anestezjolog — cairns hospital
36 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
5.
Hate you cuz i don't
Eve & Shannon
{outfit}
Ostatnie dni w roli psiej mamy były dla niej bardzo stresujące. Z bólem serca zostawiała szczeniaka samego w domu, decydując się na zakup kamery z głośnikiem, aby w przerwach między operacjami móc obserwować czworonoga. Wiedziała już, że jednego z dywanów używał jak maty do sikania, przez co gadżet musiał zniknąć, wyrzucony po dwóch praniach. Co i raz Fisk wychodził na ogród, na którym Richards wydzieliła niewielką przestrzeń, przylegającą do drzwi. Miał do dyspozycji zabawki, świeżą wodę i suchą karmę, jednak największe zmartwienie polegało na wypracowaniu u psa przyzwyczajenia do zostawania samemu w domu, bez nadawania rozpaczliwych koncertów. Za każdy razem niezmiernie cieszył się po powrocie Shannon i nie odstępował jej wtedy na krok. Nie miała pojęcia czy to normalne zachowanie czy może za bardzo rozpieszczała Fiska, chociaż pies spał na swojej poduszce, u podnóża łóżka. Wyczytała na internecie, że najlepszym sposobem na nauczenie czworonoga odpoczynku z dala od opiekuna, było stopniowe odsuwanie legowiska, aż przenosiło się je do innego pokoju. Póki co, tkwiła na etapie przesunięcia poduszki nieco bliżej drzwi i tak… zdarzały się momenty, w których szczeniak wręcz żebrał o wzięcie go do łóżka, co podkreślał smutnymi piskami, którym ciężko się przeciwstawiać.
Chciała napisać do Eve, choćby pod głupim pretekstem zapytania o dobrą karmę (o której i tak rozgadała się z młodym pracownikiem zoologicznego) albo inne drobiazgi, niewymagające specjalistycznej wiedzy. Biła się z myślami przynajmniej dwa razy, wzdychając nad zapisaną kartką papieru, ostatecznie odkładaną na szafkę nocną.
Potrzebowała jeszcze trochę czasu.
Korzystając z dnia wolnego, postanowiła wybrać się razem z Fiskiem na plażę. Ostatnimi czasy nieco zaniedbywała przechadzki wzdłuż brzegu, będące zdrową formą spacerów. Od domu nie miała do brzegu zbyt daleko, więc całą drogę przeszła razem z psem, wyrywającym się do przechodniów oraz różnych rzeczy, napotykanych na drodze. Zdążył obszczekać hydrant, dwa razy zaczepić większego od siebie psa i pobiegać za rzucaną na piasku piłeczką, ociągając się z przynoszeniem jej do rąk opiekunki.
Shannon korzystała z pogody, siedząc na rozłożonym kocu, z butelką wody pod ręką, składaną miską dla Fiska oraz szmacianą torbą z drobnymi przekąskami. Mrużyła oczy za sprawą jasnego nieba i wdychała świeże powietrze, wiejące od strony oceanu.
Miała niezłą zabawę z obserwowania psa, szczekającego na fale, delikatnie rozbijajcie się o brzeg. Nadchodząca jesień sprawiała, że przebywanie na zewnątrz nie wiązało się z uporczywymi upałami, co pozwalało na możliwość dłuższej ekspozycji na słońce, lekko chowające się dziś za chmurami.
W oddali dostrzegła zbliżające się dwa psy, ku którym Fisk odważnie wystartował, nieco przyhamowany przez smycz, której Richards nie odpięła. Nie chciała ryzykować, ani prowokować potencjalnych sytuacji, w których szczeniak wybiega na spotkanie z nieco bardziej agresywnym psem. Ludzie lubili grać ignorantów i wypuszczać małe bestyjki bez nadzoru, mając w głębokim poważaniu bezpieczeństwo reszty czworonogów. Widziała jednak, że te konkretne zwierzaki szły w równym tempie, w towarzystwie osoby, której rysów nie widziała zbyt dokładnie, rażona przez słoneczne promienie.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
outfit

Pracowała i to dużo. Niestety po powrocie z Karumby za każdym razem, gdy na farmie widziała swego brata myślała o tym, co tam znaleźli i że stracili szansę na dowiedzenie się czegoś o świecie, którego lepiej unikać. A jednak Paxtonowie musieli drążyć i Eve przerażało, że młodszy brat również się w to wciągnął. Że posiadał broń, której nie powinien i że był gotów zabić. Nie tak miało być. Mroczny cień miał nie dopaść Jeremy’ego, choć z tyłu swej głowy wiedziała, że to niemożliwe. Po tym co przeżyli jako rodzina nie było mocy aby którekolwiek z nich miało kolorowe życie bez choćby malutkiej ciemnej chmury nad swoją głową.
Dlatego musiała wyrwać się z farmy, choć w duchu czuła się źle, bo przecież powinna pracować. Praca trzymała ją w ryzach, tworzyła schemat i pozwalała zająć głowę czymś innym. Tylko, że Eve potrzebowała czegoś innego. Chciałaby o tym pogadać i z oczywistych powodów brat odpadał, bo sam brał udział w sprawie z Karumby. Z ledwością też powstrzymała się przed zadzwonieniem do ex, która najpierw przez długi czas była jej przyjaciółką. Niestety straciła i ją zgodnie z przestrogą, której nie posłuchała, aby nie mieszać przyjaźni z seksem. Mogła gadać jedyne do psów i do Sue Ann, ale ta za każdym razem patrzyła na Paxton jak na kogoś niezwykle samotnego.
Może i była samotna, ale nie czuła się przez to źle. Miała w życiu swoje cele i nie potrzebowała do tego całego kręgu towarzyskiego. Zresztą.. ludzie i tak by nie zrozumieli. Ba, przestraszyliby się tego, co miałaby do powiedzenia, bo jej świat był mroczny; nijak pasujący do tego całego plażowego obrazka.
Zazdrościła tym ludziom beztrosko przechadzającym się po piasku. Patrzyła na ich twarze mając wrażenie, że tu nie pasuje, co jedynie uświadomiło ją, czemu od tak dawno nie zaglądała do tego miejsca.
Pomyślała, że powinna się wrócić i już miała to zrobić, kiedy jej uwagę przykuło szczekanie małego pieska skaczącego na boki i ograniczonego przez smycz. Szczeniak nie przestawał szczekać, co wcale nie było nienaturalne i nie przywołałoby Eve na długo gdyby nie fakt, że rozpoznała w nim Fiska (po charakterystycznej plamce sierści innego koloru na jego pysku). Powiodła wzrokiem wzdłuż smyczy aż na twarz kobiety, która mrużąc oczy bacznie przyglądała się nieznanym dwóm czworonogom zbliżających się w ich kierunku.
Zamiast się zatrzymać, odwrócić i uciec to szła dalej i nim zdecydowała się na wycofanie dostrzegła, że Richards ją rozpoznała.
Przez tyle lat mijanie siebie nawzajem szło im doskonale. Czemu teraz było tak ciężko?
Apollo z uwagą przyglądał się Fiskowi a Jello zadarła nos i spojrzała za siebie na panią, jakby pytała o pozwolenie na zapoznanie się z maluchem. Psy działały szybciej niż ludzie a zwłaszcza Eve, która przegapiła idealną okazję na powitanie. Moment, w którym naturalnie mówiło się – cześć. Teraz, kiedy oba duże psy spokojnie podeszły do Fiska, który przy ich nogach szalał jak wariat, było za późno. Wręcz niezręcznie i zamiast przełamać tę chwilę.. kucnęła. Szczeniak od razu skorzystał z okazji i zmieniając zainteresowanie podszedł do nowego człowieka, którego kojarzył.
- Cześć młody. – Powitała go głaszcząc najpierw po głowie, a potem po brzuchu tuż po tym gdy przewrócił się na plecy wysmarowując sierść w piachu. Skoro już i tak nie powitała kobiety w porę, to oczywiście, że mogła to przeciągać.. Eve totalnie nie umiała „w życie społeczne”.
- Hej – Wreszcie się zreflektowała unosząc wzrok ze szczeniaka na Richards. Fisk jak to uradowany młody pies powrócił do starszych nowopoznanych futrzaków, od razu zaczepnie próbując złapać Jello za ogon. Psy Eve były statyczne. Nie atakowały bez powodu i jak na razie tylko przyglądały się szczeniakowi, obwąchiwały go a Apollo nawet przycisnął go łapą w ramach dorosłego „wyluzuj trochę młody”.
- Ja ci z nim idzie? – Jeżeli boisz się z kimś rozmawiać, to pytaj o naturalne sprawy, jak chociażby wychowywanie Fiska.
anestezjolog — cairns hospital
36 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Im bardziej zbliżała się właścicielka dwóch postawnych psów, tym więcej szczegółów wyłapywała, dostrzegając w rysach twarzy podkreślonych przez promienie słońca kogoś znajomego. Eve.
Wnętrzności zacisnęły się w krótkim sygnale, zdradzającym pewne zakłopotanie. Być może nie czułaby go, gdyby wreszcie się przemogła i napisała krótką wiadomość, pośrednio związaną z przygarniętym szczeniakiem.
Nie wypadało teraz w popłochu podnosić się z koca, przyciągając jednocześnie Fiska blisko siebie. Pozwoliła mu na jawną zaczepkę i sama delikatnie pomachała dłonią, co uznała za lamerskie. Powinna wykrzesać z siebie coś więcej. Podejść, zagaić z uśmiechem na twarzy i udawać, że ich spotkanie to niesamowity zbieg okoliczności, bo niedawno sama myślała o Paxton. Nie, to byłoby zbyt bezpośrednie. Natarczywe. Czuła się trochę tak, jakby naruszała strefę osobistą Eve, chociaż spotkały się na gruncie neutralnym, na ogólnodostępnej plaży.
Miała za dużo myśli w głowie.
Nie obawiała się, że psy Eve zaczną rzucać się na Fiska. Wydawały się taktowne i dobrze wychowane, nawet w przypadku niesfornego szczeniaka, próbującego capnąć je za ogon. Wypadało, aby sama stosownie przywitała się z treserką, do której podeszła, po uprzednim wygramoleniu z wygodnego miejsca na ciepłym piasku.
- Hej - odwzajemniła słowa, zupełnie automatycznie przywołując na wargi niewielki uśmiech. - Och, jest jednym, wielkim kłębkiem energii. I ma dwa tryby funkcjonowania: spanie, bardzo krótkie i bieganie gdzie się da.
Z uśmiechem zerknęła na Fiska, obszczekującego psy Eve piskliwym tonem. Robił na nich marne wrażenie, co podkreślały postawione uszy Apollo, wyglądającego, jakby wysłuchiwał narzekań dzieciaka.
- To dobra pogoda na spacer - podkreśliła, jakże odkrywczo, machnąwszy dłonią na niebo, usłane płynącymi leniwie, pierzastymi chmurami. Chciała się dowiedzieć, co takiego sprowadzało Eve na plażę i czy planowała być może zerknąć przy okazji, jak radził sobie w nowym środowisku odratowany szczeniak. Do domu, zajmowanego przez Shannon nie było zbyt daleko od brzegu.
- Uznałam, że pokażę mu plażę. Na początku bał się fal, ale zdążył przełamać mały strach.
Spaniel był ciekawski i żądny przygód, nawet jeśli początkowo bał się wielu zjawisk, albo przedmiotów, na które reagował ostrzegawczym szczekaniem. Richards uznała, że pokaże maluchowi kawałek najbliższego otoczenia, jeszcze przed jego oficjalnym treningiem w przybytku, prowadzonym przez Paxton. Zastanawiała się czy oferta nadal była aktualna, a Eve nie zmieniła zdania, choćby ze względu na natłok potencjalnych obowiązków. Współpracowała ze służbami i angażowała się w specjalistyczne przygotowywanie rokujących psów, wyselekcjonowanych do pełnienia pełnoprawnej służby. Pytanie czy Fisk podoła surowej ocenie i nie zostanie koniec końców zaszufladkowany, jako pies towarzyski z małym potencjałem do tresury.
- Usiądziemy? - zaproponowała, przy wskazaniu rozłożonego koca, czując lekkie ukłucie stresu. Obawiała się, że wypowie na głos jakąś głupotę, albo powie coś nie tak, jednak ciągłe stanie na piasku przy jednoczesnym kombinowaniu kolejnych tematów do rozmowy wyglądałoby cholernie niezręczne. Chciała tym samym zasugerować Eve, aby zrobiła sobie krótki przystanek na trasie, o ile jakaś trasa, prowadząca od farm w ogóle istniała. Kobieta mogła równie dobrze podjechać na plażę samochodem, aby psy trochę sobie pobiegały, korzystając z rześkiego powietrza, wiejącego od strony otwartego morza.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Nie była odludkiem. Umiała rozmawiać z ludźmi, choć wśród obcych nie czuła się tak dobrze, jak przy znajomych. Głównym problemem było jej odruchowe dystansowanie się. Podchodzenie do nowopoznanych na chłodno, a jeśli przy okazji ów osoby były powiązane z jej przeszłością (w ten gorszy sposób) przyjmowała surową postawę odludka z dziczy. Tak właśnie musiała wyglądać. Stała sztywno na nogach i jednocześnie patrzyła na Shannon tak, jakby nie rozumiała co mówiła. Jakby pierwszy raz widziała na oczy dwunożnego człowieka nie przypominającego goryla. Jakby sama miała pustkę w głowie, bo nie znała ludzkiego języka.
Powinna coś powiedzieć. Cokolwiek… niestety nie zareagowała na żadne słowa, dopóki jej własne psy nie zareagowały na nową osobę skutecznie ignorując zaczepiającego je szczeniaka.
- Nie pochylaj się nad nimi – zasugerowała, co jednocześnie było złotą radą, jak powinno zachowywać się przy każdym psie (zwłaszcza przy pierwszym ich poznaniu). – Mogą to potraktować jako atak. – Oto sposób komunikacji Eve; mówienie o psach. – Strój normalnie i wyciągnij dłoń. Daj im ją powąchać. – Z uwagą obserwowała jak Jello i Apollo wąchają podstawioną im dłoń. Spojrzała na ich ogony, a potem na uszy. – Teraz możesz je pogłaskać. Najlepiej kucnąć. Psy z właścicielami muszą wiedzieć, że nie stanowisz zagrożenia. – Nie każdy pies tak miał. Niektóre były ufne wobec wszystkich, ale w innych przypadkach lepiej nie przyjmować dominującej (górującej postawy). – To Jello. – Suczka jako pierwsza podstawiła się do przywitalnego głaskania. Apollo dobrze wiedział, kto rządził w stadzie, dlatego to on podszedł jako drugi. – A to Apollo. – Uważnie obserwowała psy, bo te były ważnym wskaźnikiem jej własnego „polubienia” danej osoby. Czworonogi znały się na ludziach. Nie oceniały ich pod kątem bycia dobrym albo złym. Psy wyczuwały intencje a te liczyły się najbardziej. – Są moje – dodała po długiej pauzie, w trakcie której Jello spojrzała na swą panią. To odróżniało wychowane psy od tych niewyuczonych. Apollo z Jello co jakiś czas patrzyły na Eve; sprawdzały gdzie była, czy gdzieś nie szła, jak się zachowywała, czy się denerwowała.. były uważne i wychowane, dlatego gdy nie dostały zakazu bawienia się, od razu zaczęły zaczepiać Fiska. Głównie Apollo, który najpierw znów łapą capnął małego psiaka, a potem pobiegł chcąc aby szczeniak zrobił to za nim. Tylko, że.. spaniel był na smyczy.
- Możesz go wypuścić. Apollo będzie go pilnować. – Na podkreślenie swych słów używając imienia psa dosłownie rzuciła do niego – pilnuj – względem Fiska, który był na tyle mały, że gdyby pobiegł za daleko to Apollo wziąłby go w pysk i przyniósł. – A Jello będzie pilnować ich oboje. – Nie wydała komendy, ale po zachowaniu suczki było widać, że obserwuje dwóch chłopaków. Ze spokojem i z daleka, ale uważnie na nich patrzyła jednocześnie trzymając się blisko pani.
Sama powiodła na nich spojrzeniem, a potem wzrok zawiesiła na Richards wciąż nie wiedząc jak się zachować. Naprawdę była jak dzikuska wypuszczona do metropolii. Powinna zostać tam gdzie jej miejsce – z dala od cywilizacji.
- Jesteś tego pewna? – Machnęła dłonią wskazując na koc i odnosząc się do sugestii aby przyłączyła się do plażowego wypoczynku. Wciąż stała sztywno, z rękoma schowanymi za siebie, jak w wojsku, bo to była jej postawa obronna; bycie surową, zimną i zdystansowaną. – Sama wiesz.. ze względu na Richardsa. – Mówienie po nazwisku było typowym wojskowym zachowaniem. – Nasze ostatnie spotkanie nie było.. – Zrobiła krótką pauzę jako ostatnie spotkanie nazywając to w rzeczywistości pierwsze, kiedy Eve wreszcie odważyła się odwiedzić rodziny zmarłych kolegów, których listy przekazywała. – Nie było przyjemne. – Nie chodziło tylko o to, że Shannon słownie ją zaatakowała. Paxton nie czuła się wtedy dobrze, bo musiała z opóźnieniem przekazać coś, czego nigdy nie chciała ronić. Jednak teraz brała pod uwagę to jak mogła czuć się pani doktor. Że być może robiła coś na siłę sugerując wspólne przesiadywanie na kocu, bo w rzeczywistości wolałaby już nigdy nie spotkać Paxton ani nikogo innego powiązanego z wojskiem.
anestezjolog — cairns hospital
36 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną

(bingo: enemies to lovers)
Stosowała się grzecznie do sugestii Eve, nie chcąc czasami sprowokować psów, albo zwyczajnie wzbudzić w nich niepokoju. Zdawały się kątem oka wciąż zerkać na swoją właścicielkę, jakby wyczekiwały najmniejszego sygnału, co tylko udowadniało, jak wytrenowane były. Sama Richards nie miała wcześniej doświadczenia z czworonogami. Kiedyś, na podwórku wujostwa, w Medelin biegał mały Burek, ale był raczej psem alarmowym, który przy zetknięciu z prawdziwymi złodziejami, sam dałby nogę. Później uciekała przed rozwścieczonym bullterierem kolegi i cudem dała radę umknąć przez ugryzieniem, które zdaje się pamiętałaby do końca życia. Nie nabawiła się przez to wstrętu do psów. Wręcz przeciwnie, od zawsze za nimi przepadała, ale nie mogła wyprosić ojca o zwierzaka. Później przyszedł czas studiów, pracy, prawie zerowego czasu wolnego… do niedawna. Oprócz słonowodnych rybek, dorobiła się w końcu pełnoprawnego psa, za którego miała wziąć odpowiedzialność. Z resztą, niektórzy mówili, że to dobry trening, przed posiadaniem dzieci, o ile Shannon by się na nie zdecydowała. Rozmawiała o tym z Reedem, jeszcze przed jego wyjazdem, niestety, potencjalne plany powiększenia rodziny spaliły na panewce.
- Cześć, Jello - zwróciła się do psiaka, przyciszonym tonem, przystępując do głaskania. Zrobiła to z wyraźną ochotą, pamiętając, że niektórych psów służbowych nie można było pomiziać w podobny sposób. To wręcz okrutne. Każdy zwierzak zasługiwał na odrobinę takich czułości, choćby w wyznaczonej porze, po odpowiedniej komendzie.
Pogłaskała również Apollo, który podszedł jako drugi. Uśmiechała się delikatnie i korzystała z okazji na zapoznanie z osobistymi towarzyszami Paxton. Przy takich dzielnych psach raczej nie idzie odczuwać samotności… prawda?
Przekonana do puszczenia Fiska luzem, zdecydowała się odpiąć smycz, pozostawiając szczeniaka jedynie w cienkich szelkach. Ten nieco podkulił ogon, lekko zestresowany obecnością starszych psów (będąc już nieograniczonym przez smycz), ale szybko dał przekonać się do zabawy, wyczuwając przyjazne podejście.
Słysząc wahanie w słowach kobiety, skinęła z wolna głową. Była pewna.
- Siadaj - zasugerowała raz jeszcze, tym razem już nieco spokojniej, przystępniej.
Odczekała, aż Eve zajmie miejsce obok, aby nawiązać do ich pierwszego, niezbyt przyjemnego spotkania.
- Byłam wtedy w żałobie - to oczywiste, biorąc pod uwagę, że jej małżeństwo było prawdziwe, a uczucia do męża silne. - Mało kogo do siebie dopuszczałam. Nie chciałam słuchać o niczym, co wiązało się z Reedem. Zdążyłam nawet znienawidzić wszystko, co związane z armią.
Ten cały kult poległych, nazywanie ich bohaterami, oddającymi życie za ojczyznę… to wszystko brzmiało drętwo, w zestawieniu z jej osobistą tragedią. „Chwała” nie była w stanie zwrócić jej męża, będącego jednocześnie bliskim przyjacielem.
- Można powiedzieć, że… oberwałaś rykoszetem - uznała, przywołując raczej marny uśmiech na usta. - Lepiej byłoby obarczać cię winą za tamtą akcję. Sęk w tym, że to efekt wielu, złych decyzji.
Nie mogła w nieskończoność nienawidzić Eve, bo ona również nie chciała śmierci Reeda. Nie chciała stracić całego swojego oddziału, a jednak to się stało. Byle rutyna potrafiła zabijać funkcjonariuszy na co dzień pracujących z bronią, a co dopiero żołnierzy, w trakcie przeczesywania połaci nieznanego terenu.
- Potrzebowałam bardzo dużo czasu, aby jakoś stanąć na nogi i spakować resztę jego rzeczy.
Wolała spać przez długie dnie, przebywać z Reedem w snach, co niestety na końcu skutkowało bolesnym rozczarowaniem, po przebudzeniu. Nie przywiązywała wtedy zbyt dużej wagi do swojego wyglądu czy zdrowia. Dopiero impuls ze strony osób trzecich zmusił ją do zawalczenia o swoją przyszłość, bo Reed wcale nie chciałby jej takiej widzieć; złamanej, zrozpaczonej, nie dostrzegającej sensu w dalszej egzystencji.
- Domyślam się, że tobie również nie było łatwo.
Eve nie musiała się jej zwierzać. Jeśli wolała skomentować sytuację krótkim „było beznadziejnie” nie drążyłaby. Szanowała prywatność kobiety, nawet jeśli kiedyś była gotowa zrzucić na nią całą odpowiedzialność za śmierć męża.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Najpierw spojrzała na Apollo zaczepiającego małego Fiska, z którym hasał nieopodal, a potem na Jello, jakby szukała u niej odpowiedzi czy powinna zająć miejsce na kocu. Wielokrotnie poddawała w wątpliwość podejmowane przez siebie decyzje zwłaszcza, że ostatnio znów przejechała się na jednej z ważniejszych. Po tym nie miała już do siebie zaufania ani do świata, który wiecznie robił jej pod górkę. Nawet w Karumbie nie mogło być łatwo. Nie mogła to być zwykła robota prowadząca ją i brata w ślad czegoś, co pomogłoby im z niekończącą się żałobą.
Cholera, miała na głowie tyle niepoukładanych spraw, że wręcz czuła się nie swojo siadając u boku kogoś, kto na jej oko był bardziej ogarnięty od niej.
Usiadła na skraju koca stopy pozostawiając poza jego obszarem, jakby w każdej chwili była gotowa wstać i sobie pójść. Nie chciała się rozgaszczać. W jej mniemaniu swoboda przebywania przy kimś to pierwszy krok do osłonięcia się.
Paxton bała się odsłonić (znów).
Spojrzała na piasek przy swoich stopach uważnie słuchając Richards. Przełknęła ślinę i zacisnęła lewą dłoń w pięść myśląc o niepotrzebnych ofiarach w nie ich wojnie. O tym, jak sama zawiodła się na armii, choć podziwiała Australijczyków za pokojowe podejście do sprawy. Pierwsza zasada – nie zabijamy.
- Zasłużenie – wtrąciła cicho na temat „oberwania rykoszetem”. Nadal uważała, że sobie zasłużyła, zaś w tamtym czasie wręcz potrzebowała tego, żeby ktoś jej przywalił choćby słownie. Chciała poczuć ból; inny od tego psychicznego.
- Udało się? Wstałaś na nogi? – zapytała dyskretnie ledwie zerkając na Shannon. Spodziewała się, że kobieta zdołała spakować niektóre rzeczy po mężu a niektóre z nich zostawiła. Jednak czy zebranie się do tego trudnego zadania faktycznie było jednoznaczne ze stuprocentowym stanięciem na nogi? Jeśli tak, to jak to zrobiła i czemu Eve się nie udawało. Właściwie chyba udało, ale kiedy myślała, że już trzymała się twardo to nagle coś sprawiało, że znów padała na kolana.
- Nie zabijaliśmy – odparła na stwierdzenie na temat jej stanu po wydarzeniach z Uruzgan. – Robiliśmy co mogliśmy, żeby do tego nie dopuścić. Broń wydawała się wtedy zaledwie dekoracją. – Uniosła wzrok na niebo. – Łapaliśmy wrogów, rozbrajaliśmy miny i byliśmy atrakcją dla cywilów. – Mogłaby wręcz powiedzieć, że chwilami było sielsko, jak na okoliczności. – Bawiliśmy się z młodymi cywilami. Graliśmy z nimi w piłkę, a potem – następnego dnia – jeden z nich wyszedł do nas z piłką i.. Scout, mój pies, wyskoczył na niego. Domyślam się, że chciał nas chronić, odciągnąć chłopaka, ale było za późno i.. chłopiec stał za blisko. Nie mieliśmy szans, chociaż gdybym wcześniej była bardziej czujna.. gdybym zauważyła znaki Scouta.. – Prychnęła z pogardą do siebie, bo nie dość, że straciła rezon to na dodatek z nich wszystkich stała najdalej. Pieprzona farciara. – Domyślam się, że wojsko ci tego nie powiedziało. – Dopiero teraz spojrzała na Richards, której już dawno chciała opowiedzieć o tamtych wydarzeniach. Domyślała się, że pani doktor dostała jedynie informacje o tym, że jej mąż zginął w wybuchu, ale nie znała szczegółów. Tymi Paxton chciała podzielić się tych parę lat temu, ale wtedy – jak to stwierdziła Shannon – szybko dostała rykoszetem za cały ból, który kobieta w sobie czuła.
- Braliśmy udział w nieswojej wojnie przeciw ludziom, którzy do walki wykorzystywali dzieci. – Oni mieli strzelać jak najmniej a najlepiej wcale a wrogie mieli to głęboko w poważaniu i robili co im się podoba. Z czymś takim nie dało się wygrać.
- Przepraszam, że tak się stało. – Miała wrażenie, że nigdy nie będzie w stanie przeprosić wystarczającą ilość razy aby wreszcie poczuć ulgę. – To Reed powinien tu siedzieć. – A nie ona pamiętająca szczątki swych kolegów. To jak ciało jednego z nich przygniotło ją do ziemi i co poczuła orientując się, że był to tylko tułów bez nóg. – Przeżycie jednak nie gwarantuje dobrego życia. – To tyczyło się wielu żołnierzy, którzy wrócili z Iraku. Może i wyszli z tego cało, ale ich psychika na zawsze była zniszczona.
- Na Psi Patrol(!), wyszłam na straszną pesymistkę. – Znów prychnęła z nutką rozbawienia, a jednak po ostatnich wydarzeniach w Karumbie ciężko było wykrzesać z siebie coś więcej. Bardziej brało ją na refleksje niż na wygłupy.
- Zmieniłaś mu imię? – Powiodła wzrokiem w kierunku Apollo i Fiska bawiących się jednym kijkiem, a raczej kijaszem, bo na szczeniaka był on zdecydowanie za duży. – Mówiłam, że to bardzo żywiołowy pies i potrzebuje się wybiegać. Bez tego nie będziesz miała spokoju a on będzie się męczyć. – Czworonóg niewykorzystujący swoich atutów/cech był psem nieszczęśliwym. – Lada dzień a zabierze się za twoje akwarium. Widziałam to bydle. – W końcu była w jej domu a czegoś tak ogromnego nie dało się nie zauważyć. – Jesteś jakąś fanką morskich stworzeń? Pierwszy raz widziałam aby ktoś trzymał w domu koniki morskie. W sumie to nie znałam nikogo z akwarium. - Miała ograniczone znajomości. Dużo pracowała, weterani zazwyczaj nie hodowali rybek a reszta znajomych.. trzeba ich mieć. Uśmiechała się do ludzi, bywała miła i mogła z nimi pogadać, ale nie bywała w ich domach na kawie albo drinku.
anestezjolog — cairns hospital
36 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Nie wydawało jej się, aby Eve zasłużenie oberwała wspomnianym rykoszetem, co od razu skomentowała krótkim „Nieprawda”. Nie była despotycznym dowódcą, który prowadził podwładnych na pewną śmierć, traktując ich jak pionki na szachownicy. Drużyna Reeda była zgranym zespołem, który jadał wspólnie posiłki, spędzał razem wolny czas i odpoczywał w jednym namiocie. Tak ścisłe budowanie więzi wśród żołnierzy skutkowało późniejszym zaufaniem na polu taktycznym. Nie ważne, jak często by się nie kłócili, byli w stanie skoczyć za sobą w ogień, co Shannon zaczynała rozumieć coraz bardziej, po kolejnych rozmowach przeprowadzanych z weteranami. Nie wszyscy utrzymywali jednak kontakt ze swoimi druhami. Część zamknęła się w sobie na skutek traumy, o której woleli zapomnieć. Widok znajomych twarzy tylko niepotrzebnie budził przykre wspomnienia.
- Bardzo niepewnie i boleśnie - odpowiedziała, kierując wzrok w stronę hasających psiaków. - Czasami czuję, że… nadal uczę się chodzić. Że to nie to samo, co przed… tym wszystkim.
Chodziła, ale inaczej. Musiała zaadoptować się do nowych warunków, w których nie mogła dzielić się wrażeniami z całego dnia, dzwoniąc do Reeda, albo rozmawiając z nim bezpośrednio, po powrocie do domu.
Już do końca życia będzie pamiętać o swojej stracie, którą to pozostawało jej zaakceptować i jakoś żyć dalej.
Uważnie słuchała opowieści z wybuchu, z wolna kręcąc głową. Nie wiedziała, że chodziło o dziecko, którego ktoś użył w formie żywego ładunku. To coś, czego nie potrafiła pojąć. Składała przysięgę, aby nieść pomoc każdemu, bez wyjątku, jednak świadomość leczenia terrorysty, mordercy czy innego zwyrodnialca, bardzo uwierałaby ją w środku.
- Nie - z wolna pokręciła głową, wzdychając z lekkim poczuciem melancholii. - Używają bardzo ścisłych słów, kiedy mówią o straconych żołnierzach. O tym, jak byli dzielni, patriotyczni, kochali swoją ojczyznę…
Wszystko, byle nie mówić o okolicznościach ich śmierci. To oznaczałoby zbyt wiele dosłownego bólu, którego przy pogrzebie starano się oszczędzić rodzinie.
- Reed lubił grać w piłkę. Lubił chyba każdy rodzaj sportu i… non stop namawiał mnie na pływanie kajakami, to była jego ulubiona aktywność.
Pokręciła głową, z cieniem uśmiechu, zdając sobie sprawę, że Richards musiał podejść bardzo blisko. Możliwe, że nawet zawołał chłopca po imieniu, z uśmiechem na twarzy podbiegając do niego… gdy nagle nastała kompletna ciemność.
Bała się tego. Wcześniej nie poświęcała tej koncepcji zbyt wiele myśli, ale kilka razy złapała się na obawie rychłej śmierci. Takiej, w której człowiek nie ma szans na pożegnanie z rodziną, połowiczne uporządkowanie spraw czy nawet pomyślenie o najbliższych. Widziała takie śmierci, również w szpitalu, ale starała się nie podchodzić do nich zbyt personalnie. W końcu pękła.
- Tak - podsumowała cicho, mocno zaciskając usta. Wysyłano żołnierzy do realizowania czyichś politycznych celów. Lekką ręką przerzucano ich w strefę zagrożenia, kusząc dużymi możliwościami zarobkowymi. Co z tego, skoro część wracała bez kończyn, z szarganą psychiką, albo w trumnie.
- To nie twoja wina - powiedziała wyraźnie, ignorując wzmiankę o Reedzie, który powinien teraz siedzieć obok niej. - Nie chciałby, żebyś się o to obwiniała. Wiem, że to nie jest łatwe…
Wmawiać sobie coś, co ktoś martwy by powiedział, gdyby żył. I tak, przeżycie istotnie nie oznaczało lepszego życia. Wiele elementów składało się na jedną całość, wpływając tym samym na jakość egzystencji.
- Każdy ma prawo do małego pesymizmu - stwierdziła z lekkim uśmiechem, doceniając tę autorefleksję ze strony Paxton. Niektórzy uznaliby to za formę terapii, ale Shannon nie chciała zbyt dosłownie odstraszyć od siebie Eve, używając tak fachowego słownictwa.
Pokręciła głową przy pytaniu o zmianę imienia Fiska. Zostało takie same. Było krótkie, mało skomplikowane i chociaż kojarzyło się z czarnym charakterem z uniwersum Marvela, to należało przecież do bardzo uroczego, małego pieska.
- Współczuję wszystkim, biednym jamnikom, które nie mogą się wybiegać, zamienione w małe klopsy przez leniwych właścicieli - skomentowała, pijąc rzecz jasna do psów genetycznie predysponowanych do polowań, zamienionych w spasione serdele. One z pewnością się męczyły w takim stanie.
- Tysiąc litrów - uściśliła, w temacie pojemności akwarium, tonem dumnej akwarystki. - To całkiem odprężające hobby. Czasami męczące, kiedy trzeba zmieniać wodę, ale interesujące.
Biorąc pod uwagę te wszystkie koralowce, ukwiały i obsadę stworzonek, całość stanowiła mały ekosystem, który obserwowało się z ciekawością, śledząc życie poszczególnych mieszkańców.
- Wiesz, koniki morskie to bardzo interesujące zwierzęta – podjęła, wywołana do tablicy pytaniem o swoich podopiecznych. - Lubią, jak się je głaszcze, a ich poród wygląda bardzo zabawnie, trochę jakby miały czkawkę. I to samiec rodzi!
Uniosła palec wskazujący w powietrze, bo to bardzo ważna ciekawostka. Taka nietypowa można by rzecz. Koniki morskie walczyły z patriarchatem, zanim to było modne.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Życie nigdy nie będzie takie samo, jak przed tym wszystkim – stwierdziła śmiało, bo to nie możliwe aby wrócić do poprzedniego stanu. – Jest na to naukowe określenie.. To stan, w którym już nie możesz wrócić do poprzedniego. Jak z pastą do zębów. Kiedy ją wyciśniesz z tubki, to już nie wsadzisz z powrotem. Ta pasta już nie będzie taka sama. – Czy to była entropia? Eve uciekło z głowy to naukowe określenie a nie chciała nim palnąć, gdyby okazało się błędne (sama autorka też nie pamięta tej nazwy, ha).
Chciałaby wierzyć, że nie była niczemu winna, ale wmawiała sobie to przez tyle lat (i przy okazji nie słuchała nikogo, kto mówił odwrotnie), że ciężko było zmienić zdanie. Nagle przestawić się i żyć bez tego poczucia. Nie dało się. Paxton dobrze to wiedziała, ale był jeden plus – już tak bardzo się tym nie zadręczała. Czuła się winna, ale nie katowała się tym emocjonalnie tak samo jak kiedyś.
- Specjaliści nazywają to ładnie – winą ocalałego. – Uśmiechnęła się odrobinę smutno uświadamiając sobie, że właśnie podała swoją prywatną diagnozę komuś praktycznie obcemu. Po co to zrobiła? I czemu się przed tym nie powstrzymała? Przecież to niedorzeczne, bo od samego początku czuła się niekomfortowo, a jednak wyjawiała Richards to, z czym się zmagała. Z własną diagnozą, która była jedynie częścią całej składowej jej wielu problemów.
Znów uciekła wzrokiem na wodę. Nie ważne jak wiele razy Shannon powtórzy, że Eve nie była winna. Niczego to nie zmieni. Stało się. W głowie pozostały wspomnienia i głębokie uczucia, których nie wypleni. Zostaną w Paxton na zawsze. Różnica pomiędzy Eve teraz a sprzed paru lat polegała na tym, że jako tako nauczyła się z tym żyć. Raz było lepiej a raz gorzej, ale funkcjonowała.
Prychnęła, ale nie wyjaśniła czemu. Ironicznie rozbawiło ją określenie „mały pesymizm”, bo u Eve był on przewlekły. Na pewno było z nią lepiej niż bezpośrednio po powrocie z frontu, ale dalsze jej życie było pełne ciągłych wahań, jakby choć raz na dłużej niż parę tygodni nie mogło być naprawdę dobrze. Na tyle dobrze, żeby wreszcie się uśmiechnęła, ale tak szczerze z prawdziwego rozbawienia wychodzącego prosto z wnętrza (a nie wyuczonego grymasu, który był na tyle prawdziwy, że mało kto doszukiwał się w nim nałożonej maski).
Przy wzmiance o jamnikach spojrzała na Richards i prawie sama się uśmiechnęła, ale jednak nie dała rady. Świeże wydarzenia z Karumby wciąż siedziały w jej głowie.
- Ile? – Tysiąc litrów to kupa wody. To tak dużo, że Eve nawet nie pomyślała, iż dokładnie tyle może mieścić się w widzianym wcześniej akwarium. – W jakiś sposób odprężające? – Co dokładnie odprężającego w tym było? Skoro nie wymienianie wody to co? Dekorowanie akwarium? Mówienie do rybek? A może ich obserwowanie. Paxton była tego ciekawa, choć jako zapalona psiara sceptycznie podchodziła do pomysłu, że ryby mogły działać terapeutycznie.
- Nie jestem przekonana. – Nadal była sceptyczna co do tego, że koniki morskie mogły być interesujące. Nigdy nie miała z nimi do czynienia i nastawienie też miała jakieś kiepskie. Jakoś niespecjalnie widziała w rybach coś wyjątkowego (bo nigdy ich nie miała, nie głaskała koników i ich nie obserwowała). – Teraz to mnie wkręcasz – stwierdziła na temat rodzenia samców. – Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że samiec konika rodzi kichająć? – Była niedowiarkiem. Jak nie zobaczy to nie uwierzy albo po prostu starała się jak tylko mogła, żeby jeszcze bardziej nie odsłonić się przed Shannon. Właściwie to przed nikim nie chciała się odsłaniać. Nie licząc brata i Sue Ann, chociaż i przed nimi momentami kryła więcej niż powinna, bo przez to całe duszenie w sobie emocji popadała w skrajności.
- Shannon, jesteś lekarzem, prawda? Pracujesz w szpitalu. – W klinice weterynaryjnej poruszono ten temat. Głównie przez samą Richards i jej ojca, którzy wykłócali się o jej życie towarzyskie. – Macie swoje zasady, składacie przysięgę i leczycie wszystkich? – dopytała musząc mieć pewność, że dobrze rozumiała całe to honorowe podejście lekarzy. Nie znała go aż tak dobrze, bo nie miała do czynienia z lekarzami. Przynajmniej nie na stopie prywatnej (innymi słowy z żadnym lekarzem nie randkowała). – Co się dzieje ze złymi ludźmi? Nie. – Pokręciła głową, bo źle zadała pytanie. – Co gdyby do szpitala przywieźli ciężko rannego skurwiela? Takiego, co chociażby handluje dziećmi. – Niby podała tylko przykład (pierwszy lepszy), lecz wcale on taki nie był. Miała ostatnio do czynienia z podobnym osobnikiem, którego próbowała ratować po postrzale tylko po to, bo być może posiadał on ważne informacje. – Ratujecie go wtedy? – Znów spojrzała na fale. – Robicie wszystko aby przeżył, chociaż w ogólnym rozrachunku już dawno nie powinien? - Tylko kto czynił ten cały "ogólny rozrachunek"? Kto osądzał? Kto stwierdzał, czy ktoś miał prawo żyć? Cóż, zdaniem Eve, ludzie mieli tę moc choć bali się z niej skorzystać zasłaniając prawem i sprawiedliwym procesem (tak sprawiedliwym, że niewinni szli za kratki a prawdziwych zwyroli nie skazywano).
anestezjolog — cairns hospital
36 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Z wolna skinęła głową, przyznając rację co do trafności przytoczonej przenośni. Niektóre punkty zwrotne w życiu były nie do odkręcenia. Chociażby dorosłość, która zarówno fascynuje, jak i przeraża dzieciaki.
- Mój tato powiedziałby: No tiene caso llorar por leche derramada - kątem oka zerknęła na Eve, na wpadek gdyby ta zapytała o dosłowny sens wypowiedzianych słów. Zapewne nie na miejscu byłoby nazywanie czyjejś traumy „rozlanym mlekiem”, nie mniej, to metafora bardzo podobna do tej z pastą. Z rozlanego mleka niewiele można zrobić… z wyciśniętej pasty już prędzej idzie użyć jej do mycia zębów, a jeśli nie, to do polerowania, albo odplamiania.
- Bardzo dosłownie - skomentowała cicho wzmiankę o winie ocalałego. Będąc na miejscu ów ocalałego z pewnością znienawidziłaby wszelkich terapeutów za tak obrazowe nazywanie problemu. Zdaje się, prędzej złapałaby nić porozumienia z kimś, to przeszedł to samo, niż z ważniakiem zza biurka, notującego krótkie hasełka w pamiętniku. Terapia grupowa przy wykorzystaniu leków na receptę (jeśli są wymagane) to chyba najbardziej swobodna forma przejścia przez życiowe trudy. Nie mogła mówić za wszystkich, bo każdy miał do tego podejście indywidualne, nie mniej, na nią by podziałało. Szkoda, że sama nie wpadła na pomysł zapisania na terapie grupowe, woląc po śmierci męża barykadować się w mieszkaniu, a w pracy funkcjonować niczym robot.
Przeczuwała, że Paxton wciąż zmagała się z pokłosiem tragedii w Afganistanie, przez co nie chciała nadmiernie wyolbrzymiać problemu. Każdy musiał sam przejść przez poszczególne etapy, które wcale nie prowadzą do ostatecznego „wyzdrowienia”. Człowiek się zmieniał na skutek traumy i mógł jedynie jakoś wdrożyć się w codzienność, w zupełnie innym, nieznanym dotąd wymiarze.
- Chyba musisz tego doświadczyć na własnej skórze - przyznała, przy tym sceptycyzmie, względem relaksu przy morskim akwarium. - Mówisz, że nie czujesz spokoju, widząc spokojnie pływające rybki, falujące ukwiały i koralowce? To jak oglądanie kawałka oceanu, ale w zbiorniku.
Terapia wyciszająca, jak nic. Dodatkowe prace, takie jak wymiana wody czy czyszczenie poszczególnych elementów to takie urozmaicenie w trakcie przechodzenia przez kolejne etapy rozwoju małej społeczności morskiej.
- Nie mów mi, że nigdy nie nurkowałaś na rafach koralowych - nieco wywaliła oczami, czekając na odpowiedź. Tak nie może być. Eve mieszkała rzut beretem od morza pełnego możliwości i z tego nie korzystała? Nonsens.
- Przysięgam, na wszystko co kocham, że cię nie wkręcam - zapewniła uroczyście, przykładając jedną dłoń do serca. Uśmiechnęła się w trakcie, bo doprawdy to niesamowite, jak Eve nie dowierzała w jej naukowe ciekawostki. Informacje miała przecież z pierwszej ręki, jako posiadaczka koników morskich.
- Może kiedyś mój samiec będzie rodził, wtedy od razu dam ci znać - zaoferowała, co oczywiście miało służyć celom edukacyjnym. - I będziesz musiała wtedy przyjechać naprawdę szybko, żeby nie przegapić porodu.
Zaśmiała się krótko, bo wizja Eve spieszącej się na poród konika morskiego jawiła się w komediowych barwach. Oby nie spowodowała małego wypadku, w trakcie szaleńczej jazdy!
Z wolna skinęła głową przy pytaniu o pracę w szpitalu. Nic się zmieniło od ostatniego momentu, gdy o tym mówiła.
- Tak… - lekko zmrużyła oczy, gdy zapytano o przysięgę. Pytania Eve z pewnością do czegoś zmierzały, na co Richards czekała z zaciekawieniem odmalowanym na twarzy. Lekko zmarszczyła czoło, słysząc o złych ludziach, których notabene również należało otoczyć opieką lekarską. Nie ważne, jak obrzydliwi by nie byli.
- Jesteśmy obowiązani do ratowania każdego życia – istniały wyjątki, jak ciąża zagrożona, kiedy trzeba wybierać między wcześniakiem, a matką, jednak podany przez Eve przykład nie wiązał się z takim dylematem.
- Działamy tak samo, jak sanitariusze - rozwinęła, dostrzegając, jak Fisk biegnie w jej stronę, razem z patykiem w pysku, za który zaczepiał go Apollo. - Mogą być z różnych państw, ale ich obowiązkiem, jest udzielanie pomocy każdemu, kto jej potrzebuje, bez względu na to, po której stronie walczy.
Żołnierze lubili traktować to jako zdradę, ale to już ich problem. Dopóki dało radę kogoś uratować, przystępowało się do tego.
- Konwencje genewskie - uściśliła jeszcze rzeczowym tonem, pamiętając jak wałkowała te artykuły w czasie studiów medycznych. - Zaprezentowano je po drugiej wojnie światowej. Miały nieco bardziej ucywilizować konflikty, ale jak widać na przykładzie Rosji… niczego nie zapewniają.
Niezmiernie ją to wkurzało. Każda wzmianka o terrorystycznym państwie powodowała u niej odruch wymiotny, mając na uwadze, jak traktowano cywili oraz jeńców wojennych w trakcie całego, popapranego konfliktu.
- Gdybym była lekarką w Rosji, pewnie wyrzuciłabym psychola na ulicę, ale niestety jestem osobą moralną - wygięła usta w nieco sztucznym uśmiechu, zdradzającym, że wcale nie chciała się urodzić w tak podłym ustroju państwowym. Nie obarczała zwykłych obywateli za to, co się działo, nie mniej, mogliby wyjść na ulicę i protestować. Rewolucja zaczynała się od ludu.
- Lepiej jest na nich patrzeć bezosobowo - kontynuowała, wyciągając rękę do Fiska, który podszedł bliżej, nieco dysząc. - Podobnie, jak robią to strażnicy w więzieniu. Wykonujemy tylko swoją pracę. Nie jesteśmy sądem, ani policją, aby wyciągać konsekwencje za ich czyny. Nawet jeśli czasami byśmy chcieli.
Sięgnęła po składaną miskę i wlała do niej wody z filtrowanej butelki, aby psy mogły się napić.
- Jakiś czas temu w szpitalu pojawił się uzbrojony mężczyzna - zaczęła, dzieląc się tematem, którego nie poruszała przy zbyt wielu osobach. - Był chyba… ojcem, albo opiekunem małej pacjentki. Trafiła do nas w okropnym stanie. Facet zaczął mierzyć bronią do lekarzy, po tym jak wszedł do sali operacyjnej. Postrzelił instrumentariuszkę, a reszcie pozostawił traumę.
Była wtedy w domu, odsypiając poprzednią zmianę. Opuściła szpital zaledwie trzy godziny przed całym zajściem.
- Ja miałam szczęście, ale moi koledzy i koleżanki… to było dla nich straszne przeżycie.
Pokręciła głową i westchnęła, widząc jak Fisk rozchlapuje dookoła wodę. Zamierzała nalać kolejną porcję, aby Apollo i być może Jello, również skorzystały.
- Jeśli wymagałby leczenia, ze względu na rany śmiertelne, żaden lekarz nie mógłby odmówić.
Takie zachowanie groziłoby poważnymi konsekwencjami prawnymi. Ktoś wymyślił kiedyś taki system i póki co, nikt z nim nie walczył.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- To brzmi bardzo nerdowsko. – Tylko jakiś oceaniczny świr jarałby się patrzeniem na ukwiały. Tak przynajmniej Eve sądziła, ale trzeba jej wybaczyć, bo poza psami nie widziała świata. Nie znała go z każdej strony, bo wiele ją w życiu ominęło. Po śmierci Isabelle nie miała już dzieciństwa, a potem było tylko coraz gorzej. Jej doświadczenia i poznawanie świata ograniczały się do tego co znała. Nie lubiła wychodzić poza swoją strefę komfortu, dlatego nie rozumiała jak ktoś mógł czerpać spokój z gapienia się na ryby. Po prostu nigdy tego nie robiła, więc nawet nie mogła powiedzieć, co by wtedy poczuła.
- Jeśli powiem, że nie to nie będziesz świrować? – Chociaż właśnie to powiedziała i aż się skrzywiła czekając na szaloną reakcję. Nie dlatego, bo nie lubiła żywych ludzi. Wręcz przeciwnie, na swój sposób ją fascynowali, ale bardziej byłoby jej głupio. Wiedziała, że ciężko uwierzyć w jej zerowe morskie doświadczenie zwłaszcza, że była mieszanką pięknego wybrzeża. Normalna osoba szybko by to wyjaśniła, ale w jej przypadku to nie było łatwe. Miałaby mówić o morderstwie siostry i samobójstwie ojca? To raczej kiepski temat do rozmowy, dlatego Eve od dłuższego czasu uchodziła za zamkniętą w sobie kobietę, chociaż miała wiele do zaoferowania.
Nie mogła uwierzyć, że właśnie ktoś zapraszał ją na poród konika morskiego. Nigdy nie spodziewała się, że w swym życiu zamiast zaproszenia na kawę albo na drinka usłyszy coś takiego. Nie żeby chciała iść z Shannon na drinka.. na pewno nie.
Nie bez powodu poruszyła temat moralny. Myślała o tym co zrobiła, a raczej czego by nie zrobiła gdyby nie posiadane przez mężczyznę informacje. O tym, że pozwoliłaby bratu na straszną rzecz, ale powstrzymała go tylko dlatego, bo mogła mieć z tego korzyść. Nie czuła litości ani nie było jej przykro z powodu takich sukinsynów. Nie czuła się także moralnie zła, bo życzyła śmierci handlarzom dzieci. Nie postrzegała świata w dwóch kategoriach i nawet jeśli współpracowała z policją, to wcale nie była zobowiązana jak oni. Miała swój rozum i swoje życie. Nikomu niczego nie obiecywała ani nie składała przysięgi. Była kim była. Stała się taka przez doświadczenia i choćby chciała to czuła, że się nie zmieni. Że już do końca życia będzie w sobie nosić tego strasznego małego demona, który pozwoliłby jej pociągnąć za spust gdyby tylko na końcu lufy miała kogoś tak obrzydliwego jak Paterson.
- Nie ma nic złego w byciu moralnym – wtrąciła, kiedy usłyszała, że Shannon „niestety była osobą moralną”. Eve uważała, że każdy miał prawo do własnego zdania a ktoś, kto konsekwentnie trzymał się własnych zasad tym bardziej zasługiwał na szacunek. Ona sama konsekwentnie nie uważała się za w pełni moralną. Miała swoje zasady, ale na pewno daleko jej było do bycia prawą obywatelką.
- A gdybyś nie składała przysięgi? – dopytywała dalej. – Co byś zrobiła ze skurwielem, gdybyś nie czuła na sobie widma konsekwencji złamania danego słowa. – Czy nadal ratowałaby tego sukinsyna? Paxton była tego ciekawa nie po to aby poczuć się lepiej albo gorzej. Może szukała moralnej inspiracji, żeby nieco stłumić w sobie mordercze rządze albo potrzebowała posłuchać kogoś, kto nie miał w głowie tych szalonych myśli. Kogoś, kto wczoraj nie musiał patrzeć na zdjęcia dzieci w camperze handlarza. Kogoś, kto lubił patrzeć na ryby, bo te je uspokajały. - Tak, wiem. Już jesteś po przysiędze. Nie zmienisz tego. Mleko się rozlało. To czysto hipotetyczna sytuacja. – Być może jakaś alternatywna rzeczywistość, w której nie trzeba składać przysięgi albo jakimś cudem Richards nie ukończyła studiów.
Paxton zerknęła na kobietę, potem na dwa hasającego wokoło psy i Jello, która leżąc cały czas obserwowała pozostałych towarzyszy. Nie wpadła na to, że właśnie nieco się wygadała, bo wspominając o rozlanym mleku nawiązała do słów, których przecież nie powinna rozumieć. Poprawka, nikt jej nie pytał, czy rozumiała hiszpański, więc to nie jej wina.
anestezjolog — cairns hospital
36 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Określenie, że coś, co padało z jej ust brzmiało nerdowsko, odbierała jako komplement. Podkreśliła to nawet delikatnym, acz wyraźnym uśmiechem, w którym widać było dumę. Interesowała się wieloma dziedzinami, powiązanymi z medycyną, albo ogólnie przyjętą - biologią. Zdaje się, że jej ulubioną stacją telewizyjną było National Geographic, a ciekawostki naukowe traktowała jak rozrywkę. Potrafiła mówić o tak zawiłych rzezach, że większość przeciętnych ludzi spotykanych na co dzień, nie miałaby pojęcia, co miała na myśli. Tak, na swój sposób była zadowolona z tak szerokich zainteresowań, przez co łatwo nawiązywała rozmowy nawet z nieco opornymi pacjentami, zamkniętymi w swoim świecie.
- Może tylko odrobinę - przyznała, słysząc, że Eve nie miała jeszcze okazji zwiedzać tutejszej rafy koralowej. - Jeśli uda mi się znaleźć wystarczająco dużo czasu po zmianach w szpitalu, chyba się skuszę.
Lubiła czerpać spokojną energię z bliskości z naturą. Kochała zwierzęta, a połowę domu najchętniej obstawiłaby roślinami. Po śmierci Reeda szukała odpowiedniej scenerii, która potrafiłaby wyciszać nadmiar negatywnych myśli i wprawiać w stan, pokroju medytacji. Nadmorskie krajobrazy działały najbardziej efektywnie, pod względem wyrównywania tętna oraz niwelowania nerwowego zaciskania dłoni. To był zdecydowanie jej żywioł.
Moralność była poniekąd wyznacznikiem człowieczeństwa, chociaż nie zawsze podsuwała najlepsze rozwiązania, wygodne dla poszczególnych osób. Nieraz nakazywano ludziom walkę z prywatnie wyznawanymi wartościami, na rzecz dobra ogółu, kosztem jednostki. Czy Shannon wierzyła w to, że cel uświęcał środki? Większość lekarzy, dzięki którym medycyna się rozwinęła podzielała ten pogląd. Eksperymentowano na zwierzętach, na ludziach, aby dojść do pewnego postępu, co Richards w pewnym stopniu rozumiała. Nie byłaby jednak w stanie regularnie krzywdzić żywych stworzeń, byle piąć się po szczeblach odkryć oraz własnej kariery. Takie zachowanie, sprzeczne z aktualnym charakterem zrobiłoby z niej kompletnie inną osobę.
Ściągnęła brwi, kiedy wspomniano o braku przysięgi. Dla wielu była ona formułką, której zignorowanie mogło kosztować licencję. Każdy miał swoje prywatne poglądy, jednak w pracy musiał nieść pomoc każdemu, kto jej potrzebował. Jeśli natomiast rozchodziłoby się o strzelca, który został ranny i wymagał leczenia…
- Gdyby ten ktoś skrzywdził moich bliskich i przyjaciół, nie byłabym w stanie patrzeć, jak wraca do zdrowia - odpowiedziała, patrząc bezpośrednio na Paxton. Nie sądziła, że ta przeciągnie temat dosyć nieprzyjemny, do poruszania na plaży, kiedy w tle wesoło biegały sobie czworonogi. Skoro jednak sama do niego nawiązała, wspominając zdarzenie ze szpitala, nie zamierzała unikać odpowiedzi.
-Nie dobiłabym go - tyle była pewna. - Ale też nie ratowałabym go, gdyby rany były rozległe. Odmówiłabym ingerencji.
Wybrałaby zaniechanie, w przeciwieństwie do bezpośredniego zabicia człowieka. Nie sądziła, aby kiedykolwiek była w stanie to zrobić. Wysoka empatia oraz wrażliwość nie pozwoliłby jej się w pełni otrząsnąć po wyrządzeniu komuś śmiertelnej krzywdy. Nie przypominałaby już siebie, a kogoś, kto zdradził własne przekonania, pokonany przez przemożną chęć zemsty, rozbudzonej najpewniej przez traumatyczne doświadczenia.
- Dlaczego mnie o to pytasz? - zapytała cicho, ze swoistą troską wpatrując się w siedzącą obok, byłą żołnierkę. - Czy coś się stało?
Nie była pewna, na ile Eve pokusi się o szczerość. Czy to, o co pytała nie była ścisłą tajemnicą, którą nie warto dzielić się z wdową po koledze z oddziału. Nie dowie się, jeśli nie zapyta, dlatego wypowiedziała swoje słowa na głos, cierpliwie czekając na jakąkolwiek formę odpowiedzi.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Kiedyś starała się być zabawna. Właściwie dobrze jej to wychodziło, co uważała za wychodzenie na prostą po życiowych ekscesach. Niestety szybko przekonała się, że nadal żyła na równi pochyłej i pomimo starań wiecznie staczała się w dół. Potem znów się podnosiła i raz jeszcze dostawała kopa aby zejść niżej. Nie ważne ile razy próbowała zadbać o swoje zdrowie psychiczne, to i tak nie zdawało testy, bo życie i ludzie wokoło dawali jej w kość. Eve już dawno pogodziła się z tym, że bycie prawdziwie szczęśliwą omijało ją szerokim łukiem i choć bardzo mocno nie chciała przekładać swego negatywnego podejścia na innych, to po wydarzeniach w Karumbie ciężko było spojrzeć na świat przychylnie. Miała mętlik w głowie. Wciąż doszukiwała się drugiego dna w wydarzeniach, które miały tam miejsce i choć nie była z tych co otwierały się na innych, to bywała ciekawska.
Trafiło na Shannon.
Biedna padła ofiarą Paxton, która zmagała się z wieloma wewnętrznymi dylematami, jakich część wyszła na wierzch pod wpływem ostatniej wyprawy.
Dlaczego mnie o to pytasz?
Nie była tym zaskoczona. Im bardziej dopytywała Richards o szczegóły tym bardziej dawała do zrozumienia, że coś było na rzeczy.
Paxton była zamkniętą w sobie kobietą, ale możliwe, że to całe dopytywanie o ratowanie skurwieli miało być pewnego rodzaju wołaniem o rozmowę. O coś, o co jawnie by nie poprosiła, bo była na to zbyt dumna i zbyt wymagająca wobec samej siebie.
- W mojej pracy zawsze coś się dzieje zwłaszcza, że.. – Pokiwała głową na boki uznając, że chyba najpierw powinna wyjaśnić swoje położenie. – Wiesz od ojca, że prowadzę ośrodek tresury psów, ale też jestem ich przewodnikiem. Jello i Apollo – Na których właśnie spojrzała. – pracują ze mną przy różnych sprawach. Handel bronią, narkotykami, ludźmi, szukanie zaginionych albo zmarłych. – Zrobiła krótką pauzę z uwagą patrząc na Shannon, która w szpitalu też napatrzyła się na różnego rodzaju pacjentów. Widziała te lżejsze i gorsze przypadki, o których uratowanie starali się wszyscy a co niestety czasami spalało na panewce. – Jeżdżę po Australii tam gdzie jestem potrzebna. – Nie mówiła o tym, że była dobra (bo nie lubiła się przechwalać). Richards na pewno widziała psy na lotnisku albo z niektórymi policjantami, ale nie każdy z nich miał fach w ręku. Nie każdy mógł pochwalić się doświadczeniem w byciu przewodnikiem wyspecjalizowanego psa, który wcale nie odwalał całej roboty. Człowiek był w tym układzie bardzo ważny i to wyróżniało Eve, bo miała przeogromną wiedzę o psach. Latami zagłębiała wiedzę na ich temat. Na ich zrozumieniu i zaufaniu. Dzięki temu osiągnęła wysoki poziom i cały czas nad nim pracowała. Była przewodniczą, ale też treserem a to jeszcze bardziej pomagało pojąć pracę czworonogów, które całym sercem uwielbiała.
- Ostatnio – Wzięła głęboki wdech. – .. właściwie wczoraj stamtąd wróciłam. – Jednak z racji oficjalnego śledztwa policji nie mogła powiedzieć wprost skąd przyjechała. – Czy to co powiem możesz podciągnąć pod tajemnicę lekarską albo jeśli kiedykolwiek będziesz chciała to komuś opowiedzieć, to po prostu zmienisz imiona? – Nie mogła mówić wprost o śledztwie, ale skoro poprosiła o coś takiego, to najwyraźniej czuła potrzebę wygadania się. Przedziwne, ale ostatnie czego się spodziewała to możliwość opowiedzenia o tym Shannon Richards. – Był pewien człowiek – Postarała się jednak mówić ogólnikowo, choć szczegóły całej sprawy Mary Beth były wręcz wyrwane z niesamowitego kryminału. – który trzymał u siebie zdjęcia dzieci. To nie był plik na komputerze – Co sugerowałoby ściągnięcie ich z sieci. – a album zdjęć robionych na jednym tle. Jego tle. – W jego przyczepie. – Znalazłam go. – Pominęła udział brata w tej historii, bo.. cóż, Eve była skryta. – Był.. mizerny. Struchlały i nijaki. Był tylko pionkiem i zaczął gadać. Mówił o tym, komu przekazywał porywane dzieci. Spodziewam się, że mu nie były potrzebne. Tak na siebie zarabiał i.. gdyby ktoś mi nie przerwał to nie przestałabym go bić. – Na potwierdzenie swych słów opuściła wzrok na wysuniętą do przodu dłoń z widocznymi śladami. Wymierzyła Petersonowi z co najmniej trzy ciosy w twarz. Od czegoś takiego skóra na dłoni była poraniona. – To.. – Jej chęć pobicia gościa miała głębsze dno, ale nie umiała do niego przejść. Śmierć Isabelle nie była czymś, o czym mówiła tak po prostu. – ..przestałam, bo wiedziałam, że facet mógł mieć jakieś informacje. Mógł wiedzieć, kto zajmuje się handlem dziećmi, ale wtedy.. ktoś do niego strzelił. – Policja, ale o tym też wolała nie wspominać. – Znów się na niego rzuciłam, ale tym razem chcąc zatamować krwawienie. Nie zrobiłabym tego – Nie ratowałaby go. – gdybym nie podejrzewała, że posiada wiedzę, która uratowałaby wiele dzieciaków. – Pozwoliłaby mu umrzeć. Tak po prostu. - W głębi duszy chciałam, żeby się wykrwawił, ale rozum podpowiadał, że.. cholera, on na pewno wiedział tak wiele.. - Jawnie przyznała się do godzenia się na czyjąś śmierć. Do tego, że nie udzieliłaby pomocy postrzelanemu facetowi, bo jej zdaniem na to nie zasłużył.
Co ona wyprawiała.
- Sorry, to kiepska plażowa rozmowa. - To kiepska jakakolwiek rozmowa. Nie ważne czy była pierwsza, druga, czy setna. Na plaży czy na trzepaku. - Może lepiej już pójdę, żeby jeszcze bardziej cię nie dobijać. - Po co to wszystko powiedziała? Po co ta cała historia? Przecież jakoś poradziłaby sobie bez tego. Nie musiała się nikomu wygadywać, a przynajmniej w to chciała wierzyć.
ODPOWIEDZ