

about me
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea


about me
but suddenly, nothing is the way that it was. is this what it feels like to love someone?

003.
Daphne nie była najlepsza w zarządzaniu pieniędzmi. Mogła zdawać sobie z tego sprawę, ale nie sprawiało to, że wprowadzała jakiegokolwiek zmiany w swoim podejściu. W jej życiowej hierarchii jedzenie znajdowało się dopiero na drugim miejscu, ustępując miejsca malowaniu.
Nic dziwnego, że chwilę po tym, jak tylko na koncie zobaczyła przelew, napisała do Thei, z zamiarem wyciągnięcia jej na zakupy. I o ile w przypadku kogoś innego, hasło to mogłoby oznaczać raczej błąkanie się po sklepach z ubraniami, tak w przypadku Daphne nie było wątpliwości, że chodziło o uzupełnienie zapasów przyrządów do malowania. A że wiedziała, że Thea miała odrobin gorszy okres w swoim życiu, to nie planowała być aż tak samolubna — jak tylko Daphne skompletuje wszystko to, co powoli jej się kończyło, będą mogły przejść się na jakieś leczące złamane serce jedzenie. Przynajmniej miała nadzieję, ze takie znajdą w Lorne, bo jako osoba niebywająca raczej w związkach, miała gówniane pojęcie, co faktycznie działało. A co niekoniecznie.
Chwyciła zestaw farb akrylowych, przyglądając im się z uwagą, a potem podała go Thei, by i ta mogła rzucić na nie swoim okiem.
— Sądzisz, że ten zielony, który się tu znajduje, jest pastelowym zielonym? — zapytała bardzo poważnie. Bo jeśli w grę wchodziło malowanie, to była zdecydowanie najpoważniejszą wersją siebie, na jaką zazwyczaj było ją stać. Chwyciła inny zestaw i przechyliła go pod światło, chcąc ocenić, czy faktycznie był w nich odcień, jakiego poszukiwała. Mogła niby uzyskać go samodzielnie, ale dotychczas wszystkie próby z kolorami, które miała już w swoim arsenale, niekoniecznie spełniały jej oczekiwania.
— Zaczęłam się zastanawiać, czy nie wystawić swojej oferty w internecie — przyznała nagle, z bardzo poważną miną. Wprawdzie praca i podcast pochłaniały znaczną część czasu, ale nie zamierzała rezygnować z malowania. Dlatego chciała wciskać możliwie najwięcej czasu przy płótnie. A gdyby na tym zarabiała, to — jak łatwo się domyślić — byłoby to dodatkową motywacją. — Widziałam, że teraz ludzie jeżdżą na śluby i malują w czasie ślubu obrazy. Co sprawiło, że pomyślałam, że mogłabym skierować ofertę do jakichś małżeństw młodych, żeby sobie strzelili jakiś ładny akt. No bo pomyśl… za kilka lat będą pewnie znudzeni i niekoniecznie chętni na jakiś seks, tak myślę, wtedy by sobie na widok tego obrazu przypominali, że kiedyś to byli młodzi, chętni i pewnie ładniejsi — wyjaśniła. Jakaś starsza pani, wybierająca z wnuczką farby minęła je, krzywiąc się na wszystkie te herezje, które wygadywała Daphne. Ona jednak się tym nie przejmowała i przyglądała Thei uparcie, szukając jakiejś aprobaty dla pomysłu, który zrodził się w jej głowie przed kilkoma dniami.

about me
nobody gets me, you do

023.
Thea całkiem lubiła spędzać czas na artystycznych zajęciach i chociaż sama częściej rysowała niż malowała, brudząc się przy tym nieziemsko węglem, to i tak wiedziała, że znajdzie tutaj coś, co może jej się przydać. I być może nawet najdzie ją ochota, aby to kupić. Na razie trudno było stwierdzić, czy to się zdarzy, bo przeglądała kolejne przybory bez większego zaangażowania, jakby liczyła na to, że coś ją natchnie samo, bez zapoznania się z tym bliżej i uzna, że może to zabrać do domu. Jej życie było aktualnie dość dziwne i sama nie wiedziała, czy bardziej przez to, że rozstała się z Freddiem, czy może jednak przez to, że jej ojciec sobie magicznie przypomniał, że ma dzieci, więc postanowił do nich wrócić i zacząć się interesować, co słychać.
— Nie wydaje mi się, ale możesz chyba go w odpowiednich proporcjach zmieszać z bielą na palecie i wyjdzie dokładnie taki, jakiego potrzebujesz? — podsunęła. Opakowanie sugerowało raczej trawiasty odcień, ale nie od dziś wiadomo, że mogło się to znacząco różnić. Na szczęście otrzymywanie innych kolorów nie było aż takim problemem. Chociaż Thea nie pamiętała chyba za bardzo żadnych zasad poza tym, że żółty i niebieski daje zielony. Mimo to raczej chyba szybciej uda jej się dojść do perfekcji robiąc to samodzielnie niż znaleźć idealny kolor w niewielkim sklepiku w Lorne Bay. Chyba. A może Thea po prostu była aktualnie trochę negatywnie nastawiona do świata.
— Zawsze to jakaś dodatkowa kasa no i będziesz miała powód, żeby malować, a nie szukać wymówek — ona uważała, że ma to sporo sensu. — A dasz radę to pogodzić z podcastem? — nie miała pojęcia ile zabiera jej czasu ta robota, ale podejrzewała, że jednak sporo. W końcu to nie było tylko spotkanie na 40 minut, aby sobie pogadać do mikrofonu.
— Myślisz, że będą stawać naprzeciwko swoich aktów i mówić ach, kiedyś to było..? — zapytała z lekkim rozbawieniem. — I od kiedy malujesz akty? — przegapiła gdzieś tę informację. Albo ja ją przegapiłam w jej karcie, to też mogło się zdarzyć, ale planuję zrzucić to na Amaltheę. — Może też bym się do Ciebie zgłosiła… — mruknęła, już bardziej do siebie, bo w sumie nagle uznała, że czemu nie. Chociaż skoro Daphne miała wyrywać jej brata, to niech lepiej poleci jej kogoś innego.
daphne mortensen

about me
but suddenly, nothing is the way that it was. is this what it feels like to love someone?

Takie sklepy były dla Daphne odpowiednikiem fabryki czekolady. Wszystko ją zachwycało i zachęcało do tego, by wrzuciła to do koszyka. Próbowała racjonalnie podejść do tematu, ale prawda była taka, że niewiele o rozsądku z własnego doświadczenia przecież wiedziała. Domyślała się jednak, że Thea była idealną osobą do tego, by jej tego dnia towarzyszyła. Ktokolwiek inny, nieco mniej wrażliwy na sztukę, pewnie irytowałby ją potwornie, nie ekscytując się tym asortymentem tak, jak powinien. A jednak Daphne lubiła przesadzać — także w traktowaniu siebie, jak najprawdziwszą artystkę.
— Niby tak, ale próbowałam z kilkoma i żaden nie był satysfakcjonujący — przyznała i wydęła usta, wyraźnie niezadowolona. Może było to jedynie wygodne usprawiedliwienie na chęć kupienia sobie kolejnych farb, ale nie kłamała — naprawdę kilkakrotnie próbowała osiągnąć wymarzony, pastelowy odcień, ale nigdy to, co udało jej się wypracować z farbami, które już posiadała, nie było odpowiednio satysfakcjonujące. Bo nawet jeśli i teraz go nie znajdzie, to i tak wybierze sobie jakieś nowe — w ramach pocieszenia.
— Tak, na pewno. Najwyżej rzucę pracę barmanki — wzruszyła ramionami. Wprawdzie te początkowe współprace, które zdołała złapać, nie były na tyle obiecujące, by mogła wykonać tak szalony krok, ale wierzyła, że warto zainwestować w realizację marzeń. Tym bardziej jeśli miała poświęcić po prostu pracę, której wcale nie lubiła.
— Tak, dokładnie — potwierdziła, bo właśnie tak to sobie wyobrażała. Ona też wierzyła w to, że za kilkanaście lat, gdy już będzie szukała skutecznych sposobów na zmarszczki, na widok swoich zdjęć z tego okresu, będzie wzdychała nad tym, jaka była piękna i młoda. — Właśnie chcę zacząć. I totalnie możesz, byłabyś nawet pierwsza! — zawołała podekscytowana. Jeszcze nie wiedziała, czy oglądanie nago ludzi będzie dla niej naturalne, czy może nie będzie mogła się powstrzymać przed osądzającym spojrzeniem i złośliwymi uśmieszkami, gdy uzna, że zasługiwali na to. Dlatego mogła poćwiczyć na Thei — nie widząc oczywiście takiego zgrzytu, który wystąpi w przyszłości. Bo jeszcze do głowy jej nie przyszło w ogóle, że może kiedyś widzieć go nagiego, fuj.

about me
nobody gets me, you do

Było to jedno z tych miejsc, w których niezliczona ilość kolorów nie działała na nią drażniąco. Nie było ich przesadnie wiele, a ostatnio miała wrażenie, że nawet jakoś nagle jeszcze mniej niż kiedyś, ale podejrzewała, że wiązało się to z dość ponurym nastrojem, który ostatnimi czasy odczuwała. Przyglądała się w spokoju i bardzo uważnie kolorom farb, kredek i pisaków, a także całej reszcie magicznych rzeczy, które służyły do szeroko pojętego rękodzieła, jednocześnie mając ochotę kupić to wszystko i nie czując większej chęci, aby z tego korzystać. Dobrze więc, że to nie ona miała robić dzisiaj zakupy.
— Rozumiem — pokiwała lekko głową, przesuwając palcami po zakrętkach słoiczków, w których znajdowały się różne odcienie zielonych farb. — A ten? — podała jej jeden z nich, który miała wrażenie, że mógł spełniać kryteria. — Albo ten lub ten? — wyciągnęła z przegródek kolejne dwa, oglądając jeden z nich pod słońce, dzięki czemu farba wydawała się jeszcze odrobinę jaśniejsza. — Jeśli żaden z nich nie będzie idealny, to możemy spróbować razem dojść do tego, o który Ci chodzi — dodała jeszcze luźno, posyłając jej krótki uśmiech, gdy podniosła wzrok na twarz przyjaciółki, aby zaraz wrócić do oglądania asortymentu dostępnego w sklepie.
— To całkiem odważne, ale jeśli uznasz, że to czas, to będę Ci kibicować — zapewniła ją. Była w tym całkiem dobra, mogłaby zapytać Freddiego, ale przecież nie miała nawet okazji go poznać, zanim wszystko diabli wzięli. Niemniej, nawet jeśli doświadczenia najświeższe dotyczące skutków miała nie najprzyjemniejsze, to nie zamierzała tego sobie na niej odbijać.
— Ale czekaj, nie chcesz chyba malować tych aktów na ślubach? — przypomniało jej się nagle, że wspominała coś o malowaniu na ślubach, ale trochę zdążyła się w tym wszystkim pogubić. Zmarszczyła więc brwi, zerkając na nią nieco ostrożnie, odgarniając włosy za uszy. — Bo jeśli tak, to jednak pojebane — nie miała zamiaru jej oszukiwać, że widzi to jakoś inaczej. Miała jednak nadzieję, że te kwestie były ze sobą nie do końca związane i po prostu Daphne przeskakiwała szybko z tematu na temat. Albo ona jakoś wolno kojarzyła.
— Och, to zaszczyt — przyznała. — Dam Ci znać, bo muszę to jeszcze przemyśleć, czy jestem wystarczająco odważna — mogła to jak najbardziej rozważyć całkiem na poważnie, ale nie była przekonana, czy aby na pewno będzie w stanie się na to zdecydować. Nie przez Daphne ani nie przez swojego brata tym bardziej, ale głównie przez samą siebie i fakt, że aktualnie nie był to najlepszy czas w jej życiu. — A co u Ciebie poza tym, że szukasz idealnego zielonego i będziesz malować nagich ludzi? — zapytała, uznając że powinna się trochę postarać być porządną przyjaciółką.
daphne mortensen
— Rozumiem — pokiwała lekko głową, przesuwając palcami po zakrętkach słoiczków, w których znajdowały się różne odcienie zielonych farb. — A ten? — podała jej jeden z nich, który miała wrażenie, że mógł spełniać kryteria. — Albo ten lub ten? — wyciągnęła z przegródek kolejne dwa, oglądając jeden z nich pod słońce, dzięki czemu farba wydawała się jeszcze odrobinę jaśniejsza. — Jeśli żaden z nich nie będzie idealny, to możemy spróbować razem dojść do tego, o który Ci chodzi — dodała jeszcze luźno, posyłając jej krótki uśmiech, gdy podniosła wzrok na twarz przyjaciółki, aby zaraz wrócić do oglądania asortymentu dostępnego w sklepie.
— To całkiem odważne, ale jeśli uznasz, że to czas, to będę Ci kibicować — zapewniła ją. Była w tym całkiem dobra, mogłaby zapytać Freddiego, ale przecież nie miała nawet okazji go poznać, zanim wszystko diabli wzięli. Niemniej, nawet jeśli doświadczenia najświeższe dotyczące skutków miała nie najprzyjemniejsze, to nie zamierzała tego sobie na niej odbijać.
— Ale czekaj, nie chcesz chyba malować tych aktów na ślubach? — przypomniało jej się nagle, że wspominała coś o malowaniu na ślubach, ale trochę zdążyła się w tym wszystkim pogubić. Zmarszczyła więc brwi, zerkając na nią nieco ostrożnie, odgarniając włosy za uszy. — Bo jeśli tak, to jednak pojebane — nie miała zamiaru jej oszukiwać, że widzi to jakoś inaczej. Miała jednak nadzieję, że te kwestie były ze sobą nie do końca związane i po prostu Daphne przeskakiwała szybko z tematu na temat. Albo ona jakoś wolno kojarzyła.
— Och, to zaszczyt — przyznała. — Dam Ci znać, bo muszę to jeszcze przemyśleć, czy jestem wystarczająco odważna — mogła to jak najbardziej rozważyć całkiem na poważnie, ale nie była przekonana, czy aby na pewno będzie w stanie się na to zdecydować. Nie przez Daphne ani nie przez swojego brata tym bardziej, ale głównie przez samą siebie i fakt, że aktualnie nie był to najlepszy czas w jej życiu. — A co u Ciebie poza tym, że szukasz idealnego zielonego i będziesz malować nagich ludzi? — zapytała, uznając że powinna się trochę postarać być porządną przyjaciółką.
daphne mortensen

about me
but suddenly, nothing is the way that it was. is this what it feels like to love someone?

Daphne miała swoją teorię, która zakładała, że miejsca jak te — pełne artykułów papierniczych i produktów do wykonywania samodzielnego rękodzieła, istniały przede wszystkim po to, by działać kojąco. Chwilami ciężko było jej zachować umiar i rozsądek, tym bardziej ostatnio, gdy podcast zaczął dostarczać jej trochę dodatkowego zarobku, który aż prosił się o to, by wydać go na szeroko pojęte głupoty. Próbowała jednak podejść odrobię rozsądniej do tematu, wiedząc, że nadal żyła jak księżniczka, którą nigdy nie była. Pieniądze kończyły się za szybko, bez względu na to, ile ich wpadało.
— O, ten jest obiecujący — przyznała, wyciągając rękę w stronę Thei, by podała jej kolor, któremu się przyglądała. Nie potrafiła jednoznacznie określić, czy spełniał jej wymagania, ale na pewno wydawał się całkiem satysfakcjonujący. — Chociaż może wezmę oba — stwierdziła, wzruszając ramionami, porzucając myśl o rozsądku, która miała jej przyświecać przez całe zakupy, powstrzymując Daphne przed pakowaniem do koszyka wszystkiego, co wyda jej się wystarczająco ładne.
— Jak nie, to znajdę coś innego. Jest jeszcze dużo prac, w których mogę być chujowa — zauważyła. W końcu nienawidziła stać za barem i obsługiwać pijanych, natrętnych kolesi. Wierzyła, że podobnie gardziłaby praca kelnerki, czy serwowaniem ciasta w uroczych cukierenkach. Nie miała jedynie pewności, że właściciele zechcą ją zatrudnić, ale jak się postara, potrafiła robić naprawdę miłe wrażenie.
— Nie no, później. Na byłoby dziwnie — przyznała, chociaż i tak zrobiła zamyśloną minę, analizując sobie w głowie, czy może szłoby to jakoś połączyć. W tej chwili nie miała na to specjalnej wizji, ale niewykluczone, że ta niedługo pojawi się w jej głowie. A wówczas ją po prostu zrealizuje, bo co będzie stało jej na przeszkodzie? Skinęła na jej słowa głową powoli, nie naciskając, bo domyślała się, że może nie chcieć teraz pozować, skoro była trochę w dołku.
— W sumie to nic takiego, ale dostałam ostatnio propozycję współpracy. Chcą, żebym w podcaście zareklamowała jakieś tam rowery i zastanawiam się, jak to ugryźć. Może powiem, że nic mnie tak w życiu nie wkurwia jak typy w autach, trąbiący na ludzi na rowerach? — zapytała. Nie była jeszcze do końca pewna, czy tak chciała to ugryźć, ale na szczęście miała jeszcze trochę czasu, zanim nagra materiał promocyjny. — A właśnie, bo ja tutaj tylko o tym zielonym, ale może chcesz coś pomalować ze mną? Weźmiemy jakieś jeszcze farby i możemy namalować brzydkich grajków z gitarą, a jak nie chcesz jeszcze, to po prostu namalujemy coś ładnego — zaproponowała. Może wtedy będzie jej jakoś milej w życie. Nie wiedziała, bo nie posiadała zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodziło o złamane serce.
— O, ten jest obiecujący — przyznała, wyciągając rękę w stronę Thei, by podała jej kolor, któremu się przyglądała. Nie potrafiła jednoznacznie określić, czy spełniał jej wymagania, ale na pewno wydawał się całkiem satysfakcjonujący. — Chociaż może wezmę oba — stwierdziła, wzruszając ramionami, porzucając myśl o rozsądku, która miała jej przyświecać przez całe zakupy, powstrzymując Daphne przed pakowaniem do koszyka wszystkiego, co wyda jej się wystarczająco ładne.
— Jak nie, to znajdę coś innego. Jest jeszcze dużo prac, w których mogę być chujowa — zauważyła. W końcu nienawidziła stać za barem i obsługiwać pijanych, natrętnych kolesi. Wierzyła, że podobnie gardziłaby praca kelnerki, czy serwowaniem ciasta w uroczych cukierenkach. Nie miała jedynie pewności, że właściciele zechcą ją zatrudnić, ale jak się postara, potrafiła robić naprawdę miłe wrażenie.
— Nie no, później. Na byłoby dziwnie — przyznała, chociaż i tak zrobiła zamyśloną minę, analizując sobie w głowie, czy może szłoby to jakoś połączyć. W tej chwili nie miała na to specjalnej wizji, ale niewykluczone, że ta niedługo pojawi się w jej głowie. A wówczas ją po prostu zrealizuje, bo co będzie stało jej na przeszkodzie? Skinęła na jej słowa głową powoli, nie naciskając, bo domyślała się, że może nie chcieć teraz pozować, skoro była trochę w dołku.
— W sumie to nic takiego, ale dostałam ostatnio propozycję współpracy. Chcą, żebym w podcaście zareklamowała jakieś tam rowery i zastanawiam się, jak to ugryźć. Może powiem, że nic mnie tak w życiu nie wkurwia jak typy w autach, trąbiący na ludzi na rowerach? — zapytała. Nie była jeszcze do końca pewna, czy tak chciała to ugryźć, ale na szczęście miała jeszcze trochę czasu, zanim nagra materiał promocyjny. — A właśnie, bo ja tutaj tylko o tym zielonym, ale może chcesz coś pomalować ze mną? Weźmiemy jakieś jeszcze farby i możemy namalować brzydkich grajków z gitarą, a jak nie chcesz jeszcze, to po prostu namalujemy coś ładnego — zaproponowała. Może wtedy będzie jej jakoś milej w życie. Nie wiedziała, bo nie posiadała zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodziło o złamane serce.

about me
nobody gets me, you do

Z tym Thea jak najbardziej mogła się zgodzić. Poukładane kolorystycznie produkty i harmonia, jaka panowała w takich przestrzeniach (o ile oczywiście były zadbane i nie wypełnione przy okazji krzykliwymi zeszytami i linijkami z brokatem w jednorożce) sprawiała, że człowiekowi było jakoś lepiej. Chociaż trochę i działało to nawet na nią — była przekonana, że aktualnie była dość trudnym przypadkiem, bo wykrzesanie z siebie odpowiedniego entuzjazmu, dość typowego dla jej osoby, było ostatnio bardzo trudne nawet, gdy pracowała w schronisku i zajmowała się psami. Momentami aż żałowała, że nie miała już Zefira, który w końcu znalazł stały dom — wtedy przynajmniej miała wielkiego, puchatego psa, który jak widział, że jego tymczasowa właścicielka leży na łóżku gapiąc się bez celu w sufit i jest ewidentnie smutna, to przychodził się przytulić. Co było najsłodsze, szczególnie że był większy od niej, jak sobie leżał obok.
— Polecam swoje usługi, jakiegoś jeszcze szukamy? — zapytała, przeglądając kolejne tubki i słoiczki z farbami. — Malowałaś kiedyś na szkle? — zapytała, bo akurat złapała farby przeznaczone do tego. Ona robiła to ostatni raz w szkole na plastyce i w sumie wspominała całkiem miło. Malowanie na szkle dawało ciekawy efekt i człowiek czuł się, jakby co najmniej tworzył witraże. — Możemy zrobić witraże, ale mało sakralne, bo czemu niby miałyby być tylko takie — stwierdziła, biorąc w sumie to pudełko, w którym były farby do szkła, planując je kupić. I kilka kolorów dodatkowo, bo przecież nie będą się ograniczać.
— Też prawda — zgodziła się z nią. — Raczej takiej dorywczej pracy w Lorne nie zabraknie, skoro nawet zimą, gdy ja myślę o noszeniu ciepłych swetrów, nie brakuje tutaj turystów — zauważyła, zgodnie z prawdą. Jesienno-zimowa aura aktualnie totalnie wpisywała się w jej nastrój i nawet ona rzeczywiście szwędała się nieco częściej po domu i po miasteczku w swetrach i bluzach. Co jednak nie do końca pasowało do jej stylu, który nie zakrywał za dużo na co dzień.
Pokiwała głową z ulgą przyjmując informację, że nie planowała robić tego w trakcie ślubu. Pewnie znalazłby się ktoś, kto by się skusił na takie coś, ale jednak mogłoby być naprawdę dziwnie i niekomfortowo, przede wszystkim dla Daphne.
— Myślę, że możesz. I coś o bezpieczeństwie, żeby ludzie nie martwili się o swoje fryzury i zakładali kask. Weź poszukaj jeszcze współpracy z jakimś żelem do włosów czy innym stylizatorem, to już w ogóle dwie pieczenie na jednym ogniu — być może odrobinę gadała głupoty, ale przyszło jej to do głowy, więc dzieliła się z nią od razu.
— Możemy malować. Może lepiej nie grajków z gitarą, bo przychodzi mi do głowy tylko jeden niebrzydki, który w dodatku wrócił na trochę do miasta, ale jakieś obsceniczne witraże czemu nie — trochę zaginam czasoprzestrzeń, ale to nic. Uznałam, że mogę, bo przecież to była ważna kwestia, o której Amalthea musiała się wygadać. — Poza tym, mówiłam Ci, że mój ojciec też uznał, że wróci do Lorne i postanowi być ojcem? O 25 lat za późno? — pokręciła głową. — Nie wiem, chyba jest jakiś pierdolony zlot lokalnych gwiazd, może powinnam zapytać burmistrza, czy coś organizuje i dlaczego moim kosztem? — tak naprawdę nie podejrzewała o to burmistrza, skoro był zajęty udawaniem kowbojskiego złoczyńcy, ale nieważne. Musiała trochę pomarudzić.
daphne mortensen
— Polecam swoje usługi, jakiegoś jeszcze szukamy? — zapytała, przeglądając kolejne tubki i słoiczki z farbami. — Malowałaś kiedyś na szkle? — zapytała, bo akurat złapała farby przeznaczone do tego. Ona robiła to ostatni raz w szkole na plastyce i w sumie wspominała całkiem miło. Malowanie na szkle dawało ciekawy efekt i człowiek czuł się, jakby co najmniej tworzył witraże. — Możemy zrobić witraże, ale mało sakralne, bo czemu niby miałyby być tylko takie — stwierdziła, biorąc w sumie to pudełko, w którym były farby do szkła, planując je kupić. I kilka kolorów dodatkowo, bo przecież nie będą się ograniczać.
— Też prawda — zgodziła się z nią. — Raczej takiej dorywczej pracy w Lorne nie zabraknie, skoro nawet zimą, gdy ja myślę o noszeniu ciepłych swetrów, nie brakuje tutaj turystów — zauważyła, zgodnie z prawdą. Jesienno-zimowa aura aktualnie totalnie wpisywała się w jej nastrój i nawet ona rzeczywiście szwędała się nieco częściej po domu i po miasteczku w swetrach i bluzach. Co jednak nie do końca pasowało do jej stylu, który nie zakrywał za dużo na co dzień.
Pokiwała głową z ulgą przyjmując informację, że nie planowała robić tego w trakcie ślubu. Pewnie znalazłby się ktoś, kto by się skusił na takie coś, ale jednak mogłoby być naprawdę dziwnie i niekomfortowo, przede wszystkim dla Daphne.
— Myślę, że możesz. I coś o bezpieczeństwie, żeby ludzie nie martwili się o swoje fryzury i zakładali kask. Weź poszukaj jeszcze współpracy z jakimś żelem do włosów czy innym stylizatorem, to już w ogóle dwie pieczenie na jednym ogniu — być może odrobinę gadała głupoty, ale przyszło jej to do głowy, więc dzieliła się z nią od razu.
— Możemy malować. Może lepiej nie grajków z gitarą, bo przychodzi mi do głowy tylko jeden niebrzydki, który w dodatku wrócił na trochę do miasta, ale jakieś obsceniczne witraże czemu nie — trochę zaginam czasoprzestrzeń, ale to nic. Uznałam, że mogę, bo przecież to była ważna kwestia, o której Amalthea musiała się wygadać. — Poza tym, mówiłam Ci, że mój ojciec też uznał, że wróci do Lorne i postanowi być ojcem? O 25 lat za późno? — pokręciła głową. — Nie wiem, chyba jest jakiś pierdolony zlot lokalnych gwiazd, może powinnam zapytać burmistrza, czy coś organizuje i dlaczego moim kosztem? — tak naprawdę nie podejrzewała o to burmistrza, skoro był zajęty udawaniem kowbojskiego złoczyńcy, ale nieważne. Musiała trochę pomarudzić.
daphne mortensen

about me
but suddenly, nothing is the way that it was. is this what it feels like to love someone?

Gdyby miała psa, to z pewnością by go jej zaoferowała. Chciałaby być bardziej przydatna w czasie, gdy Thea próbuje leczyć złamane serce, ale miała jedynie głupie komentarze, sporo historii o samej sobie i chęci. Jej próba podniesienia na duchu nie była w żaden sposób poparta osobistymi doświadczeniami, bo dotychczas nigdy nie zdołała stworzyć na tyle poważnej relacji, by można było mówić o zakochaniu się. A co dopiero o złamanym sercu, czy leczeniu go. Czuła się więc średnio w tej sprawie przydatna, co bardzo mocno ją życiowo oburzało.
— Może jakiś ładny granat? — zapytała, mrużąc oczy, bo przypomniała sobie, że ostatnio marudziła też na niedosyt tego odcienia. — Raz, ale pijana — przyznała, więc nie była obiektywna. Nie pamiętała też za bardzo, czy było to miłe, czy wręcz przeciwne — irytowało ja, bo za bardzo przywykła do płótna. Uniosła brwi, gdy usłyszała jej propozycję i pokiwała głową, wyraźnie zainteresowana taką możliwością. Tak długo, jak były sakralne, bo jednak nie do końca kupowała ją moda na wciskanie maryjki w sztukę codzienną.
— O, dobrze kombinujesz — pochwaliła. Wprawdzie nie wiedziała na tym etapie, czy łączenie współprac było w dobrym tonie, ale nie było to coś, czego nie mogła się w łatwy sposób dowiedzieć. Dlatego musiała zapamiętać, by wieczorem spróbować wcielić ten plan w życie. Uniosła lekko brwi, zaskoczona jej słowami, bo Daphne utknęła na etapie, gdy ten jej cały grajek podpijał świat. Chyba z nie największym sukcesem, ale podobno się starał i czasem ktoś go tam na Instagramie chwalił. Pewnie sprawdzała, żeby w momencie, w którym postanowił zabawić się w Taylor Swift i nagrać coś o byłej, odpowiednio przygotować Theę.
— Fuj, żadnych grajków — potwierdziła zaraz potem, kiwając głową. Wprawdzie żaden nie zaszedł za skórę samej Mortensen, ale i tak był to warunek, na który bez wahania przystawała. Zamrugała kilkakrotnie, bo trochę za duże informacji nagle spłynęło na Daphne i zdążyła się już pogubić. — O, wyjebali go z Hollywood, czy kręci tu jakiś film? Uczy się do roli ojca? — zapytała, bo przecież wiedziała, że spisywał się w tym przez dwadzieścia pięć lat co najmniej gównianie. Biedna Thea, zdecydowanie potrzebowała malowania witraży.
— Ale to tłumaczy, dlaczego twój brat jest takim kutasem — przyznała nagle, kiwając głową. Gdyby użyła ładniejszego słowa względem Connella oznaczałoby to mniej więcej tyle, że była chora. Należało jej to wybaczyć, nie jej wina, że gówniany ojciec Henderson pomógł stworzyć takiego pajaca.
— Może jakiś ładny granat? — zapytała, mrużąc oczy, bo przypomniała sobie, że ostatnio marudziła też na niedosyt tego odcienia. — Raz, ale pijana — przyznała, więc nie była obiektywna. Nie pamiętała też za bardzo, czy było to miłe, czy wręcz przeciwne — irytowało ja, bo za bardzo przywykła do płótna. Uniosła brwi, gdy usłyszała jej propozycję i pokiwała głową, wyraźnie zainteresowana taką możliwością. Tak długo, jak były sakralne, bo jednak nie do końca kupowała ją moda na wciskanie maryjki w sztukę codzienną.
— O, dobrze kombinujesz — pochwaliła. Wprawdzie nie wiedziała na tym etapie, czy łączenie współprac było w dobrym tonie, ale nie było to coś, czego nie mogła się w łatwy sposób dowiedzieć. Dlatego musiała zapamiętać, by wieczorem spróbować wcielić ten plan w życie. Uniosła lekko brwi, zaskoczona jej słowami, bo Daphne utknęła na etapie, gdy ten jej cały grajek podpijał świat. Chyba z nie największym sukcesem, ale podobno się starał i czasem ktoś go tam na Instagramie chwalił. Pewnie sprawdzała, żeby w momencie, w którym postanowił zabawić się w Taylor Swift i nagrać coś o byłej, odpowiednio przygotować Theę.
— Fuj, żadnych grajków — potwierdziła zaraz potem, kiwając głową. Wprawdzie żaden nie zaszedł za skórę samej Mortensen, ale i tak był to warunek, na który bez wahania przystawała. Zamrugała kilkakrotnie, bo trochę za duże informacji nagle spłynęło na Daphne i zdążyła się już pogubić. — O, wyjebali go z Hollywood, czy kręci tu jakiś film? Uczy się do roli ojca? — zapytała, bo przecież wiedziała, że spisywał się w tym przez dwadzieścia pięć lat co najmniej gównianie. Biedna Thea, zdecydowanie potrzebowała malowania witraży.
— Ale to tłumaczy, dlaczego twój brat jest takim kutasem — przyznała nagle, kiwając głową. Gdyby użyła ładniejszego słowa względem Connella oznaczałoby to mniej więcej tyle, że była chora. Należało jej to wybaczyć, nie jej wina, że gówniany ojciec Henderson pomógł stworzyć takiego pajaca.
amalthea m. henderson [//oznaczenie]

about me
nobody gets me, you do

Nie życzyła jej tego ani trochę, bo okazało się to o wiele bardziej gówniane i przytłaczające, niż sobie mogła wyobrazić. Wcześniejsze relacje i odczucia po rozstaniach nagle zdawały się zupełnie nieistotne i takie błahe, nijakie w porównaniu do tego, jak czuła się aktualnie. Nie było to doświadczenie, które chciała mieć na koncie, zdecydowanie. Ale chyba należało się powoli z tym pogodzić. I może liczyć, że kiedyś po prostu jej przejdzie. I że następnym razem uda się bez takich atrakcji. Chociaż nie miała zielonego pojęcia, jaki niby miał być to następny raz i chyba mógł on zdarzyć się co najwyżej za sto lat, bo aktualnie zupełnie sobie tego nie wyobrażała.
— Ładny granta to zawsze dobry wybór — stwierdziła, zgodnie ze swoimi odczuciami. Lubiła ten kolor. Najlepiej, gdy był to granat, który praktycznie wpadał w czerń. Albo okazywał się czarnym z lekką poświatą. Ok, być może jednak jej złamane serce było widoczne również w jej upodobaniach kolorystycznych i przełoży się na jej sztukę.
— Polecam się, mogę zostać Twoim doradcą. W zamian, gdy już będziesz naprawdę sławna, będziesz mnie zabierać na te fancy imprezy dla influ — na pewno będą ją zapraszać na same najlepsze, bo totalnie na to zasługiwała. I była taka ładna, że na pewno uświetni każdą, ale to każdą imprezę swoją osoba, pięknie wyglądając na zdjęciach.
O sukcesach bądź ich braku owego grajka Amalthea nie wiedziała właściwie nic. Przestała nawet zaglądać praktycznie na instagrama przez dłuższy czas, bo miała serdecznie dość pytań dalszych znajomych o to, czy są razem, czy nie są i otwierania od nich wiadomości na temat Freddiego. Życzyła mu, rzecz jasna, jak najlepiej, ale jednak po prostu wolała się do tego zdystansować, bo i bez tego to wszystko było mocno przytłaczające i najzwyczajniej w świecie smutne. A ona i tak miała wrażenie, że wpadła do króliczej nory niczym ta pieprznięta Alicja, tylko że ona nawet nie goniła białego królika i nie dostała w środku ciastek zwiększających czy tam zmniejszajacych, tylko miejsce wypełnione po brzegi smutkiem i nie bardzo potrafiła się wydostać.
— Chyba coś odwalił, więc nie wiem. Może przyjechał sobie poprawić wizerunek i za tydzień zapyta nas, czy zgodzimy się na rodzinną sesję z nim dla People czy innego podobnego temu gówna — wzruszyła ramionami. — A może po prostu zniknie bez słowa, jak to ma w zwyczaju — oto i ona, Thea optymistka, widząca świat w samych pięknych kolorach.
— Mój brat jest kutasem? — zapytała, przenosząc spojrzenie na nią. — A co takiego zrobił, że zasłużył sobie na to piękne miano? — była ciekawa. Amalthea kochała swojego odrobinę starszego braciszka, więc nie zamierzała go oceniać od razu, ale jeśli coś odjebał, bo może będzie musiała z nim pogadać, że głupio zachowywać się jak kutas. Niby wiedziała, że to nie musiało być nic wielkiego, bo Connell i Daphne nie pałali do siebie wzajemnie sympatią, ale lepiej wiedzieć, niż nie. Chyba.
daphne mortensen
— Ładny granta to zawsze dobry wybór — stwierdziła, zgodnie ze swoimi odczuciami. Lubiła ten kolor. Najlepiej, gdy był to granat, który praktycznie wpadał w czerń. Albo okazywał się czarnym z lekką poświatą. Ok, być może jednak jej złamane serce było widoczne również w jej upodobaniach kolorystycznych i przełoży się na jej sztukę.
— Polecam się, mogę zostać Twoim doradcą. W zamian, gdy już będziesz naprawdę sławna, będziesz mnie zabierać na te fancy imprezy dla influ — na pewno będą ją zapraszać na same najlepsze, bo totalnie na to zasługiwała. I była taka ładna, że na pewno uświetni każdą, ale to każdą imprezę swoją osoba, pięknie wyglądając na zdjęciach.
O sukcesach bądź ich braku owego grajka Amalthea nie wiedziała właściwie nic. Przestała nawet zaglądać praktycznie na instagrama przez dłuższy czas, bo miała serdecznie dość pytań dalszych znajomych o to, czy są razem, czy nie są i otwierania od nich wiadomości na temat Freddiego. Życzyła mu, rzecz jasna, jak najlepiej, ale jednak po prostu wolała się do tego zdystansować, bo i bez tego to wszystko było mocno przytłaczające i najzwyczajniej w świecie smutne. A ona i tak miała wrażenie, że wpadła do króliczej nory niczym ta pieprznięta Alicja, tylko że ona nawet nie goniła białego królika i nie dostała w środku ciastek zwiększających czy tam zmniejszajacych, tylko miejsce wypełnione po brzegi smutkiem i nie bardzo potrafiła się wydostać.
— Chyba coś odwalił, więc nie wiem. Może przyjechał sobie poprawić wizerunek i za tydzień zapyta nas, czy zgodzimy się na rodzinną sesję z nim dla People czy innego podobnego temu gówna — wzruszyła ramionami. — A może po prostu zniknie bez słowa, jak to ma w zwyczaju — oto i ona, Thea optymistka, widząca świat w samych pięknych kolorach.
— Mój brat jest kutasem? — zapytała, przenosząc spojrzenie na nią. — A co takiego zrobił, że zasłużył sobie na to piękne miano? — była ciekawa. Amalthea kochała swojego odrobinę starszego braciszka, więc nie zamierzała go oceniać od razu, ale jeśli coś odjebał, bo może będzie musiała z nim pogadać, że głupio zachowywać się jak kutas. Niby wiedziała, że to nie musiało być nic wielkiego, bo Connell i Daphne nie pałali do siebie wzajemnie sympatią, ale lepiej wiedzieć, niż nie. Chyba.
daphne mortensen

about me
but suddenly, nothing is the way that it was. is this what it feels like to love someone?

Była skłonna w to uwierzyć w ten fakt na słowo — przekonywanie się na pewno nie mieściło się na liście życiowych priorytetów Daphne. Jej życie miłosne było dość proste w ostatnim czasie, bo pomiędzy randki, wciskała więcej randek. Zwykle takich, które szybko kończyły całkowicie znajomość, przekreślając skutecznie mężczyzn, który — tak na dłuższą metę — wcale jej jakoś mocno nie interesowali. Co może też było podyktowane faktem, że zwyczajnie samą siebie uważała za bardzo ciekawy do poznawania materiał. I zawyżała im skutecznie poprzeczkę.
— To prawda — potwierdziła ostatecznie, przyjmując jej słowa tak, jakby głosiła najprawdziwszą z prawd. Poniekąd tak było, bo ciężko było spierać sie z tym że dobrze napigmentowane, ciemne kolory bardzo mocno się przydawały podczas tworzenia. Szczególnie w momencie, w którym towarzysząca jej Thea potrzebowała odreagować złamane serce. Szczerze wątpiła, by sięgnęła wtedy po żółty, czy różowy na przykład.
— Dobrze, bo nie sądzę, by chodzenie tam w pojedynkę było wystarczająco ciekawe — przyznała, bo chociaż nigdy w takich nie uczestniczyła, to takie wrażenie właśnie miała. Pełno zapatrzonych w siebie ludzi, których pochłaniało bez reszty robienie idealnego zdjęcia — siebie, otoczenia i serwowanych finger foodów, by mieli pewność, że wszyscy zazdroszczą im tak mocno, jak powinni. Wyśmiewanie tego z Theą wydawało się rozrywką, na którą była gotowa i której wyczekiwała z niecierpliwością.
Postanowiła nie drążyć więcej tematu grajka, dopóki na stole nie pojawi się alkohol i sama Thea nie uzna, że chciała go rozszerzyć w jej obecności. Do tego czasu mogły się przerzucić na kogoś innego — najwidoczniej, całkowitym przypadkiem, wybierając mężczyzn z rodu Hendersonów. Co sprawiało, że mimowolnie zmarszczyła nos, lekko się krzywiąc na jej kolejne słowa.
— Powinnaś go wykorzystać w tym czasie maksymalnie. Jak chce twoją miłość, to niech ją kupi i niech się nazapierdala. Jak nie masz pomysłu, to możesz powiedzieć, że zawsze zazdrościłaś koleżankom ojca, którzy byli wspaniale pomocni nie tylko w stosunku do nich, ale także ich przyjaciółek. Coś wtedy wymyślę — dała jej słowo. Mogła jeszcze nie wiedzieć, jak dokładnie, ale na pewno coś jej jeszcze do głowy wpadnie. W najgorszym razie mogła go zaprosić do podcastu po prostu, by trochę jego nazwiskiem wypromować odcinek, którym mogłaby zacząć serię o gównianych rodzicach.
— Aha — przytaknęła luźno, jakby była to rzecz na tyle oczywista, że rozwijanie jej wydawało się zupełnie niepotrzebne. — Podczepił się do mnie na tej imprezie westernowej, na koniec nie chciał honorowo oddać nagrody, na którą mocniej zapracowałam. I oczywiście jego zerowa orientacja w terenie i życiu sprawiła, że zgubiliśmy się na kilka godzin. Podczas których mówił brzydkie rzeczy, chociaż rozsądnie powstrzymam się przed przywoływaniem ich słowo w słowo — wyjaśniła. Nie będzie jej się skarżyła na to, że chciał nazwać ją pizdą — chociaż idealnie dopełniłoby to fakt, że ona sama zdecydowała się mianować go kutasem.
— To prawda — potwierdziła ostatecznie, przyjmując jej słowa tak, jakby głosiła najprawdziwszą z prawd. Poniekąd tak było, bo ciężko było spierać sie z tym że dobrze napigmentowane, ciemne kolory bardzo mocno się przydawały podczas tworzenia. Szczególnie w momencie, w którym towarzysząca jej Thea potrzebowała odreagować złamane serce. Szczerze wątpiła, by sięgnęła wtedy po żółty, czy różowy na przykład.
— Dobrze, bo nie sądzę, by chodzenie tam w pojedynkę było wystarczająco ciekawe — przyznała, bo chociaż nigdy w takich nie uczestniczyła, to takie wrażenie właśnie miała. Pełno zapatrzonych w siebie ludzi, których pochłaniało bez reszty robienie idealnego zdjęcia — siebie, otoczenia i serwowanych finger foodów, by mieli pewność, że wszyscy zazdroszczą im tak mocno, jak powinni. Wyśmiewanie tego z Theą wydawało się rozrywką, na którą była gotowa i której wyczekiwała z niecierpliwością.
Postanowiła nie drążyć więcej tematu grajka, dopóki na stole nie pojawi się alkohol i sama Thea nie uzna, że chciała go rozszerzyć w jej obecności. Do tego czasu mogły się przerzucić na kogoś innego — najwidoczniej, całkowitym przypadkiem, wybierając mężczyzn z rodu Hendersonów. Co sprawiało, że mimowolnie zmarszczyła nos, lekko się krzywiąc na jej kolejne słowa.
— Powinnaś go wykorzystać w tym czasie maksymalnie. Jak chce twoją miłość, to niech ją kupi i niech się nazapierdala. Jak nie masz pomysłu, to możesz powiedzieć, że zawsze zazdrościłaś koleżankom ojca, którzy byli wspaniale pomocni nie tylko w stosunku do nich, ale także ich przyjaciółek. Coś wtedy wymyślę — dała jej słowo. Mogła jeszcze nie wiedzieć, jak dokładnie, ale na pewno coś jej jeszcze do głowy wpadnie. W najgorszym razie mogła go zaprosić do podcastu po prostu, by trochę jego nazwiskiem wypromować odcinek, którym mogłaby zacząć serię o gównianych rodzicach.
— Aha — przytaknęła luźno, jakby była to rzecz na tyle oczywista, że rozwijanie jej wydawało się zupełnie niepotrzebne. — Podczepił się do mnie na tej imprezie westernowej, na koniec nie chciał honorowo oddać nagrody, na którą mocniej zapracowałam. I oczywiście jego zerowa orientacja w terenie i życiu sprawiła, że zgubiliśmy się na kilka godzin. Podczas których mówił brzydkie rzeczy, chociaż rozsądnie powstrzymam się przed przywoływaniem ich słowo w słowo — wyjaśniła. Nie będzie jej się skarżyła na to, że chciał nazwać ją pizdą — chociaż idealnie dopełniłoby to fakt, że ona sama zdecydowała się mianować go kutasem.

about me
nobody gets me, you do

(bingo: dziobak)
— To fakt, te imprezy brzmią jak jakaś grupowa sesja słodzenia sobie aż do porzygu. Pozostaje mieć nadzieję, że mają dobre jedzenie — chociaż różnie z tym bywało, jak wiadomo. Bogacze mieli tendencję do przesady i skrajności, i często odbijało się to na jedzeniu między innymi. Bo musiało być ono super fancy, pięknie podane, wyglądające na coś zupełnie innego, niż było w rzeczywistości i takie tam. Pewnie się znała, bo kiedyś Erlantz zamówił im ośmiornicę w całości na święta, na które znowu nie dotarł i przyszła żywa, a oni nie wiedzieli, co niby mają z nią zrobić. W sumie nie zastanawiała się do tej pory, co się właściwie z nią stało. — Ale w razie czego na pewno wymyślimy sobie jakąś kreatywną grę i rozrywkę — zapewniła ją, chociaż wierzyła, że nie musiała.
— Nie chcę, żeby ktokolwiek kupował moją miłość, dlatego powiedziałam mu, że nie chcę żadnego samochodu — skrzywiła się. — Jakby mnie chociaż trochę znał, to by doskonale wiedział, że wolałabym dostać wombata albo dziobaka, a nie samochód — prychnęła lekko. Thea miała dość mocno w dupie takie kwestie, jak drogie samochody, biżuteria i wystawne przyjęcia z kawiorem. Lubiła żyć normalnie, mimo iż do jej ojca na ekranie wzdychała spora część jej koleżanek. Ale zwierzątka? Zwierzątka był najlepsze. — Jak chce się starać to jasne, że z tego skorzystam i nie zamierzam specjalnie się ograniczać, ale no… Chyba nie umiem być taka wyrachowana w tym wszystkim, jak przychodzi co do czego — przyznała, nie mając zamiaru jej okłamywać. No niestety. — Okazuje się, że jak przychodzi co do czego, to jestem miękka bardziej niż bym chciała, a popierdolona sytuacja rodzinna niczego nie ułatwia, wręcz przeciwnie — cierpki uśmiech zagościł na jej twarzy, ale niestety takie były fakty. Nie potrafiłą być jakoś przesadnie perfidna wobec Erlantza znanego też jako Rufus. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać i witać go z rozłożonymi ramionami czy nadrabiać z nim zaległości pijąc kakao i oglądając filmy (pewnie z nim, bo nigdy nie oglądała żadnego), ale jednak wyrachowana suka z niej była marna.
— Były tam słowa na poziomie podobnym do kutasa? — zapytała, chcąc mieć pogląd na sytuację. — Mam z nim pogadać, czy coś? — nie była co prawda pewna, co miałaby mu powiedzieć, ale to nic. Coś wymyśli. Chociaż oczywiście wiadomo, że wolałaby nie być specjalnie wciągana w ich jakieś dziwne porachunki. Na szczęście Daphne była samodzielna. I zdecydowanie mniej delikatna niz sama Thea, wiec chyba były szanse na to, że poradzi sobie z tym lepiej niż z samodzielnym wybieraniem kolorów, nad czym we dwie spędziły pewnie jeszcze masę czasu, zanim poszły malować witraże. A potem Daphne poszła malować nagi tyłek kutasa, znanego jako jedynego syna Erlantza Hendersona.
daphne mortensen koniec


about me
never tell me if you're coming back again,
so every moment's like our last
oh, in these little moments, I'm swept away,
but I know the tide will change
so every moment's like our last
oh, in these little moments, I'm swept away,
but I know the tide will change

003.
W normalnych okolicznościach popukałaby się w głowę, na każde stwierdzenie, że Wren cechował ośli upór. W tym przypadku jednak musiała się pogodzić, że to on właśnie przez nią przemawiał. Połączony ze skrajną głupotą, masochizmem i irracjonalną potrzebą zemsty. Bo świadomość, że i jego to jakoś uwierało na pewno, trochę chyba działało łagodząco na Wren.
Zatrzymała się przed witryną Lorne Bay Art Store. Kolorowe farby przyciągały wzrok na tyle, że wystarczyła jedynie minuta, by podjęła pochopną decyzję, by pchnąć drzwi, wchodząc do środka. Nie była osobą uzdolnioną artystycznie i nie czuła nawet nigdy potrzeby, by jakoś swoje umiejętności podkręcić, a jednak — w tej chwili naprawdę uznała, że farby, płótno i kilka pędzli, może odwrócą jej myśli od wszystkich niewygodnych tematów. Pamiętała swoją drugą narzeczoną — Wendy, która potrafiła malować godzinami. Zwykle jej się przyglądała, czasem brudziła je obie najładniejszymi kolorami, ale nie przejmowała od niej pędzla nigdy, bo jakoś nie czuła, by kilka pociągnięć po płótnie, miało faktycznie przynieść jej obiecaną przez Wendy ulgę.
Wybrała kilka kolorów — całkowicie przypadkowych, prawdopodobnie często do siebie łudząco podobnych. Wrzuciła kilka pędzli różnej szerokości i nawet dwa małe płótna. Samo kompletowanie koszyka sprawiało jej sporo frajdy, więc gdy podchodziła do półki, w poszukiwaniu farby o fuksjowym odcieniu, czuła juz przyjemną ekscytacje na myśl, że będzie mogła niedługo przetestować, czy korzystanie z zakupionych farb, będzie równie miłe, co samo wybieranie ich. Kiedy próbowała podjąć decyzję, wybierając jeden z dwóch odcieni, nie zauważyła, że jej koszyk, przewieszony przez zgięcie łokcia, zahaczył o półkę, zrzucając ostatecznie jedno słoik z żółtą farbą. Pękł od razu, brudząc nie tylko podłogę, ale i buty, przechodzącej tuż obok kobiety.
— O nie! — rzuciła zaskoczona, zatykając sobie usta dłonią na ten widok. W głowach powtarzała gorączkowo całą wiązankę przekleństw, których rozsądnie nie wypowiadała na głos. Rynsztokowa mowa nie była i tak rozwiązaniem problemu zalanych farbą butów. — To się nie spierze pewnie, nie? Kurwa, oczywiście ci za nie oddam. Proszę, powiedz, że nie były jakąś szaloną, limitką, która będzie mnie kosztowała trzy wypłaty — rzuciła, bo jednak wiedziała, że zdarzały się osoby, które miewały prawdziwą obsesję na puncie butów (jak jej pierwszy narzeczony) — szczególnie tych z limitowanych kolekcji.