lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
love me like my demons do
event fabularny
Obrazek
opis fabuły
Randka podczas imprezy halloweenowej? Czemu nie! Wybraliście pasujące do siebie przebrania, umówiliście się na parkingu przed lasem i na festynie pojawiliście się razem, podziwiając kreatywność organizatorów. Wspólne świętowanie wydawało się wam dobrym pomysłem - jedno z was przyniosło ze sobą koc, a drugie spakowane do koszyka jedzenie, z którymi zamierzaliście rozłożyć się blisko ogniska. Na podobny pomysł wpadło jednak sporo osób, a na samej imprezie znalazła się spora część mieszkańców Lorne Bay - mogliście zapomnieć o romantycznym, kameralnym nastroju. Wolną przestrzeń odnaleźliście dopiero przy drzewach, a ciepła, niemal już letnia noc sprawiła, że ognisko wydawało się wam zbędne - mogliście je obserwować z daleka, unikając tłumów.
lista zadań

obowiązkowe: trick or treat - wezwanie MG
  • to ty decydujesz, w którym momencie rozgrywki zajrzy do was MG! aby go wezwać, udaj się do tematu "rzut kostką" i zastosuj kod losowania 1d40. liczba parzysta oznaczać będzie treat, a więc pozytywne zdarzenie, a nieparzysta trick - zadanie negatywne; następnie udaj się do tematu "wezwanie" by zaprosić MG do fabuły
dodatkowe (wykonajcie przynajmniej 3 wybrane)

Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
###.
love me
like my demons do
Nigdy nie sądził, by wiek dwudziestu ośmiu lat mógłby okazać się p r z e ł o m o w y m. Pod jakimkolwiek względem.
Osiemnastu czy dwudziestu jeden — owszem. Wówczas wkraczało się w ramy dorosłego życia i samodzielnych, niejednokrotnie błędnych wyborów, wyciskających łzy spod powiek i powietrze z umęczonych płuc. Albo dajmy takie trzydzieści, czterdzieści, może nawet osiemdziesiąt — oficjalne przekroczenie jakiejś poważnej i istotnej liczby dziesiętnej, rzekome wkroczenie w nowy etap, doświadczenie kryzysu wieku średniego, presja odciskająca swój oddech na twoim karku, sugerująca wzięcie kolejnego kredytu, związane z tym niejednokrotnie założenie rodziny, wypowiedzenie kilku niemożliwych do cofnięcia deklaracji, podjęcie popędzanej decyzji co do miejsca, gdzie stawia się swój ostateczny dom, jakby po prostu nie można było snuć się po świecie bez celu, w samotności i stabilną zawartością portfela, czy raczej karty bankowej.
Finneas jednakże, dwa lata przed przekroczeniem symbolicznego końca beztroskiej młodości, nie tylko po raz pierwszy złączył z cudzymi wargami smak swoich ust, rozczapierzył palce prawej dłoni na czyimś udzie (zabierając je co prawda — a także siebie z cudzego łóżka — tak szybko i gwałtownie, jakby poparzył się ożywionym ogniem), ale też zaprosił kogoś na r a n d k ę.
Co naj… —zabawniejsze? —gorsze? —straszniejsze? —absurdalniejsze? Wszystkie z wymienionych przykładów przytrafiło mu się wierutnym przypadkiem; nie wiedział jednak, czy przy tylu punktach ktokolwiek jeszcze (a także on sam) był gotów mu w to uwierzyć.

Przewidywania. Zbliżająca sięg o d z i n az e r o obfitowała w najrozmaitsze założenia; po pierwsze, wokół obrządkowego ogniska w wiechciach tingaree zgromadzą się tłumy niekoniecznie trzeźwych, absolutnie nierozsądnych i zdecydowanie za bardzo odważnych osób. Po drugie, wszystkie błędnie podjęte tego wieczora decyzje przysłoni gęsta, całkiem nieprzejrzysta mgła. Po trzecie, czwarte i dziesiąte: Finneas z całą pewnością popełni z wszystkich zebranych abderytów najgorszą z pomyłek, Montague pożałuje nie tylko nieodwołanego w porę spotkania, ale i całej znajomości z Barringtonem, a Leonidas w całym tym krótkim czasie nieobecności wysadzi w powietrze ładunkami wybuchowymi nie tylko finneasowy dom, ale i cały świat. Najbardziej pewny był tego ostatniego.
I faktycznie — zwoje bladych, rozwadniających barwy nocy miniaturowych kropelek wilgoci wpełzły za drzwi finneasowego auta już w momencie, w którym ten rozwarł je na przydrożnym chodniku, a potem zatrzasnął z hukiem — chciałoby powiedzieć się: głośnym, a jednak skondensowana, nieco złowroga mgła tłumiła precyzyjnie każdy dźwięk wokół.
Oczywiście nie podjechał pod rezydencję podpisaną dumnym nazwiskiem Wordsworth, zabawnie zaokrąglonym na końcach i ostentacyjnie złotym. Drżał zakłopotaniem nie tylko na samą myśl symbolu, jaki oznaczałoby odebranie swojej — właśnie — RANDKI wprost spod frontowych drzwi domu, ale i niezręczna cisza, jaką mogłaby przynieść im przejażdżka. Z samego rana ustalili wobec tego, że każde z nich trafi na miejsce samodzielnie (Finneas usprawiedliwił się zobowiązaniami policyjnymi, które zmuszony był dopełnić jeszcze przed ich umówioną godziną) i że za punkt styczny posłuży im okalający rezerwat parking. Nieznośnie zatłoczony, jak Barrington skonstatował z przewidywaną przecież odrazą. Naprawdę nienawidził wszelakich imprez i obrządków — nie przez ideę dobrej zabawy (ale i o to w powściągliwym usposobieniu mężczyzny było ciężko), a przez niemal niemożliwe do uporządkowania w czujności tłumy, które zawsze kojarzyły się dwudziestoośmiolatkowi z wróżbą katastrofy.
Oparłszy się biodrem o zwilgotniałą karoserię domkniętego pojazdu, uprzedził wyczekiwaną z przerażeniem osobę o swoim umiejscowieniu (zaparkowałem na samym końcu, przy stołach piknikowych, straszny tłok), po czym wpatrując się w ledwo widoczne, z tej odległości hebanowo-czarne poszycie lasu, próbował rozstrzygnąć, dlaczego ostatecznie nie wytłumaczył się z ów zaistniałego nieporozumienia. Bo to przecież nie była randka.
A jednak, faktycznie (po kilkukrotnym prześledzeniu przebiegu wymienianych wiadomości) dostrzegł, że właśnie na taką s a m go zaprosił.
Tylko że to były wyłącznie żarty.
A Montague z całą pewnością się tego domyślił — dlatego nie było sensu czegokolwiek precyzować.
Ale ostatnim razem Finneas nie tylko nieracjonalnie wspomniał o s e k s i e, który mógłby, c h c i a ł b y, odhaczyć pośród ciemniejącego sanktuarium (z nim?! Bo przecież nie sam — czy Montague odebrał to jako kuriozalne zaproszenie, które szybko ukrócił?) i doprawdy nie wiedział, co w wówczas go opętało, ale i zadał mu to nazbyt wścibskie, nazbyt dwuznaczne pytanie, czy Wordsworth po wypadku już dzielił z kimś łóżko. I nawet nie wytłumaczył się, dlaczego ów temat poruszył.
A więc: nie tylko od pewnego czasu wysyłał mu jednoznaczne sygnały, ale chyba, CHYBA(?!) te zostały w pewien sposób… odwzajemnione? Zaakceptowane? Nie wiedział jednak, czy to pocieszająca myśl.
Nie był świadom także kilku innych kwestii; tego, że Montague naprawdę wciągnie na siebie halloweenowe przebranie (zapytał go w wiadomościach “myślisz, że ludzie będą tam poprzebierani?” na co Finneas odparł rozkojarzony “raczej tak, wszyscy się zawsze przebierają”, a kiedy Wordsworth zasugerował, by wybrali okrycia z wybranego uniwersum, Barrington zareagował roześmianą emotikoną, nie do końca wiedząc, o co właściwie Montague go pyta i — znów — czy pyta na poważnie), a także reakcji, jakiej mógłby doświadczyć po opowiedzeniu wszystkiego Leonowi — z początku pragnął zapytać go o opinię: myślisz, że on naprawdę wziął to za randkę? co nie tylko wskazywałoby, że plany Finneasa nie są takie do końca zawodowe (a przecież po to się właśnie wybrał na ognisko — żeby mieć na wszystko oko, ale mniej ostentacyjnie, niż kilku zebranych na imprezie funkcjonariuszy), ale co zdecydowałoby wówczas o wszystkim. Bo Leon albo miał obruszyć się zazdrością, albo obdarzyć go nazbyt bolesną obojętnością. Tego ostatniego bał się chyba najbardziej, choć znów — niezupełnie to rozumiał.
Uzbrojony w ciężkie, niemal wojskowe buty, długie bawełniane spodnie obfite w kieszenie i sprzyjające eksploracji lasu, a także cienką koszulkę z krótkim rękawem, w kolorach wyjątkowo rozjaśnionej mlekiem kawy, przylegał coraz ciaśniej do powierzchni samochodu, jakby ta w pewnym momencie — z użyciem odpowiedniej siły i wystarczającej dawki czczych marzeń — mogła wchłonąć go do środka, odwieźć do domu i bezkonfliktowo odwołać dzisiejszy wieczór. A serce uderzające między żebrami z coraz bardziej rytmicznym niepokojem podsuwało mu najważniejsze fragmenty modłów — na przykład to, by Monty znów przybył na miejsce w towarzystwie naburmuszonej, zanadto czujnej Lacey, której tym razem nie odprawiłby kiwnięciem swojej błyszczącej odznaki i niemal jarzeniowym światłem telefonu ukazującego numer państwa W.
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Zimne powietrze Lofoten towarzyszyło mu jeszcze kiedy budził się i zasypiał, kiedy w śnie brodził z jakiegoś powodu przez zaspy śniegu, a rano odkrywał, że leży niebezpiecznie na skraju potężnego łóżka. Starał się nie myśleć o powrocie, o domu należącym kiedyś do dziadka, a teraz do niego, ani o Altym; nie dlatego, że nie chciał, a po prostu nie mógł.
Za kilka dni odbyć miało się pierwsze odczytanie scenariusza; miał poznać innych aktorów, a więc musiał być zaznajomiony z większością tekstu filmowego i być, po prostu, przygotowanym. To z jego powodu dla wszystkich zakupiono bilety lotnicze do Cairns, a on, nie znając jeszcze ani jednej kwestii z tych, którymi spodziewano się, że zagwarantuje sobie późniejsze nominacje do wszystkich istotnych nagród, wiedział, że nie może: zawieść nikogo, myśląc wyłącznie o Altym.
Dni dedykowane nauce miały smak goryczy; Kelsie, która pomagała mu z opanowaniem tekstu, starała się ubarwić cały ten proces barwnymi opowieściami z przeszłości, zdumiewającymi plotkami na temat reżysera, producentki i aktorów, których również zaangażowano w projekt, a także brakiem większych wymagań; według niej Monty nie musiał się przemęczać — wystarczyło zapamiętać kwestie. Spotykał się również z Roddy’m, który starał się przygotować go na to, co miało nadejść później; kilka dni po odczycie, zamierzano podać prasie pierwsze informacje o filmie, potwierdzając jego znaczny udział w produkcji. Roddy pouczał go, co powinien odpowiadać dziennikarzom w Lofoten, jeśli jakimś przypadkiem udałoby się im do niego przedrzeć, i planował już pierwsze większe sesje zdjęciowe, wywiady oraz usiłował skłonić go do większych zmian w życiu. (Będzie trzeba cię umówić z jakąś aktorką, wymamrotał, wpatrując się w kolorowe statystyki, które Montague w ogóle nie interesowały; załatwić lepsze ciuchy, zaciągnąć na kilka imprez, planował, nie pytając go o zdanie). Wieczory miał przeważnie wolne — Thaddeus także — wobec czego wymknięcie się spod czujnego wzroku ludzi zaangażowanych w jego życie nie stanowiło problemu. Z chęcią odrzucił na bok scenariusz, zgodnie z obietnicą p r z e b r a ł się i starał zanadto nie myśleć o problemach, jakie skryć mogły się w tym jego wyjściu.
A przecież było ich sporo.
Bo nie wiedział. Czy mógł i powinien traktować to jako randkę. Czy nieustalony z nikim udział w miejscowej imprezie przysporzyć mógł mu (czy raczej: jego rodzinie) zmartwień. No i czy gdyby, przypadkiem, ktoś zrobił zdjęcie Finneasowi siedzącemu zbyt blisko i wymownie wpatrzonego w niego z uśmiechem, doprowadziłby to do pewnego rodzaju katastrofy, zarówno w jego, jak i Finneasa życiu.
Przebrałeś się jednak… po prostu za siebie? — zapytał ze śmiechem, kiedy w końcu udało się mu wypatrzeć mężczyznę w tłumie. Monty nie skorzystał z usług prywatnego kierowcy; dotarł na parking w Tingaree wraz z kobietą — Laurel — która mieszkała obok i podobnie jak on, umówiła się na znajomymi na wspólne świętowanie Halloween. Zanim się rozstali pod baldachimem drzew, zaproponowała, by Monty i Finn dołączyli później do jej paczki (moi przyjaciele sprzedają magiczne świece przy zielonym namiocie, odwiedźcie nas koniecznie), a on obiecał, że być może faktycznie — zajrzą. Kiedy znalazł się wystarczająco blisko przyjaciela, skrył jego ciało w debrze swoich ramion, choć podobny gest wymienili po raz pierwszy — a przynajmniej pierwszy w tym nowym, powypadkowym życiu. — Nie martw się, podejrzewałem, że przez pracę nie będziesz mieć do tego głowy. Wziąłem coś dla ciebie — wyszeptał z uśmiechem do jego ucha, a potem wcisnął w jego dłonie czarny plecak, w którym oprócz przebrania, Monty skrył kilka przekąsek idealnych na piknik. — Laurel powiedziała, że mamy uważać na Garkainy, ponoć lubią siedzieć na drzewach i wtrącać się w cudze randki. Jeśli nas dorwie, nasze dusze na zawsze zostaną w tym lesie. Fajnie, nie? — co prawda nie wiedział nawet, czym dokładnie garkainy są, ale był pewien, że przy Finnie nie musi przejmować się jakimkolwiek zagrożeniem — prawdziwym czy zmyślonym, nie miało to znaczenia.
lotopałanka
.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Onyksowo-czarna skóra (jak zakładał — sprzężona z nowatorskich włókien typu liść ananasa, alokazji czy skórki winogron, jeśli Monty wciąż troszczył się sumiennie o środowisko, a nic nie wskazywało na to, by nowo poznana wersja powypadkowa ustosunkowała się do tej kwestii inaczej) otulająca willemowe ciało od postawionego kołnierzyka aż po podeszwy ciężkich butów, nie tylko upodabniała go metalicznym błyskiem (w jakże fascynującym stopniu) do pozaludzkiej kreatury przywodzącej na myśl skarabeusza czy nietoperza, ale i odebrała głos otępiale wpatrującemu się w niego mężczyźnie, sprawiając, że głoski ugrzęzły na samym koniuszku języka.
Monty, wyglądasz… Cholera, wyglądasz naprawdę dobrze — skonstatował głucho, bezwiednie wyciagając dłoń, by jej okryciem obłożyć gardło; jakby to krtań, a nie myśli wypełniły się teraz maleńkimi, ostrymi igełkami, a samo rozmasowanie skóry miało temu zaradzić. Tylko że w trakcie wędrówki ów ręki, będącej jeszcze nawet nie w połowie drogi, bo zaledwie na wysokości bioder, jasnowłosy mężczyzna kilkoma prędkimi krokami złączył się z finneasową sylwetką, blokując ją ciężarem własnego ciała i wobec tego przywołując na twarzy swojej dzisiejszej randki soczysty rumieniec.
Dlatego, że nie zwykli wymieniać podobnych czułości (nie z nim, nie z nikim).
I dlatego, że wierzchnia część palców musnęła tę część willemowego ciała, której Finneas, raczej wolałby unikać.
Ale Montague zdawał się ów niefortunnym wypadkiem nieporuszony. Zamiast cokolwiek powiedzieć (choćby: gdzie z tymi rękami, Finn), wsunął mu w dłoń ciężki, podłużny plecak.
To nie tak, że zapomniałem. Byłem pewien, że tylko tak sobie żartujemy — wytłumaczył, kiedy infantylnie i całkiem niedorzecznie przestał wstrzymywać oddech. Płatek ucha, który musnęło ciepło willemowego oddechu, pulsował jeszcze długo po tym, kiedy mężczyzna uwolnił jego ciało spod swoich objęć.
Kim jest Laurel? Nie przyjechałeś z Lacey? — pytając jednakże, był zdecydowanie zbyt nieobecny, by poza przelotnym wzrokiem rozglądającym się w poszukiwaniu znajomej kobiecej sylwetki, zainteresować się którąkolwiek z wymienionych osób bardziej. Wiedział już bowiem (teraz — dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę), że nie tylko należało rozwiać wszelkie wątpliwości z randką, na którą omyłkowo go zaprosił, ale i wytłumaczyć swój rzeczywisty powód stawienia się na tutejszym ognisku (zobowiązania zawodowe, a więc: przywdziewać przebrań zdecydowanie nie wypada). Nie skorygował jednak żadnych z tych wniosków. Zamiast tego rozpiął plecak.
To ten, który najpierw cię dusi, a później konsumuje? To znaczy Garkain, mówię o Garkainie — wysuwając z wnęki grubego materiału — skonstruowanego z myślą o dalekich podróżach — gładki jak szkło, ciągnący się aż do ziemi płaszcz, posyłał kolejne z bardziej nieprzytomnych pytań.
Obawiałbym się bardziej Yowiego, zostawiają naprawdę okrutne, brutalne pułapki. Chyba lepiej będzie się dzisiaj nie rozdzielać — nadmienił t e o r e t y c z n i e nieszkodliwie; a jednak z niezbadanego powodu odnosił wrażenie, jakby każde wypowiedziane przez niego słowo było dwuznaczne, a tym samym: całkowicie nieprzyzwoite. Wpatrując się z konsternacją w dno plecaka, na którym spoczywała reszta kostiumu, cicho westchnął.
Normalnie nie rozbieram się tak szybko. Swoją drogą, to jakaś twoja niecna taktyka? — nieśmiały uśmiech zakwitł na bladej, odbijającej srebrne światło księżyca i mgły twarzy, kiedy w końcu zdecydował się skierować ją w kierunku Monty’ego. Powinien raczej skorygować: nie rozbieram się w c a l e, ale cała ta kwestia zdawała się nieznośnie problematyczna — Finneas nie wiedział (i nieznośnie głupio było mu zapytać) czy Monty pamięta, lub chociaż domyśla się, że Barrington jest i n n y.
Wżynające się w każde ścięgno i mięsień zażenowanie nie pojawiło się jednak, kiedy zsuwał z klatki piersiowej bluzkę; nie potrzebował ostentacyjnie odwracać się i upominać “tylko nie patrz!”, bo nie uważał, by patrzeć było na co, ani nawet nie czuł się nieprzyzwoicie na myśl, że rozbiera się przy Montym — bardziej zakłopotał go fakt, że byli w miejscu publicznym, co jednak zatuszowała nie tylko nieprzejrzysta mgła, ale i niedorzecznie gorący klimat tego miejsca.
Wpakuję to do samochodu, może wezmę jeszcze jakiś koc — oznajmił w swoim charakterystycznym, częstym zamyśleniu, zabawnie kolorującym jego twarz w maleńkie linie skupienia, a potem odblokował auto i odkładając na fotelach ubrania, sięgnął po popielaty pled.
A potem wolnym krokiem ruszył w poszycie lasu.
Poruszał się o s t r o ż n i e — jakby nie tylko uścielony runem grunt mógł wciągnąć jego sylwetkę, ale też przez przytłumione głosy i błyski świateł przebijające się przez mgłę; nie wiedział, jak daleko od reszty imprezowiczów się znajdują. A to, że zaraz obok nich skonstatował w momencie, w którym niemal wpadł w objęcia mężczyzny rozłożonego na leśnej ścieżce z szeregiem dyń; z jego gardła wydostało się głuche jęknięcie. Przepraszając rzewnie, otrzymali dwa z kilkudziesięciu jego pomarańczowych przyborów, a także pakiet odpowiednich narzędzi i polecenie (czy może raczej wyzwanie?) o wyżłobieniu ich w niekonwencjonalny sposób. — Tu jest... Ta noc jest dziwna, Monty. Siadamy tam? — pytając, wskazał opieszałym ruchem dłoni w kierunku jednego z drzew, usytuowanego w połowie drogi między ogniskiem, a głębią lasu.
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Działo się chyba zbyt wiele, za dużo padało słów (ich czy cudzych), zbyt wiele migotało świateł (samochody zatrzymywały się już na poboczu, ryzykując upomnieniem bądź uszczerbkiem; niektórzy zwiedzeni przepełnionym parkingiem wciskali klaksony, przeklinając wówczas zapewne pod nosem, a następnie ostrożnie wycofywali auto i odjeżdżali bóg wie dokąd; poza tym koncertowano latarkami, laserami oraz świecami, które gasły prędko i oblewały woskiem trzymające je palce), by mógł zwracać uwagę na te wszystkie szczegóły. Śmiał się, kiedy w wyniku otrzymanego komplementu omiótł spojrzeniem swoje przebranie; powiedział, że obaj będą wyglądać jak fani death punkowego zespołu o nazwie zbyt skomplikowanej i jednocześnie dotkliwie prostej, by dzielić się nią z kimkolwiek innym. Będziemy musieli zrobić sobie irokezy, dodał jeszcze, brzmiąc (i może bardziej: czując się) jakby niedawno przekroczyli próg osiemnastu lat.
Jeśli nie chcesz, to nie musisz. Stwierdziłem, że będzie fajnie — wyjaśnił jeszcze, rozglądając się po okolicy; był ciekaw, jak wiele osób faktycznie wciągnęło na siebie przebrania; czy mieli być potem jedynymi, którzy na kilka godzin zrezygnowali z normalnych ubrań? Mleczna mgła zachowywała tę tajemnicę dla siebie, a Monty pomyślał, że poza nimi przynajmniej Laurel w stroju Mii Wallace będzie zwracać na siebie uwagę. — Lacey nie wie, że tu jestem. Thad też nie. W zasadzie, nikt nie wie, poza Laurel, ale ona chyba się nie liczy — zaśmiał się ponownie, nie odwracając spojrzenia; Monty zapominał często o wyznaczonych przez przyzwoitość granicach. — Mieszka obok; kiedy zobaczyła mnie w przebraniu, stwierdziła, że m u s i m y przyjechać tu razem. Nie wiem dlaczego aż tak wielkim absurdem było dla niej to, że chciałem tu przyjść na pieszo — życie Montague polegało na serii podobnych przypadków; rzadko słyszał słowa odmowy, niechęci bądź obojętności. Świat nauczył się traktować go tak, jakby każda z jego trosk miała zostać prędko wyszlifowana; a może po prostu przyzwyczaił się do życia w podobnym luksusie.
Jak dotąd pojawiły się zaledwie dwie dotkliwe aberracje;
wypadek
Alty.
O tym nie wspomniała — i znów śmiech, beztroska, radość: bo Monty czuł, że to ich spotkanie zapisze się w kategorii ważnych, bez względu na głębię słowa “randka”. — Czyli powinniśmy trzymać się w razie czego za r ę c e? — do tej pory nie myślał nawet nad tym w kategoriach pomijających tę ich przyjaźń; nie poszukiwał w tym ukrytych znaczeń lub kształtujących się ewentualności, być może z powodu Alty’ego, a może dlatego, że tak łatwo było się zatracać w tej bezpiecznej sympatii, którą się z Finneasem obdarzali. A jednak zarumienił się lekko, a chłód mgły szybko ukąsił to niejasne ciepło, płynące już w całym jego ciele. — Powiedzmy że próba; w zatwierdzonej wersji powinieneś być raczej w mojej sypialni, a nie na leśnym parkingu — zastanawiał się jak długo mogli jeszcze żartować w ten sposób, jak wiele słów miało pozostać niewinnymi, nim dostrzegliby, że uwikłali się w coś, czego żaden z nich się nie spodziewał. Póki co chodziło tylko o śmiech, wzajemne unoszenie kącików ust ku górze i to hipnotyzujące uczucie bezpieczeństwa, które zmusiło Montague do ucieczki przed światem, którego jeszcze nie wiedział czy bardziej chce, czy po prostu potrzebuje.
Zagwizdał — nieprzyzwoicie — uśmiechając się w niewinny sposób, kiedy Finn pozbył się koszulki; słyszał, że kilka osób zerknęło w ich kierunku, że w powietrze poszybowały wesołe śmiechy i słowa aprobaty, ale nie śmiał spojrzeć na kogokolwiek innego.
Bawiło go to — kiedy szli krętymi leśnymi ścieżkami — że mógłby jednak wyzbyć się tej przyjaźni.
Jest w s p a n i a ł a — zaprotestował, poprawiając lekko przekrzywiony finneasowy płaszcz na jego ramionach; skinąwszy głową, trzymając fascynujące go halloweenowe przyborniki, udał się we wskazanym miejscu. Po rozłożeniu koca, kilku przekąsek i dyniowych niezbędników, Monty rozejrzał się dookoła; widoczność na festynie była lepsza niż przed lasem, choć mgła wciąż złowrogo unosiła się w powietrzu. — Mam poszukać jakiejś budki z napojami? Chcesz w ogóle pić? — pewnie nie; i może pewność ta, której nie potrafiłby wyjaśnić, nie zmusiła go do włożenia do plecaka jakiegokolwiek alkoholu. Więc chociaż zaproponował wyprawę po najbliższych stoiskach, zaczął przeglądać narzędzia do rzeźbienia i otrzymane dynie, co znowu skwitował śmiechem. — Robiliśmy to już kiedyś, Finn? — to znaczy, czy rzeźbili już razem w dyniach.
lotopałanka
.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Ale ja nie chcę irokeza, brzmiało jak skarga pięcioletniego chłopca, mającego wkrótce zatrzymać się w pół kroku, dopiąć splecione przedramiona do nadymanej piersi i wsunąć podbródek napiętej z rozdrażnienia szczęki w wyżłobienie między obojczykami. Może jeszcze tupnąć nogą; tak dla dopełnienia karykaturalnego efektu (choć do żadnego z wymienionych nigdy nie pozwoliła pchnąć go pokora). Nieprzytomni spacerowicze potykaliby się o jego ciało z takim zdziwieniem, jakby żadna krocząca sylwetka nie była zwyczajnie zdolna się z a t r z y m a ć, a gdyby towarzyszyli mu rodzice (czy w tym przypadku Monty był ich kuriozalnym ekwiwalentem?), wstyd zapłoniłby ich policzki, podsuwał nazbyt kuszące wizje o wyparciu się swojego naburmuszonego towarzysza i prędkiej od niego ucieczce, aż w końcu zmusił do słów “no dobrze już, dobrze, zrobimy jak chcesz, tylko nie stój proszę w przejściu!”. Całe szczęście Finneas oszczędził Wordsworthowi równie kłopoczących utarczek; poza zabawnie wymodulowanym tonem głosu, ciągnącym się w niektórych samogłoskach prawie jak melodia, nie przybliżył się do wieku przedszkolnego ani o krok — zamiast tego roześmiał się z wesołym zażenowaniem (och, bo on przecież często wykonywał coś na wesoło, nawet jeśli słowo stojące po epitecie zdawało się zupełnie do ów wyrażenia nie pasować), doczepił wnętrze dłoni do skrawka twarzy (w pagórkach między oczami, nosem a ustami) i pokręcił głową. — Na przebranie mogę się zgodzić, ale moje włosy naprawdę zostaw w spokoju — ostrzegł go z uśmiechem, takim sugerującym niemal infantylne “mam broń i nie zawaham się jej użyć” (choć przecież nigdy, p r z e n i g d y nie wymierzyłby z niej do blondyna), a potem sam także omiótł spojrzeniem okolicę. To znaczy — kilka rozmazanych kształtów, kilka strużek światła i niekończącą się m g ł ę.
A Monty k ł a m a ł. Nie Finneasowi, a dla Finneasa. Prawdopodobnie.
Kłamał, że nie wymyka się dziś z fundamentów swojego bezpiecznego, chroniącego jego prywatność domu.
I kłamał, że Finneas nie był sprawcą ów pogwałcenia rygorystycznie postawionych zasad.
Za ręce? Monty, po prostu przyznaj, że inaczej wychodzić z domu nie potrafisz — rzuciwszy mu przemożnie poważne (z zaciętym spojrzeniem, zmrużonymi do połowy powiekami, ustami zasznurowanymi w wąską linię) wyzwanie o zdradzeniu prawdy, tak po prostu (nie tylko jakby ów ruch przyszedł mu nadzwyczaj swobodnie, ale jakby też nie krępowały go obawy, zakłopotanie i dogłębna analiza) zacisnął pięść na willemowej dłoni. — W porządku, będę dzisiaj twoim opiekunem, my lord — mało głęboki, a jednak płynny ukłon dopełnić miał formę rozbawienia, które rzadko gościło u szatyna pod tą konkretną postacią; a jeśli już, to wyłącznie w towarzystwie Wordswortha, choć można by rzec — wieki temu.
Tego, że pochwycił go za ciepłą, przyjemnie miękką (jakby aksamitnie gładką) dłoń, pożałował dopiero w chwili, w której Monty wspomniał o swojej sypialni (nie żeby Finneas nie rozpoczął ów grząskiego tematu). — Twojej sypialni naoglądałem się już wystarczająco. Chyba że zmieniłeś tapety, wtedy możesz mi pokazać — nie był do końca pewien, co mówi i po co mówi, a łatwiej było zgubić ów słowa i krępujące wnioski w porywistych ruchach ciała, próbującego wsunąć na siebie nieznośnie mało rozciągliwe skrawki skórzanej odzieży, a także pozwolić im rozmyć się we mgle.
Czując na barkach dotyk jednocześnie miękkich, jednocześnie kościstych willemowych palców (zdążyli już upuścić swoje dłonie, całkiem przypadkowo, bezwiednie i bez ukrytych planów), zwrócił podbródek w kierunku ciepła promieniującego z tego wykroju lasu przeznaczonego specjalnie dla jego sylwetki. Nie rozumiał. Siebie, jego, ich tutaj, ale też ich po prostu. Coś uległo zmianie; modyfikacja nastąpiła wraz z willemowym wypadkiem, odbierającym mu połowę wspomnień (druga część należała przecież do Finneasa) — sprawiła, że niegdyś charakterystyczne dla ich przyjaźni nawyki, teraz, po zdjęciu z nich bezpiecznie rozmiękczającego filtra, któremu Monty’emu po prostu zabrakło, nabierały innego, bardziej wyraźnego, ale też niepojęcie wielobarwnego odcienia.
Zatapiając ostrze w trzewiach przyszłej dyniowej kreatury; precyzyjnie, z dozą odpowiedniego użycia mocy, a także pewności (niemal tak, jakby ów pomarańczowa elipsa nie była rzeczą martwą), zgiął niespodziewanie dotąd opanowaną brakiem drżenia rękę, szarpnął nożykiem i naruszył nią tkankę rozwartej dłoni, przytrzymującej rzeźbę. — Cholera — mruknął niezbyt emfatycznie, jakby jedynie upuścił dłuto na ziemię. — W ten sposób nie robiliśmy — zdradził nie tylko odpowiedź na (jak miało się wkrótce okazać) źle odczytane pytanie, ale i zdradził powód swojego poruszenia, prowadzącego do nieuwagi. Nie pomyślał, że Monty mógł mieć na myśli r z e ź b i e n i e. Świadomość własnej pomyłki natarła na niego dopiero w momencie, w którym wyartykułował ją na głos. — Przysięga krwi? — wbiwszy spojrzenie ciemnobrunatnych oczu w ten zygzak maźnięty na dłoni, w który wcześniej wbił także ostrze, uśmiechnął się na tyle szelmowsko, na ile tylko potrafił. Wcześniej, oznajmiając płowowłosemu mężczyźnie, że pić nie chce (zresztą, ani przez moment nie pomyślał o alkoholu), teraz żałował, że nie przynieśli czegokolwiek, co byłoby w stanie przemyć fascynująco rozmazującą się rankę. — Wiesz co, ja jednak pójdę po coś do picia.
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Nieprzyjemny ucisk w trzewiach wtórował każdej srebrzystej nici śmiechu, każdemu pojedynczemu uśmiechowi, pod którym Monty mógłby się schować, uciec przed światem i nie wracać do niego już nigdy; jeśli rekompensatą za oddanie majątku, nazwiska, sławy komukolwiek, kto zechciałby je przyjąć, miała być ta niemijająca, wyzbyta trosk radość, Monty porzuciłby wszelkie kontrakty, umowy i zobowiązania. Nie przejąłby się filmami, z których usunięto by na zawsze jego osobę — gdyby tylko ktoś odważył się mu obiecać, że poradzi sobie bez tego wszystkiego. Jeśli ktoś obiecałby, że przy nim zostanie.
Przyłapywał się na tym, że czasem zbyt długo wpatrywał się w Finneasa, albo że myślał o nim częściej, niż było to konieczne; Barrington strącał z ich (to znaczy: myśli) szczytu Alty’ego, ale nie potrafił zmienić uczuć zakotwiczonych, jak się mu zdawało — naiwnie i zgubnie — przy tamtym. A jednak nachodziły go wyrzuty sumienia, kiedy spędzał czas to z jednym, to z drugim; tak, jakby przyjaźnie były definiowane przez te same zasady co związki, jakby w nich też mogło istnieć miejsce wyłącznie dla jeden osoby.
Ktoś mnie niedawno usiłował z a m o r d o w a ć, Finneas, potrzebne mi wsparcie — niewinność jego głosu nie pasowała jednak do tej sytuacji; Monty wiedział, że popełnia błąd. Popełniają. Wciąż wolne chwile, te nieudekorowane czyjąkolwiek obecnością, spędzał przeglądając (jakże narcystycznie) prasowe artykuły, przede wszystkim z mniej poważnych witryn — po pocałunku z Altym nabrał pewności, że spotykał się (bądź: sypiał) już wcześniej z mężczyznami. Nie śmiał jednak wciąż o to nikogo pytać, a internet pozostawał niewzruszony jego poszukiwaniami; piękne aktorki, modelki, producentki, reżyserki — zawsze towarzyszyły mu kobiety. Domyślał się, że było to uważnie skrojoną zasłoną dymną, wykreowaną albo przez jego rodzinę, albo agentów — mimo że Monty nie potrafił tego zrozumieć, nie chciał jednocześnie zrujnować wielu lat ciężkiej pracy; nie dopóki nie dowie się dlaczego.
A przecież teraz narażał ich tak bardzo; ktoś z łatwością mógłby wykonać im zdjęcie, dopisać do niego barwną opowieść i skazać ich obu na wiele miesięcy tortur ze strony świata.
Kiedy jednak Finneas ujął jego dłoń, Monty po prostu się uśmiechnął, zaśmiał, uczepiając nadziei, że uda się im ten wieczór spędzić bez względu na oczekiwania innych. Po prostu razem.
Pościele. Tapety pozostały takie same, ale mam nowe pościele, Finn. Brązowe; w kolorze twoich oczu — i znów śmiech, rozbawienie, lekkość każdego słowa. Brak złośliwości; zrezygnowanie ze słownych zaczepek. Nie wiedział jak mógłby interpretować własne słowa, nie wiedział, co dostrzegał w nich Finneas, ale czy było to ważne?
Zastanawiał się w dodatku, czy to ostatnia z nielicznych chwil względnego spokoju; czy za miesiąc będzie z tęsknotą wypatrywać tej wolności? Być może właśnie ze względu na zmiany, jakie miały zajść w jego świecie, tak czule wpatrywał się w mgliste niebo, emocjonował halloweenową imprezą i z wytworną delikatnością rzeźbił w tej swojej dyni, bez większego planu czy wyobrażenia. Nie wpatrywał się już nawet w przyjaciela, z uśmiechem tworząc to swoje makabryczne dzieło, aż nagle zaśmiał się tak zaskakująco głośno, że kilka twarzy zwróciło się w ich kierunku. — Finn, na boga, jak zapytałem, czy ze sobą spaliśmy, a ty powiedziałeś, że n i e, z tym przekonaniem, determinacją, stwierdziłem w porządku, może to naprawdę taka prosta przyjaźń, ale teraz zastanawiam się dlaczego nie? — szepcząc chichotał, zmniejszając przy tym dzielącą ich odległość. Wpatrzył się z troską w tę jego krwawiącą dłoń, a potem bezmyślnie rozciął skórę własnej — krzycząc przy tym głośne au, kurwa i cholera. — Na zawsze razem? — ale nie musiał pytać; ujął prędko jego dłoń, a rana zapiekła stykając się z bliźniaczym rozcięciem (Monty nie pomyślał o tych wszystkich chorobach krwi, o ryzyku, o głupocie; nie miał pomyśleć o nich wcale, ani jutro, ani za miesiąc — miał już zawsze wspominać tę chwilę jako coś niesamowitego). — Bardzo cię boli? — spytał z troską, bo finneasowa rana była poważniejsza, może trwalsza — Monty nie miał śmiałości, by wykonać cięcie z równą głębią, poza tym i tak miał zostać zbesztany przez swój sztab medialny za doprowadzenie do uszczerbku ciała. — Och, no to idź, idź, a ja będę bronić naszego koca — choć wolałby iść z nim, nawet za cenę tych wszystkich zgromadzonych na ziemi przedmiotów.
lotopałanka
.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Niespodziewana eksplozja śmiechu — choć melodyjnego i zdecydowanie miłego dla ucha — przyniosła równie niespodziewany ładunek wybuchowy uformowany ze słów, których Finneas nie był w stanie określić tymi samymi epitetami. Sposępniał. Chciał się wytłumaczyć — po raz drugi w ciągu kilku tygodni, rozlegle, szczegółowo i dość krępująco, ale Monty siedzący na drugim krańcu brudnego od dyniowych wnętrzności koca dźwignął się wierzchem zbitym w pięść palców, odsunął dzielące ich (niezbyt udane) rzeźby i precyzyjnym, zdecydowanym pchnięciem przeciął swoją skórę. A potem wyciekającą z niej zawartość zmieszał z krwią Barringtona, którego konsternacja pozbawiła na moment zasobów słów. — Możemy dzielić teraz kilka chorób, więc nie mamy wyboru, teraz musimy już być razem — wymamrotał, przyglądając się wystawionej delikatnie dłoni (czy raczej: pochwyconej siłą przez kogoś), na której jedna stróżka karminowej substancji mieszała się z drugą, szczypiąc od środka i pulsując. — Nie boli. Monty, ty chyba oszalałeś — podnosząc zaskoczony, niepewny wzrok, w którym czaiło się i przerażenie, i rozbawienie, ostatecznie dopuścił do głosu to drugie — roześmiał się swobodnie (miał wrażenie: tak, jak nie śmiał się od dawna, a może nigdy wcześniej) i kręcąc głową, wypuścił z drugiej dłoni nożyk i wraz z dynią porzucił szwankujący eksperyment rzeźbiarski poza kocem. — Przyniosę coś, czym będziemy mogli to przemyć. Cholera, Monty, nigdy już nie pozwolą ci gdzieś ze mną wyjść — rozłączając niechętnie ich dłonie, dźwignął się na nogi i obniżył linię wzroku tak, aby znów mogła łączyć się ze spojrzeniem blondyna. — A ty pomyśl nad jakąś wstrząsającą tajemnicą, którą trzeba przypieczętować każde tego typu przysięgi. Szybko wrócę. Pobiegnę — uśmiech, w którym zalęgła się dziwna odmiana fascynacji (objawiającej się także w przytłumionym mgłą i półmrokiem błysku oczu) osobliwie prezentował się na jego zwykle beznamiętnej, znużonej twarzy. Odwracając się w stronę budek z jedzeniem i napojami, drgnął niespodziewanie i wykonał kolejny niby piruet, znów przekierowując się ku zalegającemu na pledzie mężczyźnie. — Byłeś strasznie wredny. Wtedy nikt by nie chciał z tobą spać — oznajmił zaczepnie, schyliwszy się po rozrzucone na materiale orzeszki, wylewające się z rozdartej w prawym rogu paczki; dwa z nich wprawił zaraz w ruch, rzucając nimi w formie nagany w willemową sylwetkę. Nie wiedział jeszcze, że to ostatni moment tego wieczora, kiedy rozmawiał z Montym będąc t r z e ź w y. — Dobra, biegnę — przywołał samego siebie do porządku (jako takiego; przecież nic w nim nie było teraz w porządku) i kilkoma przyspieszonymi maksymalnie, długimi susami wybiegł w czerń leśnej nocy. Zatrzymał się dopiero przy najbliższym stanowisku ze szklanymi butelkami, wyglądającym w tej scenerii raczej jak stragan wiedźmy, wystawiającej swoje rozmaite, kolorowe eliksiry. Prosząc o wodę, usłyszał, że nie mają.
— Och, w takim razie cokolwiek, sok? — zapytał, tu właśnie popełniając swój pierwszy błąd.
Klatka piersiowa unosiła się tak specyficznie, jakby ktoś za kratami żeber uwięził spłoszone, próbujące wyrwać się na wolność skrzydlate stworzenie. Finneas zatopił je w kilku prędkich haustach zimnego napoju, słodko-kwaśnego i niepokojąco drapiącego go w ścianki przełyku. Zakrztusił się, dziewczęta za budką się roześmiały, a dwudziestoośmiolatek jak najprędzej (choć już nie w biegu — wyrywający się oddech dowodził, że to zły pomysł) zapragnął wrócić do Monty’ego. Poprosił jeszcze o kubeczek alkoholu — do przemycia ran, a także o dolewkę napoju, który nie wzbudził jego podejrzeń tak, jak powinien.
Nie miałem pracować w policji, nie w Lorne Bay, nie wcale. Gerald wmawia wszystkim, że to dla udokumentowania odpowiedniego doświadczenia, ale to kłamstwo, karze mnie po prostu za to, że kiedy pracowałem w… Cóż, tego nie powinienem ujawniać. Kiedy pracowałem w innym miejscu, poza Australią, nie potrafiłem podporządkować sobie swojego oddziału. Nie zgadzali się z moimi decyzjami, ja nawet nie próbowałem ich przekonać; posłuchali swojego instynktu, ja swojego. Ja wróciłem, oni nie — nie był pewien, jaką jeszcze posiada tajemnicę (nie licząc tej śpiącej teraz w jednym z łóżek jego domu), a więc wyartykułował tę konkretną; prawie na jednym wdechu. — Teraz twoja kolej.
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Mógłby zatonąć w tym jego śmiechu, mówić cokolwiek, jakkolwiek, byle tylko trwał, melodyjnie przełamując wszelkie niezręczności i niepewność; Monty nie sądził wcześniej, że jest smutny, ale chyba — bywał, i tylko przy Finnie czuł, że może przestać. Starać się, udawać, bać nagłej wrogości; kiedy dostrzegał, że i dla niego być może jest to ważne, a na pewno — uzdrawiające (bo przecież melodia śmiechu była czysta, bo brzmiała inaczej niż na samym początku — to znaczy wtedy, kiedy obaj jeszcze nie wiedzieli, czy uda im się zaprzyjaźnić w ten nowy, inny sposób) — wznosił się na wyżyny jakiejś błogości, zapominając o wszelkich problemach i komplikacjach. — To nie krew by im przeszkadzała, tylko to, że wybralibyśmy się na randkę. Ale nie musisz się martwić, będę dla ciebie uciekać przez okno — może faktycznie oszalał, może postąpił nierozsądnie, ale nie potrafił dostrzec w tym wszystkim powodu do zmartwień; myślał w niemal dziecięcy sposób, wpatrując się w rozmazaną (i złączoną) plamę krwi na dłoni. Uważał to wyłącznie za zabawne — a coś takiego nie mogło być przecież zabarwione niebezpieczeństwem.
Tajemnicą? — nie sądził, by takowe posiadał; nie teraz, kiedy zlepek wspomnień, niewielki i pokryty wciąż cieniami, przedstawiał mu raczej zdarzenia nudne i nieważne. Z westchnieniem przyglądał się kolejnym finneasowym krokom, a potem prychnął, niby urażony, niby rozbawiony — tak naprawdę zastanawiał się, czy faktycznie przed wypadkiem był inny, gorszy i lepszy jednocześnie, i czy może miał wtedy powody, by zachowywać się inaczej. — A może to ty byłeś wredny, Finn! Może jesteś nadal — odparł, kiedy w kierunku jego ciała poszybowały orzeszki, a on nie wykonał odpowiednio skorygowanego uniku, wciąż tkwiąc w tej swojej niby obrażonej pozie; kiedy Finneas rozmył się we mgle, Monty jednak się uśmiechnął i pomyślał, że jest mu za ciepło; nie z powodu upalnego wieczoru i ogniska, którego zapach dymu był jednocześnie przyjemny i dziwnie drażniący; to przez to spotkanie, przez tę nieplanowaną przypadkową randkę czuł się tak osobliwie.
Choć Finneasa nie było zaledwie kilka chwil, Monty miał wrażenie, że całą wieczność; drapał tę swoją ranę, wpatrywał się w mijające go osoby, zwiększający się tłum i gwar; dwukrotnie zmienił miejsce, na chwilę spochmurniał i rozjaśnił się dopiero wtedy, kiedy Finn runął na koc. — No cóż, to ich wina — odparł, choć wypowiedziane przez chłopaka słowa pomknęły tak szybko, tak niespodziewanie, że Monty dopiero w połowie opowieści pojął, o co chodzi. I zrozumiał, że to ten cały sekret, podła tajemnica, choć tak bardzo miał nadzieję, że Finneas wcześniej, kiedy proponował tę wymianę prywatności, żartował. — Ja… Cóż, po pierwsze myślę, że znasz więcej moich tajemnic, niż ja, a po drugie nie sądzę, żebym miał w zanadrzu coś równie ciekawego — zmieszał się, uśmiechnął nerwowo i wyciągnął dłoń, by Finneas mógł oblać ranę przyniesionym alkoholem. — Myślę… wydaje mi się, że przed wypadkiem sypiałem głównie z mężczyznami. I że moi rodzice byli przerażeni. I że sądzili, że zrujnuje to karierę nie tylko mi, ale też im. I myślę też, że chciałbym do tego wrócić — a może powinien był zachować to wyłącznie dla siebie; skłamać, wymyślić jakąś barwną opowieść, coś w istocie — przerażającego. Chociaż bycie osobą nieheteroseksualną w świecie filmowym było chyba wystarczająco zatrważające dla większości świata.
lotopałanka
.
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
love me like my demons do
ingerencja mistrza gry
Obrazek

Upalna, choć mglista noc sprawiła, że wiele osób wpadło na ten sam pomysł - okolice ogniska zajmowane były przede wszystkim przez grupki przyjaciół oraz zakochanych, którzy uznali, że halloweenowy piknik będzie najmilszą formą celebracji tego dnia. Jednak kiedy przy ognisku zaczęły zbierać się osoby manifestujące swój sprzeciw wobec naruszania świętych terenów Tingaree, spora część imprezowiczów zaczynała stopniowo przenosić się w te same okolice, w których rozłożyliście wcześniej swój koc. W niedługim czasie zaczęło otaczać was coraz więcej osób, ale każdy zdawał się przejmować wyłącznie własnym towarzystwem.

Okrzyki protestujących zaczęły w pewnej chwili w niepokojący sposób wypełniać leśne okolice, ale wszystko wskazywało na to, że zdarzenie jest kontrolowane i nie przyniesie ze sobą niebezpieczeństwa. Wraz ze świętującymi, od ogniska oddalili się także niektórzy z organizatorów, a jeden z nich podszedł do was, oferując wam kupno halloweenowego koszyka, w którym znalazły się dwie butelki alkoholu, halloweenowe słodycze, księga z zaklęciami oraz dyniowe ciasto.
FINNEAS
Chociaż protesty brzmią czasem agresywnie, wszystko wskazuje na to, że obsługa eventu ma wszystko pod kontrolą. Wygląda w dodatku na to, że nikt nie kojarzy cię z posterunku - kiedy więc przy ognisku dochodzi do słownej sprzeczki, a następnie (co wiesz jedynie z relacji innych uczestników imprezy) także przepychanki, nikt nie oczekuje od ciebie, że zainterweniujesz. Jeśli zdecydujesz się wtrącić w sprzeczkę, musisz opisać to w minimum dwóch postach - otrzymasz później pochwałę za wzorowe zachowanie. Jeżeli jednak zignorujesz zajście (min. jeden post), dowiesz się potem, że sprzeczka nie była poważna, ale osoba, która rozdzielała osoby zaangażowane w przepychankę, skończyła z podbitym okiem - czego na szczęście ty uniknąłeś.
MONTAGUE
Cena koszyka nie była niska - rozdająca je dziewczyna wyjaśniła, że za jeden biorą 80$ przez wzgląd na wysokie koszty zorganizowanej imprezy, ale mimo to, kiedy cię rozpoznała, zaoferowała danie wam go za darmo. Poprosiła także o pomoc w promocji nie tylko oferowanych przez organizatorów podarków, ale i całego eventu, co oznaczałoby jednak, że przestaniesz cieszyć się dzisiejszego wieczora anonimowością. Możesz skorzystać z oferty dziewczyny i pozwolić na to, by twoja sława zaczęła być zauważalna, albo dopłacić dziewczynie do odpowiedniej kwoty taką, dzięki której przemilczy twoją obecność, pozwalając ci na wieczór przepełniony spokojem.
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Momentami — w przerwach od śmiechu, od lekkomyślnych żartów i nierzeczywistych wyobrażeń — czuł się przy nim jak oszust, jak osoba w pewien sposób niegodziwa: posiadając całą wiedzę o jego osobie, której poskąpiono Monty’emu w wypadku, i której być może miał już nie odzyskać.
Czuł się także jak obłudnik, bo nie wyjawił mu tych tajemnic, którymi zwykł dzielić się z nim w przeszłości. Tyle jednak zajęło mu zebranie się na odwagę wtedy, te wiele lat temu, że teraz (choć zdawałoby się — skoro doświadczyło się czegoś raz, następne przypadki powinny być łatwiejsze) jawiło mu się to za niemal niemożliwe, zbyt ciężkie i zbyt bolesne.
Jak bowiem miałby przeżyć te chwile kilka razy?
Naprawdę Monty, nie musisz się martwić. Nie uwierzyliby za nic w świecie, że chodzimy na randki. Pomyśleliby, że to tylko taki niezrozumiały dla nich żart, ale że nie istnieje żadna możliwość na to, że randka z em n ąjest romantycznym, czy jakkolwiek erotycznym doznaniem — obiecał. W złagodzeniu zmartwień: nie musisz dla mnie uciekać przez okno.
Nie jestem pewien, czy to było ciekawe — odparł półgłosem, skupiwszy się nie tyle na przekazaniu mu wyraźnie swoich myśli, a na misternym zdezynfekowaniu smugi szkarłatu, która pod strumieniem alkoholu zwężała się do rozmiaru cienkiej rysy.
Jeśli chcesz, to zdecydowanie powinieneś. Myślę, że warto próbować. Najwyżej nigdy już tego nie powtórzysz — w tembrze skrywał się spokój i zrozumienie; poza nim — może i pewnego rodzaju rozczarowanie. Bo kiedy Monty jeszcze przed wyjazdem (kiedy wspólnie, w samym środku nocy wybrali się do sanktuarium dzikich zwierząt) wyznał mu, że z nikim po wypadku nie spał i raczej nie zamierza, Finn naprawdę uwierzył, że mogliby być tacy sami. A w myśli tej, jak jeszcze w niczym innym, skrywało się bezpieczeństwo.
Teraz jednak wszystko było nieostre, a każdy dźwięk jakby przytłumiony. Wyrzucając papierowy kubeczek — już pusty, po alkoholu posiadający tylko dławiący, ostry zapach — na kraniec rozłożonego pledu (uprzątną go wraz z pozostałościami po bitwie orzeszkowej, już kiedy będą zbierać się do wyjścia), dotarł go hałas wzburzonego ula, może ptaszarni. Kaskada najróżniejszych melodii, nakazująca mu znów, choć trochę chwiejnie, podnieść się z ziemi. Zamiast jednak na chaos otaczający obszar ogniska, napotkał najpierw na przypatrującego się im człowieka. Roześmiał się. — Jeśli na to pójdziesz, sam poproszę o autograf z dedykacją — oznajmił zaczepnie, nawiązując do oferty złożonej poprzez obce, kobiece usta, na których musiał zatrzymać wzrok trochę dłużej — nie po to, by kontemplować ich rzekomo zmysłowy kształt, a by wyczytać z nich odpowiednie słowa. Później jednak zogniskował spojrzenie swoich ciemnych, teraz już niemal czarnych (w tym świetle i w tej nocy) oczu na scenach rozgrywających się dalej, tuż przy ogniu, który otaczało mniej imprezowiczów (ci skumulowali się nieoczekiwanie nazbyt blisko nich), a więcej rozgniewanych, głośnych sylwetek. — Och, powinienem tam pójść. Monty, mogę cię zostawić? — strapienie zmodyfikowało brzmienie jego głosu; wiedział, że to jego powinność jako inspektora, ale jednocześnie przyrzekł przecież Wordsworthowi, że sam pełnić będzie dzisiaj funkcję osoby, która ma na niego oko.
aktor — cały świat
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
Wszyscy byli w równym stopniu obcy, niewyraźni w swych zamiarach i rolach odgrywanych w życiu Montague; nie tylko znajomi i przyjaciele, których na nowo przywitał w swoim życiu z powodu obowiązku, a także rodzina, na której czele stały dwie bezkształtne karykatury rodziców. Nie potrafił dostrzec, kiedy to, co mówili, było ważne, kiedy niosło w sobie prawdę; nie wiedział, czy potrafiliby go okłamywać i co kierowałoby nimi, kiedy zatajaliby przed nim to, kim jest tak naprawdę. Naiwnie wszystkim wierzył i ufał, nie wymagając dowodów, potwierdzeń i wyjaśnień; dlatego też nie dociekał, kiedy Finn powiedział, że nikt by w tę ich randkę nie uwierzył. Nie spytał nawet dlaczego.
Och, cóż, dla mnie tak — odparł z zakłopotaniem, a jego twarz przystrojona została lekkim rumieńcem; ale może nie ciekawe, a po prostu s t r a s z n e, jako że do tej pory z nikim o tym nie rozmawiał. Dlatego nie potrafił zainteresować się bliźniaczymi rozcięciami pokrywającymi ich dłonie, zamiast w nie wpatrując się ze smutkiem w twarz przyjaciela. — Tak po prostu — miał się z kimś przespać, ocenić stan swojego zadowolenia i zobaczyć, czy chce — jeszcze. Myślał, że chciałby, ale może nie z przypadkowym, dowolnym mężczyzną; nawet po podpisaniu odpowiednich papierów bałby się, że jednonocna przygoda skończyłaby się aferą, że nazwano by ją romansem, że zaprzepaściłby swoją bezmyślnością szanse na życie takie, jakie wywalczyli mu kiedyś rodzice. Nie wiedział w dodatku, jak powinien to wszystko sprawdzić i ocenić — wyciągnięcie pewnych wniosków oznaczałoby równoległy romans z kobietą, ale Monty nie był pewien, czy (co wprawiało go w stan głębokiego zakłopotania) aby na pewno chodziło o konkretną płeć, upodobania względem seksu, czy może jednak o uczucia, miłość, zakochanie, ale jakże miałby Finneasowi o tym wszystkim powiedzieć, kiedy swoim zachowaniem wskazał, że wcale nie chciał stać się powiernikiem tego sekretu.
Ale może nadinterpretował to wszystko. W końcu Finn nie powiedział niczego nieprawidłowego, a skryty w jego głosie spokój miał dodać mu odwagi; może po prostu uznawał to za coś nieistotnego, nie dostrzegając, że dla Montague wręcz przeciwnie — oznacza to wszystko. Zapomniał przez to wszystko o otwartości tego wydarzenia; zamrugał ze zdziwieniem kilkukrotnie, kiedy Finn wstawał, a nieznajoma dziewczyna o uprzejmym spojrzeniu poczęła składać mu tak wiele propozycji; nie zdążył nawet wsłuchać się w większość wypowiedzianych przez nią słów i z lekkim zakłopotaniem poprosił, żeby powtórzyła.
Odpowiadając śmiechem na słowa przyjaciela, począł wyjaśniać dziewczynie, dlaczego m u s i odmówić; nie chodziło o niechęć względem podobnych inicjatyw, a zwykłe pragnienie spędzenia tej nocy we względnej ciszy. Zapłacił jej jednak dość sporą kwotę (to nie łapówka, podkreślił dwa, a może trzy razy) za koszyki — ten, który pochwycił dla siebie i Finneasa, oraz kilka dodatkowych, które nakazał jej wręczyć wybranym uczestnikom imprezy — a także wizytówkę swojego agenta. Zasugerował, że powinni po prostu ustalić jakąś inną formę pomocy, skoro póki co nie planował opuszczać Lorne Bay i Australii (nie licząc wyjazdów do Lofoten).
Jeśli musisz, to idź. Nie chcę, żebyś potem narzekał, że kogoś zamordowali tylko dlatego, że bałem się zostać tutaj sam — i chociaż się zaśmiał, pożałował prędko tych słów (na szczęście nieznajoma zdążyła już odejść), bo co jeśli przy ognisku naprawdę miało dojść do makabrycznych zdarzeń? Pokiwał jeszcze szybko głową, a kiedy Finn zniknął w gęstwinie mgły, wyciągnął z zakupionego koszyka butelkę wina i upił z niej dość spory łyk. Czekał. Nasłuchiwał. Nie bał się; jaki byłby to absurd, gdyby ta chwilowa samotność miała mu doskwierać. Kiedy jednak coraz więcej osób zaczęło wokół niego krążyć, nieumyślnie stawiając swoje kroki, zaczął nerwowo wypatrywać Finneasa.
Jednak pożałował. Że pozwolił mu odejść.
lotopałanka
.
ODPOWIEDZ