about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku narzeczonej Beverly oraz jej (ich) syna.
Czuła się jak w jakimś chorym śnie. Długo walczyła ze swymi myślami i zamiarami naprzemiennie pisząc smsy, przy których wyświetlał się czerwony wykrzyknik oznaczający niemożliwość dostarczenia treści do odbiorcy i dzwoniąc z jednoczesnym ignorowaniem wciąż tej samej reakcji po pierwszym sygnale. Bardzo chciała przebić się przez ten mur, ale nie mogła. Nie miała takiej mocy. Miała jednak energię aby zamówić taksówkę i niezależnie od kosztów podróży pojechać do Lorne Bay. Niestety dopadały ją także wątpliwości, że być może to była prawda. Być może uroiła coś sobie, jak było to pod koniec małżeństwa z Tessą i właśnie zamierzała walczyć o coś, co nie miało prawa przetrwać (w tym przypadku, dopiero zaistnieć). Wiedziała, że była mistrzynią walki o sprawy beznadziejne, bo tak samo postępowała w pracy. Nie skreślała żadnego pacjenta walcząc o niego do samego końca, lecz nie zawsze to podejście sprawdzało się w życiu uczuciowym. Być może właśnie dostawała z liścia od życia i powinna się z tym pogodzić.
Czując rezygnację usiadła na skraju łóżka z głową opuszczoną w dół. W dłoniach mocno ściskała telefon. Było jej beznadziejnie, bo nie miała do kogo pójść i o tym porozmawiać. Była tu sama a to sprawiało, że było jej jeszcze gorzej. Do nikogo się nie przytuli ani nie otworzy gęby.. co za beznadziejna sytuacja.
Przełknęła ślinę i pomimo załamania raz jeszcze wybrała numer do Beverly.
Nic z tego.
Po pierwszym sygnale – ściana.
Wybrała innymi numer i tu choć nie chciała to dodzwoniła się bez problemu.
- Dziękuję, że mi pomagasz pomimo..
- ..że odrzuciłaś moje flirty? – Maya uśmiechnęła się do siedzącej obok Bertinelli, której postanowiła pomóc wioząc do Lorne Bay. – Nie przejmuj się. Przecież wiedziałyśmy, że nawet gdybyś poddała się memu urokowi to byłby to zwykły summer love. – Nie znały się na tyle długo aby stworzyć jakąkolwiek więź. Owszem, Mai podobała się Włoszka, ale przez względy wizualne nie rzuciłaby wszystkiego i nie opuściłaby Australii. Musiałaby lepiej poznać kobietę a do tego potrzebowałaby czasu, którego w aktualnych warunkach brakowało. Nie miała żalu ani do Margo ani do siebie, bo zapatrzyła się na kogoś, kto myślał o kimś innym.
- Co zrobisz, jeśli to okaże się prawdą? – Wskazała na trzymany w dłoniach brunetki telefon mając na myśli ostatnią wiadomość od Strand.
- Nie wiem. Rozpłaczę się.
- To już chyba robiłaś – skomentowała lekko zaczerwienione oczy Bertinelli.
- Za długo zajęło ci dojechanie do hotelu. – Uśmiechnęła się pod nosem przyznając, że w oczekiwaniu na przyjazd Mai popłakała sobie wyrzucając nagromadzone emocje. – W takim razie się upije albo najpierw spróbuje znaleźć najbliższy lot do miejsca, skąd będę miała bezpośrednie połączenie do Włoch i dopiero wtedy się upije. – Bo znając życie będzie miała sporo czasu do tego lotu, o ile w ogóle znajdzie się jakieś wolne miejsce. Możliwe, że najbliższy lot okaże się tym, który już miała wykupiony.
- W razie czego możesz liczyć na towarzystwo strażaków.
Margo posłała towarzyszce delikatny uśmiech i spojrzała przez boczną szybę na mijane przez nie tereny. Nie miała pojęcia, czego mogła spodziewać się po dotarciu do domu Beverly. Mogłaby sobie odpuścić, ale nie wierzyła w słowa pisane aż tak bardzo. Wolałaby usłyszeć wszystko prosto bezpośrednio. Jeśli Strand faktycznie tak czuła, niech powie jej to prosto w twarz.
Wpatrywała się w samochód na podjeździe wiedząc, że nie należał on do Beverly. Zmartwiła się, bo to oznaczałoby tyle, że Jennifer była na miejscu. Wróciła i częściowo potwierdzało to słowa wyczytane z ostatniego sms’a od Strand.
Zadzwoniła dzwonkiem patrząc za siebie na Maye czekającą na nią w aucie. W razie czego miała z kim się ewakuować i była strażaczce bardzo wdzięczna za ten nie byle jaki gest.
Długo czekała aż ktoś jej otworzy, ale wreszcie drzwi zostały uchylone a w nich stał nie kto inny jak Jennifer, której widok wbił w serce Margo kolejną szpilkę.
- Czego chcesz?
- Chce porozmawiać z Beverly. Jest w domu?
- Nie ma jej. Spieprzaj.
- Muszę z nią porozmawiać. – Margo naparła dłonią na drzwi, które Jen spróbowała zamknąć i nagle w oczach kobiety coś się zmieniło. Włoszka aż się przestraszyła widząc coś, co nie było tylko złością za sypianie z jej partnerką a czymś, co graniczyło z chęcią wymordowania połowy sąsiedztwa.
- Posłuchaj mnie uważnie. Próbuje przełknąć dumę i jakoś żyć z tym, co zrobiłyście w Sydney. Trudno, jakby nie było zerwałyśmy na tych parę dni, więc mogło tak się wydarzyć. Zraniłam Beverly i bardzo mi przykro, że przy okazji cię wykorzystała, ale ty się dałaś.. jak dziecko pozwoliłaś na to wszystko i teraz jak szczeniaczek latasz za nią, chociaż dała ci do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Ogarnij się kobieto! Zobacz! – Uniosła dłoń z pierścionkiem zaręczynowym. – Oddała mi go. Godzinę temu założyła mi go na palec.
Bertinelli nie kojarzyła aby Strand mówiła coś o pierścionku; o jego zdjęciu, pozostawieniu przez Jen lub zabraniu. Nie miała pewności, czy został zdjęty i ponownie założony. Niczego nie wiedziała, ale tak czy siak było to jak kolejny cios w twarz.
- Zrozum, że to koniec. Wracaj do siebie i przestań być taką zdzirą pakującą się w czyjeś związki. Szczerze, to już się nie dziwię, że żona cię zostawiła. Dobrze, że zrobiła to w porę, bo miałaby nie lada niespodziankę po twoim powrocie. Żal mi ciebie. Uroda to nie wszystko. Trzeba też wiedzieć, jak się zachować a ty.. – Perfidnie zlustrowała ją wzrokiem. – ..kurwy są od ciebie lepsze, bo przynajmniej przyznają, że nimi są. Spierdalaj i nigdy nie wracaj! – Trzasnęła drzwiami, których Margo już nie zatrzymała. Słysząc te wszystkie słowa była nie tylko skołowana i zraniona, ale też wstrząśnięta, że ktokolwiek mógłby tak o niej myśleć.
Co jeśli to prawda? Co jeśli przez swoje zachowanie i pociąg do Beverly rozbiła związek, który choć miał problemy to mógłby się udać? Ba, w sumie wychodziło na to, że nic nie rozbiła, bo Jennifer miała się dobrze i wróciła do domu Strand.
Zrobiła krok w tył długo wpatrując w drzwi, które przed nią zamknięto. Poczuła ciężar w żołądku i gulę w gardle dławiącą ją od środka.
Niepewnie odwróciła w stronę ulicy widząc Maye idącą w jej stronę. To nie jej teraz potrzebowała, ale skorzystała z obecności drugiej osoby i przytuliła się do niej.
- Chodźmy do samochodu. Jedźmy stąd.
Bertinelli nie chciała już o niczym decydować. Pragnęła jedynie się schować nie ważne gdzie. Maya mogłaby ją zawieźć gdziekolwiek byleby z dala od tego miejsca.
Jennifer wpatrywała się w ekran komórki decydując wysłać wiadomość, która jak uważała powinna przesądzić o wszystkim. Nie chciała tracić narzeczonej. Nadal ją kochała, ale pozwoliła sobie aby konflikt na temat dziecka i sprawy, o których nie mogła mówić Beverly, przesądziły o wszystkim. Nie powinna tak robić. Zachowała się okropnie, ale zawalczy o swoje. Już to zrobiła najpierw pisząc wiadomość z pozostawionego w kuchni telefonu Beverly do Włoszki, którą kolejno zablokowała, a potem podmieniła jej numer na ten, jaki sama miała w drugiej komórce trzymanej teraz w dłoniach. Uniemożliwiając kobietom kontakt liczyła na to, że obie będą skołowane i ich walka z emocjami zajmie na tyle długo, że niechciane trzecie koło u wozu wróci do swego starego Europejskiego kraju. Niech udławi się makaronem.
Czując rezygnację usiadła na skraju łóżka z głową opuszczoną w dół. W dłoniach mocno ściskała telefon. Było jej beznadziejnie, bo nie miała do kogo pójść i o tym porozmawiać. Była tu sama a to sprawiało, że było jej jeszcze gorzej. Do nikogo się nie przytuli ani nie otworzy gęby.. co za beznadziejna sytuacja.
Przełknęła ślinę i pomimo załamania raz jeszcze wybrała numer do Beverly.
Nic z tego.
Po pierwszym sygnale – ściana.
Wybrała innymi numer i tu choć nie chciała to dodzwoniła się bez problemu.
- Dziękuję, że mi pomagasz pomimo..
- ..że odrzuciłaś moje flirty? – Maya uśmiechnęła się do siedzącej obok Bertinelli, której postanowiła pomóc wioząc do Lorne Bay. – Nie przejmuj się. Przecież wiedziałyśmy, że nawet gdybyś poddała się memu urokowi to byłby to zwykły summer love. – Nie znały się na tyle długo aby stworzyć jakąkolwiek więź. Owszem, Mai podobała się Włoszka, ale przez względy wizualne nie rzuciłaby wszystkiego i nie opuściłaby Australii. Musiałaby lepiej poznać kobietę a do tego potrzebowałaby czasu, którego w aktualnych warunkach brakowało. Nie miała żalu ani do Margo ani do siebie, bo zapatrzyła się na kogoś, kto myślał o kimś innym.
- Co zrobisz, jeśli to okaże się prawdą? – Wskazała na trzymany w dłoniach brunetki telefon mając na myśli ostatnią wiadomość od Strand.
- Nie wiem. Rozpłaczę się.
- To już chyba robiłaś – skomentowała lekko zaczerwienione oczy Bertinelli.
- Za długo zajęło ci dojechanie do hotelu. – Uśmiechnęła się pod nosem przyznając, że w oczekiwaniu na przyjazd Mai popłakała sobie wyrzucając nagromadzone emocje. – W takim razie się upije albo najpierw spróbuje znaleźć najbliższy lot do miejsca, skąd będę miała bezpośrednie połączenie do Włoch i dopiero wtedy się upije. – Bo znając życie będzie miała sporo czasu do tego lotu, o ile w ogóle znajdzie się jakieś wolne miejsce. Możliwe, że najbliższy lot okaże się tym, który już miała wykupiony.
- W razie czego możesz liczyć na towarzystwo strażaków.
Margo posłała towarzyszce delikatny uśmiech i spojrzała przez boczną szybę na mijane przez nie tereny. Nie miała pojęcia, czego mogła spodziewać się po dotarciu do domu Beverly. Mogłaby sobie odpuścić, ale nie wierzyła w słowa pisane aż tak bardzo. Wolałaby usłyszeć wszystko prosto bezpośrednio. Jeśli Strand faktycznie tak czuła, niech powie jej to prosto w twarz.
Wpatrywała się w samochód na podjeździe wiedząc, że nie należał on do Beverly. Zmartwiła się, bo to oznaczałoby tyle, że Jennifer była na miejscu. Wróciła i częściowo potwierdzało to słowa wyczytane z ostatniego sms’a od Strand.
Zadzwoniła dzwonkiem patrząc za siebie na Maye czekającą na nią w aucie. W razie czego miała z kim się ewakuować i była strażaczce bardzo wdzięczna za ten nie byle jaki gest.
Długo czekała aż ktoś jej otworzy, ale wreszcie drzwi zostały uchylone a w nich stał nie kto inny jak Jennifer, której widok wbił w serce Margo kolejną szpilkę.
- Czego chcesz?
- Chce porozmawiać z Beverly. Jest w domu?
- Nie ma jej. Spieprzaj.
- Muszę z nią porozmawiać. – Margo naparła dłonią na drzwi, które Jen spróbowała zamknąć i nagle w oczach kobiety coś się zmieniło. Włoszka aż się przestraszyła widząc coś, co nie było tylko złością za sypianie z jej partnerką a czymś, co graniczyło z chęcią wymordowania połowy sąsiedztwa.
- Posłuchaj mnie uważnie. Próbuje przełknąć dumę i jakoś żyć z tym, co zrobiłyście w Sydney. Trudno, jakby nie było zerwałyśmy na tych parę dni, więc mogło tak się wydarzyć. Zraniłam Beverly i bardzo mi przykro, że przy okazji cię wykorzystała, ale ty się dałaś.. jak dziecko pozwoliłaś na to wszystko i teraz jak szczeniaczek latasz za nią, chociaż dała ci do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Ogarnij się kobieto! Zobacz! – Uniosła dłoń z pierścionkiem zaręczynowym. – Oddała mi go. Godzinę temu założyła mi go na palec.
Bertinelli nie kojarzyła aby Strand mówiła coś o pierścionku; o jego zdjęciu, pozostawieniu przez Jen lub zabraniu. Nie miała pewności, czy został zdjęty i ponownie założony. Niczego nie wiedziała, ale tak czy siak było to jak kolejny cios w twarz.
- Zrozum, że to koniec. Wracaj do siebie i przestań być taką zdzirą pakującą się w czyjeś związki. Szczerze, to już się nie dziwię, że żona cię zostawiła. Dobrze, że zrobiła to w porę, bo miałaby nie lada niespodziankę po twoim powrocie. Żal mi ciebie. Uroda to nie wszystko. Trzeba też wiedzieć, jak się zachować a ty.. – Perfidnie zlustrowała ją wzrokiem. – ..kurwy są od ciebie lepsze, bo przynajmniej przyznają, że nimi są. Spierdalaj i nigdy nie wracaj! – Trzasnęła drzwiami, których Margo już nie zatrzymała. Słysząc te wszystkie słowa była nie tylko skołowana i zraniona, ale też wstrząśnięta, że ktokolwiek mógłby tak o niej myśleć.
Co jeśli to prawda? Co jeśli przez swoje zachowanie i pociąg do Beverly rozbiła związek, który choć miał problemy to mógłby się udać? Ba, w sumie wychodziło na to, że nic nie rozbiła, bo Jennifer miała się dobrze i wróciła do domu Strand.
Zrobiła krok w tył długo wpatrując w drzwi, które przed nią zamknięto. Poczuła ciężar w żołądku i gulę w gardle dławiącą ją od środka.
Niepewnie odwróciła w stronę ulicy widząc Maye idącą w jej stronę. To nie jej teraz potrzebowała, ale skorzystała z obecności drugiej osoby i przytuliła się do niej.
- Chodźmy do samochodu. Jedźmy stąd.
Bertinelli nie chciała już o niczym decydować. Pragnęła jedynie się schować nie ważne gdzie. Maya mogłaby ją zawieźć gdziekolwiek byleby z dala od tego miejsca.
Margo
Czyli wróciła.. może to i dobrze? Przemyślałam wszystko i nie umiem uwierzyć, że tak nagle przestałaś ją kochać. Prędzej czy później do niej wrócisz, bo tak działa miłość. Moja też była silna. Jest silna, dlatego muszę pomyśleć o rodzinie. O córce i Tessie. Może to jeszcze się uda, bo seks to nie wszystko a tylko to jest między nami. Żegnaj, Strand.
Jennifer wpatrywała się w ekran komórki decydując wysłać wiadomość, która jak uważała powinna przesądzić o wszystkim. Nie chciała tracić narzeczonej. Nadal ją kochała, ale pozwoliła sobie aby konflikt na temat dziecka i sprawy, o których nie mogła mówić Beverly, przesądziły o wszystkim. Nie powinna tak robić. Zachowała się okropnie, ale zawalczy o swoje. Już to zrobiła najpierw pisząc wiadomość z pozostawionego w kuchni telefonu Beverly do Włoszki, którą kolejno zablokowała, a potem podmieniła jej numer na ten, jaki sama miała w drugiej komórce trzymanej teraz w dłoniach. Uniemożliwiając kobietom kontakt liczyła na to, że obie będą skołowane i ich walka z emocjami zajmie na tyle długo, że niechciane trzecie koło u wozu wróci do swego starego Europejskiego kraju. Niech udławi się makaronem.
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, mieszkająca w Lorne Bay od czterech lat, wychowująca syna, psa i kota wraz z włoską panią doktor, z którą niedawno się zaręczyła
Nie wierzyła to, co przeczytała we wiadomości od Bertinelli. Tępo wpatrywała się w wyświetlacz telefonu, siedząc w samochodzie, pod salonem ze ślubnymi kreacjami. Pobladła na twarzy, a dłonie drżały lekko, za sprawą odczytanej treści, w którą nie chciała wierzyć. To niemożliwe, aby pod wpływem chwili Margo zaczęła myśleć o powrocie do Tessy. Dlaczego w ogóle to rozważała, przecież to… czysty masochizm.
Miała ją nauczyć surfować. Miały spędzić kolejne dni w Cairns i korzystać z wzajemnej obecności, dopóki miały taką możliwość.
Żegnaj, Strand.
Margo pierwszy raz zwróciła się do niej po nazwisku, co brzmiało obco. Niecodziennie i chłodno, a tego nie spodziewałaby się ze strony Bertinelli, nawet, gdyby rozstały się w mało przyjemnych okolicznościach.
Moment… nie były razem, więc teoretycznie się nie rozstawały, jednak…
Wysłanie wiadomości nieudane.
Zaklęła pod nosem i zdecydowała się na połączenie, które szybko zostało zerwane.
Zablokowała ją?
To nie mógł być koniec. Nie w taki sposób.
Była zdeterminowana, dlatego postanowiła już teraz jechać do Cairns, bez zbędnego szykowania walizki do hotelu. Niektóre drobiazgi mogła kupić na mieście, szczególnie, że najważniejsze, czyli portfel i telefon, miała przy sobie.
Uruchomiła silnik, aby ruszyć na drogę, prowadzącą prosto do hotelu w Cairns. Pragnęła dotrzeć tam jak najszybciej, na wypadek, gdyby Bertinelli już pakowała swoje rzeczy, po złapaniu biletów na lot do Europy. Przyspieszała na drodze ekspresowej, kiedy tylko mogła, zachowując odpowiednie odległości oraz bezpieczeństwo. Dla rozproszenia rozbieganych myśli włączyła radio, wybierając stację, grającą muzykę klasyczną. Liczyła w myślach, starając się wyrównać oddech, co wychodziło jej płynnie i zgrabnie, przez większość pokonywanej drogi. Na obwodnicy, prowadzącej do centrum Cairns zahamowała gwałtownie, widząc, jak w pojazd jadący przed nią wbija się rozpędzone, osobowe auto. Serce mocno uderzyło w klatce piersiowej, a głośny huk towarzyszył hamowaniu, podczas którego pasy bezpieczeństwa napięły się mocno, chroniąc jej ciało przed wypadnięciem do przodu.
Wystrzelone w powietrze, mniejsze kawałki uszkodzonego pojazdu odbiły się od przedniej szyby, pozostawiając małe odpryski, którymi teraz nie zawracała sobie głowy. Napompowany adrenaliną organizm drżał, gdy patrząc przed siebie zauważyła, jak sprawca wypadku oddala się pośpiesznie z miejsca zdarzenia. Z samochodu poturbowanego w zderzeniu zaczął ulatniać się gęsty, czarny dym, a przeraźliwy płacz uwięzionego w środku dziecka zmusił Strand do działania. Nie zwracając większej uwagi na ból, odczuwalny w przedniej części ciała za sprawą postępujących siniaków po pasach, wygramoliła się z pojazdu, kątem oka dostrzegając ruch ze strony drugiego, zaparkowanego obok auta.
Mężczyzna trząsł się i ledwo stał na własnych nogach, z przerażeniem wpatrując się w zgnieciony po jednej stronie samochód, objęty kłębami dymu.
- Dzwoń na numer alarmowy, co tak stoisz?! - krzyknęła do nieznajomego, na sztywnych nogach zbliżając się do zakurzonego pojazdu, przypominającego nierówno zgniecioną puszkę.
Płacz uwięzionego dziecka dochodził z drugiej, mniej naruszonej strony auta. Od razu skierowała się w tamtą stronę, między kłębami dymu dostrzegając wgnieciony sufit oraz popękane w połowie okno. Nie miała pojęcia, w jakim stanie był kierowca. Czy rozchodziło się o mężczyznę czy kobietę. W tej chwili skupiła się przede wszystkim na wyciagnięciu fotelika z zapłakanym dzieckiem, otoczonym ostrymi odłamkami szkła.
Ręką sięgnęła w dziurę powstałą w oknie, czując, jak krawędzie ryją po jej przedramieniu. Mocno zacisnęła zęby, próbując dotrzeć dłonią do wystającego bolca, ułatwiającego otworzenie drzwi.
Szarpnęła za niego do góry, widząc jak strużka krwi płynie po przedramieniu, na skutek głębokiego przecięcia tkanek. Nie czuła, aby uszkodziła żyły, wiec brnęła dalej, otwierając drzwi, po stronie płaczącego przeraźliwie malca.
- Już za chwilę cię wyciągnę. Wszystko będzie w porządku, musisz wytrzymać. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Starała się mówić uspokajająco do małego dziecka, które nie miało więcej niż dwa lata. Patrzyło na nią zapłakanymi, zaszklonymi oczami, kiedy pokrętnie próbowała obrócić głowę, chcąc uniknąć wdychania toksycznej, ciemnej chmury.
Odpięła pas bezpieczeństwa dziecka i dźwignęła cały fotelik, razem z nim oddalając od samochodu. Czuła, jak z każdym kolejnym krokiem nogi coraz bardziej się pod nią uginały. Musiała jeszcze wrócić po kierowcę. Powinna to zrobić, ale wylatujący spod maski dym porządnie popieścił jej płuca, w ten mało przyjemny sposób.
Musiała wrócić.
Słyszała zbliżające się dogłosy syren wozów uprzywilejowanych, próbując skupić spojrzenie na pojeździe objętym chmurami dymu. Odpocznie jeszcze dziesięć sekund.
Dziesięć sekund i sprawdzi stan poszkodowanego kierowcy.
Miała ją nauczyć surfować. Miały spędzić kolejne dni w Cairns i korzystać z wzajemnej obecności, dopóki miały taką możliwość.
Żegnaj, Strand.
Margo pierwszy raz zwróciła się do niej po nazwisku, co brzmiało obco. Niecodziennie i chłodno, a tego nie spodziewałaby się ze strony Bertinelli, nawet, gdyby rozstały się w mało przyjemnych okolicznościach.
Moment… nie były razem, więc teoretycznie się nie rozstawały, jednak…
Beverly
Proszę daj mi trochę czasu. Wszystko Ci wyjaśnię, tylko proszę, nie skreślaj tego.
Wysłanie wiadomości nieudane.
Zaklęła pod nosem i zdecydowała się na połączenie, które szybko zostało zerwane.
Zablokowała ją?
To nie mógł być koniec. Nie w taki sposób.
Była zdeterminowana, dlatego postanowiła już teraz jechać do Cairns, bez zbędnego szykowania walizki do hotelu. Niektóre drobiazgi mogła kupić na mieście, szczególnie, że najważniejsze, czyli portfel i telefon, miała przy sobie.
Uruchomiła silnik, aby ruszyć na drogę, prowadzącą prosto do hotelu w Cairns. Pragnęła dotrzeć tam jak najszybciej, na wypadek, gdyby Bertinelli już pakowała swoje rzeczy, po złapaniu biletów na lot do Europy. Przyspieszała na drodze ekspresowej, kiedy tylko mogła, zachowując odpowiednie odległości oraz bezpieczeństwo. Dla rozproszenia rozbieganych myśli włączyła radio, wybierając stację, grającą muzykę klasyczną. Liczyła w myślach, starając się wyrównać oddech, co wychodziło jej płynnie i zgrabnie, przez większość pokonywanej drogi. Na obwodnicy, prowadzącej do centrum Cairns zahamowała gwałtownie, widząc, jak w pojazd jadący przed nią wbija się rozpędzone, osobowe auto. Serce mocno uderzyło w klatce piersiowej, a głośny huk towarzyszył hamowaniu, podczas którego pasy bezpieczeństwa napięły się mocno, chroniąc jej ciało przed wypadnięciem do przodu.
Wystrzelone w powietrze, mniejsze kawałki uszkodzonego pojazdu odbiły się od przedniej szyby, pozostawiając małe odpryski, którymi teraz nie zawracała sobie głowy. Napompowany adrenaliną organizm drżał, gdy patrząc przed siebie zauważyła, jak sprawca wypadku oddala się pośpiesznie z miejsca zdarzenia. Z samochodu poturbowanego w zderzeniu zaczął ulatniać się gęsty, czarny dym, a przeraźliwy płacz uwięzionego w środku dziecka zmusił Strand do działania. Nie zwracając większej uwagi na ból, odczuwalny w przedniej części ciała za sprawą postępujących siniaków po pasach, wygramoliła się z pojazdu, kątem oka dostrzegając ruch ze strony drugiego, zaparkowanego obok auta.
Mężczyzna trząsł się i ledwo stał na własnych nogach, z przerażeniem wpatrując się w zgnieciony po jednej stronie samochód, objęty kłębami dymu.
- Dzwoń na numer alarmowy, co tak stoisz?! - krzyknęła do nieznajomego, na sztywnych nogach zbliżając się do zakurzonego pojazdu, przypominającego nierówno zgniecioną puszkę.
Płacz uwięzionego dziecka dochodził z drugiej, mniej naruszonej strony auta. Od razu skierowała się w tamtą stronę, między kłębami dymu dostrzegając wgnieciony sufit oraz popękane w połowie okno. Nie miała pojęcia, w jakim stanie był kierowca. Czy rozchodziło się o mężczyznę czy kobietę. W tej chwili skupiła się przede wszystkim na wyciagnięciu fotelika z zapłakanym dzieckiem, otoczonym ostrymi odłamkami szkła.
Ręką sięgnęła w dziurę powstałą w oknie, czując, jak krawędzie ryją po jej przedramieniu. Mocno zacisnęła zęby, próbując dotrzeć dłonią do wystającego bolca, ułatwiającego otworzenie drzwi.
Szarpnęła za niego do góry, widząc jak strużka krwi płynie po przedramieniu, na skutek głębokiego przecięcia tkanek. Nie czuła, aby uszkodziła żyły, wiec brnęła dalej, otwierając drzwi, po stronie płaczącego przeraźliwie malca.
- Już za chwilę cię wyciągnę. Wszystko będzie w porządku, musisz wytrzymać. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Starała się mówić uspokajająco do małego dziecka, które nie miało więcej niż dwa lata. Patrzyło na nią zapłakanymi, zaszklonymi oczami, kiedy pokrętnie próbowała obrócić głowę, chcąc uniknąć wdychania toksycznej, ciemnej chmury.
Odpięła pas bezpieczeństwa dziecka i dźwignęła cały fotelik, razem z nim oddalając od samochodu. Czuła, jak z każdym kolejnym krokiem nogi coraz bardziej się pod nią uginały. Musiała jeszcze wrócić po kierowcę. Powinna to zrobić, ale wylatujący spod maski dym porządnie popieścił jej płuca, w ten mało przyjemny sposób.
Musiała wrócić.
Słyszała zbliżające się dogłosy syren wozów uprzywilejowanych, próbując skupić spojrzenie na pojeździe objętym chmurami dymu. Odpocznie jeszcze dziesięć sekund.
Dziesięć sekund i sprawdzi stan poszkodowanego kierowcy.
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku narzeczonej Beverly oraz jej (ich) syna.
Maya zawiozła Bertinelli do remizy z myślą, że na razie będzie miała ją na oku. Jeśli Włoszka uzna, że chce pojechać do hotelu, tak się stanie, ale jak na razie całkowicie odpłynęła. Długo płakała w samochodzie, przez co rozbolała ją głowa. Dopiero w remizie uzyskała tabletki przeciwbólowe i pozwolono jej położyć się na kanapie w pokoju socjalnym. Maya dodatkowo przykryła ją cienkim kocem i zostawiła w spokoju proszą o to samo kolegów, którzy zaczęli rozprawiać na tematy złamanego serca i jak to cholernie bolało.
- Nie wiem, jak bardzo musiałbym lecieć na laskę, żeby przez nią rzucić narzeczoną. – Dean popatrzył po kolegach, z którymi jechali w wozie do wypadku samochodowego.
- To inna sytuacja. – Bo z tego, co Maya zrozumiała to ów narzeczona rzuciła Bev. – Pomyśl, że twoją narzeczoną byłaby Heather.
- O nie! Wtedy od razu poleciałbym na kogoś innego.
Wszyscy się zaśmiali dobrze pamiętając czepialską Heather, z którą kolega długo się męczył. Nie znali sytuacji Strand ani w jakim związku tkwiła. Możliwe, że nie była szczęśliwa albo nie było to wystarczające. Nie zamierzali jej oceniać. Przykro im było z powodu Włoszki, którą zdążyli polubić i niezależnie od sytuacji, zamierzali stać po jej stronie.
- O cholera – stwierdził kierujący wozem. – Kto w niego uderzył? Nie widać drugiego. – Cokolwiek było tym drugim sprawiającym, że ten jeden widoczny przed nimi samochód wyglądał jak po spotkaniu z masywnym jeepem.
Po wyjściu z wozu i uzyskaniu szybkim wytycznych od kapitana, każdy ruszył w swoją stronę. Jeden ze strażaków podbiegł do zbliżającej się do auta kobiety. Kazał jej odejść i zapewnił, że wszystkim się zajmą. Po zrobieniu parku kroków do tyłu zapytał, skąd kobieta się wzięła, kto jeszcze był w aucie i czy widziała całe zdarzenie. Oględziny wyjawiły, że sprawca wypadku zbiegł, kobieta była świadkiem i wyciągnęła dziecko, którego płacz drażnił uszy. Nie chodziło o dźwięk, ale jego wpływ na organizm, bo jak każdy wiedział płacz dziecka wpływał na wydzielanie się tych mało przyjemnych hormonów.
- Bishop! Zerknij tutaj! – Strażak trzymał dłoń na ramieniu blondynki, której uprzednio kazał usiąść na poboczu. Poczekaj chwilę aż jego koleżanka podbiegnie z apteczką i dopiero wtedy wziął dziecko, którego lepiej nie wystawiać na słońce. Pójdzie z nim w cień i poczeka na karetkę.
- Jak ci na imię? – zapytała Maya po rzuceniu okiem na zakrwawione przedramię. – Jak to się stało? – rzuciła w następnej kolejności tak szybko, że dopiero po tym pytaniu zaczęła przetwarzać uzyskaną odpowiedź.
Beverly; ile kobiet o takim imieniu żyło w Australii? Na pewno dużo i nie tylko kobiet, bo to imię było neutralne. Powinna więc zadać inne pytanie – na ile możliwe jest spotkanie osoby o imieniu, które dzisiaj słyszała wiele razy albo czy istniało zrządzenie losu podrzucające jej pod nos akurat ów personę?
Musiała jednak skupić się na ranie, którą najpierw oczyściła polewając ją wodą z butelki. Dokładnie przyjrzała się rozcięciu na pierwszy rzut oka nie dostrzegając w nim ciał obcych, dlatego polała ranę wodą utlenioną widząc na twarzy kobiety reakcję na szczypiący płyn. Trochę to ją usatysfakcjonowało, bo jeśli naprawdę miała do czynienia z tą Beverly, to niech trochę pocierpi za to co zrobiła Margo.
- W szpitalu zaszyją ci ranę. Jest zbyt głęboka. – Aby potraktować ją tylko gazą i bandażem, którym zaczęła owijać przedramię kobiet. Takie zabezpieczenie powinno wystarczyć na czas podróży.
- Ktoś będzie musiał przyjechać po twój samochód. – Musiał nie musiał. Być może Beverly sama to zrobi, ale strażaczka jedynie podrzuciła jej taką myśl. – Skąd determinacja aby wyciągnąć dziecko z auta? – zapytała, bo nie każdy był taki odważny zwłaszcza, że z auta unosił się dym. To duże ryzyko, które podsuwało Mai myśl, że albo miała do czynienia z kimś bardzo głupim albo osobą pracującą w niebezpiecznych warunkach.
- Nie wiem, jak bardzo musiałbym lecieć na laskę, żeby przez nią rzucić narzeczoną. – Dean popatrzył po kolegach, z którymi jechali w wozie do wypadku samochodowego.
- To inna sytuacja. – Bo z tego, co Maya zrozumiała to ów narzeczona rzuciła Bev. – Pomyśl, że twoją narzeczoną byłaby Heather.
- O nie! Wtedy od razu poleciałbym na kogoś innego.
Wszyscy się zaśmiali dobrze pamiętając czepialską Heather, z którą kolega długo się męczył. Nie znali sytuacji Strand ani w jakim związku tkwiła. Możliwe, że nie była szczęśliwa albo nie było to wystarczające. Nie zamierzali jej oceniać. Przykro im było z powodu Włoszki, którą zdążyli polubić i niezależnie od sytuacji, zamierzali stać po jej stronie.
- O cholera – stwierdził kierujący wozem. – Kto w niego uderzył? Nie widać drugiego. – Cokolwiek było tym drugim sprawiającym, że ten jeden widoczny przed nimi samochód wyglądał jak po spotkaniu z masywnym jeepem.
Po wyjściu z wozu i uzyskaniu szybkim wytycznych od kapitana, każdy ruszył w swoją stronę. Jeden ze strażaków podbiegł do zbliżającej się do auta kobiety. Kazał jej odejść i zapewnił, że wszystkim się zajmą. Po zrobieniu parku kroków do tyłu zapytał, skąd kobieta się wzięła, kto jeszcze był w aucie i czy widziała całe zdarzenie. Oględziny wyjawiły, że sprawca wypadku zbiegł, kobieta była świadkiem i wyciągnęła dziecko, którego płacz drażnił uszy. Nie chodziło o dźwięk, ale jego wpływ na organizm, bo jak każdy wiedział płacz dziecka wpływał na wydzielanie się tych mało przyjemnych hormonów.
- Bishop! Zerknij tutaj! – Strażak trzymał dłoń na ramieniu blondynki, której uprzednio kazał usiąść na poboczu. Poczekaj chwilę aż jego koleżanka podbiegnie z apteczką i dopiero wtedy wziął dziecko, którego lepiej nie wystawiać na słońce. Pójdzie z nim w cień i poczeka na karetkę.
- Jak ci na imię? – zapytała Maya po rzuceniu okiem na zakrwawione przedramię. – Jak to się stało? – rzuciła w następnej kolejności tak szybko, że dopiero po tym pytaniu zaczęła przetwarzać uzyskaną odpowiedź.
Beverly; ile kobiet o takim imieniu żyło w Australii? Na pewno dużo i nie tylko kobiet, bo to imię było neutralne. Powinna więc zadać inne pytanie – na ile możliwe jest spotkanie osoby o imieniu, które dzisiaj słyszała wiele razy albo czy istniało zrządzenie losu podrzucające jej pod nos akurat ów personę?
Musiała jednak skupić się na ranie, którą najpierw oczyściła polewając ją wodą z butelki. Dokładnie przyjrzała się rozcięciu na pierwszy rzut oka nie dostrzegając w nim ciał obcych, dlatego polała ranę wodą utlenioną widząc na twarzy kobiety reakcję na szczypiący płyn. Trochę to ją usatysfakcjonowało, bo jeśli naprawdę miała do czynienia z tą Beverly, to niech trochę pocierpi za to co zrobiła Margo.
- W szpitalu zaszyją ci ranę. Jest zbyt głęboka. – Aby potraktować ją tylko gazą i bandażem, którym zaczęła owijać przedramię kobiet. Takie zabezpieczenie powinno wystarczyć na czas podróży.
- Ktoś będzie musiał przyjechać po twój samochód. – Musiał nie musiał. Być może Beverly sama to zrobi, ale strażaczka jedynie podrzuciła jej taką myśl. – Skąd determinacja aby wyciągnąć dziecko z auta? – zapytała, bo nie każdy był taki odważny zwłaszcza, że z auta unosił się dym. To duże ryzyko, które podsuwało Mai myśl, że albo miała do czynienia z kimś bardzo głupim albo osobą pracującą w niebezpiecznych warunkach.
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, mieszkająca w Lorne Bay od czterech lat, wychowująca syna, psa i kota wraz z włoską panią doktor, z którą niedawno się zaręczyła
Straciła poczucie czasu. Dziesięć sekund znacznie się wydłużyło, kiedy próbowała spokojnie łapać oddechy, bez nadmiernego nakręcania organizmu. Nie dusiła się. Miała dostęp do świeżego powietrza i powinna z tego korzystać, bez panikowania.
Ten dzień zaczynał się tak dobrze… kto by pomyślał, że po południu wszystko obierze inny kierunek, nagle powróci jej była narzeczona, a tuż u celu będzie świadkiem wypadku… być może śmiertelnego.
Nie miała siły, aby przynajmniej spróbować uspokoić dziecko, posiadające na ciele małe, nieszkodliwe rany na skutek pokaleczenia wybitą przy uderzeniu, szybą auta. Stała więc w tym samym miejscu, aż kilka metrów dalej zatrzymał się wóz strażacki.
Z pewnym opóźnieniem zarejestrowała ciskane w jej stronę pytania. Nabrała spokojnie powietrza w płuca i przełączyła się na tryb większej uwagi, kierując przytomne spojrzenie na ciemnoskórego funkcjonariusza. Opisała mu pokrótce przebieg zdarzenia, wspominając o ucieczce sprawcy oraz o nieprzytomnej osobie, na miejscu kierowcy w zgniecionym aucie. Nie była pewna czy osoba oddychała, miała głowę, poważniejsze obrażenia czy zmarła na miejscu. Nie chciała o tym rozprawiać, zamiast tego pozwalając profesjonalistom na przejście do obowiązków.
Zgodnie z zaleceniami zajęła miejsce, wciąż słysząc dziecko którego płacz drażnił umysł. Nie pozwalał na pełne opuszczenie gardy, zupełnie, jakby zagrożenie jeszcze nie minęło.
Podniosła spojrzenie na strażaczkę, która znalazła się obok zaledwie po paru sekundach.
Przedstawiła się i znów opisała zdarzenie, zerkając na swoją rękę, na której wiły się krwawe strużki. Przedramię zaledwie ją piekło, przy czym sądziła, że gdy tylko adrenalina opadnie, zaboli ją jeszcze bardziej.
Delikatnie skrzywiła się w reakcji na działanie wody utlenionej, nie wydając z siebie nawet małego syknięcia. Albo szklane krawędzie były czyste, albo to adrenalina wciąż dzielnie blokowała ból.
- Nie mogę jechać do szpitala, potrzebuję być gdzie indziej - poinformowała spokojnie, bez wyrywania się czy natychmiastowego wstawania na równe nogi. - Lepiej zająć się w pierwszej kolejności kierowcą i dzieckiem.
Domyślała się, ze po długich rozcięciach mogą pozostać blizny, zostające z nią do końca życia. Nie myślała o tym, wyciągając z otoczonego dymem samochodu płaczącego malca. Działała odruchowo, niemal automatycznie, zupełnie jakby już kiedyś to robiła.
Układ nerwowy, chociaż był w lekkim szoku, pozwolił jej na działanie, bez niepotrzebnego uwalniania nadmiaru emocji. Na to czas będzie później.
- Kto normalny pozwoliłby dziecku się udusić? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, płaszczykiem tajemnicy okrywając źródło swojej determinacji. - Miałam trochę czasu. Widziałam moment zderzenia, a nawet jeśli silnik uległ uszkodzeniu, miałam jeszcze trochę czasu, żeby bezpiecznie…
Zakaszlała nieco ciężej, czując, że część gęstego dymu musiała osiąść w płucach. Im szybciej go wykrztusi, tym lepiej.
W każdym razie…
- Przestawię go, jak policja przyjedzie na miejsce i o tym zdecyduje - dodała, przecierając usta wierzchem dłoni. - Powinni tu być lada moment.
Nie ukrywała, że jej się śpieszyło. Potrzebowała jak najszybciej dotrzeć do Margo i dowiedzieć się, o co chodziło z jej wiadomościami, zapobiegając równocześnie jej zbyt szybkiemu wyjazdowi z Australii.
To nie mogło skończyć się w ten sposób.
Ten dzień zaczynał się tak dobrze… kto by pomyślał, że po południu wszystko obierze inny kierunek, nagle powróci jej była narzeczona, a tuż u celu będzie świadkiem wypadku… być może śmiertelnego.
Nie miała siły, aby przynajmniej spróbować uspokoić dziecko, posiadające na ciele małe, nieszkodliwe rany na skutek pokaleczenia wybitą przy uderzeniu, szybą auta. Stała więc w tym samym miejscu, aż kilka metrów dalej zatrzymał się wóz strażacki.
Z pewnym opóźnieniem zarejestrowała ciskane w jej stronę pytania. Nabrała spokojnie powietrza w płuca i przełączyła się na tryb większej uwagi, kierując przytomne spojrzenie na ciemnoskórego funkcjonariusza. Opisała mu pokrótce przebieg zdarzenia, wspominając o ucieczce sprawcy oraz o nieprzytomnej osobie, na miejscu kierowcy w zgniecionym aucie. Nie była pewna czy osoba oddychała, miała głowę, poważniejsze obrażenia czy zmarła na miejscu. Nie chciała o tym rozprawiać, zamiast tego pozwalając profesjonalistom na przejście do obowiązków.
Zgodnie z zaleceniami zajęła miejsce, wciąż słysząc dziecko którego płacz drażnił umysł. Nie pozwalał na pełne opuszczenie gardy, zupełnie, jakby zagrożenie jeszcze nie minęło.
Podniosła spojrzenie na strażaczkę, która znalazła się obok zaledwie po paru sekundach.
Przedstawiła się i znów opisała zdarzenie, zerkając na swoją rękę, na której wiły się krwawe strużki. Przedramię zaledwie ją piekło, przy czym sądziła, że gdy tylko adrenalina opadnie, zaboli ją jeszcze bardziej.
Delikatnie skrzywiła się w reakcji na działanie wody utlenionej, nie wydając z siebie nawet małego syknięcia. Albo szklane krawędzie były czyste, albo to adrenalina wciąż dzielnie blokowała ból.
- Nie mogę jechać do szpitala, potrzebuję być gdzie indziej - poinformowała spokojnie, bez wyrywania się czy natychmiastowego wstawania na równe nogi. - Lepiej zająć się w pierwszej kolejności kierowcą i dzieckiem.
Domyślała się, ze po długich rozcięciach mogą pozostać blizny, zostające z nią do końca życia. Nie myślała o tym, wyciągając z otoczonego dymem samochodu płaczącego malca. Działała odruchowo, niemal automatycznie, zupełnie jakby już kiedyś to robiła.
Układ nerwowy, chociaż był w lekkim szoku, pozwolił jej na działanie, bez niepotrzebnego uwalniania nadmiaru emocji. Na to czas będzie później.
- Kto normalny pozwoliłby dziecku się udusić? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, płaszczykiem tajemnicy okrywając źródło swojej determinacji. - Miałam trochę czasu. Widziałam moment zderzenia, a nawet jeśli silnik uległ uszkodzeniu, miałam jeszcze trochę czasu, żeby bezpiecznie…
Zakaszlała nieco ciężej, czując, że część gęstego dymu musiała osiąść w płucach. Im szybciej go wykrztusi, tym lepiej.
W każdym razie…
- Przestawię go, jak policja przyjedzie na miejsce i o tym zdecyduje - dodała, przecierając usta wierzchem dłoni. - Powinni tu być lada moment.
Nie ukrywała, że jej się śpieszyło. Potrzebowała jak najszybciej dotrzeć do Margo i dowiedzieć się, o co chodziło z jej wiadomościami, zapobiegając równocześnie jej zbyt szybkiemu wyjazdowi z Australii.
To nie mogło skończyć się w ten sposób.
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku narzeczonej Beverly oraz jej (ich) syna.
- To – gdzie indziej – poczeka. Zdrowie jest najważniejsze. – Maya była pewna swego. Każdemu tak mówiła i teraz nie zamierzała zmieniać zdania ani odpuszczać poszkodowanej. Rana była zbyt głęboka i zignorowanie jej mogło źle wpłynąć na proces gojenia. – Niebawem będzie tu druga karetka. – Ta została wezwana wcześniej, więc tej decyzji nie dało się cofnąć. Działali szybko i choć mogło okazać się, że niepotrzebnie to lepiej działać od razu niż potem żałować, że było się zbyt wolnym. W ich pracy czas grał ważną rolę.
- Myśląc o własnym zdrowiu? Wiele osób. – Maya nie ukrywała, że w pracy spotkała się z różnymi reakcjami. Były osoby egoistyczne, ale także takie, które za bardzo się bały aby móc cokolwiek zrobić. – Są też osoby, które próbując pomóc innym robią sobie większą krzywdę. Nie, nie mówię o tobie. Raczej o przypadkach, które nie wiedzą jak postępować w danej sytuacji i w efekcie.. cóż, przydarzają im się złe rzeczy. – Zamiast jednej były dwie ofiary. – Raczej nie pracujesz za biurkiem, prawda? – zapytała kontynuując bandażowanie przedramienia. Pokrótce zerknęła na kolegów wciąż planujących wyciągnięcie kierowcy. Mieli nie małe problemy, co jak sądziła związane było ze stanem zdrowia ów osoby.
- Beverly, spójrz na mnie. – Wymusiła to na kobiecie, bo jako strażak dbała o jej zdrowie i chciała dla niej jak najlepiej. Wprawdzie brała pod uwagę to, że miała do czynienia z Beverly, o której dzisiaj słyszała, ale nie umiała uwierzyć w aż takie zrządzenie losu. – Dla twojego dobra zalecam abyś pojechała do szpitala. Chyba, że odbierasz Nagrodę Nobla, to wtedy rozumiem twoją determinację. – To nie był jedyny przykład, nad którym by się uchyliła i zgodziła wypuścić kobietę, ale chciała nieco zażartować, co podkreśliła delikatnym uśmiechem kiedyś widocznym przez Beverly. Widniał on na zdjęciu przypadkowo wysłanym przez Margo do Beverly niedługo po imprezie na plaży.
- Bishop! Jesteś tu potrzebna!
- Zostań tu. Zaraz do ciebie wrócę. – Wyznaczono ją do zadania, więc zamierzała do samego końca mieć oko na kobietę, ale najpierw musiała podejść do samochodu i pomóc kolegom przy wyciąganiu kierowcy.
- Myśląc o własnym zdrowiu? Wiele osób. – Maya nie ukrywała, że w pracy spotkała się z różnymi reakcjami. Były osoby egoistyczne, ale także takie, które za bardzo się bały aby móc cokolwiek zrobić. – Są też osoby, które próbując pomóc innym robią sobie większą krzywdę. Nie, nie mówię o tobie. Raczej o przypadkach, które nie wiedzą jak postępować w danej sytuacji i w efekcie.. cóż, przydarzają im się złe rzeczy. – Zamiast jednej były dwie ofiary. – Raczej nie pracujesz za biurkiem, prawda? – zapytała kontynuując bandażowanie przedramienia. Pokrótce zerknęła na kolegów wciąż planujących wyciągnięcie kierowcy. Mieli nie małe problemy, co jak sądziła związane było ze stanem zdrowia ów osoby.
- Beverly, spójrz na mnie. – Wymusiła to na kobiecie, bo jako strażak dbała o jej zdrowie i chciała dla niej jak najlepiej. Wprawdzie brała pod uwagę to, że miała do czynienia z Beverly, o której dzisiaj słyszała, ale nie umiała uwierzyć w aż takie zrządzenie losu. – Dla twojego dobra zalecam abyś pojechała do szpitala. Chyba, że odbierasz Nagrodę Nobla, to wtedy rozumiem twoją determinację. – To nie był jedyny przykład, nad którym by się uchyliła i zgodziła wypuścić kobietę, ale chciała nieco zażartować, co podkreśliła delikatnym uśmiechem kiedyś widocznym przez Beverly. Widniał on na zdjęciu przypadkowo wysłanym przez Margo do Beverly niedługo po imprezie na plaży.
- Bishop! Jesteś tu potrzebna!
- Zostań tu. Zaraz do ciebie wrócę. – Wyznaczono ją do zadania, więc zamierzała do samego końca mieć oko na kobietę, ale najpierw musiała podejść do samochodu i pomóc kolegom przy wyciąganiu kierowcy.
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, mieszkająca w Lorne Bay od czterech lat, wychowująca syna, psa i kota wraz z włoską panią doktor, z którą niedawno się zaręczyła
- Właśnie w tym rzecz… nie wiem czy na mnie poczeka - wytłumaczyła swoją niecierpliwość, nerwowo tupiąc podeszwą sportowego buta. Nie potrzebowała miejsca w karetce. Wciąż upierała się, że udzielić pomocy należało przede wszystkim kierowcy oraz dziecku. Ona sobie poradzi. Wychodziła już przecież z gorszych sytuacji, prawda? Wystarczyło przypomnieć sobie Syrię, co na nowo podsunęło w jej wyobraźni spojrzenie Margo.
Potrzebowała ją zobaczyć.
- Nie, nie pracuję - przyznała, odnośnie siedzenia za biurkiem w czasie służbowym. Mogłaby powiedzieć więcej, gdyby nastawiała się na pogaduszki, ale teraz nieszczególnie interesowało ją opowiadanie o pracy. Najchętniej jak najszybciej odjechałaby autem, aby dotrzeć pod odpowiednie drzwi hotelowe, pod którymi spędziłaby noc, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie chciała brzmieć na niewdzięczną, bo naprawdę doceniała pracę strażaków, jednak osobiste pobudki odbierały jej chęć na oddawanie się uspokajającym, krótkim konwersacjom.
Spojrzała na kobietę, gdy ta przywołała ją po imieniu.
Z całym szacunkiem, ale… powinna nieco dokładniej nakreślić okoliczności swojego pobudzenia.
- Chodzi o kogoś, na kim bardzo mocno mi zależy. Mam złe przeczucia i… muszę upewnić się, że z tą osobą wszystko w porządku. Nie ma nikogo w Australii, przyleciała sama z Europy. Nie mogę jej zostawić samej.
Była bardzo zdeterminowana w wypowiadaniu słów, nakreślających jej położenie. Strażaczka wcale nie musiała rozumieć jej podejścia. Równie dobrze mogła ją wyśmiać, nazwać naiwnie zakochaną - nie wzięłaby tego do siebie, bo doskonale wiedziała, co czuła.
- To jest moja Nagroda Nobla.
Uśmiechnęła się krzywo, nagle orientując się, ze skądś kojarzyła te konkretne rysy twarzy.
- Chyba skądś cię kojarzę… - mruknęła nieco ciszej, zastanawiając się czy Maya (jak wołali na nią pozostali strażacy) nie przewijała się czasem na terenach leśnych, albo w nieco bardziej publicznych miejscach.
Gorączkowo wertowała odmęty swojej pamięci, nie zwracając większej uwagi na zaniepokojoną wiadomość tekstową od Jen. No tak, wyszła z domu pozostawiając ją śpiącą na kanapie, a oficjalnie wybrała się tylko do salonu ślubnego, więc powinna być już z powrotem.
Odetchnęła z ulgą, słysząc, że kierowca miał średnie obrażenia, jednak trzeba było przy pomocy specjalistycznego sprzętu wyciąć go z samochodu. Podejrzewała, że za kółkiem siedział rodzic dziecka i nikt nie musiał się już obawiać o prawdopodobieństwo osierocenia płaczącego malucha.
Nerwowo czekała na przybycie policji, zerkając jeszcze na zabandażowane przedramię. Gdyby była nieco bardziej szalona, już w tym momencie odjechałaby z miejsca wypadku, ale musiała być dostępna dla służb, aby w razie potrzeby udzielić zeznań, pomagających w namierzeniu zwyrodnialca uciekającego po staranowaniu samochodu.
Czekała cierpliwie na przyjazd pozostałych służb, wciąż oscylując myślami wokół Włoszki. Wertowała ich wcześniejsze, wymieniane wiadomości, natrafiając na zdjęcie wysłane jeszcze przed wieczorem panieńskim i... wiedziała już, skąd kojarzyła rysy twarzy strażaczki.
Potrzebowała ją zobaczyć.
- Nie, nie pracuję - przyznała, odnośnie siedzenia za biurkiem w czasie służbowym. Mogłaby powiedzieć więcej, gdyby nastawiała się na pogaduszki, ale teraz nieszczególnie interesowało ją opowiadanie o pracy. Najchętniej jak najszybciej odjechałaby autem, aby dotrzeć pod odpowiednie drzwi hotelowe, pod którymi spędziłaby noc, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie chciała brzmieć na niewdzięczną, bo naprawdę doceniała pracę strażaków, jednak osobiste pobudki odbierały jej chęć na oddawanie się uspokajającym, krótkim konwersacjom.
Spojrzała na kobietę, gdy ta przywołała ją po imieniu.
Z całym szacunkiem, ale… powinna nieco dokładniej nakreślić okoliczności swojego pobudzenia.
- Chodzi o kogoś, na kim bardzo mocno mi zależy. Mam złe przeczucia i… muszę upewnić się, że z tą osobą wszystko w porządku. Nie ma nikogo w Australii, przyleciała sama z Europy. Nie mogę jej zostawić samej.
Była bardzo zdeterminowana w wypowiadaniu słów, nakreślających jej położenie. Strażaczka wcale nie musiała rozumieć jej podejścia. Równie dobrze mogła ją wyśmiać, nazwać naiwnie zakochaną - nie wzięłaby tego do siebie, bo doskonale wiedziała, co czuła.
- To jest moja Nagroda Nobla.
Uśmiechnęła się krzywo, nagle orientując się, ze skądś kojarzyła te konkretne rysy twarzy.
- Chyba skądś cię kojarzę… - mruknęła nieco ciszej, zastanawiając się czy Maya (jak wołali na nią pozostali strażacy) nie przewijała się czasem na terenach leśnych, albo w nieco bardziej publicznych miejscach.
Gorączkowo wertowała odmęty swojej pamięci, nie zwracając większej uwagi na zaniepokojoną wiadomość tekstową od Jen. No tak, wyszła z domu pozostawiając ją śpiącą na kanapie, a oficjalnie wybrała się tylko do salonu ślubnego, więc powinna być już z powrotem.
Odetchnęła z ulgą, słysząc, że kierowca miał średnie obrażenia, jednak trzeba było przy pomocy specjalistycznego sprzętu wyciąć go z samochodu. Podejrzewała, że za kółkiem siedział rodzic dziecka i nikt nie musiał się już obawiać o prawdopodobieństwo osierocenia płaczącego malucha.
Nerwowo czekała na przybycie policji, zerkając jeszcze na zabandażowane przedramię. Gdyby była nieco bardziej szalona, już w tym momencie odjechałaby z miejsca wypadku, ale musiała być dostępna dla służb, aby w razie potrzeby udzielić zeznań, pomagających w namierzeniu zwyrodnialca uciekającego po staranowaniu samochodu.
Czekała cierpliwie na przyjazd pozostałych służb, wciąż oscylując myślami wokół Włoszki. Wertowała ich wcześniejsze, wymieniane wiadomości, natrafiając na zdjęcie wysłane jeszcze przed wieczorem panieńskim i... wiedziała już, skąd kojarzyła rysy twarzy strażaczki.
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku narzeczonej Beverly oraz jej (ich) syna.
- Chcesz mi powiedzieć, że zdarzył się wypadek i akurat świadkiem była kobieta, która złamała serce Margo? – Jack z niedowierzaniem zerkał w kierunku wspomnianej blondynki.
- Na to wychodzi. Imię się zgadza.
- Imię to nie wszystko.
- Wysłuchaj mnie do końca. Imię się zgadza, to co mówiła też. Wspomniała o jakiejś kobiecie z Europy. Jeśli w okolicy są dwie Beverly, którym zależy na laskach z Europy to.. – Pokiwała głową na boki, bo choć nie wierzyła w zrządzenia losu to we wspomniane rzeczy także nie.
- Zależy jej na niej? – Jack zmarszczył brwi. – Przecież wróciła do narzeczonej, która zrugała Margo.
- Właśnie tego nie rozumiem.
- Myślisz, że chce ją dobić?
- Nie mam pojęcia. Tej Bev bardzo zależy aby do niej dotrzeć. To się nie trzyma kupy.
- Pytanie gdzie chce dotrzeć, bo przecież Margo jest u nas.
Tu był pies pogrzebany. Jeśli Maya się nie myliła i miała do czynienia z tą konkretną Beverly, to albo jej powie gdzie była teraz Bertinelli albo nie. Nie wiedziała, co było dobre, bo przede wszystkim nie chciała przyłożyć ręki do dodatkowego bólu Włoszki. Została poproszona o pomoc i zamierzała wywiązać się z własnego zapewnienia, bo uważała się za dobrą i uczynną osobę. Miała swoje gorsze momenty i podejmowała złe decyzje, ale nie uważała się za złą osobę.
Bishop biła się z myślami. Chciała jak najlepiej, ale niestety na tę chwilę nie wiedziała, co to mogło oznaczać w danej sytuacji.
Podeszła do Beverly z butelką wody, którą od razu jej podała.
- Proszę. Nadal jesteś pewna, że nie chcesz jechać do szpitala? – Nalegała aby ta zadbała o swoje zdrowie, ale nie mogła jej do tego zmusić. – Słuchaj, to może zabrzmi dziwnie, ale czy znasz jakąś Margarite? – Jakąś, bo może okazałoby się, że w okolicach Cairns naprawdę były dwie Beverly, które znały dwie różne Margarity. – Czy mieszkasz w Lorne Bay i miałaś brać ślub? – Kolejne pytania weryfikacyjne miały dać jej stuprocentową pewność, że spotkała tę konkretną kobietę.
Cholera, świat był ogromny, ale czasami bywał naprawdę mały. Zbyt mały jak na podejście Mai do życia, jego przewrotności oraz braku wiary w przeznaczenie.
Rozejrzała się na boki dając sobie czas na odpowiednie rozegranie tej rozmowy.
- Czy wcześniej mówiłaś o Margo? Czemu jej szukasz? Posłuchaj, zanim odpowiesz, nie rozumiem jak możesz najpierw przez sms’a zrywać z nią znajomość a potem twierdzić, że ci zależy. Masz jakiś emocjonalny problem? Bo w domu trzymasz wymachującą pierścionkiem na palcu narzeczoną, która swoją drogą zwyzywała Margo od dziwek i jednocześnie latasz za kimś, komu wcześniej napisałaś, że była „chwilowym wybrykiem” i blokujesz jej numer. – Tak, Maya słuchała a Margo miała dużo do powiedzenia zwłaszcza, że pod ręką nie miała nikogo komu mogłaby się wygadać.
Strażaczka złapała się za boki i utrzymała twardą postawę pewna, że nie pozwoli sobie mydlić oczu. Miała już do czynienia z osobami, które mocno kręciły byleby coś ugrać i nie pozwoli tego samego zrobić Beverly.
- Na to wychodzi. Imię się zgadza.
- Imię to nie wszystko.
- Wysłuchaj mnie do końca. Imię się zgadza, to co mówiła też. Wspomniała o jakiejś kobiecie z Europy. Jeśli w okolicy są dwie Beverly, którym zależy na laskach z Europy to.. – Pokiwała głową na boki, bo choć nie wierzyła w zrządzenia losu to we wspomniane rzeczy także nie.
- Zależy jej na niej? – Jack zmarszczył brwi. – Przecież wróciła do narzeczonej, która zrugała Margo.
- Właśnie tego nie rozumiem.
- Myślisz, że chce ją dobić?
- Nie mam pojęcia. Tej Bev bardzo zależy aby do niej dotrzeć. To się nie trzyma kupy.
- Pytanie gdzie chce dotrzeć, bo przecież Margo jest u nas.
Tu był pies pogrzebany. Jeśli Maya się nie myliła i miała do czynienia z tą konkretną Beverly, to albo jej powie gdzie była teraz Bertinelli albo nie. Nie wiedziała, co było dobre, bo przede wszystkim nie chciała przyłożyć ręki do dodatkowego bólu Włoszki. Została poproszona o pomoc i zamierzała wywiązać się z własnego zapewnienia, bo uważała się za dobrą i uczynną osobę. Miała swoje gorsze momenty i podejmowała złe decyzje, ale nie uważała się za złą osobę.
Bishop biła się z myślami. Chciała jak najlepiej, ale niestety na tę chwilę nie wiedziała, co to mogło oznaczać w danej sytuacji.
Podeszła do Beverly z butelką wody, którą od razu jej podała.
- Proszę. Nadal jesteś pewna, że nie chcesz jechać do szpitala? – Nalegała aby ta zadbała o swoje zdrowie, ale nie mogła jej do tego zmusić. – Słuchaj, to może zabrzmi dziwnie, ale czy znasz jakąś Margarite? – Jakąś, bo może okazałoby się, że w okolicach Cairns naprawdę były dwie Beverly, które znały dwie różne Margarity. – Czy mieszkasz w Lorne Bay i miałaś brać ślub? – Kolejne pytania weryfikacyjne miały dać jej stuprocentową pewność, że spotkała tę konkretną kobietę.
Cholera, świat był ogromny, ale czasami bywał naprawdę mały. Zbyt mały jak na podejście Mai do życia, jego przewrotności oraz braku wiary w przeznaczenie.
Rozejrzała się na boki dając sobie czas na odpowiednie rozegranie tej rozmowy.
- Czy wcześniej mówiłaś o Margo? Czemu jej szukasz? Posłuchaj, zanim odpowiesz, nie rozumiem jak możesz najpierw przez sms’a zrywać z nią znajomość a potem twierdzić, że ci zależy. Masz jakiś emocjonalny problem? Bo w domu trzymasz wymachującą pierścionkiem na palcu narzeczoną, która swoją drogą zwyzywała Margo od dziwek i jednocześnie latasz za kimś, komu wcześniej napisałaś, że była „chwilowym wybrykiem” i blokujesz jej numer. – Tak, Maya słuchała a Margo miała dużo do powiedzenia zwłaszcza, że pod ręką nie miała nikogo komu mogłaby się wygadać.
Strażaczka złapała się za boki i utrzymała twardą postawę pewna, że nie pozwoli sobie mydlić oczu. Miała już do czynienia z osobami, które mocno kręciły byleby coś ugrać i nie pozwoli tego samego zrobić Beverly.
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, mieszkająca w Lorne Bay od czterech lat, wychowująca syna, psa i kota wraz z włoską panią doktor, z którą niedawno się zaręczyła
Czekała, aż policjanci, dokonujący oględzin miejsca wypadku przejdą do przepytywania jej osoby. Nerwowo patrzyła na tarczę smartwatcha i odprowadziła już wzrokiem jedną karetkę, zabierającą do szpitala kierowcę, poharatanego w wypadku. Jego stan był stabilny, podobnie jak dziecka, wyciągniętego z objętego dymem, samochodu.
Ostrożnie przejęła podsuniętą butelkę z wodą, zerkając do góry, na strażaczkę.
- Dopóki nie pojadę do tej osoby, o której mówiłam, nie mam zamiaru jeździć po szpitalach - przyznała wprost, uznając, że jeśli opatrunek założony przez Mayę się trzymał i nie przeciekał, nie ma potrzeby szaleńczej jazdy na SOR. Nieco bagatelizowała swoje obrażenia, ale miała jeszcze na to czas, zanim gaza nie przyschnie do ran, utrudniając późniejsze jej zdjęcie i zaszycie przeoranego przedramienia.
Jakąś Margaritę?
- Margaritę Bertinelli - przyznała, wiedząc już, że funkcjonariuszka bawiła się kiedyś z Włoszką na imprezie na plaży. Nie była pewna, dokąd zmierza pytanie, aż w końcu usłyszała więcej, przyznając wcześniej, że tak, zamierzała brać ślub w Lorne Bay. Stopniowo unosiła brwi, aż z wrażenia wstała nagle z zajmowanego miejsca, przez co nieco pociemniało jej przed oczami. Zdołała zachować pełną równowagę.
- Co? - wymamrotała skołowana, gdyż zarzucano jej rzeczy, których nie zrobiła i jeszcze… jej narzeczona wyzywała Margo od dziwek? Nigdy w całym swoim życiu nie nazwałaby również bliskości z Bertinelli „chwilowym wybrykiem”.
- Ja nic… nie zerwałam z nią znajomości - podjęła, próbując wytłumaczyć swoje stanowisko, skoro już zasypano ją całym kopcem pomówień. - Pojechałam do Lorne, żeby zabrać rzeczy i wrócić do niej, do Cairns. Nie wiedziałam, że Jen będzie na mnie czekać w domu, więc napisałam Margo, że przyjadę do niej trochę później, po zabraniu z domu najważniejszych rzeczy i… Margo była w Lorne Bay?
Strach ukuł ją w sam środek klatki piersiowej, gdy zaczęła snuć nieprzyjemne scenariusze konfrontacji Margarity z Jennifer.
- Skąd wiesz to wszystko, kiedy to się stało? - dopytała, wciąż nieco zmęczonym głosem, na skutek osłabienia, wynikającego z poniesionych ran oraz wdychanego, toksycznego dymu. - Próbowałam zadzwonić do Margo, ale chyba zblokowała mój numer i… wysłała mi bardzo dziwny SMS o tym, że…
Pokręciła niecierpliwie głową i od razu wyjęła telefon, aby pokazać na wyświetlaczu ostatnią wiadomość od Bertinelli. Miała wszystko, czarno na białym, bez skrępowania. Najpewniej w innych okolicznościach Strand nie czułaby potrzeby tłumaczenia się, jednak skoro strażaczka dysponowała bardzo ważnymi informacjami, nie mogła jej zbywać, ani lekceważyć.
- Od tamtego czasu nie mogę się z nią połączyć. Wiesz, gdzie ona jest, prawda? Skoro powiedziała ci o tym wszystkim… czy wszystko z nią w porządku?
Nim zdążyła dodać cokolwiek więcej, zwrócili się do niej funkcjonariusze, pytający o przebieg zdarzeń. Spojrzała krótko na Mayę i przystąpiła do opisywania wypadku, starając się nie pominąć przy tym żadnych, ważnych szczegółów. Musiała ją na chwilę przeprosić.
Ostrożnie przejęła podsuniętą butelkę z wodą, zerkając do góry, na strażaczkę.
- Dopóki nie pojadę do tej osoby, o której mówiłam, nie mam zamiaru jeździć po szpitalach - przyznała wprost, uznając, że jeśli opatrunek założony przez Mayę się trzymał i nie przeciekał, nie ma potrzeby szaleńczej jazdy na SOR. Nieco bagatelizowała swoje obrażenia, ale miała jeszcze na to czas, zanim gaza nie przyschnie do ran, utrudniając późniejsze jej zdjęcie i zaszycie przeoranego przedramienia.
Jakąś Margaritę?
- Margaritę Bertinelli - przyznała, wiedząc już, że funkcjonariuszka bawiła się kiedyś z Włoszką na imprezie na plaży. Nie była pewna, dokąd zmierza pytanie, aż w końcu usłyszała więcej, przyznając wcześniej, że tak, zamierzała brać ślub w Lorne Bay. Stopniowo unosiła brwi, aż z wrażenia wstała nagle z zajmowanego miejsca, przez co nieco pociemniało jej przed oczami. Zdołała zachować pełną równowagę.
- Co? - wymamrotała skołowana, gdyż zarzucano jej rzeczy, których nie zrobiła i jeszcze… jej narzeczona wyzywała Margo od dziwek? Nigdy w całym swoim życiu nie nazwałaby również bliskości z Bertinelli „chwilowym wybrykiem”.
- Ja nic… nie zerwałam z nią znajomości - podjęła, próbując wytłumaczyć swoje stanowisko, skoro już zasypano ją całym kopcem pomówień. - Pojechałam do Lorne, żeby zabrać rzeczy i wrócić do niej, do Cairns. Nie wiedziałam, że Jen będzie na mnie czekać w domu, więc napisałam Margo, że przyjadę do niej trochę później, po zabraniu z domu najważniejszych rzeczy i… Margo była w Lorne Bay?
Strach ukuł ją w sam środek klatki piersiowej, gdy zaczęła snuć nieprzyjemne scenariusze konfrontacji Margarity z Jennifer.
- Skąd wiesz to wszystko, kiedy to się stało? - dopytała, wciąż nieco zmęczonym głosem, na skutek osłabienia, wynikającego z poniesionych ran oraz wdychanego, toksycznego dymu. - Próbowałam zadzwonić do Margo, ale chyba zblokowała mój numer i… wysłała mi bardzo dziwny SMS o tym, że…
Pokręciła niecierpliwie głową i od razu wyjęła telefon, aby pokazać na wyświetlaczu ostatnią wiadomość od Bertinelli. Miała wszystko, czarno na białym, bez skrępowania. Najpewniej w innych okolicznościach Strand nie czułaby potrzeby tłumaczenia się, jednak skoro strażaczka dysponowała bardzo ważnymi informacjami, nie mogła jej zbywać, ani lekceważyć.
- Od tamtego czasu nie mogę się z nią połączyć. Wiesz, gdzie ona jest, prawda? Skoro powiedziała ci o tym wszystkim… czy wszystko z nią w porządku?
Nim zdążyła dodać cokolwiek więcej, zwrócili się do niej funkcjonariusze, pytający o przebieg zdarzeń. Spojrzała krótko na Mayę i przystąpiła do opisywania wypadku, starając się nie pominąć przy tym żadnych, ważnych szczegółów. Musiała ją na chwilę przeprosić.
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku narzeczonej Beverly oraz jej (ich) syna.
- Byłam z nią. Poprosiła, żebym zawiozła ją do ciebie, bo chciała wprost od ciebie usłyszeć, że to koniec. – Spojrzała na zegarek i mniej więcej godzinę, o której dotarły do małego miasteczka. Znając życie było to parę minut po wyjściu Beverly z domu. Minęły się. Dość perfidnie i okrutnie, ale tak się stało przez co nikt nie zatrzymał efektu domina. Jeden klocek upadał po drugim sprawiając, że obie kobiety znalazły się w dziwnym, niezrozumiałym i bolesnym położeniu. Żadna z nich nie przypuszczała, że tak się stanie i na domiar złego obie posiadały odrębne informacje, które nijak się na siebie nakładały.
Maya zmarszczyła brwi słysząc, że niby to Margo zablokowała numer Beverly. Po co Bertinelli miałaby kłamać i przy niej w samochodzie próbować dodzwonić się do Strand albo pisać wiadomości, które nie docierały do odbiorcy? Czyli że co? Beverly kłamała? Po co?
Z niedowierzaniem przeczytała rzekomą widomość od Włoszki i czuła się bardziej pogubiona niż oglądając najgorsze tasiemcowe seriale typu Mody na Sukces, w których bohater szósty raz wstaje z martwych.
Nie zdążyła odpowiedzieć na pytania. Wysoko uniosła brwi i posłała Jackowi zaskoczone spojrzenie. Próbowała z nim wszystko obgadać, zapytać jak on widział całą sprawę i co się mogło stać, że posiadali dwie sprzeczne i skrajne informacje. Jedna i druga storna mówiła całkowicie co innego a to już – w relacjach międzyludzkich – za wiele jak na standardy Bishop.
- Musi pojechać do szpitala. To najważniejsze – stwierdził Jack. Oboje byli zdania, że posiadali teraz wystarczająco przekonujące karty przetargowe aby zachęcić kobietę do zajęcia się swoim zdrowiem.
Podeszła do wolnej już Strand uprzednio zdejmując ciężki kask.
- Nie wiem co jest grane. Ty mówisz jedno a Margo drugie. Pierwszy raz widzę tę wiadomość a pokazywała mi wszystko co dzisiaj się działo. Jak sama wspomniałaś, jest tutaj sama i potrzebowała osoby, która ją wesprze. – Padło na Maye, ale to nie tak, że żałowała. Po prostu chciała jasno nakreślić, skąd wynikał jej udział w tym wszystkim i otwartość Włoszki na opowiadanie o każdym szczególe. – Zdziwiło mnie, że przy jej kontakcie nie wyświetla się zdjęcie. – Które od razu rzucało się w oczy a nie było widoczne przy wiadomościach od Margo do Beverly. Tak, jakby nagle zniknęło. – Ale to teraz nie jest ważne. Na tyle na ile znam Margo wiem, że nie chciałaby abyś nadszarpnęła swoje zdrowie na rzecz spotkania z nią, więc lepiej będzie jeśli skorzystasz z karetki. Szybciej zajmą się tobą w szpitalu i dzięki temu szybciej dotrzesz do Margo, o ile ona sama będzie tego chciała. Nie podejmę za nią decyzji, ale przekaże jej wszystko i wtedy.. daj mi swój telefon. Wpisze ci numer. Zadzwoń, jak już zszyją ci rękę. – Wskazała na zabandażowane przedramię wcale nie chcąc robić na przekór tej dwójce, ale nic z tego nie będzie jeśli jedna z nich nadal krwawi i kaszle od dymu. W takim stanie nie porozmawiają, bo Bev będzie się źle czuła Margo będzie ciągle myśleć, że powinny jechać do szpitala. Lepiej załatwić to wcześniej.
- Margo jest bezpieczna. Poszła spać, bo długo płakała po rozmowie z Jen. Pogubiła się. Długo nie chciała w to wierzyć. – Pokręciła głową na boki i machnęła ręką, bo nie chciała wyjaśniać za Margo jej stanowiska. – Pojedź do szpitala. To teraz najlepsze co możesz zrobić dla siebie i dla niej. - Chciała brzmieć łagodnie, chociaż z pewnym sensie przez cały swój wywód dała też do zrozumienia, że nie powie gdzie była Margo, jeśli Strand nie uda się do lekarza. Taki był warunek. Koniec i kropka.
Maya zmarszczyła brwi słysząc, że niby to Margo zablokowała numer Beverly. Po co Bertinelli miałaby kłamać i przy niej w samochodzie próbować dodzwonić się do Strand albo pisać wiadomości, które nie docierały do odbiorcy? Czyli że co? Beverly kłamała? Po co?
Z niedowierzaniem przeczytała rzekomą widomość od Włoszki i czuła się bardziej pogubiona niż oglądając najgorsze tasiemcowe seriale typu Mody na Sukces, w których bohater szósty raz wstaje z martwych.
Nie zdążyła odpowiedzieć na pytania. Wysoko uniosła brwi i posłała Jackowi zaskoczone spojrzenie. Próbowała z nim wszystko obgadać, zapytać jak on widział całą sprawę i co się mogło stać, że posiadali dwie sprzeczne i skrajne informacje. Jedna i druga storna mówiła całkowicie co innego a to już – w relacjach międzyludzkich – za wiele jak na standardy Bishop.
- Musi pojechać do szpitala. To najważniejsze – stwierdził Jack. Oboje byli zdania, że posiadali teraz wystarczająco przekonujące karty przetargowe aby zachęcić kobietę do zajęcia się swoim zdrowiem.
Podeszła do wolnej już Strand uprzednio zdejmując ciężki kask.
- Nie wiem co jest grane. Ty mówisz jedno a Margo drugie. Pierwszy raz widzę tę wiadomość a pokazywała mi wszystko co dzisiaj się działo. Jak sama wspomniałaś, jest tutaj sama i potrzebowała osoby, która ją wesprze. – Padło na Maye, ale to nie tak, że żałowała. Po prostu chciała jasno nakreślić, skąd wynikał jej udział w tym wszystkim i otwartość Włoszki na opowiadanie o każdym szczególe. – Zdziwiło mnie, że przy jej kontakcie nie wyświetla się zdjęcie. – Które od razu rzucało się w oczy a nie było widoczne przy wiadomościach od Margo do Beverly. Tak, jakby nagle zniknęło. – Ale to teraz nie jest ważne. Na tyle na ile znam Margo wiem, że nie chciałaby abyś nadszarpnęła swoje zdrowie na rzecz spotkania z nią, więc lepiej będzie jeśli skorzystasz z karetki. Szybciej zajmą się tobą w szpitalu i dzięki temu szybciej dotrzesz do Margo, o ile ona sama będzie tego chciała. Nie podejmę za nią decyzji, ale przekaże jej wszystko i wtedy.. daj mi swój telefon. Wpisze ci numer. Zadzwoń, jak już zszyją ci rękę. – Wskazała na zabandażowane przedramię wcale nie chcąc robić na przekór tej dwójce, ale nic z tego nie będzie jeśli jedna z nich nadal krwawi i kaszle od dymu. W takim stanie nie porozmawiają, bo Bev będzie się źle czuła Margo będzie ciągle myśleć, że powinny jechać do szpitala. Lepiej załatwić to wcześniej.
- Margo jest bezpieczna. Poszła spać, bo długo płakała po rozmowie z Jen. Pogubiła się. Długo nie chciała w to wierzyć. – Pokręciła głową na boki i machnęła ręką, bo nie chciała wyjaśniać za Margo jej stanowiska. – Pojedź do szpitala. To teraz najlepsze co możesz zrobić dla siebie i dla niej. - Chciała brzmieć łagodnie, chociaż z pewnym sensie przez cały swój wywód dała też do zrozumienia, że nie powie gdzie była Margo, jeśli Strand nie uda się do lekarza. Taki był warunek. Koniec i kropka.
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, mieszkająca w Lorne Bay od czterech lat, wychowująca syna, psa i kota wraz z włoską panią doktor, z którą niedawno się zaręczyła
Wpadły na ten sam pomysł. Obie nie chciały brać za pewnik zwyczajnej wiadomości, co podniosło ją na duchu. Jednocześnie dało do zrozumienia, że gdzieś po drodze nastąpił błąd w komunikacji. Że wysyłane SMSy nie do końca pokrywały się z tym, co obie miały na myśli.
Po mniej więcej ośmiu minutach, spędzonych na zeznaniach zaczynała coraz intensywniej odczuwać ból, promieniujący od opatrzonej dłoni. Była w stanie znieść wiele, ale zdawała sobie równocześnie sprawę, że w którymś momencie opadająca całkiem adrenalina odsłoni dokuczliwe dolegliwości. W takim stanie człowiek nie jest w stanie poprawnie funkcjonować - oceniać sytuację, podejmować decyzje czy prowadzić rozmowy.
Bez mocnych środków przeciwbólowych daleko nie zajdzie.
Podziękowała policjantom skinieniem głowy, szybko odnajdując wzrokiem zbliżającą się w jej stronę strażaczkę.
Kiwnęła kilka razy głową. Żałowała, że w tych cięższych momentach (do których wcale nie powinno dojść) Margo nie miała przy sobie zaufanej osoby, pokroju starszego brata, albo bliskiej przyjaciółki.
- Rozumiem - odezwała się nieco ochryple, zerkając na kobietę. - Dziękuję.
Przynajmniej ją mogła prosić o pomoc, kiedy wszystko dookoła zaczęło się sypać. Nie rozumiała, jak do tego doszło i pragnęła jak najszybciej rozwiązać sytuację. Zapewnić Bertinelli, że cokolwiek znalazła na swoim telefonie, ani trochę nie pokrywało się z rzeczywistością.
Czuła, że groźbami nic nie wskóra. Że próby wyciagnięcia z Mai szczegółów co do miejsca przebywania Margo nie przyniosą odpowiednich rezultatów, a wręcz przekonają funkcjonariuszkę do zachowania jeszcze większej rezerwy.
Kiwnęła z wolna głową. Podzielała zdanie kobiety, odnośnie podejścia Margo, względem ran odniesionych przy wyciąganiu dziecka z samochodu. Gdyby pokazała się jej w tak marnym stanie, z miejsca zostałaby zrugana za brak odpowiedzialności za własne zdrowie. Kto jak kto, ale Bertinelli wiedziała o tym najlepiej, jako lekarz.
Przekazała Mai swój telefon, z wolna unosząc się z pozycji siedzącej.
- Czy będziesz się z nią widzieć? - o ile skończy zmianę szybciej, niż Margo zdąży się obudzić. - Muszę jej coś przekazać… proszę.
Uraczyła strażaczkę zdeterminowanym spojrzeniem, prosząc, aby ta włączyła funkcję dyktafonu na swoim smartfonie. Potrzebowała przekazać coś od siebie, nie za pomocą wiadomości tekstowych czy takich, przekazywanych na sucho z drugiej ręki.
- Margo, spotkałam w drodze do ciebie Mayę. Razem ze strażakami przyjechali do wypadku samochodowego. Wszystko jest w porządku, ale muszę jechać do szpitala. Najchętniej pojechałabym od razu do ciebie, bo… to co się dzieje w naszych telefonach to nieporozumienie. Coś jest nie tak. Próbowałam do ciebie zadzwonić, ale nie mogę… - kaszlnęła ciężko, chowając natychmiastowo usta w zgięciu przedramienia. Czując nieprzyjemne drapanie w gardle wzięła porządny łyk ofiarowanej wcześniej wody, aby móc kontynuować nagrywanie wiadomości.
- Podjęłam już decyzję przed naszym wyjazdem do Sydney. To ciebie wybrałam. Odkąd zbliżyłyśmy się w Syrii… to miałaś być ty. Wybrałam ciebie. Wybrałam ciebie i nic nie zmieni mojego zdania.
Musiała to podkreślić, aby Włoszka nie miała wątpliwości.
- Poczekaj na mnie. Maya podała mi swój numer, napiszę do niej, jak… jak będę już po…
Znów zaatakował ją nieprzyjemny kaszel, skłaniający do zakończenia nagrania.
Kiwnęła głową na znak, że to wszystko, co miała aktualnie do przekazania. Wolała dawkować słowa, nim nabawi się zdartego gardła, uniemożliwiającego późniejsza rozmowę z Bertinelli.
Pozostało jej zadzwonić po firmę, która przewiezie jej auto na parking przy szpitalu. Mogłaby poprosić o pomoc kolegów i koleżanki z pracy, ale nie chciała dodatkowo ich kłopotać w godzinach wieczornych, szczególnie, że znajdowała się blisko Cairns.
Jakoś to ogarnie. Musiała.
Po mniej więcej ośmiu minutach, spędzonych na zeznaniach zaczynała coraz intensywniej odczuwać ból, promieniujący od opatrzonej dłoni. Była w stanie znieść wiele, ale zdawała sobie równocześnie sprawę, że w którymś momencie opadająca całkiem adrenalina odsłoni dokuczliwe dolegliwości. W takim stanie człowiek nie jest w stanie poprawnie funkcjonować - oceniać sytuację, podejmować decyzje czy prowadzić rozmowy.
Bez mocnych środków przeciwbólowych daleko nie zajdzie.
Podziękowała policjantom skinieniem głowy, szybko odnajdując wzrokiem zbliżającą się w jej stronę strażaczkę.
Kiwnęła kilka razy głową. Żałowała, że w tych cięższych momentach (do których wcale nie powinno dojść) Margo nie miała przy sobie zaufanej osoby, pokroju starszego brata, albo bliskiej przyjaciółki.
- Rozumiem - odezwała się nieco ochryple, zerkając na kobietę. - Dziękuję.
Przynajmniej ją mogła prosić o pomoc, kiedy wszystko dookoła zaczęło się sypać. Nie rozumiała, jak do tego doszło i pragnęła jak najszybciej rozwiązać sytuację. Zapewnić Bertinelli, że cokolwiek znalazła na swoim telefonie, ani trochę nie pokrywało się z rzeczywistością.
Czuła, że groźbami nic nie wskóra. Że próby wyciagnięcia z Mai szczegółów co do miejsca przebywania Margo nie przyniosą odpowiednich rezultatów, a wręcz przekonają funkcjonariuszkę do zachowania jeszcze większej rezerwy.
Kiwnęła z wolna głową. Podzielała zdanie kobiety, odnośnie podejścia Margo, względem ran odniesionych przy wyciąganiu dziecka z samochodu. Gdyby pokazała się jej w tak marnym stanie, z miejsca zostałaby zrugana za brak odpowiedzialności za własne zdrowie. Kto jak kto, ale Bertinelli wiedziała o tym najlepiej, jako lekarz.
Przekazała Mai swój telefon, z wolna unosząc się z pozycji siedzącej.
- Czy będziesz się z nią widzieć? - o ile skończy zmianę szybciej, niż Margo zdąży się obudzić. - Muszę jej coś przekazać… proszę.
Uraczyła strażaczkę zdeterminowanym spojrzeniem, prosząc, aby ta włączyła funkcję dyktafonu na swoim smartfonie. Potrzebowała przekazać coś od siebie, nie za pomocą wiadomości tekstowych czy takich, przekazywanych na sucho z drugiej ręki.
- Margo, spotkałam w drodze do ciebie Mayę. Razem ze strażakami przyjechali do wypadku samochodowego. Wszystko jest w porządku, ale muszę jechać do szpitala. Najchętniej pojechałabym od razu do ciebie, bo… to co się dzieje w naszych telefonach to nieporozumienie. Coś jest nie tak. Próbowałam do ciebie zadzwonić, ale nie mogę… - kaszlnęła ciężko, chowając natychmiastowo usta w zgięciu przedramienia. Czując nieprzyjemne drapanie w gardle wzięła porządny łyk ofiarowanej wcześniej wody, aby móc kontynuować nagrywanie wiadomości.
- Podjęłam już decyzję przed naszym wyjazdem do Sydney. To ciebie wybrałam. Odkąd zbliżyłyśmy się w Syrii… to miałaś być ty. Wybrałam ciebie. Wybrałam ciebie i nic nie zmieni mojego zdania.
Musiała to podkreślić, aby Włoszka nie miała wątpliwości.
- Poczekaj na mnie. Maya podała mi swój numer, napiszę do niej, jak… jak będę już po…
Znów zaatakował ją nieprzyjemny kaszel, skłaniający do zakończenia nagrania.
Kiwnęła głową na znak, że to wszystko, co miała aktualnie do przekazania. Wolała dawkować słowa, nim nabawi się zdartego gardła, uniemożliwiającego późniejsza rozmowę z Bertinelli.
Pozostało jej zadzwonić po firmę, która przewiezie jej auto na parking przy szpitalu. Mogłaby poprosić o pomoc kolegów i koleżanki z pracy, ale nie chciała dodatkowo ich kłopotać w godzinach wieczornych, szczególnie, że znajdowała się blisko Cairns.
Jakoś to ogarnie. Musiała.
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku narzeczonej Beverly oraz jej (ich) syna.
Przebudziła się w remizie, w której trwał spokój. Przetarła oczy, z których przed położeniem się zmyła rozlany od łez makijaż dzięki wsparciu Andrei, która pożyczyła jej kosmetyczkę. Czuła się cała spuchnięta na twarzy, ale nie tym przejęła się najbardziej. Pomimo snu oraz tabletki pozwalającej pozbyć się bólu głowy, w tej wciąż miała mętlik. Ciężar na żołądku i gula w gardle nie zniknęła. Była skołowana, podminowana i cholernie smutna. Jakaś część jej osoby pragnęła kopnąć się w tyłek każąc działać, ale z drugiej strony co innego mogła zrobić.. pojechała do Lorne i dowiedziała się tego, czego nie chciała. Nie miała pewność, czy to była prawda, ale pokrywała się ona z wiadomością od Beverly, więc najwyraźniej tak było.
Musiała się z tym pogodzić.
Tylko, że nie chciała.
Nie umiała tak po prostu odpuścić, chociaż dopadło ją wrażenie, że już nie było o co się starać. Po słowach Jen, która uderzyła centralnie w jej moralność, jeszcze bardziej podupadła na duchu.
Uniosła tułów do siadu w ciszy wsłuchując w wszelkie odgłosy w budynku. Usłyszała tylko dzwoniący telefon i jego odebranie po paru sygnałach. Nie została tu sama – to oczywiste – ale spora część strażaków na pewno wyjechała na wezwanie. W innym wypadku gdzieś tu by się krzątali albo byliby po prostu głośno w innych pomieszczeniach.
Mogła więc skorzystać z chwili i pomyśleć co dalej. Powinna coś zrobić. Najlepiej.. eh, co niby miała zrobić, skoro cały czas do jej głowy wracała Strand? Jej miękkie usta, spojrzenie, zapach, dotyk i to jak śmiała się w trakcie niektórych włoskich anegdot.
Czy była dziwką? To kolejne pytanie, które sobie postawiła. Jakby nie było w praktyce wciąż była czyjąś żoną. Wprawdzie już tylko na papierku i z przedłużającą się separacją, ale jednak. Czy to klasyfikowało ją jako kurwę? Z własnej też woli wdała się w romans z osobą, która parę chwil wcześniej zerwała z narzeczoną. Czy istniała jakaś skala, wymiar czasowy określający, kiedy wypadało a kiedy całować się z taką osobą? W którym momencie – po dniu, tygodniu, miesiącu – można stwierdzić, że nie było się dziwką? I czy faktycznie latała za Beverly jak piesek? Cóż, jakby nie patrzeć, przyleciała tu na jej ślub, ale na pewno w jej zamiarze nie było poczucie tego samego co w Syrii. Nie uważała też aby w trakcie swego pobytu w nadmiarze narzucała się Strand, więc nie robiła niczego specjalnie. Skąd więc to poczucie, że jednak postąpiła źle? Że Jennifer miała rację?
Dłonią potarła czoło nie mając żadnego rozwiązania, oczywistej myśli ani planu poza tym, że nie mogła w nieskończoność siedzieć w remizie. Z drugiej strony, gdzie miałaby pójść? Do hotelu dalej płakać?
Wzięła w dłoń telefon i zamiast zerknąć na ewentualne wiadomości od rodziny albo na maila to spojrzała na wysłane do Beverly wiadomości, przy których wciąż widniał czerwony wykrzyknik.
Nic się nie zmieniło.
Napisała więc do Mai z pytaniem, czy była w remizie i odłożyła komórkę.
- Zamierzasz jej to puścić? – Jack słysząc resztę historii pokiwał z niedowierzaniem wodą. – Jak na mój nos ta cała Bev coś kręci.
- Ty po prostu nie wierzysz w miłość.
- To już inna para kaloszy. Ja po prostu nie wierzę, że w jakimś magiczny sposób obie zablokowały swoje kontakty bez wiedzy tej drugiej. To szalone. – Dłonią imitował wybuch, bo zgadzał się z koleżanką z pracy; to było ponad ich siły i realne myślenie. Tego nie dało się tak po prostu ogarnąć rozumiem zwłaszcza, że jeszcze żadna ze stron nie domyślała się udziału osoby trzeciej.
Nie miała pojęcia ile czasu skołowana siedziała na kanapie myśląc o wszystkim, co się stało i co powinna zrobić. Możliwe, że trwało to dłużej niż przypuszczała, bo niespodziewanie otworzyły się drzwi od pokoju socjalnego, w którym ukazała się Maya.
- Ciao, trudne wezwanie?
- Trudniejsze niż myślałam. – Strażaczka opadła obok na kanapie, westchnęła ciężko i ze zmartwieniem spojrzała na Bertinelli. – Czy dalej boli cię głowa?
- Nie. Dziękuję za tabletki.
- Tylko za to? – zaczepnie zapytała Bishop.
- Nie. Za wszystko. Grazie mille. – Bardzo delikatnie uśmiechnęła się do kobiety.
- Wiesz, tak się zaczęłam zastanawiać, czemu nigdy nie zwracasz się do mnie po nazwisku?
To było tak dziwne pytanie nijak przewidziane przez Margo, że ta wbiła w kobietę zastanawiające spojrzenie. Maya zamiast coś dodać to wzruszyła ramionami na znak, że po prostu ją tknęła taka myśl, chociaż tak naprawdę determinowała ją tym, co także rzuciło się w oczy Strand.
- U ciebie w pracy to normalne. U mnie w pracy to normalne. Nie jesteśmy tylko nazwiskami zazwyczaj kojarzonymi z naszymi rodzicami, rodzeństwem, pokoleniami.. jestem kimś więcej niż tylko doktor Bertinelli a ty kimś więcej niż..
- Bishop – wtrąciła Maya nieco rozumiejąc podejście Włoszki, choć nie każdy tak bardzo to odczuwał. – Sprawca uciekł z miejsca wypadku. Straszna sprawa. – Znów zmiana tematu, a raczej powrót do wezwania, o które wcześniej zapytała Margarita. – Ojciec, kierowca, żyje. Dziecko strasznie płakało, ale na szczęście wyciągnęła je kobieta, która była świadkiem zdarzenia.
- Odważnie.
- Taa.. Zraniła się szkłem z pękniętej szyby. Rozcięła sobie przedramię i nieco nawdychała się dymu. – Opisała całą sytuację, bo uznała, że najpierw powinna przyswoić Margo ze szczegółami, które po przyswojeniu nie będą już takie tragiczne i emocjonalne, kiedy później wspomni iż ów kobietą była Beverly.
- Auto dymiło?
- Niestety.
- Czy policja znajdzie sprawcę?
- Możliwe. Nie wiem. Ludzie często robią głupie rzeczy, kiedy się wystraszą.
- Niewinny dopóki nie udowodni się winy.
- Dokładnie – Maya westchnęła i wyciągnęła telefon z kieszeni. – Jest coś jeszcze – zaczęła wciąż spokojnie, chociaż nie wiedziała, czy robiła dobrze. Możliwe, że jedna z kobiet kłamała i ją urabiała. – Osobą, która wyciągnęła dziecko z auta była Beverly.
Pauza była potrzebna. Pauza była wręcz konieczna, bo w tej chwili ogarnięcie rzeczywistości okazało się nad wyraz trudne. Nie dość, że dziś miała miejsce szalona afera z udziałem Margo i Beverly, to jeszcze doszło do wypadku, którego świadkiem była ta druga a Maya, będąca jedynie osobą trzecią w całej sytuacji, spotkała akurat ją? To się nie mieściło w głowie. To brzmiało jak szalony scenariusz, których życie nie pisało.
- Kłamiesz.
- Niby czemu miałabym?
- Bo takie rzeczy..
- ..się nie zdarzają. Też tak myślałam, ale to prawda. To była „twoja Beverly.
- Nie jest moja – stwierdziła gorzko. – Jak jej ręka? – A jednak o to zapytała.
- Do zaszycia. Na szczęście udało mi się ją namówić aby pojechała do szpitala. Nie chciała, bo twierdziła, że najpierw ma coś ważniejszego do załatwienia.
- Seks z narzeczoną?
- Margoo..
- No co? Co ty byś sobie pomyślała po tym wszystkim?
- Coś podobnego.
- Właśnie.
Zapadła między nimi cisza. Maya czuła wiszącą w powietrzu gorycz i ból. Nie była pewna, czy wiadomość nagrana przez Strand cokolwiek zmieni i czy Margo zechce ją przesłuchać.
- Beverly jechała do ciebie.
- Żeby rzucić mi szmatą w twarz?
- Przestaniesz mi przerywać?
- Nie za bardzo. – Była smutna, zła i stawała się przy tym wredna, bo chciała się ochronić od reszty negatywnych uczuć zwłaszcza, że z tymi co miała już nie dawała sobie rady.
- Trudne kłótnie z wami to nie mit. Włosi są okropni.
Bertinelli posłała Mai gniewnie spojrzenie, ale strażaczka ani trochę się nie przejęła.
- Beverly twierdziła, że to ty ją rzuciłaś i zablokowałaś. Pokazała mi sms’a, którego rzekomo do niej napisałaś.
- Więc ja kłamię i specjalnie przed tobą robię scenę pokazując, jak to moje milion sms’ów nie dochodzi do Bev?
- Nie powiedziałam tego. Sama nie rozumiem, co się stało. Może ktoś przy tym mataczył? Weź to pod uwagę.
- Jeśli ktoś to zrobił, to jest mastermindem.
- Więc bierzesz tę opcję pod uwagę?
- Nie wiem.
- To pomyśl. Ja idę pod prysznic. Na telefonie mam nagranie od Beverly. Chciała, żebyś je odsłuchała. Zrobisz co zechcesz. Hasło to jeden-cztery-sześć-pięć. – Maya wstała z kanapy i zostawiła Margaritę samą z telefonem.
Wahała się głównie z obawy, że odsłuchana wiadomość ją zrani; jak nie od razu to później. Nie chodziło tylko o to, czy prawdą były ich wiadomości, ale też o słowa Jennifer, która trafiła w samo sedno sprawiając, że w Margo pojawiło się zawahanie względem tworzenia w ten sposób jakiejkolwiek relacji. Względem tego, że w ogóle zasłużyła na jakąkolwiek relacje z kimkolwiek.
Musiała się z tym pogodzić.
Tylko, że nie chciała.
Nie umiała tak po prostu odpuścić, chociaż dopadło ją wrażenie, że już nie było o co się starać. Po słowach Jen, która uderzyła centralnie w jej moralność, jeszcze bardziej podupadła na duchu.
Uniosła tułów do siadu w ciszy wsłuchując w wszelkie odgłosy w budynku. Usłyszała tylko dzwoniący telefon i jego odebranie po paru sygnałach. Nie została tu sama – to oczywiste – ale spora część strażaków na pewno wyjechała na wezwanie. W innym wypadku gdzieś tu by się krzątali albo byliby po prostu głośno w innych pomieszczeniach.
Mogła więc skorzystać z chwili i pomyśleć co dalej. Powinna coś zrobić. Najlepiej.. eh, co niby miała zrobić, skoro cały czas do jej głowy wracała Strand? Jej miękkie usta, spojrzenie, zapach, dotyk i to jak śmiała się w trakcie niektórych włoskich anegdot.
Czy była dziwką? To kolejne pytanie, które sobie postawiła. Jakby nie było w praktyce wciąż była czyjąś żoną. Wprawdzie już tylko na papierku i z przedłużającą się separacją, ale jednak. Czy to klasyfikowało ją jako kurwę? Z własnej też woli wdała się w romans z osobą, która parę chwil wcześniej zerwała z narzeczoną. Czy istniała jakaś skala, wymiar czasowy określający, kiedy wypadało a kiedy całować się z taką osobą? W którym momencie – po dniu, tygodniu, miesiącu – można stwierdzić, że nie było się dziwką? I czy faktycznie latała za Beverly jak piesek? Cóż, jakby nie patrzeć, przyleciała tu na jej ślub, ale na pewno w jej zamiarze nie było poczucie tego samego co w Syrii. Nie uważała też aby w trakcie swego pobytu w nadmiarze narzucała się Strand, więc nie robiła niczego specjalnie. Skąd więc to poczucie, że jednak postąpiła źle? Że Jennifer miała rację?
Dłonią potarła czoło nie mając żadnego rozwiązania, oczywistej myśli ani planu poza tym, że nie mogła w nieskończoność siedzieć w remizie. Z drugiej strony, gdzie miałaby pójść? Do hotelu dalej płakać?
Wzięła w dłoń telefon i zamiast zerknąć na ewentualne wiadomości od rodziny albo na maila to spojrzała na wysłane do Beverly wiadomości, przy których wciąż widniał czerwony wykrzyknik.
Nic się nie zmieniło.
Napisała więc do Mai z pytaniem, czy była w remizie i odłożyła komórkę.
- Zamierzasz jej to puścić? – Jack słysząc resztę historii pokiwał z niedowierzaniem wodą. – Jak na mój nos ta cała Bev coś kręci.
- Ty po prostu nie wierzysz w miłość.
- To już inna para kaloszy. Ja po prostu nie wierzę, że w jakimś magiczny sposób obie zablokowały swoje kontakty bez wiedzy tej drugiej. To szalone. – Dłonią imitował wybuch, bo zgadzał się z koleżanką z pracy; to było ponad ich siły i realne myślenie. Tego nie dało się tak po prostu ogarnąć rozumiem zwłaszcza, że jeszcze żadna ze stron nie domyślała się udziału osoby trzeciej.
Nie miała pojęcia ile czasu skołowana siedziała na kanapie myśląc o wszystkim, co się stało i co powinna zrobić. Możliwe, że trwało to dłużej niż przypuszczała, bo niespodziewanie otworzyły się drzwi od pokoju socjalnego, w którym ukazała się Maya.
- Ciao, trudne wezwanie?
- Trudniejsze niż myślałam. – Strażaczka opadła obok na kanapie, westchnęła ciężko i ze zmartwieniem spojrzała na Bertinelli. – Czy dalej boli cię głowa?
- Nie. Dziękuję za tabletki.
- Tylko za to? – zaczepnie zapytała Bishop.
- Nie. Za wszystko. Grazie mille. – Bardzo delikatnie uśmiechnęła się do kobiety.
- Wiesz, tak się zaczęłam zastanawiać, czemu nigdy nie zwracasz się do mnie po nazwisku?
To było tak dziwne pytanie nijak przewidziane przez Margo, że ta wbiła w kobietę zastanawiające spojrzenie. Maya zamiast coś dodać to wzruszyła ramionami na znak, że po prostu ją tknęła taka myśl, chociaż tak naprawdę determinowała ją tym, co także rzuciło się w oczy Strand.
- U ciebie w pracy to normalne. U mnie w pracy to normalne. Nie jesteśmy tylko nazwiskami zazwyczaj kojarzonymi z naszymi rodzicami, rodzeństwem, pokoleniami.. jestem kimś więcej niż tylko doktor Bertinelli a ty kimś więcej niż..
- Bishop – wtrąciła Maya nieco rozumiejąc podejście Włoszki, choć nie każdy tak bardzo to odczuwał. – Sprawca uciekł z miejsca wypadku. Straszna sprawa. – Znów zmiana tematu, a raczej powrót do wezwania, o które wcześniej zapytała Margarita. – Ojciec, kierowca, żyje. Dziecko strasznie płakało, ale na szczęście wyciągnęła je kobieta, która była świadkiem zdarzenia.
- Odważnie.
- Taa.. Zraniła się szkłem z pękniętej szyby. Rozcięła sobie przedramię i nieco nawdychała się dymu. – Opisała całą sytuację, bo uznała, że najpierw powinna przyswoić Margo ze szczegółami, które po przyswojeniu nie będą już takie tragiczne i emocjonalne, kiedy później wspomni iż ów kobietą była Beverly.
- Auto dymiło?
- Niestety.
- Czy policja znajdzie sprawcę?
- Możliwe. Nie wiem. Ludzie często robią głupie rzeczy, kiedy się wystraszą.
- Niewinny dopóki nie udowodni się winy.
- Dokładnie – Maya westchnęła i wyciągnęła telefon z kieszeni. – Jest coś jeszcze – zaczęła wciąż spokojnie, chociaż nie wiedziała, czy robiła dobrze. Możliwe, że jedna z kobiet kłamała i ją urabiała. – Osobą, która wyciągnęła dziecko z auta była Beverly.
Pauza była potrzebna. Pauza była wręcz konieczna, bo w tej chwili ogarnięcie rzeczywistości okazało się nad wyraz trudne. Nie dość, że dziś miała miejsce szalona afera z udziałem Margo i Beverly, to jeszcze doszło do wypadku, którego świadkiem była ta druga a Maya, będąca jedynie osobą trzecią w całej sytuacji, spotkała akurat ją? To się nie mieściło w głowie. To brzmiało jak szalony scenariusz, których życie nie pisało.
- Kłamiesz.
- Niby czemu miałabym?
- Bo takie rzeczy..
- ..się nie zdarzają. Też tak myślałam, ale to prawda. To była „twoja Beverly.
- Nie jest moja – stwierdziła gorzko. – Jak jej ręka? – A jednak o to zapytała.
- Do zaszycia. Na szczęście udało mi się ją namówić aby pojechała do szpitala. Nie chciała, bo twierdziła, że najpierw ma coś ważniejszego do załatwienia.
- Seks z narzeczoną?
- Margoo..
- No co? Co ty byś sobie pomyślała po tym wszystkim?
- Coś podobnego.
- Właśnie.
Zapadła między nimi cisza. Maya czuła wiszącą w powietrzu gorycz i ból. Nie była pewna, czy wiadomość nagrana przez Strand cokolwiek zmieni i czy Margo zechce ją przesłuchać.
- Beverly jechała do ciebie.
- Żeby rzucić mi szmatą w twarz?
- Przestaniesz mi przerywać?
- Nie za bardzo. – Była smutna, zła i stawała się przy tym wredna, bo chciała się ochronić od reszty negatywnych uczuć zwłaszcza, że z tymi co miała już nie dawała sobie rady.
- Trudne kłótnie z wami to nie mit. Włosi są okropni.
Bertinelli posłała Mai gniewnie spojrzenie, ale strażaczka ani trochę się nie przejęła.
- Beverly twierdziła, że to ty ją rzuciłaś i zablokowałaś. Pokazała mi sms’a, którego rzekomo do niej napisałaś.
- Więc ja kłamię i specjalnie przed tobą robię scenę pokazując, jak to moje milion sms’ów nie dochodzi do Bev?
- Nie powiedziałam tego. Sama nie rozumiem, co się stało. Może ktoś przy tym mataczył? Weź to pod uwagę.
- Jeśli ktoś to zrobił, to jest mastermindem.
- Więc bierzesz tę opcję pod uwagę?
- Nie wiem.
- To pomyśl. Ja idę pod prysznic. Na telefonie mam nagranie od Beverly. Chciała, żebyś je odsłuchała. Zrobisz co zechcesz. Hasło to jeden-cztery-sześć-pięć. – Maya wstała z kanapy i zostawiła Margaritę samą z telefonem.
Wahała się głównie z obawy, że odsłuchana wiadomość ją zrani; jak nie od razu to później. Nie chodziło tylko o to, czy prawdą były ich wiadomości, ale też o słowa Jennifer, która trafiła w samo sedno sprawiając, że w Margo pojawiło się zawahanie względem tworzenia w ten sposób jakiejkolwiek relacji. Względem tego, że w ogóle zasłużyła na jakąkolwiek relacje z kimkolwiek.
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, mieszkająca w Lorne Bay od czterech lat, wychowująca syna, psa i kota wraz z włoską panią doktor, z którą niedawno się zaręczyła
Nie czekała długo na kolej przyjęcia, jako, że przyjechała karetką razem z dzieckiem, posiadającym minimalne obrażenia, ale wymagającym oględzin lekarza. Spało w trakcie przejazdu, co pozwoliło Strand na zebranie myśli. I wzięcie pod uwagę różne rozwiązania całej, nieprzyjemnej sytuacji.
Gdyby Maya nigdy nie przekazała nagrania, Margo mogłaby bez wyrzutów sumienia wyjechać z Australii, nie oglądając się za siebie. Chociaż… w każdym momencie, nawet po wysłuchaniu nagrania mogłaby to zrobić i możliwe nawet, że poczułaby się lżejsza; uwolniona od nadmiernych emocji, którymi już nigdy nie musiałaby zaprzątać sobie głowy. Bev pozostałaby w jej wspomnieniach, jako fałszywa manipulantka i… może tak byłoby lepiej. Być może los próbował zwrócić jej uwagę na to, aby puściła Bertinelli wolno, bez urabiania jej, kiedy ta miała szansę na ułożenie sobie życia w Europie, bez regularnego płakania na skutek nadmiaru emocji.
- To nic poważnego - podsumowała przypadek swojego przedramienia, chociaż mocno zaciskała zęby, gdy kawałek po kawałku odrywano nasączone gazy, po uprzednim podaniu środków przeciwbólowych. Ślady po cięciach szkła nie wyglądały najlepiej. Przypominały krwawe szczeliny podkreślone przez podrażnioną, wystającą tkankę, co powodowało skrzywienie na twarzy stażystki.
- Madison, doktor Suarez przyjedzie ocenić twoje szwy, jak wyjdzie z bloku operacyjnego - przekazała druga, ubrana w kitel młoda kobieta, przechodząca obok.
Stażystka westchnęła ze zrezygnowaniem, zupełnie, jakby zapowiedziano jej test u wyjątkowo wymagającej nauczycielki. Cóż, musiała się postarać, aby zrobić krok naprzód, zamiast tkwienia w tym samym punkcie, jako osoba od szycia, leczenia wrzodów, zakładania wenflonów i zajmowania całą masą najbardziej brudnych przypadków. Była chłopcem na posyłki, dopóki nie wykaże się, podkreślając swoją użyteczność na sali operacyjnej.
- Będę dzisiaj mogła wyjść, prawda? Jeśli uda się zaszyć rany…
- Sugerowałabym zostanie na obserwacji. Straciła pani krew, a obrażenia chociaż nie zagrażają życiu, są dosyć głębokie. Dodając do tego potencjalne zatrucie dymem… powinna pani zostać tutaj przynajmniej dobę.
Doba. To może być za długo.
- Chodzi o to, że powinnam być gdzie indziej i… - ściągnęła lekko brwi, za sprawą wbicia haczykowatej igły w krawędź pierwszego z rozcięć. Proces oczyszczania oraz tarcia również nie należał do przyjemnych, co dzielnie wytrzymała, chociaż miała wrażenie, jakby ktoś szorował ją szorstką, ostrą gąbką po mózgu.
- To musi poczekać. Była pani wystawiona na szkodliwe czynniki, a ręka… będzie musiała zostać podtrzymywana przez temblak na skutek uszkodzenia mięśni.
Pięknie. Czyli nici z jazdy podstawionym na parking samochodem?
- Moja… - próbowała oderwać się myślami od kłującego przedramienia, nieśmiało wracając do Bertinelli, którą pragnęła zobaczyć jak najszybciej. - Bardzo bliska mi osoba też jest lekarzem.
- W takim razie wie pani, jak ważne jest pozostanie na obserwacji. Pani gardło nie wygląda zbyt dobrze. Podejrzewam, że płuca również.
No tak… te cholerne płuca i czarny dym, którego zapach wciąż czuła w nosie.
- Zrobiłam co w mojej mocy, ale po cięciach mogą zostać ślady.
To jej nie przeszkadzało. Pragnęła jedynie dotrzeć do Margo, co w aktualnych okolicznościach… nie gwarantowało jej powodzenia.
Przebrana w jednorazową, szpitalną piżamę leżała na łóżku, z maska tlenową i podłączoną kroplówką. Wykłócanie się z lekarzami nigdy nie wyszło jej na dobre, a ostatnie, czego pragnęła, to zemdleć z powodu obrażeń, podczas prowadzenia samochodu.
Wspomniana doktor Suarez, która okazała się sympatyczną kobietą z hiszpańskim akcentem, skontrolowała pracę stażystki, uznając, że sama również nie potrafiłaby zszyć ran tak wprawnie, aby nie została nawet jedna, cienka ryska. Znów usłyszała, że cięcia były głębokie i cudem uniknęła utraty przytomności.
Nie potrafiła tak po prostu odpłynąć; zasnąć. Zdawkowo odpisała Jennifer na kolejnego, zamartwionego SMS’a, podkreślając, że coś jej wypadło i wróci później. Nie musiała wiedzieć o wszystkim, zwłaszcza po tym, jak poważnie nadszarpnęła zaufanie, wyjeżdżając z dnia na dzień swoim świeżo naprawionym w warsztacie, samochodem.
Wertowała starsze wiadomości od Margo, czując tęsknotę za początkiem ich spotkań. Wyjściem na kawę, wspólnym tańczeniem w klubie i późniejszym kupowaniem ubrań na wieczór panieński. Przypomniała sobie pierwszą, dłuższą rozmowę przez telefon, mrugając szybko oczami, aby odgonić zbierające się łzy.
Jeśli dwie osoby darzą się pozytywnymi uczuciami i im na sobie zależy, to.. są w stanie wybaczyć sobie wiele rzeczy.
Gdzie podziała się tamta Margo i jej optymizm?
Zauważyła również brak zdjęcia przy nazwie kontaktu, zastanawiając się czy jej telefon nie stał się celem sabotażu, z inicjatywy kogoś bardzo przeciwnego jej relacji z panią doktor. Tyle, że taki scenariusz… brzmiał bardzo nieprawdopodobnie.
Gdyby Maya nigdy nie przekazała nagrania, Margo mogłaby bez wyrzutów sumienia wyjechać z Australii, nie oglądając się za siebie. Chociaż… w każdym momencie, nawet po wysłuchaniu nagrania mogłaby to zrobić i możliwe nawet, że poczułaby się lżejsza; uwolniona od nadmiernych emocji, którymi już nigdy nie musiałaby zaprzątać sobie głowy. Bev pozostałaby w jej wspomnieniach, jako fałszywa manipulantka i… może tak byłoby lepiej. Być może los próbował zwrócić jej uwagę na to, aby puściła Bertinelli wolno, bez urabiania jej, kiedy ta miała szansę na ułożenie sobie życia w Europie, bez regularnego płakania na skutek nadmiaru emocji.
- To nic poważnego - podsumowała przypadek swojego przedramienia, chociaż mocno zaciskała zęby, gdy kawałek po kawałku odrywano nasączone gazy, po uprzednim podaniu środków przeciwbólowych. Ślady po cięciach szkła nie wyglądały najlepiej. Przypominały krwawe szczeliny podkreślone przez podrażnioną, wystającą tkankę, co powodowało skrzywienie na twarzy stażystki.
- Madison, doktor Suarez przyjedzie ocenić twoje szwy, jak wyjdzie z bloku operacyjnego - przekazała druga, ubrana w kitel młoda kobieta, przechodząca obok.
Stażystka westchnęła ze zrezygnowaniem, zupełnie, jakby zapowiedziano jej test u wyjątkowo wymagającej nauczycielki. Cóż, musiała się postarać, aby zrobić krok naprzód, zamiast tkwienia w tym samym punkcie, jako osoba od szycia, leczenia wrzodów, zakładania wenflonów i zajmowania całą masą najbardziej brudnych przypadków. Była chłopcem na posyłki, dopóki nie wykaże się, podkreślając swoją użyteczność na sali operacyjnej.
- Będę dzisiaj mogła wyjść, prawda? Jeśli uda się zaszyć rany…
- Sugerowałabym zostanie na obserwacji. Straciła pani krew, a obrażenia chociaż nie zagrażają życiu, są dosyć głębokie. Dodając do tego potencjalne zatrucie dymem… powinna pani zostać tutaj przynajmniej dobę.
Doba. To może być za długo.
- Chodzi o to, że powinnam być gdzie indziej i… - ściągnęła lekko brwi, za sprawą wbicia haczykowatej igły w krawędź pierwszego z rozcięć. Proces oczyszczania oraz tarcia również nie należał do przyjemnych, co dzielnie wytrzymała, chociaż miała wrażenie, jakby ktoś szorował ją szorstką, ostrą gąbką po mózgu.
- To musi poczekać. Była pani wystawiona na szkodliwe czynniki, a ręka… będzie musiała zostać podtrzymywana przez temblak na skutek uszkodzenia mięśni.
Pięknie. Czyli nici z jazdy podstawionym na parking samochodem?
- Moja… - próbowała oderwać się myślami od kłującego przedramienia, nieśmiało wracając do Bertinelli, którą pragnęła zobaczyć jak najszybciej. - Bardzo bliska mi osoba też jest lekarzem.
- W takim razie wie pani, jak ważne jest pozostanie na obserwacji. Pani gardło nie wygląda zbyt dobrze. Podejrzewam, że płuca również.
No tak… te cholerne płuca i czarny dym, którego zapach wciąż czuła w nosie.
- Zrobiłam co w mojej mocy, ale po cięciach mogą zostać ślady.
To jej nie przeszkadzało. Pragnęła jedynie dotrzeć do Margo, co w aktualnych okolicznościach… nie gwarantowało jej powodzenia.
Przebrana w jednorazową, szpitalną piżamę leżała na łóżku, z maska tlenową i podłączoną kroplówką. Wykłócanie się z lekarzami nigdy nie wyszło jej na dobre, a ostatnie, czego pragnęła, to zemdleć z powodu obrażeń, podczas prowadzenia samochodu.
Wspomniana doktor Suarez, która okazała się sympatyczną kobietą z hiszpańskim akcentem, skontrolowała pracę stażystki, uznając, że sama również nie potrafiłaby zszyć ran tak wprawnie, aby nie została nawet jedna, cienka ryska. Znów usłyszała, że cięcia były głębokie i cudem uniknęła utraty przytomności.
Nie potrafiła tak po prostu odpłynąć; zasnąć. Zdawkowo odpisała Jennifer na kolejnego, zamartwionego SMS’a, podkreślając, że coś jej wypadło i wróci później. Nie musiała wiedzieć o wszystkim, zwłaszcza po tym, jak poważnie nadszarpnęła zaufanie, wyjeżdżając z dnia na dzień swoim świeżo naprawionym w warsztacie, samochodem.
Wertowała starsze wiadomości od Margo, czując tęsknotę za początkiem ich spotkań. Wyjściem na kawę, wspólnym tańczeniem w klubie i późniejszym kupowaniem ubrań na wieczór panieński. Przypomniała sobie pierwszą, dłuższą rozmowę przez telefon, mrugając szybko oczami, aby odgonić zbierające się łzy.
Jeśli dwie osoby darzą się pozytywnymi uczuciami i im na sobie zależy, to.. są w stanie wybaczyć sobie wiele rzeczy.
Gdzie podziała się tamta Margo i jej optymizm?
Zauważyła również brak zdjęcia przy nazwie kontaktu, zastanawiając się czy jej telefon nie stał się celem sabotażu, z inicjatywy kogoś bardzo przeciwnego jej relacji z panią doktor. Tyle, że taki scenariusz… brzmiał bardzo nieprawdopodobnie.