

about me
aktualnie nie zapomina o leighton, ale nadal jest gówniany w byciu ojcem

006.
erlantz & amalthea
{outfit}
{outfit}
Nie odmówił Thei, gdy do niego zadzwoniła po trochu dlatego, że wciąż szukał sposobu na zaskarbienie sobie jej sympatii, a trochę ze względu na to, że w obliczu ostatnich wydarzeń — które głównie oscylowały wokół tematu Leighton — jakoś potrzebował solidnego rozpraszacza. Po tamtej imprezie, gdy wygrali wspólnie konkurs taneczny, naprawdę planowa trzymać się od niej na dystans. Jego plany jednak pokrzyżowały się szybciej, niż zdążył mrugnąć. I to z jego winy, co nie stanowiło zaskoczenia.
Spędzenie soboty w schronisku, na wolontariacie, nie było czymś, co miał w zwyczaju. Zwykle pracował, odpoczywał lub zajmował się towarzyskimi spotkaniami. W Los Angeles żył przecież zupełnie innym życiem — zdecydowanie szybszym, bardziej intensywnym i męczącym. Chociaż to ostatnie odczuwał też i teraz, w chwilach, gdy zaczynał się zwyczajnie nudzić. Było w tym jednak coś zupełnie innego. Zadeklarował więc swoją chęć pomocy także dlatego, że spędzanie popołudnia w fotelu było dla niego czymś, do czego nadal nie potrafił przywyknąć.
Postawił na możliwie najbardziej casualowy strój. Nie dopytał oczywiście Thei odpowiednio wcześniej, co takiego dla niego planuje, a gdy zaparkował i wysiadł ze swojego samochodu (już nowego Mercedesa, nienoszącego po sobie pamiątek tamtej stłuczki), wyglądał zdecydowanie jak ktoś, kto nie był przygotowany na żadną fizyczną pracę. Wyciągnął z bagażnika wielki kosz z rzeczami, które jeszcze zakupił w drodze na miejsce, by podlizać się córce jeszcze mocniej. Na jego szczycie ustawił papierowe kubki z dwoma kawami — chociaż rzecz jasna nie miał pojęcia jaką, i czy w ogóle Thea jakąś pijała.
— Hej! — zawołał wesoło na widok córki, która stała na parkingu, ewidentnie na niego czekając. Podszedł do niej i schylił się, chcąc dać jej znać, że mogła przejąć kubki z kawą od niego, zabezpieczając je na czas przed upadkiem. — Co za piękny dzień, czy będziemy robić coś fajnego? — zapytał podekscytowany. Oczywiście jego entuzjazm był zdecydowanie przesadzony, ale nie przejmował się tym, gdy rozglądał się po niemal pustym parkingu. Spodziewał się, że na miejscu będzie więcej osób.
— Ściągnęłaś tylko mnie? Bo pomyślałem, że może Connell miałby czas, można by do niego zadzwonić też — wtrącił. Niby powinien wiedzieć, że ten z pewnością opowiedział o niezbyt udanym spotkaniu z ojcem, podczas którego dość jasno zaznaczył, że nie chce mieć z nim zbyt wiele wspólnego. Liczył więc, że Thea mu pomoże, stwarzając jakąś okazję do rozmowy. Raz, drugi, trzeci, aż zrozumie, że fajniej jest mieć Erlantza w życiu, niż nie mieć. W końcu się starał i totalnie spisałby się w roli jego skrzydłowego na każdym podrywie, słowo.

about me
nobody gets me, you do

024.
Nieco zdziwiła się, gdy zgodził się właściwie od razu, ale nie zamierzała wybrzydzać. Umówili się, że spotkają się na miejscu, gdzie będzie na niego czekać. Nie wytłumaczyła mu zbyt wiele, ale głównie dlatego, że tak naprawdę o nic jej nie zapytał. Poza tym, dla niej bardzo logiczne było, że skoro prosiła go o pomoc w schronisku, to przecież nie po to, żeby przyjechał pozować do zdjęć ze szczeniaczkami, prawda? No na to by nie wpadła jednak, najwyraźniej średnio znała się na gwiazdorskim życiu.
— Cześć — wysiliła się nawet, aby posłać mu lekki uśmiech na przywitanie, jednak zdecydowanie nie była aż tak entuzjastyczna, jak on. Nie sądziła, aby kiedykolwiek miała mu w tym dorównać. Nie trzeba było być geniuszem, aby odkryć, że nie miała takiej promiennej natury, co jej ojciec normalnie, a co dopiero w momencie, gdy ich relacja właściwie nie istniała i była nadal mocno sceptyczna. — Jaką kawę obstawiałeś, że piję? — zapytała, zerkając na niego przelotnie nieco podejrzliwie, chociaż lekkie rozbawienie było wyczuwalne w jej głosie. Miała nadzieję, że nie posądzał jej o jakieś orzechowe latte czy inne dziwne wynalazki z większą ilością bitej śmietany niż kawy. Miała godność, piła czarną. — Umm, a co rozumiesz przez fajnego? — nie chciała go rozczarować, chociaż miała dziwne przeczucie, że i tak to zrobi. — Connell nie kwapi się do takich zadań na co dzień, a słyszałam, że Twoje towarzystwo tym bardziej go nie przekonuje — postarała się w miarę spokojnie i bez zbędnych (zdaniem Erlantza) wulgaryzmów przekazać mu nastawienie swojego brata do jego osoby.
erlantz henderson


about me
aktualnie nie zapomina o leighton, ale nadal jest gówniany w byciu ojcem

Gdyby zadała mu jakiekolwiek pytanie, on bardzo chętnie by odpowiedział. Zrobiłby to z łatwością, bo — jak można było przypuszczać — Erlantz Henderson kochał mówić o sobie. Chciał też zwyczajnie poznać swoją córkę i stworzyć przy tym możliwość, by ona odkryła, kim dokładnie był jej ojciec. Poza tym, że aktorem, który przez większość jej życia pozostawał poza zasięgiem. Wiedział rzecz jasna, że było to coś, co stosunkowo ciężko było tak po prostu jakoś przykryć. Uwierało ją to jednak całkiem wyraźnie — z czego zdał sobie sprawę już podczas ich pierwszego spotkania. Zadzwoniła jednak do niego, a do pozwalało mu przypuszczać, że sprawa nie była jeszcze aż tak całkowicie przegrana.
Jego entuzjazm nie zmalał, ani w momencie, w którym się z nim przywitała — nieco chłodno, ani tym bardziej wtedy, gdy zarejestrował jej strój, który pozwalał przypuszczać, że białe tenisówki nie stanowiły pewnie najlepszego wyboru. Nie było jednak możliwości, by pojawił się poza domem w dresie — chociaż i tam chodził tylko w stylowym, wyprasowanym komplecie jakichś przesadnie drogich marek. Było to coś, czego nie wyplewi z niego nawet małomiasteczkowy klimat.
— Cappuccino — wyjaśnił, bo uznał, że była chyba odrobinę zbyt młoda na czarną kawę. Nie sądził też, że pijała jakieś napoje kawopodobne, pełne cukru i sztucznych słodzików. Takimi Erlantz odrobinę gardził, jako człowiek starający się pozostać w zdrowej formie na lata. — Ewentualnie mam espresso — zaoferował, na wypadek, gdyby pogardziła jego wyborem. Wprawdzie kawa z mlekiem nie brzmiała jak idealne rozpoczęcie dnia, ale mógł poświęcić się dla Thei. Wzruszył ramionami z tak szerokim uśmiechem, że można by było przypuszczać, że w rzeczywistości po jego głowie chodziło coś konkretnego. Nie miał jednak sprecyzowanych wyobrażeń, co do tego, co mieli dokładnie robić.
— Karmić koty i psy? Zabrać je na spacer? Do psiego fryzjera? — wyliczał. Miał taką nadzieję, bo bardzo nie chciał, by okazało się, że to jakaś najczarniejsza robota, do której nikt nie chciał się zaangażować. Co stanowiłoby trochę zemstę Thei za to, że był gównianym ojcem przez ponad dwadzieścia lat. Ruszył do wejścia, chcąc wreszcie pozbyć się rzeczy, które przywiózł, bo odrobinę mu ciążyły i pozbawiały go możliwości napicia się kawy.
— Jest strasznie uparty. Myślisz, że mogę mu jakoś pokazać, że zamierzam się zmienić? — zapytał, bo oczywiste, że liczył na jakieś praktyczne wskazówki. Nie miałby też wcale nic przeciwko temu, by po prostu powiedziała mu, co robić i co lubił. Nie miał pojęcia, a potrzebował jakiegoś punktu zaczepienia — tak, jak w przypadku Thei było to schronisko.
Jego entuzjazm nie zmalał, ani w momencie, w którym się z nim przywitała — nieco chłodno, ani tym bardziej wtedy, gdy zarejestrował jej strój, który pozwalał przypuszczać, że białe tenisówki nie stanowiły pewnie najlepszego wyboru. Nie było jednak możliwości, by pojawił się poza domem w dresie — chociaż i tam chodził tylko w stylowym, wyprasowanym komplecie jakichś przesadnie drogich marek. Było to coś, czego nie wyplewi z niego nawet małomiasteczkowy klimat.
— Cappuccino — wyjaśnił, bo uznał, że była chyba odrobinę zbyt młoda na czarną kawę. Nie sądził też, że pijała jakieś napoje kawopodobne, pełne cukru i sztucznych słodzików. Takimi Erlantz odrobinę gardził, jako człowiek starający się pozostać w zdrowej formie na lata. — Ewentualnie mam espresso — zaoferował, na wypadek, gdyby pogardziła jego wyborem. Wprawdzie kawa z mlekiem nie brzmiała jak idealne rozpoczęcie dnia, ale mógł poświęcić się dla Thei. Wzruszył ramionami z tak szerokim uśmiechem, że można by było przypuszczać, że w rzeczywistości po jego głowie chodziło coś konkretnego. Nie miał jednak sprecyzowanych wyobrażeń, co do tego, co mieli dokładnie robić.
— Karmić koty i psy? Zabrać je na spacer? Do psiego fryzjera? — wyliczał. Miał taką nadzieję, bo bardzo nie chciał, by okazało się, że to jakaś najczarniejsza robota, do której nikt nie chciał się zaangażować. Co stanowiłoby trochę zemstę Thei za to, że był gównianym ojcem przez ponad dwadzieścia lat. Ruszył do wejścia, chcąc wreszcie pozbyć się rzeczy, które przywiózł, bo odrobinę mu ciążyły i pozbawiały go możliwości napicia się kawy.
— Jest strasznie uparty. Myślisz, że mogę mu jakoś pokazać, że zamierzam się zmienić? — zapytał, bo oczywiste, że liczył na jakieś praktyczne wskazówki. Nie miałby też wcale nic przeciwko temu, by po prostu powiedziała mu, co robić i co lubił. Nie miał pojęcia, a potrzebował jakiegoś punktu zaczepienia — tak, jak w przypadku Thei było to schronisko.

about me
nobody gets me, you do

Wątpiła — przynajmniej na tym etapie — że jest to kwestia, o której kiedykolwiek zapomni tak w stu procentach. Miała ogromne wątpliwości względem tego, jak potoczy się ta relacja i przede wszystkim: aktualnie naprawdę trudno było jej uwierzyć, że postawa ojca jest trwała. Że w ogóle chce odbudować relację ze swoimi dziećmi (albo raczej stworzyć od nowa, bo nigdy ona nie istniała), a nie że uznał, że będzie to dobrym sposobem na to, aby odbudować swój nadszarpnięty wizerunek, dochodząc do wniosku, że bycie podstarzałym playboyem już się nie sprzedaje. Szczególnie wtedy, gdy rozbija się drogie auta po pijaku. Na razie podchodziła więc do tego bardzo ostrożnie. Zdając sobie sprawę, że to wszystko może okazać się chwilową zmianą, która zniknie tak samo niespodziewanie, jak się pojawiła, a ojciec zapomni znowu na kilka albo i kilkanaście lat, że miał rodzinę.
— Wezmę cappuccino — spojrzała na podpisy na kubkach i upiła łyka z odpowiedniego. Nie planowała grymasić, skoro nie był to jakiś dramat stanowczo zbyt przesłodzony i przede wszystkim posiadający za mało kawy w kawie. — Może być ostatecznie, ale normalnie piję czarną, jak coś, najczęściej americano — podzieliła się z nim tą informacją, skoro już na ten temat zeszli. Było to z jej strony bardzo miłe, tak przynajmniej uważała.
— Czy Ty zawsze masz w sobie tyle… pogody ducha, czy tylko udajesz, bo chcesz mnie do siebie przekonać i pokazać, że jesteś super? — zapytała wprost, gdy przyglądała się mu przez moment. Momentami widziała w nim zachowania, które sama przejawiała, ale w takich chwilach, gdy był taki wesoły i uśmiechnięty od ucha do ucha, zdawało jej się, że to niemożliwe, że są spokrewnieni. Amalthea co prawda potrafiła być bardzo pozytywnie nastawiona do życia, ale jednak nigdy nie było to tak widoczne, jak u niego. A jeśli było, to tylko wśród starannie wybranych osób, przy których nie musiała udawać naburmuszonej księżniczki i raczyć ich swoją groźną miną, która mogłaby niejedną osobę zabić, gdyby Kozy dostawały supermoce.
— Hm, musimy zacząć od gorszych rzeczy, niestety — pokręciła lekko głową. — I posprzątać kocje. Ale nie martw się, wezmę najgorszą i najbardziej gównianą część na siebie, żebyś nie poburdził swoich białych trampek — trochę była złośliwa. — Ale i tak mogę Ci znaleźć jakieś kalosze, możesz wtedy wziąć szlauf, żeby spłukać dokładnie wszystko — poinformowała go. No cóż, nie była to do końca zemsta. Po prostu potrzebowała pomocy, bo wiedziała, że sama nie wyrobi się z tym dzisiaj. A on podobno chciał się angażować, więc miał okazję. — A potem możemy iść na spacer z kilkoma gałganami, niestety do psiego fryzjera ich nie zabieramy, musimy obcinać je sami, bo nie mamy na to kasy — to była fanaberia, niestety. — Może jakbyś też nas wychowywał, to bylibyśmy mniej uparci — wzruszyła ramionami. Ich matka była bardzo uparta i zawzięta, więc mieli to pewnie po niej. — Zrobię Ci zdjęcie, jak sprzątasz psie kojce, może to zadziała na Connella — mruknęła, trochę go podpuszczając, trochę będąc złośliwym chochlikiem, a trochę też mówiąc poważnie.
erlantz henderson
— Wezmę cappuccino — spojrzała na podpisy na kubkach i upiła łyka z odpowiedniego. Nie planowała grymasić, skoro nie był to jakiś dramat stanowczo zbyt przesłodzony i przede wszystkim posiadający za mało kawy w kawie. — Może być ostatecznie, ale normalnie piję czarną, jak coś, najczęściej americano — podzieliła się z nim tą informacją, skoro już na ten temat zeszli. Było to z jej strony bardzo miłe, tak przynajmniej uważała.
— Czy Ty zawsze masz w sobie tyle… pogody ducha, czy tylko udajesz, bo chcesz mnie do siebie przekonać i pokazać, że jesteś super? — zapytała wprost, gdy przyglądała się mu przez moment. Momentami widziała w nim zachowania, które sama przejawiała, ale w takich chwilach, gdy był taki wesoły i uśmiechnięty od ucha do ucha, zdawało jej się, że to niemożliwe, że są spokrewnieni. Amalthea co prawda potrafiła być bardzo pozytywnie nastawiona do życia, ale jednak nigdy nie było to tak widoczne, jak u niego. A jeśli było, to tylko wśród starannie wybranych osób, przy których nie musiała udawać naburmuszonej księżniczki i raczyć ich swoją groźną miną, która mogłaby niejedną osobę zabić, gdyby Kozy dostawały supermoce.
— Hm, musimy zacząć od gorszych rzeczy, niestety — pokręciła lekko głową. — I posprzątać kocje. Ale nie martw się, wezmę najgorszą i najbardziej gównianą część na siebie, żebyś nie poburdził swoich białych trampek — trochę była złośliwa. — Ale i tak mogę Ci znaleźć jakieś kalosze, możesz wtedy wziąć szlauf, żeby spłukać dokładnie wszystko — poinformowała go. No cóż, nie była to do końca zemsta. Po prostu potrzebowała pomocy, bo wiedziała, że sama nie wyrobi się z tym dzisiaj. A on podobno chciał się angażować, więc miał okazję. — A potem możemy iść na spacer z kilkoma gałganami, niestety do psiego fryzjera ich nie zabieramy, musimy obcinać je sami, bo nie mamy na to kasy — to była fanaberia, niestety. — Może jakbyś też nas wychowywał, to bylibyśmy mniej uparci — wzruszyła ramionami. Ich matka była bardzo uparta i zawzięta, więc mieli to pewnie po niej. — Zrobię Ci zdjęcie, jak sprzątasz psie kojce, może to zadziała na Connella — mruknęła, trochę go podpuszczając, trochę będąc złośliwym chochlikiem, a trochę też mówiąc poważnie.
erlantz henderson


about me
aktualnie nie zapomina o leighton, ale nadal jest gówniany w byciu ojcem

Początkowo faktycznie zahaczało to jedynie o chęć podreperowania swojego wizerunku. Chciał trochę skorzystać na fakcie, że posiadał dzieci. Na tym samym etapie Erlantz pozostawał święcie przekonany, że przekonanie ich do siebie to jedynie kwestia czasu. Kilka miłych spotkań, rozmów, może trzy prezenty i znowu będą rodziną. Im więcej czasu mijało i pochłaniało jego energii, tym bardziej docierało do niego, że chciał to zrobić po prostu. Nie dla swojego wizerunku, ale po to, by jednak nie krzywili się na jego widok więcej i nie traktowali go jak obcego. Przestał naiwnie zakładać, że mu się to uda osiągnąć jakoś szybko, ale nadal pozwalał sobie wierzyć, że uratuje ich relacje tak czy inaczej. Nawet jeśli Thea nie była zbyt przychylnie nastawiona, Layla wciąż go oceniała, Connie ignorował, a Sierra jeszcze nie dała szansy na rozmowę.
— Okej, zapamiętam — zapewnił, odczuwając przyjemną ulgę, że zdecydowała się jednak przyjąć kawę. Na szczęście na problemy z pamięcią nie mógł narzekać, bo trenował ją przez całe życie, stale ucząc się kolejnych kwestii. Mogła więc mieć pewność, że gdy kolejnym razem przyniesie jej kawę, będzie to americano.
— Nie, to cały ja — dodał rozbawiony. Erlantz miał bardzo pogodną naturę — dośc otwartą i chętną na ucinanie sobie pogawędek z ludźmi. Prawdopodobnie dlatego w najlepszych latach uwielbiało go całe Hollywood (podczas gdy własna rodzina dziurawiła mu twarze na zdjęciach w gazecie), bo jak można krzywić się na kogoś, kto zachowywał się jak szczeniak? Ze swoim przesadnym entuzjazmem, którego źródła niektórzy doszukiwali się w twardych narkotykach? Nie sięgał po nie jednak wcale, słowo. A że jego najmłodsza córka była ewidentnie stale nadąsana, to chyba tym bardziej poczuł potrzebę zrównoważenia jej.
— Kalosze? — powtórzył, bo było to najważniejsze, co wyłapał z jej słów. Zerknął na swoje trampki i skrzywił się nieznacznie na myśl o noszeniu k a l o s z y i to pożyczonych. Jeśli jednak mieli zacząć od sprzątania, to nie pozostawało nic innego, jak tylko bardzo niechętnie skinąć głową na jej propozycję. — Okej, możesz mi jakieś znaleźć — poprosił. Mógł jej wtedy jakoś bardziej pomóc, żeby nie pomyślała, że pojawił się tutaj, by ostatecznie migać się od najbrudniejszej pracy. Wprawdzie zdecydowanie wolałby część z wyprowadzaniem ich na spacer i drapaniem za uchem, ale nie planował marudzić.
— Dobrze, to spacer później — podsumował, kiwając głową. Był gotów do ciężkiej pracy — nawet jeśli jego strój na to zupełnie nie wskazywał. — Może — mruknął, niby się uśmiechając, ale jakoś nie dostrzegał w tym już żartu. Wiedział przecież doskonale, że mieli całkiem sporo żalu do niego, związanego z ciągnącą się nieobecnością. — Okej, wspaniale. Mam nadzieję, że weźmie mnie za trochę lepszego człowieka w końcu — przyznał. Chciałby, chociaż wiedział, że nie zabierał się za to do końca tak, jak powinien. Nie miał jednak za bardzo szansy zrobić tego inaczej, skoro w większości go po prostu skrupulatnie ignorował.
— Okej, zapamiętam — zapewnił, odczuwając przyjemną ulgę, że zdecydowała się jednak przyjąć kawę. Na szczęście na problemy z pamięcią nie mógł narzekać, bo trenował ją przez całe życie, stale ucząc się kolejnych kwestii. Mogła więc mieć pewność, że gdy kolejnym razem przyniesie jej kawę, będzie to americano.
— Nie, to cały ja — dodał rozbawiony. Erlantz miał bardzo pogodną naturę — dośc otwartą i chętną na ucinanie sobie pogawędek z ludźmi. Prawdopodobnie dlatego w najlepszych latach uwielbiało go całe Hollywood (podczas gdy własna rodzina dziurawiła mu twarze na zdjęciach w gazecie), bo jak można krzywić się na kogoś, kto zachowywał się jak szczeniak? Ze swoim przesadnym entuzjazmem, którego źródła niektórzy doszukiwali się w twardych narkotykach? Nie sięgał po nie jednak wcale, słowo. A że jego najmłodsza córka była ewidentnie stale nadąsana, to chyba tym bardziej poczuł potrzebę zrównoważenia jej.
— Kalosze? — powtórzył, bo było to najważniejsze, co wyłapał z jej słów. Zerknął na swoje trampki i skrzywił się nieznacznie na myśl o noszeniu k a l o s z y i to pożyczonych. Jeśli jednak mieli zacząć od sprzątania, to nie pozostawało nic innego, jak tylko bardzo niechętnie skinąć głową na jej propozycję. — Okej, możesz mi jakieś znaleźć — poprosił. Mógł jej wtedy jakoś bardziej pomóc, żeby nie pomyślała, że pojawił się tutaj, by ostatecznie migać się od najbrudniejszej pracy. Wprawdzie zdecydowanie wolałby część z wyprowadzaniem ich na spacer i drapaniem za uchem, ale nie planował marudzić.
— Dobrze, to spacer później — podsumował, kiwając głową. Był gotów do ciężkiej pracy — nawet jeśli jego strój na to zupełnie nie wskazywał. — Może — mruknął, niby się uśmiechając, ale jakoś nie dostrzegał w tym już żartu. Wiedział przecież doskonale, że mieli całkiem sporo żalu do niego, związanego z ciągnącą się nieobecnością. — Okej, wspaniale. Mam nadzieję, że weźmie mnie za trochę lepszego człowieka w końcu — przyznał. Chciałby, chociaż wiedział, że nie zabierał się za to do końca tak, jak powinien. Nie miał jednak za bardzo szansy zrobić tego inaczej, skoro w większości go po prostu skrupulatnie ignorował.

about me
nobody gets me, you do

Być może w perspektywie czasu okaże się, że wcale nie pomylił się tak mocno, zakładając z automatu, że Thea będzie najsłabszym ogniwem — czasami miała wrażenie, że rzeczywiście jest najbardziej miękka spośród całego ich rodzeństwa. Chociaż jednocześnie była nadal tak samo uparta, jak wszyscy Hendersonowie, więc mogło być różnie. Aktualnie uznała, że będzie korzystać z tego, że Erlantz chciał się starać. Musiała wybadać jego motywacje i to, jak szybko może mu się ta zabawa znudzić, żeby wiedzieć, czy był godny zaufania chociaż trochę. Nie miała aktualnie przecież żadnych podstaw do tego, aby zaufać mu z marszu, tylko dlatego, że postanowił przyjechać do Lorne. Równie dobrze mógł przyjechać tu po to, aby zmienić wizerunek podstarzałego playboya z kryzysem wieku późniejszego niż średni. Albo dla kogoś zupełnie innego niż jego dzieci. Możliwości były różne, ale przecież korzystać z aktualnej sytuacji można było do woli. Nie bardzo miał ktokolwiek prawo ją oceniać w tym przypadku. Bo przecież to też nie tak, że wymyślała mu jakieś dziwne zadania na złość, uznała po prostu, że jej ojciec mógły się trochę ubrudzić w życiu, a nie tylko pozować do zdjęcia, jak sadzi drzewo, a potem oddawać łopatę komuś innemu i iść w cholerę. Włos mu od tego z głowy nie spadnie, jak rzeczywiście się wysili.
— Intrygujące — stwierdziła, gdy przyznał, że to po prostu on. — Aż dziwne, że naprawdę jesteśmy spokrewnieni — mruknęła jeszcze, ale potem wzruszyła ramionami. Patrząc na nią i na jej naturalny wyraz twarzy naburmuszonego krasnala mógł bez problemu dojść do tego, dlaczego tak powiedziała. Tak naprawdę wątpiła, aby miał kryć się tu jakiś wielki spisek.
— Kalosze — powtórzyła z rozbawieniem. — To się nosi na stopach i nie gryzie, jak coś. Słowo, przeżyjesz to — zapewniła go już poważnie i rzeczywiście zniknęła, aby do niego z tymi kaloszami wrócić. — Są zdezynfekowane, nie musisz się martwić — dodała, jakby miało mu to jakoś pomóc. — Też wzięłam, żebyś nie czuł się osamotniony — byli maczing rodzinką, pierwszy raz w życiu, wow. Wow też, że Thea powstrzymała się od takiego komentarza.
— Myślę, że pomogłoby, gdybyś nie próbował być jego kolegą, który proponuje mu bycie skrzydłowym — podsunęła jeszcze, gdy już zabierali się za robotę, mając szlaucha, aby sprzątać kojce. Czy była dzisiaj dla niego za dobra, skoro mu trochę nawet podpowiadała? Zdecydowanie. — Wszyscy mamy znajomych i przyjaciół i całkiem nieźle ułożone swoje życia prywatne. To to rodzinne raczej było zjebane, więc jak masz zryw chęci na bycie ojcem, to bądź może bardziej ojcem, a nie zapomnianym kolegą z liceum — jak być ojcem dorosłych dzieci, gdy nie było się ojcem nigdy wcześniej? To już musiał rozgryźć sam.
erlantz henderson
— Intrygujące — stwierdziła, gdy przyznał, że to po prostu on. — Aż dziwne, że naprawdę jesteśmy spokrewnieni — mruknęła jeszcze, ale potem wzruszyła ramionami. Patrząc na nią i na jej naturalny wyraz twarzy naburmuszonego krasnala mógł bez problemu dojść do tego, dlaczego tak powiedziała. Tak naprawdę wątpiła, aby miał kryć się tu jakiś wielki spisek.
— Kalosze — powtórzyła z rozbawieniem. — To się nosi na stopach i nie gryzie, jak coś. Słowo, przeżyjesz to — zapewniła go już poważnie i rzeczywiście zniknęła, aby do niego z tymi kaloszami wrócić. — Są zdezynfekowane, nie musisz się martwić — dodała, jakby miało mu to jakoś pomóc. — Też wzięłam, żebyś nie czuł się osamotniony — byli maczing rodzinką, pierwszy raz w życiu, wow. Wow też, że Thea powstrzymała się od takiego komentarza.
— Myślę, że pomogłoby, gdybyś nie próbował być jego kolegą, który proponuje mu bycie skrzydłowym — podsunęła jeszcze, gdy już zabierali się za robotę, mając szlaucha, aby sprzątać kojce. Czy była dzisiaj dla niego za dobra, skoro mu trochę nawet podpowiadała? Zdecydowanie. — Wszyscy mamy znajomych i przyjaciół i całkiem nieźle ułożone swoje życia prywatne. To to rodzinne raczej było zjebane, więc jak masz zryw chęci na bycie ojcem, to bądź może bardziej ojcem, a nie zapomnianym kolegą z liceum — jak być ojcem dorosłych dzieci, gdy nie było się ojcem nigdy wcześniej? To już musiał rozgryźć sam.
erlantz henderson


about me
aktualnie nie zapomina o leighton, ale nadal jest gówniany w byciu ojcem

Jeśli próba przekonania do siebie Thei miała być usłana ciężką pracą w schronisku, był gotowy się w to zaangażować. Chciał spędzić z nią więcej czasu, więc tak długo jak szło to w parze, mogła testować jego wytrzymałość. Potrafił się starać i ciężko pracować — nawet jeśli nigdy nie robił tego stricte fizycznie. Całe dnie na planie zdjęciowym też potrafiły wycisnąć z niego siódme poty, gdy w kółko poprawiali jedną ze scen. I może zabrzmiałoby to żałośnie i dowodziłoby raczej, że niewiele wiedział o prawdziwym wysiłku, ale jeśli da mu łopatę i poprosi, by kopał — zrobi to.
Początkowo może i faktycznie chodziło jedynie o próbę podreperowania swojego wizerunku, ale wystarczyło, że dotarło do niego, że nie był najcieplej witanym człowiekiem przez swoje dzieci, by poczuł się nieco kiepsko z tym wszystkim. Na tyle, by zechcieć wprowadzić jakieś zmiany w ich relacjach. Nie tylko je ocieplić, ale przede wszystkim zbudować, bo przecież w większości nie było co mówić o tym, że w ogóle jakiekolwiek istniały.
— Pewnie masz to po matce, często się na mnie krzywiła — mruknął pół żartem, pół serio. Nie zamierzał obrażać Arizony w obecności jego dzieci — tym bardziej że po latach nie pałał do niej na tyle silnymi emocjami, by czuć taką potrzebę. Nawet jeśli to ona była powodem, dla którego cała czwórka wciąż nazywała go Rufusem. Czego, jak łatwo się domyślić, Erlantz szczerze nienawidził.
— Okej, ale jeśli będziesz jeszcze chciała jakiejś pomocy, to po prostu daj znać wczesniej, kupimy własne. Któryś niszowy projektant wypuścił właśnie całkiem fajną serię kaloszy… — rzucił i dopierodopiero gdy to powiedział, zdał sobie sprawę, że Thea nie wydawała się być kimś, kogo zajarałyby designerskie kalosze — w przeciwieństwie do Erlantza, który nadal z pełną obawą zerkał na te, przyniesione mu przez córkę. A potem wsunął w nie stopę, starając się nie zdradzać, jak wiele go to kosztowało.
— Widzę, że bardzo sprawnie się komunikujecie — zauważył szczerze rozbawiony. Nie był zaskoczony — właściwie to miłe wiedzieć, że jego dzieci były ze sobą zżyte. Tym bardziej w sytuacji, gdy do własnego ojca nie pałają żadnymi, ciepłymi uczuciami. Pokiwał jednak głową, uznając, że może faktycznie było to głupie posunięcie z jego strony — ale co się dziwić, skoro nigdy nie nauczył się do końca, jak być ojcem? — Dzięki Thea, następnym razem skorzystam z twojej rady — przyznał, uśmiechając się szeroko, bo było to miłe, że dzieliła się z nimi spostrzeżeniami. Cieplej mu się aż na serduszku z tego wszystkiego zrobiło.
— Idziemy? — zapytał, bo przecież nałożył już na stopy te okropne kalosze. Był więc gotowy, by podjąć się poważnej pracy!
Początkowo może i faktycznie chodziło jedynie o próbę podreperowania swojego wizerunku, ale wystarczyło, że dotarło do niego, że nie był najcieplej witanym człowiekiem przez swoje dzieci, by poczuł się nieco kiepsko z tym wszystkim. Na tyle, by zechcieć wprowadzić jakieś zmiany w ich relacjach. Nie tylko je ocieplić, ale przede wszystkim zbudować, bo przecież w większości nie było co mówić o tym, że w ogóle jakiekolwiek istniały.
— Pewnie masz to po matce, często się na mnie krzywiła — mruknął pół żartem, pół serio. Nie zamierzał obrażać Arizony w obecności jego dzieci — tym bardziej że po latach nie pałał do niej na tyle silnymi emocjami, by czuć taką potrzebę. Nawet jeśli to ona była powodem, dla którego cała czwórka wciąż nazywała go Rufusem. Czego, jak łatwo się domyślić, Erlantz szczerze nienawidził.
— Okej, ale jeśli będziesz jeszcze chciała jakiejś pomocy, to po prostu daj znać wczesniej, kupimy własne. Któryś niszowy projektant wypuścił właśnie całkiem fajną serię kaloszy… — rzucił i dopierodopiero gdy to powiedział, zdał sobie sprawę, że Thea nie wydawała się być kimś, kogo zajarałyby designerskie kalosze — w przeciwieństwie do Erlantza, który nadal z pełną obawą zerkał na te, przyniesione mu przez córkę. A potem wsunął w nie stopę, starając się nie zdradzać, jak wiele go to kosztowało.
— Widzę, że bardzo sprawnie się komunikujecie — zauważył szczerze rozbawiony. Nie był zaskoczony — właściwie to miłe wiedzieć, że jego dzieci były ze sobą zżyte. Tym bardziej w sytuacji, gdy do własnego ojca nie pałają żadnymi, ciepłymi uczuciami. Pokiwał jednak głową, uznając, że może faktycznie było to głupie posunięcie z jego strony — ale co się dziwić, skoro nigdy nie nauczył się do końca, jak być ojcem? — Dzięki Thea, następnym razem skorzystam z twojej rady — przyznał, uśmiechając się szeroko, bo było to miłe, że dzieliła się z nimi spostrzeżeniami. Cieplej mu się aż na serduszku z tego wszystkiego zrobiło.
— Idziemy? — zapytał, bo przecież nałożył już na stopy te okropne kalosze. Był więc gotowy, by podjąć się poważnej pracy!

about me
nobody gets me, you do

Będzie musiała to zapamiętać na wypadek, gdyby kiedyś miała zwłoki do zakopania, skoro tak. Trudno stwierdzić, czy jakoś mu umniejszał fakt, że nie znał się na fizycznej pracy samej w sobie. Ona z kolei tak naprawdę przecież nie znała się na pracy w ogóle. Schronisko i sporadyczne wizyty w sanktuarium były przez nią realizowane w ramach wolontariatu, aby w jakiś sposób zrobić coś dobrego i pożytecznego oraz w celu zagospodarowania jej wolnego czasu. A nie dlatego, że musiała zarobić na swoje utrzymanie. Za to płaciła matka, zapewne w znacznym stopniu z pieniędzy Erlantza, ale amalthea nigdy do końca w to nie wnikała. Tak długo, jak Arizona zapewniała ją, że nie stanowi to problemu, a ona nie musi czuć żadnej presji, wolała chyba wiedzieć jak najmniej. Bo jednak i tak czuła się stosunkowo beznadziejnie z faktem, że była darmozjadem w wieku dwudziestu pięciu lat. Żenująca sprawa.
— Ja po prostu często się krzywię — wzruszyła ramionami. — To nie zawsze coś osobistego, tak już mam — wyjaśniła, chociaż oczywiście nie zawsze było tutaj kluczowe. Trudno czasami zapewne było odgadnąć, dlaczego krzywi się w danym momencie: czy tym razem to personalne, czy może jednak po prostu taką ma twarz. Nie zawsze też spieszyła z wyjaśnieniem, jakie były powody. Ale chyba z czasem ludzie uczyli się to rozpoznawać, bo Ci, którzy byli blisko niej w życiu zdawali się nie mieć z tym aż takiego problemu.
— Taaaak, ja podziękuję, jak coś — pokiwała lekko głową. — Ale Ciebie mogę ostrzec, żebyś mógł sobie sprawić takie, jak Ci pasują — dodała lekko, starając się tego nie oceniać. To nie tak, że nie miała w szafie drogich ubrań (w dodatku takich, których prawie nie było, więc no byłaby straszną hipokrytką), ale jednak w takich momentach nie było dla niej to zupełnie istotne. To w końcu praca. Nie ma sensu wydawać kilku stów więcej dla logo jakiegoś brandu, skoro i tak czyste te kalosze po robocie nie będą, a nikt tu im też zdjęcia nie zrobi.
— Nie wychodzi nam to najgorzej, to prawda — pokiwała głową. Na kolejne jego słowa uśmiechnęła się jedynie lekko, bo uznała, że będzie na tyle miła, żeby nie powiedzieć, że nie gwarantuje, że to zadziała, bo doświadczenia w byciu ojcem miała tyle co on, czyli nic. Jedyną jej przewagą było to, że znała swoje rodzeństwo, a on nie znał swoich dzieci.
— Idziemy — przytaknęła, bo nie było sensu marnować czasu. Zanim przystąpili do rzeczywistej pracy wyjaśniła mu krok po kroku co musieli zrobić i jak zrobić, pokazując mu też rzeczy, które mogły być niejasne dla kogoś, kto nigdy nie brał udziału w takich działaniach. Thea wątpiła, aby miała zarazić ojca swoją pasją do pomagania innym, szczególnie zwierzętom. Dla niej wolontariat w schronisku był chlebem powszednim i starała się zawsze znaleźć na niego czas. Bywała tutaj regularnie, zajmując się nie tylko tymi przyjemnymi rzeczami, jak wyprowadzanie czworonogów czy realizowanie im treningów, ale też taką praca, jak teraz, czyli sprzątaniem psich kojców, w których na co dzień mieszkały. I to w używanych kaloszach.
erlantz henderson
— Ja po prostu często się krzywię — wzruszyła ramionami. — To nie zawsze coś osobistego, tak już mam — wyjaśniła, chociaż oczywiście nie zawsze było tutaj kluczowe. Trudno czasami zapewne było odgadnąć, dlaczego krzywi się w danym momencie: czy tym razem to personalne, czy może jednak po prostu taką ma twarz. Nie zawsze też spieszyła z wyjaśnieniem, jakie były powody. Ale chyba z czasem ludzie uczyli się to rozpoznawać, bo Ci, którzy byli blisko niej w życiu zdawali się nie mieć z tym aż takiego problemu.
— Taaaak, ja podziękuję, jak coś — pokiwała lekko głową. — Ale Ciebie mogę ostrzec, żebyś mógł sobie sprawić takie, jak Ci pasują — dodała lekko, starając się tego nie oceniać. To nie tak, że nie miała w szafie drogich ubrań (w dodatku takich, których prawie nie było, więc no byłaby straszną hipokrytką), ale jednak w takich momentach nie było dla niej to zupełnie istotne. To w końcu praca. Nie ma sensu wydawać kilku stów więcej dla logo jakiegoś brandu, skoro i tak czyste te kalosze po robocie nie będą, a nikt tu im też zdjęcia nie zrobi.
— Nie wychodzi nam to najgorzej, to prawda — pokiwała głową. Na kolejne jego słowa uśmiechnęła się jedynie lekko, bo uznała, że będzie na tyle miła, żeby nie powiedzieć, że nie gwarantuje, że to zadziała, bo doświadczenia w byciu ojcem miała tyle co on, czyli nic. Jedyną jej przewagą było to, że znała swoje rodzeństwo, a on nie znał swoich dzieci.
— Idziemy — przytaknęła, bo nie było sensu marnować czasu. Zanim przystąpili do rzeczywistej pracy wyjaśniła mu krok po kroku co musieli zrobić i jak zrobić, pokazując mu też rzeczy, które mogły być niejasne dla kogoś, kto nigdy nie brał udziału w takich działaniach. Thea wątpiła, aby miała zarazić ojca swoją pasją do pomagania innym, szczególnie zwierzętom. Dla niej wolontariat w schronisku był chlebem powszednim i starała się zawsze znaleźć na niego czas. Bywała tutaj regularnie, zajmując się nie tylko tymi przyjemnymi rzeczami, jak wyprowadzanie czworonogów czy realizowanie im treningów, ale też taką praca, jak teraz, czyli sprzątaniem psich kojców, w których na co dzień mieszkały. I to w używanych kaloszach.
erlantz henderson


about me
aktualnie nie zapomina o leighton, ale nadal jest gówniany w byciu ojcem

Nie wciskał się w jej karierę ze złotymi radami tak długo, jak robiła coś, co faktycznie jej pasowało. Gdyby przyjechał tutaj i odkrył, że była nieszczęśliwa, polewając pijanym ludziom drinki, wtedy z pewnością zaoferowałby jakieś wsparcie ze swojej strony — tak, by jednak mogła znaleźć nieco wygodniejsze dla siebie zajęcie. Sam Erlantz mógł mieć mnóstwo wad i bardzo łatwo było mu kilka nieprzyjemnych kwestii zarzucić, ale jednak pieniądze, które zarobił przez całą swoją karierę, umożliwiały jego dzieciom prowadzenie wygodnego życia tak długo, jak tego potrzebowali. Chociaż niekoniecznie chcieli z nich prawdopodobnie korzystać, mając nadal sporo żalu do niego. nad którym oczywiście pracował — bardzo uparcie i z szerokim uśmiechem na ustach.
— Wyglądasz dzięki temu super groźnie. Czy to próba odstraszenia namolnych absztyfikantów? — zapytał bardzo poważnym tonem, adekwatnym do słowa, które użył. Nie znaczyło to jednak wcale, że zapomniał o szerokim uśmiechu, czując prawdziwą dumę z powodu tego, jak zgrabnie badał teren, czy kogoś miała, czy niekoniecznie. Prawdopodobnie zbyt szybko, bo ledwo zarejestrował, że była już wystarczająco dorosła, by móc prowadzić samochód i na co dzień pracowała w schronisku — jeszcze długa droga, zanim uzna, że ją jakkolwiek znał.
— Dobrze, ja na pewno skorzystam, bo te nie do końca do mnie pasują — przyznał, zerkając na niego trochę krytycznie. Nawet nie chodziło o brak loga, które podnosiłoby znacząco ich wartość. Były smutne, zupełnie niedopasowane do stylu Erlantza, który przecież bez względu na okoliczności, pozostawał bardzo eleganckim mężczyzną. I może nawet przeszło mu przez myśl, że lepiej byłoby, gdyby nie zgrywał takiego ważniaka w tak małych kwestiach, ale było to zwyczajnie silniejsze od niego.
— To miłe — przyznał szczerze, bo jednak jakoś milej było wiedzieć, że jego dzieci się dogadywały. Wprawdzie nie z nim, ale to była rzecz, nad którą planował popracować. Aktualnie poczynił i tak spory krok do przodu — jeśli weźmie się pod uwagę, że za pierwszym razem Thea chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, a aktualnie zatrudniała go do współpracy w schronisku. Co może i nie stanowiło wymarzonej formy spędzania czasu z dzieckiem, ale było akceptowalne. Tak długo, jak po prostu chciała, by tu był.
Pracował bez marudzenia, starając się wykonywać wszystko tak, jak poinstruowała go Thea. Nie krzywił się, nawet gdy poczuł pierwsze strużki potu i natrafił na coś, czego zapach na pewno na dłużej utknie mu w nozdrzach. — Czy możemy potem zorganizować jakąś nagrodę dla siebie? Dobry obiad albo coś? — zapytał, przerywając ciszę, która na chwilę zapanowała. Wizja nagrody w postaci jakiegoś fancy jedzenia na pewno umiliłaby mu ten dzień jeszcze mocniej — chociaż i tak należało go pochwalić, bo marudził jedynie w swojej głowie. Nie robił tego na głos, nie chcąc, by poczuła frustrację, że go tu ściągnęła.
— Wyglądasz dzięki temu super groźnie. Czy to próba odstraszenia namolnych absztyfikantów? — zapytał bardzo poważnym tonem, adekwatnym do słowa, które użył. Nie znaczyło to jednak wcale, że zapomniał o szerokim uśmiechu, czując prawdziwą dumę z powodu tego, jak zgrabnie badał teren, czy kogoś miała, czy niekoniecznie. Prawdopodobnie zbyt szybko, bo ledwo zarejestrował, że była już wystarczająco dorosła, by móc prowadzić samochód i na co dzień pracowała w schronisku — jeszcze długa droga, zanim uzna, że ją jakkolwiek znał.
— Dobrze, ja na pewno skorzystam, bo te nie do końca do mnie pasują — przyznał, zerkając na niego trochę krytycznie. Nawet nie chodziło o brak loga, które podnosiłoby znacząco ich wartość. Były smutne, zupełnie niedopasowane do stylu Erlantza, który przecież bez względu na okoliczności, pozostawał bardzo eleganckim mężczyzną. I może nawet przeszło mu przez myśl, że lepiej byłoby, gdyby nie zgrywał takiego ważniaka w tak małych kwestiach, ale było to zwyczajnie silniejsze od niego.
— To miłe — przyznał szczerze, bo jednak jakoś milej było wiedzieć, że jego dzieci się dogadywały. Wprawdzie nie z nim, ale to była rzecz, nad którą planował popracować. Aktualnie poczynił i tak spory krok do przodu — jeśli weźmie się pod uwagę, że za pierwszym razem Thea chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, a aktualnie zatrudniała go do współpracy w schronisku. Co może i nie stanowiło wymarzonej formy spędzania czasu z dzieckiem, ale było akceptowalne. Tak długo, jak po prostu chciała, by tu był.
Pracował bez marudzenia, starając się wykonywać wszystko tak, jak poinstruowała go Thea. Nie krzywił się, nawet gdy poczuł pierwsze strużki potu i natrafił na coś, czego zapach na pewno na dłużej utknie mu w nozdrzach. — Czy możemy potem zorganizować jakąś nagrodę dla siebie? Dobry obiad albo coś? — zapytał, przerywając ciszę, która na chwilę zapanowała. Wizja nagrody w postaci jakiegoś fancy jedzenia na pewno umiliłaby mu ten dzień jeszcze mocniej — chociaż i tak należało go pochwalić, bo marudził jedynie w swojej głowie. Nie robił tego na głos, nie chcąc, by poczuła frustrację, że go tu ściągnęła.

about me
nobody gets me, you do

(bingo: slang)
Jej aktualnie udało się znaleźć swoją drogę — na razie nadal to czuła, więc wierzyła, że obrała dobry kierunek i rzeczywiście da jej to szczęście i spełnienie zawodowe. Była co prawda jeszcze dość daleko uzyskania uprawnień do wykonywania zawodu, nie mówiąc już o szukaniu pracy bardziej konkretnej niż asystentka weterynarza w schronisku i wolontariuszka, ale to nic. Szła do przodu, to było najważniejsze po dość długim czasie, gdy nieco sparaliżowana strachem przed presją i popełnieniem błędów stała w miejscu.
— Nie wiem, chyba nie. Może bardziej tego, że mam metr pięćdziesiąt i muszę jakoś zapracować na to, żeby ludzie traktowali mnie poważnie — wzruszyła lekko ramionami. Nie pociągnęła tematu namolnych absztyfikantów, bo chyba nawet nie wpadła na to, że do tego właśnie pił i próbował dowiedzieć się, czy kogoś miała. Cóż, może dlatego, że nie miała. W innym przypadku pewnie łatwiej skojarzyć takie kwestie.
— W porządku. Ale teraz bierzmy się do roboty — pokiwała lekko głową, planując rzeczywiście dać mu znać, jeśli kiedyś jeszcze uzna, że może powinna skorzystać z jego pomocy w takich okolicznościach. — We’re not here to fuck spiders, old mate — rzuciła żartobliwie, co było całkiem sporym postępem w ich relacji chyba, bo nie żartowała sobie złośliwie z niego, a tak po prostu. No cóż, naprawdę chyba okazywała się w ostatecznym rozrachunku bardziej miękka, niż chciała i niż próbowała uchodzić.
— Jasne, możemy — zgodziła się bez wahania, bo przecież czemu nie. — Myślę, że nawet się należy, Tobie szczególnie — tak, był to sposób na wyrażenie tego, że była pozytywnie zaskoczona tym, że Erlantz rzeczywiście wziął się do roboty. Spodziewała się chyba raczej, że może i przystąpi do podjęcia próby, ale ostatecznie skończy się na tym, że będzie więcej gadał niż sprzątał. A jednak, rzeczywiście wziął się do roboty. — Jesteś bardziej team psy czy team koty? — zapytała nagle, bo w sumie przecież to nie tak, że w schronisku mieli tylko psy. — Czy Ty właściwie lubisz zwierzęta? — w sumie chyba od tego powinna zacząć. I tak, sama właśnie próbowała się czegoś o nim dowiedzieć. Złote dziecko. I najwyraźniej ta ich wspólna praca i rozmowa nie okazała się aż taka zła i czas minął im względnie przyjemnie. Co było dość mocno zaskakujące, ale jednak nie marudziła. Na obiad również, bo jednak zrobiła się dość głodna i gdy już porządnie umyli ręce i założyli własne buty, to udali się do jakiejś smacznej knajpki.
koniec, erlantz henderson