about
hope some of the other worlds are easier on me.
Niewielki dom jednopiętrowy na przedmieściach Sydney. Podłogi czyste, odkurzone, niezmącone choćby plamą błota otaczającego okolicę od trzech dni. Drzwi zamknięte, zamek zakluczony, nienaruszony. Wewnątrz cisza, niezakłócona przez szczekanie psa należącego do ofiar, którego nigdzie nie znaleziono. Brak rodziny, brak przyjaciół, brak pomocy domowej, brak wścibskiej sąsiadki, zasypującej grupę policjantów i agentów AFP sprawozdaniem z minionych kilku nocy. Tylko dwa ciała. Jedno pomiędzy salonem a kuchnią, drugie w łazience na górze.
Tropów niewiele. W lodówce za butelkami mleka nierozpakowany sekator. W szafce przy łóżku klucz wystający z szuflady, nieprzekręcony, a w szufladzie pistolet. Brak pozwolenia na broń. Nieotwarte koperty z nieopłaconymi rachunkami sprzed dwóch tygodni, formujące się na blacie kuchennym w piramidę. W kieszeni kurtki wiszącej na haku wyrwana z gazety strona z tytułem PIĘTNASTA ROCZNICA ŚMIERCI ELVISA PRESLEYA.
Sprawa na pierwszy rzut oka niemożliwa do rozwiązania. Do czasu, kiedy dwójka osób - doświadczony agent AFP i początkująca analityk, postanowili nawiązać ścisłą współpracę. Zaledwie trzy tygodnie później trafne aresztowanie podejrzanego, przyznającego się ostatecznie do winy. Miesiąc później, po awansie i zewsząd płynącym uznaniu, propozycja "a może mielibyśmy razem dziecko?", po czym wprowadzenie tego planu w życie. Przyjście na świat Finneasa Bremmera-Affoltera.
Zadzieram głowę, sięgając wzrokiem po sam czubek oszklonego wieżowca. Gdzieś tam mieści się biuro Geralda Bremmera, komisarza Australijskiej Policji Federalnej, którego niegdyś widywałam codziennie, mogąc nazwać go swoim sąsiadem i ojcem mojego najlepszego przyjaciela, a do sekretarki którego musiałam teraz wydzwaniać przez ponad miesiąc, by w końcu zgodzono się poświęcić mi pięć minut na rozmowę. Nie mniej, nie więcej, pięć minut. Odwracam od budynku oczy, zaszklone od promieni słonecznych i podkrążone po długiej bezsennej podróży, po czym kieruję się do drzwi automatycznych, odkładam torbę do prześwietlenia i przechodzę przez bramki. Dziesięć minut później siedzę przy potężnych drzwiach, obserwowana czujnie przez sekretarkę i nie na żarty zmęczona. Zostaję zaproszona do środka, ruchem ręki zachęcona do zajęcia miejsca naprzeciw fotela obrotowego i upomniana, że mam tylko te swoje pięć minut - nie mniej, nie więcej. Zaczynam więc mówić. Na sam początek wspominam o obecnie piastowanym przeze mnie stanowisku dziennikarki, tłumaczę, że zlecono mi do napisania artykuł o nieszablonowych metodach wychowywania dzieci okrzykniętych “małymi geniuszami” i że chciałabym wspomnieć w nim o Finneasie, a więc tym samym, o panu także. Zapewniam, że wszystko może przebiegać na jego zasadach i nie muszę wymieniać nawet jego nazwiska, a także nie zamierzam żadnemu z nich jakkolwiek zaszkodzić. Ze względu na przeszłość. W końcu też pytam, czy mógłby dać mi adres do Finneasa, którego nie jestem w stanie namierzyć. Pan Bremmer przygląda mi się surowo, milczy, aż w końcu wstaje, przyciska odpowiedni guzik łączący go z sekretarką i zleca jej przesunąć umówione spotkania o pół godziny.
Prosi, bym przedstawiła mu dotychczas zebrany materiał. Próbuję ocenić, jak podchodzi do wypowiedzianych przeze mnie słów - jest nimi rozgniewany? Ciężko stwierdzić, jako że wyraz twarzy od początku ma jednakowy. Wyciągam z torby teczkę, otwieram, przebiegam wzrokiem bo szlakach liter, cyfr, przecinków i kropek. Decyduję się opowiedzieć o wszystkim własnymi słowami.
Znana jest mi większość szczegółów z początku znajomości jego i pani Affolter. Wiem, że nigdy się nie pobrali, a na dziecko zdecydowali się z powodów czysto… naukowych. Że pragnęli dowiedzieć się, kim stanie się dziecko złączone z dwóch tęgich umysłów, którym niewielu potrafi dorównać. Jestem także świadoma, że od czasu narodzin Finneasa, przelewali na niego całą dotychczas zdobytą wiedzę, składającą się na tak wiele dziedzin nauki. Dodaję, że sama nieraz byłam tego świadkiem, jako że dorastałam w domu obok. Teraz dopiero widzę jego niezadowolenie - prosi, bym wytłumaczyła, co dokładnie mam poprzez to stwierdzenie na myśli. A więc mówię; Finneasa widywałam rzadko, ale czasem udało mi się wpaść na niego przed domem i przekonać, by zabrał mnie ze sobą tam, gdziekolwiek tylko idzie. Że wówczas wtajemniczał mnie w swoje małe misje, które mu zlecono - na przykład wybieranie spośród tłumu przechodniów jednego obiektu badań, na którego temat zbierać miał informacje. Wydawało mi się to wówczas bardzo śmieszne, choć teraz nie pamiętam już dlaczego. Śledziliśmy przecież niczego nieświadomych ludzi, obserwowaliśmy ich domy, przeszukiwaliśmy śmietniki, czytaliśmy ich prywatną korespondencję. Czasem się do nich włamywaliśmy. Musieliśmy pamiętać o tym, by zacierać za sobą ślady i by nikt się nigdy o nas nie dowiedział. W ten sposób przecież Finneas zdemaskował miejscowego porywacza, który w stodole za miastem więził dwójkę studentów. Później wspominam o jego dziwnych nawykach - o stale robionych kontrolach otoczenia i zapamiętywaniu wszystkiego dookoła. Że kiedy wchodził do jakiegoś budynku, w głowie przechowywał informacje na temat tego, ile ów budynek ma kamer, ile okien, ile potencjalnych dróg ewakuacji, jak mniej więcej biegną kanały wentylacyjne i że w ten sposób, osiemnaście lat temu, wyprowadził bezpiecznie z restauracji liczną grupę zakładników, w którą sam się wliczał. Wspominał mi także o cotygodniowych wycieczkach do lasu, zawsze innego, z którego sam musi się wydostać. Wspominał o obowiązku przyglądania się na żywo akcjom policyjnym i o tym, jak bardzo ma już dość chodzenia z rodzicami do ich pracy. Chwalił się swoją umiejętnością posługiwania bronią palną i tym, że coraz częściej trafia do celu i że tak wiele osób jest tym zdumionych. Że pan powoli uczy go pilotować śmigłowcem, a matka pozwala słuchać za szybą rozmów, jakie przeprowadzane są z przestępcami. Żalił się natomiast, że nocami budzi się z krzykiem, że nie lubi swoich korepetytorów, że nie ma żadnych znajomych, wolnego czasu na robienie niczego, a także że nie potrafi się bić, o co pan z panią Affolter się na niego gniewacie. Dziwił się także, kiedy mijaliśmy jakieś pary trzymające się za ręce, mówiąc, że Pan z jego mamą nigdy tego nie robicie i że nie mam go przed wami zdradzić, że tym razem nie nazwał was po imieniu. To tyle - przed osiągnięciem czternastu lat zniknął z domu obok.
Resztę informacji zebrałam w oparciu o artykuły znalezione w internecie i kilka wywiadów, w jakich wziął udział. Takim sposobem dowiedziałam się, że już w wieku piętnastu lat poszedł na studia, które ukończył z wyróżnieniem. Prewencja kryminalna, później dwa inne kierunki. Że wyjechał z kraju, biorąc udział w ściśle tajnych misjach, o których niczego nie mogłam się dowiedzieć z oczywistych powodów. I tutaj trop mi się urywa.
Gerald Bremmer przygląda mi się w skupieniu, jak zwykle z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W końcu decyduje się zabrać głos; mówi, że nie mogę napisać ani o nim, ani o jego synu. Tak samo jak ja wcześniej, choć przebieglej i skuteczniej, powołuje się na wspólną przeszłość i ze względu na nią szczerze liczy, że odpuszczę sobie ten temat bez niepotrzebnych interwencji i problemów. Wyraża uznanie i szacunek za szczegółowe informacje, jakie udało mi się zgromadzić i prosi, bym natychmiast je zniszczyła. Prosi to lekkie niedopowiedzenie. Wiem, że wypowiada się w imieniu całej agencji; nie jako ojciec mojego przyjaciela. Wiem, że jeśli go nie posłucham, wpadnę w niemałe tarapaty. Kiwam więc głową, niechętnie podnoszę się z krzesła i przeklinam w duchu pomysł uprzedzenia go o artykule, który już praktycznie nie istnieje. Przed opuszczeniem jego gabinetu odwracam się jednak i pytam, co dzieje się z Finneasem. Zapewniam, że ze swojej strony obiecać mogę pełną dyskrecję i że zamierzam podążyć nadanymi mi wcześniej wskazówkami, ale to jedno muszę wiedzieć. Wypowiadam swój jedyny warunek.
Waha się, ale w końcu decyduje się uchylić rąbka tajemnicy. Finnesa nie mogę namierzyć zapewne przez zmianę nazwiska - brzmi ono teraz Barrington. Jeśli chodzi o miejsce jego pobytu, to teraz przypadło na Lorne Bay niedaleko Cairns, gdzie tydzień temu objął stanowisko inspektora policji. Tam z powodów czysto formalnych, by udokumentowano odpowiednie doświadczenie, spędzi niecały rok, a później czeka go kariera w AFP. Tyle może mi powiedzieć. Na koniec, wymownie mi się przyglądając prosi, bym nigdy już nie szukała z żadnym z nich kontaktu.
Tropów niewiele. W lodówce za butelkami mleka nierozpakowany sekator. W szafce przy łóżku klucz wystający z szuflady, nieprzekręcony, a w szufladzie pistolet. Brak pozwolenia na broń. Nieotwarte koperty z nieopłaconymi rachunkami sprzed dwóch tygodni, formujące się na blacie kuchennym w piramidę. W kieszeni kurtki wiszącej na haku wyrwana z gazety strona z tytułem PIĘTNASTA ROCZNICA ŚMIERCI ELVISA PRESLEYA.
Sprawa na pierwszy rzut oka niemożliwa do rozwiązania. Do czasu, kiedy dwójka osób - doświadczony agent AFP i początkująca analityk, postanowili nawiązać ścisłą współpracę. Zaledwie trzy tygodnie później trafne aresztowanie podejrzanego, przyznającego się ostatecznie do winy. Miesiąc później, po awansie i zewsząd płynącym uznaniu, propozycja "a może mielibyśmy razem dziecko?", po czym wprowadzenie tego planu w życie. Przyjście na świat Finneasa Bremmera-Affoltera.
***
Zadzieram głowę, sięgając wzrokiem po sam czubek oszklonego wieżowca. Gdzieś tam mieści się biuro Geralda Bremmera, komisarza Australijskiej Policji Federalnej, którego niegdyś widywałam codziennie, mogąc nazwać go swoim sąsiadem i ojcem mojego najlepszego przyjaciela, a do sekretarki którego musiałam teraz wydzwaniać przez ponad miesiąc, by w końcu zgodzono się poświęcić mi pięć minut na rozmowę. Nie mniej, nie więcej, pięć minut. Odwracam od budynku oczy, zaszklone od promieni słonecznych i podkrążone po długiej bezsennej podróży, po czym kieruję się do drzwi automatycznych, odkładam torbę do prześwietlenia i przechodzę przez bramki. Dziesięć minut później siedzę przy potężnych drzwiach, obserwowana czujnie przez sekretarkę i nie na żarty zmęczona. Zostaję zaproszona do środka, ruchem ręki zachęcona do zajęcia miejsca naprzeciw fotela obrotowego i upomniana, że mam tylko te swoje pięć minut - nie mniej, nie więcej. Zaczynam więc mówić. Na sam początek wspominam o obecnie piastowanym przeze mnie stanowisku dziennikarki, tłumaczę, że zlecono mi do napisania artykuł o nieszablonowych metodach wychowywania dzieci okrzykniętych “małymi geniuszami” i że chciałabym wspomnieć w nim o Finneasie, a więc tym samym, o panu także. Zapewniam, że wszystko może przebiegać na jego zasadach i nie muszę wymieniać nawet jego nazwiska, a także nie zamierzam żadnemu z nich jakkolwiek zaszkodzić. Ze względu na przeszłość. W końcu też pytam, czy mógłby dać mi adres do Finneasa, którego nie jestem w stanie namierzyć. Pan Bremmer przygląda mi się surowo, milczy, aż w końcu wstaje, przyciska odpowiedni guzik łączący go z sekretarką i zleca jej przesunąć umówione spotkania o pół godziny.
Prosi, bym przedstawiła mu dotychczas zebrany materiał. Próbuję ocenić, jak podchodzi do wypowiedzianych przeze mnie słów - jest nimi rozgniewany? Ciężko stwierdzić, jako że wyraz twarzy od początku ma jednakowy. Wyciągam z torby teczkę, otwieram, przebiegam wzrokiem bo szlakach liter, cyfr, przecinków i kropek. Decyduję się opowiedzieć o wszystkim własnymi słowami.
Znana jest mi większość szczegółów z początku znajomości jego i pani Affolter. Wiem, że nigdy się nie pobrali, a na dziecko zdecydowali się z powodów czysto… naukowych. Że pragnęli dowiedzieć się, kim stanie się dziecko złączone z dwóch tęgich umysłów, którym niewielu potrafi dorównać. Jestem także świadoma, że od czasu narodzin Finneasa, przelewali na niego całą dotychczas zdobytą wiedzę, składającą się na tak wiele dziedzin nauki. Dodaję, że sama nieraz byłam tego świadkiem, jako że dorastałam w domu obok. Teraz dopiero widzę jego niezadowolenie - prosi, bym wytłumaczyła, co dokładnie mam poprzez to stwierdzenie na myśli. A więc mówię; Finneasa widywałam rzadko, ale czasem udało mi się wpaść na niego przed domem i przekonać, by zabrał mnie ze sobą tam, gdziekolwiek tylko idzie. Że wówczas wtajemniczał mnie w swoje małe misje, które mu zlecono - na przykład wybieranie spośród tłumu przechodniów jednego obiektu badań, na którego temat zbierać miał informacje. Wydawało mi się to wówczas bardzo śmieszne, choć teraz nie pamiętam już dlaczego. Śledziliśmy przecież niczego nieświadomych ludzi, obserwowaliśmy ich domy, przeszukiwaliśmy śmietniki, czytaliśmy ich prywatną korespondencję. Czasem się do nich włamywaliśmy. Musieliśmy pamiętać o tym, by zacierać za sobą ślady i by nikt się nigdy o nas nie dowiedział. W ten sposób przecież Finneas zdemaskował miejscowego porywacza, który w stodole za miastem więził dwójkę studentów. Później wspominam o jego dziwnych nawykach - o stale robionych kontrolach otoczenia i zapamiętywaniu wszystkiego dookoła. Że kiedy wchodził do jakiegoś budynku, w głowie przechowywał informacje na temat tego, ile ów budynek ma kamer, ile okien, ile potencjalnych dróg ewakuacji, jak mniej więcej biegną kanały wentylacyjne i że w ten sposób, osiemnaście lat temu, wyprowadził bezpiecznie z restauracji liczną grupę zakładników, w którą sam się wliczał. Wspominał mi także o cotygodniowych wycieczkach do lasu, zawsze innego, z którego sam musi się wydostać. Wspominał o obowiązku przyglądania się na żywo akcjom policyjnym i o tym, jak bardzo ma już dość chodzenia z rodzicami do ich pracy. Chwalił się swoją umiejętnością posługiwania bronią palną i tym, że coraz częściej trafia do celu i że tak wiele osób jest tym zdumionych. Że pan powoli uczy go pilotować śmigłowcem, a matka pozwala słuchać za szybą rozmów, jakie przeprowadzane są z przestępcami. Żalił się natomiast, że nocami budzi się z krzykiem, że nie lubi swoich korepetytorów, że nie ma żadnych znajomych, wolnego czasu na robienie niczego, a także że nie potrafi się bić, o co pan z panią Affolter się na niego gniewacie. Dziwił się także, kiedy mijaliśmy jakieś pary trzymające się za ręce, mówiąc, że Pan z jego mamą nigdy tego nie robicie i że nie mam go przed wami zdradzić, że tym razem nie nazwał was po imieniu. To tyle - przed osiągnięciem czternastu lat zniknął z domu obok.
Resztę informacji zebrałam w oparciu o artykuły znalezione w internecie i kilka wywiadów, w jakich wziął udział. Takim sposobem dowiedziałam się, że już w wieku piętnastu lat poszedł na studia, które ukończył z wyróżnieniem. Prewencja kryminalna, później dwa inne kierunki. Że wyjechał z kraju, biorąc udział w ściśle tajnych misjach, o których niczego nie mogłam się dowiedzieć z oczywistych powodów. I tutaj trop mi się urywa.
Gerald Bremmer przygląda mi się w skupieniu, jak zwykle z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W końcu decyduje się zabrać głos; mówi, że nie mogę napisać ani o nim, ani o jego synu. Tak samo jak ja wcześniej, choć przebieglej i skuteczniej, powołuje się na wspólną przeszłość i ze względu na nią szczerze liczy, że odpuszczę sobie ten temat bez niepotrzebnych interwencji i problemów. Wyraża uznanie i szacunek za szczegółowe informacje, jakie udało mi się zgromadzić i prosi, bym natychmiast je zniszczyła. Prosi to lekkie niedopowiedzenie. Wiem, że wypowiada się w imieniu całej agencji; nie jako ojciec mojego przyjaciela. Wiem, że jeśli go nie posłucham, wpadnę w niemałe tarapaty. Kiwam więc głową, niechętnie podnoszę się z krzesła i przeklinam w duchu pomysł uprzedzenia go o artykule, który już praktycznie nie istnieje. Przed opuszczeniem jego gabinetu odwracam się jednak i pytam, co dzieje się z Finneasem. Zapewniam, że ze swojej strony obiecać mogę pełną dyskrecję i że zamierzam podążyć nadanymi mi wcześniej wskazówkami, ale to jedno muszę wiedzieć. Wypowiadam swój jedyny warunek.
Waha się, ale w końcu decyduje się uchylić rąbka tajemnicy. Finnesa nie mogę namierzyć zapewne przez zmianę nazwiska - brzmi ono teraz Barrington. Jeśli chodzi o miejsce jego pobytu, to teraz przypadło na Lorne Bay niedaleko Cairns, gdzie tydzień temu objął stanowisko inspektora policji. Tam z powodów czysto formalnych, by udokumentowano odpowiednie doświadczenie, spędzi niecały rok, a później czeka go kariera w AFP. Tyle może mi powiedzieć. Na koniec, wymownie mi się przyglądając prosi, bym nigdy już nie szukała z żadnym z nich kontaktu.
Środek transportu
Posiada samochód, wykorzystywany głównie w pracy, a także jacht żaglowy, będący prezentem od ojca, którym to jednak ani razu nie wypłynął na morze.
Związek ze społecznością Aborygenów
Brak powiązania, choć ich kultura nie jest mu obca; darzy ich społeczność wyjątkowym szacunkiem, który zasiała w nim matka, od lat wspomagająca The Healing Foundation.
Najczęściej spotkasz mnie w:
Odkąd dzięki wpływom ojca i matki objął posadę inspektora na tutejszym posterunku policji, właśnie w tym miejscu przesiaduje najczęściej. Oprócz tego w domu w Pearl Lagune, w którym się urządza, a który został mu zapisany w spadku przez dziadka od strony matki. Rankiem biega po plaży, czasem odwiedza bibliotekę, ale poza tymi dwoma wyjątkami, nie jest łatwo wpaść na niego na mieście.
Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Matkę lub ojca, nie z przywiązania, a raczej zasady. Rodzeństwa nie posiada, kuzynostwa nigdy nie poznał.
Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tymczasowo odmawiam.
Posiada samochód, wykorzystywany głównie w pracy, a także jacht żaglowy, będący prezentem od ojca, którym to jednak ani razu nie wypłynął na morze.
Związek ze społecznością Aborygenów
Brak powiązania, choć ich kultura nie jest mu obca; darzy ich społeczność wyjątkowym szacunkiem, który zasiała w nim matka, od lat wspomagająca The Healing Foundation.
Najczęściej spotkasz mnie w:
Odkąd dzięki wpływom ojca i matki objął posadę inspektora na tutejszym posterunku policji, właśnie w tym miejscu przesiaduje najczęściej. Oprócz tego w domu w Pearl Lagune, w którym się urządza, a który został mu zapisany w spadku przez dziadka od strony matki. Rankiem biega po plaży, czasem odwiedza bibliotekę, ale poza tymi dwoma wyjątkami, nie jest łatwo wpaść na niego na mieście.
Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Matkę lub ojca, nie z przywiązania, a raczej zasady. Rodzeństwa nie posiada, kuzynostwa nigdy nie poznał.
Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tymczasowo odmawiam.
Finneas Barrington
jacob elordi
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej.
Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!