od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Konsternacja zaplątała się gdzieś na jego twarzy; między krętością brwi, pagórkowatością warg, a niezłożonością spojrzenia. Przecież nie uważał, żeby dylemat błąkający się między neuronami blondyna był nieciekawy — o prostocie jego przetestowania jednak nic nie wiedział. Niemądrze uznał, że dla Montague kwestia odnajdywania swoich upodobań (tych schowanych pod pościelą łóżka) jest łatwiejsza, ale może się mylił. Może obaj nie wiedzieli zupełnie nic. Może najłatwiej byłoby przekonać się w s p ó l n i e, ale nawet największa śmiałość odnaleziona w finneasowym organizmie nie pozwoliłaby na podzielenie się takowym spostrzeżeniem. Nie zdążył jednak: ani wytłumaczyć się z zaistniałej pomyłki, ani odnaleźć w sobie ten lekko ekscytujący (ale nade wszystko przerażający) pomysł wypróbowania ich przyjaźni, ani nawet zareagować czymkolwiek innym, jak tylko wspomnianą konsternacją — chaos już zaczął obijać się o ich sylwetki, a tę finneasową popchnął w sam środek okołoogniskowego piekła, gdzie zmuszony był podnosić swój głos niemalże do krzyku, okazywać policyjną odznakę, a także kilka razy zderzyć się z czyimś kanciastym łokciem, albo wymachującą z wygrażaniem dłonią.
Skórzany płaszcz, lśniący w ten dostojny sposób, w jaki potrafiła odbijać światło tylko dobrze wykonana skóra, osunął mu się na połowę ramion, kiedy z przyspieszonym oddechem i coraz silniejszymi zawrotami głowy stawiał kroki dzielące go od płowowłosego mężczyzny. Ten, samotny pośród gąszczu jednakowych sylwetek i twarzy, obejmujący swoje ugięte i wystawione ku górze kolana, za towarzystwo mający jedynie butelkę kolorowego napoju, wydobył uśmiech z finneasowej twarzy. Opadając na ziemię, ułożył podbródek na splecionych przedramionach mężczyzny, znajdujących się na czubku ugiętych nóg i nie stojących wcale tak daleko od willemowej twarzy. — Cześć. Przepraszam, że tak długo to zajęło — wysunął spomiędzy ust słowa, których prawdziwości nie był pewien; nie wiedział, czy rzeczywiście nie było go d ł u g o. Poza tym żałował, że zostawił go nie tylko na większy, a może i nieco mniejszy wykrój czasu — żałował, że zostawił go tak w ogóle. — Nie miałem na myśli, że to co powiedziałeś, nie było ciekawe. A raczej to, że sam nie określiłbym ciekawym, a prędzej niepokojącym to, co sam ci zdradziłem — wytłumaczył spokojnie i czule, choć podobna swoboda w gestach i uśmiechach nie towarzyszyła mu od dawna; może nigdy. Może zawsze potrzebował po prostu kilka kropel mdłego alkoholu. A może ten nie powinien zagościć w zasobach jego żył pod żadnym pozorem, nawet jeśli jednym z objawów była złudna beztroska — bo kiedy jeden z nieumyślnie postawionych, obcych kroków pociągnął za jego w połowie naciągnięty, w połowie spadający płaszcz, a drugi, trzeci, czwarty i piąty odcisnął podeszwę buta to na tym, to na innym punkcie ciała Wordswortha i Barringtona, brunet nie myśląc za wiele i znów ślepo zawierzając alkoholowi, wdarł się na wyprostowane nogi, uniósł blondyna do pionu, przycisnął ich sylwetki do stojącego opodal wysokiego drzewa, a uśmiechając się enigmatycznie, porzucił go i kilkoma susami dopadł do pierwszego człowieka, którego kojarzył z niedawnej nieprzyjemności, popychając go na ziemię i hucznie upominając.
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Miał wrażenie, że nigdy wcześniej nie był sam, że zawsze ktoś mu towarzyszył, że nawet w ciszy zawarta była czyjaś obecność; jeśli nie obok, to kilka metrów dalej, za ścianą, za drzwiami, piętro niżej, w tle — a jednak blisko. Być może nigdy nie kosztował samotności tak, jak tego wieczora, kiedy za towarzystwo miał tylko obłoki chłodnej mgły i cienie wysokich drzew; kiedy wpatrzony był w kłębiące się przy ognisku rozmazane ludzkie łopatki, wprawione w chaotyczny taniec, spodziewał się otrzymać za niecałą godzinę wiadomość od Finna, w której przeprosiłby i wyjaśnił, że jest już na posterunku, z dala od leśnej polany.
Czuł się odkryty, przez ten swój mały sekret, bezbronny pośród cudzych sylwetek mijających go tak, jakby był niewidzialny i przede wszystkim dotkliwie samotny, chociaż świeżość nieznanego uczucia, mimo smutku, bawiła go i fascynowała.
Zastanawiał się, czy powinien pójść; powietrze pachniało już tylko niebezpieczeństwem, przed którym ostrzegali go agenci i rodzice, ale też przede wszystkim bezmyślnością. Mógłby odnaleźć poznaną wcześniej Laurel i zdając się na jej łaskę, uprzedzić przyjaciela w posłaniu w świat wiadomości; napisałby mu gdzie jest i nie zażądał, by ciemnowłosy go odnalazł.
Chyba trochę się bał. Że Finneas nie kierował się obowiązkiem, a niechęcią, niezręcznością i może strachem. Że nie spodobało się mu to, co usłyszał i wolał udać się w sam środek niewielkiego piekła, by Monty nie powiedział o kilka słów za dużo. Na przykład: ty mi się podobasz, choć sama ta myśl, kiedy tylko pojawiła się w willemowym ciele, zawstydziła go i odarła z pewności, że posiadanie przyjaciół wyklucza od razu możliwość wszelkich zauroczeń, a więc i wylądowania w jednym łóżku.
Finneas Barrington był przecież niemal nieprzyzwoicie przystojny.
Jego ucieczka posiadałaby więc racjonalne przyczyny, tym bardziej kiedy mijające go osoby czasem — wtedy, kiedy Monty nie kaszlał ostentacyjnie i nie wbijał w nieznajomych spojrzeń — stawiały swoje zabrudzone buty na rozłożonym na trawie kocu. Ale został, intensywnie wpatrując się w to samo miejsce, w którym wcześniej zniknął Finneas. Alkohol pomagał mu z całą niedorzecznością wszelkich uczuć, a tak przynajmniej się mu wydawało — prawda była taka, że to właśnie przez nietrzeźwość umysłu w ogóle o tym wszystkim myślał.
Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało? Przez moment brzmiało to naprawdę groźnie — i nie chodziło o to, że nie posiadał dość odwagi, by zbliżyć się do cyklonu i z równą innym ciekawością prześledzić przebieg zdarzeń; Monty nie chciał porzucać ich koca, zgromadzonego jedzenia i dyniowych rzeźb, na których zastygły krople krwi. Wstyd odcisnął się ciepłym rumieńcem na lekko kościstych wierzchołkach jego policzków i uśmiechem, bo Finn był tak blisko, a on tak bardzo nie potrafił pozbyć się wszelkich rozważań, które zdążyły zamigotać w jego myślach. — Och — wysunęło się tylko spomiędzy jego ust, z lekką ulgą i równoczesnym zaskoczeniem; ktoś przystanął akurat na wachlarzu utworzonym z jego palców przed chwilą na kocu, wobec czego jęknął głośno i przeciągle: nie z powodu bólu, a zaskoczenia. Ale już coraz więcej obcych sylwetek wdzierało się na koc, choć Monty nie rozumiał dlaczego; sparaliżowany zdumieniem pozwolił pociągnąć się Finneasowi ku górze, a następnie przesunąć pod drzewo — miał wrażenie, że gdyby był sam, nie wpadłby na to, że rozwiązanie jest tak proste. — Finneas! — krzyknął, kiedy ten się odsunął i pchnął jakiegoś mężczyznę; palce zaciskał na zaczerwienionej powierzchni jednej dłoni. — Oni są po prostu pijani. I wystraszeni — choć nie wiedział czym, i może nie powinien bronić cudzej arogancji. Czuł się źle z powodu tego, co się stało; nie przywykł do podobnego traktowania. I wobec tego ów wstyd chciał jak najprędzej zagrzebać w przeszłości, mając nadzieję, że nikt, poza Finnem, nie był jego świadkiem.
(Czy jednak, mimo wszystko, nie było to równocześnie hipnotyzujące? I czy nie wolał, by chłopaka nie zatrzymały jego słowa, by jedna z jego pięści zatopiła się w twarzy obcego, który bez skruchy zdeptał ich godność? Finneas taki nie był, ale jednak Monty z jakiegoś powodu wiedział, że potrafił być. I ten napływ niejasnych, rozmazanych ale barwnych wspomnień pchnął w niego ekscytację.)
Zwrócił się ku miejscu, w którym jeszcze przed momentem siedzieli, by ocenić poziom wszystkich szkód i, być może, uratować resztki alkoholu. Ale kiedy sięgnął ze smutkiem po ukruszone dyniowe zwłoki, krzyknął nieco głośniej, niż powinien. — Finneas — jęknął ponownie, tym razem doskakując do jego boku; dłoń zacisnęła się na chłopięcym ramieniu, a Monty poczuł się tak, jakby mieli po dziesięć lat. — Pająki — szepnął z obrzydzeniem, pokazując mu ruiny ich pikniku, pokryte teraz czarnymi punkcikami, pochłaniającymi z zaciekawieniem wszystkie ich skarby.

lotopałanka
.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Oddech nie sczezł wraz z nieruchomością dotychczas rozbieganych kolan i stężeniem płuc, które nie musiały dłużej połykać nerwowych, niepełnych haustów rozżarzonego ogniem powietrza. Finneas nie był już przy ognisku, nie musiał nadwyrężać głosu do krzyku — mógł opaść niedaleko Monty’ego, ułożyć podbródek na szczycie jego kolan tak blisko, by być w stanie rozróżnić i porgrupować większość nut zapachowych jego perfum, a także tak niedaleko, by wypowiadać słowa sotto voce, a jednak (a może: d l a t e g o) nie był w stanie zapanować nad rozdygotaniem zwykle miarowych ruchów klatki piersiowej.
Nic mi nie jest — śmiech pojawił się w zasobach głosu przypadkiem — przede wszystkim przez poruszające kącikiem jego ust zdumienie, że ktoś przejmował się nim w ten szczery, czysty i ciepły sposób, którym to jedynie on zwykł obdarzać inne osoby. Dotychczas żył w dziwnym, jakże krzywdzącym przeświadczeniu, że mu jednemu nic (nic wyginającego cudze rysy twarzy w zaniepokojeniu) nie mogło się przydarzyć. Może to przez te namiastki wciąż trzymającej się go obojętności dla własnego samopoczucia, pozwolił wspomnieniom otaczającym ognisko ulecieć tak szybko; w prawie takim tempie, w jakim popielaty dym kłębił się wówczas i syczał wznosząc się ku ciemnemu niebu, a on wyciskał spomiędzy warg mało precyzyjne, a jednak stanowcze słowa, mające porozdzielać cały tłum sylwetek.
Nie wiedział, jak przemyślane było to pchnięcie — czy miało jedynie odbić się głucho od czyichś ramion i zakołysać lekko sylwetką, czy rzeczywiście szarpnąć za kolana i jakby pociągnąć za plecy, w ostatecznym finale wyłożenia się na nieco wilgotnej, trawiastej ziemi. Krzyk Montague echem odbił się od jego uszu, a krzywiący się z bólu, wbijający w glebę swoje długie palce mężczyzna dotąd nie miał dla niego nawet twarzy — był po prostu powodem podnoszącej tętno sytuacji, która wciąż przetrzymywała Finneasa w swoich objęciach. — Nie obchodzi mnie, że doprowadził się do takiego stanu; nikt mu siłą nie wlewał tego syfu do gardła. Powinien PRZEPROSIĆ, chociaż kurwa PRZEPROSIĆ — wykrzyknik tego przekonania zapętlił się na jego języku. Kroki prowadzące go do Wordswortha postawił dopiero wtedy, kiedy jego uszu dotarły oczekiwane słowa.
A potem znów krzyk zabębnił o jego myśli — niezapoznana z zagrożeniem sylwetka wzniosła się jakby w każdym mięśniu o kilka milimetrów ku górze, a napotykając na kaskadę mieniących się, poruszających czarnych kropek, drgnęła jeszcze wyraźniej. — Kurwa — zaskoczenie nakrapiane obrzydzeniem (i, choć wstyd przyznać — prawdziwym strachem) wydarł ze swojego gardła tak szybko, że to zapiekło aż w przełyk. Zdążył nawet pociągnąć blondyna wraz z sobą do tyłu; a potem po prostu się roześmiał; nieskrępowanie, beztrosko i trochę infantylnie. — Nie depcz pająków, Monty, nie wolno ich deptać! — wkładając swój krzyk między kolejne nuty rozbawienia, oddalił ich od tego miejsca jeszcze trochę. — Tam został twój plecak — zauważył, a śmiech począł palić go już nawet w płuca. Dopiero po kolejnej próbie uspokojenia oddechu spostrzegł, że jego ręce zakleszczyły się na obu ramionach chłopaka, a Monty nie stał dłużej obok niego, a p r z e d nim. — Chodźmy już stąd. W moim samochodzie nie ma pająków — zaproponował nieco cichszym, nieco poważniejszym tonem głosu, nie rozumiejąc jeszcze, że absolutnie nie powinien już dzisiaj prowadzić.
ODPOWIEDZ