aren't you the sweetest thing — on this side of hell?
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
byłoby to wszystko przeraźliwie smutne, gdybym nie wiedział, że wreszcie kiedyś będzie inaczej
Scena dwudziesta druga, ujęcie trzecie

To był związek korespondencyjny. Miłość nabazgrana na papierze; taka, którą można zmazać.

Zaczynała się na kartce doklejonej przezroczystą taśmą do zmywarki, „czyste” głosiła chłodno i oficjalnie, wyręczając współlokatorów od najkrótszej rozmowy. Pięła się przez stalowe drzwi lodówki, „zadzwoń do swojego ojca”, „kup sok pomarańczowy i mąkę”, „za miesiąc wygasa ci karta” — pnącza bezgłośnych komunikatów i żadnej odpowiedzi. Kosz na nieświeżą odzież domknięty niedbale rzuconym kawałkiem papieru, „zrób pranie” głosił pozbawiony wyjaśnień: „ja nie miałam czasu”, ani ciepłego dopisku „proszę”.

Stygnące uczucie w zaparowanej łazience, samoprzylepny kwadrat różowej karteczki biurowej dołączony do lustra, oznajmiający: „wychodzę już, nie zapomnij swojego klucza, wrócę późną nocą” zamiast rozsunąć drzwi prysznica i odłożyć na rozgrzanym policzku jeszcze cieplejszy pocałunek.

Gdyby zdecydowali się na ślub, zapewne musieliby zawrzeć go listownie.


[masz na imię ophelia i błękitne znamię w kształcie atomowego grzyba tuż pod łopatką — twoja mama mówi, że naznaczyło cię poprzednie życie; może zginęłaś pośrodku płomieni bomby atomowej, a może sama zrzuciłaś ją na jakieś miasto. kiedy się uśmiechasz, koniuszek twojego nosa zabawnie opada w kierunku ust — powiedziałaś mi, że to dlatego zawsze udajesz taką poważną. oboje nie potrafimy oszczędzać pieniędzy, nigdy nie chorowaliśmy na ospę i boimy się polityków jak pająków. brzydzą cię piegi na nosie, nie lubisz szczeliny między moimi zębami i nie rozumiesz, co znaczy słowo "oscylować". kiedy coś cię irytuje, skóra na twoim dekolcie robi się wściekle czerwona, a kiedy jest ci przykro, zaczynają swędzieć cię dłonie. poznaliśmy się w niewielkim kanadyjskim studio sąsiadującym z kinem "piąta aleja", a na nasze ciała wsuwano tanie poliestrowe szmaty, które reklamowaliśmy swoją twarzą na stronie mało znanej marki odzieżowej. ty chcesz być modelką, ja aktorem. nic poza tym o tobie nie wiem — może jeszcze to, że po pięciu miesiącach naszej lawendowej miłości, przyłapano cię w pokoju hotelowym znanego hokeisty. (właściwie ci się nie dziwię — ja spałem z nim dwa tygodnie wcześniej, ale nie daliśmy sfotografować się bardzo wymownym skandalem.) kiedy mnie zdradziłaś, musiałaś wyłączyć konta na portalach społecznościowych, bo niewielka grupa moich fanek nie dawała ci żyć. miesiąc później nikt już o tym nie pamiętał — my o sobie także. po niecałym roku agentka zasugerowała mi kolejny związek na pokaz — tym razem odmówiłem.]

Scena dziesiąta, ujęcie ósme

Ulica nie jest niczym szczególnym; ot kolejny pas asfaltowej autostrady, podobny do wszystkich innych autostrad i wszystkich innych asfaltów dokonujących gwałtu na przyrodzie i rozciągających nad miastem spaliny jak najczarniejszą pianę chmur.

Na jej krańcu, tuż przy granicy Leithfield z Amberley, gnieżdżą się zbiorowiska szarych blokowisk, jak rój korników w naszych ramach okiennych. Blokowiska te także są jak wszystkie inne tego typu miejsca, z tymi samymi osiedlowymi problemami i tymi samymi nieznającymi prywatności sąsiadami.

Zbór nowozelandzkich świadków Jehowy zajmuje aż sześćdziesiąt procent dostępnych tam mieszkań i sprawia, że świat dla Lansiliana staje się niebezpiecznie mały.

Tuż za ostatnim z budynków, za prostokątem podobnym do cienkiego pudełka zapałek, w którym drewnianych patyczków jest więcej, niż przeznaczonego na nie miejsca, dwie niewielkie sylwetki wstrząsają się zimnymi dreszczami, choć otacza je pękata wiosna.

Za ich plecami jedna z tysiąca matek woła jedno z tysiąca dzieci na obiad, grupa rosłych nastolatków przemyka z pędem na sfatygowanych rowerach, samochody syczą na autostradzie, a oni — w wyblakłych niedopasowanych garniturach, w których na co dzień wypełniają służbę kaznodziejską, przedzierają się przez tnące zarośla. W spodniach nad kolanem drąży się maleńka dziura, Lansillian pociera niedelikatnie nos, a drugi z chłopców podaje mu prawą słuchawkę, w której przez długi i splątany kabel sączy się znajoma melodia z jego mp4.

Pogrzeb zaczyna się jak każdy inny, choć przecież nie ma w nim nic typowego. Krótkie wprowadzenie "zebraliśmy się tu, by..." i gromki, słony, puchnący płacz, kiedy dociera do "Picklehead był takim wspaniałym żółwiem", przez co potrzebują przynajmniej kilku świszczących oddechów, by głos ponownie wybrzmiał z ich gardła.

Chowają go w okleinie wykradzionej z osiedlowego garażu — Lansillian podejrzewa, że musiała należeć do jego taty, ale nigdy się do tego nie przyzna. Szybciej powie, że znowu okradły ich te dzieciaki spod 55B. Trumnę skonstruowali w szkole, między trzecią a czwartą lekcją, na fundamentach starego pudełka po butach siostry Louisa. Kiedy pani Dorrey nakryła ich siedzących na korytarzu w piwnicy, dała im kanarkowożółtą kredę, fiolkę z brokatem i kilka kolorowych naklejek, ona nigdy na nich nie donosi. Na samej górze układają polne kwiaty. Żółw wygląda teraz nawet piękniej, niż za życia.


[nie dzielimy się na kilkuosobowe zespoły, nie dziergamy strzałek ostrym kamieniem na piaszczystych drogach, nie zostawiamy konkurentom zagadkowych zadań i nie robimy nic z reszty zasad nieznanych nam harcerskich gier. nie rzucamy w nasze wątłe, kościste ciała piłką i nie krzyczymy niezgrabnych, rozrywających pęcherzyki płucne wyroków "trafiony!" zmuszających do zejścia z boiska. zamiast tego biegniemy każdego ranka na rozgrzewającą się dniem autostradę i próbujemy rozwikłać, jakie istnienie upchnięte jest tym razem w to małe, puchate i bezbronne ciałko rozwałkowane nielitościwie na twardym asfalcie. nigdy nie próbujemy odciągnąć go na bok — żeby je zeskrobać, każde z nas co najmniej dwa razy musiałoby ryzykować życiem na ruchliwej ulicy. czasem w formie prowizorycznego pochówku układamy na nim pourywane z pobocza kwiatki — wyglądasz tak pięknie, kiedy czasem wsuwam ci niektóre z nich we włosy. kocham cię, ale nie wiem jeszcze, jak bardzo. kochasz mnie, ale nigdy się tego nie dowiem. k o c h a m y się, ale nigdy nie spróbujemy ani smaku naszych ust, ani nie nauczymy się rytmu, w którym biją przy sobie nasze serca. skracam twoje imię do lui' i uwielbiam chodzić w twoich ubraniach, kiedy rodzice pozwalają zostać u ciebie na noc, mimo że znowu nie wziąłem swojej piżamy (może zapominam jej intencjonalnie). kiedy próbujesz mówić tak jak ja, uśmiechać tak jak ja i ruszać tak jak ja, czasem się na siebie gniewam. kiedy upadasz na skarpie — nie tak jak ja — płaczę najgłośniej z wszystkich twoich przyjaciół. twoi rodzice twierdzą, że to dlatego, że jestem winny.]

Scena dwudziesta piąta, ujęcie drugie

To z nim wymieniasz swój pierwszy, intensywny i niedorzecznie romantyczny pierwszy pocałunek — wasze usta smakują syntetycznie truskawkowym błyszczykiem, a w źrenicach odbijają się jaskrawe światła rozgrzanych reflektorów teatru.

To on sprawia, że pewnego wieczora twoja piękna, mlecznobiała cera po raz pierwszy wśród tłumu przyobleka się pąsową wstęgą rumieńców, kiedy ze złości ronisz jedną łzę za kolejną.

To także ty po raz pierwszy doprowadzasz go do szlochu — tego zawsze rozbawionego, zawsze uroczo nonszalanckiego chłopca, którego nigdy nie chciałaś prawdziwie zranić, a który teraz dociska kościste kolana do oświetlonej, porysowanej podłogi, na której formuje się maleńka kałuża jego ciekłej rozpaczy.

To w jego ramionach umierasz także — po raz p i e r w s z y, przebita plastikową strzałą zdobioną na metalowy grot i umorusana doskonale rubinową, lepką, krwiopodobną substancją, którą osoby z charakteryzatorni zgrabnie wsunęły ci wcześniej pod stokrotkową sukienkę.

Przeżywacie przecież wszystkie wasze, sceniczne, pierwsze razy.

Uczęszczacie do nierozsławionej, przeciętnej szkoły aktorskiej ukrytej w gęstej zieleni Australii — nie posiadacie nieprzyzwoicie majętnych przodków, waszego nazwiska nie zna nikt na starcie i nie torujecie nim drogi do łatwej kariery. Zamiast tego dorabiacie w okolicznej kawiarni, sprzedajecie wkładki higieniczne w promocyjnej cenie w popularnej drogerii, nieraz przyoblekacie się w sztywny, gryzący materiał tanich garniturów, kiedy na napuszonych kwestach roznosicie alkoholowe bąbelki w błyszczących kieliszkach. Pracujecie naprawdę wytrwale nad waszą przyszłością; to, w połączeniu z wrodzoną charyzmą i pewnością siebie, po prostu musi gwarantować wam sukces, prawda? Jaśniejecie na każdym szkolnym przedstawieniu, to zawsze wam przypadają główne shakespearowskie role i skonstruowany z waszych umiejętności duet zawsze okazuje się bezbłędny. Przepychacie się przez nienawistne spojrzenia i zawistne komentarze reszty studentów swobodnie i bez poczucia winy, uważacie, że cały świat należy tylko do was — nie wiecie jednak, że szkół takich jak wasza są tysiące, nie podejrzewacie, że na podobnych scenach w podobnych kostiumach i przy podobnych rekwizytach błyszczą także inne pary podobne do was, że nie ma w was w końcu nic tak specjalnie nadzwyczajnego.


[w ścianach jest muzeum sztuki, są aktorzy, reżyserzy i muzycy, jest zamknięte za ekranem życie, które otwiera się tylko wtedy, kiedy zamykam oczy i sięgam do nich ręką. oprócz nazwisk wyszeptywanych przez usta całego świata, w niewielkim pokoju plakatów da się znaleźć także drobne urywki wspomnień wydrukowanych z internetowych artykułów i oprawionych w ozdobne ramki: ogłoszenie obsady strażackiego serialu rozgrywającego się na hawajach, w którym występowałem aż do trzeciego sezonu. rozmazane ujęcie rozsławionego filmu ze znanym muzykiem, którego obnażone ciało jest w istocie twoim ciałem. krótkometrażowa produkcja z gatunku westernowego, dla którego wróciłem do australii. jestem znany, ale nie rozpoznawalny, moje imię coś im mówi, ale nikt nie potrafi dopisać mi go z pamięci. mogą powiedzieć o mnie: piękny, ale nie powiedzą: utalentowany. mogą powiedzieć bardzo wiele, ale nie mówią prawie nic. kiedy holly zsyła na siebie pasmo katastrof, kiedy zdjęcia na planie się przedłużają, kiedy ten-znany-reżyser osiada w lorne bay i potwierdza to już niemal każdy tabloid, miejsce to wydaje się nagle jedynym, w którym powinienem teraz przebywać.]

Scena szesnasta, ujęcie dziesiąte

Rodzice robią wszystko na swój sposób.

Niekochają cię na swój sposób, nie odzywają się do siebie na swój sposób, nie przejmują się także: na swój sposób, i w końcu na swój sposób z ciebie rezygnują. Żegnają się także na swoich warunkach: chłodnym spojrzeniem ojcowskich tęczówek skrytych za parą grubych i topornych szkieł, pojedynczą łzą migoczącą w matczynym usposobieniu, warunkiem, że kiedy nabroisz, nikt tym razem po tobie nie posprząta.

Gore i Emma nie mają dla ciebie żadnych słów, żadnej miłości, żadnych uczuć i żadnych pieniędzy. Są australijscy, tak jak twój ojciec, są też podobnie chłodni i nieprzystępni: są tylko po to, żeby realizować czeki wysyłane im co miesiąc i są po to, żeby uprzytomnić ci, że nic na ciebie już nie czeka.

Próbujesz ich z siebie wyszarpać. Te cztery osoby wpisane w twoje życie, które chcesz wygryźć ze swojej skóry tak, jakby były tylko niewielkim znamieniem. Uciekasz od wspomnień i od kolejnego miejsca, które niechlubnie nazywałeś dotąd domem. Uciekasz od samego siebie i odnajdujesz się dopiero w mieście obok. Odnajdujesz się u niej.

Eloise ma zasady przejrzyste jak rzeka, którą widzisz zza okna jej rozległego domu, ma zasady łatwe do spamiętania i takie, które nigdy się nie zmieniają, nawet jeśli sprawiasz za dużo problemów. Ma dla ciebie słowa i ma dla ciebie ciepło, którego nie znasz.

Trafiasz na nią przypadkiem i przypadkiem także zostajesz w jej życiu: pozwala zająć ci jeden z nieużywanych, splątanych w pajęczyny i umorusanych kurzem pokoi, pozwala ci u siebie pracować i pozwala udowodnić, że zasługujesz na jej uwagę.

Eloise pięknie kłamie. Udaje, że nie dostrzega blizn po próbie wycięcia z siebie przeszłości, które uwypuklają się na tobie jak pąsowiejące zrosty.


[australia jest nieznośnie lepka, bo ścieram ją ze swoich rąk o krótkie jeansowe spodnie niemal co dziesięć minut. gore i emma wyglądają na spiętych, kiedy dostrzegają mnie w progu ich małego, osłoniętego monstrualnym drzewem domu, ale ich podenerwowanie prędko ustępuje znużeniu. od moich rodziców otrzymują niewielką sumę pieniędzy, która, jak szybko mogę się domyślić, musi dowodzić o ich druzgocąco kiepskim stanie finansowym, i kiedy wciągam do niedbale wysprzątanego pokoju w piwnicy swoją walizkę, otwierają ją i zabierają kilka lepiej prezentujących się elementów odzieży, moją mp4 i cienką ortopedyczną poduszkę, którą wsuwam (czy raczej — do tamtego czasu wsuwałem) pod zawsze bolące nocą plecy. dwa lata później jestem już do nich obrzydliwie podobny, również sprzedaję wszystko, co tylko wpadnie mi w dłonie, a kiedy próbuję opchnąć na ulicy kiepsko prezentujący się regał pamiętający jeszcze czasy przedwojenne, jeden ze starszych mężczyzn o wypielęgnowanych dłoniach i włosach białych, gęstych i błyszczących jak futerko polarnego lisa nie spogląda nawet na potencjalnie nowe umeblowanie do swojego lokum, tylko wpatruje się we mnie. to z nim opuszczam dotąd zamieszkiwany dom i to dzięki niemu dostaję rolę w kilku odzieżowych reklamówkach, biorę udział w sesji dla znanej marki i wreszcie występuję w kiepskim, familijnym serialu. nie łączy nas żadnego rodzaju niecne i erotyczne wykorzystanie, jak to nieprzyzwoicie ciężko zdarza się zapewne każdego dnia. to może dlatego wspaniałomyślność tylera szybko się kończy, a ja przez kilka miesięcy, zanim nie natknę się na chłodną, rygorystyczną, ale o wielkim sercu kobiecinę wpuszczającą mnie do swojego świata, żyję na ulicy. eloise jest bezdzietna i wydaje mi się, że nigdy też w nikim się nie zakochała, czego nigdy nie przestałem jej zazdrościć. udało jej się uzbierać godziwą sumę pieniędzy, znaleźć równie stosowny dom i ciągnąć tożsamo przyzwoite życie. czuwa nade mną, ale nigdy nie pozostawia mi złudzeń, że na wszystko, czego tylko najbardziej bym potrzebował, muszę zapracować sam — wydaje mi się to sprawiedliwe i przez chwilę sądzę, że postąpiłaby tak z każdym, ale kiedy dwa lata później wprowadza się do niej bratanica o oczach w kształcie migdałów i osobliwie sarniej twarzy, eloise traktuje ją jak własną córkę i opłaca każdą jej zachciankę. holly jest zabawna, jest piękna, mądra i holly jest także jedyną osobą, która się o mnie troszczy. z czasem zaczynam nazywać ją swoją młodszą siostrą, choć ani nie jest młodsza, ani nie łączy nas genetyka.]
lacey "lacy" bellingford
12/12/1999
Leithfield, NZ
(nie)dumny aktor
n/a
sapphire river
panseksualny, homoromantyczny kawaler
Środek transportu
Prawo jazdy splątało się z jego nazwiskiem z trudem podobnym do nieskazitelnych manewrów parkowania równoległego. Istnieje, upchnięte gdzieś na dole mahoniowej szuflady, a jednak jakby wcale go nie było. Zamiast z samochodu, korzysta z rdzewiejącego roweru o często zacinającym się łańcuchu, z elektrycznej hulajnogi przepadającej w polnych drogach, a także z nóg wprawianych w pęd na tyle często, by móc odznaczyć się wprawiającymi w podziw krzywiznami mięśni łydek.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak powiązań.

Najczęściej spotkasz mnie w:
To jedna z tych specyficznych, omijanych przez ciebie szerokim łukiem osób, na które nieraz natykasz się w parkach — dumnie wyprostowane, odcięte od zewnętrznego świata sylwetki, które zuchwale recytują zapisane w scenariuszu kwestie, robiąc z cichych i spokojnych miejsc rozkrzyczaną scenę dla prób teatralnych. A także z tych widywanych w teatrach, operach i kinach, których oczy błyszczą tak nierzeczywiście, jakby zauroczone skradały z nieba całe srebrzyste światło gwiazd. To on sprawia wrażenie najbardziej znużonego istnienia pomiędzy tętniącym rozmowami życiem: w barach, klubach, sklepach i podczas najrozmaitszych kwest, to on wzdychając wypowiada obojętne "dorabiam tu", nigdy jednak: "pracuję", bo niegdyś zapamiętany smak aktorstwa nigdy nie znika z jego podniebienia, nigdy nie pozwala cieszyć mu się stagnacją codziennego życia i codziennych problemów, kiedy wie, jak to jest świecić na nie teatralnym światłem.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Rolę najbliższej rodziny najwierniej odgrywa od kilku lat Holly Featherstone — to u niej jako pierwszej i być może ostatniej odnajdzie się łzy zaniepokojenia i prawie-siostrzanego wsparcia: łzy prawdziwe, szkliste i gorzkie, takie niewywołane mentolowymi kroplami i błyszczące tylko na słowo: akcja!

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
W imię teatralnej zasady improv: tak, ale...
...bez trwałych uszczerbków na zdrowiu i ingerowania w karierę aktorską.
lacy bellingford
valentin humbroich
powitalny kokos
arszenik i koronki
achilles, brutus, finneas, giovanni, hercules, julien, maurie, orpheus, philemon, tillius, walter
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
błyskotliwa pszczoła
lorne bay
brak multikont
ODPOWIEDZ