about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ, a jego ulubionym hobby jest podrywanie każdej możliwej osoby.
023.
{outfit}
Nie wiedział czy to dobry pomysł. W sumie mógł sie nawet domyślać, że jest to absolutnie beznadziejny i obrzydliwy pomysł. Powinien sobie odpuścić i tym razem zupełnie nie być sobą, nie spełniać tego co jej powiedział. Mógł sobie darować. Dać już spokój tej biednej dziewczynie, która tyle przez niego wycierpiała. Naprawdę. Jakby nie miał innych rzeczy do roboty tylko rozpamiętywać przeszłość i rozdrapywać stare rany. Najwyraźniej lubił to robić, bo przecież zgodził się na ten wyśmienity pomysł swojego eks - Robina, by sie ze sobą spróbowali zaprzyjaźnić. Może to samo próbował właśnie zrobić z Agathą? Nie wyszedł im związek, ale kto powiedział, że nie może im wyjść inna znajomość? Chociaż... czy nie czuł odrobiny żalu? Czy odkąd się spotkali na tej plaży to nie myślał nad tym "co by było gdyby"? Myślał. Zastanawiał się. Nawet zbudził się w nocy targany absolutnie nieprzyzwoitymi myślami. To nie tak miało być. Może tym bardziej powinien sobie darować? Owszem. Ale czy to zrobił? Nie. W końcu był Erickiem. Sądził, ze to nic takiego, w końcu miał nieprzyzwoite myśli o wielu ludziach. Nie było w tym nic dziwnego, szczególnie, że dawno jej nie widział. To pewnie wszystko przez to!
No i skoro zgodziła się na tą ich wspólną wyprawę to pewnie też nie miała nic przeciwko. Musiał podchodzić do tego lekko, tak jakby było to spotkanie dwójki zwykłych znajomych, a nie dawnych ukochanych. Niezależnie od tego czy gdzieś wgłębi serca żywił do niej jakieś romantyczne uczucia, postanowił być jak najbardziej przyjacielski. Nie chciałby jej znowu zranić, ale też nie chciał tak po prostu przestać się z nią widywać, skoro już los ich z powrotem postawił na swojej ścieżce. Nie miał się co za bardzo zastanawiać. Zabrał klucze do samochodu i wyszedł z domu, by po chwili wpakować tyłek do auta i pojechać w stronę domu Agathy, która jak zakładam podała mu adres smsem. Gdy zjawił sie na miejscu to zaparkował samochód i wyszedł, by poczekać na dziewczynę na świeżym powietrzu. Słońce było jeszcze stosunkowo wysoko i trochę świeciło mu w twarz więc założył na oczy ciemne okulary i przez kilka chwil cieszył się ciepłymi promieniami, które padały mu na skórę. Parę momentów później usłyszał kroki kierujące się w jego stronę. Odwrócił głowę w stronę nadchodzącej pięknej istoty. - Cześć - uśmiechnął się i nieco uniósł okulary, by się jej przyjrzeć. - No, no, no jaka laska - puścił jej oczko posyłając jej kolejny zawadiacki uśmiech. - Wsiadaj, żebyśmy się nie spóźnili - powiedział i obszedł samochód żeby otworzyć jej drzwi. Taki był z niego dżentelmen.
Agatha Cartwright
Zoey - Inej - Joshua - Bruno - Ally- Dina - Mei - Cara - Owen - Liv - Cece - Edwina - Idris - Luna - Harlan - Manfred
about
stara się nie myśleć o tym, co było, by otworzyć się na ewentualnie to, co będzie
004. | outfit
Naprawdę łudziła się, że to była tylko żartobliwa propozycja, nie będąca finalnym zwieńczeniem faktycznego wypadu. Cholera, tym bardziej, że chodziło tutaj o Erica – o jej byłego, z którym przez pewien moment swojego życia nawet nie chciałaby się wiedzieć i utrzymywać jakiegokolwiek kontaktu po tym, co się wydarzyło. A teraz, co? Zapomniała, co się stało i postanowiła mu dać szansę na odkupienie swoich win? Tak naprawdę nie, więc co nią kierowało? Uczucie, jakie nadal do niego żywiła? Głowa pękała od natłoku rozmyślań, a na to nie miała czasu. W końcu musiała się szykować na... lot balonem! Bo przecież to nie była randka.
Randkę, to miała dwa wieczory wcześniej, totalnie ustawioną, nie wiedząc z kim się spotka, a kto okazał się być naprawdę szarmanckim i zabawnym mężczyzną o imieniu Wolfgang. Czy powinna o tym wspomnieć dzisiaj Ericowi, wbijając mu szpileczkę? To też kwestia, która nie dawała jej spokoju. A na co też nie miała czasu. Bo ciągle nie miała wybranego stroju!
Nie chciała się za bardzo wystroić, niemniej z drugiej strony – cholera, jak bardzo tego pragnęła, żeby widział co stracił. Czyżby właśnie kierowała się jakąś chęcią udowodnienia mu czegoś? To do niej kompletnie nie podobne i zapewne tak w głębi duszy tak nie myślała. Zwyczajnie chciała ładnie wyglądać. Nie dla niego. Dla siebie. No, dobrze, trochę dla niego.
Nie postawiła na mocny makijaż, po przebraniu połowy szafy wybrała komplet, w którym dawno nie była, a który lubiła zakładać, by wyglądać schudnie, ładnie i skromnie. Ostatni raz przejrzała się w lustrze, widząc że lada chwila powinien pojawić się Eric pod jej domem. Wzięła do swojej torebki – o dziwo idealnie dopasowanej – butelkę z winem, bo może jednak Eric się z nią napije po małym łyczku, pomimo iż prowadzi samochód? Złapała jeszcze po drodze białą marynarkę – w sumie dzięki jego sugestii, żeby mieć coś na okrycie ramion, bo z racji wysokości może być tam nieco chłodniej. Zerknęła przez okno, widząc stojącego Erica na dole, szybko wychodząc z apartamentu i zamykając za sobą drzwi. Schowała klucze do torebki, upewniła się dwukrotnym naciśnięciem klamki, że było wszystko w porządku, po czym zeszła na dół.
Zanim wyszła całkiem na zewnątrz, spojrzała przez okienko klatki schodowej, mogąc mu się chwilę przyjrzeć. Cieszyła się, że nie przesadziła ze strojem, bo on też prezentował się naprawdę... cudownie. Znaczy, wait, dobrze. Tak, dobrze się prezentował. Ciemna koszulka, na to skórzana, czarna kurtka i czarne spodnie, a dodatkowo te czarne okulary znajdujące się na nosie... Agata oniemiała na moment, ciesząc się iż spojrzała przez okienko przed ich zobaczeniem się. Bo tak to stałaby jak słup soli i nie wiedziałaby co zrobić, jak się zachować, gdyby została zaskoczona takim widokiem.
Poprawiła się ostatni raz, otwierając drzwi od klatki schodowej, wychodząc na zewnątrz, zaczynając się do niego zbliżać. - Cześć - przywitała się z wesołym uśmieszkiem na ustach, widząc jak zaczął ją oceniać przy podniesieniu okularów odsłaniając sobie oczy. - Naprawdę? - zerknęła na siebie, przesuwając dłonią po spódnicy. - Ty też wyglądasz niczego sobie - nie chciała pozostać mu dłużna, niemniej nie dała mu maksymalnej satysfakcji z powiedzenia mu jak tak naprawdę w jej ocenie prezentuje się dzisiaj Eric. Bo wtedy to by chyba się totalnie wygłupiła. - Spokojnie, nie spóźnimy się - zapewniła, niemniej i tak trochę przyspieszyła kroku, przechodząc na miejsce pasażera, gdzie szarmancki Worthington otworzył jej drzwi. - Proszę proszę - o mało nie zagwizdała, lecz zamiast tego siadła do środka pojazdu, czekając na swojego towarzysza. - Och, cholera... - rzuciła pod nosem, gdy już siadł na miejscu kierowcy. - Nie wzięłam Twojej koszuli... Najwyżej Ci ją zniosę gdy wrócimy albo wejdziesz ze mną na górę tylko po nią - odparła skruszona – niczego nie planując i nie robiąc tego specjalnie, żeby nie było!
Naprawdę łudziła się, że to była tylko żartobliwa propozycja, nie będąca finalnym zwieńczeniem faktycznego wypadu. Cholera, tym bardziej, że chodziło tutaj o Erica – o jej byłego, z którym przez pewien moment swojego życia nawet nie chciałaby się wiedzieć i utrzymywać jakiegokolwiek kontaktu po tym, co się wydarzyło. A teraz, co? Zapomniała, co się stało i postanowiła mu dać szansę na odkupienie swoich win? Tak naprawdę nie, więc co nią kierowało? Uczucie, jakie nadal do niego żywiła? Głowa pękała od natłoku rozmyślań, a na to nie miała czasu. W końcu musiała się szykować na... lot balonem! Bo przecież to nie była randka.
Randkę, to miała dwa wieczory wcześniej, totalnie ustawioną, nie wiedząc z kim się spotka, a kto okazał się być naprawdę szarmanckim i zabawnym mężczyzną o imieniu Wolfgang. Czy powinna o tym wspomnieć dzisiaj Ericowi, wbijając mu szpileczkę? To też kwestia, która nie dawała jej spokoju. A na co też nie miała czasu. Bo ciągle nie miała wybranego stroju!
Nie chciała się za bardzo wystroić, niemniej z drugiej strony – cholera, jak bardzo tego pragnęła, żeby widział co stracił. Czyżby właśnie kierowała się jakąś chęcią udowodnienia mu czegoś? To do niej kompletnie nie podobne i zapewne tak w głębi duszy tak nie myślała. Zwyczajnie chciała ładnie wyglądać. Nie dla niego. Dla siebie. No, dobrze, trochę dla niego.
Nie postawiła na mocny makijaż, po przebraniu połowy szafy wybrała komplet, w którym dawno nie była, a który lubiła zakładać, by wyglądać schudnie, ładnie i skromnie. Ostatni raz przejrzała się w lustrze, widząc że lada chwila powinien pojawić się Eric pod jej domem. Wzięła do swojej torebki – o dziwo idealnie dopasowanej – butelkę z winem, bo może jednak Eric się z nią napije po małym łyczku, pomimo iż prowadzi samochód? Złapała jeszcze po drodze białą marynarkę – w sumie dzięki jego sugestii, żeby mieć coś na okrycie ramion, bo z racji wysokości może być tam nieco chłodniej. Zerknęła przez okno, widząc stojącego Erica na dole, szybko wychodząc z apartamentu i zamykając za sobą drzwi. Schowała klucze do torebki, upewniła się dwukrotnym naciśnięciem klamki, że było wszystko w porządku, po czym zeszła na dół.
Zanim wyszła całkiem na zewnątrz, spojrzała przez okienko klatki schodowej, mogąc mu się chwilę przyjrzeć. Cieszyła się, że nie przesadziła ze strojem, bo on też prezentował się naprawdę... cudownie. Znaczy, wait, dobrze. Tak, dobrze się prezentował. Ciemna koszulka, na to skórzana, czarna kurtka i czarne spodnie, a dodatkowo te czarne okulary znajdujące się na nosie... Agata oniemiała na moment, ciesząc się iż spojrzała przez okienko przed ich zobaczeniem się. Bo tak to stałaby jak słup soli i nie wiedziałaby co zrobić, jak się zachować, gdyby została zaskoczona takim widokiem.
Poprawiła się ostatni raz, otwierając drzwi od klatki schodowej, wychodząc na zewnątrz, zaczynając się do niego zbliżać. - Cześć - przywitała się z wesołym uśmieszkiem na ustach, widząc jak zaczął ją oceniać przy podniesieniu okularów odsłaniając sobie oczy. - Naprawdę? - zerknęła na siebie, przesuwając dłonią po spódnicy. - Ty też wyglądasz niczego sobie - nie chciała pozostać mu dłużna, niemniej nie dała mu maksymalnej satysfakcji z powiedzenia mu jak tak naprawdę w jej ocenie prezentuje się dzisiaj Eric. Bo wtedy to by chyba się totalnie wygłupiła. - Spokojnie, nie spóźnimy się - zapewniła, niemniej i tak trochę przyspieszyła kroku, przechodząc na miejsce pasażera, gdzie szarmancki Worthington otworzył jej drzwi. - Proszę proszę - o mało nie zagwizdała, lecz zamiast tego siadła do środka pojazdu, czekając na swojego towarzysza. - Och, cholera... - rzuciła pod nosem, gdy już siadł na miejscu kierowcy. - Nie wzięłam Twojej koszuli... Najwyżej Ci ją zniosę gdy wrócimy albo wejdziesz ze mną na górę tylko po nią - odparła skruszona – niczego nie planując i nie robiąc tego specjalnie, żeby nie było!
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ, a jego ulubionym hobby jest podrywanie każdej możliwej osoby.
Eric był zbyt zapatrzony w siebie, żeby ogarnąć, że patrzy się na niego ktoś inny. Poza tym, był pewnie przyzwyczajony do pożądliwych spojrzeń. Doświadczał ich każdego dnia w pracy, wystarczyło, że puścił oczko do jakiejś pielęgniarki i już... tak to się wszystko jakoś kręciło. Chociaż akurat w szpitalu interesowała go tylko jedna osoba. Jego przyjaciółka, bo już tak ją sobie postanowił nazywać, Sadie. Trzymali się trochę razem i wiedział, że ona przynajmniej rozumie jego żarty i nie zgłosi go do HRów, albo nie będzie oczekiwała, że zaraz ukęknie na jedno kolanko i ją poprosi o rękę. Szczególnie, że jej ręka już była zajęta. Trochę mu to przeszkadzało, bo jednak gdyby miał możliwość to oczywiście wystartowałby do niej, a tak to jednak ten pierścionek na jej palcu trochę go odstraszał. Dobrze dla niej, bo jeszcze, by się zakochała.
Eric bardzo dbał o to, żeby nikt się w nim nie zakochiwał. Nie chciał mieć problemów, albo nosić na sobie ciężar kolejnego złamanego serca. Nie był gotowy na takie ekscesy, poza tym, chyba trochę sam obawiał się związków. No, bo co jak ktoś potraktuje go tak jak kiedyś potraktował go Robin? Nie chciał tego przeżywać po raz kolejny. Wolał więc prowadzić to swoje wyluzowane życie, bez dramatów, bez problemów. Tak było mu wygodniej. Mógł sobie chodzić na randki, których los z góry był przesądzony, bo wiedział, że nie doprowadzi to zupełnie do niczego. Mógł łazić po imprezach, podrywać tam ludzi i bawić się przednio. Powroty do samotnego pokoju może i były smutne, ale znajdował sobie na nie sposób i teraz spotkanie z Agathą też było opcją na to, by nie siedzieć samemu. No i to była Agatha. Eric chciał z nią spędzić więcej czasu i być może nieco wynagrodzić jej to jak okropnie ją potraktował. Latanie balonem mogło być jedną z takich okazji.
- No zdecydowanie, aż ciężko oderwać od Ciebie wzrok. Co nie jest bezpieczne moja droga, bo będę prowadzić samochód – a wiadomo, że nikt tak nie skomplementuje dziewczyny jak Eric, przynajmniej było jasne, że jego słowa są szczere. – Wiem – kiwnął głowa, bo widział się w lustrze. Poza tym zawsze wyglądał niczego sobie. – Ale i tak dziękuję – dodał posyłając dziewczynie najbardziej urokliwy ze swoich uśmiechów. Miał nadzieję, że będą się dzisiaj dobrze ze sobą bawić. – Jasne, jasne. Teraz tak mówisz, a za chwilę będziemy się musieli zatrzymać na stacji, bo siku będziesz chcieć. Ja znam Was i wasze babskie pęcherze. – Powiedział żartobliwie i zamknął za nią drzwi, a później sam zasiadł na miejscu kierowcy. Ściągnął z nosa okulary i spojrzał na nią delikatnie rozbawiony tym jej komentarzem. – Spokojnie, poczekajmy do wieczora, może jeszcze zmienisz zdanie co do tego po co mnie zaprosisz do siebie – uniósł lekko brew przypatrując się jej i później zapiął pasy, a następnie odpalił samochód i ruszył przed siebie. – Możesz ją sobie też zatrzymać. Mam jeszcze kilka koszul w domu, a Ty będziesz miała czym myć podłogę – Nie potrzebował jej aż tak bardzo, ale mógł chętnie wpaść do Agathy, by zobaczyć jak ta sobie mieszka. – Jesteś gotowa na piękne widoki? – Zapytał zerkając na nią na moment, bo jednak uwagę musiał skupić przede wszystkim na drodze. – Chyba nie masz lęku wysokości co? – No wydawało mu się, że nie miała kiedyś, ale coś mogło się zmienić, albo jego pamięć mogła już zawodzić. W końcu miał siwe włosy.
Agatha Cartwright
Eric bardzo dbał o to, żeby nikt się w nim nie zakochiwał. Nie chciał mieć problemów, albo nosić na sobie ciężar kolejnego złamanego serca. Nie był gotowy na takie ekscesy, poza tym, chyba trochę sam obawiał się związków. No, bo co jak ktoś potraktuje go tak jak kiedyś potraktował go Robin? Nie chciał tego przeżywać po raz kolejny. Wolał więc prowadzić to swoje wyluzowane życie, bez dramatów, bez problemów. Tak było mu wygodniej. Mógł sobie chodzić na randki, których los z góry był przesądzony, bo wiedział, że nie doprowadzi to zupełnie do niczego. Mógł łazić po imprezach, podrywać tam ludzi i bawić się przednio. Powroty do samotnego pokoju może i były smutne, ale znajdował sobie na nie sposób i teraz spotkanie z Agathą też było opcją na to, by nie siedzieć samemu. No i to była Agatha. Eric chciał z nią spędzić więcej czasu i być może nieco wynagrodzić jej to jak okropnie ją potraktował. Latanie balonem mogło być jedną z takich okazji.
- No zdecydowanie, aż ciężko oderwać od Ciebie wzrok. Co nie jest bezpieczne moja droga, bo będę prowadzić samochód – a wiadomo, że nikt tak nie skomplementuje dziewczyny jak Eric, przynajmniej było jasne, że jego słowa są szczere. – Wiem – kiwnął głowa, bo widział się w lustrze. Poza tym zawsze wyglądał niczego sobie. – Ale i tak dziękuję – dodał posyłając dziewczynie najbardziej urokliwy ze swoich uśmiechów. Miał nadzieję, że będą się dzisiaj dobrze ze sobą bawić. – Jasne, jasne. Teraz tak mówisz, a za chwilę będziemy się musieli zatrzymać na stacji, bo siku będziesz chcieć. Ja znam Was i wasze babskie pęcherze. – Powiedział żartobliwie i zamknął za nią drzwi, a później sam zasiadł na miejscu kierowcy. Ściągnął z nosa okulary i spojrzał na nią delikatnie rozbawiony tym jej komentarzem. – Spokojnie, poczekajmy do wieczora, może jeszcze zmienisz zdanie co do tego po co mnie zaprosisz do siebie – uniósł lekko brew przypatrując się jej i później zapiął pasy, a następnie odpalił samochód i ruszył przed siebie. – Możesz ją sobie też zatrzymać. Mam jeszcze kilka koszul w domu, a Ty będziesz miała czym myć podłogę – Nie potrzebował jej aż tak bardzo, ale mógł chętnie wpaść do Agathy, by zobaczyć jak ta sobie mieszka. – Jesteś gotowa na piękne widoki? – Zapytał zerkając na nią na moment, bo jednak uwagę musiał skupić przede wszystkim na drodze. – Chyba nie masz lęku wysokości co? – No wydawało mu się, że nie miała kiedyś, ale coś mogło się zmienić, albo jego pamięć mogła już zawodzić. W końcu miał siwe włosy.
Agatha Cartwright
Zoey - Inej - Joshua - Bruno - Ally- Dina - Mei - Cara - Owen - Liv - Cece - Edwina - Idris - Luna - Harlan - Manfred
about
stara się nie myśleć o tym, co było, by otworzyć się na ewentualnie to, co będzie
Przyglądała mu się z lekkim rozbawieniem. - Nic się nie zmieniłeś, Ericu Worthingtonie – dalej jesteś taki sam Czaruś, jaki byłeś lata temu - odparła już nie ukrywając swojego rozbawienia, po czym, gdy już znalazła się przy nim, przeczesała mu włosy; wiedziała, że na pewno się zdenerwuje, bo przecież zniszczy mu zapewne pracochłonny efekt, który pielęgnował przez parę godzin przed lustrem! Ale musiała, po prostu musiała mu jakoś dokuczyć, na koniec posyłając mu niewinny uśmieszek. - I w dodatku nadal tak samo skromny - dodała, kręcąc głową ze śmiechu. Och ten Eric – tak jak ona nie potrafiła przyjąć komplementu w sposób normalny, tak on – przyjmował je zbyt intensywnie. Ale nie jej oceniać – ważne, że dobrze się czuł z samym sobą, znając poczucie własnej wartości co do joty.
- Jeśli o to chodzi, to możesz być przekonany – zadbałam o to przed wyjściem z domu - nie była typową laską, która krząta się po łazience, aby się wyszykować na bóstwo, by ostatecznie zapomnieć o najważniejszym – potrzebach fizjologicznych. Zresztą, pewnie po drodze nie mieliby gdzie się zatrzymać. Także zapewne ten typu problem – jakby się pojawił – rozwiązałby się sam, a ona pewnie musiałaby trzymać swoje sprawunki do momentu, aż by nie trafili na miejsce docelowe – o ile tam znalazłoby się jakiekolwiek toalety.
Do samego końca powtarzała sobie w głowie pamiętaj o koszuli, pamiętaj o koszuli, PAMIĘTAJ O KOSZULI!, a mimo to... zapomniała. A to w sumie wszystko jego wina! Tak, zobaczyła go przez okno oczekującego na nią, a ona wtedy trochę zgłupiała, ostatecznie wyrzucając ostatnią myśl z głowy, zabierając to o czym o dziwo pamiętała – czyli wino, skrzętnie ukryte w torebce, a także marynarka, aby mieć się czym ewentualnie okryć. W końcu nie chciała, żeby znów Eric jej coś swojego dawał, gdyby odczuwała chłód – jeszcze by pomyślał, że robi to specjalnie. - O proszę, z jakiego innego powodu mogłabym Cię chcieć zaprosić do siebie? - uniosła aż brew do góry, udając trochę głupiutką – oczywiście, podkreślam, udając. Bo mogła się domyślać, co takiego miał w tym momencie na myśli, a ona aż o mało co nie okazała ów domysłów za pomocą zarumienienia na policzkach. Uśmiechnęła się za to jedynie, patrząc uważnie na swojego towarzysza. - Może po to, żebyś zwiedził mieszkanko, o którym Ci mówiłam że tak długo mi zeszło na poszukiwaniach tego perfekcyjnego? - nie dała mu się sprowokować, przedstawiając inną możliwość. Widząc jak zapina pasy, sama to zrobiła, bo to na pewno znaczyło ruszanie spod jej klatki – nie myliła się, nie spodziewając się iż trochę mocniej depnie w pedał gazu. - Żebyś potem mi powiedział, że chcesz mnie w niej jeszcze raz zobaczyć? - znała go na wylot i doskonale wiedziała, iż prędzej czy później taka propozycja połączona z prośbą by padła z jego ust. A jak wiadomo - zaraz by miał roszczenia, jak masz tylko ją mieć na sobie czy cokolwiek takiego. - Oddam Ci ją, żeby nie okazało się pewnego pięknego poranka, że jednak Ci ta jedna, jedyna koszula może uratować życie - bo może nie zdążyłby wszystkich wyprać na czas, a przez to nie miałby w czym wyjść z domu?
- Jak najbardziej, jestem gotowa. Ba – nie mogę się ich doczekać - ale tego zachodu słońca, czy może Erica na tle tego zachodu, gdy będą tak wysoko sam na sam? - Mam nadzieję, że Tobie też się będzie podobało - bo w sumie to trochę z jej winy to całe wyjście – w końcu to ona mu rzuciła jako jedną z propozycji ten przelot balonem w formie atrakcji Lorne Bay. - Widzę, że jednak Ci trochę pamięć szwankuje. Naprawdę nie pamiętasz, jak byliśmy w Cairns na imprezie, którą ktoś zrobił na dachu jakiegoś wieżowca? - zapytała z nieukrywanym zdziwieniem. - To możesz sobie teraz odpowiedzieć na pytanie, czy boję się wysokości - dodała, mając nadzieję, że rozjaśniła mu ów kwestię. - Zresztą, będę tam z Tobą, jak coś, to przecież mnie uratujesz - dorzuciła przelotem. - W ogóle... - zaczęła, gdy akurat stali na czerwonym. - Stwierdziłam, że przemycę dla nas coś, co może jeszcze bardziej umilić nam obserwowanie zachodu słońca - oho, czy to na pewno Agatha?! Te słowa nie brzmiały kompletnie jak ona! Wtedy też otworzyła torebkę, pokazując co kryje się w jej środku. - Co prawda, będziemy zmuszeni do picia z gwinta, ale chyba to nie stanowi problemu, co? - jak dla niej – nie. Jemu chyba tym bardziej nie będzie to przeszkadzało. - Tak, wiem - zaczęła, zanim jeszcze zdołał cokolwiek powiedzieć. - Prowadzisz samochód, więc nie wypada pić alkoholu. I tak, też wiem, że właśnie skłaniam Cię do popełnienia prawdopodobnego przestępstwa. Tak, wiem – demoralizuje Cię! - ale w sumie... czy jego trzeba demoralizować? - Jak wypijemy po małym łyczku, to nic się nie stanie... - rzuciła przelotnie, machając przy tym ręką, jakby to nie było nic wielkiego. No tak, nic wielkiego – bo to nie ona dzisiaj robi za kierowcę.
- Jeśli o to chodzi, to możesz być przekonany – zadbałam o to przed wyjściem z domu - nie była typową laską, która krząta się po łazience, aby się wyszykować na bóstwo, by ostatecznie zapomnieć o najważniejszym – potrzebach fizjologicznych. Zresztą, pewnie po drodze nie mieliby gdzie się zatrzymać. Także zapewne ten typu problem – jakby się pojawił – rozwiązałby się sam, a ona pewnie musiałaby trzymać swoje sprawunki do momentu, aż by nie trafili na miejsce docelowe – o ile tam znalazłoby się jakiekolwiek toalety.
Do samego końca powtarzała sobie w głowie pamiętaj o koszuli, pamiętaj o koszuli, PAMIĘTAJ O KOSZULI!, a mimo to... zapomniała. A to w sumie wszystko jego wina! Tak, zobaczyła go przez okno oczekującego na nią, a ona wtedy trochę zgłupiała, ostatecznie wyrzucając ostatnią myśl z głowy, zabierając to o czym o dziwo pamiętała – czyli wino, skrzętnie ukryte w torebce, a także marynarka, aby mieć się czym ewentualnie okryć. W końcu nie chciała, żeby znów Eric jej coś swojego dawał, gdyby odczuwała chłód – jeszcze by pomyślał, że robi to specjalnie. - O proszę, z jakiego innego powodu mogłabym Cię chcieć zaprosić do siebie? - uniosła aż brew do góry, udając trochę głupiutką – oczywiście, podkreślam, udając. Bo mogła się domyślać, co takiego miał w tym momencie na myśli, a ona aż o mało co nie okazała ów domysłów za pomocą zarumienienia na policzkach. Uśmiechnęła się za to jedynie, patrząc uważnie na swojego towarzysza. - Może po to, żebyś zwiedził mieszkanko, o którym Ci mówiłam że tak długo mi zeszło na poszukiwaniach tego perfekcyjnego? - nie dała mu się sprowokować, przedstawiając inną możliwość. Widząc jak zapina pasy, sama to zrobiła, bo to na pewno znaczyło ruszanie spod jej klatki – nie myliła się, nie spodziewając się iż trochę mocniej depnie w pedał gazu. - Żebyś potem mi powiedział, że chcesz mnie w niej jeszcze raz zobaczyć? - znała go na wylot i doskonale wiedziała, iż prędzej czy później taka propozycja połączona z prośbą by padła z jego ust. A jak wiadomo - zaraz by miał roszczenia, jak masz tylko ją mieć na sobie czy cokolwiek takiego. - Oddam Ci ją, żeby nie okazało się pewnego pięknego poranka, że jednak Ci ta jedna, jedyna koszula może uratować życie - bo może nie zdążyłby wszystkich wyprać na czas, a przez to nie miałby w czym wyjść z domu?
- Jak najbardziej, jestem gotowa. Ba – nie mogę się ich doczekać - ale tego zachodu słońca, czy może Erica na tle tego zachodu, gdy będą tak wysoko sam na sam? - Mam nadzieję, że Tobie też się będzie podobało - bo w sumie to trochę z jej winy to całe wyjście – w końcu to ona mu rzuciła jako jedną z propozycji ten przelot balonem w formie atrakcji Lorne Bay. - Widzę, że jednak Ci trochę pamięć szwankuje. Naprawdę nie pamiętasz, jak byliśmy w Cairns na imprezie, którą ktoś zrobił na dachu jakiegoś wieżowca? - zapytała z nieukrywanym zdziwieniem. - To możesz sobie teraz odpowiedzieć na pytanie, czy boję się wysokości - dodała, mając nadzieję, że rozjaśniła mu ów kwestię. - Zresztą, będę tam z Tobą, jak coś, to przecież mnie uratujesz - dorzuciła przelotem. - W ogóle... - zaczęła, gdy akurat stali na czerwonym. - Stwierdziłam, że przemycę dla nas coś, co może jeszcze bardziej umilić nam obserwowanie zachodu słońca - oho, czy to na pewno Agatha?! Te słowa nie brzmiały kompletnie jak ona! Wtedy też otworzyła torebkę, pokazując co kryje się w jej środku. - Co prawda, będziemy zmuszeni do picia z gwinta, ale chyba to nie stanowi problemu, co? - jak dla niej – nie. Jemu chyba tym bardziej nie będzie to przeszkadzało. - Tak, wiem - zaczęła, zanim jeszcze zdołał cokolwiek powiedzieć. - Prowadzisz samochód, więc nie wypada pić alkoholu. I tak, też wiem, że właśnie skłaniam Cię do popełnienia prawdopodobnego przestępstwa. Tak, wiem – demoralizuje Cię! - ale w sumie... czy jego trzeba demoralizować? - Jak wypijemy po małym łyczku, to nic się nie stanie... - rzuciła przelotnie, machając przy tym ręką, jakby to nie było nic wielkiego. No tak, nic wielkiego – bo to nie ona dzisiaj robi za kierowcę.
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ, a jego ulubionym hobby jest podrywanie każdej możliwej osoby.
Uśmiechnął się do niej wesoło i wzruszył niewinnie ramionami. - Ideały nie muszą sie zmieniać, wiesz jak jest - rzucił żartując sobie oczywiście, bo chociaż miał o sobie cholernie wysokie mniemanie to jednak wiedział, że idealni ludzie nie istnieją, chociaż gdyby istnieli to byłby na pewno jednym z nich. Miał jednak swoje wady i nieco za uszami, o czym niestety Agatha była w stanie się przekonać. - Prawda? Niby mówią, że nie znam umiaru, a ja jestem skromny chłopak. - No po prostu miał lustro w domu! Nie był fałszywie skromny, bo nikt by nie uwierzył jakby mówił "nie, no co Ty, wcale nie, wyglądam tragicznie". Umiał przyjmować komplementy, ale też jakoś wybitnie ich nie potrzebował. Samouwielbienie miał już na wysokim poziomie.
Spodziewał się, że zacznie się wymigiwać i dopytywać. Znał ją na tyle, żeby wiedzieć, że po prostu mu nie przytaknie. Nie, to nie była taka Agatha. - Jak to po co? Żeby porozmawiać. - Powiedział jakby nigdy nic. Nie miał przecież na myśli nic obrzydliwego. Bez przesady, był dżentelmenem. - O właśnie mogłabyś mi pokazać to swoje mieszkanko. Może, by mnie natchnęło do kupienia własnego? Nigdy nie wiadomo. Warto spróbować. - Powiedział na moment zerkając w jej stronę i uśmiechnął się do niej ładnie ukazując przy tym rząd równych, białych zębów. Czy mógł być bardziej idealny? Nie. - Oj bez przesady, za kogo Ty mnie masz? - Zapytał zerkając w jej stronę i pokręcił lekko głową z rozbawieniem. Musiała mieć o nim naprawdę złe zdanie! - Nie mówiłbym tak do Ciebie - mógłby jej co najwyżej powiedzieć, że pamiętał, że w jego koszuli wyglądała pięknie i, że mogłaby ją nosić częściej. Zresztą. Nie miał absolutnie prawa wymagać od niej czegoś takiego. Kim był, żeby coś takiego robić? Na pewno nie jej chłopakiem. A nawet gdyby nim był to raczej nie wymuszałby na niej takich rzeczy. Szanował kobiety! Może je zdradzał, ale szanował! - No dobra, skoro tak bardzo nalegasz - kiwnął głową skupiając się na tym żeby nie wpakować ich w żadne drzewo podczas jazdy. Co jakiś czas jednak zerkał w jej stronę posyłając jej delikatne uśmiechy.
- No jak mi się nie spodoba to będzie na Ciebie, że mnie namówiłaś, więc też bym sie stresował na Twoim miejscu - powiedział starając się zabrzmieć poważnie, ale wiadomo było, że sobie żartował. To on ją zaprosił więc bardziej powinien się stresować czy jej się spodoba. Miał nadzieję, że widoki będą ładne i, że nie będzie jakoś bardzo mocno wiało na górze. Nie chciał się przeziębić, w końcu ktoś musiał ratować ludzkie życie w szpitalu. - Stary już jestem, może mi pamięć zawodzić - pewnie był wtedy pijany i za wiele nie pamiętał. Zdarzały mi się takie imprezy, łącznie z tą jedną, na których przesadził i wpadł na ten wspaniały pomysł żeby polecieć w ślinę z kolegą. - Owszem, zawsze się dobrze czuję w roli księcia z bajki - dodał śmiejąc się wesoło i zahamował, by stanąć na światłach. Dzięki temu miał moment, by spojrzeć na Agathe, a musiał to zrobić, bo nie był pewien czy odebrał odpowiednią dziewczynę! - Kim jesteś i co zrobiłaś z Agathą Cartwright?? - Zapytał zszokowany, jednocześnie wyraźnie całą tą sytuacja rozbawiony, aż oczy mu się świeciły. - Myślę, że nikt nie umrze jak napijemy się z gwinta, już się wymienialiśmy śliną - jego to nie brzydziło. Robił gorsze rzeczy! Na przykład wciąganie kokainy z ludzkich ciał. Co mu tam kilka łyków alkoholu? - Dobra, ale tylko po łyczku. Widzisz to jest kolejny powód żeby mnie zaprosić do mieszkania, możemy wtedy dokończyć butelkę - on to zawsze znalazł jakiś powód, ale jak tylko skończył mówić to światła się zmieniły i ruszył do przodu. Nie zostało im dużo jazdy i po chwili byli już na miejscu. Wysiedli z samochodu, który Eric później zamknął i poszedł pogadać z właścicielem przybytku. Wrócił po paru minutach cały rozpromieniony. - Możemy już wejść. Chodź. - Powiedział wyciągając swoją rękę w jej stronę, bo oczywiście Worthington nie wiedział najmniejszego problemu w tym, żeby ją trzymać za rękę. Przecież to nic takiego. Tak można robić z przyjaciółkami, to czemu nie z eks dziewczyną!?
Agatha Cartwright
Spodziewał się, że zacznie się wymigiwać i dopytywać. Znał ją na tyle, żeby wiedzieć, że po prostu mu nie przytaknie. Nie, to nie była taka Agatha. - Jak to po co? Żeby porozmawiać. - Powiedział jakby nigdy nic. Nie miał przecież na myśli nic obrzydliwego. Bez przesady, był dżentelmenem. - O właśnie mogłabyś mi pokazać to swoje mieszkanko. Może, by mnie natchnęło do kupienia własnego? Nigdy nie wiadomo. Warto spróbować. - Powiedział na moment zerkając w jej stronę i uśmiechnął się do niej ładnie ukazując przy tym rząd równych, białych zębów. Czy mógł być bardziej idealny? Nie. - Oj bez przesady, za kogo Ty mnie masz? - Zapytał zerkając w jej stronę i pokręcił lekko głową z rozbawieniem. Musiała mieć o nim naprawdę złe zdanie! - Nie mówiłbym tak do Ciebie - mógłby jej co najwyżej powiedzieć, że pamiętał, że w jego koszuli wyglądała pięknie i, że mogłaby ją nosić częściej. Zresztą. Nie miał absolutnie prawa wymagać od niej czegoś takiego. Kim był, żeby coś takiego robić? Na pewno nie jej chłopakiem. A nawet gdyby nim był to raczej nie wymuszałby na niej takich rzeczy. Szanował kobiety! Może je zdradzał, ale szanował! - No dobra, skoro tak bardzo nalegasz - kiwnął głową skupiając się na tym żeby nie wpakować ich w żadne drzewo podczas jazdy. Co jakiś czas jednak zerkał w jej stronę posyłając jej delikatne uśmiechy.
- No jak mi się nie spodoba to będzie na Ciebie, że mnie namówiłaś, więc też bym sie stresował na Twoim miejscu - powiedział starając się zabrzmieć poważnie, ale wiadomo było, że sobie żartował. To on ją zaprosił więc bardziej powinien się stresować czy jej się spodoba. Miał nadzieję, że widoki będą ładne i, że nie będzie jakoś bardzo mocno wiało na górze. Nie chciał się przeziębić, w końcu ktoś musiał ratować ludzkie życie w szpitalu. - Stary już jestem, może mi pamięć zawodzić - pewnie był wtedy pijany i za wiele nie pamiętał. Zdarzały mi się takie imprezy, łącznie z tą jedną, na których przesadził i wpadł na ten wspaniały pomysł żeby polecieć w ślinę z kolegą. - Owszem, zawsze się dobrze czuję w roli księcia z bajki - dodał śmiejąc się wesoło i zahamował, by stanąć na światłach. Dzięki temu miał moment, by spojrzeć na Agathe, a musiał to zrobić, bo nie był pewien czy odebrał odpowiednią dziewczynę! - Kim jesteś i co zrobiłaś z Agathą Cartwright?? - Zapytał zszokowany, jednocześnie wyraźnie całą tą sytuacja rozbawiony, aż oczy mu się świeciły. - Myślę, że nikt nie umrze jak napijemy się z gwinta, już się wymienialiśmy śliną - jego to nie brzydziło. Robił gorsze rzeczy! Na przykład wciąganie kokainy z ludzkich ciał. Co mu tam kilka łyków alkoholu? - Dobra, ale tylko po łyczku. Widzisz to jest kolejny powód żeby mnie zaprosić do mieszkania, możemy wtedy dokończyć butelkę - on to zawsze znalazł jakiś powód, ale jak tylko skończył mówić to światła się zmieniły i ruszył do przodu. Nie zostało im dużo jazdy i po chwili byli już na miejscu. Wysiedli z samochodu, który Eric później zamknął i poszedł pogadać z właścicielem przybytku. Wrócił po paru minutach cały rozpromieniony. - Możemy już wejść. Chodź. - Powiedział wyciągając swoją rękę w jej stronę, bo oczywiście Worthington nie wiedział najmniejszego problemu w tym, żeby ją trzymać za rękę. Przecież to nic takiego. Tak można robić z przyjaciółkami, to czemu nie z eks dziewczyną!?
Agatha Cartwright
Zoey - Inej - Joshua - Bruno - Ally- Dina - Mei - Cara - Owen - Liv - Cece - Edwina - Idris - Luna - Harlan - Manfred
about
stara się nie myśleć o tym, co było, by otworzyć się na ewentualnie to, co będzie
- Porozmawiać... Tak, to brzmi jak jeden z dobrych argumentów, dla jakiego mógłbyś wejść na dłużej do mojego mieszkania - zdecydowanie brzmiało to sensownie i nie mogła się z tym nie zgodzić. W końcu – w środku jej domu będzie na pewno łatwiej, prościej, nieco intymniej – pod kątem poruszenia ewentualnych kwestii, jakich nie wypada wygłaszać na zewnątrz, gdzie inni mogliby przypadkowo – lub celowo, cholera wie co ludziom się uwali w głowie – podsłuchać z ich rozmowy. - To wydaje mi się, że moje mieszkanie nawet bardziej niż przekona do poszukania własnego - i nie to, że się przechwalała, a powtarzała słowa swoich znajomych, którzy już mieli okazję ją odwiedzić w nowym lokum. - Naprawdę fajne mieszkanie mi się trafiło - dodała z uśmiechem, chociaż jak przypominały jej się kulisy tego, jak wyglądały jego poszukiwania z jej ojcem w roli głównej, to niejednego by krew zalała, zapewne rezygnując z dalszego przeglądania. Agatha – pomimo wielkich pokładów cierpliwości, szczególnie do rodziciela – sama była zrobienia tego, ostatecznie trafiając na mieszkanie idealne. I może ideałów nie ma pośród ludzi – tak w tym lokum Cartwright znalazła zalążek do stworzenia własnego gniazdka. Tak się stało, a ona codziennie z radością powracała do siebie – czy to z pacy, z wyjścia ze znajomymi czy z jakiejkolwiek innego powodu przez który musiała pokonać próg domostwa w kierunku zewnętrznym.
- Mój Drogi... jakbym Cię nie znała... - chociaż, czy faktycznie nie powinna czegoś takiego mówić? W końcu, w taki sposób się do niej zwracał, gdy byli razem... Cholera, właśnie pojęła o zagalopowaniu się, przez co aż się ugryzła w język, by nic więcej z siebie nie wydusić, a na moment zwróciła buzię w kierunku szyby, aby zniknęło ją to palące w policzki uczucie zażenowania. Świetnie. To żeś się już całkiem dziewczyno wygłupiła. Zaraz jednak spłynęła na nią satysfakcja, że stanęło na jej. Na całe szczęście – dzięki temu trochę się ogarnęła po wcześniejszej wtopie.
- Ej, nie rób tego. Nie zrzucaj na mnie całej odpowiedzialności za to wyjście! - musiała się jakoś wybronić, niemniej miał w tym nieco racji – to ona zaproponowała, żeby wypróbował wycieczkę balonem, a to że jakimś cudem się z nim tam wybierała, nie zwalniało jej z posiadania jakiejś obawy o to całe wyjście. I chociaż pewnego przekonania iż żartował, to mimo wszystko wzięła to do siebie – prawdopodobnie bardziej niż powinna, ale oczywiście się do tego na głos nie przyzna. - Ach, przepraszam, Staruszku. Na następny raz zapamiętam, żeby opowiadać o niektórych rzeczach dokładniej - przedrzeźniała się, ale skoro sam zaczął ten temat, to czemu nie mogła sobie pozwolić na taki komentarz? Zresztą – chyba Eric nagle nie weźmie sobie tego do siebie! - Czy jest jakaś rola, w której nie czujesz się dobrze? - zagaiła z uniesioną brwią ku górze, całkiem sadzając się na miejscu pasażera w jego stronę.
Uśmiechnęła się niewinnie, zamykając przy tym torebkę, jakby obawiała się iż ktokolwiek oprócz nich ujrzy ów zawartość. - Nie rozumiem o co Ci chodzi - uciekła oczami w drugą stronę, zupełnie będąc właśnie pięciolatką próbując się jakoś wytłumaczyć przed mamą, że to nie ona, tylko to wina koleżanki! - Brzmi to logicznie - zresztą, to tylko butelka, którą można zawsze wytrzeć przed wzięciem łyczka, jeśli nie odczuje się z tego powodu komfortu. - Zgoda. W sumie będziesz drugą osobą, z którą będę miała jak oblać mieszkanko - nie robiła parapetówki, a z jedną jedyną koleżanką nie tak do końca opijały cztery kąty Agathy – bardziej topiły w butelkach smutki kumpeli po bolesnym zerwaniu. Dobrze, że przez dłuższy czas nie tyczyło to jej samej.
Znaleźli się na miejscu, gdzie Cartwright szybko wysiadła z pojazdu, obawiając się że jednak dojdzie do ich spóźnienia na umówioną porę. Przez to zagadanie się z Ericiem w samochodzie nawet nie zwróciła uwagi na to, jaka jest godzina. Wtedy Worthington przeszedł do jakiegoś mężczyzny, z którym zapewne ustalał szczegóły, a ten za moment do niej powrócił. - Już można? - zdziwiła się, bo raczej podejrzewała iż będą jakieś przygotowania czy coś innego miało miejsce. Niemniej nie stała długo w oczekiwaniu na wyjaśnienia czy zaproszenia. Zresztą, nie miała ku temu możliwości, bowiem Eric wyciągnął w jej kierunku dłoń, sugerując by za nią złapała.
Czy powinna?
Czuła się dziwnie z myślą, że chciała tego bardziej, niż powinna. To były, który ją zranił, a z jakim parę lat później spotyka się na randomową wycieczkę balonem, jadąc razem samochodem, umawiając się na późniejsze pójście do jej mieszkania, a wcześniej idąc z nim za rączkę, jak za dawnych lat.
Ale szczerze? Miała to gdzieś. Pochwyciła dłoń mężczyzny z nieśmiałym uśmieszkiem, przechodząc bliżej balona. Jest... ogromny! Imponował rozmiarami, bo przecież na niebie to nie robiło aż tak wielkiego wrażenia. Coraz bardziej zaczyna jej się to wszystko podobać. - Jak myślisz, będziemy sami lecieli? - zagaiła do niego po cichu, a wtedy podszedł do nich facet, z jakim wcześniej rozmawiał Eric.
- Dzień dobry jeszcze raz - choć pewnie witał się tutaj bardziej z towarzyszką Worthingtona. - Od razu poinformuję, że lot nie będzie trwał prawdopodobnie dłużej niż godzinę – uniesiecie się na konkretną wysokość, tak między 300 a 500 metrów, na jakiej zawiśniecie, po czym będziemy Was powoli ściągać z powrotem na ziemię - precyzyjnie wyjaśniał, żeby całość lotu była jasna. - Mieliście brać udział w napełnianiu balona gorącym powietrzem, ale przy wcześniejszych ustaleniach przygotowaliśmy to na odpowiednią porę dla Państwa. Jeśli będziecie zainteresowani dalszą częścią, jak składanie aerostatu, proszę nam o tym powiedzieć od razu, ale to atrakcja trwająca drugą godzinę, więc nie ma się co zmuszać, szczególnie gdy ma się dalsze plany na wieczór - chyba pilot balona wziął ich za parę... Zapewne podejrzewając, iż później mogą się wybierać na jakąś kolację czy coś podobnego. Nie wiedziała, czy to odpowiednia pora, aby zaprzeczać o nie byciu w związku ze stojącym obok niej facecie, z jakim się trzymała za rękę... Nie, to w ogólnie nie będzie brzmiało oraz wyglądało sensownie, skoro dalej ich dłonie były ze sobą splecione. - Wszystko będę nadzorował z dołu, a obecne napompowanie balona wystarczy na te ustalone sześćdziesiąt minut. Nie będziemy się mieli jak skontaktować, więc proszę się nie zdziwić, gdy nagle odczujecie lekkie szarpnięcie – bo to będę tylko ja - zapewnił obojga z uśmiechem. - Proszę wchodzić do środka kosza, będziemy zaczynać. Życzę przyjemnego lotu i pięknych widoków – a dzisiejszy zachód słońca raczej zapewnia iż będzie magicznie - dokończył, pokazując dłonią na balon, a wtedy ruszyli do środka. Mężczyzna zajmujący się atrakcją zamknął odpowiednio drzwiczki, po czym zaczął uwalniać balon. - Boże, lecimy - cieszyła się jak małe dziecko, a na pewno w jej oczach widział szczęśliwe ogniki. Cóż się dziwić, skoro to nie jest coś, co się codziennie przeżywa.
- Mój Drogi... jakbym Cię nie znała... - chociaż, czy faktycznie nie powinna czegoś takiego mówić? W końcu, w taki sposób się do niej zwracał, gdy byli razem... Cholera, właśnie pojęła o zagalopowaniu się, przez co aż się ugryzła w język, by nic więcej z siebie nie wydusić, a na moment zwróciła buzię w kierunku szyby, aby zniknęło ją to palące w policzki uczucie zażenowania. Świetnie. To żeś się już całkiem dziewczyno wygłupiła. Zaraz jednak spłynęła na nią satysfakcja, że stanęło na jej. Na całe szczęście – dzięki temu trochę się ogarnęła po wcześniejszej wtopie.
- Ej, nie rób tego. Nie zrzucaj na mnie całej odpowiedzialności za to wyjście! - musiała się jakoś wybronić, niemniej miał w tym nieco racji – to ona zaproponowała, żeby wypróbował wycieczkę balonem, a to że jakimś cudem się z nim tam wybierała, nie zwalniało jej z posiadania jakiejś obawy o to całe wyjście. I chociaż pewnego przekonania iż żartował, to mimo wszystko wzięła to do siebie – prawdopodobnie bardziej niż powinna, ale oczywiście się do tego na głos nie przyzna. - Ach, przepraszam, Staruszku. Na następny raz zapamiętam, żeby opowiadać o niektórych rzeczach dokładniej - przedrzeźniała się, ale skoro sam zaczął ten temat, to czemu nie mogła sobie pozwolić na taki komentarz? Zresztą – chyba Eric nagle nie weźmie sobie tego do siebie! - Czy jest jakaś rola, w której nie czujesz się dobrze? - zagaiła z uniesioną brwią ku górze, całkiem sadzając się na miejscu pasażera w jego stronę.
Uśmiechnęła się niewinnie, zamykając przy tym torebkę, jakby obawiała się iż ktokolwiek oprócz nich ujrzy ów zawartość. - Nie rozumiem o co Ci chodzi - uciekła oczami w drugą stronę, zupełnie będąc właśnie pięciolatką próbując się jakoś wytłumaczyć przed mamą, że to nie ona, tylko to wina koleżanki! - Brzmi to logicznie - zresztą, to tylko butelka, którą można zawsze wytrzeć przed wzięciem łyczka, jeśli nie odczuje się z tego powodu komfortu. - Zgoda. W sumie będziesz drugą osobą, z którą będę miała jak oblać mieszkanko - nie robiła parapetówki, a z jedną jedyną koleżanką nie tak do końca opijały cztery kąty Agathy – bardziej topiły w butelkach smutki kumpeli po bolesnym zerwaniu. Dobrze, że przez dłuższy czas nie tyczyło to jej samej.
Znaleźli się na miejscu, gdzie Cartwright szybko wysiadła z pojazdu, obawiając się że jednak dojdzie do ich spóźnienia na umówioną porę. Przez to zagadanie się z Ericiem w samochodzie nawet nie zwróciła uwagi na to, jaka jest godzina. Wtedy Worthington przeszedł do jakiegoś mężczyzny, z którym zapewne ustalał szczegóły, a ten za moment do niej powrócił. - Już można? - zdziwiła się, bo raczej podejrzewała iż będą jakieś przygotowania czy coś innego miało miejsce. Niemniej nie stała długo w oczekiwaniu na wyjaśnienia czy zaproszenia. Zresztą, nie miała ku temu możliwości, bowiem Eric wyciągnął w jej kierunku dłoń, sugerując by za nią złapała.
Czy powinna?
Czuła się dziwnie z myślą, że chciała tego bardziej, niż powinna. To były, który ją zranił, a z jakim parę lat później spotyka się na randomową wycieczkę balonem, jadąc razem samochodem, umawiając się na późniejsze pójście do jej mieszkania, a wcześniej idąc z nim za rączkę, jak za dawnych lat.
Ale szczerze? Miała to gdzieś. Pochwyciła dłoń mężczyzny z nieśmiałym uśmieszkiem, przechodząc bliżej balona. Jest... ogromny! Imponował rozmiarami, bo przecież na niebie to nie robiło aż tak wielkiego wrażenia. Coraz bardziej zaczyna jej się to wszystko podobać. - Jak myślisz, będziemy sami lecieli? - zagaiła do niego po cichu, a wtedy podszedł do nich facet, z jakim wcześniej rozmawiał Eric.
- Dzień dobry jeszcze raz - choć pewnie witał się tutaj bardziej z towarzyszką Worthingtona. - Od razu poinformuję, że lot nie będzie trwał prawdopodobnie dłużej niż godzinę – uniesiecie się na konkretną wysokość, tak między 300 a 500 metrów, na jakiej zawiśniecie, po czym będziemy Was powoli ściągać z powrotem na ziemię - precyzyjnie wyjaśniał, żeby całość lotu była jasna. - Mieliście brać udział w napełnianiu balona gorącym powietrzem, ale przy wcześniejszych ustaleniach przygotowaliśmy to na odpowiednią porę dla Państwa. Jeśli będziecie zainteresowani dalszą częścią, jak składanie aerostatu, proszę nam o tym powiedzieć od razu, ale to atrakcja trwająca drugą godzinę, więc nie ma się co zmuszać, szczególnie gdy ma się dalsze plany na wieczór - chyba pilot balona wziął ich za parę... Zapewne podejrzewając, iż później mogą się wybierać na jakąś kolację czy coś podobnego. Nie wiedziała, czy to odpowiednia pora, aby zaprzeczać o nie byciu w związku ze stojącym obok niej facecie, z jakim się trzymała za rękę... Nie, to w ogólnie nie będzie brzmiało oraz wyglądało sensownie, skoro dalej ich dłonie były ze sobą splecione. - Wszystko będę nadzorował z dołu, a obecne napompowanie balona wystarczy na te ustalone sześćdziesiąt minut. Nie będziemy się mieli jak skontaktować, więc proszę się nie zdziwić, gdy nagle odczujecie lekkie szarpnięcie – bo to będę tylko ja - zapewnił obojga z uśmiechem. - Proszę wchodzić do środka kosza, będziemy zaczynać. Życzę przyjemnego lotu i pięknych widoków – a dzisiejszy zachód słońca raczej zapewnia iż będzie magicznie - dokończył, pokazując dłonią na balon, a wtedy ruszyli do środka. Mężczyzna zajmujący się atrakcją zamknął odpowiednio drzwiczki, po czym zaczął uwalniać balon. - Boże, lecimy - cieszyła się jak małe dziecko, a na pewno w jej oczach widział szczęśliwe ogniki. Cóż się dziwić, skoro to nie jest coś, co się codziennie przeżywa.
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ, a jego ulubionym hobby jest podrywanie każdej możliwej osoby.
- A jaki miałbym mieć inny argument? - Zapytał zerkając na nią z uniesioną brwią. - Coś mi insynuujesz? - Może z ich dwójki to jednak Agatha miała bardziej niegrzeczne myśli, a wszystko zwalała na biednego Eryczka. Ech te baby. Nigdy nie powiedzą wprost, że się chcą z kimś przespać. Worthington doceniał bezpośredniość w tych kwestiach, szczególnie teraz, gdy nie za bardzo interesowały go jakieś dłuższe, związkowe relacje. Jedyna osoba, z którą mógłby być w związku miała teraz żonę i dziecko. Chyba dalej go to dość mocno bolało. Starał się jednak być dobrym przyjacielem i nie robić żadnych pretensji Robinowi za to, że wolał być z jakąś babą, a nie z nim. To było jego życie i Eric musiał się z tym niestety pogodzić. - Ocenie jak zobaczę - no jak go nie zaprosi do siebie to wtedy nie oceni, ale też nie przyzna jej racji dopóki go nie zobaczy.
- Nie zrzucam, biorę to na siebie, w końcu ja Cię wyciągnąłem z tego Twojego ślicznego mieszkanka. Jak będzie słabo to będzie moja wina - chociaż czy z nim moglo być słabo? Na pewno sie będą dobrze bawić, z Erickiem nie dało sie inaczej. On zawsze ludziom dostarczał rozrywki i pewnie Agatha jako jego była dziewczyna doskonale o tym wiedziała. Nie musiał jej o tym nawet mówić. Miał tylko nadzieję, że nagle nie zrobi się miedzy nimi dziwnie, bo jednak siedzieliby razem w koszu na dość sporych wysokościach, byłoby ciężko uciec od tej niezręczności. Na razie jednak nie chciał się tym martwic, bo jeszcze nawet nie nie wzbili w powietrze. - Hmmm myślę, że księdzem byłbym raczej słabym - powiedział posyłając jej łobuzerski uśmiech, bo on na bank nie dałby rady zachować celibatu. Niby mógł pójść w ślady ojca i zostać pastorem, ale to też za duże wyrzeczenie. Za to, by podziękował. - Drugą? Nie zrobiłaś jeszcze parapetówki? - Zapytał zdziwiony, bo jak on kupi mieszkanie czy dom to parapetówka będzie pierwszym co zrobi i to jeszcze przed remontem żeby później naprawić wszystko co się zepsuje podczas tej wielkiej imprezy.
Jak już wszystko ogarnął i można było wejść do środka kosza to pomógł oczywiście Agacie się tam wpakować żeby sobie krzywdy nie zrobiła na tych obcasach, a później wysłuchał wszystkich informacji i kiwnął głową do właściciela przybytku. - Dziękujemy bardzo i widzimy sie za godzinę. - Powiedział do niego, bo nie chciał żeby gościu się jakoś za bardzo rozgadał. Nie po to tutaj przyjechali żeby prowadzić sobie pogawędki z jakimś typem. Eric chciał zobaczyć ładny zachód i spędzić trochę czasu z Agatą skoro lata się nie widzieli.
Gdy zaczęli sie wznosić Worthington z uśmiechem przyglądał się podekscytowanie Agacie, opierając się nieco nonszalancko, jedną ręką, o krawędź kosza. - Tylko nie wypadnij, bo teraz to jeszcze wstyd - rzucił żartobliwie i zawiesił wzrok na horyzoncie i widokach jakie się powoli im ukazywały. - O patrz, widać nasze miejsce na plaży - powiedział wskazując na miejscówkę, gdzie spotkali się te parę dni temu. Teraz się zaczął zastanawiać czy gdy wtedy tak siedzieli to ktoś przyglądał im się z jakiegoś balona. - Coś się działo ciekawego odkąd się ostatnio widzieliśmy? Jakieś dziecko się popłakało na Twój widok? - Zapytał stając na moment tyłem do widoków, by móc na nią tak z boku spojrzeć. Cóż, wyglądała przepięknie, ale wiedział już odkąd ją zobaczył wychodzącą z jej budynku.
Agatha Cartwright
- Nie zrzucam, biorę to na siebie, w końcu ja Cię wyciągnąłem z tego Twojego ślicznego mieszkanka. Jak będzie słabo to będzie moja wina - chociaż czy z nim moglo być słabo? Na pewno sie będą dobrze bawić, z Erickiem nie dało sie inaczej. On zawsze ludziom dostarczał rozrywki i pewnie Agatha jako jego była dziewczyna doskonale o tym wiedziała. Nie musiał jej o tym nawet mówić. Miał tylko nadzieję, że nagle nie zrobi się miedzy nimi dziwnie, bo jednak siedzieliby razem w koszu na dość sporych wysokościach, byłoby ciężko uciec od tej niezręczności. Na razie jednak nie chciał się tym martwic, bo jeszcze nawet nie nie wzbili w powietrze. - Hmmm myślę, że księdzem byłbym raczej słabym - powiedział posyłając jej łobuzerski uśmiech, bo on na bank nie dałby rady zachować celibatu. Niby mógł pójść w ślady ojca i zostać pastorem, ale to też za duże wyrzeczenie. Za to, by podziękował. - Drugą? Nie zrobiłaś jeszcze parapetówki? - Zapytał zdziwiony, bo jak on kupi mieszkanie czy dom to parapetówka będzie pierwszym co zrobi i to jeszcze przed remontem żeby później naprawić wszystko co się zepsuje podczas tej wielkiej imprezy.
Jak już wszystko ogarnął i można było wejść do środka kosza to pomógł oczywiście Agacie się tam wpakować żeby sobie krzywdy nie zrobiła na tych obcasach, a później wysłuchał wszystkich informacji i kiwnął głową do właściciela przybytku. - Dziękujemy bardzo i widzimy sie za godzinę. - Powiedział do niego, bo nie chciał żeby gościu się jakoś za bardzo rozgadał. Nie po to tutaj przyjechali żeby prowadzić sobie pogawędki z jakimś typem. Eric chciał zobaczyć ładny zachód i spędzić trochę czasu z Agatą skoro lata się nie widzieli.
Gdy zaczęli sie wznosić Worthington z uśmiechem przyglądał się podekscytowanie Agacie, opierając się nieco nonszalancko, jedną ręką, o krawędź kosza. - Tylko nie wypadnij, bo teraz to jeszcze wstyd - rzucił żartobliwie i zawiesił wzrok na horyzoncie i widokach jakie się powoli im ukazywały. - O patrz, widać nasze miejsce na plaży - powiedział wskazując na miejscówkę, gdzie spotkali się te parę dni temu. Teraz się zaczął zastanawiać czy gdy wtedy tak siedzieli to ktoś przyglądał im się z jakiegoś balona. - Coś się działo ciekawego odkąd się ostatnio widzieliśmy? Jakieś dziecko się popłakało na Twój widok? - Zapytał stając na moment tyłem do widoków, by móc na nią tak z boku spojrzeć. Cóż, wyglądała przepięknie, ale wiedział już odkąd ją zobaczył wychodzącą z jej budynku.
Agatha Cartwright
Zoey - Inej - Joshua - Bruno - Ally- Dina - Mei - Cara - Owen - Liv - Cece - Edwina - Idris - Luna - Harlan - Manfred
about
stara się nie myśleć o tym, co było, by otworzyć się na ewentualnie to, co będzie
- Ja? - zupełnie jakby nie usłyszała albo nie rozumiała co się do niej mówiło w tej jednej sekundzie, zastanawiając się co mogłaby mu powiedzieć... i to nie tak, że ona mu chciała wepchnąć jakieś słowa, do których to ona sama powinna się przyznać! A już nie mówiąc o fakcie, że mogłaby chcieć... się z nim przespać. Och, no na pewno! To pewnie on o tym marzy, by sobie przypomnieć jak to było!
Agata, uspokój się, bo się zaczynasz za bardzo rozpędzać...
Chociaż, znając życie, pod wpływem procentów mogłaby palnąć na tyle głupią głupotę (zabieg celowy nazwania tego w ten sposób), że pewnie zaraz by się przyznała do czegoś takiego. Jej język wtedy gadał takie nieprawdopodobne rzeczy, że głowa mała, a potem rano zbiera tego konsekwencje. Jak nie kac, to potem słuchanie co za pierdoły wypowiadała.
Zaraz, wzięła z sobą wino. Na dodatek – mają je dopić w jej mieszkaniu... Nie! Nie miała zamiaru się uchlać. A żeby właśnie przekroczyć tą magiczną barierę gadulstwa, musiałaby zbyt bardzo popłynąć ze spożywaniem trunku wyskokowego. Musiała zachować twarz. Szczególnie przed nim.
- Niczego nie insynuuję - zapewniła pewniejszym głosem od poprzedniego. - To chyba Ty masz coś innego na myśli, skoro chcesz mi wmówić rzeczy, jakie nie zostały wypowiedziane - odwrotna psychologia, świetnie! Szkoda tylko, że jednocześnie to wyszło totalnie dziwnie, ale nie chciała się już bardziej pogrążać – uciszając prędko buzię, uśmiechając się jedynie na koniec w niewinny sposób.
Pokręciła głową rozbawiona. Co jak co, ale to akurat mu wyszło! - Nie wiem czy w ogóle Lorne Bay, jak nie nawet cały świat, byłby gotowy na Ciebie w roli księdza - już nie mówiąc o samym w sobie celibacie, tak po prostu... ze swoim podejściem i wszystkim innym naprawdę nie wytrzymałby na dłużej niż tydzień w takim wcieleniu. - No.. - zawahała się, widząc wręcz oburzenie w jego zachowaniu na wieść o nie wykonanym chrzcie mieszkaniowym. - Jakoś nie było okazji. Czasu. Możliwości. Nie wszystkim pasowało w danych terminach i... jakoś temat się rozpłynął ostatecznie. Nie chciało mi się dalej w to cale organizowanie bawić - zdecydowanie pod kątem imprezowym się mocno wyciszyła na przestrzeni lat – w sumie dzięki Ericowi; kiedyś bardziej czerpała z życia garściami, chociaż nadal z wyczuciem smaku, przede wszystkim w momencie, gdy była z Worthingtonem, a po zerwaniu zdecydowała usunąć się w cień – żeby go nie spotkać gdziekolwiek, tym bardziej jakby miał się obściskiwać z tamtym kolesiem, albo jeszcze innym. Agatha jeszcze bardziej – o ile to było możliwe – skupiła się na nauce, potem na pracy, że aż jej tak zostało. Chociaż nie mogła też żałować takiej przemiany, bowiem chyba wyszło jej to po części na dobre.
Podziękowała uśmiechem Ericowi za pomoc przy przedostaniu się do środka, chociaż o dziwo nie szło jej tak źle w szpilkach. Mimo wszystko – nie musiał tego robić, a jednak o niej tak pomyślał!
Wtedy zostali sami w koszu przeczepionym do balonu, który unosił ich coraz wyżej. Faktycznie, mężczyzna był niezmiernie uprzejmy, ale gadał naprawdę dużo. Rozumiała jednak, iż chciał jak najlepiej wykonać swoją pracę, przekazując najważniejsze informacje. A to, że było ich trochę, to też niczyja wina – oni nie wiedzieli jak wygląda taki przelot balonem, a on chciał ich powiadomić co będzie miało miejsce przez najbliższą godzinę, gdy nie będą mieli ze sobą zbytniego kontaktu.
- Ha, ha. Bardzo zabawne - przy tym wystawiła koniuszek języka w jego kierunku, mając następująco oczy zwrócone w stronę zachodu słońca, który coraz piękniej i okazalej się prezentował przed nimi. Gdy jednak zwrócił uwagę na plażę, gdzie spotkali się niedawno totalnym przypadkiem po raz pierwszy po wielu latach, powędrowała za jego palcem, aby upewnić się czy na pewno będą obserwować to samo miejsce. - Dziwne, że po takim czasie spotkaliśmy się akurat w takich okolicznościach, w takim miejscu - odparła, chociaż to były jej przemyślenia, jakie nie miały ujrzeć za bardzo światła dziennego, a już na pewno nie w obecności Erica. Złapała się, że jednak jej ciało ją zdradziło, a Agatha przeniosła tęczówki na mężczyznę, zastanawiając się nad tym, czy przyzna się jak on się na to zapatruje. No bo nie można powiedzieć, iż pomimo to, że brzeg morza należy do najnormalniejszych miejscówek do spotkań, tak raczej nie w przypadku byłej pary.
- Czy ja wiem, czy coś się szczególnego wydarzyło... - odparła, zastanawiając się jak ugryźć temat spotkania z Wolfgangiem. I czy w ogóle powinien być poruszany przede wszystkim przy Ericu.
Może lepiej, żeby dowiedział się kiedy indziej? Albo przez kogoś innego?
Nie, to nie wygląda zbytnio dojrzale, a przecież oboje są po trzydziestce – więc wypadało się zachowywać bardziej rozsądnie. A to tylko zwykła rozmowa ludzi, którzy kiedyś darzyli się uczuciem, a którzy teraz naprawiają relacje, aby nadal były na stopie pozytywnej.
Z drugiej jednak strony – może to nagle zabrzmieć, jakby chciała mu coś udowodnić lub utrzeć nosa. Oczywiście nie miała takich intencji, pomimo że gdzieś w podświadomości chciała, aby poczuł malutkie ukłucie zazdrości, jakiegoś zniesmaczenia iż zdecydowała się na takie coś. Żeby poczuł tą namiastkę tego, co ona przeżyła tego cholernego, pamiętnego dnia. Czy to było okropne ze strony przedszkolanki? Prawdopodobnie, lecz pewna cząstka Cartwright nie czuła się z tym źle.
- Może tylko to, że parę dni temu miałam randkę w ciemno zorganizowaną przez znajomych - wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. A tak całkiem serio – dla niej samej to był mocny krok na przód po takiej przerwie, jaką sobie zafundowała. Najgorsze jednak, że gdy o tym powiedziała, Eric przyglądał jej się tak bardzo, że zapewne ugięłyby jej się nogi w kolanach, gdyby nie fakt chęci zachowania fasonu i nie pokazania mu jakiejkolwiek odczuwanej słabości. Wtedy na pewno byłaby skończona.
- Nawet nie sądziłam, że ktoś jeszcze bierze udział albo wpada na pomysł organizowania takiego czegoś, a co dopiero, że kiedykolwiek wezmę w czymś takim udział, jak jakiś króliczek doświadczalny - rozgadała się. To zdecydowana oznaka stresu na to, że się przyznała do tego na głos, choć z początku zapewniała sobie, iż tego nie powinna robić. Nie teraz – szczególnie, że nie miała za bardzo gdzie uciec spojrzeniem czy ogólnie schować się przed jego tęczówkami oraz słowami, jakie wypowie odnośnie tego co usłyszał. Zapewne ją wyśmieje, niż będzie mu z tym źle. A ona czuła się coraz bardziej jak zwyczajny debil, bo powiedziała o tym.
Póki co jednak, jej oczy nieustępliwie przypatrywały się zachodowi słońca, a oni na trochę dłuższą chwilę zatrzymali się, wisząc naprawdę wysoko. Nawet nie odczuła, kiedy to minęło. Czy to znaczy, że właśnie zaczyna się ta część, gdy lot zostaje zatrzymany, bowiem osiągnęli odpowiednią dla tej formy wycieczki wysokość? - To co, napijemy się? - zagaiła, jakby chciała jak najszybciej zmienić poprzedni temat. Ale, czy za coś się napiją, wzniosą jakiś toast?
Agata, uspokój się, bo się zaczynasz za bardzo rozpędzać...
Chociaż, znając życie, pod wpływem procentów mogłaby palnąć na tyle głupią głupotę (zabieg celowy nazwania tego w ten sposób), że pewnie zaraz by się przyznała do czegoś takiego. Jej język wtedy gadał takie nieprawdopodobne rzeczy, że głowa mała, a potem rano zbiera tego konsekwencje. Jak nie kac, to potem słuchanie co za pierdoły wypowiadała.
Zaraz, wzięła z sobą wino. Na dodatek – mają je dopić w jej mieszkaniu... Nie! Nie miała zamiaru się uchlać. A żeby właśnie przekroczyć tą magiczną barierę gadulstwa, musiałaby zbyt bardzo popłynąć ze spożywaniem trunku wyskokowego. Musiała zachować twarz. Szczególnie przed nim.
- Niczego nie insynuuję - zapewniła pewniejszym głosem od poprzedniego. - To chyba Ty masz coś innego na myśli, skoro chcesz mi wmówić rzeczy, jakie nie zostały wypowiedziane - odwrotna psychologia, świetnie! Szkoda tylko, że jednocześnie to wyszło totalnie dziwnie, ale nie chciała się już bardziej pogrążać – uciszając prędko buzię, uśmiechając się jedynie na koniec w niewinny sposób.
Pokręciła głową rozbawiona. Co jak co, ale to akurat mu wyszło! - Nie wiem czy w ogóle Lorne Bay, jak nie nawet cały świat, byłby gotowy na Ciebie w roli księdza - już nie mówiąc o samym w sobie celibacie, tak po prostu... ze swoim podejściem i wszystkim innym naprawdę nie wytrzymałby na dłużej niż tydzień w takim wcieleniu. - No.. - zawahała się, widząc wręcz oburzenie w jego zachowaniu na wieść o nie wykonanym chrzcie mieszkaniowym. - Jakoś nie było okazji. Czasu. Możliwości. Nie wszystkim pasowało w danych terminach i... jakoś temat się rozpłynął ostatecznie. Nie chciało mi się dalej w to cale organizowanie bawić - zdecydowanie pod kątem imprezowym się mocno wyciszyła na przestrzeni lat – w sumie dzięki Ericowi; kiedyś bardziej czerpała z życia garściami, chociaż nadal z wyczuciem smaku, przede wszystkim w momencie, gdy była z Worthingtonem, a po zerwaniu zdecydowała usunąć się w cień – żeby go nie spotkać gdziekolwiek, tym bardziej jakby miał się obściskiwać z tamtym kolesiem, albo jeszcze innym. Agatha jeszcze bardziej – o ile to było możliwe – skupiła się na nauce, potem na pracy, że aż jej tak zostało. Chociaż nie mogła też żałować takiej przemiany, bowiem chyba wyszło jej to po części na dobre.
Podziękowała uśmiechem Ericowi za pomoc przy przedostaniu się do środka, chociaż o dziwo nie szło jej tak źle w szpilkach. Mimo wszystko – nie musiał tego robić, a jednak o niej tak pomyślał!
Wtedy zostali sami w koszu przeczepionym do balonu, który unosił ich coraz wyżej. Faktycznie, mężczyzna był niezmiernie uprzejmy, ale gadał naprawdę dużo. Rozumiała jednak, iż chciał jak najlepiej wykonać swoją pracę, przekazując najważniejsze informacje. A to, że było ich trochę, to też niczyja wina – oni nie wiedzieli jak wygląda taki przelot balonem, a on chciał ich powiadomić co będzie miało miejsce przez najbliższą godzinę, gdy nie będą mieli ze sobą zbytniego kontaktu.
- Ha, ha. Bardzo zabawne - przy tym wystawiła koniuszek języka w jego kierunku, mając następująco oczy zwrócone w stronę zachodu słońca, który coraz piękniej i okazalej się prezentował przed nimi. Gdy jednak zwrócił uwagę na plażę, gdzie spotkali się niedawno totalnym przypadkiem po raz pierwszy po wielu latach, powędrowała za jego palcem, aby upewnić się czy na pewno będą obserwować to samo miejsce. - Dziwne, że po takim czasie spotkaliśmy się akurat w takich okolicznościach, w takim miejscu - odparła, chociaż to były jej przemyślenia, jakie nie miały ujrzeć za bardzo światła dziennego, a już na pewno nie w obecności Erica. Złapała się, że jednak jej ciało ją zdradziło, a Agatha przeniosła tęczówki na mężczyznę, zastanawiając się nad tym, czy przyzna się jak on się na to zapatruje. No bo nie można powiedzieć, iż pomimo to, że brzeg morza należy do najnormalniejszych miejscówek do spotkań, tak raczej nie w przypadku byłej pary.
- Czy ja wiem, czy coś się szczególnego wydarzyło... - odparła, zastanawiając się jak ugryźć temat spotkania z Wolfgangiem. I czy w ogóle powinien być poruszany przede wszystkim przy Ericu.
Może lepiej, żeby dowiedział się kiedy indziej? Albo przez kogoś innego?
Nie, to nie wygląda zbytnio dojrzale, a przecież oboje są po trzydziestce – więc wypadało się zachowywać bardziej rozsądnie. A to tylko zwykła rozmowa ludzi, którzy kiedyś darzyli się uczuciem, a którzy teraz naprawiają relacje, aby nadal były na stopie pozytywnej.
Z drugiej jednak strony – może to nagle zabrzmieć, jakby chciała mu coś udowodnić lub utrzeć nosa. Oczywiście nie miała takich intencji, pomimo że gdzieś w podświadomości chciała, aby poczuł malutkie ukłucie zazdrości, jakiegoś zniesmaczenia iż zdecydowała się na takie coś. Żeby poczuł tą namiastkę tego, co ona przeżyła tego cholernego, pamiętnego dnia. Czy to było okropne ze strony przedszkolanki? Prawdopodobnie, lecz pewna cząstka Cartwright nie czuła się z tym źle.
- Może tylko to, że parę dni temu miałam randkę w ciemno zorganizowaną przez znajomych - wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. A tak całkiem serio – dla niej samej to był mocny krok na przód po takiej przerwie, jaką sobie zafundowała. Najgorsze jednak, że gdy o tym powiedziała, Eric przyglądał jej się tak bardzo, że zapewne ugięłyby jej się nogi w kolanach, gdyby nie fakt chęci zachowania fasonu i nie pokazania mu jakiejkolwiek odczuwanej słabości. Wtedy na pewno byłaby skończona.
- Nawet nie sądziłam, że ktoś jeszcze bierze udział albo wpada na pomysł organizowania takiego czegoś, a co dopiero, że kiedykolwiek wezmę w czymś takim udział, jak jakiś króliczek doświadczalny - rozgadała się. To zdecydowana oznaka stresu na to, że się przyznała do tego na głos, choć z początku zapewniała sobie, iż tego nie powinna robić. Nie teraz – szczególnie, że nie miała za bardzo gdzie uciec spojrzeniem czy ogólnie schować się przed jego tęczówkami oraz słowami, jakie wypowie odnośnie tego co usłyszał. Zapewne ją wyśmieje, niż będzie mu z tym źle. A ona czuła się coraz bardziej jak zwyczajny debil, bo powiedziała o tym.
Póki co jednak, jej oczy nieustępliwie przypatrywały się zachodowi słońca, a oni na trochę dłuższą chwilę zatrzymali się, wisząc naprawdę wysoko. Nawet nie odczuła, kiedy to minęło. Czy to znaczy, że właśnie zaczyna się ta część, gdy lot zostaje zatrzymany, bowiem osiągnęli odpowiednią dla tej formy wycieczki wysokość? - To co, napijemy się? - zagaiła, jakby chciała jak najszybciej zmienić poprzedni temat. Ale, czy za coś się napiją, wzniosą jakiś toast?
@eric worthington
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ, a jego ulubionym hobby jest podrywanie każdej możliwej osoby.
-A co ja? – On niczego nie insynuował, ani nie myślał o żadnych super dziwnych rzeczach. Był grzecznym mężczyzną! Uśmiechnął się tylko do niej żeby to jeszcze bardziej podkręślić. Uważał, że mogli na spokojnie się odwiedzić bez żadnych dziwnych akcji. Skoro już udało im się spotkać na plaży i nic strasznego się nie wydarzyło, teraz też było miło, to może będą potrafili swoją znajomość odbudować. Na tym mu zależało, a wiadomo, gdyby się ze sobą przespali to później musiałby się już do niej nie odzywać. Taka zasada.
- Ja? Absolutnie. To ty się tak starsznie wzbraniasz i dopytujesz. – A co innego mogliby robić u niej na chacie niż rozmawiać? To chyba było oczywiste, raczej ludzie nie przychodzą co kogoś w odwiedziny żeby siedzieć w ciszy, a ona tu podejrzewała, że mogliby robić coś jeszcze, więc był ciekaw! – A tam – machnął ręką – wszyscy by się dobrze bawili na mszach, przynajmniej nie byłoby nudno. – Chociaż on katolikiem nie był więc nie wiedział dokładnie czy teraz tam są jakieś szalone imprezy podczas mszy czy nie do końca. Jak już mu się kiedyś zdarzało mieć coś wspólnego z Bogiem to raczej wizytował tylko nabożeństwa prowadzone przez jego ojca.- Rozumiem – kiwnął głową. – Jak będziesz chciała zrobić to powiedz. Pomogę Ci zorganizować. – Nigdy co prawda nie organizował nic takiego, ale to nie mogło być nic skomplikowanego, a Worthington należał do pomocnych ludzi więc mógł się zgłosić na ochotnika.
- Dziwne, że nie spotkaliśmy się wcześniej w jakimkolwiek miejscu. Jakimś dziwinym trafem jak chcesz kogoś unikać w tym mieście, to zawsze na niego wpadniesz, a w drugą stronę to nigdy nie działa – on nigdy nie ukrywał się przed Agathą, chociaż też musiał z ręką na sercu przyznać, że nie dążył do ich spotkania, bo uważał, że dziewczyna nie będzie chciała go widzieć. No i czy mógłby jej się dziwić? Absolutnie nie. Wyraźnie jednak zainteresował się tym jak Agatha zaczęła mu opowiadać o swojej randce w ciemno. Oczy mu się rozjaśniły i uśmiechnął się do niej wesoło. – I jak było? – Zapytał, a później zmrużył lekko oczy przyglądając jej się wciąż uśmiechając się nieco podstępnie. – Zaprosiłaś go do domu na coś co nie było rozmową? – Lekko ją nawet szturchnął w bok. Czy miałby coś przeciwko gdyby zaczęła się z kimś spotykać? Chyba nie miał w tej sprawie nic do gadania więc wolał skupić się na tym, by cieszyć się jej szczęściem. – Oj nie przesadzaj. Co za różnica czy umowiłabyś się z nim po 2 minutac rozmowy w barze czy przez znajomych? Tak czy inaczej to obcy człowiek. – A wątpił żeby znajomi tak nie lubili Agaty żeby ją umówić z jakimś brzydalem. – Umówiliście się na kolejne spotkanie? – Był ciekaw! Chciał wiedzieć więcej i akurat przy wyborze faceta mógł jej doradzić. Gdy stanęli na odpowiedniej wysokości Eric obszedł dookoła cały kosz, żeby zobaczyć gdzie są najlepsze widoki. Chociaż tak jak przypuszczał nic nie pobiło widoku zachodu słońca, który powoli się rozpoczynał. – Jasne, ale ja tylko łyczka, musze nas zawieźć w jednym kawałku do domu – odpowiedział i pomógł jej pewnie to wino otworzyć, bo był silnym mężczyzną. Później butelkę podał Agacie. – Za spotkanie po latach – mruknął przyglądając się jej. – Nie jest Ci zimno? – Bo tak jak przewidywali trochę tu na górze wiało, szczególnie od strony wody.
Agatha Cartwright
- Ja? Absolutnie. To ty się tak starsznie wzbraniasz i dopytujesz. – A co innego mogliby robić u niej na chacie niż rozmawiać? To chyba było oczywiste, raczej ludzie nie przychodzą co kogoś w odwiedziny żeby siedzieć w ciszy, a ona tu podejrzewała, że mogliby robić coś jeszcze, więc był ciekaw! – A tam – machnął ręką – wszyscy by się dobrze bawili na mszach, przynajmniej nie byłoby nudno. – Chociaż on katolikiem nie był więc nie wiedział dokładnie czy teraz tam są jakieś szalone imprezy podczas mszy czy nie do końca. Jak już mu się kiedyś zdarzało mieć coś wspólnego z Bogiem to raczej wizytował tylko nabożeństwa prowadzone przez jego ojca.- Rozumiem – kiwnął głową. – Jak będziesz chciała zrobić to powiedz. Pomogę Ci zorganizować. – Nigdy co prawda nie organizował nic takiego, ale to nie mogło być nic skomplikowanego, a Worthington należał do pomocnych ludzi więc mógł się zgłosić na ochotnika.
- Dziwne, że nie spotkaliśmy się wcześniej w jakimkolwiek miejscu. Jakimś dziwinym trafem jak chcesz kogoś unikać w tym mieście, to zawsze na niego wpadniesz, a w drugą stronę to nigdy nie działa – on nigdy nie ukrywał się przed Agathą, chociaż też musiał z ręką na sercu przyznać, że nie dążył do ich spotkania, bo uważał, że dziewczyna nie będzie chciała go widzieć. No i czy mógłby jej się dziwić? Absolutnie nie. Wyraźnie jednak zainteresował się tym jak Agatha zaczęła mu opowiadać o swojej randce w ciemno. Oczy mu się rozjaśniły i uśmiechnął się do niej wesoło. – I jak było? – Zapytał, a później zmrużył lekko oczy przyglądając jej się wciąż uśmiechając się nieco podstępnie. – Zaprosiłaś go do domu na coś co nie było rozmową? – Lekko ją nawet szturchnął w bok. Czy miałby coś przeciwko gdyby zaczęła się z kimś spotykać? Chyba nie miał w tej sprawie nic do gadania więc wolał skupić się na tym, by cieszyć się jej szczęściem. – Oj nie przesadzaj. Co za różnica czy umowiłabyś się z nim po 2 minutac rozmowy w barze czy przez znajomych? Tak czy inaczej to obcy człowiek. – A wątpił żeby znajomi tak nie lubili Agaty żeby ją umówić z jakimś brzydalem. – Umówiliście się na kolejne spotkanie? – Był ciekaw! Chciał wiedzieć więcej i akurat przy wyborze faceta mógł jej doradzić. Gdy stanęli na odpowiedniej wysokości Eric obszedł dookoła cały kosz, żeby zobaczyć gdzie są najlepsze widoki. Chociaż tak jak przypuszczał nic nie pobiło widoku zachodu słońca, który powoli się rozpoczynał. – Jasne, ale ja tylko łyczka, musze nas zawieźć w jednym kawałku do domu – odpowiedział i pomógł jej pewnie to wino otworzyć, bo był silnym mężczyzną. Później butelkę podał Agacie. – Za spotkanie po latach – mruknął przyglądając się jej. – Nie jest Ci zimno? – Bo tak jak przewidywali trochę tu na górze wiało, szczególnie od strony wody.
Agatha Cartwright
Zoey - Inej - Joshua - Bruno - Ally- Dina - Mei - Cara - Owen - Liv - Cece - Edwina - Idris - Luna - Harlan - Manfred
about
stara się nie myśleć o tym, co było, by otworzyć się na ewentualnie to, co będzie
Patrzyła na niego uważnie, po czym niespodziewanie pokręciła głową, uciekając tym samym spojrzeniem. - Powiedzmy, że udam, że nie próbujesz mi wepchnąć jakichś swoich słów do moich ust i przemilczę temat - nie ma to jak zgrabne zakończenie poruszonej kwestii, żeby zaraz nie zaczął ją oskarżać, że może jeszcze chciałaby z nim trafić do łóżka czy coś takiego. Niedoczekanie! To pewnie on by chciał, a gdyby nie ogólna sytuacja związana z ich całą znajomością, zapewne już dawno by to jej zasugerował. Tak, znała go na tyle dobrze, iż doskonale wiedziała co mogłoby mu chodzić po głowie. Niemniej – jest na tym polu bezpieczna. Chyba. Taką miała nadzieję. To całkiem prawdopodobne.
Chyba, że się napiją, a Agatha trochę zbyt bardzo się zmiękczy...
Nie, nie mogła do tego dopuścić.
- No jakbyś zaczął się z tymi wszystkimi babciami dzielić winkiem mszalnym, to na pewno byłoby wesoło - aż zachichotała na to wyobrażenie o taki formy mszy, gdzie miałby ją poprowadzić Eric. Zapewne skończyłoby się na tym, że wszystkie ciekawe smaczki zostałyby na ambonie przez niego wspomniane jako forma kazania, by na koniec spuentować, iż każde ze wspomnianych wydarzeń działo się w konsultacji z Bogiem oraz ku jego czci. Tak – Eric jest znany z bajerowania i wiedzy kiedy co powiedzieć, by wyjść z choćby najbardziej ciężkiej sytuacji obronną ręką.
- Czy jest sens organizować jeszcze takie coś? - zapytała całkiem realnie, patrząc na towarzysza uważnie. - Przecież już chyba taka forma imprezy się przedawniła... - zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle takiego typu domówki mają jakieś określone ramy czasowe, do kiedy wypada świętować urządzenie się w nowym mieszkaniu, zaczynając nowy etap w swoim życiu jakim jest życie na własny rachunek. - Nie wiem, muszę to przemyśleć, bo w sumie to i tak nie mam na tylu znajomych, żeby robić nie wiadomo jak wielką parapetówkę - dodała, wzruszając ramionami. Znaczy – może i trochę przesadziła, bo znajomych faktycznie posiadała na tyle, że z pewnością mógłby się zrobić mały tłumik, jednakże obawiała się, że znów nie będzie wszystkim pasować termin, coś komuś wypadnie czy jeszcze cokolwiek innego, przez co po raz kolejny zostanie z tymi wszystkimi przekąskami, dekoracjami oraz sporą ilością alkoholu sama.
- Z jednej strony – racja, to zaskakujące, że nie mieliśmy okazji się spotkać kiedyś tam - gdzie akurat ona dziękowała losowi za to, iż do tego nie doszło prędzej niż powinno. Teraz już była przygotowana psychicznie na to spotkanie – zapewne we wcześniejszych latach mogłoby takie przykładowe natknięcie się na plaży potoczyć innymi ścieżkami. Chociażby jej ucieczką, jej złością czy innym, niezbyt do niej pasującym zachowaniem. - Czy mam rozumieć przez to, że chciałeś się ze mną zobaczyć wcześniej? - obserwowała Erica uważnie, unosząc przy tym brew ku górze, będąc ciekawą odpowiedzi. Jednakże – czy taka odpowiedź jej coś dawała? Satysfakcję, radość, jakieś inne pozytywne uczucie? Sama nie wiedziała i zapewne zbyt prędko się nie dowie – a raczej w ogóle nigdy nie uzmysłowi sobie, co by jej to przyniosło, bowiem to należy do przeszłości; i to na całe szczęście, gdyż wtedy by się skłócili – zapewne to ona by była tego prowokatorką – przez co zapewne nie byłoby już między nimi tak miło, jak jest teraz.
- Było... - przerwała, nie ukrywając zastanowienia dla tego, jakiego mogłaby słowa użyć. - Miło - bo co miała innego powiedzieć? Poza tym, to pierwsze spotkanie z Wolfem, nie mogąc do końca opowiedzieć czegoś więcej. Mimo wszystko przy odpowiadaniu na to uśmiech przemknął przez jej buzię, a ona za moment do niego powróciła tęczówkami. - Ej! Oszalałeś?! - można przyznać spokojnie, iż się wyraźnie oburzyła, chociaż jej mimika aż na taką rozzłoszczoną nie wyglądała – na całe szczęście. - Nawet przez chwilę o tym nie pomyślałam - dodała; może to i staromodne, ale Agatha nie uznawała finalizowania randek w mieszkaniu na wiadomo czym. Nie potrafiłaby... i nie chciała. Nie czuła się na siłach, by zdecydować się na taki krok. - Ale przynajmniej widzisz tą osobę i mniej więcej wiesz czego możesz się spodziewać, a tutaj... No, to było coś nowego dla mnie. Ale przynajmniej miło się zaskoczyłam - miło... czy używała tego słowa specjalnie, aby nie wzbudzić w Ericu zazdrości, chociaż tak naprawdę nie powinien jej odczuwać? Czy może nie chciała robić sobie zwyczajnie nadziei na cokolwiek, gdyby jednak to randkowanie z Wolfgangiem nie wypaliło z czasem? - Mamy się zgadać - zwięźle odpowiedziała, bo i taka też była prawda. Nie chcieli się do czegoś zmuszać czy żeby jedno na drugie naciskało. A to zdecydowanie zdrowe podejście do nowej relacji.
Obejrzała kątem oka jak przeszedł cały kosz, chociaż ona nie mogła się w dalszym ciągu napatrzeć na naprawdę cudowny zachód słońca. Nigdy czegoś takiego w sumie nie doświadczyła. I to nie chodziło o fakt obserwowania takich widoków z mężczyzną – tylko o to samo w sobie. Mimo, że ma już tyle lat na karku, tak może raz zy dwa razy zdarzyło jej się obserwować jak słońce znika, dając miejsce na niebie dla księżyca? I to zazwyczaj w trakcie już trwającej imprezy, w międzyczasie mając też inne zajęcia do robienia, nie mogąc się w pełni skupić na zwykłym patrzeniu i podziwianiu. Wtedy też zdecydowali się na otworzenie butelki, z czym Eric sobie poradził znakomicie – nie powie mu tego, bo znów obrośnie w piórka! - Za spotkanie - odparła z uśmiechem, biorąc jak na siebie dużego łyka. Oho – czyżby ktoś tutaj potrzebował alkoholowego wsparcia dla utrzymania odwagi? Po tym przekazała mu wino, by sam mógł zwieńczyć toast. - Przyznam, że trochę się przeliczyłam z tą marynarką... - bo może i trochę ją od chłodu ochraniała, ale nie aż tak, jak przypuszczała. - Ale pewnie zaraz będą Nas ściągać na dół i będzie lepiej - zapewniła, żeby nie musiał się martwić. Mimo wszystko – jest silną babką i da sobie radę!
Chyba, że się napiją, a Agatha trochę zbyt bardzo się zmiękczy...
Nie, nie mogła do tego dopuścić.
- No jakbyś zaczął się z tymi wszystkimi babciami dzielić winkiem mszalnym, to na pewno byłoby wesoło - aż zachichotała na to wyobrażenie o taki formy mszy, gdzie miałby ją poprowadzić Eric. Zapewne skończyłoby się na tym, że wszystkie ciekawe smaczki zostałyby na ambonie przez niego wspomniane jako forma kazania, by na koniec spuentować, iż każde ze wspomnianych wydarzeń działo się w konsultacji z Bogiem oraz ku jego czci. Tak – Eric jest znany z bajerowania i wiedzy kiedy co powiedzieć, by wyjść z choćby najbardziej ciężkiej sytuacji obronną ręką.
- Czy jest sens organizować jeszcze takie coś? - zapytała całkiem realnie, patrząc na towarzysza uważnie. - Przecież już chyba taka forma imprezy się przedawniła... - zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle takiego typu domówki mają jakieś określone ramy czasowe, do kiedy wypada świętować urządzenie się w nowym mieszkaniu, zaczynając nowy etap w swoim życiu jakim jest życie na własny rachunek. - Nie wiem, muszę to przemyśleć, bo w sumie to i tak nie mam na tylu znajomych, żeby robić nie wiadomo jak wielką parapetówkę - dodała, wzruszając ramionami. Znaczy – może i trochę przesadziła, bo znajomych faktycznie posiadała na tyle, że z pewnością mógłby się zrobić mały tłumik, jednakże obawiała się, że znów nie będzie wszystkim pasować termin, coś komuś wypadnie czy jeszcze cokolwiek innego, przez co po raz kolejny zostanie z tymi wszystkimi przekąskami, dekoracjami oraz sporą ilością alkoholu sama.
- Z jednej strony – racja, to zaskakujące, że nie mieliśmy okazji się spotkać kiedyś tam - gdzie akurat ona dziękowała losowi za to, iż do tego nie doszło prędzej niż powinno. Teraz już była przygotowana psychicznie na to spotkanie – zapewne we wcześniejszych latach mogłoby takie przykładowe natknięcie się na plaży potoczyć innymi ścieżkami. Chociażby jej ucieczką, jej złością czy innym, niezbyt do niej pasującym zachowaniem. - Czy mam rozumieć przez to, że chciałeś się ze mną zobaczyć wcześniej? - obserwowała Erica uważnie, unosząc przy tym brew ku górze, będąc ciekawą odpowiedzi. Jednakże – czy taka odpowiedź jej coś dawała? Satysfakcję, radość, jakieś inne pozytywne uczucie? Sama nie wiedziała i zapewne zbyt prędko się nie dowie – a raczej w ogóle nigdy nie uzmysłowi sobie, co by jej to przyniosło, bowiem to należy do przeszłości; i to na całe szczęście, gdyż wtedy by się skłócili – zapewne to ona by była tego prowokatorką – przez co zapewne nie byłoby już między nimi tak miło, jak jest teraz.
- Było... - przerwała, nie ukrywając zastanowienia dla tego, jakiego mogłaby słowa użyć. - Miło - bo co miała innego powiedzieć? Poza tym, to pierwsze spotkanie z Wolfem, nie mogąc do końca opowiedzieć czegoś więcej. Mimo wszystko przy odpowiadaniu na to uśmiech przemknął przez jej buzię, a ona za moment do niego powróciła tęczówkami. - Ej! Oszalałeś?! - można przyznać spokojnie, iż się wyraźnie oburzyła, chociaż jej mimika aż na taką rozzłoszczoną nie wyglądała – na całe szczęście. - Nawet przez chwilę o tym nie pomyślałam - dodała; może to i staromodne, ale Agatha nie uznawała finalizowania randek w mieszkaniu na wiadomo czym. Nie potrafiłaby... i nie chciała. Nie czuła się na siłach, by zdecydować się na taki krok. - Ale przynajmniej widzisz tą osobę i mniej więcej wiesz czego możesz się spodziewać, a tutaj... No, to było coś nowego dla mnie. Ale przynajmniej miło się zaskoczyłam - miło... czy używała tego słowa specjalnie, aby nie wzbudzić w Ericu zazdrości, chociaż tak naprawdę nie powinien jej odczuwać? Czy może nie chciała robić sobie zwyczajnie nadziei na cokolwiek, gdyby jednak to randkowanie z Wolfgangiem nie wypaliło z czasem? - Mamy się zgadać - zwięźle odpowiedziała, bo i taka też była prawda. Nie chcieli się do czegoś zmuszać czy żeby jedno na drugie naciskało. A to zdecydowanie zdrowe podejście do nowej relacji.
Obejrzała kątem oka jak przeszedł cały kosz, chociaż ona nie mogła się w dalszym ciągu napatrzeć na naprawdę cudowny zachód słońca. Nigdy czegoś takiego w sumie nie doświadczyła. I to nie chodziło o fakt obserwowania takich widoków z mężczyzną – tylko o to samo w sobie. Mimo, że ma już tyle lat na karku, tak może raz zy dwa razy zdarzyło jej się obserwować jak słońce znika, dając miejsce na niebie dla księżyca? I to zazwyczaj w trakcie już trwającej imprezy, w międzyczasie mając też inne zajęcia do robienia, nie mogąc się w pełni skupić na zwykłym patrzeniu i podziwianiu. Wtedy też zdecydowali się na otworzenie butelki, z czym Eric sobie poradził znakomicie – nie powie mu tego, bo znów obrośnie w piórka! - Za spotkanie - odparła z uśmiechem, biorąc jak na siebie dużego łyka. Oho – czyżby ktoś tutaj potrzebował alkoholowego wsparcia dla utrzymania odwagi? Po tym przekazała mu wino, by sam mógł zwieńczyć toast. - Przyznam, że trochę się przeliczyłam z tą marynarką... - bo może i trochę ją od chłodu ochraniała, ale nie aż tak, jak przypuszczała. - Ale pewnie zaraz będą Nas ściągać na dół i będzie lepiej - zapewniła, żeby nie musiał się martwić. Mimo wszystko – jest silną babką i da sobie radę!
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ, a jego ulubionym hobby jest podrywanie każdej możliwej osoby.
Nie wiedział po jakiej ilości czasu od zamieszkania parapetówka się przedawnia i czy w ogóle coś takiego było. Dla niego każda wymówka do imprezy była dobra i nie przeszkadza mu to, że mogło już trochę czasu od jej wprowadzenia się do mieszkania minąć. Co za różnica? – Myślę, że to nie ma znaczenia. – Powiedział więc zgodnie z prawdą i posłał jej uśmiech. – Twoi znajomi na pewno się ucieszą jak ich zaprosisz. Ważne żeby spędzisz wspólnie czas. – On jakby miał swój dom, to nie zapraszałby tam nikogo, bo nie chciałby żeby ktokolwiek wiedział, gdzie on mieszka. Później jeszcze byłyby jakieś problemy. Jedynymi osobami, które wiedziałyby gdzie go szukać byliby jego rodzice i Suzie. Reszta świata? Mogła się z nim spotkać na mieście. A już na pewno nie zapraszałby tam żadnej dziewuchy. Jeszcze, by go nachodziły i co biedny by miał wtedy zrobić!?
Uśmiechnął się do niej, tym razem nieco smutno. Wiedział, że cokolwiek, by nie powiedział pewnie nie będzie to dla nich dobre. No, ale zapytała… więc nie mógł tego tak puścić mimochodem. – Nie wiem – przyznał więc szczerze – z jednej strony oczywiście za Tobą tęskniłem, bo byłaś ważną częścią mojego życia i nagle z dnia na dzień to się zmieniło, ale z drugiej strony sądziłem, że może to i lepiej, że się nie widzieliśmy. – W końcu nie rozstali się w dobrych warunkach. Był pewien, że była na niego wkurwiona i nie koniecznie ich spotkanie mogłoby być tak miłe jak to, które się ostatecznie wydarzyło. – Może to i lepiej, że spotkaliśmy się dopiero teraz. – Emocje już minęły, a na pewno te negatywne i cóż, byli starsi, mądrzejsi. Było pewnie o wiele łatwiej ze sobą rozmawiać niż byłoby kiedyś.
Zaśmiał się wesoło i dość głośno. – Czemu miałbym oszaleć? To przecież nic takiego, trzeba korzystać z życia co nie – rzucił i posyłając jej swój firmowy uśmiech, cóż… on korzystał i na bank zrozumiałby, że i ona to robiła. Kobiety miały takie samo planów do one night standów co i mężczyźni. – O widzisz, czyli dobrze wybrali, czyli masz pewność, że możesz im ufać – powiedział z uśmiechem, pewnie gdyby chcieli, żeby w jej życiu uczuciowym podziało się cos naprawdę słabego, to umówiliby ją z Erickiem. - To dobrze, cieszę sie - chyba tak było. Nie miał żadnego prawa do tego żeby być zazdrosnym, nie po tym co odjebał i nie po tak wielu latach, podczas których się nie widzieli. W sumie to i tak był zdziwiony, że nie była już w jakimś stałym związku, w końcu jak na jego standardy, to Agatha była super dziewczyną.
On żałował, że wziął samochód. Mógł po prostu zamówić taksówkę, która by ich tu przywiozła, a później zabrała. Przynajmniej teraz mógłby się z nią więcej napić, a tak to niestety chociaż trochę chciał wykazać się odpowiedzialnością. - Kurcze - skrzywił się, a później bez dalszego zastanawiania się odpiął guziki w swojej skórzanej kurtce i podał jej. - Masz, żebyś się później nie przeziębiła, nie chciałbym mieć Twojego zdrowia na sumieniu - on jakoś przeżyje! Miał to wyboru tą opcję, albo nagle jej przytulenie żeby zrobiło jej się cieplej i w ten sposób nieco osłoniłby ją od wiatru, ale był przekonany, ze zarobiłby wtedy plaskacza w twarz więc dał sobie spokój z tym rozwiązaniem. - Jak wrażenia? Zachód przypadł Ci do gustu? - Zapytał, chociaż ten zachód już powoli sie kończył i zaczynało robić się ciemno, przez co zaczynały coraz bardziej być widoczne te kolorowe światełka miasteczka, i barów przy plaży. Te widoki zawsze Erickowi odpowiadały, ciemność i parę jasnych punktów.
Po chwili poczuli nagłe i dość mocne szarpnięcie co chyba oznaczało, że powoli będą ich już ściągać na dół. - Szybko minęło i nawet żadne z nas nie próbowało uciekać. Dobrze nam idzie. - Powiedział kładąc jej słoń na ramieniu i uśmiechnął się do niej. Był z nich dumny! Mogło skończyć się to o wiele, wiele gorzej, a tak proszę! Prawie jakby byli cywilizowanymi ludźmi.
Agatha Cartwright
Uśmiechnął się do niej, tym razem nieco smutno. Wiedział, że cokolwiek, by nie powiedział pewnie nie będzie to dla nich dobre. No, ale zapytała… więc nie mógł tego tak puścić mimochodem. – Nie wiem – przyznał więc szczerze – z jednej strony oczywiście za Tobą tęskniłem, bo byłaś ważną częścią mojego życia i nagle z dnia na dzień to się zmieniło, ale z drugiej strony sądziłem, że może to i lepiej, że się nie widzieliśmy. – W końcu nie rozstali się w dobrych warunkach. Był pewien, że była na niego wkurwiona i nie koniecznie ich spotkanie mogłoby być tak miłe jak to, które się ostatecznie wydarzyło. – Może to i lepiej, że spotkaliśmy się dopiero teraz. – Emocje już minęły, a na pewno te negatywne i cóż, byli starsi, mądrzejsi. Było pewnie o wiele łatwiej ze sobą rozmawiać niż byłoby kiedyś.
Zaśmiał się wesoło i dość głośno. – Czemu miałbym oszaleć? To przecież nic takiego, trzeba korzystać z życia co nie – rzucił i posyłając jej swój firmowy uśmiech, cóż… on korzystał i na bank zrozumiałby, że i ona to robiła. Kobiety miały takie samo planów do one night standów co i mężczyźni. – O widzisz, czyli dobrze wybrali, czyli masz pewność, że możesz im ufać – powiedział z uśmiechem, pewnie gdyby chcieli, żeby w jej życiu uczuciowym podziało się cos naprawdę słabego, to umówiliby ją z Erickiem. - To dobrze, cieszę sie - chyba tak było. Nie miał żadnego prawa do tego żeby być zazdrosnym, nie po tym co odjebał i nie po tak wielu latach, podczas których się nie widzieli. W sumie to i tak był zdziwiony, że nie była już w jakimś stałym związku, w końcu jak na jego standardy, to Agatha była super dziewczyną.
On żałował, że wziął samochód. Mógł po prostu zamówić taksówkę, która by ich tu przywiozła, a później zabrała. Przynajmniej teraz mógłby się z nią więcej napić, a tak to niestety chociaż trochę chciał wykazać się odpowiedzialnością. - Kurcze - skrzywił się, a później bez dalszego zastanawiania się odpiął guziki w swojej skórzanej kurtce i podał jej. - Masz, żebyś się później nie przeziębiła, nie chciałbym mieć Twojego zdrowia na sumieniu - on jakoś przeżyje! Miał to wyboru tą opcję, albo nagle jej przytulenie żeby zrobiło jej się cieplej i w ten sposób nieco osłoniłby ją od wiatru, ale był przekonany, ze zarobiłby wtedy plaskacza w twarz więc dał sobie spokój z tym rozwiązaniem. - Jak wrażenia? Zachód przypadł Ci do gustu? - Zapytał, chociaż ten zachód już powoli sie kończył i zaczynało robić się ciemno, przez co zaczynały coraz bardziej być widoczne te kolorowe światełka miasteczka, i barów przy plaży. Te widoki zawsze Erickowi odpowiadały, ciemność i parę jasnych punktów.
Po chwili poczuli nagłe i dość mocne szarpnięcie co chyba oznaczało, że powoli będą ich już ściągać na dół. - Szybko minęło i nawet żadne z nas nie próbowało uciekać. Dobrze nam idzie. - Powiedział kładąc jej słoń na ramieniu i uśmiechnął się do niej. Był z nich dumny! Mogło skończyć się to o wiele, wiele gorzej, a tak proszę! Prawie jakby byli cywilizowanymi ludźmi.
Agatha Cartwright
Zoey - Inej - Joshua - Bruno - Ally- Dina - Mei - Cara - Owen - Liv - Cece - Edwina - Idris - Luna - Harlan - Manfred
about
stara się nie myśleć o tym, co było, by otworzyć się na ewentualnie to, co będzie
Takiej postawy kompletnie nie spodziewała się po Ericu – a tym bardziej samego w sobie zaoferowania pomocy w zorganizowaniu parapetówki. I nie chodzi, że Worthington nie był nigdy względem niej pomocy czy coś takiego – nic z tych rzeczy! Niemniej... to po prostu zadziwiające. Szczególnie, że tak wiele czasu minęło od ich ostatniego widzenia się, a teraz bez większych skrupułów chciał z nią robić małą, zapewne kameralną, domówkę. - No wiesz... dobrze, zastanowię się i dam Ci znać - odpowiedziała z uśmiechem, zerkając na niego nieco uważniej. - Ale za to będziesz czynił na tej samej imprezie za gościa honorowego, który już nic nie będzie musiał robić oprócz świetnie się bawić, a może i nawet będę dawać Ci wszystko, czego będziesz w jej trakcie chciał - hola, Agata, zagalopowałaś się chyba trochę! No i właśnie – znów miała jakieś dziwne myśli, o czym generalnie uświadomiła sobie po wypowiedzeniu tych słów. Nie pokazała jednak po sobie zmieszania, jakie ją ogarnęło dalej utrzymując uśmieszek na ustach.
Zaczął się jednak zdecydowanie ten cięższy z tematów, jak mógł się w ich rozmowach pojawić. Szczerze? To było bardziej niż pewne, że prędzej czy później zostanie coś w podobnym typie poruszone przez nią albo przez niego. To tak naprawdę była jedynie kwestia czasu, kiedy się tylko na to odważą. A w mniemaniu samej Cartwright – lepiej było się tego podjąć teraz, niż gdy dojdzie do jakichś niewyjaśnionych niesnasek, doprowadzając do pewnego zgrzytu, w konsekwencji czego mogłoby dojść od którejś ze stron do spięcia. - Jeśli mam mówić szczerze, to... - urwała, patrząc na Erica kontrolnie, chcąc zobaczyć po jego mimice czy faktycznie mogła tutaj wyrazić swoją szczerość. Chociaż nie kojarzyła kiedykolwiek w trakcie ich znajomości, aby nie życzył sobie jej prawdomówności, nieważne w jakiej kwestii. - Faktycznie, lepiej, że dopiero teraz to nastąpiło, bo... cóż, na pewno byśmy tak miło, jak teraz, nie rozmawiali, gdyby do spotkania doszło znacznie wcześniej - zdawał sobie z tego sprawę, a ona nie miała zamiaru wywierać na niego innego wrażenia. Zdecydowanie mógł losowi – czy komu tam chciał – podziękować za takie okoliczności, jakie nastąpiły pomiędzy nimi. Bowiem wtedy... jak nic, nie pozostawiłaby po nim przysłowiowej suchej nitki.
- No cóż, najwidoczniej nie należę do osób, które korzystają z życia - tu wzruszyła ramionami, bo dla niej to aż tak ważne w codzienności nie było, nie spełniała potrzeb takiego typu praktycznie w ogóle, zwyczajnie nie uważając, aby to było aż tak jej potrzebne. Zresztą... nie wiedziała, czy nawet potrafiłaby z kimś, kogo praktycznie nie zna, wylądować w łóżku... nie, zdecydowanie nie widziała się w takiej sytuacji. I nie chodziło już o jakieś zasady, a zwyczajne dobre samopoczucie po wszystkim. I chociaż mógłby to byś najprzystojniejszy facet na świecie, z pewnością nie zmieniłoby to jej podejścia. - No cóż, tu akurat prawda. O dziwo dobrze Nas... dobrali - przyznała zgodnie z prawdą. Faktycznie świetnie czuła się w obecności Wolfganga, choć przez chwilę odczuwała skrępowanie – to jednak akurat było bardziej niż zrozumiałe, gdzie z całą pewnością i randka Agathy ją także posiadała gdzieś w głębi, nie pokazując tego w żaden sposób na światło dzienne.
Tylko jedno ją zastanawiało – cieszył się szczerze, czy o coś innego chodziło? Naturalnie nie mogła go o nic konkretnego podejrzewać, ale zwyczajnie czysta ciekawość ją zżerała na samą myśl – bez żadnych podtekstów, tak po prostu. I może nie miała powodów ani w ogóle podstaw do tego posiadania, tak nie umiała przez moment się nie zastanawiać nad tym – o czym zapewne nigdy Eric się nie dowie. Na całe szczęście.
- Eric, nie... - zerknęła na niego, gdy ten zaczął odpinać guziki, a nim zdołała cokolwiek więcej powiedzieć, ten już zdjął z siebie wierzchnie odzienie, narzucając na ramiona, które okalane były wcześniej narzuconą marynarką. Patrzyła na niego przy tym jak mała, zdenerwowana dziewczynka. - I znów będę musiała kolejną Twoją rzecz z garderoby przetrzymać na czas przeprania - a może to był taki jego niecny plan na wytłumaczenie swojego kolejnego zobaczenia się z nią?! - Naprawdę nie musiałeś, ale dziękuję - mimo wszystko, musiała podziękować, bo faktycznie zrobiło się nieco przyjemniej przy założeniu kolejnej warty ubrania na siebie. Zresztą – została na tyle dobrze wychowana, że wypadało to zrobić! - Bardzo - skwitowała to krótko, zwięźle i na temat, patrząc chwilę na końcówkę zachodzącego słońca, by następnie spojrzenie znów skierować na swojego towarzysza dzisiejszego wypadu. - Dziękuję, że zaproponowałeś mi taki wypad- bo to nadal dla niej wręcz nie do uwierzenia, że zdecydował się akurat ją na takie coś zabrać – zamiast jakąś inną panienkę, że oczarować ją swoim romantyzmem, dzięki czemu szybciej trafi z nią do łóżka, bo wyjdzie na takiego cudownego! No... albo jakiegoś faceta, który mu wpadnie w oko...
Nie, nie chciała o tym myśleć jednak. - Mam nadzieję, że i Tobie się podobało - dodała. Uśmiechnęła się na koniec do Erica, po czym obydwoje odczuli szarpnięcie, przez co w ostatniej chwili złapała się za kosz, by utrzymać równowagę. Tak jak przeczuwała – niedługo będą ich ściągali na dół. Czy to dobrze? Możliwe, niemniej to nie zmieniło faktu, że jeszcze na szybko pociągnęła kolejny łyk wina. Może dla dalszego potrzymania odwagi, a może bez zwyczajnego konkretnego powodu. - Raczej ciężko byłoby uciekać, będąc na takiej wysokości - zauważyła rozbawiona go uwagą. - Ale faktycznie, jak widać, dobrze nam idą te spotkania - dopowiedziała, o czym doszło do drugiego szarpnięcia kosza, na co się nie przygotowała teraz kompletnie przez chwilowe zapatrzenie się na Worthingtona po swoich słowach, przez co poleciała... i wylądowała na nim. - Matko, czy ja mam jakąś tendencję lecenia na Ciebie, czy o co chodzi... - ekhem... czy ona to właśnie powiedziała na głos? Wtedy podniosła lekko głowę ku górze, znów na moment zawieszając na nim swe tęczówki. Cholera – jak nie w morzu parę dni temu, to teraz to... - Przepraszam - spaliła buraka, odsuwając się, łapiąc się pewniej kosza, póki byli ściągani na ziemię. Chociaż tyle, że zdążyła zamknąć wino, które przy tym wpadnięciu na mężczyznę nie rozlało się!
Zaczął się jednak zdecydowanie ten cięższy z tematów, jak mógł się w ich rozmowach pojawić. Szczerze? To było bardziej niż pewne, że prędzej czy później zostanie coś w podobnym typie poruszone przez nią albo przez niego. To tak naprawdę była jedynie kwestia czasu, kiedy się tylko na to odważą. A w mniemaniu samej Cartwright – lepiej było się tego podjąć teraz, niż gdy dojdzie do jakichś niewyjaśnionych niesnasek, doprowadzając do pewnego zgrzytu, w konsekwencji czego mogłoby dojść od którejś ze stron do spięcia. - Jeśli mam mówić szczerze, to... - urwała, patrząc na Erica kontrolnie, chcąc zobaczyć po jego mimice czy faktycznie mogła tutaj wyrazić swoją szczerość. Chociaż nie kojarzyła kiedykolwiek w trakcie ich znajomości, aby nie życzył sobie jej prawdomówności, nieważne w jakiej kwestii. - Faktycznie, lepiej, że dopiero teraz to nastąpiło, bo... cóż, na pewno byśmy tak miło, jak teraz, nie rozmawiali, gdyby do spotkania doszło znacznie wcześniej - zdawał sobie z tego sprawę, a ona nie miała zamiaru wywierać na niego innego wrażenia. Zdecydowanie mógł losowi – czy komu tam chciał – podziękować za takie okoliczności, jakie nastąpiły pomiędzy nimi. Bowiem wtedy... jak nic, nie pozostawiłaby po nim przysłowiowej suchej nitki.
- No cóż, najwidoczniej nie należę do osób, które korzystają z życia - tu wzruszyła ramionami, bo dla niej to aż tak ważne w codzienności nie było, nie spełniała potrzeb takiego typu praktycznie w ogóle, zwyczajnie nie uważając, aby to było aż tak jej potrzebne. Zresztą... nie wiedziała, czy nawet potrafiłaby z kimś, kogo praktycznie nie zna, wylądować w łóżku... nie, zdecydowanie nie widziała się w takiej sytuacji. I nie chodziło już o jakieś zasady, a zwyczajne dobre samopoczucie po wszystkim. I chociaż mógłby to byś najprzystojniejszy facet na świecie, z pewnością nie zmieniłoby to jej podejścia. - No cóż, tu akurat prawda. O dziwo dobrze Nas... dobrali - przyznała zgodnie z prawdą. Faktycznie świetnie czuła się w obecności Wolfganga, choć przez chwilę odczuwała skrępowanie – to jednak akurat było bardziej niż zrozumiałe, gdzie z całą pewnością i randka Agathy ją także posiadała gdzieś w głębi, nie pokazując tego w żaden sposób na światło dzienne.
Tylko jedno ją zastanawiało – cieszył się szczerze, czy o coś innego chodziło? Naturalnie nie mogła go o nic konkretnego podejrzewać, ale zwyczajnie czysta ciekawość ją zżerała na samą myśl – bez żadnych podtekstów, tak po prostu. I może nie miała powodów ani w ogóle podstaw do tego posiadania, tak nie umiała przez moment się nie zastanawiać nad tym – o czym zapewne nigdy Eric się nie dowie. Na całe szczęście.
- Eric, nie... - zerknęła na niego, gdy ten zaczął odpinać guziki, a nim zdołała cokolwiek więcej powiedzieć, ten już zdjął z siebie wierzchnie odzienie, narzucając na ramiona, które okalane były wcześniej narzuconą marynarką. Patrzyła na niego przy tym jak mała, zdenerwowana dziewczynka. - I znów będę musiała kolejną Twoją rzecz z garderoby przetrzymać na czas przeprania - a może to był taki jego niecny plan na wytłumaczenie swojego kolejnego zobaczenia się z nią?! - Naprawdę nie musiałeś, ale dziękuję - mimo wszystko, musiała podziękować, bo faktycznie zrobiło się nieco przyjemniej przy założeniu kolejnej warty ubrania na siebie. Zresztą – została na tyle dobrze wychowana, że wypadało to zrobić! - Bardzo - skwitowała to krótko, zwięźle i na temat, patrząc chwilę na końcówkę zachodzącego słońca, by następnie spojrzenie znów skierować na swojego towarzysza dzisiejszego wypadu. - Dziękuję, że zaproponowałeś mi taki wypad- bo to nadal dla niej wręcz nie do uwierzenia, że zdecydował się akurat ją na takie coś zabrać – zamiast jakąś inną panienkę, że oczarować ją swoim romantyzmem, dzięki czemu szybciej trafi z nią do łóżka, bo wyjdzie na takiego cudownego! No... albo jakiegoś faceta, który mu wpadnie w oko...
Nie, nie chciała o tym myśleć jednak. - Mam nadzieję, że i Tobie się podobało - dodała. Uśmiechnęła się na koniec do Erica, po czym obydwoje odczuli szarpnięcie, przez co w ostatniej chwili złapała się za kosz, by utrzymać równowagę. Tak jak przeczuwała – niedługo będą ich ściągali na dół. Czy to dobrze? Możliwe, niemniej to nie zmieniło faktu, że jeszcze na szybko pociągnęła kolejny łyk wina. Może dla dalszego potrzymania odwagi, a może bez zwyczajnego konkretnego powodu. - Raczej ciężko byłoby uciekać, będąc na takiej wysokości - zauważyła rozbawiona go uwagą. - Ale faktycznie, jak widać, dobrze nam idą te spotkania - dopowiedziała, o czym doszło do drugiego szarpnięcia kosza, na co się nie przygotowała teraz kompletnie przez chwilowe zapatrzenie się na Worthingtona po swoich słowach, przez co poleciała... i wylądowała na nim. - Matko, czy ja mam jakąś tendencję lecenia na Ciebie, czy o co chodzi... - ekhem... czy ona to właśnie powiedziała na głos? Wtedy podniosła lekko głowę ku górze, znów na moment zawieszając na nim swe tęczówki. Cholera – jak nie w morzu parę dni temu, to teraz to... - Przepraszam - spaliła buraka, odsuwając się, łapiąc się pewniej kosza, póki byli ściągani na ziemię. Chociaż tyle, że zdążyła zamknąć wino, które przy tym wpadnięciu na mężczyznę nie rozlało się!