about
maybe I just missed the familiar contours of your body under the chalk white sheets of my bed
Mimo, że kochały tego samego mężczyznę, to jednak zupełnie się od siebie różniły, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka Panam sprawiała wrażenie cichej, lekko wycofanej ze społeczeństwa, to daleko jej było go ugodowości. Nigdy nie przestanie pytać, ani nie zacznie jedynie kiwać głową, na wszystkie fanaberie ukochanego. Alfred wiążąc się z nią musiał mieć to na uwadze.
- Raczej się nie przyzwyczaję. - może nie posiadała latynoskiego temperamentu, jak niejaka Hayley, ale za to w blondynce nieustannie jawiła się upartość. Nie lubiła, gdy coś, nie szło po jej myśli - a tym bardziej, kiedy ludzie wokół niej pielęgnowały własne sekrety, o których główna zainteresowana nie miała bladego pojęcia.
- Może masz rację, może rzeczywiście tak jest. - podobne odczucia towarzyszyły Barclay, w związku z Nicolasem, nigdy nie kwestionowała słów bruneta, ani razu nie próbowała złapać go na kłamstwie; aczkolwiek z Woodbrookiem, jej relacja kształtowała się z grubsza inaczej. Mężczyzna swoją lojalność przysiągł wiele lat wcześniej, gdy nie zdecydował się podać ukochanej na policję. Aktualnie to wydawało się całkiem zabawne, skoro rolę nagle się odwróciły i to Panam stała na tej samym rozdrożu.
- Wiesz, że miałam wyjść za mąż? Dokładnie za cztery miesiące. - miejsce po zaręczynowym pierścionku, wciąż się nie opaliło - jakby swoją bladością dawało kobiecie znać ile straciła. Dłonią przetarła po serdecznym palcu, odczuwając wrażenie jakby ją paliło. Czy Nick ją przeklął? Zasadniczo, gdyby nie Vesiik znajdowałaby się w zupełnie innym miejscu - wybierając serwetki pod talerze, bądź częstując się wszelakiego rodzaju smaków tortami. Na pewno nie siedziałaby na przeciwko żony faceta, z którym próbowała posklejać cząstkę wspólnej przyszłości; jej noga nigdy by nie ustała w Melbourne.
- Różnica polega na tym, że ja go nie okłamałam. - mruknęła, a jej kąciki ust delikatnie się uniosły. Zawsze była z nim szczera, może przed całym wydarzeniem często go unikała, wycofywała się od konfrontacji. A kiedy zaczęła słyszeć pragnienia swojego ciała jak i serca ponaglała swoją izolację.
Wszystko zmieniło się podczas pobytu w motelu, w którym zamieszkiwał, jak pomiędzy pocałunkami składali sobie obietnicę. Zarzekał się, że więcej jej nie okłamię.
I jak na tym wyszła?
- Rozumiem, że jesteś wobec niego lojalna, pomógł Ci... pomogliście sobie nawzajem. - wyznała własne przemyślenia, by po chwili po nich ciężko westchnąć. - Zależy mi na nim i nie próbuję tego ukryć... ale... - bo przecież zawsze jakieś jest, prawda? - Stawianie wszystkiego na jedną kartę nie leży w mojej naturze. - analizy, przemyślenia, rozmyślenia - zwykle długo trwało, nim Panny podjęła jakąkolwiek decyzję. Przy Alfie'm, nie mogła się zastanawiać - on był piorunem energii. Pragnął wszystkiego natychmiast. Na teraz.
- Mógł się przyznać, nim spakował się do autobusu... mógł napisać chociaż wiadomość. Co bym mu zrobiła? - za to on nie zrobił n i c zupełnie tak jak przedwczoraj.
Brwi poruszyły się oczekująco, kiedy Ally zerknęła na ekran telefonu. Panam podniosła się razem z nią, przez krótką chwilę obserwując jak młódka się zbiera.
Opara bokiem o jedną ze ścian, ciężko westchnęła. K a p i t u l a c j a. - Mogę pojechać z Tobą? Chcę z nim porozmawiać zanim... - nie dokończyła, a usta wygięły się w lekko kwaśnym uśmiechu.
Po kiwnięciu głową przez Alice, Barclay zarzuciła torbę na ramię i obie wyszły na chodnik. Niedługo było czekać, kiedy pracownik zamówił im taksówkę. Po niecałych pięciu minutach, siedziały w środku - Panny bawiła się z nerwowością swoimi palcami, gdy po kwadransie znalazły się pod drzwiami do mieszkania. Zawahała się. Nie weszła od razu, wpatrywała się w otwartą przestrzeń - słysząc jedynie chichot chłopca - na widok swojej mamy.
- Raczej się nie przyzwyczaję. - może nie posiadała latynoskiego temperamentu, jak niejaka Hayley, ale za to w blondynce nieustannie jawiła się upartość. Nie lubiła, gdy coś, nie szło po jej myśli - a tym bardziej, kiedy ludzie wokół niej pielęgnowały własne sekrety, o których główna zainteresowana nie miała bladego pojęcia.
- Może masz rację, może rzeczywiście tak jest. - podobne odczucia towarzyszyły Barclay, w związku z Nicolasem, nigdy nie kwestionowała słów bruneta, ani razu nie próbowała złapać go na kłamstwie; aczkolwiek z Woodbrookiem, jej relacja kształtowała się z grubsza inaczej. Mężczyzna swoją lojalność przysiągł wiele lat wcześniej, gdy nie zdecydował się podać ukochanej na policję. Aktualnie to wydawało się całkiem zabawne, skoro rolę nagle się odwróciły i to Panam stała na tej samym rozdrożu.
- Wiesz, że miałam wyjść za mąż? Dokładnie za cztery miesiące. - miejsce po zaręczynowym pierścionku, wciąż się nie opaliło - jakby swoją bladością dawało kobiecie znać ile straciła. Dłonią przetarła po serdecznym palcu, odczuwając wrażenie jakby ją paliło. Czy Nick ją przeklął? Zasadniczo, gdyby nie Vesiik znajdowałaby się w zupełnie innym miejscu - wybierając serwetki pod talerze, bądź częstując się wszelakiego rodzaju smaków tortami. Na pewno nie siedziałaby na przeciwko żony faceta, z którym próbowała posklejać cząstkę wspólnej przyszłości; jej noga nigdy by nie ustała w Melbourne.
- Różnica polega na tym, że ja go nie okłamałam. - mruknęła, a jej kąciki ust delikatnie się uniosły. Zawsze była z nim szczera, może przed całym wydarzeniem często go unikała, wycofywała się od konfrontacji. A kiedy zaczęła słyszeć pragnienia swojego ciała jak i serca ponaglała swoją izolację.
Wszystko zmieniło się podczas pobytu w motelu, w którym zamieszkiwał, jak pomiędzy pocałunkami składali sobie obietnicę. Zarzekał się, że więcej jej nie okłamię.
I jak na tym wyszła?
- Rozumiem, że jesteś wobec niego lojalna, pomógł Ci... pomogliście sobie nawzajem. - wyznała własne przemyślenia, by po chwili po nich ciężko westchnąć. - Zależy mi na nim i nie próbuję tego ukryć... ale... - bo przecież zawsze jakieś jest, prawda? - Stawianie wszystkiego na jedną kartę nie leży w mojej naturze. - analizy, przemyślenia, rozmyślenia - zwykle długo trwało, nim Panny podjęła jakąkolwiek decyzję. Przy Alfie'm, nie mogła się zastanawiać - on był piorunem energii. Pragnął wszystkiego natychmiast. Na teraz.
- Mógł się przyznać, nim spakował się do autobusu... mógł napisać chociaż wiadomość. Co bym mu zrobiła? - za to on nie zrobił n i c zupełnie tak jak przedwczoraj.
Brwi poruszyły się oczekująco, kiedy Ally zerknęła na ekran telefonu. Panam podniosła się razem z nią, przez krótką chwilę obserwując jak młódka się zbiera.
Opara bokiem o jedną ze ścian, ciężko westchnęła. K a p i t u l a c j a. - Mogę pojechać z Tobą? Chcę z nim porozmawiać zanim... - nie dokończyła, a usta wygięły się w lekko kwaśnym uśmiechu.
Po kiwnięciu głową przez Alice, Barclay zarzuciła torbę na ramię i obie wyszły na chodnik. Niedługo było czekać, kiedy pracownik zamówił im taksówkę. Po niecałych pięciu minutach, siedziały w środku - Panny bawiła się z nerwowością swoimi palcami, gdy po kwadransie znalazły się pod drzwiami do mieszkania. Zawahała się. Nie weszła od razu, wpatrywała się w otwartą przestrzeń - słysząc jedynie chichot chłopca - na widok swojej mamy.
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
- A L F R E D
Po porannej kłótni o przyjazd do Barclay mężczyzna zdążył ochłonąć. Spacer z synkiem po pobliskim parku zdołał wyperswadować z pochłoniętego złością umysłu pomysł kontynuowania sprzeczki po powrocie brunetki z hotelu. Nie warto awanturować się przy dziecku. Choć sztuki przyznawania się do błędu nadal nie zdążył opanować - dzwonił, by poprosić Alice; aby wracając kupiła placek croissantowy z kremem waniliowym. Ich fajka pokoju. Często po kłótniach przynosił do mieszkania ten konkretny wypiek. Wszystko wracało do normy. Dzielili ciastko na pół, siadali przy stole i rozkoszując się niecodziennym delikatesem z wolna zaczynali uśmiechać. Brak odbioru został odebrany jako odrzucenie wyciągniętej ręki.
Vesiik nie planował się poddawać. Sam kupił placek i po powrocie z Reyem do domu pozwolił chłopcu oddawać się przyjemności oglądania hipnotyzującego CocoMelon. On sam usiadł na fotelu i podgryzając knykieć kciuka wpatrywał się we frontowe drzwi. Wreszcie domofon kliknął, klucz przekręcił się w drzwiach. Reynar niepewnie zwrócił buzię w stronę źródła nowego dźwięku, by ostatecznie wystrzelić jak z procy wprost w matczyne ramiona. Allie z uśmiechem uniosła młodego w górę (zaskakujące jak wiele siły posiadała równie szczuplutka istota). Widok zadowolonej żony wcale nie poruszył strun w duszy Alfy'ego. Nerwowo wstał z miejsca i wykonał krok celem przytulenia brunetki i w zamknięciu swych ramion zamknąć również to, co się wydarzyło. Na widok stojącej w drzwiach Panam (konsekwentnie ignorowanej przez Reya - wydawała się dla niego kompletnie niewidoczna) Fred zerknął na Aly.
- Nikogo do niczego nie zmuszałam. - postawiwszy syna na podłogę oddała mu trzy puzzle. Malec momentalnie wystrzelił do kącika zabaw - swojej ulubionej, ciasnej przestrzeni w ciasnym mieszkaniu. Mieszkanie wynajmowane przez Vesiików było przeraźliwie malutkie, ale w miarę przytulne. W większości, po prostu, zawalone gratami i nienależącymi do nich starociami. Gdzieś w kącie stała suszarka z rozwieszonym praniem, w sekcji kuchennej piętrzyły się książki kucharskie (własność sędziwej właścicielki) i rachunki przyciśnięte amatorskim przyciskiem do papieru vel nadkruszoną, porcelanową solniczką. Zarówno na oparciu fotela jak i sofy wisiały ubrania - w tym zakupiona przez Panam satynowa, błękitna koszula. - Skarbie, chcesz iść na spacer? - Dopiero wrócił ze spaceru. - ton Alfa balansował na granicy stanowczości. - Alfy... - Co? - błękitne oczy powiodły w stronę żony. Z przekręconą łepetyną wpatrywała się w niego w ten konkretny, godzący w dumę sposób. Jak matka karcąca dziecko. - My wyjdziemy. - powrócił do wpatrywania się w blondynkę, ostatecznie po paru sekundach przechodząc obok niej, by wyjść na klatkę schodową. Gdy zamykał za nimi drzwi para mogła usłyszeć ciężkie westchnienie frustracji wydobywające się z Allie.
Nie czekając aż wewnętrzne przemyślenia otworzą usta i uformują zbyt agresywne albo niepotrzebne wyznania Freddie od razu rzucił neutralnym: - Piłaś już dzisiaj kawę? - nawet jeżeli piła ruszył w stronę wyjścia. - Ja też piłem, ale możemy udawać; że nie.
panam barclay
about
maybe I just missed the familiar contours of your body under the chalk white sheets of my bed
Stojąc pomiędzy framugami drzwi, Panam bezustannie wpatrywała się w przestrzeń. Strach przed nieznanym obezwładnił kobiecie ciało, zastanawiała się czy przyjazd tu nie podchodził pod kolejny karygodny błąd. W końcu aktualnie miała zamiar przemierzyć przestrzeń blondyna. Miejsce, które było jego azylem i do którego (szczególnie po wszystkich swoich machlojkach), zawsze powracał. M i e j s c e, do którego sam jej nie zaprosił.
Jak to odbierze? Czy jej próbę wyciągnięcia dłoni na zgodę, uzna za atak? Oby nie, albowiem jedynie to czuła, zmierzając tutaj - to nieustające pragnienie pożegnania się ze swoim ex(?) kochankiem. Nie lubiła, gdy sprawy przybierają kształt niewygodnych - nie cierpiała niedopowiedzeń, poza tym najprawdopodobniej w Barclay tliła się cząstka nadziei, że będą w stanie to wszystko naprawić. Chyba była zbyt naiwna, chyba wciąż wierzyła w dobroć ukochanego.
A jeśli zrobiło się „a” to trzeba zrobić i „b”
Krok w przód, doprowadził do widoku chłopca rzucającego się w ramiona Alice, serce dziewczyny się delikatnie rozruszało, gdy stanęła z boku obserwując przeuroczą scenerię. Później n a s t a ł on, zaskoczony a zarazem z miną, z której Panny nie potrafiła odgadnąć nic. Niewzruszona, zaciśnięte wargi - oraz kilkukrotne zerknięcia w jej kierunku. Gdyby jego oczy mogły mówić, bądź cokolwiek zrobić - zapewne spaliłyby ją ogniem piekielnym. Wydawał się w ś c i e k ł y.
Wymiana zdań, pomiędzy małżeństwem (jeżeli w ogóle można tą sytuację tak nazwać) - dokonała ponownego wyjścia z pomieszczenia, choć Pan nie zdążyła się nawet rozejrzeć.
Promyki słońca oplatały jej buzię, gdy szła ramię w ramię z towarzyszem. Obie dłonie wsunęła do przednich kieszeni spodenek, żałując jedynie, że jej twarz nie zdobi para okularów przeciwsłonecznych - słońce, naprawdę dziś niesamowicie paliło.
- Nie chcę udawać. - burknęła pod nosem, samoistnie zaciskając wargi w cienką linię. - Możemy napić się kawy, ale ja nie chcę czegokolwiek udawać. - stwierdziła, kiedy podeszli do jednej z budek postawionych tuż przy chodnikach metropolii.
Alfie zamówił pierwszy, Barclay zaraz po nim, by niecałe dziesięć minut później z papierowymi kubkami w dłoniach, przysiąść na drewnianej ławce. Spojrzenie dziewczyny pomknęło z początku przed siebie, ponownie obserwowała mijających ich przechodni, nie dostrzegła, ani jednego, który by się nie spieszył.
- Zawsze tak, jest? - szmaragdowe tęczówki ulokowały się na prawym profilu Vesiika, a usta mimowolnie zamoczyła się karmelowej cieczy. - Wyścig szczurów? - wszyscy goniący za pragnieniami, pieniędzmi i karierą. - Chyba bym tak nie potrafiła. - kąciki warg blondynki odrobinę się uniosły. Wychowana na farmie, w małej miejscowości - niekoniecznie znała owe pojęcie. W Lorne Bay wszystko wydawało się spokojniejsze, trwałe - człowiek podchodził do drugiego człowieka z życzliwością, prawie większość osób się znało. Nie wymijali się w ciszy, a zazwyczaj witali z szerokimi uśmiechami na twarzach.
- Przepraszam, Alf. - wyznała, z niepewnością pozwalając sobie spojrzeć mu w oczy, a z ust dziewczyny wydobyło się ciche westchnięcie. - Przestraszyłam się Twojego milczenia. - mruknęła, nie odrywając wzroku. - I wtedy wszystko wróciło. Podwójnie. - kłamstwa, manipulacje - kradzież. - Nie chciałam, aby tak to wszystko się potoczyło. - miał to być świetny wyjazd, i do pewnego momentu był, póki jedno z nich - nie zaczęło całkowicie wariować.
Alfred Vesiik
Jak to odbierze? Czy jej próbę wyciągnięcia dłoni na zgodę, uzna za atak? Oby nie, albowiem jedynie to czuła, zmierzając tutaj - to nieustające pragnienie pożegnania się ze swoim ex(?) kochankiem. Nie lubiła, gdy sprawy przybierają kształt niewygodnych - nie cierpiała niedopowiedzeń, poza tym najprawdopodobniej w Barclay tliła się cząstka nadziei, że będą w stanie to wszystko naprawić. Chyba była zbyt naiwna, chyba wciąż wierzyła w dobroć ukochanego.
A jeśli zrobiło się „a” to trzeba zrobić i „b”
Krok w przód, doprowadził do widoku chłopca rzucającego się w ramiona Alice, serce dziewczyny się delikatnie rozruszało, gdy stanęła z boku obserwując przeuroczą scenerię. Później n a s t a ł on, zaskoczony a zarazem z miną, z której Panny nie potrafiła odgadnąć nic. Niewzruszona, zaciśnięte wargi - oraz kilkukrotne zerknięcia w jej kierunku. Gdyby jego oczy mogły mówić, bądź cokolwiek zrobić - zapewne spaliłyby ją ogniem piekielnym. Wydawał się w ś c i e k ł y.
Wymiana zdań, pomiędzy małżeństwem (jeżeli w ogóle można tą sytuację tak nazwać) - dokonała ponownego wyjścia z pomieszczenia, choć Pan nie zdążyła się nawet rozejrzeć.
Promyki słońca oplatały jej buzię, gdy szła ramię w ramię z towarzyszem. Obie dłonie wsunęła do przednich kieszeni spodenek, żałując jedynie, że jej twarz nie zdobi para okularów przeciwsłonecznych - słońce, naprawdę dziś niesamowicie paliło.
- Nie chcę udawać. - burknęła pod nosem, samoistnie zaciskając wargi w cienką linię. - Możemy napić się kawy, ale ja nie chcę czegokolwiek udawać. - stwierdziła, kiedy podeszli do jednej z budek postawionych tuż przy chodnikach metropolii.
Alfie zamówił pierwszy, Barclay zaraz po nim, by niecałe dziesięć minut później z papierowymi kubkami w dłoniach, przysiąść na drewnianej ławce. Spojrzenie dziewczyny pomknęło z początku przed siebie, ponownie obserwowała mijających ich przechodni, nie dostrzegła, ani jednego, który by się nie spieszył.
- Zawsze tak, jest? - szmaragdowe tęczówki ulokowały się na prawym profilu Vesiika, a usta mimowolnie zamoczyła się karmelowej cieczy. - Wyścig szczurów? - wszyscy goniący za pragnieniami, pieniędzmi i karierą. - Chyba bym tak nie potrafiła. - kąciki warg blondynki odrobinę się uniosły. Wychowana na farmie, w małej miejscowości - niekoniecznie znała owe pojęcie. W Lorne Bay wszystko wydawało się spokojniejsze, trwałe - człowiek podchodził do drugiego człowieka z życzliwością, prawie większość osób się znało. Nie wymijali się w ciszy, a zazwyczaj witali z szerokimi uśmiechami na twarzach.
- Przepraszam, Alf. - wyznała, z niepewnością pozwalając sobie spojrzeć mu w oczy, a z ust dziewczyny wydobyło się ciche westchnięcie. - Przestraszyłam się Twojego milczenia. - mruknęła, nie odrywając wzroku. - I wtedy wszystko wróciło. Podwójnie. - kłamstwa, manipulacje - kradzież. - Nie chciałam, aby tak to wszystko się potoczyło. - miał to być świetny wyjazd, i do pewnego momentu był, póki jedno z nich - nie zaczęło całkowicie wariować.
Alfred Vesiik
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Wywrócił oczyma na zbędną pompatyczność zaklętą w pierwszych słowach dziewczyny. Kobiety zawsze, ze wszystkiego, musiały robić przeklęty dramat na co najmniej pięć aktów. Płeć piękna posiadała do tego niebywały talent. Trzeba mieć nadnaturalne zdolności, by odniesienie do kawy przetransformować w nawiązanie do tragizmu egzystencjonalnego. Klapnąwszy na ławce mężczyzna pozostawał zwrócony bokiem do rozmówczyni. Zadany przez Panam cios wciąż bolał. Alfred nie obrażał się ani nie usiłował wydziwiać (w przeciwnym wypadku w ogóle nie zgodziłby się na wspólną przechadzkę i rozmowę), aczkolwiek było w nim coś z urażonego dziecka. I gdyby pochylić się nad psychologicznym aspektem owej sytuacji - w istocie, to nie dorosły Fred obrażał się na niefortunne użycie słów podczas pechowej dyskusji. To mały, porzucony Freddie marszczył gniewnie brewki. Bo co miał zrobić? Płakać? Dawno oduczył się tego żałosnego odruchu smutek zastępując gniewem lub zobojętnieniem. A ponieważ Barclay nie była mu obojętna - padło na irytację.
- Nie wiem, nie biorę w nim udziału. - ani nigdy nie podejmował się pracy w korporacjach ani też nie pracował; aby siedzieć na pieniądzach czy szlajać się po penthouseach. Chodził do roboty celem wykarmienia rodziny, kupienia synkowi nowych zabawek i odciążenia partnerki. Pracował aby żyć. Nie żył aby pracować.
Przepraszam zwróciło błękitne spojrzenie w stronę Panny. Zdawało się nieco mniej oziębłe niż jeszcze kwadrans temu. - Jakiego milczenia? Przyjechałem wcześnie rano, żeby zjeść z Tobą śniadanie. - autentycznie nie rozumiał tej logiki. Okej, nie wysłał smsa; ale przecież pojechał do swojego dziecka. Czy naprawdę zasłużył sobie na poddawanie w wątpliwość tego czy jest wart zachodu?
Dłuższą chwilę milczał, pijąc w spokoju kawę i obracając łepetynę by przyjrzeć się idącym po przeciwnej stronie ulicy ludziom. W końcu westchnął. Pojednawczo, acz wciąż w tonie dało się usłyszeć wyrzuty: - A kończy się? - oczyma powiódł po blondynie nagle czując rozczarowanie. Nie nią, nie sobą. Generalnie, światem. Po co pojawiała się na jego drodze, skoro miała znikać tak prędko? - Wyjeżdżasz odwiedzić Nicka w szpitalu? On jest tego wart, huh. - z goryczą prychnął odwracając wzrok. - Zdziwiłabyś się co chowa za uszami. - znowu upił łyk z papierowego kubka.
panam barclay
- Nie wiem, nie biorę w nim udziału. - ani nigdy nie podejmował się pracy w korporacjach ani też nie pracował; aby siedzieć na pieniądzach czy szlajać się po penthouseach. Chodził do roboty celem wykarmienia rodziny, kupienia synkowi nowych zabawek i odciążenia partnerki. Pracował aby żyć. Nie żył aby pracować.
Przepraszam zwróciło błękitne spojrzenie w stronę Panny. Zdawało się nieco mniej oziębłe niż jeszcze kwadrans temu. - Jakiego milczenia? Przyjechałem wcześnie rano, żeby zjeść z Tobą śniadanie. - autentycznie nie rozumiał tej logiki. Okej, nie wysłał smsa; ale przecież pojechał do swojego dziecka. Czy naprawdę zasłużył sobie na poddawanie w wątpliwość tego czy jest wart zachodu?
Dłuższą chwilę milczał, pijąc w spokoju kawę i obracając łepetynę by przyjrzeć się idącym po przeciwnej stronie ulicy ludziom. W końcu westchnął. Pojednawczo, acz wciąż w tonie dało się usłyszeć wyrzuty: - A kończy się? - oczyma powiódł po blondynie nagle czując rozczarowanie. Nie nią, nie sobą. Generalnie, światem. Po co pojawiała się na jego drodze, skoro miała znikać tak prędko? - Wyjeżdżasz odwiedzić Nicka w szpitalu? On jest tego wart, huh. - z goryczą prychnął odwracając wzrok. - Zdziwiłabyś się co chowa za uszami. - znowu upił łyk z papierowego kubka.
panam barclay
about
maybe I just missed the familiar contours of your body under the chalk white sheets of my bed
Gdy pozostawali zamknięci w swojej bańce, sami tylko we dwoje - wszystko wydawało się idealne; jednak kiedy bańka prysła, a oni zaczęli dopuszczać do siebie innych ludzi - ponownie zaczęło się komplikować, jakby nie potrafili wpasować swojej relacji w otaczający ich świat.
Dla Panam było podobnie, pierwsze emocje złości powolnie się od niej izolowały, spoglądała na sytuacje o wiele bardziej rozsądnym spojrzeniem - i zdawała sobie sprawę, że być może zareagowała pochopnie - a irytacja, która w niej narosła odegrała rolę zadrapania na ich wspólnej nici porozumienia. Nie chciała tego, nie chciała aby w ten sposób wyglądały ich chwilę - ale cóż miała zrobić? Obawa, że stanie się kolejną kobietą tygodniami wyczekująca na powrót blondyna zdecydowanie ją przerosła.
Niestety, ale słowa Josepha pozostały w umyślę Barclay - spodziewała się, że nie zrobił tego specjalnie, a jednak za każdym razem gdy milczenie Alfiego zacznie się pojawiać - owe zdanie będzie odbijało się w głowie dziewczyny niczym mantra.
Szczególnie, że wciąż nie wiedziała kim właściwie dla siebie są. Pytanie zostało zadane, a odpowiedź wisiała na nimi od dwóch dni - i żadne nie postanowiło po nią sięgnąć.
Nie zrozumieli się, wcale nie uważała mężczyzny za „nie wartego zachodu” - gdyby tak było, nie chciałaby poznać jego rodziny, przyjaciół - ani przeszłości. Nie przyjechałaby do Melbourne, a od razu zawiadomiła policję i w miasteczku, przy boku Nicka czekała na proces Estończyka. Bez wzruszenia obserwowałaby jak trafia na kilkanaście lat do więzienia.
A jednak tu była. Wciąż była. Siedziała na drewnianej ławce, popijając kawkę, która nie smakowała najlepiej. Bo nieważne, jak bardzo Fred by się tego wypierał, jak nisko miałby postrzegane od siebie zdanie.
Był wart w s z y s t k i e g o, nie tylko zachodu. A Panam po prostu się bała, strach ją obezwładniał - aż tak, że nie miała odwagi drugi raz zapytać o to samo - a jedyne co przyszło kobiecie na myśl to u c i e c z k a, spakowanie wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy i powrócenie ze skulonym ogonem do Lorne Bay.
- Przyjechałeś o godzinie 11 rano. - to wcale nie było wcześnie, niemal zbliżało się południe - zresztą znał blondynkę, raczej powinien się spodziewać, że zrywa się z łóżka o wiele wcześniej niż on - poza tym obiecał, że wróci - a skoro później zamierzał złamać dane jej słowo, mógł przynajmniej poinformować. Zrobić cokolwiek. Chciał, aby czekała.
- Nie chcę, aby się kończyło. - dlatego dzisiaj tu przyjechała, dlatego mimo poczucia wstydu, zamówiła taksówkę i razem z Allie przemknęła drogę, aż do ich mieszkanka. - Zależy mi na Tobie, Alf. - mruknęła, a kiedy na nią spojrzał, pomimo nieprzyjemnego ukłucia w żołądku, odrobinę pozwoliła sobie na przysunięcie do niego. - Chciałam, abyśmy przedwczoraj o tym porozmawiali. Usiedli razem przy stole, albo poszli na spacer i spróbowali to wszystko poukładać. - stwierdziła, unosząc rękę by wierzchem dłoni delikatnie pogładzić jego. - Oboje wiemy, że nie mogę tu zostać na stałe. Muszę wrócić do Lorne Bay, porozmawiać z tatą i Roodney. A gdzie później zamieszkam? Nie stać mnie na ciągłe wynajmowanie pokoju. - tydzień to jedno, ale kilka tygodni to już wyrzucanie pieniędzy w błoto. - A też nie jesteśmy na tym etapie, aby ze sobą zamieszkać. - dodała, inaczej jak mieszkali jako przyrodnie rodzeństwo, aktualnie byłoby to dla nich zdecydowanie za szybko.
- O to Ci chodzi? - przymrużyła powieki, a nerwowość można było wyczuć w tonie głosu dziewczyny. - O wartość? Nie wiem, co myślisz, ale to nie jest prawda, Nick to mój przyjaciel. - rozstali się niemal dwa tygodnie temu, zresztą Alfred dla swojej żony zrobiłby to samo. - O czym Ty mówisz? - brew kobiety pofalowała wyżej. Znowu coś przed nią ukrywali?
Dla Panam było podobnie, pierwsze emocje złości powolnie się od niej izolowały, spoglądała na sytuacje o wiele bardziej rozsądnym spojrzeniem - i zdawała sobie sprawę, że być może zareagowała pochopnie - a irytacja, która w niej narosła odegrała rolę zadrapania na ich wspólnej nici porozumienia. Nie chciała tego, nie chciała aby w ten sposób wyglądały ich chwilę - ale cóż miała zrobić? Obawa, że stanie się kolejną kobietą tygodniami wyczekująca na powrót blondyna zdecydowanie ją przerosła.
Niestety, ale słowa Josepha pozostały w umyślę Barclay - spodziewała się, że nie zrobił tego specjalnie, a jednak za każdym razem gdy milczenie Alfiego zacznie się pojawiać - owe zdanie będzie odbijało się w głowie dziewczyny niczym mantra.
Szczególnie, że wciąż nie wiedziała kim właściwie dla siebie są. Pytanie zostało zadane, a odpowiedź wisiała na nimi od dwóch dni - i żadne nie postanowiło po nią sięgnąć.
Nie zrozumieli się, wcale nie uważała mężczyzny za „nie wartego zachodu” - gdyby tak było, nie chciałaby poznać jego rodziny, przyjaciół - ani przeszłości. Nie przyjechałaby do Melbourne, a od razu zawiadomiła policję i w miasteczku, przy boku Nicka czekała na proces Estończyka. Bez wzruszenia obserwowałaby jak trafia na kilkanaście lat do więzienia.
A jednak tu była. Wciąż była. Siedziała na drewnianej ławce, popijając kawkę, która nie smakowała najlepiej. Bo nieważne, jak bardzo Fred by się tego wypierał, jak nisko miałby postrzegane od siebie zdanie.
Był wart w s z y s t k i e g o, nie tylko zachodu. A Panam po prostu się bała, strach ją obezwładniał - aż tak, że nie miała odwagi drugi raz zapytać o to samo - a jedyne co przyszło kobiecie na myśl to u c i e c z k a, spakowanie wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy i powrócenie ze skulonym ogonem do Lorne Bay.
- Przyjechałeś o godzinie 11 rano. - to wcale nie było wcześnie, niemal zbliżało się południe - zresztą znał blondynkę, raczej powinien się spodziewać, że zrywa się z łóżka o wiele wcześniej niż on - poza tym obiecał, że wróci - a skoro później zamierzał złamać dane jej słowo, mógł przynajmniej poinformować. Zrobić cokolwiek. Chciał, aby czekała.
- Nie chcę, aby się kończyło. - dlatego dzisiaj tu przyjechała, dlatego mimo poczucia wstydu, zamówiła taksówkę i razem z Allie przemknęła drogę, aż do ich mieszkanka. - Zależy mi na Tobie, Alf. - mruknęła, a kiedy na nią spojrzał, pomimo nieprzyjemnego ukłucia w żołądku, odrobinę pozwoliła sobie na przysunięcie do niego. - Chciałam, abyśmy przedwczoraj o tym porozmawiali. Usiedli razem przy stole, albo poszli na spacer i spróbowali to wszystko poukładać. - stwierdziła, unosząc rękę by wierzchem dłoni delikatnie pogładzić jego. - Oboje wiemy, że nie mogę tu zostać na stałe. Muszę wrócić do Lorne Bay, porozmawiać z tatą i Roodney. A gdzie później zamieszkam? Nie stać mnie na ciągłe wynajmowanie pokoju. - tydzień to jedno, ale kilka tygodni to już wyrzucanie pieniędzy w błoto. - A też nie jesteśmy na tym etapie, aby ze sobą zamieszkać. - dodała, inaczej jak mieszkali jako przyrodnie rodzeństwo, aktualnie byłoby to dla nich zdecydowanie za szybko.
- O to Ci chodzi? - przymrużyła powieki, a nerwowość można było wyczuć w tonie głosu dziewczyny. - O wartość? Nie wiem, co myślisz, ale to nie jest prawda, Nick to mój przyjaciel. - rozstali się niemal dwa tygodnie temu, zresztą Alfred dla swojej żony zrobiłby to samo. - O czym Ty mówisz? - brew kobiety pofalowała wyżej. Znowu coś przed nią ukrywali?
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Kiwnął głową zgadzając się z usłyszanymi słowami. - Wcześnie rano. Zgadza się. - po wargach przemknął mu cień uśmiechu, który usiłował ukryć za papierowym kubkiem. Kiedy się przysunęła Alfy wydał z gardła nieco głębsze westchnienie. Czując jeszcze silniejszą irytację zdawał sobie sprawę z tego, że w tym momencie nie jest już wściekły na nią; lecz na siebie. Na uczucia, które pojawiały się razem z obecnością Pan. Na wszystko to, co działo się w jego wnętrzu dokładnie w tej trwającej chwili. Zakochanie było cholernie niewygodnym, irytującym doświadczeniem. Przemknąwszy powieki Vesiik zaczął przelewać się przez ławkę. Frustracja składała broń. Łagodność w jaki Panny go dotykała sprawiła, iż gniew zaczynał wywieszać na maszt białą flagę. Kapitulacja.
Jak długo można się oszukiwać, jak długo uciekać od prawdy? Przenosząc na blondynkę spojrzenie Fred nie posiadał wątpliwości. Zakochał się w niej. Dopiero od paru dni o tym wiedział. Próbował podejść do sprawy na chłodno, z charakterystyczną obojętnością. Obserwować te emocje z dystansu. Nie udało się. Co nie oznacza, że się do tego przyzna.
- Nie wiem, nie możesz zamieszkać w pobliżu? Melbourne oferuje znacznie więcej niż Lorne. Dobrze wiesz, że to prawda. - w zdezorientowaniu zmarszczył czoło. Trochę jakby gadała od rzeczy. Ok, totalnie jakby gadała od rzeczy - ponieważ według Alfa argumentacji Barclay brakowało ładu oraz składu. Wszystkiego brakowało. Franklin potrafił wyjeżdżać z miasta wedle własnego uznania - najwyraźniej każdy wyjazd pozostawał usprawiedliwiany. Jako głowa rodziny Frank miał ciche przyzwolenie na porzucanie swojej rodziny - czy to córek czy syna. Dlaczego Panny musiała posiadać w sobie to durne poczucie odpowiedzialności za starego pierdziela? Na kolejne słowa Estończyk prychnął z pogardą. - Przyjaciel. Ok, jasne. Będę o tym pamiętał jeśli moja przyjaciółka Hayley wyśle smsa, że jest przejazdem w mieście. - chciał ją zranić tak samo jak ona raniła jego. - Zanim cokolwiek powiesz... Ja i Allie to zupełnie inna sprawa. Wy, dzięki Bogu, nie macie dziecka. - czyżby czytał kobiecie w myślach? Nie zareagował na ostatnie słowa. Nie miał zamiaru wpychać się w relacje Nicky'ego z eks narzeczoną. Jeżeli dawała robić się w konia najwyraźniej na to zasługiwała.
Telefon zawibrował mężczyźnie w kieszeni. Zignorował go. - Nie mogę i nie wrócę na tą wieś, Pan. Nie ma tam dla mnie miejsca. Nie zamierzam narażać rodziny ani udawać dłużej Garretta. Pod koniec myślałem, że dostanę od tego zjeba. - dłońmi zamachał przy swojej głowie tym samym obrazując wspomnianego zjeba. Komórka ponownie zawibrowała, więc odstawiwszy kubek na ławkę i automatycznie przesuwając kciukiem po wierzchu dłoni Barclay (zanim zabrał rękę) - zaczął wyłuskiwać urządzenie z kieszeni jeansów. - Naprawdę nie rozumiem Twojego oślego uporu. Poza tym co masz na myśli mówiąc 'nie jesteśmy gotowi na wspólne mieszkanie'. Ja jestem gotowy. Co za problem? - cóż, on mieszkał pół życia z nieznajomymi. Normalka.
Błękitne oczy zwróciły uwagę na ekran. Dwie nieodebrane wiadomości od nieznanego numeru. - Spam. - mruknął usuwając powiadomienia bez czytania treści smsów. Z telefonem w dłoni oparł ramię o oparcie ławki. - Patrz... Sama nie wiesz czego chcesz. Tak było, jest i obawiam się, że zawsze będzie. Ja? Biorę rozwód. Proponuję Ci... przyjazd tutaj, na stałe. Ty? Wątpisz w to czy jestem tego wart i niedługo wyjeżdżasz z powrotem do swojego kochasia. - cmoknął w niezadowoleniu, nieco sarkastycznie. - Twoja decyzja. Zrobisz co uważasz za słuszne.
panam barclay
Jak długo można się oszukiwać, jak długo uciekać od prawdy? Przenosząc na blondynkę spojrzenie Fred nie posiadał wątpliwości. Zakochał się w niej. Dopiero od paru dni o tym wiedział. Próbował podejść do sprawy na chłodno, z charakterystyczną obojętnością. Obserwować te emocje z dystansu. Nie udało się. Co nie oznacza, że się do tego przyzna.
- Nie wiem, nie możesz zamieszkać w pobliżu? Melbourne oferuje znacznie więcej niż Lorne. Dobrze wiesz, że to prawda. - w zdezorientowaniu zmarszczył czoło. Trochę jakby gadała od rzeczy. Ok, totalnie jakby gadała od rzeczy - ponieważ według Alfa argumentacji Barclay brakowało ładu oraz składu. Wszystkiego brakowało. Franklin potrafił wyjeżdżać z miasta wedle własnego uznania - najwyraźniej każdy wyjazd pozostawał usprawiedliwiany. Jako głowa rodziny Frank miał ciche przyzwolenie na porzucanie swojej rodziny - czy to córek czy syna. Dlaczego Panny musiała posiadać w sobie to durne poczucie odpowiedzialności za starego pierdziela? Na kolejne słowa Estończyk prychnął z pogardą. - Przyjaciel. Ok, jasne. Będę o tym pamiętał jeśli moja przyjaciółka Hayley wyśle smsa, że jest przejazdem w mieście. - chciał ją zranić tak samo jak ona raniła jego. - Zanim cokolwiek powiesz... Ja i Allie to zupełnie inna sprawa. Wy, dzięki Bogu, nie macie dziecka. - czyżby czytał kobiecie w myślach? Nie zareagował na ostatnie słowa. Nie miał zamiaru wpychać się w relacje Nicky'ego z eks narzeczoną. Jeżeli dawała robić się w konia najwyraźniej na to zasługiwała.
Telefon zawibrował mężczyźnie w kieszeni. Zignorował go. - Nie mogę i nie wrócę na tą wieś, Pan. Nie ma tam dla mnie miejsca. Nie zamierzam narażać rodziny ani udawać dłużej Garretta. Pod koniec myślałem, że dostanę od tego zjeba. - dłońmi zamachał przy swojej głowie tym samym obrazując wspomnianego zjeba. Komórka ponownie zawibrowała, więc odstawiwszy kubek na ławkę i automatycznie przesuwając kciukiem po wierzchu dłoni Barclay (zanim zabrał rękę) - zaczął wyłuskiwać urządzenie z kieszeni jeansów. - Naprawdę nie rozumiem Twojego oślego uporu. Poza tym co masz na myśli mówiąc 'nie jesteśmy gotowi na wspólne mieszkanie'. Ja jestem gotowy. Co za problem? - cóż, on mieszkał pół życia z nieznajomymi. Normalka.
Błękitne oczy zwróciły uwagę na ekran. Dwie nieodebrane wiadomości od nieznanego numeru. - Spam. - mruknął usuwając powiadomienia bez czytania treści smsów. Z telefonem w dłoni oparł ramię o oparcie ławki. - Patrz... Sama nie wiesz czego chcesz. Tak było, jest i obawiam się, że zawsze będzie. Ja? Biorę rozwód. Proponuję Ci... przyjazd tutaj, na stałe. Ty? Wątpisz w to czy jestem tego wart i niedługo wyjeżdżasz z powrotem do swojego kochasia. - cmoknął w niezadowoleniu, nieco sarkastycznie. - Twoja decyzja. Zrobisz co uważasz za słuszne.
panam barclay
about
maybe I just missed the familiar contours of your body under the chalk white sheets of my bed
Nie mogła ukryć rozbawienia, które przeszło przez jej buzię, kiedy spierali się o odpowiednią godzinę, w takich chwilach zachowywali się dosłownie jak stare dobre małżeństwo. A szczerze mówiąc, nie łatwo było Panam zaakceptować kwestię, że to Garrett/Alfred przez ostatnie miesiące jawił się niczym jej bratnia dusza. Dlatego by nie dostrzegł jej zbyt dobrego humoru, odwróciła głowę spojrzenie zawieszając na przechodniach. Akurat mijała ich obejmująca ich para. W pierwszym odruchu wydawała się dość mocno do nich podobna, wysoki - nieco starszy mężczyzna, sunący po ramieniu ukochanej, ona sporo niższa, malutka blondyneczka - o jasnej cerze, z lekkimi piegami wokół nosa. Śmiała się, dosyć głośno nie zerkając na nikogo innego.
Barclay zamarzyła o takim mentalnym spokoju, gdzie raz z Vesiikiem przemierzałaby uliczki Lorne Bay, nie zwracając uwagi na gapiów, ani nie czując się oceniania - chciałaby tego. Chciała, aby ludzie poznali prawdę. Niestety, ten scenariusz był wykluczony - jeżeli Frank poznałby prawdziwą tożsamość Alfreda, nieważne jakby dziewczyna się starała - nie zatrzymałaby tyrani swojego ojca.
- Wiem, widzę to... - tak samo, jak powoli zaczęła widzieć się w takim miejscu. Może i brakowałoby jej znajomych twarzy, ale życie w ciągłym biegu wcale nie musiało być takie złe, prawda? Zwłaszcza, kiedy egzystuję się w pobliżu ukochanej osoby. Mogłaby to przemyśleć, przeprowadzkę na stałe - gdyby tylko dał jej odpowiedź, gdyby porozmawiali o tym co ich łączy. Panny nie lubiła działać po omacku, nieważne jak bardzo wydawało się to fascynujące - spontaniczność po prostu nie szła z kobietą w parzę. Musiała mieć pewność.
- To było podłe. - rzuciła na wzmiankę o Hayley, odrobinę się dystansując; jeżeli chciał ją zranić, to trafił w punkt. W końcu Perez, miała o wiele więcej do zaoferowania, niż Panam - nie musiał z nią udawać, zapewne bardzo chętnie wyrwałaby się z tej nory - jakim było Lorne Bay. Nigdy nie robiłaby mu o nic problemów, nie oczekiwałaby obietnic - bądź monogamii. Bawiłby się z nią, zresztą była śliczna i cholernie seksowna, (przez to większość kobiet za nią nie przepadało); wystarczyło, że spoglądała na faceta i ten był jej.
- Nie zamierzałam kwestionować Twojej przeszłości. - odpowiedziała, powracając szmaragdowymi tęczówkami w stronę mężczyzny. Zresztą, dzisiejsza rozmowa z Alice udowodniła blondynce, że nic prócz Reynera ich nie łączy. A skoro sama kobieta się do tego przyznała, Barclay nie podejrzewała ich o oszustwo. Szanowali się, mieli razem dziecko - Pan nie zamierzała pomiędzy ich wchodzić.
- Też nie chcę, abyś udawał Garretta. Chcę, abyś był sobą. Tylko i wyłącznie sobą. - przyznała tym razem z uśmiechem, bo mimo wszystko sytuacja z przyrodnim rodzeństwem odnalazła swoje rozwiązanie. Blondi nie musiała więcej sobie wmawiać, ani tłumaczyć, że to co robią - do czego się dopuszczają jest złe. Żadne więzi rodzinne ich nie łączyły - to jedyna wiadomość jaka ją naprawdę cieszyła.
- W porządku, zamieszkajmy razem. - wyrzuciła, powoli dochodząc do wniosku, że wszystko co do tej pory ich łączyło, było pokręcone. Dlaczego miałaby nie przystać na jego propozycję? W końcu mieszkali ze sobą w Lorne Bay. Dzieli tą samą łazienkę, a w ostatnich dniach ten sam pokój w motelu.
- Eh, nie cierpię, jak tak wydzwaniają z obcych numerów. - skwitowała, a kiedy oparł ramię oparcie ławki, ona oparła głowę o jego ramię. - Nie wątpię, czy jesteś tego wart, bo wiem że jesteś. - mruknęła, składając muśnięcie w tym samym miejscu gdzie jeszcze sekundę temu opierała swą łepetynę. - Obiecuję, że nie będę się więcej wahała. Chcę, żebyś Ty obiecał, że będziesz mnie informował o zmianach swoich planów.
Barclay zamarzyła o takim mentalnym spokoju, gdzie raz z Vesiikiem przemierzałaby uliczki Lorne Bay, nie zwracając uwagi na gapiów, ani nie czując się oceniania - chciałaby tego. Chciała, aby ludzie poznali prawdę. Niestety, ten scenariusz był wykluczony - jeżeli Frank poznałby prawdziwą tożsamość Alfreda, nieważne jakby dziewczyna się starała - nie zatrzymałaby tyrani swojego ojca.
- Wiem, widzę to... - tak samo, jak powoli zaczęła widzieć się w takim miejscu. Może i brakowałoby jej znajomych twarzy, ale życie w ciągłym biegu wcale nie musiało być takie złe, prawda? Zwłaszcza, kiedy egzystuję się w pobliżu ukochanej osoby. Mogłaby to przemyśleć, przeprowadzkę na stałe - gdyby tylko dał jej odpowiedź, gdyby porozmawiali o tym co ich łączy. Panny nie lubiła działać po omacku, nieważne jak bardzo wydawało się to fascynujące - spontaniczność po prostu nie szła z kobietą w parzę. Musiała mieć pewność.
- To było podłe. - rzuciła na wzmiankę o Hayley, odrobinę się dystansując; jeżeli chciał ją zranić, to trafił w punkt. W końcu Perez, miała o wiele więcej do zaoferowania, niż Panam - nie musiał z nią udawać, zapewne bardzo chętnie wyrwałaby się z tej nory - jakim było Lorne Bay. Nigdy nie robiłaby mu o nic problemów, nie oczekiwałaby obietnic - bądź monogamii. Bawiłby się z nią, zresztą była śliczna i cholernie seksowna, (przez to większość kobiet za nią nie przepadało); wystarczyło, że spoglądała na faceta i ten był jej.
- Nie zamierzałam kwestionować Twojej przeszłości. - odpowiedziała, powracając szmaragdowymi tęczówkami w stronę mężczyzny. Zresztą, dzisiejsza rozmowa z Alice udowodniła blondynce, że nic prócz Reynera ich nie łączy. A skoro sama kobieta się do tego przyznała, Barclay nie podejrzewała ich o oszustwo. Szanowali się, mieli razem dziecko - Pan nie zamierzała pomiędzy ich wchodzić.
- Też nie chcę, abyś udawał Garretta. Chcę, abyś był sobą. Tylko i wyłącznie sobą. - przyznała tym razem z uśmiechem, bo mimo wszystko sytuacja z przyrodnim rodzeństwem odnalazła swoje rozwiązanie. Blondi nie musiała więcej sobie wmawiać, ani tłumaczyć, że to co robią - do czego się dopuszczają jest złe. Żadne więzi rodzinne ich nie łączyły - to jedyna wiadomość jaka ją naprawdę cieszyła.
- W porządku, zamieszkajmy razem. - wyrzuciła, powoli dochodząc do wniosku, że wszystko co do tej pory ich łączyło, było pokręcone. Dlaczego miałaby nie przystać na jego propozycję? W końcu mieszkali ze sobą w Lorne Bay. Dzieli tą samą łazienkę, a w ostatnich dniach ten sam pokój w motelu.
- Eh, nie cierpię, jak tak wydzwaniają z obcych numerów. - skwitowała, a kiedy oparł ramię oparcie ławki, ona oparła głowę o jego ramię. - Nie wątpię, czy jesteś tego wart, bo wiem że jesteś. - mruknęła, składając muśnięcie w tym samym miejscu gdzie jeszcze sekundę temu opierała swą łepetynę. - Obiecuję, że nie będę się więcej wahała. Chcę, żebyś Ty obiecał, że będziesz mnie informował o zmianach swoich planów.
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
- Jestem podłym, nie wartym świeczki facetem; nie? - odgryzłszy się przez moment dał królować napięciu. W tym momencie Hayley już kompletnie go nie interesowała. Skoro po raz drugi w życiu się zakochał - oczy Alfreda podążały wyłącznie za Panam. O czym główna zainteresowana wiedzieć nie mogła. Uczuciowe CV jej wybranka nie robiło pozytywnego wrażenia. Chociaż nie należał do osób nagminnie skaczących w bok (podczas trwającego pięć wiosen 'otwartego małżeństwa' uprawiał seks w innymi trzykrotnie - za milczącym przyzwoleniem małżonki; która również posiadała zgodę na ewentualne romanse) przez Barclay mógł być postrzegany jako mężczyzna wiecznie poszukujący fizycznych wrażeń. Poznała go, gdy w dwa dni po przyjeździe spiknął się z panną Perez. Następnie, przez kolejne tygodnie konsekwentnie wracał do łóżka latynoski nie rezygnując równocześnie z prób przepieprzenia blondynki. Wszystko to będąc małżonkiem czekającej w Melbourne pani Vesiik. Istotnie, nie znając gościa można wyciągnąć bardzo niezachęcające wnioski. - Dzięki. W takim razie nie ma opcji, żebym tam wrócił. - społeczność Lorne nie powinna dowiedzieć się o jego przekręcie. Nigdy.
Powiedzmy, że w jakiejś abstrakcyjnej alternatywnej rzeczywistości Franklin zdoła wybaczyć Fredowi kłamstwa. Staruszek wymusi na Nicolasie posłuszeństwo i nikt z farmy nie zadzwoni po gliny. Co z resztą mieszkańców? Co z wredną, wścibską Gibsy? Wydawała się babskiem zdolnym do zrujnowania komuś życia tylko przez wzgląd na urażoną dumę bądź utracone marzenia o posiadaniu przystojnego, szamanckiego kochanka. Co jeżeli ona również poczułaby się zdradzona i postanowiła porozmawiać z policją? Albo co z Hayley? Jej akurat Alfy nie podejrzewał o ewentualne problemy ze zmianą tożsamości (sądził wręcz, iż taki reveal byłby dla Laili podniecający), aczkolwiek nie wiedział na sto procent co siedziało brunetce w łepetynie. Niejednokrotnie zaskakiwała.
Zamieszkajmy razem. Nie, nie spodziewał się; że pójdzie tak łatwo. Podejrzliwie zerknął na blondynkę. - Mówisz serio? - przed sekundą snuła plany natychmiastowego powrotu! - To by chwilkę potrwało... Może dwa tygodnie, może trzy... Ale mówisz serio? - on tak, mówił na poważnie. Niemniej od kogoś równie zmiennego i lękliwego co Panny potrzebował konkretnej deklaracji. Najlepiej pisemnej, hehe. Lekko uniósł kącik ust, gdy wargi musnęły mu odsłonięte ramię. - W porządku. Niech będzie. Ty obiecaj, że nie będziesz świrowała... Jestem zapominal-... No kurwa. - z irytacją zerknął na telefon. Zawibrował po raz trzeci. Tym razem nieodebrane połączenie poprzedzające późniejszą informację o powtórnej reklamie (czym innym...?).
Trzy wiadomości od nieznanego numeru. Ci cholerni spammerzy robią się coraz bezczelniejsi.
- ...bywam mocno zapominalski. Nie mam głowy do takich... - myśl odpłynęła, kiedy czytał rozwijające się na ekranie wiadomości.
Pierwsza z nich była pustym SMSem. Zapewne próbą wysłania MMSa wyświetlanego w drugiej. Zdjęcie przedstawiało sklepową witrynę wypełnioną sprzętem muzycznym. Lost in the Vibes. W szybie odbijała się sylwetka ubrana w czarną bluzę i luźne dresowe spodnie. Żołądek podszedł Alfredowi do gardła. Trzecia wiadomość: Gdzie jesteś?? Charlie. Charlie był w Lorne. Błękitne oczy bezustannie wpatrywały się w ekran. Usta automatycznie poruszyły wypowiadając nie tyle groźbę co twarde postanowienie: - Zabiję skurwysyna. - Vesiik gwałtownie wstał z miejsca.
Nie wiedział co robić. Znaczy... Wiedział, aczkolwiek adrenalina buzowała w żyłach aż zbyt mocno. Blondyn miał wrażenie jakby stracił grunt pod nogami a jednak utrzymywał się na powierzchni. Na dziwacznej, niewidzialnej chmurze. - Panny, Panny, Panny... Czy Frank wspominał Ci jak wyglądał napastnik? - wbił w kobietę rozbiegany wzrok. Wtedy, widząc jej rozwarte zielone oczy i niepokój na ślicznej buzi zdał sobie sprawę w jaki stan może ją wprowadzać. Wziął głębszy oddech i przykląkł naprzeciwko Barclay. - Skarbie, czy ojciec mówił Ci jak wyglądał typ; który zaatakował Nicka? - spokojnym tonem z nutką zniecierpliwienia powtórzył pytanie; delikatnie przesuwając ręką po udzie dziewczyny. Uspokajał ją przed czasem. Za parę sekund będzie potrzebowała uspokajania.
panam barclay
Powiedzmy, że w jakiejś abstrakcyjnej alternatywnej rzeczywistości Franklin zdoła wybaczyć Fredowi kłamstwa. Staruszek wymusi na Nicolasie posłuszeństwo i nikt z farmy nie zadzwoni po gliny. Co z resztą mieszkańców? Co z wredną, wścibską Gibsy? Wydawała się babskiem zdolnym do zrujnowania komuś życia tylko przez wzgląd na urażoną dumę bądź utracone marzenia o posiadaniu przystojnego, szamanckiego kochanka. Co jeżeli ona również poczułaby się zdradzona i postanowiła porozmawiać z policją? Albo co z Hayley? Jej akurat Alfy nie podejrzewał o ewentualne problemy ze zmianą tożsamości (sądził wręcz, iż taki reveal byłby dla Laili podniecający), aczkolwiek nie wiedział na sto procent co siedziało brunetce w łepetynie. Niejednokrotnie zaskakiwała.
Zamieszkajmy razem. Nie, nie spodziewał się; że pójdzie tak łatwo. Podejrzliwie zerknął na blondynkę. - Mówisz serio? - przed sekundą snuła plany natychmiastowego powrotu! - To by chwilkę potrwało... Może dwa tygodnie, może trzy... Ale mówisz serio? - on tak, mówił na poważnie. Niemniej od kogoś równie zmiennego i lękliwego co Panny potrzebował konkretnej deklaracji. Najlepiej pisemnej, hehe. Lekko uniósł kącik ust, gdy wargi musnęły mu odsłonięte ramię. - W porządku. Niech będzie. Ty obiecaj, że nie będziesz świrowała... Jestem zapominal-... No kurwa. - z irytacją zerknął na telefon. Zawibrował po raz trzeci. Tym razem nieodebrane połączenie poprzedzające późniejszą informację o powtórnej reklamie (czym innym...?).
Trzy wiadomości od nieznanego numeru. Ci cholerni spammerzy robią się coraz bezczelniejsi.
- ...bywam mocno zapominalski. Nie mam głowy do takich... - myśl odpłynęła, kiedy czytał rozwijające się na ekranie wiadomości.
Pierwsza z nich była pustym SMSem. Zapewne próbą wysłania MMSa wyświetlanego w drugiej. Zdjęcie przedstawiało sklepową witrynę wypełnioną sprzętem muzycznym. Lost in the Vibes. W szybie odbijała się sylwetka ubrana w czarną bluzę i luźne dresowe spodnie. Żołądek podszedł Alfredowi do gardła. Trzecia wiadomość: Gdzie jesteś?? Charlie. Charlie był w Lorne. Błękitne oczy bezustannie wpatrywały się w ekran. Usta automatycznie poruszyły wypowiadając nie tyle groźbę co twarde postanowienie: - Zabiję skurwysyna. - Vesiik gwałtownie wstał z miejsca.
Nie wiedział co robić. Znaczy... Wiedział, aczkolwiek adrenalina buzowała w żyłach aż zbyt mocno. Blondyn miał wrażenie jakby stracił grunt pod nogami a jednak utrzymywał się na powierzchni. Na dziwacznej, niewidzialnej chmurze. - Panny, Panny, Panny... Czy Frank wspominał Ci jak wyglądał napastnik? - wbił w kobietę rozbiegany wzrok. Wtedy, widząc jej rozwarte zielone oczy i niepokój na ślicznej buzi zdał sobie sprawę w jaki stan może ją wprowadzać. Wziął głębszy oddech i przykląkł naprzeciwko Barclay. - Skarbie, czy ojciec mówił Ci jak wyglądał typ; który zaatakował Nicka? - spokojnym tonem z nutką zniecierpliwienia powtórzył pytanie; delikatnie przesuwając ręką po udzie dziewczyny. Uspokajał ją przed czasem. Za parę sekund będzie potrzebowała uspokajania.
panam barclay
about
maybe I just missed the familiar contours of your body under the chalk white sheets of my bed
Brwi Panam uniosły się w geście narastającej w ciele irytacji. Gdyby tylko jej powiedział; gdyby tylko się przyznał, do kłębiących się w sercu uczuć, zapewne wszystko stałoby się o wiele prostsze. W niej nie wyrastałyby zawahania, wątpliwości - nie zastanawiałaby się, czy odwrócenie od rodziny i krok ku niemu ostatecznie okażę się błędem. Weszłaby w to; wyrwałaby się spod władzy ojca, ze swojego rodzinnego miasta, aby móc układać z Vesiikiem wspólną przyszłość.
W końcu Barclay wiedziała, że k o c h a, nie od pierwszej chwili - nie kiedy, stanął u progu farmy (wtedy najchętniej utłukłaby go gołymi rękoma); a w momencie, gdy jego dłonie i usta próbowały odnaleźć ścieżkę na jej ciele - jak błądził spijając z malinowych warg namiętne pocałunki. Po samym środku parkietu. Tego dnia pragnęła oddać mu siebie, ale pod przykryciem głośne muzyki oraz neonowych świateł nieświadomie oddała mu swe serce.
Dlatego za nim gnała, dlatego w każdej wolnej chwili przyjeżdżała do motelu, do którego się przeniósł by spędzili razem czas. Pod wpływem dotyku, muśnięć, rozchylonych ramion, w które wtulał ją do snu, rozkochiwał Panny w sobie jeszcze bardziej. A ona nie potrafiła z tym walczyć, mimo uporu, strachu przed ujawieniem ich romansu, bezwzględnie pchała się ku tej pokręconej historii. Nie znała prawdy, nie miała bladego pojęcia, że człowiek z którym popełnia karygodny grzech w istocie był jej zupełnie obcy.
Nic ich nie łączyło, nic prócz Garretta.
A teraz gdy wszystko wiedziała, a przekręt Estończyka wyszedł na światło dzienne, przed czym miałaby się dalej bronić? Była w to zamieszana, od momentu gdy przekroczyła z nim granice miasteczka stała się współwinną tej zbrodni.
W y b r a ł a g o. Chciała, tylko aby on ją również wybierał.
- Mówię serio. - odpowiedziała, czując jak na jej policzkach jawią się lekkie rumieńce. Zadowolenie natychmiastowo obezwładniło drobną sylwetkę blondynki, uniosła głowę by móc spojrzeć mężczyźnie w oczy, dłoń automatycznie powędrowała na jego policzek, który delikatnie pogładziła. - Zróbmy to. - skwitowała, nie potrafiąc zatrzymać uśmiechu rozkwitającego na swej buzi. - Okay, za trzy tygodnie. - kiwnęła twierdząco głową, aby nie zepsuć chwili postanowiła drugi raz nie poruszać tematu Lorne Bay. Mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że musi tam wrócić; choćby na kilka dni, by poukładać większość spraw, a niektóre z nich zakończyć. Zwolnić się z pracy, odwiedzić przyjaciół - tak jak i Franka. Poinformować Roodney o przeprowadzce, nie telefonicznie - a pojechać do szkoły z internatem i przekazać młodszej siostrze nowinę w twarz. Zasługiwała na to. Zabrać rzeczy, a w tym swojego najlepszego przyjaciela - Aresa. O tym też zamierzała nie wspominać, pojmując, że panowie niekoniecznie przypadali sobie do gustu.
- Skoro jesteś zapominalski, to może sobie gdzieś to zapisuj? Nie wiem, może na czo... - nie dokończyła, dostrzegając zmianę humoru w blondynie nerwowo przygryzła dolną wargę. Wydawał się spięty, jego klatka piersiowa zaczęła poruszać się w nieregularnym rytmie. Po raz drugi od ich zapoznania, w momencie gdy tylko na nią spojrzał zauważyła szaleństwo w błękicie oczów.
Zabiję skurwysyna. - Co? - pytanie Barclay mogło nie zostać przez niego usłyszane, zasadniczo szepnęła je bardziej do siebie - bacznie obserwując gwałtowne ruchy ukochanego. Jej serce też zaczęło łomotać, wciąż niewprowadzona w sytuacje odnosiła wrażenie, że zaraz sama oszaleje z tych buzujących wokół nich emocji. - Alf, przerażasz mnie. - dodała z nutką niepewności w tonie głosu, nawet na moment nie odrywając wzroku o męskiej sylwetki.
Pierwszego pytania, to nie tak, że nie usłyszała, po prostu zdezorientowanie odebrało kobiecie mowę. Wpatrywała się w niebieskie, wręcz wrzące tęczówki, dochodząc do siebie, dopiero gdy gorąca dłoń zetknęła się z jej skórą na udzie. - Nie... - mruknęła, starając się ze wszystkich sił przypomnieć nagrany na pocztę głosową monolog jej ojca. - Nie powiedział mi, jak wygląda człowiek, który zaatakował Nicka. - odpowiedziała na jednym tchu. - Powiedział jak wyglądał człowiek który o Ciebie pytał. - dodała, czując jak powoli łamie się jej głos. - Kim on jest? - choć pytanie powinno brzmieć: jak bardzo jest niebezpieczny?
W końcu Barclay wiedziała, że k o c h a, nie od pierwszej chwili - nie kiedy, stanął u progu farmy (wtedy najchętniej utłukłaby go gołymi rękoma); a w momencie, gdy jego dłonie i usta próbowały odnaleźć ścieżkę na jej ciele - jak błądził spijając z malinowych warg namiętne pocałunki. Po samym środku parkietu. Tego dnia pragnęła oddać mu siebie, ale pod przykryciem głośne muzyki oraz neonowych świateł nieświadomie oddała mu swe serce.
Dlatego za nim gnała, dlatego w każdej wolnej chwili przyjeżdżała do motelu, do którego się przeniósł by spędzili razem czas. Pod wpływem dotyku, muśnięć, rozchylonych ramion, w które wtulał ją do snu, rozkochiwał Panny w sobie jeszcze bardziej. A ona nie potrafiła z tym walczyć, mimo uporu, strachu przed ujawieniem ich romansu, bezwzględnie pchała się ku tej pokręconej historii. Nie znała prawdy, nie miała bladego pojęcia, że człowiek z którym popełnia karygodny grzech w istocie był jej zupełnie obcy.
Nic ich nie łączyło, nic prócz Garretta.
A teraz gdy wszystko wiedziała, a przekręt Estończyka wyszedł na światło dzienne, przed czym miałaby się dalej bronić? Była w to zamieszana, od momentu gdy przekroczyła z nim granice miasteczka stała się współwinną tej zbrodni.
W y b r a ł a g o. Chciała, tylko aby on ją również wybierał.
- Mówię serio. - odpowiedziała, czując jak na jej policzkach jawią się lekkie rumieńce. Zadowolenie natychmiastowo obezwładniło drobną sylwetkę blondynki, uniosła głowę by móc spojrzeć mężczyźnie w oczy, dłoń automatycznie powędrowała na jego policzek, który delikatnie pogładziła. - Zróbmy to. - skwitowała, nie potrafiąc zatrzymać uśmiechu rozkwitającego na swej buzi. - Okay, za trzy tygodnie. - kiwnęła twierdząco głową, aby nie zepsuć chwili postanowiła drugi raz nie poruszać tematu Lorne Bay. Mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że musi tam wrócić; choćby na kilka dni, by poukładać większość spraw, a niektóre z nich zakończyć. Zwolnić się z pracy, odwiedzić przyjaciół - tak jak i Franka. Poinformować Roodney o przeprowadzce, nie telefonicznie - a pojechać do szkoły z internatem i przekazać młodszej siostrze nowinę w twarz. Zasługiwała na to. Zabrać rzeczy, a w tym swojego najlepszego przyjaciela - Aresa. O tym też zamierzała nie wspominać, pojmując, że panowie niekoniecznie przypadali sobie do gustu.
- Skoro jesteś zapominalski, to może sobie gdzieś to zapisuj? Nie wiem, może na czo... - nie dokończyła, dostrzegając zmianę humoru w blondynie nerwowo przygryzła dolną wargę. Wydawał się spięty, jego klatka piersiowa zaczęła poruszać się w nieregularnym rytmie. Po raz drugi od ich zapoznania, w momencie gdy tylko na nią spojrzał zauważyła szaleństwo w błękicie oczów.
Zabiję skurwysyna. - Co? - pytanie Barclay mogło nie zostać przez niego usłyszane, zasadniczo szepnęła je bardziej do siebie - bacznie obserwując gwałtowne ruchy ukochanego. Jej serce też zaczęło łomotać, wciąż niewprowadzona w sytuacje odnosiła wrażenie, że zaraz sama oszaleje z tych buzujących wokół nich emocji. - Alf, przerażasz mnie. - dodała z nutką niepewności w tonie głosu, nawet na moment nie odrywając wzroku o męskiej sylwetki.
Pierwszego pytania, to nie tak, że nie usłyszała, po prostu zdezorientowanie odebrało kobiecie mowę. Wpatrywała się w niebieskie, wręcz wrzące tęczówki, dochodząc do siebie, dopiero gdy gorąca dłoń zetknęła się z jej skórą na udzie. - Nie... - mruknęła, starając się ze wszystkich sił przypomnieć nagrany na pocztę głosową monolog jej ojca. - Nie powiedział mi, jak wygląda człowiek, który zaatakował Nicka. - odpowiedziała na jednym tchu. - Powiedział jak wyglądał człowiek który o Ciebie pytał. - dodała, czując jak powoli łamie się jej głos. - Kim on jest? - choć pytanie powinno brzmieć: jak bardzo jest niebezpieczny?
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Alf nigdy nie przyzna się do uczuć jeżeli nie będzie stuprocentowo pewny, że wybranka go nie odrzuci. Co do Pan nie posiadał owej pewności. Na dodatek ostatnie słowa dziewczyny wyłącznie utwierdziły w przekonaniu, że bezpiecznie jest wciąż trzymać emocjonalny dystans. Albo przynajmniej udawać trzymanie dystanu.
Mimo wszystko trudno o oziębłość, gdy cieszył się na zgodę blondynki. Chciał z nią zamieszkać. Był to logiczny krok po finalizacji rozwodu z Alice. Wybraliby ładne mieszkanko albo domek na obrzeżach, kilka razy w tygodniu 'gościli' Reya. Za jakiś czas wybraliby się w długą, wielomiesięczną podróż by uczynić pobyt w jednym miejscu słodszy. By mieć za czym tęsknić ciesząc się wspólnymi przygodami i mieć do czego wracać. Tak wyobrażał sobie ich przyszłość. Osiądnięcie, zapuszczanie korzeni uniemożliwiających wyjazdy? Nie. Po prawdzie, Estończyk nie byłby nawet przekonany do drugiego dziecka. Byłaby to kwestia dyskusyjna, aczkolwiek na pewno nie zgodziłby się natychmiastowo i potrzebowałby sporo namawiania. Miał synka, swoje oczko w głowie. Miał również niemalże czterdziestkę na karku. Posiadanie potomnych w takim wieku to chyba lekka przesada.
Zapewne zaczęliby snuć plany i dzielić się pomysłami. Atmosfera napięcia zaczęłaby się ulatniać... Gdyby nie przeklęte wiadomości.
Alf, przerażasz mnie. - Nie przejmuj się. - mruknąwszy przesunął dłonią po twarzy. Dłuższy moment stał w ciszy, usilnie starając się uspokoić chaotyczną gonitwę myśli. Do porządku przywołała go następna wiadomość - tym razem wypełniona znakami zapytania. Bingo. Charles czekał na odpowiedź. Może stresowanie się wcale nie było potrzebne? Alfred ponownie usiadł na ławce, prędko wystukując na klawiaturze krótką wiadomość:
Melbourne.
Zimny, treściwy SMS. Brunet nie mógł wyczuć słabości ani tego, iż w jakikolwiek sposób wzbudził w mężczyźnie emocje. - Charlie. Rozmawialiśmy o nim, pamiętasz? Ćpun z niechlubnej przeszłości Rhetta. - marszcząc brwi rozważał możliwe opcje. Błękitne tęczówki powiodły ku Panam. Jej śliczna, nie tak dawno temu wesoła buzia poszarzała. Oczy wypełniał niepokój. - Nie przejmuj się, mam to pod kontrolą. - aparat w jego dłoniach zawibrował. Wibracje wydawały się agresywne teraz, gdy wiadoma była tożsamość ich nadawcy.
czem wyjechałeś z lorne? poznaem ojca garretta, wisz; ze on żyje??
Przełknąwszy głośniej ślinę Freddie westchnął ciężko przed wyklikaniem:
Staruszek jest pojebany. Garrett nie żyje, obydwaj widzieliśmy jego ciało. Po co tam przyjechałeś?
czemu wyjechałeś z lorne? stary zasuguje na nauczke.
Cholera... Nie pokazywał Barclay ekranu komórki.
Stary dostał nauczkę, uwierz mi. O chuja Ci teraz chodzi?
Po dłuższej chwilce ciszy powoli kiwnął głową. - Wrócę z Tobą. - rzeczowa, zdecydowana deklaracja nadawała tej poprzedniej, śmiertelnej obietnicy realistyczności. Jakby Fred rzeczywiście planował jakąś nieopisywalną zbrodnię celem naprawienia szkód.
Ponieważ to była jego wina. Ten nieobliczalny pojeb wytropił go i był w miasteczku z jego winy. W jaki sposób znalazł Lorne - tego sam Vesiik nie wiedział. Ale nawet świadom, iż nazwę miejsca podała mu nękana przez Charliego pod nieobecność męża Allie (nie spodziewała się podobnych skutków swoich działań, równocześnie zrobiłaby to ponownie jeżeli tym samym odwróciła uwagę chłopaka od siebie i syna) - nie mógłby nic z tą wiedzą zrobić. Czasu nie da się cofnąć. - Załatwimy to i za tydzień wrócimy do Melbourne. Na stałe, tak? - podwkurwiony losem rzucającym bezustannie kłody pod nogi, Alfy złapał za dłoń blondynki i ucałował jej palce. - Zróbmy tak... pojedziesz do hotelu i się spakujesz. Ja znajdę nam lot, kupię bilety i po Ciebie przyjadę, ok? Hej... wszystko jest okej. Nic się nie dzieje.
panam barclay
Mimo wszystko trudno o oziębłość, gdy cieszył się na zgodę blondynki. Chciał z nią zamieszkać. Był to logiczny krok po finalizacji rozwodu z Alice. Wybraliby ładne mieszkanko albo domek na obrzeżach, kilka razy w tygodniu 'gościli' Reya. Za jakiś czas wybraliby się w długą, wielomiesięczną podróż by uczynić pobyt w jednym miejscu słodszy. By mieć za czym tęsknić ciesząc się wspólnymi przygodami i mieć do czego wracać. Tak wyobrażał sobie ich przyszłość. Osiądnięcie, zapuszczanie korzeni uniemożliwiających wyjazdy? Nie. Po prawdzie, Estończyk nie byłby nawet przekonany do drugiego dziecka. Byłaby to kwestia dyskusyjna, aczkolwiek na pewno nie zgodziłby się natychmiastowo i potrzebowałby sporo namawiania. Miał synka, swoje oczko w głowie. Miał również niemalże czterdziestkę na karku. Posiadanie potomnych w takim wieku to chyba lekka przesada.
Zapewne zaczęliby snuć plany i dzielić się pomysłami. Atmosfera napięcia zaczęłaby się ulatniać... Gdyby nie przeklęte wiadomości.
Alf, przerażasz mnie. - Nie przejmuj się. - mruknąwszy przesunął dłonią po twarzy. Dłuższy moment stał w ciszy, usilnie starając się uspokoić chaotyczną gonitwę myśli. Do porządku przywołała go następna wiadomość - tym razem wypełniona znakami zapytania. Bingo. Charles czekał na odpowiedź. Może stresowanie się wcale nie było potrzebne? Alfred ponownie usiadł na ławce, prędko wystukując na klawiaturze krótką wiadomość:
Melbourne.
Zimny, treściwy SMS. Brunet nie mógł wyczuć słabości ani tego, iż w jakikolwiek sposób wzbudził w mężczyźnie emocje. - Charlie. Rozmawialiśmy o nim, pamiętasz? Ćpun z niechlubnej przeszłości Rhetta. - marszcząc brwi rozważał możliwe opcje. Błękitne tęczówki powiodły ku Panam. Jej śliczna, nie tak dawno temu wesoła buzia poszarzała. Oczy wypełniał niepokój. - Nie przejmuj się, mam to pod kontrolą. - aparat w jego dłoniach zawibrował. Wibracje wydawały się agresywne teraz, gdy wiadoma była tożsamość ich nadawcy.
czem wyjechałeś z lorne? poznaem ojca garretta, wisz; ze on żyje??
Przełknąwszy głośniej ślinę Freddie westchnął ciężko przed wyklikaniem:
Staruszek jest pojebany. Garrett nie żyje, obydwaj widzieliśmy jego ciało. Po co tam przyjechałeś?
czemu wyjechałeś z lorne? stary zasuguje na nauczke.
Cholera... Nie pokazywał Barclay ekranu komórki.
Stary dostał nauczkę, uwierz mi. O chuja Ci teraz chodzi?
Po dłuższej chwilce ciszy powoli kiwnął głową. - Wrócę z Tobą. - rzeczowa, zdecydowana deklaracja nadawała tej poprzedniej, śmiertelnej obietnicy realistyczności. Jakby Fred rzeczywiście planował jakąś nieopisywalną zbrodnię celem naprawienia szkód.
Ponieważ to była jego wina. Ten nieobliczalny pojeb wytropił go i był w miasteczku z jego winy. W jaki sposób znalazł Lorne - tego sam Vesiik nie wiedział. Ale nawet świadom, iż nazwę miejsca podała mu nękana przez Charliego pod nieobecność męża Allie (nie spodziewała się podobnych skutków swoich działań, równocześnie zrobiłaby to ponownie jeżeli tym samym odwróciła uwagę chłopaka od siebie i syna) - nie mógłby nic z tą wiedzą zrobić. Czasu nie da się cofnąć. - Załatwimy to i za tydzień wrócimy do Melbourne. Na stałe, tak? - podwkurwiony losem rzucającym bezustannie kłody pod nogi, Alfy złapał za dłoń blondynki i ucałował jej palce. - Zróbmy tak... pojedziesz do hotelu i się spakujesz. Ja znajdę nam lot, kupię bilety i po Ciebie przyjadę, ok? Hej... wszystko jest okej. Nic się nie dzieje.
panam barclay