Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Outfit

CDS... Tego nikt nie mógł się spodziewać, a na pewno nie Gabrielle Glass, która o poranku zerwała się na równe nogi, by zabrać swojego uroczego, sześciomiesięcznego dobermana Demona na spacer na plażę. Jak wiadomo, pogoda w Australii jest, jaka jest i temperatury lubią sięgać znacznie powyżej 30 stopni, dlatego dla bezpieczeństwa zwierzaków spacery lepiej robić albo wczesnym rankiem, albo późnym wieczorem. Gabrielle nigdy nie była rannym ptaszkiem, dla niej wstawanie szybciej niż o 11 to środek nocy, ale od kiedy pojawił się w życiu jej partnera i niej samej Demon dużo rzeczy się zmieniło. Blondynka zawsze starała się być odpowiedzialna, a teraz kiedy musi zapewnić opiekę innej żywej istocie, ta odpowiedzialność daje o sobie znać jeszcze bardziej. Nagle wstawanie o siódmej czy ósmej nie jest takie straszne, a to tylko dlatego, że gdy blondynka widzi "uśmiech" na pysku swojego czworonożnego dziecka, kiedy ten swobodnie może biegać po plaży czy parku to sama czuje się niewyobrażalnie szczęśliwa. Jeden mały (wcale nie taki mały, bo jak na sześć miesięcy jest naprawdę wielkim szczeniakiem) piesek może wprowadzić w życie tyle zmian!
Oczywiście mówimy tu o pozytywnych zmianach, bo negatywnych Gabi żadnych nie dostrzega. Spacer minął im bardzo spokojnie, Demon się wybiegał, poganiał za patykiem, potaplał się w oceanie i po godzinie szaleństwa rozpoczęli podróż do domu. Nastolatka chciała jeszcze wstąpić na szybko po kawę i jakieś wypieki na szybkie śniadanie, więc musiała przejechać inną drogą niż zazwyczaj i jakież było jej zdziwienie, kiedy nagle niż tego ni z owego na jezdnię wypełzło pięć małych kociąt! Ledwo dała radę wyhamować, żeby im nie zrobić krzywdy, one wyrosły jak spod ziemi! Miała flashbacki sprzed roku kiedy to na ulice wylazł jej wombat i przez niego rozbiła swojego ukochanego, żółtego garbusa i wylądowała w szpitalu. Serce jej podeszło do gardła, Demon na tylnym siedzeniu wydawał się zdezorientowany i lekko przestraszony, bo Gabi nawet zaklęła pod nosem. Gapiła się na koty łażące dość nieporadnie po asfalcie i zgłupiała — nie wiedziała, co zrobić. Rozglądała się przez kilkanaście sekund sprawdzając, czy przypadkiem "ktoś nie wyprowadza kotów na spacer" - no nie... Nie niby jest blondynką, ale aż tak głupia nie jest! Przecież to logiczne, że koty nie mają opiekuna, wyglądają na chude, zaniedbane, mają zaropiałe oczka i wydają się bardzo słabe i mocno przestraszone. Młoda kobieta nigdy w życiu nie przypuszczałaby, że przydarzy jej się coś takiego, zwłaszcza, że ona ma potworną alergię na koty. Powinna była znaleźć szczeniaki, a nie jakieś miauczące, drapiące i prychające koty. Nie, żeby nie lubiła kotów, ale przebywanie w ich towarzystwie sprawia, że łzawią jej oczy, kicha i ma katar. Nie pozostało jej nic innego jak wysiąść z auta i pozbierać te małe pchlarze do środka. Do domu ich nie weźmie, bo Ares ją z nimi chyba wywali, no dobra może nie, ale ona strasznie będzie się męczyć. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem dla niej będzie odwiezienie maluchów do schroniska, gdzie na pewno się nimi dobrze zajmą i znajdą im nowe kochające domki.
Blondynka sprawdziła pięć razy okoliczne krzaki, żeby upewnić się, że nie pominęła żadnego malucha, które bardzo mocno się do niej garnęły. Demon nie miał nic przeciwko towarzystwu kociaków, ten "groźny" doberman to totalna pierdoła, kocha wszystko i wszystkich miłością ogromną, zupełnie tak jak Gabrielle — ma to po mamusi!
Dziewczyna więc musiała zmienić troszkę swoje plany, z drogi zadzwoniła do schroniska informując o sytuacji i uprzedzając o swoim przyjeździe i w przeciągu pół godziny była już pod schroniskiem. Zaparkowała pod bramą a jedna dziewczyna z obsługi pomogła jej ogarnąć kociaki, tudzież dała jej kartonowe pudełko, żeby bandę pięciu mogła do niego upchnąć i wskazała dokąd ma iść.
Co jak co, ale psa w samochodzie by nie zostawiła, więc młody musiał iść z nią. To było bardzo dziwne maszerować przez teren schroniska z psem i pudłem pełnym kotów. Psy szczekały trochę na Demona, trochę po to, by zwrócić na siebie uwagę Gabrielle. Nastolatka starała się nie rozglądać, nie mogła patrzeć na te wszystkie mordki za kratami, to łamało jej serce. Doczłapała do budynku, w którym mieści się gabinet weterynarza i weszła do środka, natychmiast czując zbawienne działanie klimatyzacji.
- Dzień dobry!- przywitała się bardzo uprzejmie od progu, uśmiechnęła się promiennie i rozejrzała się uważnie.
- To z Panią rozmawiałam pół godziny temu? Los zesłał mi na drogę te małe biedactwa, chyba są bardzo chore. Mają pchły, śmierdzą, mają zaropiałe oczy... Wylazły mi na pustą drogę pośrodku dosłownie niczego.- pospieszyła z wyjaśnieniami, w razie gdyby to nie z eloise howell-gordon rozmawiała przez telefon, bo to nie musiała być ona, przecież weterynarz w schronisku raczej nie zajmuje się odbieraniem połączeń, od tego są pracownicy biura.
Demon był wyraźnie podekscytowany wizytą w nowym miejscu i machał tym swoim krótkim ogonkiem, przez co cała dupka mu chodziła z tej radości. To nie jest normalne, że psy tak cieszą się na widok weterynarza...
sprytny wąż
Gabi
weterynarz — LORNE BAY ANIMAL SHELTER
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
And there's a place that I've dreamed of, where I can free my mind. I hear the sounds of the season and lose all, sense of time.
Dni w schronisku nie były tak intensywne, jak te w Cairns, kiedy Eloise miała zmianę w klinice. Blondynka miała całkiem sporo czasu, by naprawdę poprzebywać ze zwierzętami i okazać im odrobinę miłości, której potrzebowały czasem bardziej w takim miejscu niż specjalistycznej pomocy lekarza weterynarii. Lorne Bay na szczęście nie było miasteczkiem, w którym ludzie nie szanowaliby zwierząt. Na ogół były traktowane dobrze, a także zadbane, bo każdy zdawał sobie sprawę z tego, jak istotne są w codzienności oraz potrafią wspierać człowieka w codziennych zadaniach. Tak więc mieszkańcy tego schroniska to raczej już stali bywalcy, rzadko nadchodził dzień, kiedy pojawili się nowi goście. Dziś jednak miało być inaczej, a jedna z wolontariuszek poinformowała Eloise z wyprzedzeniem, że niedługo ktoś przywiezie porzucone kociątka. Kobieta postanowiła więc przygotować się na ich przyjazd, wróciła do budynku, a konkretniej swojego gabinetu i zaczęła ogarniać wnętrze dla pacjentów.
-Dzień dobry - powiedziała, wychodząc z niewielkiego pokoiku do korytarza, gdzie dostrzegła młodą dziewczynę z kartonem, z którego dochodziły cieniutkie piski. -Nie, ale dostałam informację o waszym przyjeździe. Piesek też z nimi był? - zapytała zaskoczona, podchodząc bliżej do przybyłych. Pogłaskała zaczepiającego ją dobermana, po czym spojrzała wymownie na Gabrielle, sugerując, by przekazała jej pudło. -Jestem tu weterynarzem, zaraz je obejrzę - powiedziała, odbierając kociaki i ruszyła do gabinetu, a głową machnęła, by pokazać dziewczynie, że jeśli chce może im towarzyszyć jako ta, która je znalazła. Eloise nie miała nic przeciwko temu.
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Aż dziw brał, że Gabi nie dostała ataku paniki, bo pachniało tu dokładnie tak samo jak w przychodni, gabinecie stomatologicznym i szpitalu, a tych woli unikać jak ognia, do tego stopnia, że blisko rok temu niemal umarła z bólu, jaki zafundował jej dziurawy ząb. Rozwiązanie tej zagadki jest dość proste — przez kocięta, które kotłowały się w kartonie, nastolatka dostała kataru, który zatykał jej nos i nie czuła tych typowo lekarskich aromatów. Pachniało tu przecież materiałami medycznymi i środkami do dezynfekcji, do tego stopnia, że nawet Demon sobie kichnął. Ten pies nie ma z nikim i z niczym problemów, niczego się nie boi, wszędzie wlezie, każdego przywita a złodziejowi pewnie by jeszcze zaparzył herbatkę i pokazał gdzie i co leż i jeszcze odprowadził do drzwi machając wesoło tym swoim krótkim ogonkiem.
Na całe szczęście nie musiała zbyt długo czekać, choć nawet jeśli miałaby to nic takiego by się nie stało, przecież i tak nie ma nic lepszego do roboty, póki co. Głupio jej było tak tylko leżeć i pachnieć, ale niedługo rozpoczyna studia i skończy się leniuchowanie.
Blondynka uśmiechnęła się do kobiety, która przed nią stanęła, wyglądała na bardzo sympatyczną i budziła zaufanie, choć medyczne kitle też wprawiają ją zawsze w lekki stan paniki, tym razem jej mózg nakierował się na odpowiednie tory, wiedziała, że to nie o nią chodzi tylko o kociaki, które potrzebują pomocy.
- Och, nie, nie. Demon jest mój ale nie chciałam go zostawiać w samochodzie, to jeszcze szczeniak, miewa głupie pomysły i mógłby coś zniszczyć, no i jest dość gorąco i mógłby się w środku ugotować, a tego bym nie chciała, za bardzo kocham tego gamonia. Aaaa...psik!- po skończonej wypowiedzi kichnęła widowiskowo, przez co karton z kociętami dostał lekkiego wstrząsu i dało się z niego słyszeć kilka niezadowolonych miauknięć. Dobrze, że Eloise odebrała od niej karton, bo inaczej kichnięć byłoby zdecydowanie więcej. Oczy Gabrielle zaszły łzami, zrobiły się lekko czerwone i zaczęły puchnąć, ale czego się nie robi po to, by uratować niewinne istoty? Dziewczyna ruszyła za panią weterynarz wprost do jasnego gabinetu, a Demon podreptał za nią bardzo wesoło. Rozgadał się i chciał wszędzie zaglądać, zapewne szukał żarcia, bo był wiecznie głodnym upierdliwcem.
- Co się z nimi teraz stanie?- zapytała lekko zaniepokojona. Różne rzeczy słyszy się o schroniskach, a to, że usypiają mioty albo nierokujące adopcyjnie zwierzaki, na ten przykład.
Demon nie wytrzymał tych emocji, wskoczył swoimi wielkimi łapskami na stół do badań i niuchał karton, machając ogonkiem i dupką. A miał być takim groźnym i niebezpiecznym psem, który budzi strach każdego, kto się zbliży do Gabi...
A mówiąc o blondynce, znów kichnęła, tym razem udało jej się ukryć usta i nos za swoją własną dłonią, ale to chyba pogorszyło sprawę, bo przecież tymi rękami dotykała kociąt, więc przeniosła sobie alergeny z dłoni prosto pod nos.

eloise howell-gordon
sprytny wąż
Gabi
weterynarz — LORNE BAY ANIMAL SHELTER
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
And there's a place that I've dreamed of, where I can free my mind. I hear the sounds of the season and lose all, sense of time.
Zapachy typowe dla medycznych placówek mieszały się tutaj jednak dość mocno z tym należącym do karmy, której też musieli mieć spore składy. To taka wręcz mieszanka przychodni i zoologicznego, co mogło dawać zabawne odczucie. Howell-Gordon, jednak już całkowicie do tego przywykła, nie robiło to na niej wrażenia, a nie miała pojęcia, że blondynka, która znalazła się dziś tu mogłaby mieć jakikolwiek problem z takimi aromatami. W końcu to nie alkoholowe opary unoszące się w saloonie, ani swojskie zapaszki z rancza.
Strój weterynarza też był dość swobodny w porównaniu do tego lekarskiego, co prawda Eloise nie dodawała żadnej bandany, zamiast bagnetu miała klasyczny stetoskop, zamiast sakwy miała ogromne kieszenie, a sam uniform nie był śnieżnobiały, a pokryty printem ze zwierzaczkami, gdzie zupełnie niepasujący do wszystkich, także i kompetencji blondynki, znajdował się nawet niewielki wielbład. Trochę, jakby chciała być jednym ze swoich pacjentów.
-Uważaj na niego w takim razie, jeśli zostajesz, żeby nic tu nie złapał, może najlepiej spróbuj go trzymać na rękach? - zaproponowała, a słysząc kaszel blondynki i dodając do tego prezentowane objawy uznała, że to musi być alergia. Podeszła do szafeczki, z której wyjęła opakowanie z lekami, wyciągnęła jedną tabletkę, a następnie podała ją nieznajomej. -Proszę, to alergia na sierść jakiegoś zwierzaka, prawda? Nie opanowało cię szaleństwo związane z aktualną gorączką złota w miasteczku? - zażartowała, odnosząc się do zorganizowanego festynu z okazji kręcenia jakiegoś filmu. Tak się złożyło, że Howell-Gordon nie miała czasu się tam wybrać, a była nawet ciekawa czy udało się im faktycznie dobrze odwzorować rodeo. W końcu, kiedy była małą dziewczynką zdarzało się, że rodzice zabierali ją na takie eventy gdzieś dalej. Kiedyś, kiedy jeszcze byli rodziną. Zabawne, była dorosłą kobietą, a wciąz nie przebolała strat z okresu dorastania. -Eloise - dodała jeszcze, bo wypadało się przedstawić, no i jak już przekazała ten lek, to wróciła do poszkodowanych kociąt.
-Hej, Demon, nie twoja kolej na badanie! - powiedziała zanim zdążyła odpowiedzieć Gabrielle na jej pytanie, po czym zestawiła tego psa ze stołu. Właściwie nie miała pojęcia jak on się tu dostał, bo nie powinien być aż tak skoczny, a stół był dość wysoki, ale nie zaprzątałą sobie tym głowy. Poszła przygotować się do obejrzenia zwierząt - umyć dłonie, założyć rękawice i wziąć odpowiednie narządy, by sprawdzić ich sierść, a także uszy, oczka, pyszczki. -Na razie muszę je przebadać, później pewnie zostaną tu ze mną, zanim trafią do części, gdzie będzie ktoś mógł je adoptować. Muszę też zobaczyć, czego się nabawiły, nakarmić je odpowiednio, bo zapewne nie była to przyjemna wycieczka dla nich - przyznała, wzdychając ciężko, no i zaczęła zabierać się do pracy, bo co jej zostało? Drżała, jednak oglądając już pierwszego kociaka, bo ten kto je porzucił to prawdziwy bandyta, za którym zdecydowanie powinno się wysłać jakiś list gończy. Wetschnęła ciężko, a kiedy zobaczyła Albę, wręcz pionierkę w byciu wzorowo pomocną wolontariuszkę, która znała sporo ciekawych historii o aborygeńskich tradycjach, bo sama była Aborygenką z któregoś tam pokolenia, Eloise postanowiła poprosić ją o pomoc. -Howdy, Alba! Możesz tu podejść i kiedy ja będę oglądać kolejne zwierzaki zajmować się myciem tych, które nie mają ran? - a kiedy wolontariuszka podeszła, Eloise uśmiechnęła się z wdzięcznością, przypomniała sobie jednak że wciąż tu była Gabrielle. -Wiesz... Możesz pomóc Albie, chociaż nie wiem... Jak się będziesz potem czuła, skoro już ustaliłyśmy, że masz na nie alergię.. - mruknęła, bo tak poniekąd zapomniała o blondwłosej dziewczynie, ale przecież nie mogła za wiele zrobić, a lek pewnie jeszcze nie działał. Bardzo chętnie Howell-Grodon dałaby jakieś zajęcie nastolatce, ale... Teraz miała pustkę jakie, tak bardzo chciała zająć się poszkodowanymi kociakami.
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Szczęście w nieszczęściu, że ludzki mózg można łatwo programować i przestawiać. Zapachy zapachami, ale wiedziała, że nie jest tu dla siebie tylko dla tych małych sierotek, a serduszko miała dobre i nigdy w życiu nie przyszłoby jej do głowy, żeby się nie zatrzymać i nie pomóc. Drżała na samą myśl, że gdyby nie wracała akurat tą drogą, to maleństwom coś mogliby się stać. Los czasami kieruje nas dobrymi torami!
Kiedy Eloise wspomniała o tym, by wziąć Demona na ręce, Gabi spojrzała na niego z powątpiewaniem i zamrugała kilka razy, próbując sobie wyobrazić to dwudziestokilogramowe bydle, trzymane w jej drobnych ramionach. Jasne, Demon cały czas myślał, że jest malutki i pchał się na kolana, nie zdając sobie sprawy ze swoich rozmiarów, tak jak teraz opierając się przednimi łapami o stół weterynaryjny, ale nie, zdecydowanie branie go jak małego jorusia na ręce raczej nie wchodziło tutaj w grę. Dałaby radę potrzymać go dwie, trzy minuty i by zdychała. Trochę się przestraszyła tym, że on coś tu może złapać. Teoretycznie był na wszystko szczepiony, ale nigdy nic nie wiadomo. Z rozważań wyrwał ją kobiecy głos, szelest opakowania leków i odblask światła od stołu do przeprowadzenia badań. Z automatu trochę wyciągnęła rękę po tabletkę i popatrzyła na swoją dłoń, ale wyjaśnienie przyszło bardzo szybko. Uśmiechnęła się więc z wdzięcznością.
- Kocia sierść, ślina, ogólnie koty. Ciężko było tu przyjechać, bo ciągle kichałam. Że też to nie mogły być szczeniaczki... - zażartowała i rozłożyła bezradnie ręce. Jasne, że wolałaby nie trafić na żadne zwierzątko ale jeśli mogłaby wybierać, to zdecydowanie wolałaby psy. Kocha wszystkie zwierzaki, nawet te nieszczęsne koty, ale one dosłownie ją wykańczają.
- Dzięki. Gorączka złota? O niczym takim nie słyszałam. Ostatnio mało biorę udział w wydarzeniach miejskich, nie starcza mi doby na wszystkie newsy, plotki i eventy.
Zaraz, zaraz czy ona aby nie przesadza tak bardzo uzewnętrzniając się przed obcą osobą? Dlaczego ona jej w ogóle marudzi! Przecież Eloise nie obchodzi jej życie. Gabi musi przestać wszystkich ludzi traktować jak najlepszych przyjaciół, którym mówi się absolutnej wszytko. Połknęła szybko tabletkę, mając nadzieję, że ta zacznie szybko działać, bo było coraz gorzej.
- Gabi.- odparła krótko i skinęła głową, przypatrując się pracy weterynarki, a może powinnam napisać: pani weterynarz? Tak brzmi zdecydowanie lepiej. Obserwowała, jak kobieta ogarnia pierwszego kociaka, kazała Demonowi usiąść i czekać, co dla szczeniaka jest niemałym wyzwaniem i treningiem cierpliwości.
- A co jeśli nikt ich nie będzie chciał? Zostaną tu tak długo, dopóki nie znajdą domów prawda? Mam nadzieję, że to nie jest jedno z tych schronisk, gdzie usypia się niechciane zwierzaki, które nie rokują adopcyjnej?- wyraziła swoje obawy, z którymi tu przyjechała. Gabi to pozytywna osoba i z góry zakłada same dobre scenariusze, ale musiała się upewnić.
Wzdrygnęła się lekko, zdając sobie sprawę, że nie są tu same. Wolontariuszka lekko ją zaskoczyła, ale szybko się pozbierała i w sumie z chęcią przystała na propozycje pomocy, bo halo! Umówmy się, ile razy w życiu masz okazję kąpać małe kocięta? Będąc takim randomen jak blondynka — raz w cyklu może? Puściła więc smycz psa i w mgnieniu oka rzuciła się wręcz do pomocy bardzo ochoczo.
- Och walić alergie, przejdzie. Od tego się nie umiera. Znaczy... Pewnie umiera, ale chyba nie od kotów co? Zawsze myślałam, że to alergie na leki albo jedzenie są z gatunku tych potencjalnie śmiertelnych.
Poczłapała za wolontariuszką, która pokazała jej jak kąpać kociaki. Woda po ich kąpieli była brunatna, miały masę pcheł, były chude i zdecydowanie kąpiel im się nie podobała, bo miauczały, jakby je ktoś ze skóry obdzierał, ale później trafiły do cieplarki, gdzie mogły bezpiecznie schnąć.

eloise howell-gordon
sprytny wąż
Gabi
weterynarz — LORNE BAY ANIMAL SHELTER
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
And there's a place that I've dreamed of, where I can free my mind. I hear the sounds of the season and lose all, sense of time.
-To niesamowite, że pomimo tak silnej alergii, masz tak olbrzymi serce do zwierząt. Na pewno są ci bardzo wdzięczne - przyznała Eloise głośno, zerkając też z podziwem na blondwłosą, młodą dziewczynę. Na pewno wiele osób na miejscu panny Glass nie zdecydowałoby się na udzielnie pomocy takim zwierzakom, bo wprawiałoby to je w zbyt duży dyskomfort. Może nawet później jakieś powikłania. Ona jednak walczyła z fizycznymi ograniczeniami, byle zapewnić im ratunek. Została tutaj nawet i doglądała czy mają właściwą opiekę, choć mogła, przecież przekazać jedynie karton i uciekać czym prędzej od tych wszystkich alergenów. W końcu nie tylko te małe kociaki musiały działać pobudzająco na Gabrielle alergię, ale i wszelkie inne kocie sierściuchy, które tutaj w schronisku mieszkały.
-Tak dużo teraz macie nauki w liceum? - rzuciła rozbawiona, próbując sobie przypomnieć, jak to było za jej czasów. Co prawda Howell-Gordon nie uczyła się w Lorne Bay, ale w Melbourne, może więc wymagania były nieco inne, ale wciąż miała czas, żeby nadążać za tym co działo się w mieście. Drugą sprawą było to, że niekoniecznie wtedy miała na to ochotę, bo wciąż przeżywała, że została wyrwana tak brutalnie z tego miasteczka... Zabawne, wtedy dałaby wiele, żeby znów tu być, a dziś czuła się nieco uwięziona, ale może to uczucie towarzyszyło blondynce ze względu na dorosłe problemy. -Kręcą jakiś film, a burmistrz uznał, że to dobra okazja, żeby popromować nieco australijskich tradycji rodem z dzikiego zachodu. Sprawdź, może tobie i znajomym ze szkoły się spodoba - rzuciła luźno Eloise, bo zapewne, gdyby była młodsza, tak jak Gabi, spędzałaby w westernowym miasteczku wiele popołudni po szkole. Trudno uznać, kiedy okazja na tak kreatywne spędzanie czasu w miasteczku się powtórzy, przecież to nie było żadne wielkie miasto.
-Nie, nie usypiamy zwierzaków, ale to fakt, jeśli nie znajdą domów... Czeka je życie tutaj, chociaż koty raczej są przygarnianie. Zawsze przydają się na farmie. Mam nadzieję, że te nie będą na nas skazane - wyjaśniła, sytuację maluchów, przyglądając się im czule, kiedy zajmowała się pojedynczymi rankami dwóch kociąt. Reszta członków gangu piątku, oprócz pcheł i wygłodzenia wydawała się być w o wiele lepszym stanie. Uf. Może całkiem niedługo znajdą nowy dom. Raczej nikt nie wpadnie na pomysł, by je ukraść ze schroniska, bo nie były to konie wyścigowe, które na przykład taki Ben Hall miał w zwyczaju czynić przedmiotem swoich rabunków w wioskach. Szczególnie, kiedy były one zadbane i cenne dla swojego gospodarstwa. Bushranger upatrywał w tym okazję, zarówno do wzbogacenia się, jak i perspektyw na lepsze ucieczki, kiedy będzie napadał nieświadomych podróżnych dyliżansów lub całe wioski. Nigdy raczej koty nie były jego celem, ale wciąż to on, Ben Hall, pozostawał najbardziej płodnym bushrangerem, jeśli chodzi o statystyki napadów.
-Jeśli nie wystąpi silna reakcja alergiczna, a mam nadzieję, że dzięki lekom nie, to powinno być ok - wyjaśniła jeszcze Eloise. Od czasu do czasu zerkała w stronę Gabrielle zajmującej się zwierzętami czy wszystko było w porządku, a sama dokończyła swoją pracę - opatrzyła w pełni rany, podała leki przeciwko tym wszystkim robakom i na koniec podała odpowiednie ilości karmy każdemu ze zwierzaków. Teraz mogły nieco odpocząć w cieple lamp, a one wróciły do recepcji.
-Dziękuję ci raz jeszcze za pomoc, Gabi. Mogę dać ci... Nasz kalendarzyk na pamiątkę? - zaproponowała, sięgając po mały, kartonowy rozkład dni tygodnia. Nie mieli żadnych naklejek w stylu superpomocnik, może powinni o tym pomyśleć? Z drugiej strony... I tak mieli niezbyt obfite fundusze...
ODPOWIEDZ