kierowca tira — tir
26 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Can't make me happy when I'm sad
I blame the world
I'm a glass-half-empty kinda girl
Od jakiegoś czasu Go nie widziała. Od jakiegoś czasu nie słyszała głosów. Od jakiegoś czasu aż tak się nie spinała by zasłonić wszystkie zasłony. Od jakiegoś czasu nie obracała się po pięciokroć przez ramię, gdy szła ulicą. Od jakiegoś czasu wszystko wydawało się... normalne?
To nie było dobre słowo. Dla Sad normalność oznaczała ciągły lęk o przetrwanie, ciągłą walkę, nieustanne zwidy i przesłyszenia, podejrzenia i niezdrowe nawyki. Tymczasem miała czyste mieszkanie, co przecież było anomalią jeśli chodziło o dom Brightów, jadła jakoś regularniej, a przede wszystkim w jej głowie panował spokój. To nie była normalność. To było jej całkowite przeciwieństwo, do którego Sad nie była przyzwyczajona.
Nie spodziewała się aż takiej różnicy po rozpoczęciu przyjmowania na nowo leków. Prawdopodobnie, gdyby to jedynie od niej zależało, to poprzestałaby na kilku tabletkach. Jednak poszła na układ z Happym. Ja nie zacznę brać, póki nie będziesz tego robiła ze mną. I tak przez dwa miesiące, kilka razy dziennie, siadali przed sobą z kubeczkami wypełnionymi kolorowymi kapsułkami, wrzucali je do ust, przełykali i nawzajem sprawdzali swoją jamę ustną by upewnić się, że żadne zaraz nie pójdzie do łazienki wszystkiego wypluć. Przymus zadbania o Happy'ego sprawił, że zaczęła dbać o siebie. Przestała zapominać o rozczesaniu włosów, o wzięciu prysznica, o zabraniu brudnych kubków ze stolika nocnego do zmywarki.
Jednak, gdy w jej głowie panowała cisza, czuła się nieswojo. Głosy, które do tej pory słyszała traktowała już poniekąd jak część samej siebie, jak swoich przyjaciół, którzy jej mieli pomagać, zapominając, że prawie zawsze źle jej doradzali. Nie potrafiła nie zauważać tego, że słyszy jedynie własne myśli, że nikt do niej nie mówi. Czuła się jakby zabrano jej część osobowości, a przecież nadal była tą samą osobą.
Nie widziała też Jego twarzy. Tego obrazu, który ukazywał się jej, gdy się stresowała, gdy była daleko od spokoju, gdy coś jej groziło, gdy się martwiła. Widziała Go wcześniej tak dokładnie, wręcz namacalnie, zupełnie jakby był realną osobą, a nie wytworem jej wyobraźni. A teraz... Teraz zniknął. Być może na zawsze. W jakiś niezrozumiały dla niej sposób ją to smuciło.
Zaczynała coraz bardziej ufać Happy'emu, gdy widziała postęp w jego leczeniu, coraz częściej zostawiała go w domu bez opieki nie bojąc się, że znów ujrzy jego zmasakrowane ciało w wannie. Zaczęła czuć, że gdy potrzebuje pójść na spacer w samotności to może to zrobić. Był późny wieczór, gdy przemierzała wybrzeże, ale czuła się względnie spokojnie. Zazwyczaj panikowała, że ktoś ją śledzi, że stanie jej się krzywda, a o tej porze nikt jej nie pomoże. Jednak teraz daleko jej było do takiego strachu. Ciężko byłoby powiedzieć, że była w pełni spokojna, ale różnica była zasadnicza.
Idąc przed siebie minęła ławkę, na której często przysiadała w trakcie takich spacerów, jednak tym razem była zajęta. Dostrzegła na niej śpiącego mężczyznę. W pierwszej chwili pomyślała o tym, że to bezdomny, jednak im bliżej podchodziła tym więcej szczegółów ubioru dostrzegała, które nie pozwalały jej myśleć w takich kategoriach. Nie wyglądał na kogoś ubogiego.
Wieczór był zimny, a mężczyzna nie miał nawet czym się przykryć. Do niedawna Bright by tego nie zrobiła, nawet by nie pomyślała o tym, ale teraz, gdy dzięki lekom była spokojniejsza i bardziej ufna, postanowiła wybudzić śpiącego i zaproponować mu nocleg w swoim kącie. W końcu nie było wstyd kogokolwiek tam zaprosić.
Podeszła bliżej i położyła rękę na ramieniu mężczyzny w celu potrząśnięcia nim, ale tylko gdy jego ciało się lekko przemieściło dojrzała twarz.
TĘ twarz.
Zamarła sparaliżowana z ręką przyłożoną do ramienia obcego.
Czy tak naprawdę obcego?
Myślała, że już nigdy nie zobaczy tej twarzy, przecież to był wymysł jej chorego umysłu, a nie realny człowiek, a od kiedy zniknęły głosy to powinny zniknąć też obrazy. Czuła jak serce próbuje jej się wyrwać z klatki piersiowej, a ona nawet nie może zabrać tej cholernej lęki, tylko stoi w osłupieniu.
Może to też wytwór jej wyobraźni? Może na ławce tak naprawdę nikt nie leży? Ale przecież Jego ciało było takie namacalne, takie realne, nie mogła tego sobie wymyślić.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność i Sad już nie była pewna czy stoi przy nim minutę, dwie czy pół godziny. Choćby chciała to nie była w stanie zabrać ręki bo całe jej ciało było nieruchome, a jedynie w jej głowie toczyła się batalia.
To jest halucynacja, na pewno.
W końcu nie było innego wytłumaczenia.
Prawda?

Garrett Sheen
sumienny żółwik
lachmaniara
kradnie i manipuluje — na pełen etat
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
2 | Nie było łatwo. Znacznie trudniej niż zakładał. Po ostatnich dwóch dniach podróży plecak zaczynał ciążyć mu zupełnie jakby do jego wnętrza wrzucono tuzin głazów. Po niemalże ośmiu godzinach bezowocnych prób złapania stopa morale mężczyzny uległy odczuwalnemu pogorszeniu. Pomimo niedogodności ani przez moment nie wątpił w swoją misję, nie zawahał się, nie tracił determinacji. Równocześnie dopadała go beznadzieja i wątpliwości czy wszystkie decyzje podjęte w sprawie przyjazdu były dobrymi. Czy na pewno zatarł za sobą wszelkie ślady? Upewnił się, że rodzina tragicznie zmarłych nie trzyma go pod lupą? Podczas ceremonii pogrzebowych nikt nie kwestionował obecności Alfreda w pierwszej ławce. Nieznajome twarze migały mu przed oczyma, roztrzęsione głosy dziękowały za miłość jaką okazywał Maeve i jej synowi podczas ich finalnych, ziemskich godzin. Ludzie widzieli w nim kompas wspierający Gare w trudnej, nawracającej walce z nałogiem. Zesłanego przez Boga anioła suszącego łzy zrozpaczonej matki aż do samego, gwałtownego końca. Idioci. Dotychczas sprawy szły gładko. Zbyt gładko.
Ostatnie kilometry pokonał na piechotę, pozbawiony resztek jedzenia oraz pieniędzy. Szczęście jednak puściło mu oczko, gdy na jednej z mijanych stacji poznał wyjątkowo miłą babcię skłonną kupić mu butelkę wody. Staruszka przypominała Garrettowi panią Ferys z Domu Dziecka. Cholera, zrzędliwa Ferys rzuciła na biedaka klątwę i teraz każda pomarszczona emerytka wydawała się aż nazbyt podobna do starej opiekunki. Dlatego przed przyjęciem podarunku zapierał się i kręcił głową. Wiedział, że to kwestia przetrwania; ale z uporem osła usiłował namówić nieznajomą; żeby zamiast wydawać pieniądze na podejrzanych typów kupiła sobie paczkę fajek albo zainwestowała w bit coiny. - Nie wyglądasz na podejrzanego typa, skarbie. Przypominasz mi mojego wnusia. - czy wszystkie starsze panie muszą być tak nieznośnie dobre? Ich otwarte serca przypominały blondynowi o jego własnej buni. Schorowanej, umierającej; błagającej pielęgniarki, by pozwoliła dzieciom na zamieszkanie z nią w hospicjum. Zajęłaby się nimi. Kochała je. Musiała naprawić błędy swojego syna. Została im tylko ona. Fifi był za młody, żeby opiekować się rodzeństwem. Dałaby radę. Wnuczki by ją zmotywowały, wstałaby. Przeklinała, obiecywała, zarzekała się; że po sześciu latach leżenia w łóżku wstanie. Byle nie oddawali maleństw na pastwę uprzejmości obcych..
Do Lorne Bay dotarł późnym wieczorem. Umęczony pielgrzymką nie miał nawet sił na rozczarowanie widokiem ziemi; która miała okazać się tą obiecaną. Po prawdzie, nie było na co patrzeć. W mroku zapadającej nocy nie widział zbyt wiele. Umysł mąciło mu wyczerpanie, głód i napierające z każdego zakątka ciała pragnienie ułożenia głowy do snu. Koniec końców wylądował na parkowej ławce i nawet przeszywający mięśnie chłód nie przeszkodził mu w ułożeniu płowej czupryny na plecaku. W ramiona Morfeusza odpłynął po zaledwie kilku sekundach. To nie był jego pierwszy raz na parkowej ławeczce.
Nie pierwszy raz ktoś zakłócił też jego lekki, czujny sen. Z początku delikatny dotyk uznał za podmuch wiatru. Obrócił się i wydał z piersi głębsze westchnienie zwieńczone sennym pomrukiem. Wiatr nie dawał za wygraną a świadomość z wolna powracała stawiając niewyraźne pytania. Czy to na pewno...? Czyżby...? Nie, ktoś trzyma go za ramię. Kurwa, czy ktoś trzyma go za ramię? Najprostszym sposobem na odnalezienie odpowiedzi było otwarcie oczu, co Gare niechętnie uczynił spodziewając się widoku rosłego, łysego bogana. Stojąca przed nim drobna, jasnowłosa istotka w niczym nie przypominała groźnego napastnika.
Rhett uniósł się na łokciu. Wciąż zbyt zaspany; by dostrzec iskry szaleństwa w spojrzeniu dziewczyny powstrzymał ziewnięcie pozwalając, aby przez parę uderzeń serca panowała między nimi cisza. W końcu postanowił ją przerwać bo zawisła na nim dłoń czyniła spotkanie odrobinę niezręcznym. - Chcesz mnie okraść czy dać mi drobne? - szczegóły zaczynały do niego docierać. Rozbudzony mózg bombardował jaźń bodźcami. Zrzucił nogi na ziemię, usiadł i bezustannie ogniskując uwagę na oczach nieznajomej raz po raz, rozbieganym spojrzeniem lustrował przestrzeń ponad jej ramieniem. Ktoś musiał jej towarzyszyć. Czy Garrett właśnie miał stać się ofiarą nocnej napaści lokalnego gangu? Przez mężczyzny przeszedł dreszcz wywołany zimnem. W przeciągu minionych dwóch godzin temperatura zdążyła spaść o parę stopni.
przyjazna koala
nie mów mi
kierowca tira — tir
26 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Can't make me happy when I'm sad
I blame the world
I'm a glass-half-empty kinda girl
Strach przeplatał się z niedowierzaniem, a kończyny pozostawały niewzruszone na impulsu z mózgu o jakimkolwiek nawet najmniejszym ruchu. Czy aby na pewno powinna się bać? Ta twarz, tak znajoma, tak namacalna w tym momencie, objawiała się zawsze wtedy, kiedy jej potrzebowała. Dostrzegała Go w odbiciu w lustrze, gdy słone łzy spływały wzdłuż jej chudych policzków, czuła dotyk jego ręki na ramieniu, gdy starała się przezwyciężyć trudności, czuła jego obecność, gdy była przerażona, gdy wszystko się waliło, a ona nie wiedziała co zrobić.
Wtedy, w urodziny Happy'ego, kiedy pochylała się nad wanną wypełnioną mieszaniną krwi, wody i wymiocin, kiedy błagała Boga, w którego nawet nie wierzyła, o to by jej brat przeżył, kiedy czuła, że naprawdę zawiodła jako opiekunka, kiedy była pewna, że najważniejsza osoba w jej życiu odejdzie, widziała właśnie Jego twarz. Odbijał się niemrawo w lustrze łazienkowym, gdy Viper zszywała rany na przedramionach Happy'ego. Można powiedzieć, że wręcz czuła jak ocierał jej zapłakaną twarz.
Gdy pojawiło się ryzyko najścia opieki społecznej na mieszkanie Brightów to właśnie on podsunął jej pomysł o wyjeździe do Tokio. Była pewna, że musiał to być on, przecież czuła jego rękę na jej ramieniu, słyszała jego (chyba) głos w głowie. I posłuchała. Uciekli, a gdy wrócili mieszkaniu nic nie dało się zarzucić, opieka społeczna nie miałaby argumentów przeciwko niej. Uchronił ją przed odebraniem jej Happy'ego.
Kiedy napadli ją na parkingu dla tirów gdzieś w Crains, kiedy pomógł jej mężczyzna imieniem Amo, była pewna, że to właśnie ten mężczyzna, którego miała przed sobą go zesłał. Tak musiało być.
W końcu był jej aniołem stróżem.
Postrzegała go tak od dawna, był dla niej otuchą i wsparciem, był tymi jednymi zwidami, które nie przynosiły jej zniszczenia tylko samo dobro. Często nie rozróżniała głosów od rzeczywistości, granica między tym co realne a co jedynie w jej głowie mocno się zacierała. Ale tego była pewna. Wiedziała, że nie istniał, że był wytworem schizofrenii, który miał jej pomóc stanąć na nogi. Jakim cudem okazał się prawdziwy?
Próbowała sobie wmówić, że to ktoś jedynie podobny, ale im dłużej przypatrywała się jego twarzy tym bardziej dostrzegała, że to m u s i a ł być on. Nie pomyliłaby tej twarzy z nikim innym. Nie było takiej możliwości.
Poruszenie się mężczyzny lekko ją wyrwało z tego dziwnego zawieszenia. Noga lekko drgnęła, ręka się poruszyła. Odzyskiwała władzę nad ciałem, mimo że nadal nie potrafiła wyjść ze zdziwienia.
Czy to było w ogóle możliwe by on istniał?
Czy to było realne, że jeśli czuła dotyk jego ubrań i ciepło jego ciała, to nie był wytworem jej wyobraźni?
Czy namacalność świadczyła o realności?
Przez jej głowę przebiegał tabun myśli, każda goniła poprzednią, aż Sad nie była pewna na czym powinna się skupić. Nie potrafiła nawet domknąć szeroko otwartych oczu. Próbowała coś powiedzieć, ale cały dialog odbywał się w jej głowie bo nie była w stanie otworzyć ust.
Dopiero słowa, które padły ze strony mężczyzny lekko ją przywróciły na ziemię. Odzyskując władzę nad ciałem zabrała pośpiesznie rękę odkrywając, że nie wie co z nią teraz zrobić. Nerwowo zacisnęła paznokcie na miękkiej skórze wnętrza dłoni. Tik, który miała od dawna. Nigdy nie ciągnęło ją do prób samookaleczania się, jednak, gdy stres przezwyciężał jej dłonie machinalnie się zamykały pozostawiając szramy w kształcie końcówek płytek.
- Przepraszam - wydusiła z siebie łamiącym się głosem mając na myśli ten niezręczny dotyk, który trwał stanowczo zbyt długo. Nie wiedziała co ma zrobić. Wybudziła go z myślą niesienia pomocy, ale teraz? Czy powinna? Czy może lepiej będzie odejść i udawać, że to się nie wydarzyło? Tylko czy potem da jej to spokój? Była pewna, że nie. Nie zazna spokoju dopóki się nie dowie jak do cholery to mogło być możliwe. - Jest zimna noc, pomyślałam, że może... - przełknęła ślinę nerwowo zbierając w sobie resztki odwagi. Na lekach była dużo mniej pewna siebie. Kiedyś takie rzeczy przychodziłyby jej z łatwością bo w jej mózgu nigdy nie włączała się racjonalność. Dopóki nie zaczęła brać psychotropów. Miała wrażenie, że stawała się na nich inną osobą. - chciałbyś się ogrzać? Mieszkam niedaleko. - chciała jeszcze coś dopowiedzieć, ale zabrakło jej głosu w gardle. Nie była w stanie wydusić z siebie nic więcej, poza cisnącym się na usta pytaniem:
Jakim cudem jesteś prawdziwy?

Garrett Sheen
sumienny żółwik
lachmaniara
kradnie i manipuluje — na pełen etat
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Jeżeli Bóg naprawdę wybrał Alfreda na anioła stróża Sad - w poprzednim wcieleniu dziewczyna musiała dopuścić się jakichś nieopisywanych zbrodni. Splecenie czyichkolwiek losów z losem Vesiika i nazwanie powstałej abominacji 'przeznaczeniem' byłoby raczej aktem ostatecznej kary niż łaski. Kiedyś chłopak mógł prezentować się niczym słodki cherubinek. Wpisywał się w poczet wyjątkowo pięknych, rumianych dzieci o złotych loczkach; które z upływającymi latami płowiały wyglądem coraz bardziej przypominając szumiące w polu zboże. Pomimo trudnego dzieciństwa jako nastolatek Alf nadal nosił w sobie czarującą niewinność. Odrzucenie, samotność; wreszcie całokształt dorosłości zamieniły go w rozgoryczonego, pozbawionego umiejętności współodczuwania człowieka przypominającego skorupę wypełnioną zgniłymi resztkami kogoś lepszego; kim był w przeszłości. Ze szczątków marniejącego potencjału wyłoniła się osoba zdecydowanie odbiegająca od anielskich standardów. - Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie? - zachrypnięty snem głos potrzebował porządnego odchrząknięcia, by brzmieć naturalnie. - Planujesz mnie okraść? - wciąż nie wierzył w dobre intencje jasnowłosej. Nieufność względem ludzi pozostawała kwestią przetrwania. Czemu miałby ufać skoro sam wykorzystywał budowane zaufanie; by miażdżyć swoje ofiary, okradać z życia (dosłownie, jak i metaforycznie).
W zautomatyzowanym odruchu zerknął w kierunku z którego przyszedł, gdzie pośród ciemności rozwijała się jedna z głównych ulic miasta. - Jesteś tu sama? - zamiana ról. Teraz on zabrzmiał jak drapieżnik badający ofiarę. Nawet zerkające ku dziewczynie niebieskie ślepia znikąd zaczęły błyszczeć niepokojącymi iskierkami. Skrzyły się zainteresowaniem a zainteresowanie Garretta zawsze oznaczało kłopoty. Najwyraźniej blondyn sam zdał sobie sprawę z tego jak niejednoznacznie wybrzmiały jego słowa. Zamiast obawy, w pytaniu słychać było zaintrygowanie.
Poprawiwszy się na siedzeniu ściągnął brwi w dezorientacji. Ok, zastanówmy się... Nieznajoma nie wyglądała na niebezpieczną. Wręcz przeciwnie. Sprawiała wrażenie toczącej wewnętrzną walkę z instynktem samozachowawczym nakazującym gwałtowny zwrot i zduszenie w sobie pragnienia niesienia pomocy. Tego konkretnego głosu powinna posłuchać.
- Skąd mam wiedzieć, że za rogiem nie czekają Twoi znajomi? - powtórnie wbił w nią bystry wzrok, nieco mrużąc oczy w podejrzliwości. - Jeżeli chcesz pomóc możesz wskazać mi drogę do hotelu. - nie posiadał grosza przy duszy, ale tym zamierzał martwić się dopiero po zlokalizowaniu ewentualnego schronienia.
Znowu zapadła krótka cisza. Błękitne ślepia świdrowały dziewczęcą buzię. Garry nie kojarzył Sad. Choć nieprzyjemne, ich ostatnie spotkanie w odczuciu Sheena nie należało do pamiętnych. Miał na głowie zbyt wiele by kojarzyć każdą, ładną twarzyczkę. Wmanipulowanie przyjaciół w samobójstwa skutecznie spychało całą resztę znajomości oraz spraw na margines rozmyślań. Jedna rzecz nie pasowała Rhettowi w sposobie w jaki kobieta na niego patrzyła. W intensywności nieco przestraszonego spojrzenia mieszkało coś jeszcze. Coś zbyt odległego, by móc nadać temu imię bez wnikliwszej analizy. - Co...? - lekko przekręcił łepetynę na bok. - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - nie czekał na odpowiedź, kolejny silniejszy podmuch zmusił Gare do podjęcia prędkiej decyzji. - Co mi tam... Wskaż gdzie mam iś-... Albo lepiej, zaprowadź mnie do hostelu. Dalej poradzę sobie sam. - gładkim ruchem wsunął prawą rękę w ramię plecaka. Za moment górował nad Bright z bagażem przytulonym do pleców. Przeciągnął się mimowolnie, dłoń kładąc na obolałym karku. - A jeśli jednak jesteś przynętą i planujesz zgarnąć mnie do zaułka, chcę; żebyś wiedziała, że po wszystkim znajdę Cię jako pierwszą. - kąciki ust uniósł ku górze. Nie żartował. Nie groził. Wypowiedziane zdanie brzmiało jak złowieszcza obietnica.
przyjazna koala
nie mów mi
kierowca tira — tir
26 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Can't make me happy when I'm sad
I blame the world
I'm a glass-half-empty kinda girl
Cholerne leki.
Była pewna, że bez nich nie byłaby teraz tak bardzo otumaniona, tak bardzo oderwana od rzeczywistości. Bez nich potrafiła działać instynktownie, potrafiła być impulsywna i gwałtowna. Być może nawet za bardzo. Przez chwilę w jej głowie wymalował się obraz rzutu butelką wina prosto w brzuch Thierrego, rozbite na podłodze szkło i krew zmieszana z alkoholem. Zapach, który wtedy dał jej uciechę. Wspomnieniami powróciła do momentu, gdy brudną od krwi Happy'ego żyletką rozcięła wnętrze swojej dłoni by podpisać z nim szkarłatny pakt: jeśli Ty umrzesz, ja będę następna.
Nie była pewna czy zrobiłaby takie rzeczy teraz. Jej porywczość została mocno przytemperowana, już nie reagowała tak emocjonalnie, tak zapalczywie. Nie mogła pozbawić się wrażenia, że stała się inną osobą. Lecz czy dziewczyna, która pozostawiała za sobą posokę bo tak jej kazał głos była lepszą wersją tej zmieszanej, niepewnej i oszołomionej Sad? Wiedziała, że nie, ale serce podpowiadało jej, że tak. A może to był jej zepsuty umysł.
Sama się sobie dziwiła. Kiedyś byłaby wygadana, kiedyś by zareagowała od razu, a teraz... Teraz stała jak wryta. W jej oczach malowało się zakłopotanie przeplatane mgłą myśli. Nie potrafiła się skupić. Coś jej podpowiadało, że powinna się zastanowić czy obcy mężczyzna nie stworzy względem niej niebezpieczeństwa, ale jakże mógłby to zrobić jeśli miał Jego twarz? Może ktoś go zesłał jej na drogę, akurat teraz, kiedy starała się naprawić wszystkie swoje życiowe błędy, jako pomoc. Nie lubiła słowa przeznaczenie, ale wydawało się aż nadto odpowiednie.
- Nie mam żadnego interesu w okradaniu cię. - odpowiedziała spokojnie, choć nienawidziła takich osądzeń. Nie było się czemu dziwić, była ciemna noc, byli sami, ale gdzieś wewnątrz irytowało ją, że wziął ją za złodziejkę. Tego akurat by się nie dopuściła. Miała dość specyficzny kompas moralny. - Z resztą, jakbym planowała, to bym cię nie wybudziła - mówiła coraz pewniej, ale w jej głosie w dalszym ciągu dało się wyczuć specyficzną mieszankę emocjonalną. Trudną do nazwania, trudną do zinterpretowania. To było pomieszanie strachu, zdziwienia, głębokiej analizy. Wyglądała jakby cały czas coś kalkulowała w swojej głowie.
Kim on może być?
- Tak. - odparła krótko. Podejrzliwość nie powinna jej dziwić jednocześnie czy ona naprawdę wyglądała na kogoś powiązanego z gangiem? Po chwili skarciła się za tę myśl, przecież do niedawna była narzeczoną gangstera. Nawet jeśli było to tylko pod przykrywkę. Miała zażyłości z całą jego rodziną i gdyby nie rozstali się w nerwach to mogłaby mieć całkiem niebezpieczne kontakty. Teraz, to oni zagrażali jej bardziej niż ona komukolwiek innemu.
- Nie będziesz tego wiedział dopóki nie sprawdzisz, przecież ci tego w żaden sposób nie udowodnię. - wzruszyła ramionami zaczynając się irytować tą nadmierną ostrożnością. Ona by taka nie była, ale to nie była nowość, że Sad Bright jest z b y t ufna. Może wręcz naiwna.
Dlaczego się tak na mnie patrzysz?
Te słowa zarezonowały w jej głowie uświadamiając jej, że w żadnym momencie nie oderwała od mężczyzny wzroku i nawet teraz, kiedy zwrócił jej na to uwagę, nie potrafiła go przenieść na żaden inny obiekt. Przełknęła ślinę zastanawiając się nad odpowiedzą, ale jak sensownie mogła wytłumaczyć mu powód?
- Przypominasz mi kogoś. - rzuciła uznając to za najlepsze możliwe wybrnięcie z sytuacji. W końcu o coś takiego nie powinien dopytywać, a nawet jeśli, to nie musiała tłumaczyć. Dopiero po chwili doszła do niej świadomość, że niczego nie musi mu tłumaczyć, nie jest do tego zobligowana, nie znali się. Przynajmniej nie namacalnie.
Prośba o zaprowadzenie do hotelu powinna odpalić jej w głowie czerwoną lampkę, jednak jej ufność i chęć dojścia do prawdy przezwyciężyły zdrowy rozsądek. Nie będzie traciła tej okazji, nawet jeśli mężczyzna na każdym kroku zdawał się ją osądzać o Bóg wie co.
- Byłabym słabą przynętą, po prostu chodź, pójdziemy do hotelu. - podejrzewała, że skoro spał na ławce to nie miał wcale pieniędzy na pokój, ale była gotowa wkupić się w łaski poprzez zapłacenie za niego. Wszystko byleby mieć szansę zrozumienia sytuacji. A do zrozumienia potrzebowała czasu. I to właśnie czas chciała sobie głównie kupić.

Garrett Sheen
sumienny żółwik
lachmaniara
kradnie i manipuluje — na pełen etat
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
- Sugerujesz, że wyglądam jak bezdomny? - zerknął w dół, na swoje czyste spodnie i zadbane dłonie. Nie. Wiele można mu zarzucić, ale na pewno nie prezencję kogoś; kto zbiera butelki a noce przesypia na dworcowych schodkach. Jasne, aktualnie został złapany na zaleganiu na miejskiej ławeczce; niemniej każdemu zdarzały się w życiu drobne potknięcia. Ta noc była właśnie takim nieoczekiwanym, małym nieporozumieniem. Oby tylko ta jedna, pechowa noc. Oby cała podróż do Lorne nie okazała się błędem. - Masz rację. Chyba. Nie wiem, nie jestem złodziejem. - mordercą, oszustem, krętaczem - tak. Choć parę lat wstecz mężczyzna rzeczywiście dopuszczał się kradzieży, nigdy nie był to bezmyślny akt. Nie szło w nich o kasę. Zwinięcie czyichś pieniędzy zawsze łączyło się z wysublimowaną psychologiczną gierką. Garry'emu bardziej zależało na sianiu zamętu; tworzeniu jak największej ilości szkód. Lubił zostawiać za sobą ślad pod postacią kompletnego chaosu , dotykać ludzi swą obecnością i pozostawiać na nich dotkliwe piętna.
- Może jesteś zajebiście kiepska w swoim fachu, hm? Wybudziłaś mnie przypadkiem? Albo najpierw chcesz poudawać świętą; uwieść mnie i dopiero potem okraść? Możliwości są nieograniczone. - dosyć bezczelnie zlustrował ją od stóp do głów. Zbyt wystraszona i schowana w sobie, by kierowanie pogawędki na tory lekkiego, niezobowiązującego flirtu miało sens bądź zmieniło się w rozrywkę.
- Nieważne. - aczkolwiek udałoby jej się. Nie z nim, ale niejeden typ poszedłby w przepaść za wielkimi, nieco przerażonymi oczętami oraz specyficzną nieśmiałością. Płeć brzydka (zresztą nie tylko) miała skłonności do posiadania syndromu Zbawiciela. Faceci nosili we krwi poczucie zobowiązania względem tego, co niewinne. Ochrona kruchości zdawała się wpisania w ich genotyp.
Przypominasz mi kogoś. Zdanie odbiło mu się w głowie niczym echo, powodując natychmiastowe otrzeźwienie umysłu. Zamrugał powiekami w sposób, któremu brakowało wyłącznie efektu dźwiękowego rodem z kreskówki. Na parę sekund garda opadła. Nieświadomie Sad wymierzyła idealny cios - zaczaiła się, zaskoczyła i zdołała wybić oponenta z rytmu. Potrzebował chwilki; by uśmiechnąć się delikatnie, nieco szarmancko. - Często to słyszę. Chyba mam już taką pospolitą twarz. - starał się podciągnąć kąciki warg jeszcze wyżej; ale tym razem nie wyszło. Dłonią przesunął po policzku rejestrując pod palcami obecność króciutkiego, rosnącego z wolna zarostu. Czyżby rzeczywiście wyglądał gorzej niż sądzi?
Tak czy owak nieznajoma miała rację; musiał ruszyć się z tego przeklętego parku. Jak nie ona - kto wie czy za godzinę nie zjawią się prawdziwi napastnicy? Ruszyli więc. I szli obok siebie w milczeniu ciążącym jak przed kilkoma godzinami. Zwykle bezdźwięk nie wprowadzał Garretta w dyskomfort. Lubił dzielić z kimś ciszę; było w tym coś kojącego. Aktualnie sytuacja nie należała do zwyczajowych. Blondyn znajdował się w bardzo niezręcznym położeniu a słowa kobiety wprowadziły go w stan wyższej gotowości.
- Zapamiętałbym Cię. - tuż po wypowiedzeniu owego wyznania gwałtownie zmarszczył nos czując, że wracanie do porzuconego wątku ewentualnej znajomości z przeszłości to stąpanie po bardzo cienkim lodzie. - Jesteś stąd? Znasz kogoś nazwiskiem Sheen? Nie... Barclay. Franklin Barclay. - może coś wiedziała? Skoro chciała być pomocną Garry zamierzał skorzystać.

Sad Bright
przyjazna koala
nie mów mi
kierowca tira — tir
26 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Can't make me happy when I'm sad
I blame the world
I'm a glass-half-empty kinda girl
- Nie, od początku podejrzewałam, że nie jesteś bezdomny. Chodziło mi o coś innego. Ale nieważne. - Sad zdarzały się kradzieże. Głównie sklepowe, gdy nie czaiła się ochrona, a rzeczy były na wyciągnięcie ręki, ale to nigdy nie była jej inicjatywa. To był przymus z Ich strony. Tych, którzy zaprzątali jej umysł swoimi chorymi emocjami. Nie była biedna, nie potrzebowała kraść składników na obiad. Nawet przeciwnie - jak na swój młody wiek to była bardzo dobrze sytuowana. Nie od dziś płaciło się tirowcom całkiem nieźle, a do tego dochodziły zarobki Happy'ego ze streamingu, które często dorzucał do wspólnej puli. Koniec końców było ją stać na kupienie z marszu dwóch biletów lotniczych do Tokio i na przeżycie tam dwóch miesięcy. Nie kradła z potrzeby, kradła dla adrenaliny. Jednak to nigdy nie były osoby prywatne.
Rozbawiły ją odrobinę te sugestie powiązań gangsterskich. Fakt faktem, nie wyglądała na osobę, która niegdyś jednym słowem mogła kogoś zniszczyć. Wystarczyło powiedzieć mio caro, on mi chciał zrobić krzywdę. I można było być pewnym, że już nikomu krzywdy nie wyrządzi. Ta odrobina władzy podobała jej się bardziej niż była w stanie przyznać. Jednocześnie przerażało ją jak daleko mogły leżeć granice. Nikt by jej nie uwierzył, gdyby przyznała jaka była prawda, nawet Happy nie znał jej w całości. Na szczęście po tamtych czasach został jedynie pierścionek zaręczynowy z ametystem leżący gdzieś na dnie szafki nocnej.
- Nie dowiesz się, dopóki nie zaryzykujesz. Ale mogę odejść, jeśli się boisz. - nie miała zamiaru pomagać nikomu na siłę, choć miała nadzieję, że to zdanie zadziała na zasadzie odwróconej psychologii. Nie chciała go tracić z widoku. Jej rozkołatane nerwy trochę się uspokajały, a na ich miejsce wskakiwała ciekawość, ta, z gatunku tych, które przeżerają ciało na wylot. Czuła jak pochłania jej mózg, wgryza się w nerwy, krzyczy. Całe jej ciało krzyczało, mimo że zdawała się tak opanowana.
To nie była pospolita twarz, tego była pewna. Może dla innych, może dla obcych. On nie był jej obcy. To był ten, który zawsze pojawiał się w najgorszym momencie, ten, który dodawał jej siły, ten, który sprawiał, że była gotowa udźwignąć wszystko. Tylko jeszcze nie wiedział, że nim był.
- Nie sądzę. Albo inaczej, jestem pewna, że to nie jest tylko pospolita twarz. - nie mogła mu tego wytłumaczyć, nie mogła się bardziej uzewnętrznić. Każdy o zdrowych zmysłach uznałby ją za szaloną i bardzo możliwe, że sama tak o sobie uważała. Była pewna, że leki zabiją jego obraz i, kiedy faktycznie przestała go widywać w głowie, on pojawił się na żywo. We własnej osobie.
Sad weszła w tryb dociekliwy, chciała poznać prawdę, chciała wiedzieć skąd go zna, jakim cudem go widywała, jak się tu pojawił. Jednocześnie każde wypowiedziane słowo przychodziło jej z ogromną trudnością. Przebicie się przez warstwę zakłopotania, przerażenia i ekscytacji było trudniejsze z każdą kolejną chwilą.
- Można tak powiedzieć. - jej przygoda z Lorne Bay nie była długa, ale aż nadto obfitująca w emocje. - Mieszkałam długi czas we Włoszech, ale dwa lata temu wróciłam tutaj. - bo sytuacja nie dała jej wyboru. Nie przepadała za Australią, podczas gdy do Europy miała specjalny sentyment. Jednak nie mogła się stąd ruszyć dopóki nie będzie pewna, że Happy jest w stanie funkcjonować samodzielnie i nie zabić się przy najbliższej możliwej okazji. Gdy zaczęły padać nazwiska Sad bardzo chciała je znać. Być może nawet znała, ale nie była w stanie sobie ich przypomnieć. Schizofrenia sprawiała, że takie pierdoły jak imiona i nazwiska wpadały do śmietnika umysłowego. W końcu nie były istotne, prawda? - Mam bardzo słabą pamięć do takich rzeczy. Bardziej... kojarzę twarze. Dobrze, że w ogóle swoje imię pamiętam. - a raczej przezwisko nadane jej przez Happy'ego lata temu. Czasy, w których ktokolwiek mówił na nią Saddie zdawały się strasznie odległe. Teraz była Sad. Nikt nawet nie znał jej realnego imienia. Bo już nie była tą osobą, która je niegdyś nosiła. - A Twoja wydaje się strasznie znajoma.

Garrett Sheen
sumienny żółwik
lachmaniara
kradnie i manipuluje — na pełen etat
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
What did you expect of me
Or were you blind to see?
Things I laid out at your feet
Break it down for me
Zadziałało. Co prawda na pierwszym planie mężczyzna starał się utrzymywać rozbawienie sugestią, że mógłby bać się szczuplutkiej anielicy. Gdzieś w tle czaiła się jednak urażona duma. Parsknięcie śmiechem sprawiało wrażenie nieco zbyt prędkiego, zbyt teatralnego.
Każde kolejne wypowiadane przez dziewczynę słowo wrzucało Garretta w otchłań natrętnych myśli. Przez kilka uderzeń serca przypatrując się jej buzi wertował karty wspomnień usiłując prędko przypisać twarz do odpowiedniego imienia, miasta bądź baru. Niestety im dłużej się przyglądał tym blondyneczka zdawała się odleglejsza. Odwracając spojrzenie próbował pozbyć się mącącego mu spokój cienia wątpliwości.
W końcu jakie były szanse dzielenia wspólnej historii? Poznania się w trasie, minięcia w labiryncie korytarzy akademika w Melbourne, jechania wspólnie autostopem przez niemiecką wieś lub robienia zakupów w tym samym sklepie w Auckland? Z drugiej strony istniało ludowe powiedzenie podkreślające jak karykaturalnie mały bywał świat i jak często przeznaczenie lubiło przeplatać ze sobą nici losu przypadkowych nieznajomych.
Alfred był jednak realistą. Trzeźwe rozważanie sytuacji w jakiej się znalazł podsuwało mu tylko jeden wniosek - kobieta się pomyliła. Musiała. Dla jego jak i własnego dobra. - Dlaczego wróciłaś? Lorne Bay to takie fantastyczne, jedyne w swoim rodzaju miejsce? - często zastanawiał się co prowokuje ludzi do powrotów. Rhettowi nigdy nie zdarzyło się wrócić do miejsca z którego odszedł. Konsekwentnie palił za sobą mosty oglądając się wyłącznie celem ogrzania w gryzących płomieniach. Nie miał nawet problemu z porzuceniem rodziny. Do żony nie pałał miłością a synkowi pragnął darować rozczarowania pod postacią niestabilnego psychiczne, zrujnowanego ojca. Trzymał w piersi niespokojnego, acz stuprocentowo wolnego ducha. Nigdzie nie czuł się na tyle dobrze; by kontemplować powrót lub zapuszczenie korzeni. Stałość zwyczajnie nie posiadała miejsca w prywatnym słowniku Gare.
Dobrze, że w ogóle swoje imię pamiętam. - Przetestujmy Twoją pamięć. - gwałtownie przystanął i zwrócony ku rozmówczyni czekał. - Masz na imię... - zachęcająco poruszył ręką jakby ten konkretny, charakterystyczny ruch miał w jakiś sposób dodać nieznajomej otuchy.
Zaryzykować czy nie...? Nie powinien. To pierwsza noc, nie może zdradzać obcej osobie szczegółów z życia Vesiika. - Byłem we Włoszech. Dawno temu, przez moment. - ...,ale chyba taki drobny detal nie zaszkodzi jego sprawie? Garry również miał przecież prawo podróżować. - Więc.. co się dzieje? Lubisz nocne przechadzki po parkach? - zerknął na blondi z ukosa. - Co robisz sama, tak późną nocą? Kręcenie się po zmroku jest niebezpieczne. Szczególnie dla młodych, pięknych kobiet. - cóż, choć trafiła na osobę z natury okrutną - miała szczęście. Sheen w żaden sposób jej nie zagrażał. Przynajmniej na razie. - Może to ja powinienem odprowadzić Cię do domu, huh? Pokażesz mi potem kierunek i dalej sobie poradzę. - skąd w nim ten szlachetny odruch?
przyjazna koala
nie mów mi
ODPOWIEDZ