygnębiającej aury, to też zrobiło jej się głupio, gdy zamiast jakiejś zgryźliwości, Terence poczęstował ją szczerością. Przez chwilę nie wiedziała nawet jak zareagować i dało się to zauważyć. Ta lekceważąca wręcz swoboda, jaką przejawiała wcześniej, na kilka sekund zniknęła. Jej ciało zatrzymało się w bezruchu, na twarzy coś przeskoczyło, a w głowie nastała pustka rodząca coś na kształt paniki wymieszanej z zaskoczeniem. Miała wrażenie, że ten obcy mężczyzna przejrzał ją i tym prostolinijnym komentarzem rozłożył na łopatki. Wydał werdykt od którego nie mogła się odwołać. Jakby ją pokonał, chociaż nigdy nawet nie planował ataku... co mogła więc zrobić, jeśli nie parsknąć cichym śmiechem? Podnieść z podłogi roztrzaskaną maskę i chować się za największym jej fragmentem, udając przy tym, że wcale nie czuje się osłonięta, że jest taka swobodna, że aż rozbawiona. - A może w tym szaleństwie jest metoda? - zapytała przewrotnie, zaczesując kosmyk włosów za ucho, ale nie uniosła na niego spojrzenia. Nie umiałaby teraz utrzymać kontaktu wzrokowego. - Będę z roku na rok obniżać standardy i kto wie, może ostatecznie stanę się najszczęśliwszą emerytką, jaka chodziła po tej ziemi - podsumowała, nawet jeśli sama nie wierzyła w podobne scenariusze. Bezpieczniej było uciec od tego tematu, skupić się na swojej pracy, zadaniu, które musiała wykonać, żeby nie mieć problemów. Powinien to zrozumieć, ale też nie mogła mu się dziwić, że jej tu nie chciał. Pewnie obawiał się o swój dobytek.
- Nie może dać mi pan po prostu szansy? Nie proszę o sympatię, ale przynajmniej o możliwość wykonania swojego zadania - mruknęła pod nosem, bo nie zwykła błagać o to, by mogła się wykazać. Nie podobała jej się ta sytuacja, czuła się niezręcznie i, co w zasadzie było zabawne, pewna już była, że zaszufladkował ją w możliwie najgorszy sposób. Jakież więc było jej zdziwienie, kiedy nazwał ją studentką medycyny. Dotarło wówczas do niej, że nie znał prawdy. Nie powiedzieli mu. Nie powiedzieli mu, że przyślą mu do domu młodego przestępcę, z którym własna matka nawet nie chciała mieć już nic do czynienia. Był nieświadomy prawdy, nie mógł się bać o swój dobytek, bo nie znał oskarżeń, jakie na niej ciążyły. Ugryzła się w język, kiedy chciała wyprowadzić go z błędu i stanęła w obliczu sporego dylematu moralnego. Przyznać się czy..? Skorzystać z szansy na białą kartę, którą od dawna jej odbierali. To nie tak, że robi to by utrzymać jego sympatię, bo tą straciła na wstępie, więc chyba... chyba nie jest to wielkim przewinieniem, prawda? Wmawiała sobie, że to też dla jego własnego spokoju. Mógł na przykład mieć chore serce, a stres byłby czynnikiem prowadzącym do zawału. Te i inne bzdury, nawet jeśli naciągane, jakoś uciszyły ewentualne wątpliwości. - Przyniósł pan nożyczki, więc chyba ta strategia zadziałała całkiem nieźle - uniosła kącik ust w tym cwaniackim wyrazie i zaraz wyłożyła wszystko, czego potrzebowała, by następnie nachylić się nad jego ręką. - Mogę? - nie czekała w zasadzie na pozwolenie, tylko zaczęła rozwiązywać stary opatrunek, trochę bojąc się momentu, w którym ukaże jej się rana. - Jak pan sobie to zrobił? - zagadnęła, po chwili zerkając na niego ukradkiem. - O ile nie złoży pan na mnie skargi, będziemy widywać się częściej, więc warto znaleźć jakieś tematy do rozmowy. Tak sądzę... No chyba, że będziemy nieskończenie częstować siebie kąśliwymi uwagami, to też nienajgorsza opcja - zauważyła niby ironizując, ale z drugiej strony nie zdziwiłaby się, gdyby wolał taką możliwość, od jakiegoś lepszego poznania siebie nawzajem.

terence burkhart
ambitny krab
Lilka
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
- Wątpię - skwitował z irytacją, odnajdując coś parszywie zabawnego w fakcie, że nie dawał jej najmniejszych powodów do uśmiechu, którego teraz poniekąd żądał. Przez te kilka miesięcy całkowitej samotności zdążył jednak zgorzknieć do tego stopnia, że to od innych w pierwszej kolejności oczekiwał podobnych gestów, by później, w zależnej od aktualnego nastroju ewentualności, zawtórować im lub też nie. Wynikało to naturalnie z jego mechanizmu obronnego - bał się bowiem przed kimkolwiek odsłonić, że spotka się z niczym innym, jak ich pogardą. Ostatnimi czasy nie bywało o nią przecież ciężko.
Nie podejrzewał nawet, że jego słowa mogłyby ją zranić. Pokazała mu się w tak niewzruszonym i bojowym wydaniu, że automatycznie zasiała w nim błędne przekonanie o swojej wrażliwości. Będąc więc przekonany o obojętności jej serca, przez którą nie sposób było się przebić, zdziwił się w momencie, w którym na moment zamilkła. Właśnie to spostrzeżenie, nie będące wcale tak proste do rozszyfrowania, a jednak zmuszające go do przemyśleń, nakazało mu nieco złagodnieć. - Oczywiście, cokolwiek tylko pomaga ci spać w nocy - westchnął tylko ze sceptycyzmem, uważając, że z podobnym przekonaniem dziewczyna zmierza ku przepaści. Kim on jednak był, by prawić jej morały i próbować nakłonić do zmiany zdania? I dlaczego w pierwszej kolejności miałby przejmować się jej tragicznym losem?
- Kiedy ja ci daję szansę. Na ucieczkę, o której zdawało mi się, marzysz od samego początku - odparł ze zmarszczeniem czoła, stwierdzając, że kończy już z tymi przepychankami słownymi, którymi szczerze zdążył się zmęczyć. Ostatecznie zauważył, że im szybciej da jej wykonać swoją pracę, tym szybciej sobie od niego pójdzie, co było bardzo pożądanym scenariuszem, choć prawdę powiedziawszy, nie była wcale takim najgorszym towarzystwem. Może i się nie dogadywali, ale przynajmniej się starała. Tyle że Terry odwykł już od rozmów i znajomości, odwykł od kurtuazji, którą należało się wykazać w owych sytuacjach.
Skinął lekko głową na jej pytanie, nie uznając, że werbalna odpowiedź jest wymagana, skoro ona już przeszła do odwijania opatrunku. - Wypadek przy pracy - wyjawił lakonicznie, niechętnie i oschle, dopiero po dłuższej chwili doprowadzającej blondynkę do widoczności rany przypominając sobie, że miał zmienić nastawienie. - To rębak. Taka maszyna do rozdrabniania drewna. Doszło do awarii, ktoś próbował ją naprawić, ktoś inny tego nie zauważył i włączył ją na nowo. Tamtemu odrąbało pół ręki, a ja nadziałem się na przeklęty kawał drewna, kiedy próbowałem wyciągnąć ją z ostrzy - wyjaśnił, ignorując jej końcową wypowiedź i odwracając wzrok od szczypiącej rany, gdy polewała ją jakimś specyfikiem. Opowiadając o tym wypadku mógł przynajmniej odwrócić myśli od bólu, który zainfekował jego ciało na nowo za sprawą ingerencji blondynki. - Podsyłasz mi kuszące rozwiązania z tą skargą - wrócił jeszcze na moment do jej słów, chyba po raz pierwszy w jej obecności decydując się na coś w kształcie żartu, choć może i mówił prawdę. - Tylko że obawiam się, że nikt inny tej fuchy by nie przyjął - stwierdził, zerkając w końcu na swoją dłoń pokrywającą część powierzchni stołu.

wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Brew jej drgnęła, gdy tak pewnie zgłosił swoje wątpliwości. Cóż... być może zrobił to słusznie, ale sama nie była już pewna. Odebrała sobie prawo do uśmiechu, nakładając na siebie wyrok rozpaczy i zarozumiałych grymasów, bo za takimi całkiem łatwo ukryć znacznie istotniejsze uczucia.
- A pana co cieszy? - posłała mu zaraz spojrzenie, bo skoro jej podejście ewidentnie do niego nie przemawiało, to naprawdę chciała się dowiedzieć, w jakich dziedzinach radość odnajduje ten dość osobliwy człowiek. Nie znała go wprawdzie wcale, ale już zdążyła przypiąć mu taką łatkę, jednocześnie przyznając w głowie, że podobnej osoby nigdy nie poznała. Za wcześnie było, by wydawać jakieś śmiałe opinie, ale już teraz, po tych kilku minutach wymiany zdań, kształtowały jej się pewne analizy. Najbardziej sympatyzowała z pomysłem, zgodnie z którym Terence spotkał jakiś wielki zawód miłosny i uczynił z jego cynika. Było to może niezbyt wnikliwe czy odkrywcze, ale stojąc tu i patrząc na niego przez pryzmat swoich potencjalnych domysłów, uznała, że łatwo byłoby napisać o nim piosenkę i najpewniej tekst przypadłby do gustu wielu osobom. Naturalnie sam zainteresowany miał się o jej pomysłach nigdy nie dowiedzieć, tak to działało w głowie Siri.
- Gdybym marzyła tak bardzo o ucieczce, to bym tutaj nie przyszła - poinformowała go, chociaż i to nie było taką całkowitą prawdą. Owszem, marzyła o tej ucieczce wcześniej, ale nie mogła sobie na nią pozwolić, skoro jej wyrok od tego zależał. No i też...kiedy już go poznała, tak personalnie, nawet jeśli nie z jakiejś najlepszej strony, o wiele trudniej byłoby go tak po prostu olać i zapomnieć. Tym bardziej, że rana nie wyglądała najlepiej. Sama nie była pewna, czy większą potrzebę czuje, gdy się jej przygląda, czy może raczej wolałaby odwrócić wzrok. W każdym razie nie zrobiła tego i jedynie przełknęła ślinę, skinąwszy głową na znak, że rozumie. - A gdzie pan pracuje? - to, że rozumiała, nie wykluczało tego, że chciała wiedzieć nieco więcej. Jego ton głosu jawnie wskazywał na to, że nie powinna dopytywać, ale najwyraźniej nie potrafiła inaczej. Chłonęła więc całą opowieść, krzywiąc się przy tym bezwiednie raz po raz. - Miał pan duże szczęście... bez ręki byłoby gorzej - rzuciła, a zaraz potem przewróciła oczami, gdy dotarł do niej sens własnych słów. - Niezbyt odkrywcze, Siri - mruknęła do siebie, jak miała w zwyczaju i przystąpiła do dezynfekcji rany, ignorując to, jak waliło jej przy tym serce. - Nieroztropnie tak grozić komuś, kto odpowiada za pańską ranę - ona także zażartowała, całkiem zadowolona z tego, że on sam pozwolił sobie na podobne zachowanie. Może jednak ta ich znajomość nie miała być taka najgorsza? - Niech już pan tak nie przesadza... w szpitalu jest pełno pielęgniarek, które usilnie poszukują mężów wśród pacjentów, wiec ktoś na pewno by się znalazł - wyszczerzyła się na moment, a zaraz zaczęła przyklejać plastry ściągające, działające podobnie do szwów. - Sam więc pan widzi, że ze mną nie trafił najgorzej - pozwoliła sobie jeszcze na małą autopromocje, bo dlaczegożby nie i sięgnęła po bandaż, aby wszystko dobrze zabezpieczyć.

terence burkhart
ambitny krab
Lilka
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Uważając się za człowieka nad wyraz przebiegłego, zupełnie nie spodziewał się ataku w postaci tego na pozór niewinnego pytania, odsłaniającego za jednym zamachem wszystkie sofizmaty wystosowanych wcześniej względem blondynki złośliwości. - Gratulacje, pozamiatałaś - prychnął pod nosem, wywróciwszy oczyma z niezadowoleniem. Pytaniem tym wywołała w nim strach zimny i obejmujący jak żelazna poręcz. Była zbyt bliska sedna sprawy. Była zbyt spostrzegawcza. - Teraz już nic nie musi, te lata naiwnej beztroski już minęły, za to w twoim przypadku chyba nigdy się nawet nie zaczęły - oczywiście, że temat na powrót musiał sprowadzić do jej osoby. Cóż to w ogóle był za pomysł, by naruszać jego prywatność w tak bezczelny sposób? Co innego z jej przestrzenią - tę mogli rozkładać na czynniki pierwsze do woli i poddawać je bezlitosnym analizom, ale jego? Gdyby tylko wiedział, że poniekąd już go przejrzała, że wystarczyło jej jedno spojrzenie, pięć szorstkich słów i zaledwie kilka minut, by zagłębić całą tę smutną i gorzką naturę jego postaci, którą starał się ukryć pod maską cynika przez ostatnie sześć lat, strach ten przemieniłby się w zwykły żal i smutek. A o możliwych odczuciach względem chęci skomponowania o nim piosenki, lepiej było nie wspominać.
- Naprawdę? Podobno przez tę nieobecność mogłabyś zesłać na siebie sporo problemów - posłużył się cwanie jej własnymi słowami, unosząc z zaciekawieniem brew. Najwidoczniej nie dało się tak prędko pozbyć z ich rozmowy potyczki na spostrzegawczość, którą kontynuowali w sposób tak naturalny, jakby ta wyróżniała ich na co dzień. Czy w jego przypadku było tak naprawdę, na ten moment nie potrafił stwierdzić. Wiedział, że było tak kiedyś - jeszcze za czasów jego kariery w politycznym świecie, ale dotychczas odnosił wrażenie, że podobne maniery nabyte w tamtym niezwykle odległym etapie życia, pogrzebały się wraz z jego dobrym imieniem.
- Po co ci to wiedzieć? - zapytał z wbiciem czujnego wzroku w jej osobę, z niewyjaśnionych powodów nie potrafiąc pozbyć się w jej towarzystwie tego grubiaństwa. Coś w jej sposobie bycia nakazywało mu zachować ostrożność i bronić się impertynencją - taki już los spotykał osoby zanadto do siebie podobne, a przynajmniej Terry odnosił nieodparte wrażenie, że w oczach jej widzi odbicie własnego charakteru. To właśnie wzbudzało jego panikę - jak bowiem miał bronić się przed kimś, kto przejrzał już jego wszystkie taktyki obronne? Ba, kto sam takowymi się posługiwał, wymierzając je w jego stronę! Nie zamierzał jednak dać za wygraną, usilne próbując wskazać zarówno jej, jak i samemu sobie, że nic w zupełności go nie rusza, a jego umysł jest zanadto złożony, by przejrzeć go jednego dnia. Sama zresztą mu w tym pomagała, co jakiś czas ukazując swoją słabość - choćby z tym spostrzeżeniem, którego prędko pożałowała. To jednak nie oczywistość tych słów wzbudziła jego uwagę, a sposób, w jaki skończyło się ich odwołanie. - No tak, kolejny powód do złożenia skargi. Nawet mi się nie przedstawiłaś, kiedy tutaj przyszłaś. A powinienem przecież poprosić cię o jakiś identyfikator, w razie jakbyś była złodziejem - stwierdził ochryple, a kącikach jego ust zatańczył mu figlarny uśmiech. Nie wiedział, co wydawało mu się większym absurdem - to, że osoba tak krucha, rzucająca się w oczy i skrywająca niepewność swej natury za naburmuszonym uśmiechem miałaby należeć do grona złodziei, czy fakt, że w tej niewielkiej chatce nie było tak naprawdę czego kraść, co dało się już orzec z daleka. - A co, chowasz gdzieś w rękawie słoik soli? - zareagował niemalże od razu na to ostrzeżenie, teraz również nie zachowując się zbyt rozsądne. Bo czy nie zachęcał jej właśnie do zademonstrowania mu swej władzy, na przykład poprzez wbicie mu w tą przeklętą rękę nożyczek? Cóż, nie zdziwiłby się wcale, gdyby tak to się skończyło.
- Nie wiem, czy jestem do tego odpowiednim materiałem - wyznał z konsternacją, wywołaną głównie faktem, że blondynka sama tego nie zauważyła. - Ty nic nie wiesz, prawda? Nazwisko Kemper coś ci mówi? Michael Kemper? - z niesmakiem wymówił personalia swego brata, będące niegdyś na ustach niemalże całego świata. Na ten krótki moment wtrącający go na nowo w objęcia przeszłości zapomniał nawet o bólu palącym jego dłoń i nie zauważył momentu, w którym ofiarowane zostało mu zabranie jej z powierzchni stołu.
wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Spodziewała się różnych odpowiedzi, zarówno ponurych, jak i o pozytywnym znaczeniu, tych szczerych, ale też ubarwionych nieprawdziwymi faktami. Na pewno nie spodziewała się natomiast słów uznania i przyznania jej wygranej w grze, której zasad żadne z nich nie spisało. Stała więc w lekkim zawieszeniu, nie kryjąc zdziwienia, które objęło całą jej twarz. Miała wrażenie, że pierwszy raz spotkała kogoś takiego, jak ten człowiek. Nie potrafiła jeszcze w pełni zdefiniować swoich uczuć względem tej rewelacji, ale na pewno było w nim coś interesującego na tyle, by nie skorzystała z możliwości ucieczki i to nie tylko z uwagi na strach przed wyrokiem.
- Nawet pan nie wie ile mam lat - wypomniała mu, jakby miało to znaczenie. Lubiła wierzyć, że wyglądała na starszą, tak po prostu, z samej niechęci przed byciem określaną mianem nie znającej życia gówniary. Możliwe, że miała pewne kompleksy na tym podłożu, ale do tych - zapytana - na pewno by się nie przyznała. - Oczywiście, że cię zaczęły, tak poza tym - dodała jeszcze, nie tylko z samej przekory. Nie chciała teraz myśleć o powodach, dla których zaszły w niej takie zmiany, o tym, jak nagle ze stratą ojca nie potrafiła już dłużej się uśmiechać w sposób inny, niż ten nacechowany sarkazmem lub szelmowskim wyrazem, niemającym nic wspólnego z faktyczną wesołością. Mimo to naturalną koleją rzeczy przed oczami staną jej pogrzeb, który miał miejsce kilka lat temu, a którego nie przepracowała wcale i nie zapowiadało się na zmiany w tej kwestii.
- Lubimy obracać cudze słowa przeciwko ich właścicielom, co? - nie miała lepszej riposty, a przecież nie mogła tak po prostu pozostawić jego słów bez komentarza. To byłoby sromotną klęską, która... na dobrą sprawę nie powinna jej ruszać, w końcu nie znali się wcale, a mimo to, tempo narzucone rozmowie dwójki nieznajomych sprawiało, że z jakiegoś nieznanego sobie powodu, chciała po prostu wypaść przed nim dobrze. To znaczy... dobrze. Dobre byłyby maniery, jakie dziewczyna w jej wieku powinna okazać komuś starszemu, więc tak... samą definicję wypadania przed kimś dobrze Desideria miała dość mocno zakrzywioną. - Owszem, dodałoby mi to problemów, ale... - wcześniej nabrała nieco powietrza w poliki, co zdradzało najpewniej niezadowolenie związane z tym, jak dobrze wypomniał jej własne słowa. - gdybym bardzo nie chciała, podjęłabym ryzyko. Ostatecznie... to nie tak, że bez tych dodatkowych problemów, moje życie jest nic całkowicie pozbawione, kilka w tą czy w tamtą - wzruszyła ramionami, dość lekko podchodząc do tej kwestii, chociaż w zasadzie była ona całkiem prawdziwa. Jak na dwudziestojednolatkę jej życie przypominało bałagan i trochę wierzyła w to, że za parę lat wszystko się wyklaruje, a przynajmniej chciała w to wierzyć, jednocześnie nie pomagając temu scenariuszowi na ujrzenie światła dziennego.
- Bo o czymś powinniśmy rozmawiać - odpowiedziała jedynie dość błaho, dla siebie pozostawiając prawdę o tym, że była zwyczajnie ciekawa, że miała najpewniej w sobie ten pierwiastek wścibskości, którego nigdy nikt nie pochwalał, ale jednocześnie zbyt dumna była, by się do niego przyznać. By pokazać, że faktycznie mogła być zainteresowana, bo przecież kreowała się na taką, co to nieszczególnie przykłada wagę do cudzych spraw. - Czy ja wiem, czy taki dobry powód do złożenia skargi? Musiałby pan się przyznać, że wpuścił nieznajomego do domu, jak jakiś ufny emeryt - wytknęła mu, ale żartobliwie, nie chcąc wcale go obrazić, a bardziej odwrócić uwagę od ewentualnej skargi. Poza tym nie lubiła się przedstawiać, jak głupi to nie brzmiało. - Może mi pan mówić Siri, pełnego imienia pewnie i tak pan nie zapamięta, mój ojciec czytał za dużo biografii o Napoleonie - zmarszczyła nos, dodając kilka słów komentarza, które pewnie były całkowicie zbędne, ale w przestawianiu się było właśnie coś, co wprawiało ją w niezrozumiałe zakłopotanie, więc zwykle po tym usilnie nadbudowywała wypowiedź kolejnymi faktami. - W ogóle nie jest pan ostrożny - wypomniała mu, gdy tak ją podpuszczał tymi słowami o soli. Aż uniosła na niego spojrzenie i westchnęła w sposób, w jaki wzdychać powinni wielcy mędrcy tego świata, którzy już niejedno mieli za sobą. Oczywiście Desideria takiego doświadczenia nie miała, a w zasadzie to niewiele o życiu wiedziała, ale nie przeszkadzało jej to w zgrywaniu eksperta. - Jako pański medyczny opiekun, zaczynam się martwić - zawyrokowała, a chociaż było to tak przerysowane, że brzmiało nieszczerze, to w gruncie rzeczy... nie znała go, to fakt, ale mimo oschłych słów, skłamałaby mówiąc, że czuła do tego człowieka niechęć. Wręcz przeciwnie, naprawdę była zainteresowana i co ważniejsze, naprawdę się martwiła, ale to mogło być też wynikiem rany, która najzwyczajniej w świecie ją przerażała, chociaż udawała, że nie robi na niej wrażenia.
- Nonsens... nie mieszka pan z matką i nie jest pan łysiejącym knypkiem z piwnym brzuchem, to już plasuje pana dość wysoko w rankingu takich kobiet - zauważyła całkiem rozsądnie i bezpośrednio, zajęta jego ręką. Naprawdę chciała wykonać to dobrze i względnie bezboleśnie, ale kiedy wspomniał nazwisko, zmarszczyła delikatnie nos. - Hmm... brzmi znajomo. Mam to wygooglować? - zapytała, już sięgając po telefon, który leżał gdzieś na stole, odłożony wcześniej na bok. Może gdyby więcej uwagi poświęcała temu, co działo się na świecie, wiedziałaby od razu. Prawdę mówiąc czuła się dość źle z tym, że musiała przed nim przyznać się do niewiedzy i teraz rzeczywiście chciała sprawdzić, albo dowiedzieć się w inny sposób, kim ten Michael Kemper jest.

terence burkhart
ambitny krab
Lilka
ODPOWIEDZ