about
lately, I can't help but think that our roads might take us down different phases
001.
murphy & yannis
{outfit}
{outfit}
Yannis miał kilka powodów, by nigdy nie chcieć przenieść się do Lorne Bay. Kochał i należał do wielkich miast — czuł swobodę, gdy mógł w środku nocy zamówić chińszczyznę, gdy znowu zarywał nockę na rzecz pracy i kochał anonimowość. Wiedział też, że trochę za dużo związku posiadał z tym małym Lorne — w którym co wydawało się zabawne — nigdy na dłużej się nie zatrzymał.
I o ile przyznanie się Murphy, że było to miasteczko, w którym życie układał sobie jego brat bliźniak, nie stanowiło problemu, to przywołanie innego nazwiska z jego przeszłości nie wchodziło w grę. Tym bardziej że niczym dziecko udawał, że jeśli wypowie je na głos, to ściągnie na siebie historię, do której nie chciał wracać — bo odrobinę zbyt długo szukał sposobu na to, by nie budzić się w środku nocy z przyklejonymi do czoła włosami i stopniowo mijającą paniką.
Zgodził się jednak bez wahania, gdy Murphy zaproponowała Lorne Bay nie tylko dlatego, że nie posiadał szczególnie użytecznych argumentów przemawiających za wybraniem innego miasteczka. Zrobił to także dla niej i relacji, którą ciężko było budować na odległość. I dla własnego komfortu psychicznego starał się dostrzec w tym wszystkim coś więcej — szansę na otwarcie swojego własnego biznesu, który nie wymuszałby na Yannisie nocnych prac na rachunek kogoś innego.
Podniósł głowę znad biurka, przy którym pracował, gdy usłyszał, że Murphy wchodzi do domu i obrócił się na krześle, czekając, aż pojawi się w drzwiach pomieszczenia, które zaadoptował na swój gabinet w czasie, gdy pracował z domu.
— Hej, zamówiłem sushi, powinno być za jakieś pół godziny — wyjaśnił, na widok kobiety. Zgasił na chwilę ekran, porzucając prace nad zdjęciami, które musiał jeszcze nieco podkręcić, zanim jutro podeśle je klientowi. — Sąsiadka spod 173 przyniosła ci trzy umierające roślinki, bo mówiła, że ponoć się z nią dogadałaś, że przejmiesz je i ożywisz, bo ona nie ma ręki do kwiatów. Chociaż wyglądają jak truchła, Murphy, nie wiem, czy po prostu nie uznała, że zrobi nam z domu wysypiska śmieci — dodał, marszcząc nos lekko, na wspomnienie paskudnych podarunków, które przynosiła pojedynczo, zupełnie nie respektując faktu, że Yannis był pochłonięty pracą i nie wyrażał specjalnej chęci na to, by ucinać sobie z nią pogawędkę.
— Mówiła też coś o sukni ślubnej jej córki, więc albo stałaś się jej ulubioną sąsiadką albo faktycznie chce posprzątać swój dom naszym kosztem — przyznał rozbawiony, a potem podniósł się i podszedł do niej. Zatrzymał się tuż obok, poprawił kosmyk włosów, opadający na twarz i jak już przedstawił wszystkie aktualności z tego dnia, to ją pocałował w ramach powitania.
about
Bygones will be bygone, eras fadin' into grey. We broke all the pieces, but still wanna play the game.
002.
Weszła do ich wspólnego (jakież to było dziwne!) domu, odstawiła torby i zerknęła do jego gabinetu, by zapytać o ich plany jedzeniowe. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, wszystko już było zaplanowane, a ona bardzo wdzięczna z tego powodu! – Jesteś cudowny. Umieram z głodu– odpowiedziała, z uśmiechem. – Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolna. Odrobina magii i wszystkie powstaną z martwych! – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Trzeba jej było przyznać, że miała rękę do roślin i każdego, najtrudniejszego zawodnika, potrafiła ustawić z powrotem do pionu. Miała też najwidoczniej zbyt dobre serce, jeśli pomagała w tej kwestii zupełnie bezinteresownie. Pozostało jej jedynie mieć nadzieję, że sąsiadka nie będzie jej chciała zbyt często w tej kwestii (i jakiejkolwiek innej) wykorzystywać.
Poprawiony kosmyk włosów i pocałunek na przywitanie – drobne gesty, które stanowiły element jej nowej codzienności, a do których zdecydowanie mogłaby (i chciała) się przyzwyczaić. Czuła się trochę jak na początku ich związku, może dlatego, że pierwszy raz od dawna byli na dłużej w jednym miejscu, a widmo rychłego rozstania na parę miesięcy (tym razem tylko na zawsze) nad nimi nie ciążyło. – A ja grzecznie odmówiłam. Może uznała, że to ty podejmujesz w tej kwestii decyzje, a ja się do nich dostosowuję – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Jest bardzo miła, ale strasznie dużo mówi o sobie, nie? – zauważyła z rozbawieniem. – Albo o sobie, albo o ludziach, których nie znam i nigdy nie poznam. Mam nadzieję, że nie przeszkadzała ci za bardzo – uzupełniła jeszcze. Stwierdziła jednak, że Yannis na pewno sobie z nią poradził, choć ta była nieustępliwa z pewnością.
yannis martinson
about
lately, I can't help but think that our roads might take us down different phases
Nie dało się budować poważnej relacji — takiej z sakramentalnym tak i rozważaniami dotyczącymi przyszłości, gdy żyło się obok siebie. Niby zdawał sobie z tego sprawę i niby bez większych problemów przystał na Lorne Bay, a jednak, gdy stało się faktem, to nagle jakoś mniej radził sobie z przystosowaniem. Nierozsądnie spychał to jednak na dno podświadomości, rozsądnie zakładając, że może wymagać to nieco więcej czasu. Nie miał tutaj przecież swoich przyjaciół, czy jakichkolwiek znajomych — z wyjątkiem brata, który też całe życie wiódł gdzieś daleko od Yannisa. I to on wpadał z butami w codzienność, którą dobie uporządkował w Lorne.
— Nie wiem, czy nawet ty potrafisz być taką czarodziejką — przyznał, a lekki sceptycyzm mieszał się z rozbawieniem. Nie ingerował jednak w jej kolekcję roślin do tego stopnia, że gdyby któregoś dnia była zmuszona wyjechać i oddać je pod opiekę Yannisa, musiałaby rozpisać mu zasady i wskazówki takie, jakie zostawia się komuś, gdy po opiekę oddaje się dzieci. Miał jednak nadzieję, że nic podobnego się nie stanie, bo nie chciałby zaliczyć największej kłótni z Murphy o to, że nie dopilnował roślin.
Było to na tyle miłe, że nie miał najmniejszej wątpliwości, że do tego szybko przywyknie. Do posiadania jej bliżej i na dłużej, niż kilka dni, które zdołała wyrwać, by się z nim zobaczyć. Parsknął w reakcji na jej kolejne słowa, wskazując głową salon, bo nie planował kontynuować teraz pracy. Mógł do niej wrócić wieczorem, teraz poświęcając czas jedynie Alderson.
— Myślisz, że ma mnie za tyrana, który dyktuje ci, co możesz nałożyć w dniu swojego ślubu? — zapytał, unosząc lekko brew. Chociaż wizja wydawała się zabawna i nawet zaimponowałoby mu, że potrafił budzić aż tak wyraźny respekt, to w rzeczywistości nie chciałby mieć na głowie sąsiadek, upewniających się, że ta mała i urocza Murphy na pewno nie trafiła na jakiegoś psychola. Nie potrzebowali przypadkowych inspekcji i dzieci wysłanych na zwiady pod ich okna. — Tak, Przez chwilę zastanawiałem się, czy miłe kontakty z sąsiadami są na pewno nam potrzebne do życia — przyznał żartobliwie, bo wcale nie zamierzał jej jakoś otwarcie obrażać. Potrafił nad sobą zapanować. Zajął miejsce na kanapie i przekręcił się trochę w stronę kobiety.
— To nic. W ogóle, czy wybrałaś kolor do tego pokoju gościnnego? — zagadnął jeszcze, bo mieli przemalować ściany, jak już Alderson podejmie decyzję co do tego, na jaki dokładnie kolor. I proszę, dowód na to, że Yannis wcale nie starał się podejmować za nią decyzji!
— Nie wiem, czy nawet ty potrafisz być taką czarodziejką — przyznał, a lekki sceptycyzm mieszał się z rozbawieniem. Nie ingerował jednak w jej kolekcję roślin do tego stopnia, że gdyby któregoś dnia była zmuszona wyjechać i oddać je pod opiekę Yannisa, musiałaby rozpisać mu zasady i wskazówki takie, jakie zostawia się komuś, gdy po opiekę oddaje się dzieci. Miał jednak nadzieję, że nic podobnego się nie stanie, bo nie chciałby zaliczyć największej kłótni z Murphy o to, że nie dopilnował roślin.
Było to na tyle miłe, że nie miał najmniejszej wątpliwości, że do tego szybko przywyknie. Do posiadania jej bliżej i na dłużej, niż kilka dni, które zdołała wyrwać, by się z nim zobaczyć. Parsknął w reakcji na jej kolejne słowa, wskazując głową salon, bo nie planował kontynuować teraz pracy. Mógł do niej wrócić wieczorem, teraz poświęcając czas jedynie Alderson.
— Myślisz, że ma mnie za tyrana, który dyktuje ci, co możesz nałożyć w dniu swojego ślubu? — zapytał, unosząc lekko brew. Chociaż wizja wydawała się zabawna i nawet zaimponowałoby mu, że potrafił budzić aż tak wyraźny respekt, to w rzeczywistości nie chciałby mieć na głowie sąsiadek, upewniających się, że ta mała i urocza Murphy na pewno nie trafiła na jakiegoś psychola. Nie potrzebowali przypadkowych inspekcji i dzieci wysłanych na zwiady pod ich okna. — Tak, Przez chwilę zastanawiałem się, czy miłe kontakty z sąsiadami są na pewno nam potrzebne do życia — przyznał żartobliwie, bo wcale nie zamierzał jej jakoś otwarcie obrażać. Potrafił nad sobą zapanować. Zajął miejsce na kanapie i przekręcił się trochę w stronę kobiety.
— To nic. W ogóle, czy wybrałaś kolor do tego pokoju gościnnego? — zagadnął jeszcze, bo mieli przemalować ściany, jak już Alderson podejmie decyzję co do tego, na jaki dokładnie kolor. I proszę, dowód na to, że Yannis wcale nie starał się podejmować za nią decyzji!
about
Bygones will be bygone, eras fadin' into grey. We broke all the pieces, but still wanna play the game.
Ona też miała problem z przystosowaniem się, choć wydawało jej się albo po prostu wierzyła w to, że było to jedynie chwilowe. Potrzebowała czasu, by przestawić się na zupełnie inny tryb życia, na ciągłą obecność Yannisa obok, na względny spokój i stabilizację i na Lorne Bay, małe, ale znajome miasteczko. Wiedziała, że w końcu przywyknie, ale póki co było jej po prostu dziwnie z powrotem do Lorne Bay i wielokrotnie zastanawiała się, czy podjęli dobrą decyzję. Czy nie powinni wybrać jakiegoś zupełnie świeżego miasta? Może wyszliby na tym lepiej.
Poza tym póki co mieszkanie w Lorne Bay, a szczególnie Fluorite View było dość uciążliwe. Gdyby miała zostać burmistrzem na jeden dzień, to albo zorganizowałaby lepiej te remonty (bo jak wiadomo każdy, kto nie był absolutnie zaangażowany w te sprawy, miał swoje opinie i na pewno wszystko zrobiłby lepiej) albo przynajmniej wpakowała więcej pieniędzy w to, by zakończyć je jak najszybciej, aby odbyło się to jak najbezboleśniej. I naprawdę nie była osobą, która bardzo narzekała. Ba, w ostatnich latach żyła raczej w bardzo trudnych warunkach. Zdecydowanie trudniejszych niż te głupie remonty. A jednak odrobina luksusu życia bezproblemowego sprawiła, że nagle miała ochotę narzekać na najdrobniejsze niedogodności.
A może nie chodziło wcale o remonty, a o to, czy tak naprawdę podjęła dobrą decyzję, rzucając to, co kochała i w co wierzyła, by wieść spokojne życie z bezpieczną posadką w miejscowej przychodni. Nie miała pojęcia, jeszcze sobie tego nie przemyślała odpowiednio.
– Albo po prostu jest jej trudno przyjąć odmowę – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Mimo wszystko nie chciała aż tak narzekać na sąsiadkę. Była całkiem miła, jakby nie patrzeć. – Mogę utrzymywać miłe kontakty z sąsiadami za ciebie – odpowiedziała całkiem poważnie. Nie miała problemu z tego typu sytuacjami, a zdecydowanie dobrze było mieć całkiem dobre kontakty z najbliższymi sąsiadami. Zawsze mogliby poratować w jakiejś awaryjnej sytuacji. Poza tym wydawało jej się, że zostaną w tym domu razem na bardzo długo, lepiej było więc nie robić sobie wrogów w sąsiedztwie.
– Nadal nie, ale ograniczyłam wybór do Zachodu Słońca na Pustyni i Pąków Akacji – odparła, próbując nie przekręcić tych dziwacznych nazw farb, jakby nie mogli nazwać ich Delikatnym Żółtym i Jasnozielonym. – Czy zrobiliśmy się nudni? – zapytała z lekkim rozbawieniem, podsumowując tym samym rozmowy o farbach i sąsiadach. Cóż, taka była chyba kolej rzeczy. Ich związek przestał być już tak chaotyczny i nieprzewidywalny, wszystko kręciło się teraz wokół całkiem przyziemnych spraw.
Poza tym póki co mieszkanie w Lorne Bay, a szczególnie Fluorite View było dość uciążliwe. Gdyby miała zostać burmistrzem na jeden dzień, to albo zorganizowałaby lepiej te remonty (bo jak wiadomo każdy, kto nie był absolutnie zaangażowany w te sprawy, miał swoje opinie i na pewno wszystko zrobiłby lepiej) albo przynajmniej wpakowała więcej pieniędzy w to, by zakończyć je jak najszybciej, aby odbyło się to jak najbezboleśniej. I naprawdę nie była osobą, która bardzo narzekała. Ba, w ostatnich latach żyła raczej w bardzo trudnych warunkach. Zdecydowanie trudniejszych niż te głupie remonty. A jednak odrobina luksusu życia bezproblemowego sprawiła, że nagle miała ochotę narzekać na najdrobniejsze niedogodności.
A może nie chodziło wcale o remonty, a o to, czy tak naprawdę podjęła dobrą decyzję, rzucając to, co kochała i w co wierzyła, by wieść spokojne życie z bezpieczną posadką w miejscowej przychodni. Nie miała pojęcia, jeszcze sobie tego nie przemyślała odpowiednio.
– Albo po prostu jest jej trudno przyjąć odmowę – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Mimo wszystko nie chciała aż tak narzekać na sąsiadkę. Była całkiem miła, jakby nie patrzeć. – Mogę utrzymywać miłe kontakty z sąsiadami za ciebie – odpowiedziała całkiem poważnie. Nie miała problemu z tego typu sytuacjami, a zdecydowanie dobrze było mieć całkiem dobre kontakty z najbliższymi sąsiadami. Zawsze mogliby poratować w jakiejś awaryjnej sytuacji. Poza tym wydawało jej się, że zostaną w tym domu razem na bardzo długo, lepiej było więc nie robić sobie wrogów w sąsiedztwie.
– Nadal nie, ale ograniczyłam wybór do Zachodu Słońca na Pustyni i Pąków Akacji – odparła, próbując nie przekręcić tych dziwacznych nazw farb, jakby nie mogli nazwać ich Delikatnym Żółtym i Jasnozielonym. – Czy zrobiliśmy się nudni? – zapytała z lekkim rozbawieniem, podsumowując tym samym rozmowy o farbach i sąsiadach. Cóż, taka była chyba kolej rzeczy. Ich związek przestał być już tak chaotyczny i nieprzewidywalny, wszystko kręciło się teraz wokół całkiem przyziemnych spraw.
about
lately, I can't help but think that our roads might take us down different phases
Nie chwalił się swoją historią związaną z Lorne Bay — nawet jeśli nie dotyczyła samego miasta, a jedynie osoby, która też się tutaj urodziła i która odegrała dośc istotną rolę w jego życiu. Nie sądził, by było to konieczne kiedyś, gdy jeszcze trochę szukał sposobu na uporanie się z tym, ale teraz, gdy wybrali akurat to miasteczko, to jakoś tym bardziej nie po drodze było mu, by to rozkopywać. Co było gównianym pomysłem, skoro to właśnie tu zaczynali budować sobie nowe życie, próbując jakoś to ograć po dorosłemu.
I niby nigdy nie miał presji na to, by zakładać rodzinę, kupować dom i osiadać na ładnych przedmieściach, ale jakoś ta myśl uciekała mu wystarczająco długo, by pojawiła się niespodziewanie w jego głowie dopiero po przeprowadzce. Gdy było już za późno na podobne wnioski. Musiał po prostu jakoś zaadoptować się, odkrywając, dopasowując to do Murphy i niego. Bo wierzył, że po prostu nie byli parą, która miała dotrzeć do tak nudnego etapu, że stracą chęć wzajemnego oglądania się, z powodu poczucia ciągłego znużenia. Była to naprawdę gówniana wizja, która zaczęła go przypadkowo nawiedzać dopiero po tym, jak zamieszkali w Lorne Bay.
— Radze sobie z kontaktami z ludźmi — mruknął trochę zbyt szybko, trochę urażony, a trochę nawet zirytowany. Były to jedynie żarty, nie musiała pełnić roli mediatora, bo przecież nie planował psuć jej idealnych kontaktów z sąsiadami. Nawet jeśli ostatecznie Yannis prędzej będzie szukał sposobu na unikanie ich, niż ucinanie sobie pogawędek. Na wspólne grille z pewnością nie było co liczyć — coś w nim z pewnością by w takiej sytuacji umarło.
— Okej, to już bliżej, niż dalej — skomentował. Nie wtrącał się, pozostawiając wybór Murphy. Tak długo, jak kolor nie raził w oczy, był prawdopodobnie skory zgodzić się na wszystko. Nie zmieniało to jednak faktu, że miło byłoby mieć za sobą już ten etap. Rozłożył ręce lekko, wzruszając ramionami. — Chyba tak działają małe miasteczka. Za dwa miesiące zapiszesz się do klubu książki, a za pół roku powiem ci, że zmieniamy samochód, bo Trevor spod sto siedemdziesiątki też kupił nowy — wygłosił niby w żartach, ale prawda była tak, że ta wizja faktycznie gdzieś z tyłu głowy Yannisa żyła, sprawiając, że cholernie się tego obawiał. Nie chciał dotrzeć do takiego etapu.
— Możemy zrobić coś, żeby jednak nie czuć się jak nudne, stare małżeństwo. Może być seks w ogrodzie, chyba że masz jakieś inne propozycje — zaproponował bardzo poważnym tonem, ale porzucą wtedy tematy sąsiadów, farby i wszystkiego, co nagle takie poważne.
I niby nigdy nie miał presji na to, by zakładać rodzinę, kupować dom i osiadać na ładnych przedmieściach, ale jakoś ta myśl uciekała mu wystarczająco długo, by pojawiła się niespodziewanie w jego głowie dopiero po przeprowadzce. Gdy było już za późno na podobne wnioski. Musiał po prostu jakoś zaadoptować się, odkrywając, dopasowując to do Murphy i niego. Bo wierzył, że po prostu nie byli parą, która miała dotrzeć do tak nudnego etapu, że stracą chęć wzajemnego oglądania się, z powodu poczucia ciągłego znużenia. Była to naprawdę gówniana wizja, która zaczęła go przypadkowo nawiedzać dopiero po tym, jak zamieszkali w Lorne Bay.
— Radze sobie z kontaktami z ludźmi — mruknął trochę zbyt szybko, trochę urażony, a trochę nawet zirytowany. Były to jedynie żarty, nie musiała pełnić roli mediatora, bo przecież nie planował psuć jej idealnych kontaktów z sąsiadami. Nawet jeśli ostatecznie Yannis prędzej będzie szukał sposobu na unikanie ich, niż ucinanie sobie pogawędek. Na wspólne grille z pewnością nie było co liczyć — coś w nim z pewnością by w takiej sytuacji umarło.
— Okej, to już bliżej, niż dalej — skomentował. Nie wtrącał się, pozostawiając wybór Murphy. Tak długo, jak kolor nie raził w oczy, był prawdopodobnie skory zgodzić się na wszystko. Nie zmieniało to jednak faktu, że miło byłoby mieć za sobą już ten etap. Rozłożył ręce lekko, wzruszając ramionami. — Chyba tak działają małe miasteczka. Za dwa miesiące zapiszesz się do klubu książki, a za pół roku powiem ci, że zmieniamy samochód, bo Trevor spod sto siedemdziesiątki też kupił nowy — wygłosił niby w żartach, ale prawda była tak, że ta wizja faktycznie gdzieś z tyłu głowy Yannisa żyła, sprawiając, że cholernie się tego obawiał. Nie chciał dotrzeć do takiego etapu.
— Możemy zrobić coś, żeby jednak nie czuć się jak nudne, stare małżeństwo. Może być seks w ogrodzie, chyba że masz jakieś inne propozycje — zaproponował bardzo poważnym tonem, ale porzucą wtedy tematy sąsiadów, farby i wszystkiego, co nagle takie poważne.
about
Bygones will be bygone, eras fadin' into grey. We broke all the pieces, but still wanna play the game.
Oboje ukrywali swoją historię związaną z tym miastem i tym, że nie było ono tak białą, niezapisaną kartką dla żadnego z nich. Ona z kolei przemilczała fakt, że w miasteczku wciąż mieszkała bardzo ważna dla niej osoba. Taka, z którą trudno było jej się rozstać nawet wtedy, gdy podjęła decyzję o zerwaniu, stąd te listy, które wciąż w którymś z pudeł były, a których nie potrafiła się pozbyć. I choć uważała, że to całkiem zamknięty rozdział, to mimowolnie powrót do rodzinnego miasteczka, naprowadzał ją myślami do dawnych czasów, gdy wydawało się, że to z kimś innym stworzy związek już na zawsze. I było to strasznie niewygodne. Nawet jeśli nie wymieniłaby tego, co mieli z Yannisem na nic innego, to jednak zwłaszcza teraz, gdy powoli popadali w rutynę, z łatwością jej myśli wybiegały w innym kierunku.
Spojrzała na niego niepewnie, nie do końca rozumiejąc jego reakcję, być może trochę nieadekwatną do sytuacji. Nie zarzucała mu nic przecież. Ona sama po prostu znacznie chętniej się w tego typu relacje angażowała, rozumiejąc zupełnie, że nie każdemu mogło zależeć na tym, by znać się i lepiej dogadywać z sąsiadami. Nie było w tym nic złego ani jakkolwiek ujmującego, stąd nie do końca rozumiała jego ton. Nie wiedziała też trochę, jak się w związku z tym zachować, nieco zaskoczona tym. – Nie sugeruję, że jest inaczej – odpowiedziała w końcu łagodnie, ostatecznie licząc, że nie będą tego kontynuować. Nie miała ochoty na żadne przepychanki z tak trywialnego powodu.
– Upiorna wizja. Kto o zdrowych zmysłach decyduje się zamieszkać w małym miasteczku? – odpowiedziała z rozbawieniem, samej krzywiąc się na taką możliwość. Przywykła jednak do nieco innej sytuacji, mniej stabilnej i bezpieczeństwa. Raczej pełnej ryzyka i niepewności. Nie potrafiłaby się odnaleźć w rzeczywistości, którą opisał i liczyła, że nigdy się ona nie wydarzy. Ciągnęło ją raczej zawsze do tego, co było całkowitym przeciwieństwem tej wizji. Tym bardziej więc entuzjastycznie zareagowała na jego propozycję. Założyła mu ręce na szyi i nieco się zbliżyła, dając tym samym znać, że bardzo jej się ten pomysł podobał. – Brzmi świetnie. Zdążymy przed sushi? – zapytała. – Z drugiej strony, gdyby dostawca nas nakrył, na pewno nie czulibyśmy się jak nudne małżeństwo – stwierdziła z rozbawieniem, po czym pocałowała go czule, nagle nie przejmując się wcale człowiekiem, który mógłby pojawić się w złym momencie.
Spojrzała na niego niepewnie, nie do końca rozumiejąc jego reakcję, być może trochę nieadekwatną do sytuacji. Nie zarzucała mu nic przecież. Ona sama po prostu znacznie chętniej się w tego typu relacje angażowała, rozumiejąc zupełnie, że nie każdemu mogło zależeć na tym, by znać się i lepiej dogadywać z sąsiadami. Nie było w tym nic złego ani jakkolwiek ujmującego, stąd nie do końca rozumiała jego ton. Nie wiedziała też trochę, jak się w związku z tym zachować, nieco zaskoczona tym. – Nie sugeruję, że jest inaczej – odpowiedziała w końcu łagodnie, ostatecznie licząc, że nie będą tego kontynuować. Nie miała ochoty na żadne przepychanki z tak trywialnego powodu.
– Upiorna wizja. Kto o zdrowych zmysłach decyduje się zamieszkać w małym miasteczku? – odpowiedziała z rozbawieniem, samej krzywiąc się na taką możliwość. Przywykła jednak do nieco innej sytuacji, mniej stabilnej i bezpieczeństwa. Raczej pełnej ryzyka i niepewności. Nie potrafiłaby się odnaleźć w rzeczywistości, którą opisał i liczyła, że nigdy się ona nie wydarzy. Ciągnęło ją raczej zawsze do tego, co było całkowitym przeciwieństwem tej wizji. Tym bardziej więc entuzjastycznie zareagowała na jego propozycję. Założyła mu ręce na szyi i nieco się zbliżyła, dając tym samym znać, że bardzo jej się ten pomysł podobał. – Brzmi świetnie. Zdążymy przed sushi? – zapytała. – Z drugiej strony, gdyby dostawca nas nakrył, na pewno nie czulibyśmy się jak nudne małżeństwo – stwierdziła z rozbawieniem, po czym pocałowała go czule, nagle nie przejmując się wcale człowiekiem, który mógłby pojawić się w złym momencie.
about
lately, I can't help but think that our roads might take us down different phases
Yannis zdecydowanie nie był dumny z tego faktu. Wolałby nie musieć ukrywać przed Murphy prawdy, ale odrobinę za bardzo gardził samym sobą w tej historii, by zdobył się w końcu na opowiedzenie jej. I chociaż etap, kiedy starał się jej zaimponować miał dawno za sobą, to nie zmieniało to po prostu faktu, że nie sądził, by była z tym do końca okej. Nie dał jej szansy, samodzielnie założył taki scenariusz, ale nawet jeśli miał szansę na szczerość, to trochę ją przegapił — postawienie jej przed tym faktem, teraz gdy już zdążyli wyciągnąć z kartonów swoje ostatnie rzeczy, byłoby z pewnością bardzo ryzykowne. I cholernie nie fair.
Powinien wziąć pod uwagę, że napięcie, które odczuwał, może dość szybko poszukać gównianej drogi na ujście. Wiedział, że niekoniecznie miły ton nie był czymś, na co Murphy jakkolwiek zasługiwała. Zanim się jednak zreflektował, że zachowywał się nieco jak buc, ona się odezwała, a jemu nie pozostawało nic więcej, jak tylko skinąć głową, uznając, że nie było sensu, by cokolwiek dodawał. Może i przepraszam byłoby całkiem na miejscu, ale i to postanowił wygodnie przemilczeć, uznając, że lepiej było po prostu przejść do innego, nieco milszego tematu.
— Ja na pewno nie, ale zostałem zmuszony — rzucił dramatycznie, jakby co najmniej miało to jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości. — Tak będę mówił ludziom — wtrącił jeszcze, ale na znak, że sobie żartował, jego usta szybko drgnęły w uśmiechu. Lorne Bay było całkiem nieprzemyślanym ruchem — może i nawet zwyczajnie głupim, ale nie planował nagle szukać winnych, bo nic to nie dało. Gdyby też szczerze przyznał się Alderson, że trochę nie pasowało mu ono ze względu na jego historię, musiałby rozszerzyć temat dalej, a to — jak już zostało ustalone — niekoniecznie w ogóle wchodziło w grę. — Jak nie, to poczeka — wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej, gdy przesunął rękami po talii kobiety, by na koniec zapleść ręce tuż za jej plecami.
— To małe miasteczko może jednak ma całkiem dobry wpływ na nas — przyznał jeszcze, na chwilę się od niej odsuwając. Jedynie na chwilę, bo zaraz potem wrócił do samej Murphy, skupiając się na jej ustach, a dłońmi szukając zakończenia kamizelki, którą miała na sobie, by się jej możliwie najzgrabniej pozbyć. Zapomniał nawet, że wszystko zaczęło się od propozycji seksu w ogrodzie, bo chwilowo bardziej i tak skupiony był na samej kobiecie, a nie potencjalnej lokalizacji.
Powinien wziąć pod uwagę, że napięcie, które odczuwał, może dość szybko poszukać gównianej drogi na ujście. Wiedział, że niekoniecznie miły ton nie był czymś, na co Murphy jakkolwiek zasługiwała. Zanim się jednak zreflektował, że zachowywał się nieco jak buc, ona się odezwała, a jemu nie pozostawało nic więcej, jak tylko skinąć głową, uznając, że nie było sensu, by cokolwiek dodawał. Może i przepraszam byłoby całkiem na miejscu, ale i to postanowił wygodnie przemilczeć, uznając, że lepiej było po prostu przejść do innego, nieco milszego tematu.
— Ja na pewno nie, ale zostałem zmuszony — rzucił dramatycznie, jakby co najmniej miało to jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości. — Tak będę mówił ludziom — wtrącił jeszcze, ale na znak, że sobie żartował, jego usta szybko drgnęły w uśmiechu. Lorne Bay było całkiem nieprzemyślanym ruchem — może i nawet zwyczajnie głupim, ale nie planował nagle szukać winnych, bo nic to nie dało. Gdyby też szczerze przyznał się Alderson, że trochę nie pasowało mu ono ze względu na jego historię, musiałby rozszerzyć temat dalej, a to — jak już zostało ustalone — niekoniecznie w ogóle wchodziło w grę. — Jak nie, to poczeka — wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej, gdy przesunął rękami po talii kobiety, by na koniec zapleść ręce tuż za jej plecami.
— To małe miasteczko może jednak ma całkiem dobry wpływ na nas — przyznał jeszcze, na chwilę się od niej odsuwając. Jedynie na chwilę, bo zaraz potem wrócił do samej Murphy, skupiając się na jej ustach, a dłońmi szukając zakończenia kamizelki, którą miała na sobie, by się jej możliwie najzgrabniej pozbyć. Zapomniał nawet, że wszystko zaczęło się od propozycji seksu w ogrodzie, bo chwilowo bardziej i tak skupiony był na samej kobiecie, a nie potencjalnej lokalizacji.