sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Rześkie, chłodne powietrze smagało odsłoniętą skórę twarzy i ramion, kiedy Jude oparty o samochód — skryty w cieniu drzew — odpalał papierosa. Wiosenne wysokie temperatury przynosiły ze sobą równie potężne burze, a jedna z nich właśnie pozostawiała po sobie spustoszone, ciche Lorne Bay; Jude wpatrywał się w rozciągający się po drugiej stronie chodnik i myślał o tym, że nie powinno go tutaj być.
Dwadzieścia minut temu zakończył służbę; zwykle udawało się mu opuszczać posterunek pięć minut przed wyznaczonym czasem i od razu, bez zbędnych przystanków, udawał się wówczas do domu. Do Geordana. Odczuwał niemal ogłuszające wyrzuty sumienia, kiedy okłamywał go tego ranka; zostanę dłużej, wyznał, kiedy w końcu zmusił się do opuszczenia granic łóżka. Mam zaległości w papierach; nie wiem, ile to potrwa. Obiecał, że się pospieszy i tego jedynego zamierzał się trzymać, kiedy z bezpiecznej odległości śledził każdą, spoglądającą z niepewnością w czarne jeszcze niebo, twarz. Nie chciał go okłamywać. Czuł się p o d l e; fałszywe słowa sączyły się z jego ust niczym trucizna. Oszukiwanie Danny’ego było gorsze niż oszukiwanie Finneasa i jednostki, której ślubował wierność. Kiedy więc pośród nieznanych par oczu pojawiły się te, których wypatrywał od jakiegoś czasu, postanowił, że jednak mu powie. Później, kiedy wróci do domu. Powie mu, że go okłamał i że spotkał się z jedynym mężczyzną, którego nigdy więcej nie powinien już gościć w swoim życiu.
Hej, Dosset! — zawołał, ściągając na siebie spojrzenie przypadkowego, znudzonego przechodnia. Odrzucił na chodnik niedopałek papierosa, po czym westchnął z udawanym przejęciem. — Zajebiście ciężko cię znaleźć, nawet w takiej dziurze — wypowiadając te słowa pokręcił lekko głową; pozbywając się z ciała (a więc: ukrywając je na wszelki możliwy sposób) wszelkich dowodów świadczących o tym, że jest (jeszcze) policjantem, nie ściągał z Orpheusa spojrzenia. — Zaproś mnie do środka — polecił, uśmiechając się arogancko; zerknął krótko na budynek, przy którym się znajdowali i po raz pierwszy poczuł, że to ich spotkanie mogło okazać się krytycznym błędem.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Gryzący zapach płynu do mycia podłóg, zmieszany z hojną dawką etanolu (który, według Jarsdela zarządzającego siłownią, jako jedyny był w stanie odpowiednio odkazić i odtłuścić powierzchnie skażone potem i zarazkami), a także trzema marnymi kroplami eterycznego olejku lawendowego, wrzynał się z okrucieństwem w orfeuszowe nozdrza. Osobną kwestią był fakt, że przesiąknęły nim ściany skrywające w sobie najrozmaitsze maszyny tortur, tylko umownie nazywane treningiem dla mięśni — z tym jeszcze zdołałby się pogodzić, często otwierając okna i wdychając wyraźny zapach perfum, który ciągnął się za damskimi bywalczyniami Lorne Bay Gym jak welon; problem pojawiał się jednakże w momencie, w którym ubrania bruneta, a także każdy skrawek materiału jego łóżka mieszczącego się na tyłach budynku, wchłonął w siebie nieprzyjemną, ostrą woń. To właśnie wypędziło (prawie) trzydziestolatka na zewnątrz; pilna potrzeba zaczerpnięcia świeżego, muśniętego odchodzącą burzą powietrza, połączona z chęcią wysłania do Peryklesa krótkiej wiadomości. Dzisiaj masz coś w planach? chciał zapytać, już układając opuszki palców na odblokowanym wyświetlaczu, ale przeszkodził mu w tym niski krzyk rozpłaszczający się na powierzchni budynku za jego plecami. Uniósł wzrok ku górze — z początku nie zrozumiał, że nawoływanie skierowane jest do niego. Kim do cholery był jakiś Dosset?
Dopiero pochwycona twarz, a także doczepione do niej wciąż wyraźne wspomnienia, ułożyły odpowiednie wnioski w jego głowie.
Och, J u d e, czekałem na ciebie. Trochę ci to zajęło, co? — przywitał go z metalicznym błyskiem w oku, wypowiadając jego imię z tak ostentacyjną znajomością, że nikt przysłuchujący się ów rozmowie nie miałby złudzeń — zdołał poznać je po stokroć d o k ł a d n i e j, niż inni.
Do środka? Chcesz wejść do siłowni? Na pewno pamiętasz, że znam lepsze sposoby na rozciąganie ciała — zapewnił dumnie, nawet nie próbując zniżyć swojego głosu do konfidencjonalnego tonu właściwego dla wyznań tego typu. Pragnął dodać, że przecież sylwetce bruneta niczego bynajmniej nie brakuje, co szczegółowo przetestował; ale ostatecznie wydało mu się to głupie. Przecież raz rozwinięte z pietyzmem mięśnie, nie utrzymają się w ten sposób na zawsze — poza tym nie mógł mieć pewności, że Westbrook po czymś takim nie naznaczy jego twarzy swoją pięścią.
Wejdź. Wiesz, wstęp ma tu każdy — oznajmił, ruszając w stronę drzwi — oczywiście jako p i e r w s z y, wiedząc, że w innym przypadku mężczyzna podejrzewałby go o niezwłoczną ucieczkę. A Orpheus wcale jej przecież nie planował; ostatnie wydarzenia, począwszy od postrzału bronią, przez dopuszczenie się morderstwa, aż po wyswobodzenie kogoś z więzienia, nadały mu złudne i jakże młodzieńcze przekonanie, że jest nieśmiertelny. A jeśli nie nieśmiertelny, to po prostu niesamowitym cwaniakiem, potrafiącym wykpić się z każdych tarapatów.
Wprowadzając go do niewielkiego pomieszczenia, oddzielającego je od przestrzennej siłowni zaledwie jedną powierzchnią cienkich drzwi, oparł się o ścianę. Przemykająca obok sylwetka nakazała mu pochwycić ją w przegubie nadgarstka i zatrzymać tuż przy sobie. — Ładnie pachniesz; też bym zapalił. Podzielisz się? — zapytał z życzliwością wkładaną jedynie w ton głosu — jego dłoń bowiem już wsunęła się we wnękę kieszeni od spodni Westbrooka, wysuwając z niej zuchwale paczkę papierosów. — To było trochę przykre. To, że nie przyznałeś się do mnie ostatnio na komisariacie — westchnął, wbijając w niego zaciekawione spojrzenie.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Uderzająca od progu cisza, dwa kubki stojące jeszcze na komodzie (w jednym z nich ciemna herbata w połowie niewypita), i pognieciona, ale zimna już pościel. A wśród zgliszczy relacji, którą nieśmiało mógłby (gdyby decydował się poświęcać jej choćby cień uwagi) nazywać romansem, ta niewielka kartka, pełniąca formę pożegnania. Jude usiłował pozbyć się tego obrazu ze swojego życia; kubki zostały, tak jak i pościel, wyrzucone; kartka spalona, a wszelkie wspomnienia poddane jakiejś odpowiedniej destrukcji — tak jakby z Orpheusem spał kilkanaście lat temu, co można byłoby podpisać pod błędy młodości. Mimo kilku nocy dedykowanych martwieniu się, zdecydował się go nie szukać; tak miało być lepiej. Ale potem, pewnego dnia, Eddie odnalazł go sam.
Przestań pieprzyć, Wrottesley. Możemy ciągnąć ten teatrzyk albo po prostu przejść już do części, w której zachowujemy się jak dorośli — mówiąc to nie dawał mu prawa głosu; wszelkie cisnące się na usta słowa, których nie zdążyli wymówić tamtego ciepłego dnia, pozostać miały częścią przeszłości. Jude był rozgoryczony; może wszystkim tym, co nadal ich łączyło, a może odkryciem, że pojawiając się w tym miejscu popełnił jakiś niewybaczalny błąd. Nie wiedział. Wpatrzony w niego z poważnym, zaciętym spojrzeniem, odmawiał układania kącików ust ku górze; wzdychał, kręcił głową i ze znużeniem wsłuchiwał się we wszystkie wypowiadane słowa, myśląc tylko: mogłem być teraz z Dannym.
Orpheus (nie potrafił przyzwyczaić się jeszcze do tego imienia) przypominał mu te wszystkie osoby, które w swej krótkiej, policyjnej karierze, nawiedzał niczym upiorny demon; tam zawsze pojawiał się śmiech, pozorna sympatia; padały słowa mające przedłużyć to wszystko, co i tak było nieuniknione. Orphy tak jak i oni pokazywał mu, że przecież w s p ó ł p r a c u j e, chociaż Jude wcale od niego tego nie oczekiwał. Nie zamierzał traktować go tak, jak tamtych; nie zamierzał zanadto komplikować jego życia. — To był chyba czwarty dzień. A może piąty? — wypalił, kiedy został zatrzymany; znany ucisk na ramieniu wydarł z niego całą tę powagę, a dłoń zbyt odważnie skradająca się w jego kieszeni nazbyt wyraźnie przypomniała mu, że nie są przyjaciółmi. I może nigdy nimi nie będą; Jude nie miał pewności, jak powinno się klasyfikować tę ich znajomość. — Dopiero wtedy zaufałeś mi na tyle, żeby zrzucić z siebie tę całą maskę cwanego dzieciaka z ulicy. Miło byłoby, gdybyśmy mogli do tego wrócić — wyszarpnąwszy spod ciężaru jego uścisku swe ramię, sięgnął do innej kieszeni spodni, z której wydobył zapalniczkę. Kiedy skradziony papieros znalazł się pomiędzy wargami Orpheusa, mężczyzna nachylił się i podpalił tytoń skryty w delikatnej bibułce. — Jak wtedy miałbym ci pomóc, Eddie? — na jego usta wkradł się w końcu uśmiech wyzbyty wrogości; do dzisiaj tłumaczył sobie, że faktycznie nieujawniając się mógł odegrać w tym wszystkim ważniejszą, istotną rolę. Ale tamtego dnia, kiedy Orpheus kroczył przez korytarze ciasnego, zatłoczonego komisariatu, Jude odczuwał wyłącznie strach. — Możesz tutaj palić? — w jego głosie rozbrzmiało szczere zdziwienie; Jude cofnął się o dwa kroki i rozejrzał po wnętrzu, nie przypuszczając nigdy, że kiedykolwiek zwiedzać będzie siłownię w tak specyficzny sposób.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Ogołocone z ciepłych uczuć, miękkości prędkiego, a może i nieco dłuższego, wymowniejszego objęcia, a także wykonane w nieuważnym, pozostawiającym po sobie nazbyt wiele niewypowiedzianych słów — pożegnania, były jedynymi, na jakie Orpheus Wrottesley potrafił się zdobyć. Żadnej ckliwej prawdy i smutku utkwionego w oczach, żadnych przypadkowych łez i żadnego “będę tęsknić”, którym normalnie i zapewne całkowicie zdrowo zwykło się kończyć co poniektóre relacje. W ich przypadku? Wystarczyłoby krótkie i dobroduszne dziękuję, może obłożony wspólnymi wspomnieniami uśmiech poruszający wargami, a także drobna, niedokończona choć wyrażająca niemal wszystko sugestia: “gdybyś kiedyś potrzebował do czegokolwiek mojej pomocy…”, udekorowana w wsunięty między dłoń numer telefonu, spisany na urwanym skrawku papieru. Może — Orpheus doprawdy nie wiedział, jakie pożegnanie poza tym skonstruowanym przez niego w pośpiechu mogłoby być im pisane. Do niedawna sądził, że już nigdy nie przyjdzie mu się dowiedzieć; wierzył, że to ostatnie było ich ostatecznym.
A gdzie w byciu dorosłym jest zabawa? — zsunięte ku sobie koniuszki brwi wyrażały najdobitniejsze zdziwienie niedorzecznością jego prośby; nie potrafił dodatkowo zapanować nad przelotnym uśmiechem. Nienawidził powagi. Nie odnajdywał się w powadze; nikt nigdy nie nauczył go, jak powinno się wewnątrz niej poruszać — co więcej, nie wiedział nawet, po co miałby; on lub ktokolwiek inny.
Ale… — zawieruszenie gdzieś choćby skrawka kontekstu (do czego Jude tak właściwie odliczał?) na krótki moment — ledwie mrugnięcia powieką — zawiesiło orfeuszową dłoń w oczekującym bezruchu. A potem, wraz z tęczówkami zataczającymi kształtny okrąg, ruszyła dalej.
Ty teraz też nie zachowujesz się tak, jak wtedy, Judy — uprzytomnił mu miękko, w tej miękkości odciskając jego spieszczone imię, którym zapragnął bawić się na rozmaite sposoby — podobało mu się, jak to układało się między jego zębami i jak w zależności od kolejnych wariacji zyskiwało coraz słodszy, coraz bardziej znajomy smak.
Bawisz się w podwójnego agenta? — odpalony wątłym płomieniem, teraz dymiący popielatym obłokiem papieros poruszył się dziko między zaciśniętymi na nim (zdecydowanie zbyt delikatnie) zębami, wypowiadającymi kolejne słowa. Orpheus ujął go w obłość skóry między dwoma palcami prawej dłoni i zawadiacko zatrzepotał brwiami. — Masz odznakę. Przy tobie mogę wszystko — odparł z czupurną manierą głosu i wyrazu twarzy, a wciągając w pęcherzyki płucne tytoniową mgiełkę, uzmysłowił sobie wadliwość własnego przekonania. — Cholera, skurwiały czujnik dymu — wyrażając swój żal, skropiony gorzkim oburzeniem, już pchał dalekie kroki w kierunku niewielkiego, szerokiego okna okalającego skrawek ściany nad łóżkiem. Brudząc okrycie materaca swoimi butami, ciągnął za uchwyt doczepiony do szyby, a potem wystawił za nią dymiącą rękę z nikotynową zawartością.
Wolałbyś wiedzieć od samego początku? — zapytał enigmatycznie, utkwiwszy nieruchomy wzrok w miałkiej roślinności wyrastającej na tyłach budynku. Miał na myśli fikcyjne personalia i nierzeczywistą historię czy raczej fakt, że pomógł brunetowi poznać tę prawdę, przed którą ten uciekał całe dotychczasowe życie? Zgaszając papierosa jednym precyzyjnym, brutalnym zmiażdżeniem o blaszany parapet, ledwie po kilku wciągających tytoń kęsach, zeskoczył z łóżka i odarł mężczyznę z nagromadzonej między nimi odległości. — Mam na później plany, pół godziny ci wystarczy? — podciągając koszulkę zasłaniającą tors Westbrooka, naznaczył swoją obecnością także strzępek skóry na jego szyi, odcisnąwszy na niej ciepły pocałunek. O c z y w i ś c i e, że w motywach dzisiejszej wizyty doszukał się wyłącznie tego, czego zwykle (ze wzajemnością zresztą) od niego oczekiwano.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Miał, być może, pozostać niezrozumiany — przez świat, przyjaciół, Geordana, a może i samego Orpheusa; wątpliwości pojawiały się i znikały, nakazywały mu zostać i wyjść, powiedzieć wszystko bądź milczeć, bo sam Jude nie wiedział, może nie rozumiał, a może powracał przez tę sprawę do odległych pustyni, wojennej służby i konieczności w y b o r u. Wiedział przecież (bo widział to wszystko na własne oczy, doświadczał tego w zakamarkach serca, choć przed każdą misją nakazywano im je uciszać, wyłączać; mieli być maszynami wykonującymi cudze rozkazy) jak dobrzy ludzie robią złe rzeczy, jak błądzą i nabierają pewności, że zostali z tym wszystkim sami. Może brakowało mu tego wszystkiego, w pewnym stopniu; a może po prostu zdążył polubić Orpheusa w znaczeniu zbyt wielkim, by mógł teraz tak po prostu się odwrócić.
W tej sytuacji naprawdę radziłbym ci spoważnieć — powtórzył uparcie, marszcząc lekko całe czoło; nigdy nie nauczył się beztroski, nigdy nie zdołał jej zaakceptować — nawet wtedy, kiedy Danny pokazywał mu istnienie nieznanych praw niefrasobliwego życia, w którym na kilka lat fałszywie zatonął. Miał wrażenie, że łatwiej jest być takim — jak kiedyś Danny, a teraz Orpheus — i że nie każdy może, że niektórym w całym spektaklu życia przypada inna rola, że przecież ktoś, a więc on, musi pozostać rozsądny.
Chociaż od pewnego czasu i w tej kwestii zawodził.
Poza tym, że nie wciskam ci się między nogi, zachowuję się tak s a m o — w proteście zabrzmiała pewność, a Jude skrzywił się lekko na wspomnienie tego, co wydarzyło się wówczas naprawdę; nie wiedział, nie potrafiłby dostrzec tego, że w tamtym czasie był jednak inny, że zmieniał się czasem w przerażonego dzieciaka, że potrafił jednak czasem zezwolić sobie na wytchnienie. Nie miałoby to jednak teraz znaczenia; nie, skoro tak wiele się wokół niego działo, a samo jego życie udekorowane zostało problemami zbyt delikatnymi, by można było rozwiązać je natychmiast. — Nie. Wolałabym wciąż nie wiedzieć — czy nie tak byłoby lepiej? Gdyby pozostał Edmundem, wspomnieniem, krótką opowieścią; przypatrywał się mu w całym tym tańcu, w krokach niechlujnie wykonanych na łóżku i zdecydowaniu, z którym otwierał okno i chciał powiedzieć, że to i tak niczego nie zmienia, że skoro poznał już prawdę, musi się o nią zatroszczyć. Milczał jednak, nie wiedząc, czy tym wszystkim pragnie pomóc bardziej sobie, czy jemu.
Nie istniały, mimo wszystko, już tamte emocje, wraz z którymi pozwalał Orpheusowi na każdy dotyk. Nie zamierzał im zaprzeczać, umniejszać ich wadze, ale kiedy tylko podjęli z Geordanem decyzję (spóźnioną o kilkanaście lat) o wspólnym życiu, wszyscy inni stali się dla niego nieważni. Kiedy więc zaburzona została znów ta dzieląca ich przestrzeń, kiedy odczuł tę bliskość w pocałunku odciśniętym na skórze, westchnął z żalem i zdecydowanym ruchem odsunął od siebie chłopaka. — Nie chodzi mi o seks, Wrottesley — jeśli jego głos nie zabrzmiał pewnie, to tylko z powodu pytania, którego nie chciał mu zadawać, a przynajmniej nie teraz. Czy Orpheus przywykł do takich relacji? I czy dlatego przespał się też z nim, mylnie zakładając, że Jude pewnego dnia by się o to upomniał? — Chcę ci pomóc, Orpheus. Tobie, a nie ludziom, przez których twoje życie się spierdoliło — wyjaśniając rozejrzał się po pokoju, a gdy namierzył jedyne wolne krzesło, ośmielił się na nim usiąść. Wątpił, by udało się im tę rozmowę zmieścić w granicach trzydziestu minut, ale zamierzał wypowiedzieć każde ze słów, przez które nie mógł ostatnio sypiać. — Wyznaję inne wartości niż te, do których się mnie przymusza, więc nie musisz się martwić o te kwestie. Gdybym wiedział, że prowadzone śledztwo tyczy się ciebie, odnalazłbym cię szybciej.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Roześmiał się; krótko, ale melodyjnie. Z satysfakcją, bo oto osiągnął cel, o który od kilku chwil walczył. — I może to jest właśnie problem. Że cię między nimi nie ma — odrzekł, posyłając mu kolejny z tysiąca jasnych uśmiechów. Niemożliwe zdawało się jednak stwierdzenie, jak wiele skrywało się w nich szczerości, a ile wyuczonej, wyrachowanej strategii człowieka, który od wielu lat (o ile nie od zawsze) zmuszony był korzystać ze swojej aparycji tak, jak inni korzystali z argumentów.
A kiedy jednego wypalonego papierosa, jedną ubrudzoną błotem pościel później, Westbrook odepchnął go od swojego ciała, cały rezon nagromadzony w organizmie Orpheusa (dotychczas sądził, że przygwożdżony był tam na stałe), niespodziewanie uleciał. — Nie? — spytał z takim zaskoczeniem, taką niedowierzającą miną, że zawstydził samego siebie.
Konsternacja, odzierająca go wraz z każdą mijaną chwilą z marmurowych, pięknie odznaczających się odwagą i pewnością siebie rysów twarzy, nakazała mu przysiąść na pomiętym, okraszonym piaskiem, kurzem i po prostu brudem materacu.
Bo przecież zwykle chodziło właśnie o seks — nie potrafił wyobrazić sobie innego powodu, dla którego potrzebowano by jego osoby (nieważne jak niewłaściwie by to nie brzmiało); przecież nawet święty mikołaj pływał po australijskich wodach półnagi, streszczając swoją barwną postać tylko do jednej myśli.
Przygryzł dolną wargę i wbił wzrok w dłonie, przeciwlegle złączone ze sobą na nogach, a potem — myśląc, że za niewygodę odpowiada pozycja — odrzucił sylwetkę do półsiadu, podpierając ją na łokciach złączonych z łóżkiem. Tutaj także napotkał jednak na niedogodność — westchnąwszy ciężko, z udręczeniem, dźwignął się znów na skraj materaca. — Brakuje ci pieniędzy? — odgadł — jak sądził — całkiem słusznie, nie mając innego wytłumaczenia na te pięknie brzmiące, ale naiwne i nierzeczywiste słowa “chcę ci pomóc”. Te zawsze niosły ze sobą coś więcej. Z a w s z e. Szczególnie w ustach nieznajomych (bo mimo wszystko tymi właśnie dla siebie byli). — Nie zamierzam wydać Marcosa, jeśli jednak zamierzacie złożyć mi podobną propozycję, co Periclesowi — zaznaczył chłodno; nie przez wzgląd na pierwsze wymienione imię, a ostatnie.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Ciepło rozchodziło się po jego ciele za pomocą każdego słowa, każdej osobnej myśli, która pchała go znów do tamtych dni. I czasem tylko żałował, choć krótko i przyziemnie, że było ich tak niewiele, a zagubionych, głębokich oddechów wyjawianych przy swoim boku za mało, by mógł za nimi tęsknić. Mógłby mu powiedzieć, że zaczęli wszystko w zły sposób, ale było to nieprawdą; Jude wiedział, że gdyby tamtej nocy los nie pchnął Orpheusa pod jego drzwi, nigdy nie byłoby im dane się poznać. Może więc wszystko potoczyło się właśnie tak, jak powinno. — Nie twierdzę, że było mi wtedy źle, Wrottesley, ale po prostu nie potrzebuję do tego nigdy wracać — powiedział miękko, niemal z troską, jakby bojąc się, że mógłby urazić go tą swoją niechęcią. Przecież, w pewnym sensie, zależało mu na nim; więź, która go z nim złączyła, pojawiła się tej pierwszej nocy, kiedy Jude bał się, że chłopak umrze. Ale jeśli nie było to ani miłością, ani pożądaniem, jeśli tak daleko znajdowali się od definicji przyjaźni, to kim mogli dla siebie być?
Pokręcił raz jeszcze głową, choć wiedział, że kolejne nieme zaprzeczenie jest zbędne; przypatrywał się mu z uwagą, pozwalając na to, by Orpheus jakoś odnalazł się w tej niespodziewanej i dość niekomfortowej dla nich obu sytuacji. — Nie chcę pieniędzy — zaprzeczając myślał jeszcze o tym, że mu współczuje, że uczucie to włada jego ciałem, że nie powinien i że Orpheus by pewnie i tak nie chciał od niego tych wszystkich litościwych spojrzeń i myśli; a jednak żal mu było życia spędzanego w ten sposób i tak niezachwianej wiary w to, że ktoś mógłby chcieć od niego czegokolwiek poza seksem. — Jestem tutaj nieoficjalnie, Orpheus. Nie zamierzam złożyć ci żadnej szczególnej propozycji — wyjaśnił z należytą uprzejmością, jakby jednak, mimo wszystko, chodziło o podjęcie jakiejś ryzykownej, biznesowej współpracy; jakby musiał go zapewniać o uczciwości swoich propozycji, jakby nie posiadał w sobie niczego, co posłużyć mogłoby za potwierdzenie i ciche przyrzeczenie. — Jestem honorowym człowiekiem. Obiecałem, że ci pomogę, a ty uciekłeś; nie oznacza to jednak, że złożone słowo przestało mieć znaczenie — jeszcze przez chwilę się mu przyglądał, badając jego reakcje, upominając się o zachowanie należytego spokoju. Wiedział, że jeśli nie zdoła go przekonać do czystości swoich intencji, zmuszony będzie po prostu odejść, odwrócić się od niego i tej sprawy, ale niemal rozpaczliwie liczył na to, że Orpheus skorzysta z wyciągniętej do niego dłoni. — Nie podoba mi się ta sprawa. Nie podoba mi się to, jak potraktowali twojego przyjaciela, jak próbują… Mam różne powody, Orpheus. Mogę mieć przez to problemy; to raczej pewne. Ale jeśli póki co mam możliwości, chcę z nich korzystać. I nie musisz mi się odwdzięczać, nie będę na to naciskać, ale gdybyś… Tylko gdybyś chciał mi o czymś powiedzieć… — wzruszył ramionami, posyłając mu ciepły, delikatny uśmiech. — To dla mnie dużo znaczyło. Że ze sobą spaliśmy.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Powtarzane tak często; nieraz ze skrajną uporczywością, innym ze złudnym przekonaniem (słanym raczej nie tyle do Orpheusa, co do samego siebie), zdążyły uwypuklić się w jego umyśle jak coś, nad czym należy zwinnie, obojętnie przeskoczyć, może ze znudzeniem przejść obok, zamiast próbować ów mankament naprawić, załatać jakimś trwałym fundamentem. Nie potrzebuję do tego nigdy wracać. Dotychczas jasny uśmiech zachmurzył się jakąś mgiełką powstałą z goryczy — mimo wszystko Orpheus pomyślał sobie, że to okropnie nieznośne; przeświadczenia tych wszystkich pięknych, odważnych mężczyzn, którzy udowadniali mu, że w rzeczywistości lubią t y l k o kobiety, że wtedy z nim to było jednorazowe, że wcale tacy nie są, że może chcieli tylko spróbować, albo upewnić się, że to przecież absolutnie nie dla nich. Choć przecież — tak im się wówczas podobało. Gdyby słowa nie wydały mu się teraz zbędne, a sprawa niewystarczająco istotna, prychnąłby pod nosem, dość półcichym tonem: tchórz, ale zamiast tego jedynie cicho wypuścił z płuc powietrze. To przecież było ich życie, nie jego.
A jednak z jakiegoś powodu zawsze do niego wracali — albo chcąc upewnić się, że nikomu nie zdradzi ich tajemnicy, albo przekonując, że tacy nie są. Wciąż jednak nie rozumiał, po jaką cholerę zjawił się tu Westbrook. — Och, chcesz mnie u r a t o w a ć? — nagły napływ śmiechu odezwał się w jego ciele paroksyzmem — rozbolały go żebra i przełyk, rozbawienie niemal nie rozerwało mu wszystkich otaczających głos ścianek. — To brzmi prawie jak oświadczyny — spostrzegł promiennie, zwinnie przepływając po całej jego sylwetce wzrokiem — to do góry, to znów do dołu.
To zdecydowanie nie była ku temu chwila — to nawet nie brzmiało jak jego myśli, ale uprzytomnił sobie, tak nagle i zupełnie nieoczekiwanie, że rzeczywiście te obietnice (w które żaden z nich tak naprawdę wcale przecież nie wierzył), będą stać najbliżej oświadczyn, jakie tylko mógłby kiedykolwiek otrzymać. Bo nie był tym typem, bo zawsze otaczał się mężczyznami, którym dalej było od dorosłości, a bliżej do nazywania ich chłopcami; choć w jego wieku, starsi albo niewiele młodsi, nigdy nie mieli sprecyzowanych swoich planów, nigdy nie dowodziliby o tym, jak honorowy mają charakter. Przez moment pozazdrościł osobie, która Judaha mogła nazywać swoim; nieważne kim ów osoba była i czy w ogóle istniała.
A potem Westbrook znów sprowadził ich znajomość do seksu — znów sprawił, że Orpheus uzmysłowił sobie, że może rzeczywiście tylko to ma do zaoferowania. — Chryste, jeśli o to chodzi, to nie musisz się obawiać. Nikomu nie powiem. Ani że ci się podobało, ani że w ogóle do tego doszło — mruknąwszy swoje zapewnienie, rzucił się plecami na łóżko. Przymknął oczy. — A jeśli jednak nie o to… Musisz zdawać sobie sprawę, jak to brzmi, Jude. Prowadzicie względem mnie śledztwo, porywacie i zastraszacie moich przyjaciół, chcecie mnie n a g r y w a ć, jak w jakichś starych kryminałach. I nagle przychodzisz ty, mówisz że niczego nie chcesz, boisz się mnie dotknąć — jeśli byłbym twoim przełożonym i dowiedział się, że rżnąłeś się z obiektem naszego śledztwa, pewnie też kazałbym ci przyjść tutaj i spróbować wyciągnąć ze mnie jakieś informacje — wskazał mu, znów wydychając z płuc powietrze — tym razem głośniej, dość ostentacyjnie. Zerknął na niego ukradkiem spojrzenia. Dlaczego zawsze najbardziej urzekali go mężczyźni, do których zupełnie było mu nie po drodze? Ci, którym nie można było ufać i ci, którzy — jak zaręczali — wcale go nie chcieli. — No, chyba że rzeczywiście bawisz się w bohatera. Ale na to jest za późno, Judy, doskonale o to zadbali. A wy, tym swoim wspaniałym pomysłem nastawienia kogoś przeciwko mnie, tylko to dopełniliście. Powiedziałeś, że to przez nich moje życie się spierdoliło, ale w ten sposób wyglądało zawsze. A dla ciebie jest tylko “maską dzieciaka ulicy”, którą można dowolnie wkładać i się jej pozbywać — prychnąwszy, znów dźwignął się do siadu, a potem do pozycji wertykalnej. Pokonał odległość dzielącą go od bruneta, oparł dłonie na podłokietnikach krzesła i nachyliwszy się, wyszeptał powoli: — Ta sprawa cię przerasta. Przekupili nie tylko gliniarzy z twojego posterunku, ale i osoby postawione dużo wyżej. Nie dasz rady mi pomóc.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Nie miał pewności, czy był taki zawsze lub chociaż wcześniej, przed tym jednym dniem, kiedy zmieniło się wszystko, a on zamiast na studia medyczne, zaciągnął się do wojska. Być może tak; jako lekarz miał żyć w imię swego rodzaju poświęcenia, nawet jeśli nie było ono tak wielkie, jak na pustynnych bezdrożach. Nigdy jednak nie uznawał, że uda się mu naprawić cały świat, że zdoła ocalić nie tylko siebie, ale i każdą napotkaną osobę; zakres jego zaangażowania rzadko wykraczał poza służbowe obowiązki, nie obejmował swym zasięgiem tych, których losy nie przeplatały się z jego własnymi. Może więc kłamał twierdząc, że Orpheus w żaden sposób go już nie pociągał, a może oszukiwał ich obu, kiedy wywracając oczyma udał, że obraża go, w pewien sposób, bezczelność zakotwiczona w wycedzonych z rozbawieniem słowach. Nie chciał być bohaterem. Nie cierpiał na jeden z tych dojmujących, a jednak płytkich kompleksów, chociaż wiedział, że było to jedynym, co mogło wytłumaczyć tę jego dzisiejszą wizytę. — Chcę ci po prostu p o m ó c. Odwdzięczyć się — przesunął palcami lewej dłoni po zbierającym się na karku zmęczeniu; dłużący się dzień nie sprzyjał prowadzonej rozmowie, tym bardziej wtedy, kiedy jarzyła się absurdem — jak dotąd to wyłącznie Jude był tym, który oferował pomoc (wpuszczając go do swojego domu i ratując wtedy, kiedy jego życie było skrajnie zagrożone), ale może jednak to Orpheus ocalił go bardziej (jak tłumaczyłby w sposób infantylnie prosty).
Kurwa, Wrottesley, prowadzisz jakiś internetowy profil? Mam ci wystawić ocenę i napisać, że zdecydowanie polecam? P o d o b a ł o mi się, ale nie przyszedłem tutaj po to, żeby się pierdolić, słownie czy w łóżku — drgnął, ugodzony wszystkimi obelgami i kpiną; niemal ruszył do wyjścia, niemal odpuścił, skoro i tak nie była to jego walka, nawet jeśli przez moment ocierała się o jego życie. Pozostał jednak na miejscu, strofując się za wypowiedziane w gniewie słowa. — Przepraszam — miało być dobrym początkiem; wstępem pojednania. — Nie obchodzi mnie to, kto o tym wie. Mogą wiedzieć wszyscy; nie zamierzałem nigdy, nawet kiedy byłeś dla mnie tylko Dossetem, udawać, że to się nie wydarzyło. Po prostu uważam, że powinniśmy to przemyśleć — kontynuował, kiedy chłopak pozwolił mu na wtrącenie się z własną tyradą, choć znacznie krótszą i mniej napastliwą. — Nie wiedziałem, że śledztwo tyczy się ciebie. Że postanowią potraktować was w taki sposób. Mogłem zareagować wcześniej, ale nie miałem pojęcia, jak się z tobą skontaktować; nie mogłem, tak po prostu, poprosić o twoje papiery — westchnął, dostrzegając ciąg popełnionych błędów; rezygnacja powoli wkradała się w jego słowa, infekowała zawziętość; może ta ich współpraca nie mogła się udać. — I nie chcesz, żeby to się skończyło? Chociaż w pewnym stopniu? — pytając podążył za nim wzrokiem, doprowadzając do zajmowanego krzesła; zadarł lekko głowę ku górze i uśmiechnął się miękko. — Nie doceniasz mnie — nawet jeśli przekraczało to jego kompetencje, jeśli trud miał przerosnąć go już po pierwszym miesiącu, a konsekwencje spijać musiały także inne osoby — zamierzał s p r ó b o w a ć. — Możesz się nad tym zastanowić; możesz mnie przetestować, jeśli tak ciężko uwierzyć ci w to, że przyszedłem tutaj z własnej woli. A ja w tym czasie spróbuję odzyskać dostęp do śledztwa, chociaż z tego co słyszałem, odpuścili już sobie temat twojego przyjaciela — obejmował spojrzeniem jego twarz, nie odczuwając skrępowania; być może znajdowali się zbyt blisko siebie, być może niebezpiecznie chwiali się przy granicy utraconej intymności, ale Jude wciąż daleki był od jej przekroczenia. To nie z Orpheusem chciał być, nawet jeśli tylko przez kilka minut. — Wiem, że nie mogę ufać ludziom, z którymi pracuję — wtrącone nieco ciszej słowa nie przyniosły wraz z sobą rozczarowania, bólu zbierającego się gdzieś wewnątrz serca; nieufności nauczyła go służba w wojsku, a obojętności kolejno umierający bez celu przyjaciele.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Ostatnim razem rozgoryczenie przełożone ze wstydem warstwa po cienkiej warstwie, jak w jakimś wymyślnym brytyjskim przepisie deserowym, jadanym rzadziej niż sporadycznie (kiedyś: w nielicznych weekendach spędzonych w domu babki, teraz: w kawiarniach odświętnie na niektóre urodziny, popijając gorzkim łykiem espresso) odkładało się w żołądku i rozpychało między płucami w czasach, kiedy wzrost nie przekraczał jeszcze metra pięćdziesiąt, a on niekoniecznie wiedział, jak to jest być z kimś tak na poważnie a może tylko przelotnie, być z kimś z kaprysu albo trzepoczącego serca — ale wiedział z kolei, z pełnym zrozumieniem swojego ciała i wszystkich zachodzących w nim procesów chemicznych, że zawsze i na zawsze oglądać będzie się jedynie za chłopcami, a później studentami i mężczyznami, może czasem czyimiś mężami albo już znużonymi wdowcami; wtedy nie dotykały go te słowa, nikt o nich nawet niespecjalnie myślał: że można oddawać się zbyt często i zbyt łatwo, z za dużą beztroską i za małą selekcją, z początkową ekscytacją przesłaniającą rozsądek, a potem dwa razy dotkliwszą potrzebą cofnięcia czasu. Wtedy słyszał coś innego, słyszał śmiechy perlące się w rosnących, krzywych zębach, słyszał szepty oblekające go tak często, że gdyby zebrać je wszystkie, szumiałyby jak morze zaraz przed burzą, słyszał chryste, on rozporek od spodni przewiązał sobie gumką recepturką, chyba nie stać go na nowe, albo: on chodzi w mojej starej kurtce, którą mama oddała do kościoła dla potrzebujących! Słyszał, że jest zbyt piękny, by interesować się chłopcami, a potem że jest piękny, bo chce podobać się mężczyznom, słyszał nawet, że jest tak piękny, że sprawę mogą rozwiązać polubownie bez wiedzy osób postronnych, albo że jest tak piękny, że aż przykro patrzy się na zgliszcza nazywane jego domem i na matkę, ojca i na brata, którzy odbierają mu ten urok i czynią całkiem nieinteresującym. Wówczas rzeczywiście; wstyd wspinał się po przełyku i przy słonecznym świetle wsuwał się mozaikę oczu zaskoczeniem i wzrastającym gniewem, nienawiścią wymierzoną wyłącznie w siebie — nocami przedzierał się przez usta w formie słonego szlochu i wyduszany był ciepłem w głuchość poduszki. Teraz opływał jego ciało tak nieistotnie i prawie bezdotykowo, jak przelotna mżawka w samym środku ciepłego lata — krople wysuszały się, jeszcze zanim zdążyły upaść na jego skórę. — Musiałbyś powiedzieć znacznie więcej, żeby mieć za co przepraszać — roześmiał się lekko i prawie bezdźwięcznie, drganiami powolnego oddechu.
Jude, ja się już nauczyłem z tym żyć — wydusił z siebie ciche rozżalenie wkradające się w długie, ciężkie westchnienie ulatujące z płuc; może nie chciał niczego zmieniać, nie chciał kończyć albo oszukiwać się, że może skończyć, choć nie udało się to za żadnym z tysiąca poprzednich podejść. Infantylna, złudna nadzieja była dużo gorsza od próby dostosowania się do rzeczywistości. — Przetestowałem cię już wystarczająco; i teraz ja nie mam na myśli seksu. Przecież już mi pomogłeś, już raz mnie u r a t o w a ł e ś, więc nie wiem, po co ty… Domyśliłeś się, kto mnie wtedy postrzelił, Jude? Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy i kiedy sądziłem jeszcze, że da się ich przechytrzyć. Nie mówiłem ci wtedy prawdy nie dlatego, żebyś mi pomógł i nie dzwonił na policję, ale też żeby cię w to nie mieszać. Sam zresztą widziałeś, co dzieje się z osobami, którym tej wiedzy nie poskąpiłem — odrzekł po przeciągającej się chwili; pełnej ciszy wymienianych na przemian oddechów, zderzających się w połowie drogi i muskających skórę okalającą usta. Wyswobodził ręce spod naprężenia wyprostowanych kości, ugiął delikatnie łokcie i zbliżył się o jeszcze jeden skrawek; aż źrenice nie potrafiły zogniskować się na westbrookowej twarzy, a obraz delikatnie zaczął się mazać. Uśmiechem poprzedził leniwe odsunięcie się od sylwetki mężczyzny, której nie musiał już podszeptywać konfidencjonalnych słów.
Co jest twoim zdaniem najgorszą rzeczą, którą można zrobić, panie sierżancie? Taką naprawdę niewybaczalną; gdybyś wymienił mi teraz pięć, co najmniej jedną z nich mógłbym odhaczyć. Cały czas chcesz mi pomóc? — spytał już bez dumy, bez rzucanego chytrze wyzwania i prowokacji; upuścił wzrok na ziemię i odsunął się jeszcze o kilka kroków.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Mógł odejść. Wiedząc, że było to wszystko wystarczające, że sama próba udzielenia mężczyźnie pomocy była na tym etapie zbędna, skoro ich znajomość nie miała (i być może nie powinna) zapisać się na kartach historii życia. Posiadał przecież w końcu spokój, po tak wielu latach udręki; rozkoszna błogość stałości, związku, stabilności pracy. Nauczył się nad tym panować. Wycofywać, kiedy plątanina przesady pchała go ku ziemi; być może upadł wystarczającą ilość razy, by nauczyć się rozsądku.
Mimo to pozostał na miejscu, wpatrzony w orfeuszowe słowa z zaciekawieniem i złością. — Nauczyłeś się — prychnął pogardliwie, upojony ciepłem ich zbliżenia. Nie był zainteresowany, chociaż Orpheus na zawsze miał pozostać dla niego ważny; nieznośne znaczenie tej myśli obijało się boleśnie o jego żebra z każdym ostrożnym oddechem. — To najgłupsze wyjaśnienie, jakie mogłeś wymyślić. Zachowujesz się jak szczeniak — gdyby rozbrzmiał w tym chłód, gdy Jude wiedział, jak ukrywać się pod szarością gniewu, zabrzmiałoby to przesadnie; obcesowość słów mogła ich rozdzielić w sposób definitywny, zmieniając podwaliny przyjaźni w nieuniknioną wrogość. Ale Jude się zdradził. W cieple emocji, w przypływie żalu: podłość słów przystroiła się obawą, a pomiędzy słowami rozbrzmiała chęć troski. Orfeuszowe wyjaśnienia miały go przekonać do odwrotu, tymczasem sprawiając, że Jude pojął, dlaczego do niego przyszedł. I dlaczego nie mógł, tak po prostu, go zostawić. — Przestań się nad sobą użalać, Wrottesley. Jeśli całe życie będziesz się ich bać, będziesz mieć z tego jedno, wielkie gówno. Tego chcesz? Zależy ci na byciu ich małą, wdzięczną dziwką? — przesunął dłonią po twarzy, kiedy ta ich śmieszna intymność legła w gruzach, a w powietrzu znów uniósł się nieprzyjemny chłód. Wstał z fotela, gorączkowo rozglądając się po pokoju; na znalezionej kartce zapisał swój numer telefonu. — Kiedy jesteś w wojsku, wmawiają ci, że wszystko co robisz, ma znaczenie. Nie mówią, że kogoś mordujesz; po prostu likwidujesz cele. A potem wracasz do domu wiedząc, że własnoręcznie zabiłeś przynajmniej kilka osób. I że przyczyniłeś się do śmierci kilkuset innych. Że uczestniczyłeś w czymś, co może mieć tylko sens w obliczu wojny — Judah czasem, przeważnie by uspokoić rodziców, spotykał się z psychologiem. Próba wmówienia mu, że nie potrafi rozmawiać o służbie irytowała go najmocniej — unikał tego tematu, bo po prostu nie wiedział, po co miałby o tym wszystkim mówić. Do wojska powracał tylko czasem, z Dannym. Bo tylko wtedy miało to sens. A mimo to wypowiedzenie tych wszystkich zdań ubodło jego serce. — Nie obchodzi mnie to, co robiłeś; i tak żaden z nas tego nie zmieni — wzruszył niedbale ramionami, po czym dopadł go, wciskając w jego dłoń kartkę. — Zadzwoń. Będziemy musieli się zastanowić nad komunikacją, poszukać miejsca, w którym możemy się spotykać, ale… Powinno się udać — chociaż Orpheus nie zdążył się z g o d z i ć; Jude wierzył, że okres spekulacji potrwa kilka dni. Że nie będą im potrzebne dodatkowe scysje — wątpił, by mężczyznę mogła zadowalać perspektywa niewdzięcznego, miernego życia. Kiedy wychodził z budynku, kiedy wsiadał ponownie do porzuconego na ulicy samochodu, wiedział jednak, że przyjdzie mu tego wszystkiego pożałować. Nie przez wzgląd na niebezpieczeństwo, a wszystko to, co narosło wokół nich w dniu, w którym się poznali.

koniec
ODPOWIEDZ