Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Po ostatnim wyskoku z alkoholem, przez który (oraz mieszankę leków na depresję) miała najgorszego trzydniowego kaca na świecie, długo nie przychodziła do baru. Wolała znów nie kusić losu i nie zapijać smutków, dlatego skupiła się na pracy, czytaniu starych książek, które kiedyś dostała od babci i pomagała bratu przy budowie domu. Zajęła swój umysł i ciało ważnymi sprawami nie zapominając kompletnie o swoich kolegach weteranach. Wiedziała, że spotka ich w barze bez uprzedniej zapowiedzi. Mieli swoje stałe dni, w które przychodzili do Lucky Lou’s i siadali przy jednym stole. Czasami była ich tylko dwójka a innym razem zbierało się aż dziesięć osób. Wieczór karaoke okazał się przyciągnąć większość z nich w tym Eve, która ochoczo przywitała się z kolegami. Nie zamierzała popełnić tego samego błędu z alkoholem odpowiedzialnie pijąc tylko piwo zero, co nie spotkało się z krytyką ani zdziwieniem. Za to uwielbiała swoich chłopaków; przy nich mogła być sobą bez obawy, że zostanie oceniona albo ktoś zarzuci ją milionem pytań. Chyba, że rozchodziło się o jej ulubione karaoke, którego dzisiaj nie chciała śpiewać, a o jakie dopraszali się weterani. Na szczęście w barze zebrało się dużo osób i o dziwo sporo też chętnych do śpiewania.
Nie zwracała uwagi na innych ludzi ani na te najgłośniejsze grupki, których większość zebrała się po drugiej stronie lokalu. W Lorne Bay nie trudno było natrafić na znajomą twarz, dlatego Eve im się nie przyglądała, aż do momentu wyjścia na zewnątrz. Przeszła przez chmurę papierosowego dymu utworzoną przez małe stadko kobiet, z których jedna była ekspedientką w tutejszym markecie. Poszła dalej w kierunku swojego samochodu, minęła (jak sądziła) obciskującą się przy Volvo parę i gwałtownie się zatrzymała pod wpływem zapalonej w głowie czerwonej lampki. Zaalarmowały ją słowa mężczyzny, który stał blisko opierającej się o samochód kobiety. Zachęcał ją do wspólnego spaceru. Był bardzo nachalny i głuchy na odpowiedzi w stylu „upiłam się”, „niedobrze mi” i „szukam taksówki”.
Paxton uniosła wzrok na niego, a potem odwróciła się dokładniej przyglądając facetowi.
- Chodź, poznamy się lepiej – zachęcał w dalszym ciągu ślepy na stan towarzyszki, która ledwo stała na nogach i pochylała się tak, jakby zaraz miała zwymiotować. Eve dokładnie przeanalizowała sytuację. Wyłapała sposób w jaki stał facet i jak opierał się dłonią o samochód tuż nad kobietą oraz to, że tamta w jednej dłoni trzymała hot-doga. Zważając na to, że stacja była nieopodal, musiała go sobie kupić i może chciała wrócić do baru, ale już nie miała siły albo to facet poratował ją jedzeniem, z którym akurat szedł ze stacji. Cokolwiek się zadziało hot dog musiał źle zadziałać na nieznajomą, której twarzy nie widziała (tylko jaj pośladki). Nagle przypuszczenia Paxton stały się prawdą i z ust kobiety poleciał siarczysty paw prosto na nogawki i buty nachalnego gościa. Facet jęknął, odskoczył i zaczął warczeć, bo nie tak planował zapoznawać się z sexy laską.
- Wystarczy tego – powiedziała na tyle głośno aby słowa dotarły do mężczyzny. Miała dość patrzenia na tę żałosną scenę i była pewna, że jak tylko złość minie, to facet wróci do swego planu zachęcania nowopoznanej do bliższego kontaktu.
- Co ci do tego, głupia babo?
Mężczyzna zrobił dwa kroki do przodu, jakby w natarciu na Paxton, która tylko wyciągnęła przed siebie dłoń. Dałaby słowo, że nawet go nie popchnęła. Że się odbił od jej dłoni i poleciał na tyłek, ale prawda była taka, że użyła do tego nieco siły, bo nie miała czasu ani ochoty użerać się z tym dupkiem.
- Hej, jak się czujesz? – Pomogła kobiecie się wyprostować i dopiero wtedy dostrzegła jej twarz. Tę samą twarz, którą ujrzała w progu domu zmarłego kumpla, przyjaciela, brata.. określiłaby Reed’a wieloma słowami włącznie z „zawiodłam go dopiero po roku przekazując żonie list z grobu”.
Przez ułamek sekundy pomyślała, że po prostu mogłaby się wycofać i pójść dalej, ale już trzymała kobietę, pomagała jej utrzymać pion i nie mogła pozwolić dupkowi wygrać, co się stanie jak tylko wygramoli się z ziemi. – Richards – przywołała ją starając się zdobyć uwagę, co w aktualnym stanie nie było łatwe. – Trochę zabalowałaś, co? – Starała się robić dobrą minę do złej gry. – Chodź. – Nie zamierzała jej puszczać. Jeżeli kobieta zacznie się szarpać albo mówić, żeby spadała, to Eve jej nie posłucha. Mogłaby, ale do cholery nie zostawi tego pijanego trupa na pastwę losu. Aż tak czułym gnojem nie była.
anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
001.
Shake it off
Eve & Shannon
{outfit}
Potrzebowała porządnego wyjścia okrapianego alkoholem, na co ochoczo przystała, zachęcona przez pielęgniarki oraz jedną z chirurgów, której obecności koniec końców nie doczekała. Istniały sprawy ważne i ważniejsze. Doskonale to rozumiała. Pomimo odczuwalnej goryczy związanej z porzuceniem przez doktor Bertinelli, na rzecz zaspokajania swoich bardzo podstawowych potrzeb, wkręciła się w wir zabawy, mającej miejsce głównie przy barze. Zrezygnowała z podbijania parkietu, co musiało mieć odzwierciedlenie w szybkim uderzaniu procentów do głowy.
Było jej odrobinę głupio przed resztą personelu, dlatego też wolała wymknąć się po angielsku, stosując awaryjną wymówkę w stylu: „zapomniałam nakarmić rybek w akwarium”, albo „rura mi pękła w piwnicy”. Jakby nie patrzeć, jej rola była w szpitalu kluczowa. Powinna dbać o swoją nieskazitelną opinię, a słanianie się na nogach po przesadzeniu z alkoholem zdecydowanie nie sprzyjało budowaniu właściwej reputacji. Gdyby ojciec ją teraz widział…
Nie pamiętała, jakim cudem wylądowała przy samochodzie, gdzie zaczepił ją losowy jegomość, częstujący bardzo niepokojącymi uśmiechami. Nie kojarzyła typa i raczej nie miała chęci poznawania go, co podkreślał jej własny jeszcze nieuśpiony instynkt.
Jedzenie chyba kupiła jej jedna z koleżanek, która zniknęła równie szybko, co się pojawiła. Odnalezienie swojej paczki w takim stanie było arcytrudne, podobnie, jak rozszyfrowanie zamazanych liter, widniejących na wyświetlaczu smartfona.
Patrzyła pod swoje nogi i kręciła głową, czując alkoholowy zapach w wydychanym powietrzu. Próbowała stłumić go kilkoma kęsami hot doga, obtoczonego w jakimś mdłym sosie, nijak ostrym, co średnio pasowało samej Richards. Lepsze to, niż nic.
- Nie powinnam nigdzie odchodzić, jeśli czekam na taksówkę - przekazała nieugiętemu facetowi, próbując jednocześnie obmyślić skuteczny plan, pozwalający na wyrwanie się z nieprzyjemnego stanu. Złapanie taksówki wydawało się wyjściem najlepszym, niestety, wcielenie go w życie potrwa jakąś godzinę, zważywszy na to, że większość otoczenia poruszała się przed oczami Shannon w przyspieszonym tempie. Ostatnim razem przeżywała coś podobnego za czasów studiów, co z jednej strony wprawiło ją w melancholię, a z drugiej nieco przestraszyło.
Starzała się.
Wraz z tą myślą zwróciła zawartość żołądka, nawet nie kłopocząc się z odejściem na bok, co skutkowało trafieniem problematycznego typa, spragnionego wspólnych spacerów. Kaszlnęła kilka razy i wytarła usta serwetką dołączoną do hot doga, z niedowierzaniem wpatrując się w spodnie nieznajomego, ozdobione mieszanką wszystkiego, co zdążyła dziś wsunąć. Momentalnie zrobiło jej się głupio i już chciała zacząć przepraszać gościa, kiedy do towarzystwa dołączyła kolejna osoba, o zdecydowanie trzeźwiejszym głosie, w zestawieniu ze sponiewieraną Richards.
Widząc, jak facet siada na tyłku, spacyfikowany umiejętnościami tajemniczej wybawicielki, uniosła wysoko brwi i wymamrotała pod nosem krótkie Wow, przytrzymując się samochodu dla lepszej stabilizacji.
- Widziałaś to? - wyrzuciła z siebie zaskoczonym tonem, nie odpowiadając na pytanie o samopoczucie. Cóż, z zewnątrz doskonale widać było jej stan - niekoniecznie wyjściowy, pomimo założenia lepszych ciuchów. Nadawała się tylko do walnięcia na kanapę, albo jakąkolwiek powierzchnię sprzyjającą odpoczynkowi, byle tylko jakoś przechorować fazę.
Nie zarejestrowała również, skąd kobieta znała jej nazwisko. Mężowe nazwisko, trzeba dodać.
Pokręciła głową, bo to wcale nie ona zabalowała, a podstępne pielęgniarki, które rozpierzchły się szybciej, niż Shannon zdążyła je odnaleźć. A może to ona przesadziła z ilością shotów, zamawianych hurtowo u barmana, ochoczo podchodzącego do obsługi służby zdrowia.
- Musze się czegoś napić - wymamrotała krzywiąc się, przy jednoczesnym poprowadzeniu nieco na bok. Kobiety nie obawiała się tak bardzo, jak losowego typka o niecnych zamiarach, więc nie próbowała się wyrywać. W najgorszym wypadku skończy martwa, jako trofeum cichej morderczyni i na stałe wpisze się w historię tego miasteczka.
- Szybka jesteś - stwierdziła tuż po chwili, orientując się, że ciemnowłosa trzyma ją, pomagając zachować równowagę. - Wszyscy poruszają się za szybko. Albo to ja jestem wolna. Któraś z tych rzeczy.
Potrząsnęła dłonią z nadgryzionym hot dogiem, nagle marszcząc brwi.
- Skąd się znamy? - dopytała, zbyt rozproszona, aby sięgać zbyt głęboko do pamięci, przechowującej wszelkie ważne sprawy z przeszłości. - I gdzie idziemy? Pracujesz w szpitalu?
Próbowała odpowiednio dopasować twarz do imienia, albo nazwiska, niestety wychodziło jej to tragicznie. Odrobinę też bełkotała, ale do poziomu rasowego alkoholika, przesiąkniętego życiem ulicznym, jeszcze wiele jej brakowało.
- Raczej bym cię zapamiętała.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Richards; dawno nie używała tego nazwiska. Do tej pory nie poznała nikogo o podobnym, a nawet jeśli to nie miała sposobności go stosować. Teraz została do tego zmuszona, bo nie znała imienia kobiety. Parę lat temu wiedziała tylko pod jaki adres miała się zgłosić z listem napisanym przez zmarłego kolegę z oddziału. Możliwe, że imię jego żony widniało na kopercie, co istniało jedynie we wspomnieniach zapisanych pod tym konkretnym nazwiskiem..
Shannon. Tak miała na imię. Paxton chciałaby o tym zapomnieć, ale najwyraźniej nie umiała. Wystarczyła chwila aby przypomniała sobie charakter pisma, adres i imię odbiorcy ostatnich słów żołnierza. Gdyby ktoś jej kazał, wymieniłaby wszystkie dane każdej osoby, której przekazywała listy całego oddziału. To była jej prywatna zmora. Koszmar, z którym zwlekała, bo sama długo nie umiała dojść do siebie po tym co stało się w Uruzgan. To jednak – podobno – nie było usprawiedliwienie, którego mocno się trzymała, bo nic innego nie miała na swoją obronę.
- Tylko już nie jedz tego hot-doga – zasugerowała reagując na wzmiankę o konieczności napicia się czegoś. Tego by brakowało, żeby Richards puściła drugiego pawia na nią albo co gorsza do auta, które dostała od brata. Była treserką, woziła w nim psy i dużo klamotów, ale nigdy nie powiedziałaby, że miała syf w samochodzie. W tej kwestii była bardzo porządna regularnie sprzątając wnętrze czterokołowca.
- Zdecydowanie jesteś szybka – stwierdziła bardziej do samej siebie, bo tylko ona mogła wiedzieć co właśnie insynuowała. Nie miała pojęcia, czemu facet pojawił się przy Shannon. Być może ta go zagadała albo podrywała i ten się zachęcił. Przecież nie zawsze było tak, że mężczyzna z byle powodu zaczepiał kobietę. Bywało, że ona chciała, ale nie do końca była w stanie. Być może to tyczyło się Richards, która szybko zarzuciła wędkę a pijanego gościa (nadal próbującego się wygrzebać z ziemi), ale potem żałowałaby swoich pojackich decyzji.
Zmarszczyła brwi z początku nie wiedząc, że Richards ją wkręca, czy mówiła prawdę udając, że jej nie znała. Może to i dobrze, bo nie robiła afery tylko dała się odciągnąć na odpowiednią odległość od napalonego jegomościa i swych wymiocin.
Raczej bym cię zapamiętała.
- Szczerze wątpię. – Szła przed siebie prowadząc pod ramię Richards z nadzieją, że mówiła głównie do siebie. Tak się zachowywała świadoma, że pijany umysł i tak wiele zrozumie albo przetworzy. Kiedy jednak rozchodziło się o ważniejsze informacje mówiła powoli o dokładnie jak teraz: - Idziemy do samochodu. – Mogłaby zlać temat, zostawić Shannon przecznicę dalej i sobie pójść, ale głupio postanowiła, że ją odwiezie. Pieprzona Samarytanka, która miała wystarczająco wiele swoich problemów, żeby jeszcze zajmować się wdową po koledze z oddziału.
- Zamówiłaś taksówkę, pamiętasz? – To nie było pytanie, a raczej próba wmówienia Shannon, ze faktycznie to zrobiła. – Ja jestem twoją taksówką. – Wciąż mówiła powoli i bardzo wyraźnie wreszcie zatrzymując się przy swoim samochodzie. Oparła Richards o jego bok tuż obok drzwi przy miejscu pasażera i wyjęła z kieszeni kluczyk. Zanim zdążyła przycisnąć przycisk otwierania zamka kobieta oparta plecami o samochód zaczęła osuwać się na bok.
- Gdzie uciekasz? – Szybko złapała ją pod ramionami i wyprostowała widząc nietęgą minę pijaczyny, której na pewno po tych gwałtownych manewrach zakręciło się w głowie. Przysunęła się jeszcze bliżej, żeby utrzymać kobietę w stabilnej pozycji. – Już dobrze. Świat na chwilę zawirował, ale zaraz przestanie. – Mówiła to tylko po to aby Shannon nie puściła na nią pawia. – Weź głęboki wdech przez nos. – Nie miała pojęcia, że podobne słowa padały w szpitalu przed operacjami tuż przed uśpieniem. Zakładano pacjentowi maskę tlenową i kazano wziąć wdech najpewniej w ramach uspokojenia, żeby zająć umysł czymś innym niż przerażająca narkoza, po której człowiek mógł się nie obudzić. – A teraz wyde.. – Alkoholowe powietrze uszło przez rozchylone wargi Richards prosto w twarz Paxton, która aż zamknęła oczy i skrzywiła się z niesmakiem. – Jakbyś miała w krwi tylko alkohol – Tak śmierdziało, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nigdy się nie upił i nie capiło mu z buzi jak z gorzelni.
Żeby mieć pewność, że nie dojdzie do upadku przycisnęła ciało nieco bardziej do tego drugiego, jedną rękę wciąż trzymała pod ramieniem Shannon, zaś drugą sięgnęła do drzwi aby je otworzyć.
anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Nie powiązywała odrobinę tajemniczej kobiety ze swoim mężem. Reeda starała się trzymać na marginesie swoich myśli, co uskuteczniała przynajmniej od kilku dobrych lat. Próbowała wrócić do randkowania, spotykania się z innymi ludźmi, ale wciąż mierzyła się z pewnymi ograniczeniami, wynikającymi ze zbyt długiej zwłoki. Przespała swój najlepszy wiek na tworzenie rodziny, zawiązywanie wielkich miłości i pozostało jej co najwyżej nadzorowanie morskiego akwarium, trzymanego w domu. Przynajmniej ukwiały jej pięknie kwity i nie więdły za sprawą nieświeżej wody, albo zbyt agresywnych rybek.
- Ale… dlaczego? - wymamrotała, marszcząc brwi kompletnie zdezorientowana. Ze sporą dozą niepewności zerknęła na nadgryzionego hot doga, jakby ten miał okazać się toksyną, albo czymś bardzo podobnym. Na pierwszy rzut oka wyglądał w porządku i… czy nie powinna zapychać się tłustym żarciem, aby odciążyć zapracowana wątrobę, zajętą filtrowaniem spożytego alkoholu? Otóż to. Problem stanowił jedynie wrażliwy żołądek, za mocno potraktowany barowymi specyfikami. Rozumiała to. Część osobowości Richards pozostała trzeźwa, ale jednocześnie przytłoczona okolicznościami jej upadku. Kolos na glinianych nogach. Taki obraz jej poza salą operacyjną.
- Nie można marnować jedzenia. Dzieci w Afryce głodują, wiesz o tym? - pociągnęła dalej temat hot doga, wciąż trzymając go w dłoni. Zjadłaby go, gdyby ktoś zadbał o salsę, a nie pieprzony sos duński, wyglądający bardziej jak majonez, niż pełnoprawne wzbogacenie parówy. Zrezygnuje z dalszego skubania, ale tylko i wyłącznie za sprawą latynoskiej krwi. Niech kobieta nie świętuje swojego osobistego zwycięstwa, o nie.
- Och, ja nie, ale ty tak - uśmiechnęła się beztrosko, słysząc wymamrotaną uwagę o szybkości. Nie powiązała jej ze zjawiskiem innym, niż dosłownym przebieraniem nogami, jak w przyspieszonej kreskówce dla dzieci. - Za dużo wypiłam i teraz mam ten… helikopter? I to taki wielki, co transportuje czołgi.
Plotła trzy po trzy, ale raczej każdy rozumiał meritum, do którego dążyła pani anestezjolog.
I nikogo nie zaczepiała. Naprawdę nie miała humoru na podryw, chyba, że jej stan szybko się zmieni, co po alkoholu było bardzo możliwe.
Zaakceptowała również przeprawę do samochodu, odruchowo stawiając kolejne kroki, na w miarę stabilnym podłożu. To tło wirowało jak sklepienie niebieskie przy starcie samolotu. Znów poczuła dziwną nostalgię, względem czasów studiów, bogatych w podobne przeżycia. Cale szczęście, nie rozwaliła sobie organów wewnętrznych przez zbyt intensywne imprezowanie.
- Dobrze, ale muszę się napić - twardo stała przy swoich przekonaniach, smyrając towarzyszkę hot dogiem po ramieniu. - Naprawdę muszę. Będzie mi lepiej.
Znała swoje ciało oraz swój metabolizm, który w najgorszym wypadku potraktuje porządną dawką kroplówek oraz moczopędnych specyfików. Przeholowała. Zdawała sobie z tego sprawę, czując leciutkie poczucie winy. Na aktualnym etapie życia największym szaleństwem było upicie się w sztok… no cóż. Przynajmniej nie podpierała ścian i nie przypominała zgorzkniałej staruszki, co nie? Zdążyła już zapomnieć o pijanym jegomościu pucującym tyłkiem podłoże i obdarzyła pełną uwagą ciemnowłosą niewiastę, będącą jej wybawicielką z problematycznej sytuacji. Skądś ją kojarzyła, ale wszelkie szczegóły wciąż kryły się pod zasłoną upojenia.
- Naprawdę? - nie sądziła, aby miła pani pracowała za kółkiem, a przynajmniej tak podpowiadał jej instynkt. - Nie wyglądasz na taksówkarkę.
Zmarszczyła brwi, niezadowolona ze słabego wydźwięku swoich słów. Czy istniał w ogóle taki wyraz? Wątpiła.
- Przepraszam, angielski nie jest moim pierwszym językiem - zreflektowała się grzecznie, przytrzymując ramienia kobiety. Nadawała się tylko na odstawienie do domu, ale ignorowała ów stan, uważając swoje pijackie szaleństwo za świetne urozmaicenie codzienności. Gdyby tylko miała swoje koleżanki pod ręką…
Podstawiona pod samochód zdążyła oprzeć rękę o karoserię i pokręcić głową na myśl o świetnie bawiących się współpracowniczkach. Gdyby ktoś podstawił jej pod nos pizzę, albo quesadillę, zdecydowanie by odżyła i dotrzymała kroku całej reszcie. Co z tego, że w środku odrobinę ją mdliło.
- To nie ja, to moje ciało - sprecyzowała, próbując w porę zapanować nad ześlizgnięciem, niestety język bywał szybszy od ciała (!) i jedynie mowa jej pozostała. Zaśmiała się krótko, kiedy towarzyszka dosłownie ustawiła ją do pionu zastępując tym samym nietęgą minę i ratując przed zderzeniem z chodnikiem.
- I silna też jesteś, to bardzo solidny pakiet - stwierdziła, wciąż błyszcząc zębami w półmroku. - No nie wiem czy przestanie tak od razu. Za dużo wypiłam, to prawda.
Nie będzie zgrywać niewiniątka, bo już miała swoje lata. Szczerość, to klucz do sukcesu, a przynajmniej tak sobie wmówiła w aktualnym stanie. Póki co, nie groziło jej wyplucie zawartości żołądka po raz kolejny, więc stosowała się do poleceń ciemnowłosej wybawczyni, posyłając w powietrze promilowy oddech. Sama czuła gorzałę na języku, ale starała się nie zwracać na to większej uwagi.
- To niemożliwe - zaśmiała się zaraz, jakby kobieta opowiedziała niezwykle zabawny dowcip. - Nawet wódka nie ma czystego alkoholu, więc… żartujesz sobie ze mnie.
Przybrała poważną minę i szybko wybuchnęła śmiechem, po chwili zatykając usta dłonią. Już nie będzie rozsyłać dookoła alkoholowej mieszanki. Zostawi ją dla siebie i przetrwa ten oprocentowany stan, sprzyjający upodleniu.
- Masz bardzo kuszące ciało, wiesz?- wywnioskowała nagle, doświadczając bliskości, zaserwowanej przez ciemnowłosą wybawicielkę. - Lubisz kobiety?
W życiu nie sypnęłaby tak śmiałym tekstem, będąc trzeźwą. Prędzej spaliłaby buraka i wcisnęła się w najdalszy kąt klubu, niż uskuteczniła podobną gadkę, bez choćby miligrama alkoholu. Cóż, bez szemrania dala się zbałamucić, póki co trzymając grzecznie dłonie na talii nieznajomej. Z pewnością zapyta ją o imię, jak już przejdą do rzeczy, czyli oddalania się z aktualnego miejsca, albo poznawania na tylnej kanapie pickupa.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Zdarzało jej się upijać. Z racji pracy robiła to rzadko a od kiedy zaczęła brać leki na depresje to odstawiła alkohol na amen, jednak rozumiała czym było niekontrolowane przesadzenie z alkoholem. Czasami nie miało się na to wpływu. Człowiek myślał, że nad wszystkim panował, aż nagle jak za machnięciem magicznej różdżki procenty ścinały z nóg. Bach i nie ma człowieka albo był tylko w formie żylastej masy mówiącej wszystko co ślina przyniesie na język. Mogłaby przez to krytycznie ocenić Shannon, zaszufladkować tuż obok głupich pind, które się upijały, a potem łaziły po barze z gołymi cyckami przy okazji całując każdego napotkanego faceta. Mogłaby to sobie wyobrazić i uznać za prawdę, ale nie znała jej i z nich dwóch to nie Eve była cięta na tę drugą. Nigdy też nie poczuła się urażona reakcją Richards oraz jej oskarżeniami. Nie ona pierwsza i nie jedyna postawiła krzyżyk na Paxton, która starała się z tym przejść do porządku dziennego. Nie było łatwo, co odbijało się na niej do dzisiaj w formie kolejnego nawrotu depresji, ale to nie był jedyny powód takiego a nie innego stanu. Dawne wydarzenia to zaledwie część ogromu problemów, z którymi się mierzyła i być może Shannon dzisiaj również o niektórych chciała zapomnieć albo po prostu – po ludzku – zabalowała. Tak naprawdę upijając się na dobry humor a nie na smutno, czego Paxton odrobinę jej pozazdrościła.
- Pakiet do czego? – zapytała nieco podpuszczając pijaną kobietę. Z jednej strony wiedziała, do czego tamta pruła a z drugiej zastanawiała się, czemu w ogóle to miało miejsce i co jeszcze w ów pakiecie mogło się znajdować.
Odwróciła się na moment w kierunku, z którego przyszły i nie zauważyła mężczyzny na chodniku. Możliwe, że pijany zapomniał w ogóle co wcześniej robił albo uznał, że tę całą sytuację należało zalać kolejną dawką alkoholu. Najważniejsze, że nie poszedł za nimi i niepotrzebnie nie stwarzał dodatkowych problemów, których Eve sobie narobiła decydując się na pomoc wdowie Richards.
- Jestem całkowicie poważna. – Droczyła się idąc w zaparte, ale wiedziała, że nie wygra tej batalii z kimś, kto od razu zaczął się śmiać. Shannon była już w innym świecie i oby nic jej się nie przestawiło i nie zaczęła krzyczeć na Paxton oskarżając o wszystkie problemy na świecie.
Nie spodziewała się, że poczuje dłonie na swoim ciele. Nie myślała zbyt wiele nad tym co robiła i jak to mogło zostać odebrane przez drugą osobę. Z zaskoczeniem spojrzała w dół, jakby pierwszy raz w życiu miała okazję ocenić samą siebie. Ubrana w krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach prezentowała się luźno, ale też dobrze bez ukrywania walorów, które zdecydowanie miała na miejscu. Z tym musiała się zgodzić, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że podobne słowa padną z ust Shannon Richards. Dopiero one ściągnęły Paxton na ziemię. Oceniła bliskość z jaką stała, dotyk i bezczelnie spojrzała w dekolt kobiety.
- Lubię – odpowiedziała bezwiednie za co szybko się skarciła w myślach. - Okeeeej. – Wzięła głęboki wdech musząc ściągnąć się na ziemię. Nie mogła fantazjować tylko dlatego, bo rybka sama się złapała i na dodatek była bardzo chętna. – Widzę do czego zmierzasz, ale nie będziemy robić tego tutaj. – A niby gdzie?! Co ona właśnie powiedziała?! Nigdy niczego nie będą robić! Niech sobie nie wyobraża. – Wsiadaj. Jedziemy do ciebie. – Nie odsunęła się, bo nie chciała aby kobieta gruchnęła na ziemię. – Mam w samochodzie wodę. Bardzo chce ci się pić, pamiętasz? – Próbowała zachęcić Richards do wejścia do pick upa, w którego kieszonce pomiędzy siedzeniami znajdowała się wspomniana woda oraz dwa batoniki proteinowe.
Bała się, że usadowienie Shannon będzie trudniejsze, ale o dziwo tamta odnalazła w sobie resztki gracji, z jaką sama zajęła miejsce pasażera. Paxton nie musiała jej pomagać a jedynie dopilnowała, żeby przy zamykaniu drzwi nic sobie nie przycięła (z tak długimi nogami wszystko było możliwe).
- Widzę, że już znalazłaś wodę. – Shannon przejęła butelkę jeszcze zanim Eve zajęła miejsce kierowcy. – Podaj mi swój adres. – Starała się brzmieć w sposób, jakby to było nic takiego. Jakby kolejnym etapem ratowania przez nieznajomą musiało być zdradzenie swego miejsca zamieszkania. Tylko, że Richards bardzo mocno wessała się w butelkę i ani myślała odrywać ust od upragnionej wody.
- W co ja się wpakowałam? – szepnęła pod nosem i cierpliwie czekała aż połowa zawartości butelki wyląduje w gardle pijanej istoty. – Pasy. – Musiała kierować nią jak dzieckiem z politowaniem patrząc jak Shannon w dziwny sposób wykręca rękę i szuka pasa gdzieś daleko za siedzeniem. Palcami prawie dotykała tylnej szyby! – Robisz to specjalnie, co? – Kobieta w dziwny sposób się uśmiechała. Trochę jakby była rozbawiona, ale też podstępnie zmuszając Paxton do ponownego zniwelowania odległości między nimi.
Eve pochyliła się w jej stronę i wyciągnęła rękę po pas ani przez chwilę nie biorąc pod uwagę, że oleje sprawę i pojadą bez tego. Mogłaby, żeby uniknąć dalszego podrywania, ale bezpieczeństwo było najważniejsze.
anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Z racji wzrostu, Richards powinna upijać się nieco wolniej. Coś ewidentnie zawiniło; albo był to metabolizm, albo fakt bycia wcześniakiem, co przez większość życia Shannon nie przysparzało jej większych problemów. Mało kto rozpoznałby, że rzeczywiście urodziła się za wcześnie, bo wyrosła na całkiem inteligentną wdowę pannę, z nogami prawie do nieba.
Zaszalała, bo tego właśnie potrzebowała. Czuła, jak stopniowo pochłaniają ją ruchome piaski pracoholizmu, znacznie utrudniającego pielęgnowanie życia towarzyskiego. Szukanie sobie wrażeń na szpitalnych korytarzach zdecydowanie nie było bezpieczne. Romanse z członkami personelu to ryzyko ciągłego wpadania na ex, a flirtowanie z pacjentami, to brak profesjonalizmu… przynajmniej dopóki bywali pacjentami. To, co działo się później za murami szpitala nie leżało w interesie placówki. Mimo to, Shannon nie porwała się na żadną przygodę z wyleczonym pacjentem, szczególnie po tym, ile sekretów się nasłuchała, niańcząc ich pod znieczuleniem. Niektóre z historii powinna zapisywać w notesie, aby w przyszłości wydać niezwykle pasjonującą książkę, z oczywistym poszanowaniem danych osobowych niepokornych pacjentów.
Nieco zgubiła wątek tego całego pakietu, ale to nic nie szkodzi.
- Tego i owego - rzuciła tajemniczo i niezwykle zabawnie, co uruchomiło krótki śmiech, wywołany śpiewną intonacją zwrotu oh, this and that. Po alkoholu była tak zabawna, że szło boki zrywać… z zażenowania. I to nieprawda, że kobieta była poważna. Emanowała zbyt dużą dozą ironicznego humoru, co Shannon traktowała jako zasłonę dymną (nawet będąc lekko wstawioną).
- Jesteś zabawna, a nie poważna - uściśliła, wytykając w jej stronę palec wskazujący. - Znam taki typ. Wiem, co mówię.
Właśnie nie do końca wiedziała, bo filtr, pozwalający na zachowanie części treści na języku nieco szwankował, narażając ją na upokorzenie. Dobrze, że trafiła na taką ciemnowłosą duszę towarzystwa, dbającą o zagubione jednostki, nadmiernie napojone procentami.
Już miała przeprosić za nietaktowne pytanie, być może outujące towarzyszkę, kiedy doczekała się niezwykle bezpośredniej odpowiedzi. Aż ją zatkało, bo… trafiła w ciemno, chociaż się nie spodziewała. Musiała przyznać, że usta na które właśnie patrzyła wyglądały bardzo kusząco i spoglądała w nie z niestosowną wręcz intensywnością.
- Czego nie będziemy robić, rozwiniesz myśl? - bo musiała wiedzieć, jakie scenariusze chodziły kobiecie po głowie i które z nich brzmiały bezpiecznie, a które przywodziły na myśl specjalny, wygłuszony pokój.
Mogłaby przysiąc, że gdzieś już widziała tę twarz. Niestety, zebranie myśli w aktualnym stanie było bardzo problematyczne.
- Będziemy coś robić u mnie? - wywnioskowała dwuznacznie, dając się poprowadzić do auta, przy pilnowaniu wzrokiem wybawicielki. Otoczenie wciąż się rozmywało, co Richards miała nadzieje naprawić przy pomocy odrobiny wody, o której nagle wspomniano, na nowo aktywując entuzjazm. Czuła, że jak tylko uzupełni odpowiednie płyny, wróci do niej jasność myślenia, a otoczenie przestanie się tak niekomfortowo kołysać.
Pomimo nieprzyjemnego kłucia ze strony żołądka, dała radę usadowić się w samochodzie, gubiąc po drodze nadgryzionego hot doga. Przeturlał się centralnie pod samochód, co chwilowo wybiło Richards z rytmu, podsuwając w myślach teorie o czarnych dziurach, tworzących się w ziemskim otoczeniu. Wystarczyła chwila, aby o nich zapomnieć, po odnalezieniu wzrokiem butelki ze wspomnianą wodą. Dopadła do niej, jakby ostatni tydzień spędziła na pustyni, kompletnie odwodniona. Przystąpiła do uzupełniania płynów z takim zaangażowaniem, że ledwo wyłapała pytanie o adres, na które nie mogła wprost odpowiedzieć. Najpierw musiała zadbać o odpowiednie nawilżenie żołądka, aby zmniejszyć ryzyko puszczenia kolejnego pawia. Wystarczy już tej kompromitacji… przynajmniej w temacie wymiotowania.
Zamierzała spierać się w kwestii zapinania pasów, mogąc zapłacić za potencjalny mandat, jednak poprzestała na marnych próbach odnalezienie na oślep wspomnianych gwarantów, bezpieczeństwa, czując rosnące rozbawienie. Z tego wszystkiego zaczynały boleć ją policzki i głowa.
Nie od razu zarejestrowała zniwelowanie dystansu ze strony kobiety, w ramach wciśnięcia jej w dłoń pasów. Przejęła je, bardzo powoli, bezwiednie przechylając się w stronę ciemnych włosów, zasłaniających widok na przednia szybę. Zdaje się, że nosem dotknęła odsłoniętej szyi, lekko przymykając przy tym oczy. Mogłaby z miejsca pójść spać, opleść się pomocnym ramieniem i…
- Pearl Lagune 264 - wyszeptała, przypominając sobie o adresie. - Używasz bardzo ładnych perfum.
Już miała zapytać o konkretną markę, kiedy telefon rozdzwonił się nagle, w generycznym rytmie klasycznego iphone’a. Richards drgnęła nagle i jęknęła z niepocieszeniem. Cudem odebrała połączenie, nie patrząc uprzednio na nazwę kontaktu.
- Halo - wymamrotała niemrawo, szybko otrzymując pytanie, zadane przez pielęgniarkę, z którą często pracowała. - Gdzie jestem? Jadę do domu. Znaczy ktoś mnie odwozi do domu. Taka miła pani… ładna, tak. Nikt mnie nie porwał, spokojnie.
Teraz śmiała się z tego konceptu, ale gdyby przyszło co do czego, panika by ją sparaliżowała.
- Później się odezwę, gadanie mnie męczy - przyznała, zanim dobiegł ją odgłos zakończenia połączenia. Ze zdezorientowaniem spojrzała na niewyraźny wciąż wyświetlacz, marszcząc brwi. Albo to ona nacisnęła coś policzkiem, albo to koleżanka podjęła decyzję o końcu dyskusji, celem dalszego spijania mieszanek alkoholowych. Po tym wyjściu Shannon wystarczy atrakcji przynajmniej na pół roku.
- Długo będziemy jechać? - wolała się mentalnie przygotować i jako tako panować nad ciążącymi powiekami, sugerującymi jak najszybsze przejście do łóżka.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Starała się nie rejestrować zachowania Shannon i jej nadmiernego przekraczania intymnych granic. Poczuła łaskotanie na skórze i usłyszała jak tamta bierze głęboki wdech zanim przekazała jej pas. Wyprostowała się czekając aż kobieta zabezpieczy swoje ciało przed ewentualnymi szkodami. Od czasu wypadku Paxton wolała nie ryzykować i choć wtedy tylko częściowo umyślnie doprowadziła do tej sytuacji, to wypadki chodziły po ludziach. Nie musiała chcieć skrzywdzić Shannon ani siebie, ale nie dawała gwarancji, że znów nie wjedzie w nią rozpędzony autobus. Eve miała takiego pecha, że to znów mogło się wydarzyć.
- Zawsze jesteś taka dotykaśna? – zapytała, ale zanim uzyskała odpowiedź, telefon rozdzwonił się jak dziki a pas podany w ręce Richards w nich też pozostał.
Przewróciła oczami i kiedy kobieta rozmawiała przez telefon odebrała od niej pas i zapięła nie mając pojęcia, skąd w niej te ogromne pokłady cierpliwości. Do psów miała ich sporo, nawet więcej niż przeciętna osoba, ale z ludźmi bywało różnie. Ostatnio coraz bardziej ich nie znosiła. Miała dość ludzi, ich gierek, przekrętów i ciągłego łamania jej już i tak zbrukanego do cna serca.
Tak naprawdę nie znała Richards, a jednak ciągle dziwiła się jaką była kobietą. Jak chętnie się do niej przymilała i ciągle mówiła, że była ładna. Możliwe, że to wpływ alkoholu albo po prostu taka była na co dzień. Ciężko to ocenić po jednym krótkim i intensywnym żałobnym spotkaniu, więc czemu Eve tak bardzo była zaskoczona. Czemu dziwiła się zachowaniu Shannon, skoro nie miała w swej głowie choćby odrobiny wizji o niej? Chwila.. miała. Nie kojarzyła wszystkich szczegółów, ale gdzieś w odmętach wspomnień znajdowały się opowieści i anegdotki Reed’a Richardsa przechwalającego się swą piękną żoną.

- Już jesteśmy – Trwało to dokładnie jedno mrugnięcie powiek i całą butelkę wody, którą Richards wypiła a czego mogła nie zarejestrować. Sądząc po jej pytaniu straciła paręnaście minut z życia, co Eve nie dziwiło. Upicie się, wymioty i możliwość posadzenia tyłka na czymś wygodnym zwiększało prawdopodobieństwo odcięcia, co stało się również z Shannon, która przez całą drogę milczała jak grób. Tylko raz Paxton sprawdziła, czy na pewno żyła i jechała dalej aż pod podany adres.
- Widzisz, jakie masz przygody? Znikające w czarnej dziurze hot dogi – O czym nieświadoma Richards wspomniała mamrocząc pod nosem o utraconym jedzeniu. – i samochody przekraczające barierę dźwięku. Jeszcze by tego brakowało, żebyś dowiedziała się, że jestem Batwoman. – Udawała, że wcale nie dotarło do niej co takiego powiedziała. Była ciekawa, czy uda jej się wkręcić kobietę, w czym zaczynała odnajdywać dużą dozę zabawy i dziecinnej satysfakcji.
Wysiadła z auta ostatnim rzutem oka upewniając się, że zaparkowała pod dobrym adresem.
Otworzyła drzwi od strony pasażerki, która wciąż próbowała ogarnąć jak to się stało, że tak szybko dotarły na miejsce.
- Chodź księżno pijaków. – Próbowała ją zachęcić i pochyliła się łapiąc pod ramię. Wolała nie fundować Richards bolesnego upadku, nawet jeśli sama zainteresowana twierdziła, że bardzo dobrze się czuła.
- Odstawię cię pod drzwi. Poradzisz sobie? – Nie była pewna po co pytała. Skoro tamta upierała się, że było z nią wszystko dobrze, to powinna jej uwierzyć, zostawić pod drzwiami i odjechać zanim Richards skojarzy ją ze zdjęć oddziału zmarłego męża. – Jak to gdzie masz klucze? Pewnie w torebce. – Czy Shannon serio tego nie wiedziała czy znów robiła ją w balona byleby ugrać dla siebie coś, co chodziło tylko po jej pijanej główce?
anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Richards jak najbardziej bywała dotykaśna względem osób, które lubiła, przy czym… swojej wybawicielki nie kojarzyła. Poznały się (przynajmniej zdaniem pijanego umysłu) w pobliżu klubu i raczej odnalazły nić porozumienia, nawet jeśli trzymała się ona przede wszystkim doprowadzenia Shannon do domu, w jednym kawałku. Ludzie, ratujący innych bezinteresownie jak najbardziej zasługiwali na sympatię. Póki co, Richards nie wyczuła podejrzanego zachowania ze strony kobiety, mogącej wykorzystać fakt jej upojenia. Nie chciała od niej żadnych pieniędzy, nie szarpała za torebkę cudem wciąż zaczepioną o ramię, więc wzbudzała sympatię pani anestezjolog. Czuła się tak swobodnie, że była w stanie nawet zasnąć w samochodzie, pokonana przez nadmiar procentów oraz wygaszenie nudności poprzez wypicie całej butelki wody. Jej organizm wchodził w tryb przetrwania, co należało nieco usprawnić.

Do rzeczywistości przywołał ją głos taksówkarki, nastawiony na dalszą współpracę. Nie mogła zostać w samochodzie, a jednak ta wizja wcale nie brzmiała tak źle, jeśli rozłożyłyby fotele.
Zdecydowanie będzie musiała coś zjeść i żałowała utracenia marnego hot doga. W lodówce miała jedynie jakieś podstawowe składniki, z których w aktualnym stanie ciężko przyrządzić cokolwiek szybkiego i zjadliwego. Najwyżej czeka ją wyjadanie plastrów sera bez chleba, albo płatków śniadaniowych, zupełnie na sucho.
Ok, przeżyje, nie było aż tak źle.
- Batwoman - zaczęła, zachęcona wzmianką, podkreślając swoje słowa palcem wytkniętym w stronę kobiety. - Batwoman miała rudą perukę. I kostium. I jest jakąś bizneswoman, która ukrywa swoją tożsamość.
Liznęła tyle o ile komiksowych uniwersów, głównie przez wzgląd na Reeda, który śmiał się z genezy swojego imienia, nawiązującego do jednego z bohaterów Fantastycznej Czwórki. Od jego śmierci unikała wszystkiego, co wiązało się z superbohaterami, nie mniej, teraz, po alkoholu była nieco bardziej skłonna do naciągnięcia ów zasady, szczególnie, że została do tego bezpośrednio sprowokowana.
Rozglądała się na boki, jakby to miało pomóc w upewnieniu się o dotarciu pod prawidłowy adres. Pomimo odpoczynku, otoczenie wciąż wirowało, jak w kokpicie helikoptera, co skłoniło Shannon do ujęcia dłoni bohaterskiej kobiety, pomagającej z opuszczeniem miejsca w samochodzie.
- Zobaczymy - uśmiechnęła się podejrzanie, bo skąd miała wiedzieć czy po dotarciu pod drzwi na pewno poczuje się lepiej, pozostając samą? - Może chciałabyś wejść do środka… na kawę?
Zatrzymała nieostry wzrok na kobiecie, pozwalając jej jednocześnie prowadzić ich mały pochód w stronę drzwi frontowych. Sama potrzebowała porządnych elektrolitów i może nawet kroplówki, przetrzymywanej w domu na wypadek sytuacji awaryjnych. Potrafiła całkiem sprawnie zwalczyć stan upojenia przy pomocy medycznych sposobów, jednak przydałaby jej się pomocna dłoń, nieco pewniej wbijająca wenflon.
Nie skojarzyła, gdzie tak właściwie ma klucze. Po odruchowym przeszukaniu kieszeni zamarła, zapominając chwilowo o torbie, wciąż tkwiącej na ramieniu. Sięgnęła do niej po krótkiej wymiany spojrzeń, którą podkreśliła delikatnym uśmiechem. Panika opanowana.
W jej torebce było pełno różności. Portfel, zgnieciony batonik tim tam, który miała zjeść przed jednym z dyżurów w szpitalu, paczki chusteczek, mokrych chusteczek nawilżanych, pudełko z małą paletką cieni, flakonik z podkładem, waciki kosmetyczne, nożyczki do rozcinania bandaży i zawinięty w smycz pęczek kluczy, z czego dwa musiały pasować do drzwi wejściowych.
Przekazała je w dłonie towarzyszki, nabierając głęboko powietrza. Już zdążyła się tym wszystkim zmęczyć.
- Nie dam rady trafić w zamek i znaleźć odpowiedniego klucza - przekazała z przerwami na zaczerpnięcie kolejnych pokładów powietrza. Ledwo trzymała się na nogach i chociaż najprostszym manewrem byłoby skierowanie się wprost do łóżka, Richards nie chciała umierać dnia następnego. Wiedziała, z czym wiązało się zasypianie w fazie helikoptera i wolała sobie tego oszczędzić.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Nie odpuścisz, co? – zapytała na wzmiankę o kawie, która przywołała na jej twarzy delikatny uśmiech. Z początku sceptycznie podchodziła do pijanej Richards głównie z powodu obaw, że tamta rzuci się na nią z pazurami. Teraz jednak, skoro jej nie kojarzyła, mogła pozwolić sobie na odrobinę luzu. Opuściła gardę i dała się ponieść, chociaż nie tak bardzo jak księżna pijaków.Jeśli się zgodzę i wejdę na kawę to po wytrzeźwieniu nie oskarżysz mnie o wykorzystywanie twojej pijanej dobroci? – Z jednej strony dosłownie mówiła o kawie a z drugiej wiedziała, jak to odczyta Shannon. Mogła się z nią pobawić, pograć w gry słowne i udawać, że jest na tak. Nigdy jednak nie przyszłoby jej do głowy aby korzystać z okazji, bo panna była pijana. Może gdyby sama upiła się do podobnego stanu co Richards.. wtedy żadna nie kontrolowałaby tego co robiła. Teraz jednak Eve była trzeźwa i mogła postawić jasne granice, o których Shannon odrobinę zapomniała.
- Skoro tego nie dasz rady to jak chcesz wypić ze mną kawę? - Nie musiała cisnąć po kobiecie. Właściwie wcale tego nie robiła bezczelnie prowokując do rozwinięcia myśli, którymi Shannon raczyła ją od samego początku sugerując pewne dwuznaczności. Eve zabawiała się kosztem pijanej pani doktor, ale na pewno nie zabawi się z nią samą. Nie kiedy była w takim stanie. Nie żeby w jakimkolwiek innym stanie chciała się z nią zabawiać. Mogłaby, skoro tak szybko wyszło na jaw, że Richards lubiła kobiety, ale wątpiła, że po wytrzeźwieniu i zrozumieniu z kim miała do czynienia zechce wrócić do śmiałych flirtów.
- Sporo masz tych kluczy - stwierdziła jedną dłonią obejmując kobietę w pasie, żeby ta nie upadła, a drugą starała się dopasować klucze. – Czy któryś pasuje do bram Asgardu? - Skoro Richards popisywała się komiksową wiedzą, to niech jeszcze trochę wytęży pijany umysł, z którego to pomocą odebrała Eve rolę Batwoman. – Albo do Bat-jaskini? Jestem moim Alfredem? - Dobranie klucza do dwóch zamków nie było łatwe. Udało się z jednym tuż przed zadaniem pytania a teraz walczyła o kolejny tak samo jak o swoją rolę nadaną tego wieczoru. W komiksach mogli pisać co chcieli, ale to jedynie przykrywka, bo w prawdziwym świecie Batwoman wcale nie jest bizneswoman albo po prostu Paxton świetnie udaje trenerkę psów i taksówkarke.
- Voila - Otworzyła drzwi na oścież i razem z Shannon przeszły przez próg. Już przy pierwszym kroku Eve poczuła, że coś depcze, ale olała to na rzecz utrzymania kobiety w pionie. – Oprzyj się o ścianę. Coś leży przed drzwiami. - Zostawiła Shannon w korytarzu aby sprawdzić co takiego zdeptała. Batonik Tim Tam, który musiał wypaść z torebki pani doktor, został dobity przez but Eve. – To batonik. - Uniosła go na wysokość oczu Richards, która wciąż uparcie opierała się o ścianę tak, jakby oderwanie się od niej wiązało się również z utratą resztek godności. Coś w jej minie zaniepokoiło Eve, która znów stanęła obok i z obawy, że tamta zwymiotuje odgarnęła jej długie włosy za ramię.
- Chcesz iść do toalety? - zapytała wprost i wycofała się tylko na moment aby odnaleźć włącznik światła. – Co się dzieje? – Zauważyła tylko, że Richards porusza ręką, w której trzymała odebrany od Paxton baton. – Smucisz się, bo zgniotłam Tim Tama? – Z pijanymi trzeba było jak z dziećmi, choć ta konkretna sztuka od samego początku była napalona, więc wcale nie musiało chodzić o zdeptaną słodkość.
anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Nie widziała powodu, dla którego miałaby odpuszczać, szczególnie, że naprawdę potrzebowała towarzystwa. Nie w czysto fizycznym tego słowa znaczeniu, chociaż koleżanka z pracy zdążyła nieco poruszyć jej wyobraźnią, bezczelnie wspominając o seksualnych uniesieniach, dla których zrezygnowała ze wspólnego drinkowania w gronie pielęgniarek. Nie chciała być osamotniona w tak wymagających zmaganiach, związanych z trafieniem pod właściwy adres, po obfitym zalaniu mózgowych neuronów. Gdyby ją teraz zbadano, alkohol na pewno znaleziono by również w płynie mózgowo-rdzeniowym.
- Och, ale… nikt nikogo nie wykorzystuje - stwierdziła z lekko przymrużonymi oczami, odrobinę bełkocząc. - Wszystko co się dzieje, jest za obopólną zgodą.
Może i wypowiedziała się za Eve, bez pytania jej o zgodę, ale czuła na sobie jej wzrok. Trochę podkręcony przez procenty, gdyż bezpośrednie zerkanie w oczy kobiety było bardzo utrudnione. Nie miała nawet pojęcia, jaki kolor mają tęczówki, co w aktualnych okolicznościach chyba nie było aż tak ważne.
- Kawa nie jest tak skomplikowana - podobnie, jak inne rzeczy, o których zdecydowanie nie powinna rozprawiać, prowokowana przez niepokorny umysł. Niech wreszcie przestanie, bo jeszcze wyjdzie na desperatkę, a ostatnie, czego chciała, to przestraszenie towarzyszki swoją bezpośredniością.
- Trochę się nazbierało - przyznała w temacie kluczy, czując, że była zobowiązana do komentowania każdej, ważnej rzeczy. Mogłaby opowiedzieć nawet historię o breloczkach przy kluczach czyli małej, gumowej kaczuszce, małej latareczce oraz zrobionej na szydełku czapeczce, którą potraktowała jako trening przed wyszywaniem naprawdę małych rozmiarów.
- Może pasować do czego tylko zechcesz - wymamrotała nieświadomie, być może chłonąc zbyt wiele komiksowych haseł, działających zaskakująco pobudzająco.
Ignorując otwartą torbę, przechylającą się trochę na bok, przeszła przez próg otwartych drzwi, przytrzymując się ramienia kobiety, którą znów uważnie zmierzyła spojrzeniem.
Niestety, jej jakże pasjonujące zajęcie, przerwano przez upadek batona oraz jego kolizję z butem ciemnowłosej wybawicielki. Zatrzymała się nagle, wlepiając szeroko otwarte oczy w opakowaną słodycz, której już nie będzie jej dane skonsumować. W ciszy pozwoliła się oprzeć o ścianę, wciąż nie odrywając wzroku od zmiażdżonego zawiniątka, leżącego samotnie na zimnych płytkach, którymi wyłożony był korytarz.
Bardzo powoli przystąpiła do zdejmowania butów, nie zwracając uwagi na podwijające się skarpetki, niedopasowane do wysokich butów. Postanowiła cisnąć je w kąt przy reszcie butów ustawionych na stelażu, niedaleko drzwi wejściowych, przy których wciąż czaiła się taksówkarka.
W ciszy przejęła zaprezentowaną zgniecioną słodkość, z boleścią wysuwając dolną wargę.
- Kompletnie o nim zapomniałam - wyznała z widoczną na twarzy rozpaczą, w tym stanie będącą uczuciem przejściowym. - Miałam go zjeść przed długą operacją, ale tyle rzeczy działo się dookoła, że…
Pokręciła głową i jęknęła z niepocieszeniem, przypominając sobie o konkretnym zdarzeniu sprzed tygodnia.
- Nie dałam rady. A później musiałam już zamówić obiad. Nie można jeść słodkiego na pusty żołądek.
To było okropne. Nie lubiła marnować jedzenia, ale też nie była w stanie przeżuć zmiażdżonego, leżącego na podłodze batonika. Pozostawało wyrzucić go do kosza, naturalnie znajdującego się w kuchni pod zlewem.
- Powoli, ja tylko… chodźmy do kuchni, a później do łazienki - podjęła, ciągnąc kobietę za rękę w stronę wspomnianego pomieszczenia. Musiała najpierw wyrzucić Tim Tama, aby, bo im szybciej to zrobi, tym mniej będzie cierpieć.
Zrobiła to, przechodząc boso po płytkach, prosto do śmietnika, aby przy nim (trzymając jednocześnie dłoń brunetki) pożegnać się ze słodkim batonem o pieszczotliwej nazwie. Obiecała mu, że na pewno spotkają się w jego innym wcieleniu, widniejącym na jednej z półek w australijskich sklepach.
- Potrzebuję jeszcze trochę wody - zarządziła po chwili, przelotnie patrząc na elektroniczny ekspres, w którym mogłaby zrobić swojej gościni kawę. O ile w trakcie spijania wody, schowanej w lodówce, żołądek nie uzna, że nażłopał się jej wystarczająco, co zmusi ją do wizyty w łazience.
Musiała działać racjonalnie, ale i szybko, bo czekało ją wiele punktów od odhaczenia, a nie chciała wyjść na złą gospodynię.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Razem? – szepnęła pod nosem tak, że zmącony przez alkohol umysł Richards mógł tego nie wyłapać. Ani tego, co właśnie powiedziała, że razem mają iść do kuchni, a potem do łazienki. Tylko po co? Czy Shannon dalej kontynuowała swoje próby podrywu? A może tylko udawała pijaną? Cholera, zważając na to, że Eve nie planowała wchodzić do środka a jednak to zrobiła przez głupiego batonika, mogła podejrzewać kobietę o spisek. O zaplanowanie tego wszystkiego i szczerze byłaby pod wrażeniem, gdyby okazało się, że to prawda (że Shannon była w stanie to wszystko ogarnąć będąc pod wpływem alkoholu). Cwana bestia.
Eve jednak szybko zmieniła zdanie będąc świadkiem emocjonalnego pogrzebu zdeptanego (i wcześniej zgniecionego, o czym Paxton nie wiedziała) Tim Tama. Gdyby nie okoliczności zapytałaby, czy to tak na serio, ale od kiedy zdecydowała się pomóc Shannon, wszystko co się działo nie było poddawane korekcie. Po prostu pogodziła się z tym, że jako trzeźwa jednostka nie powinna wnikać, negować, krytykować ani próbować zrozumieć. Postanowiła więc się wczuć i zaczęła nucić początek „The Imperial March” z filmu Star Wars nie do końca świadoma wyboru nuty.
- Co? – Mina Shannon, choć wciąż niewyraźna przez alkohol, wskazywała na jej nieco większą konsternację. – Nucę marsz pogrzebowy. – Była wręcz pewna, że dobrze wybrała piosenkę. Była na tak wielu pogrzebach, że nie powinna się pomylić, a jednak zrobiła to totalnie nieświadoma jaką wtopę popełniła i czemu tak to bardzo bawiło Richards.
- Jasne – Zabrała dłoń, którą wcześniej dzieliła się z Shannon. Nie wadziło Eve, że kobieta złapała ją za rękę. Bardziej zdziwiła się, że gdzieś w trakcie podróży do kuchni zacisnęła palce, które teraz poluzowała i uwolniła się w celu odnalezienia wody. Jakby kurde wiedziała gdzie ona była.. cóż, butelka stała na blacie, ale gorzej było z kubkami, do których Richards dobrała się sama biodrem uderzając o kuchenny blat.
- Daj, naleję. – Zabrała kobiecie szklankę nie chcąc już patrzeć jak ta się męczy choćby z nalaniem wody, co zrobiła sama i podarowała ją prosto w pijane ręce.
Korzystając z chwili rozejrzała się po kuchni i nagle zapytała samą siebie, od kiedy Shannon mieszkała w Lorne Bay. Pamiętała, kiedy zauważyła ją po raz pierwszy, ale nie to nie oznaczało, że akurat od tego dnia wdowa po Richardsie pojawiła się w mieście. Po co w ogóle tutaj przyjechała?
Nie spostrzegła, kiedy twarz towarzyszki skrzywiła się. Usłyszała jedynie głosy huk gwałtownie odstawianej szklanki i poczuła jak coś kopie ją w stopę. Shannon w szybkim jak na stan upojenia tempie i krzywym krokiem pognała w niezidentyfikowanym kierunku. Paxton wybudzona z zamyślenia ruszyła za nią znów będąc świadkiem, jak tamta się kaleczy uderzając barkiem o framugę łazienki.
Domyśliła się, o co mogło chodzić, więc czym prędzej doskoczyła do klęczącej nad kiblem kobiety i zgarnęła jej włosy do tyłu.
- Dobrze. Wyrzuć to z siebie. – Pochylając się nad nią w jednej garści trzymała ciemne włosy a drugą dłonią przesuwała po plecach. – Po co ma zalegać w żołądku? – Zawsze uważała, że jeśli organizm coś z siebie wyrzucał, to miał ku temu ważny powód. Nie było sensu z tym walczyć, dlatego wspierała i czekała aż fala mdłości ustanie. Puściła włosy, kiedy Richards odepchnęła się od muszli i upadła na pośladki wyraźnie zmęczona tym nagłym zrywem. Eve sięgnęła po pierwszy lepszy ręcznik, zamoczyła go w wodzie i przetarła zrezygnowaną twarz pani doktor.
- Trochę lepiej? – Nie oczekiwała długiej odpowiedzi. Wystarczyłoby przytaknięcie, po którym pomogła Shannon wstać i nad zlewem przepłukać usta. Raz jeszcze zamoczyła ręcznik, tym razem w zimnej wodzie i przesunęła nim po rozgrzanym karku. Lato było okrutne a dla osoby, która właśnie pozbyła się treści żołądka, przyda się dodatkowe ochłodzenie.
- Lepiej będzie, jak się położysz - zasugerowała już łagodnie i nawet z odrobiną troski, którą wcześniej przykrywały żarte i inne komentarze. Stojąc blisko zlustrowała kobietę wzrokiem oceniając jej wagę. Apollo, pies Paxton, ważył prawie czterdzieści kilogramów. To nie jedyny czworonóg, którego nosiła na rękach. Shannon na oko ważyła mniej niż sześćdziesiąt kilogramów. Może pięćdziesiąt sześć. - Zaniosę cię. - Musiała uprzedzić, żeby tamta nie zaczęła się gibać. Przerzuciła za szyję jej jedną rękę i pochyliła się łapiąc kobietę pod plecami i kolanami. Dosłownie zaniosła ją na rękach za co powinna dostać jakiś medal albo chociaż broszkę z napisem, że nie była żukiem gnojarzem, za którego Richards mogła ją mieć (przynajmniej w chwili, gdy przyznawała się, że śmierć oddziału była jej winą).
anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Nie zwróciła uwagi na pytanie, zaledwie wymamrotane pod nosem, zdaniem jej własnego umysłu. Nie czuła oporów przed wciągnięciem kobiety w głąb swojego domostwa, stwarzając idealną okazję do potencjalnego złodziejstwa. Być może podświadomie stwierdzała, że stać ja na to i nawet jeśli utopi mnóstwo kosztowności, pozostawionych w domu, przy pomocy pracy szybko stanie na nogi. Całe szczęście, nie trzymała mnóstwa kasy w skarpetach czy szafkach (a raczej na koncie oszczędnościowym, chronionym tak dobrze jak skarbiec w Banku Gringotta), nie kupowała nawet szczególnie drogich gadżetów. Pochodziła z bardzo zwyczajnej rodziny kolumbijskiej, w której kupno nowej kurtki było tak ekscytujące, jak wygrana na loterii.
Znajome nuty zmusiły ją do uniesienia niemrawego, zupełnie poważnego spojrzenia. To miało sens. Melodia, nucona przez brunetkę jak nic przewijała się na pogrzebach, co Richards skomentowała wolnym skinięciem.
Przeczekała słynną minutę ciszy i przystąpiła do buszowania po szafkach, celem wytargania szklanek.
- Tobie też na pewno chce się pić - stwierdziła, obracając się gwałtownie przez ramię, w stronę towarzyszki. - Jestem tragiczną…
Syknęła z bólu, kiedy przy zachwianiu równowagi uderzyła biodrem o kant szafki. Zdaje się, że zostanie po tym siniak. Odruchowo potarła zaczerwienione miejsce po uprzednim, delikatnym podwinięciu koszulki, zdejmując przy okazji sweterek, stanowiący awaryjną ochronę przed potencjalnym chłodem. Nie przydał jej się dzisiejszego wieczoru, chyba, że jako materiał chłonący wszelkie mieszanki z alkoholem.
Zaprzestała walki z zakrętką od butelki, kiedy taksówkarka zaoferowała swoją pomoc. Nie ma co unosić się dumą.
- O… Okej - wymamrotała, unosząc dłoń w powietrze i zaciskając, w lekko nerwowym geście. - Normalnie taka nie jestem. Trochę przesadziłam, przekroczyłam granicę.
Delikatnie. Odrobinkę. Nie była alkoholiczką; to zupełnie przekreśliłoby jej karierę medyczną. Po śmierci Reeda często pijała drinki czy mocniejsze mieszanki w dni wolne, nie mniej, nigdy nie przyszła do pracy na tak zwanym kacu, albo z promilami we krwi. Bardzo szanowała tę część swojego życia i nawet okrutna żałoba nie była w stanie jej zachwiać.
Przekazany do rąk własnych kubek z wodą skutecznie zasznurował jej usta, zachęcając do uzupełnienia płynów. Biorąc pod uwagę wysoką temperaturę, trochę się odwodniła. Alkohol nie sprzyjał nawadnianiu organizmu, z czego Shannon doskonale zdawała sobie sprawę. Miał jednak odrobinę właściwości korzystnych dla organizmu, czym dała się przekupić. Po prostu tego potrzebowała.
Żołądek zacisnął się nieprzyjemnie, co sprowokowało Shan do odsunięcia kubka od ust. Zacisnęła oczy, usta i pokręciła głową, powstrzymując odruch wymiotny. Plemiona z Ameryki Południowej nazwałyby ów proces oczyszczeniem, ale do pełnego obrazu Richards potrzebowałaby trującej żaby, fundującej w gratisie bad tripa. Rytuał Kambo jak malowany.
Ruszyła z miejsca, niczym wypuszczony z boksu startowego rumak, przypadkowo nadeptując na stopę sympatycznej koleżanki. Nie miała czasu do stracenia. Musiała jak najszybciej dobiec do toalety, aby nie zacząć wymiotować na kolorowo, odstraszając tym samym swoją atrakcyjną wybawicielkę.
Zaledwie skrawkiem świadomości zarejestrowała odgarnięcie włosów do tyłu, za co chętnie by podziękowała, gdyby nie zaabsorbowanie wypluwaniem niestawionej zawartości żołądka. W większości była to woda i alkohol, albo małe kawałki hot doga, którego nadgryzła zaledwie odrobinę. Mogłoby być gorzej; o wiele gorzej.
Dysząc nad muszlą klozetową, pozwoliła brunetce działać, czując, jak ciało odmawia jej miejscami posłuszeństwa. Była wyprana z energii. Wszystko co zjadła zwróciła, więc niemożliwe było uzupełnienie kalorii, których tak bardzo jej brakowało.
Zdołała zaledwie kiwnąć głową, po przetarciu ust, czując jeszcze większą senność. Z ledwością dźwignęła się na nogi, ochoczo korzystając z zaoferowanej pomocy. Następnego dnia zacznie siarczyście przeklinać swoją naiwność, bo gdyby wciągnęła do domu kogoś innego, mogłaby skończyć w bardzo marny sposób.
- Chyba… chyba tak - przytaknęła na pomysł położenia się, porzucając wyzwanie spojrzenia kobiecie w oczy. Była na to zbyt wyczerpana. Pozwoliła się dźwignąć na ręce, czego od razu nie odnotowała. Gdyby kobieta ją puściła, porządnie obiłaby sobie tyłek, pozostając w tej samej pozycji, najpewniej aż do samego rana.
Dobrze, że ją miała.
- Dobrze, że zdążyłam nakarmić rybki - wymamrotała sennie pod nosem, ledwo wyłapując wzrokiem rozmazany kształt morskiego akwarium.
- Zaniesiesz mnie do… - straciła wątek. Nagle wlepiła niewyraźne spojrzenie w taksówkarkę, nieco mocniej zaciskając dłonie, które to uprzednio ulokowała na jej karku.
- Kocham cię.
O ile przypomni sobie o tych znamienitych słowach, dosłownie spali się ze wstydu. Stanie w płomieniach i przebije się przez podłogę aż na poziom piwnicy, aby tam wwiercić się głęboko w ziemię i zostać na zawsze.
- Australijczycy chyba tak mówią… swoim wybawcom - zmarszczyła brwi, bo nie była pewna czy zwykłe love you to domena Jankesów czy Kangurów. - Nie okradniesz mnie, prawda?
Reszty nie pamiętała, kiedy odleciała w krainę słów, jeszcze przed pozostawieniem jej w pierwszej lepszej sypialni (a miała ich całe dwie!) albo na kanapie w salonie.

ODPOWIEDZ