

and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Pierdolenie - rzucił tylko w odpowiedzi na stwierdzenie, że chłopak pójdzie sam, a Dara powinien zostać i zająć się swoją nogą. Odebrał od niego telefon, wybrał numer, na który chłopak dzwonił, ale sam nie nawiązał połączenia, tylko wysłał na niego sms o treści:
Znalazłem Yosefa pod wiatrakiem, rozładował mu się telefon, dlatego przerwało Wam połączenie. Odbierz telefon i porozmawiaj z bratem, powiedz mu, co się z Wami stało. Odbierz, proszę. Darragh
Oddał telefon chłopakowi i popatrzył na niego stanowczo.
- Dzwoń jeszcze raz. Do skutku. Dogadajcie się, dowiedz się, co jest twojemu rodzeństwu i gdzie są, ale sam nie powinieneś do nich iść i nie puszczę cię tam samopas w takim stanie.
Poczuł się teraz trochę jakby był odpowiedzialny za zdrowie i życie tego człowieka - zresztą był, istotnie. Skoro już go znalazł, to powinien mu udzielić tyle pomocy, ile tylko był w stanie, a jeśli by go zostawił samego, jeśli pozwoliłby mu się samemu włóczyć, to Yosef mógłby nawet umrzeć, a Darragh mimo, że należał do czegoś, co śmiało można nazwać mafią, nie był wyzuty z moralności. Miałby ogromne wyrzuty sumienia i nie mógłby usiedzieć spokojnie, zastanawiając się, czy wszystko z chłopakiem w porządku.
yosef sadler


Odzwyczaił się od słuchania cudzych porad. Generalnie przywykł do tego, że od ponad dziesięciu lat funkcjonował jako niezależny dorosły i niespecjalnie kogokolwiek interesował jego stan, ze szlachetnym wyjątkiem kilku przyjaciół, którzy jednak swoje zatroskanie wyrażali mniej stanowczo. Miał trochę więcej respektu do porad Drago przez fakt, że był starszy i za dzieciaka sporo mu pomagał, ale to nie znaczyło, że w końcu i tak nie robił wszystkiego po swojemu. Dlatego teraz, kiedy Darragh czegoś mu zabraniał, coś nakazywał i do czegoś zniechęcał, czuł się nieswojo - jakby nie we własnej skórze.
Obserwował w pełnym napięciu milczeniu, jak chłopak wystukuje treść wiadomości, choć miał ochotę już wytrącić mu ten telefon z ręki i kazać odpuścić. Szybciej dotarłby nad rzekę niż dobił się do małolatów - o tym był przekonany. Odebrał jednak od swojego towarzysza telefon, przeczytał, co ten napisał i zastanawiał się czy do dobry moment, żeby powiedzieć, że Misha nie potrafił nadal czytać, a skoro to nie Mara dzwoniła, to cholera wie, co się z nią działo. Cały był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, ale w końcu wybrał numer ponownie, powstrzymując się od komentarza.
Ta sama sytuacja. Sygnał, sygnał, odrzucone połączenie. Jeszcze raz. Sygnał, sygnał. Odrzucone. Jeszcze raz. Brak sygnału. Numer poza zasięgiem.
- Kurwa! - nie wytrzymał w końcu, oddał O’Sullivanowi telefon i zaczął podnosić się na nogi. To okazało się trudniejsze niż wyglądało. Świat zaginał mu się lekko na krawędziach, a podłoże wydawało bardziej krzywe niż było w rzeczywistości, ale w końcu się udało. Wyprostował się z trudem (coś chyba strzeliło mu w plecach), wsparł dłonie na biodrach i rozejrzał wokół. Myśl, Yosef. Nigdy nie był w tej dziedzinie zbyt lotny, o czym wielokrotnie dano mu do zrozumienia, ale przecież całkiem nieźle radził sobie w sytuacjach kryzysowych. Ciągłe funkcjonowanie w trybie walki-ucieczki nauczyło go chociaż tej jednej, pierdolonej rzeczy. Przetarł dłońmi twarz.
- Rób, co uważasz, ale ja idę. Nie będę tu siedział i się dobijał, kiedy cholera wie, co się z nimi dzieje - oznajmił, ale pomimo tych słów nie ruszył się z miejsca. Potrzebował jakiejkolwiek aprobaty dla swoich działań, choć wyraził już gotowość do drogi. Nie wiedział czy ciągniecie tego chłopaka ze sobą nad rzekę było jakkolwiek dobrym pomysłem, ale zostawienie go w szczerym polu wydawało się równie złym pomysłem.
Darragh O'sullivan


and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Dobra, idziemy poszukać twoich dzieciaków nad rzeką - oświadczył i ruszył powoli drogą w stronę rzeki, starając się utrzymać tempo równe z tempem towarzysza. Nie szło im zbyt dobrze i często robili przystanki na oddech, kiedy jeden lub drugi tracił siły, dlatego też podróż zajęła im znacznie więcej czasu, niż w normalnych warunkach. Ostatecznie jednak znaleźli się nad rzeką i przeszli jeszcze kilkaset metrów brzegiem, rozglądając się uważnie, aż w końcu natrafili na troje dzieci, których szukał Yosef. Po drodze wypytali kilkoro mijanych ludzi, czy ich nie widzieli - jedna kobieta powiedziała, że owszem, parę kroków temu mijała opisywaną trójkę. Nie zainteresowała się nimi sądząc, że opiekunowie są gdzieś w pobliżu. Rzeczywiście jednak - to były te dzieciaki, co bardzo ucieszyło Darę i przyniosło mu dużą ulgę, bo poważnie obawiał się o ich bezpieczeństwo oraz o zdrowie swoje i Yosefa.
- Dobra, to jakby co, to pisz do mnie albo dzwoń - powiedział, dając mu swój numer telefonu - Kumem, że nie chcesz do szpitala albo co, ale ja naprawdę jestem lekarzem, więc mogę pomóc w razie czego.
Odprowadziwszy wszystkich do domu upewnił się, że cała rodzina jest już bezpieczna, pożegnał się i również wrócił do siebie, żeby w końcu porządnie opatrzyć swoją nogę.
/zt.
yosef sadler



The vines have hardened to worms baking in the desert heat.
We are at the gate shaking the gate climbing the gate clanging our cups against the gate.
This is no garden. This is my brother and I need a shovel to love him.
W powietrzu unosiły się wspomnienia, za którymi jego ciało nieustannie w nostalgii podążało. Wygłodniałe uczuć niegdyś tak silnych, lecz teraz będących wyłącznie bladym śladem na kartach zapisanych jego życiem.
Czego poszukujesz? — wybrzmiewało w nim pytanie, gdy pieszo przemierzał kolejne kilometry po obrzeżach australijskiego miasteczka. Skąpany w świetle popołudniowego słońca oraz okryty kurzem leśnej drogi odkrywał w sobie dawnego siebie. Pozwalał wybrzmieć głęboko w sobie zapomnianej wersji Osirisa, która okryta sinymi śladami na żebrach kuliła się w nim od dnia wyjazdu. Nieszczególnie
Z lekkością własnego bytu — żyjąc wyłącznie obecną chwilą — dostrzegł w oddali malujący się kontur samochodu z uniesioną klapą i pochyloną sylwetką pod nią. I głupio, a może wręcz naiwnie uznał to jako znak od losu, by przerwać nieowocującą w nic wędrówkę. Nieśpiesznie pokonał dzielący go od nowo obranego celu dystans, skupiając wzrok na twarzy nieszczęśnika nieprzychylnego mu losu. Na krzywiźnie jego nosa oraz ciemnych oczach o bystrym spojrzeniu, intensywnie wypatrującym przyczyny problemu. Osiris rozchylił usta, by kąciki drgnęły w przyjaznym uśmiechu — wszakże gotów był zaoferować swoją pomoc, jakakolwiek by ona nie była.
Wtem jednak przystanął w połowie kroku, wypuszczając powietrze z płuc z cichym świstem. Stał się na powrót dzieckiem, gdy ramiona opadły przygniecione ciężarem dawnej relacji. Grymas niedowierzania wykrzywił karykaturalnie twarz młodego mężczyzny, wpatrującego się w nieznajomego.
— Naveen... — Opuściło jego rozchylone w niemocy usta cichym szeptem, wyplątując wspomnienia z ciasnych więzów niepamięci. Imię starszego brata zdrajcy wzrastało w nim jak dawno uśpione uczucia, do których teraz lęgnął niczym dziecko — Naveen!
Z duszy wyrwał się krzyk przeszłości; wołanie podobne kierował już lata temu do zjawy tożsamej mężczyźnie stojącemu tak daleko tak blisko. Dźwięk głosu Osirisa wędrował między nimi, by skryć się w otaczających ich wysokich trawach. Otaczająca ich australijska dzikość była przychylna dzielonemu sekretu przeszłych dni; o chłopcu porzuconym i tym odzyskującym wolność. Dłonie młodego Egipcjanina zacisnęły się mimowolnie w pięści, kiedy z nierównym oddechem próbował otrzeźwić swój umysł. Przegonić widmo tak realnie malowane przed nim w świetle słońca chowającego się powoli za widnokrągiem.
Był ostatnią osobą, którą El-sayed spodziewał się tu spotkać.
Był, był, był, był, był, był.... — zanosiło się w nim porzucone dziecię, wypatrujące jak odchodził na schodach prowadzących do domu rodzinnego piekła.
Był!