sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Gdy zostawiał za sobą dom rodziców i wlepione w jego plecy rozgorączkowane spojrzenia, nie był pewien, dokąd zmierza. Dwudziesty piąty grudnia nigdy nie obfitował przecież w atrakcyjne opcje, a tym bardziej nie o tej godzinie — rozgrzane trotuary syczały gniewnie, pomarańczowo-różowe słońce coraz niżej pochylało się nad morzem, a ulice były opustoszałe. Niemalże z każdego domu docierały śmiechy i szczątki wesołych rozmów, wzbogacane o zapachy grillowanych potraw — zupełnie tak, jak do niedawna pod numerem 436. Przez całą długość ulicy prowadzącej do granic eleganckiego osiedla zastanawiał się, czy bardzo zniszczył rodzinie ten dzień. I czy ktokolwiek wybaczy mu późniejsze wyjaśnienia, jak i przeprosiny za tę zupełnie niepotrzebną scenę? Mimo to cieszył się, że zostawił ich, że uciekł, bo znacznie ten dzień go przerastał. Delektując się więc chłodnym wiatrem, który począł wdzierać się do miasta, wybrał się do domu pieszo; tam i tak nikt nie miał na niego czekać, a tkwienie w pustostanie nie było mimo wszystko nazbyt kuszącą wizją. Co jakiś czas naiwnie zerkał na ekran telefonu, oczekując wiadomości od Geordana, ale te nie nadchodziły. Raz, wbrew jego prośbom, usiłował się do niego dodzwonić, oczywiście bez powodzenia. Czy naprawdę właśnie przez tę ciszę z jego strony ten jego humor zepsuł się zupełnie? Nie, musiało chodzić o poranną sprzeczkę z Sollie, prawda? Tak więc to do niej zadzwonił, choć w odbytej rozmowie brzmiał dość chłodno i oficjalnie, jakby po prostu zmuszeni byli omówić pewne biznesowe kwestie. No więc nie miała wrócić do domu na noc, może jutro, a może pojutrze, zobaczy. Krótkie przeprosiny, wesołych świąt, wiadomo. A potem niechętnie już wkroczył do tego cichego domu, włączył telewizję i opadł leniwie na kanapę. I znów, jak idiota, zerkał co chwilę na telefon, choć rozsądek podpowiadał mu, że nie doczeka się już dzisiaj jakiejkolwiek odpowiedzi. Bo były święta. A w święta każdy jest zajęty, prawda? Tylko nie Jude, bo dobrowolnie wybrał taki właśnie finał tego paskudnego dnia.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Mimo groźby przesłanej smsem będącej zapowiedzią niechcianych odwiedzin w razie braku wiadomości zwrotnej, nie miał się czym martwić. Po pierwsze, od dwóch dni nie było go w domu, po drugie - widok Jude’a nigdy nie mógłby posłużyć za karę. Nawet jeśli od czasu powrotu go unikał, nie skrywała się w tym przecież żadna niechęć względem jego osoby, a zwykła obawa przed możliwym posunięciem, którego sam w przypływie chwili i nielogicznych wniosków, mógłby się dopuścić. Choć więc nie odpisał, obracając przy tym przez kilkadziesiąt minut komórkę w dłoniach, nie zamierzał tak całkiem go zignorować, bo przecież Jude poprosił go o spotkanie. I to spotkanie w święta, które - jeśli poprawnie wyciągał wnioski - wolał spędzić z nim, niżeli ze swoją narzeczoną. A to… to już coś znaczyło, prawda?
Nie zamierzał zakłócać rodzinnego obiadu swoim wtargnięciem (i to swoją drogą składającego się z osób niekoniecznie pałających do niego sympatią), a więc zdał się na los - jeśli wieczorem nie zastanie Westbrooka w jego domu, da sobie z tym wszystkim spokój. Z wyjawieniem prawdy, z wmawianiem sobie nieistniejących znaków i przede wszystkim, z dalszymi wizytami. Jeśli jednak go zastanie (na tę możliwość serce niebezpiecznie przyspieszało, a oddech stawał się jakby cięższy), w końcu wydrze z siebie wszystkie te uczucia, które dotychczas umiejętnie w sobie dusił. Z takim więc zamiarem wyszedł z zajmowanego lokum, w nienajświeższych ciuchach i z nie do końca przemyślanym planem, ale wierzył, że kiedy go już w końcu zobaczy, wszystko samo się wyklaruje. Już z daleka dostrzegł pozapalane w budynku światła, wyrokujące o najważniejszych rozterkach dzisiejszej nocy i poczuł tylko, jak kurczy mu się żołądek, ale zacisnął dłonie w pięści i podszedł bliżej. A stojąc tak przed furtką, kołysząc się na nogach w górę i do dołu i przyglądając się gasnącej łunie rozrywanej atramentem nocy, próbował zebrać odpowiednie słowa. W końcu też przycisnął guzik domofonu, nie odzywając się w zapowiedzi nawet pojedynczą sylabą i kiedy drzwi po chwili trwającej jakby wieczność się otworzyły, a on mógł swobodnie wkroczyć na posesję, czuł tylko, jak cały się roztapia. - Chciałeś… Prosiłeś o spotkanie, a więc jestem - mruknął niemrawo, niepewnie wpatrując się w jego postać. Miał wrażenie, że w Australii nigdy jeszcze nie było tak ciepło, jak dzisiejszej nocy - nawet w pełnym słońcu samego środka lata. Przetarł więc prędko czoło, upstrzone błyszczącymi kropelkami jego zdenerwowania i póki co liczył na to, że to Westbrook zapoczątkuje rozmowę, którą on w końcu zmuszony będzie niezręcznie zakończyć.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Znaczyło to w istocie coś, choć wciąż ciężko byłoby stwierdzić co. Bo przecież Jude wzbraniałby się uparcie przed przypisywaniem ów spotkaniu większych znaczeń; można by rzec, z jednej strony, że jest to dzień jak co dzień. Z drugiej zaś warto byłoby sięgnąć do przeszłości i wskazania, że wszelkie święta przychodziło im spędzać wspólnie, począwszy od internatu, kończąc na odbywanej zawsze wtedy służbie. Niespieszno było im powracać do kraju i osób, które nie mogły zrozumieć ich nastrojów, tak więc dwudziestego piątego grudnia byli zawsze na froncie, ramię w ramię. Pewnie właśnie przy tym upierałby się stanowczo, gdyby ktokolwiek ośmielił się mu wytknąć, że kryje się za tym wszystkim coś dziwnego; otóż chodziło o swego rodzaju przyzwyczajenie i tyle, Sollie nie miała z tym nic wspólnego, cóż za głupie insynuacje.
Leniwie dźwignięte ciało zwróciło się w kierunku korytarza, dość niechętnie unosząc słuchawkę domofonu. Pewien był, że to ojciec lub Lisa, a może ich dwójka razem, stąd też zwlekanie i walka z niechęcią, bo nie miał siły na odbywanie z nimi dziś jakichkolwiek rozmów. A jednak nie potrafiłby kłamać, że go nie ma (nie, skoro pozapalał wszystkie światła, a telewizor grał na tyle głośno, by zagłuszał kolędowanie dochodzące z sąsiedniego domu), dlatego wbrew braku jakiejkolwiek zapowiedzi z tej drugiej strony, przycisnął odpowiedni guzik. Powędrował także w stronę drzwi, przekręcił klucz i czekał. Kimkolwiek był jego niezapowiedziany gość, odesłany miał zostać od razu do domu, jako że Jude skłamać zamierzał, że otrzymał właśnie pilne wezwanie z komisariatu. Tyle że widok przyjaciela odgonił te wszystkie myśli, a na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech. — Nie masz dla mnie prezentu — wytknął mu, przesuwając się przy tym tak, by Danny mógł wejść do środka. Choć wiele pytań cisnęło się na usta, zamierzał tym razem nie atakować go serią nieznośnych uwag i pretensji, bo czyż nie liczyło się po prostu to, że przyszedł? — To były zdecydowanie najgorsze święta, a moja rodzina pewnie już szykuje odpowiednie papiery, żeby mnie wydziedziczyć — poinformował go, bo musiał się z kimś podzielić najnowszymi rewelacjami. Dodać mógłby, że Danny ten dzień ratuje, ale przecież było to oczywiste. Prawda?

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Zanim zdecydował się podążyć w kierunku przyjaciela, przez jakiś czas kąsał jeszcze czubkiem buta trawnik, próbując chyba wyszukać w nim odpowiedzi na co najmniej jedno z nurtujących go teraz pytań. Gdy udało mu się w końcu podnieść głowę i namierzyć doskonale znaną mu sylwetkę przy drzwiach, uśmiechnął się sam do siebie ponuro, czując, że samo przeciśnięcie się obok będzie wymagać od niego ogromnych pokładów siły, których teraz tak boleśnie mu brakowało. Postanowił jednak zaryzykować, a wraz z każdym krokiem przybliżającym go do nieznanego mu domu, ciałem targały mu nowsze i potężniejsze dreszcze. Zanim jednak jeszcze znalazł się w korytarzu, zatrzymał się raptownie, zupełnie tego nie przemyślawszy i zerknął na bruneta, przez tę krótką chwilę chcąc… nieważne. Ruszył dalej. - Życzenia były prezentem - oznajmił głucho, teraz już wgapiając się tylko w ziemię. - Więc to ty nic dla mnie nie masz - mruknął, włożywszy ręce do kieszeni od spodni i uśmiechnął się koślawo. Ucieszył się niezmiernie, że to Westbrook zdecydował się z własnej nieprzymuszonej woli rozpocząć rozmowę, rzucając mało istotnym tematem, który przez moment miał odciągnąć myśli Geordana od sprawy najważniejszej. - No i? - zapytał, przyglądając się zamykanym z rozmachem drzwiom, odcinającym rozhulanemu wiatru dostęp do pomieszczenia. - Nie będziesz się chyba mazać z tego powodu, co? - zapytał zaczepnie, nie inicjując teraz kłótni, a zwyczajnie się przekomarzając. Chyba. - Dzień się jeszcze nie skończył, a ode mnie i tak więcej odziedziczysz niż mógłbyś od nich - uświadomił go łaskawie, nieumyślnie posyłając mu spojrzenie wyrażające nieco więcej, niż chciałby przekazać. A więc się odwrócił. Skierował się w stronę salonu, omiatając go wzrokiem zbyt chaotycznym, by cokolwiek wyłapać i westchnął głośno. - Jude, ja chciałem… - zaczął, ale jakoś tak nie potrafił doprowadzić tego zdania do końca. Było to wszystko cięższe, niż podejrzewał. - Sollie na pewno nie ma? - zanim już się upokorzy, wolał upewnić się w tej jednej, istotnej dość kwestii.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Naiwność kierująca jego życiem coraz dotkliwiej odznaczała się w najmniej odpowiednich zdarzeniach czy czynach. Bo czy po tym ich niejasnym spotkaniu sprzed kilku tygodni nie powinien uprzeć się w poszukiwaniu przyczyny tego wszystkiego? Czy nie lepiej byłoby odpowiednio wyjaśnić wszelkie kwestie sporne z Sollie? I może wreszcie dojrzeć do odkrycia, że żyje w wykreowanym przez siebie świecie kłamstw tylko dlatego, że tak jest wygodniej? Tymczasem tak łatwo było udawać, że nie dostrzega tych wszelkich słów i gestów, znaków i przepowiedni, które naturalnie miały w końcu się spełnić — to chyba wiedział —tylko po prostu jeszcze nie teraz, kiedy nie był gotowy. Dlatego też gdy Danny przystanął na moment obok, jego jedyną reakcją było zaciekawione spojrzenie. Jak zwykle wędrujące w kierunku spraw, które teoretycznie nie powinny go aż tak bardzo martwić — czy stan jego zdrowia się znacznie pogorszył, czy przyszedł tu ze złymi wieściami? Nie usłyszawszy jednak (jeszcze nie) żadnych wyjaśnień, odetchnął z ulgą i starał się udawać, że nie jest wcale zatroskany. — Żartujesz sobie, same życzenia? Przecież tego nie mogę na nic wymienić ani oddać na reklamację — żachnął się, dbając o tenże beztroski ton rozbawienia, pod którym to znów skrywało się tak wiele innych znaczeń. — Skąd pomysł, że nie mam? Nie wiem po prostu jeszcze, czy zasługujesz — bo w istocie prezent miał — jedyny, który wybierał samodzielnie, jak i pakował, bez jakiejkolwiek ingerencji Sollie. Sama wówczas odpuściła, wymawiając się pogorszeniem samopoczucia, co było mu na rękę. Gdzieś po drodze drzwi huknęły w zawiasach, zamknięte niedbale, bo znacznie ważniejsza była ta toczona przez nich rozmowa. Prosta i niewinna, a jednak tak ważna. Jude był dość mocno świadom tego, że (niekoniecznie się mu to podobało) uśmiecha się ciągle głupio, ale tak ciężko było zapanować nad tą całą radością. Bo nie spodziewał się wcale, że Danny jednak przyjdzie, że się jakkolwiek jeszcze tego dnia do niego odezwie. — Powiedziałbym, że jest mi to całkiem na rękę, ale pewnie będę musiał wszystkich kiedyś przeprosić. Za miesiąc lub dwa, zobaczymy — odparł z obojętnością, bo nie potrafił przejmować się rodzinnym dramatem z odpowiednią dozą zaangażowania. Nie teraz. Uśmiechnął się na jego słowa nieco szerzej, a potem stał chwilę jeszcze w korytarzu, skutecznie odciągając od siebie myśli, które w ogóle nie powinny zaistnieć. Wciąż jednak chodziło przede wszystkim o ten jakiś niepokój związany z obawą, że przybycie Geordana równoznaczne jest jakimś złym wieściom, toteż powędrował w końcu za nim do salonu. — Nie, nie ma — odparł marszcząc czoło, wyraźnie już zaniepokojony. Toteż podszedł bliżej, nie ściągając z niego wzroku. — Coś się stało? — spytał po prostu, wściekając się przedwcześnie na to, że nie jest na tyle dobrym przyjacielem, by być przy nim zawsze wtedy, gdy dzieje się cokolwiek złego. I choć żadna odpowiedź jeszcze nie padła, począł planować, jak mógłby to zmienić; Sollie w końcu znosiła ciążę na tyle dobrze, by nie musiał być ciągle w jej potrzebny.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Oddech płytki, drapiący gardło. Dłonie zwinięte w pięści, mrowiące nieprzyjemnie i wilgotne od trzepoczącego serca, zmęczonego jak po pierwszym przebytym maratonie. W głowie za to pustka, nagle cisza i brak myśli. Ale coś powiedzieć trzeba. - Mwłeś że nie chcesz już więcej papieru mâché - zjadając kilka samogłosek starał się nie zająknąć jak idiota, którym to w istocie był. Żaden zdrowy na umyśle człowiek nie sprowokowałby bowiem świadomie takiej sytuacji. To nie te myśli jednak były teraz najgorsze, a to przeklęte gardło. Starał się stłumić w sobie potrzebę odkaszlnięcia, tak jak to się za młodu robiło w kościele w środku mszy, byleby tylko nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Albo jak na froncie, kiedy szykowali zasadzkę. Tyle tylko, że wtedy to miało sens, a teraz? Odnosił wrażenie, że do pokoju wpadłyby nagle stado czających się za oknami wilków, chcących rozszarpać go na strzępy za tę krótką chwilę zmąconej ciszy. Poniekąd tak właśnie by się poczuł, gdyby Jude po raz setny spojrzał się na niego zatroskanym wzrokiem i zapytał, czy dobrze się czuje. Na jego próbę prowokacji wykrzywił więc tylko usta w przedziwnym grymasie, mającym być uśmiechem, ale przypominającym bardziej wyraz skrywanego głęboko bólu, bo cholera, oczywiście, że nie zasługiwał na żaden prezent - co do tego wątpliwości nie było. Dziwiło go tylko, że brunet tak się do niego wciąż szczerzy, choć nie miał ku temu przecież żadnych powodów. - Czemu macie tu tak ciepło? Przecież nie ma czym oddychać - wzburzył się, bo duchota ta wzmagała tylko plątające mu się po gardle języki ognia i przez to wszystko zignorował już całkiem temat rodzinnej sprzeczki, niemający znaczenia w momencie, w którym się kurwa DUSIŁ. Tyle że to nie w tym domu było tak ciepło, prawda? - Kurwa, Jude, myślisz, że gorączkę można dostać od zdenerwowania? To głupie, nie? Bo gdyby można było, to wszyscy by ciągle ją mieli na froncie, a oni przecież jak już to mieli rozwolnienie - plótł już całkiem od rzeczy, niemądrze sam skupiając uwagę mężczyzny na stanie swojego zdrowia, ale w tym momencie ciężko było mu cokolwiek kontrolować. I wtedy też Jude wykonał kilka niebezpiecznych kroków w jego stronę, wobec czego Geordan się cofnął - znów jak ostatni idiota. - Dobra… No chyba… Chyba raz kozie śmierć, czy coś takiego. Pytałeś już kilka razy, o co mi chodzi i wiesz, ja ci nie mówiłem, bo myślałem, że w końcu sam się domyślisz - zaczął, teraz to już całkiem trzęsąc się w środku jak galareta (hehe, taki tam inside joke). Spuścił też wzrok, namierzając nim nagle zdjęcie Sollie, wobec czego się skrzywił, a po sumieniu zaczął grać mu koncert wyrzutów i pogardy względem samego siebie. - Tylko że ty chyba nie chcesz zrozumieć. I ja przez to jeszcze bardziej nie wiem co zrobić, Jude. Bo… chryste. Zaraz mi każesz stąd wypierdalać - do jego głosu poczęła już wkradać się panika. Do oczu także - do nich przede wszystkim. Okręcił się nawet o kilkadziesiąt stopni, niesiony podenerwowaniem i głośno wypuścił powietrze, wracając niepewnie do przyjaciela wzrokiem. - Bo widzisz… Ja chyba od zawsze… Yhm, dla mnie to było chyba coś więcej niż tylko… przyjaźń - ostatnie słowo praktycznie wychrypiał pod nosem, bo zdążył się już zużyć cały zapas powietrza wstrzymywanego w płucach, przełyku i jamie ustnej. Tym razem to on wykonał kilka pewnych, choć koślawych kroków do przodu, nie zatrzymując się jednak w bezpiecznej i przyzwoitej odległości, a podchodząc tak blisko, by poczuć na skórze mógł jego oddech. No i cholera, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów, po prostu zdecydował się zademonstrować mu swoje udręczenie, nazbyt prędko sięgając własnymi ustami do tych jego i w rezultacie czując już tylko ból przednich zębów i słysząc ich głuchy brzęk, ale głupio byłoby już teraz spękać, prawda? Nawet jeśli ów ból sprawiał wrażenie, jakby był już całkiem szczerbaty i Jude zapewne przechodził właśnie przez podobne piekło, a może nawet i gorsze, ale Geordan nie mógł dłużej tego ukrywać. Musiał upewnić się, że wszystko stanie się klarowne, że jego przyjaciel nie będzie mieć już żadnych wątpliwości. No więc pogłębił ten całkowicie niezgrabny pocałunek, o którym myślał tak wiele razy przez ostatnie lata, a który… Zawiódł go na całej linii. Odskoczył więc od niego prędko, pogłębiając tylko swe przerażenie i rzucił się na stojący nieopodal fotel, skrywając twarz w dłoniach. - Ja… nie rozumiem. Przepraszam. Chryste, tak bardzo przepraszam. Chyba coś sobie tylko wmówiłem - wciąż spodziewał się jednej tylko odpowiedzi: Wyjdź stąd.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Poprzez myśli niczym pociski przelatywały różnorakie scenariusze, wyjaśnienia, złowrogie przepowiednie. Uśmiechając się tłamsił więc w sobie panikę, która to naturalnie łączyła się z podejrzeniami słów, które mógł zaraz usłyszeć: jest chory, stracił dom, chce wyjechać, nienawidzi go, pozwał go (może powinien), niedługo umrze. A może wszystko naraz. I on więc dusił się w sposób nieracjonalny, niedbale rzucając jakąś nieistotną rzecz w odpowiedzi na niechciany prezent. I choć nie był pewien, czy powiedział, że od niego przyjąłby wszystko, czy z ulgą stwierdził, że takiego badziewia nie chce — wszystko zaczepnie — stał tak jak kretyn, uśmiechając się i myśląc o tym, że cokolwiek to jest, nie chce wiedzieć. Nie jest gotowy, nie teraz, kiedy sprawy z Sollie układają się źle, kiedy wszystko jest tragiczne, kiedy z niejasnych powodów raz po raz wypełniają go najczystsza gorycz i wściekłość. — Klimatyzacja jest włączona, ale mogę otworzyć okno jeśli chcesz — zaproponował z troską, po czym wykonał serię kilku czynności: wyłączył telewizor, sprawdził na pilocie stan klimatyzatora i ruszył w kierunku okna, do którego nie dotarł jednak, prychając głośno śmiechem. — Byłoby dużo lepiej, gdyby łapała ich tylko gorączka — stwierdził z rozbawieniem, zwracając się ku niemu i przez to też zapominając, że miał do mieszkania wpuścić nieco świeżego powietrza. — Źle się czujesz? — starał się wyjąć z tego pytania wszelką troskę, jakby przeczuwając, że Danny jedynie oburzy się na tak ciężkie pytanie. Ale przecież Jude się martwił, nieustannie, nawet gdy w szpitalu zapewniono go o jego polepszających się wynikach. Jak sparaliżowany wbił w niego spojrzenie, czując, jak zamiera mu serce. Nie był kurwa gotowy. Nie chciał słyszeć żadnych złych wiadomości, tchórzył, nie chciał znać prawdy, więc pokręcił prędko głową, ale Danny mówił nadal, więc westchnął tylko i przypatrywał się mu uważnie. I gdy padły te słowa ostateczne, nie był w stanie zrozumieć. Wyznanie to mieściło się w takiej skali absurdu, że Jude nie potrafił odgadnąć jego sensu i znaczenia, marszcząc lekko czoło, gdy usiłował jakoś odnaleźć rozwiązanie tegoż równania. I jak skończony kretyn zaczął się śmiać niepewnie, kręcąc znów głową, gdzieś w tym dostrzegając żart, bardzo dziwny, ale jednak w jakiś sposób zabawny. Zerknął na stół w jadalni, przestał się śmiać, ale na twarzy nadal wymalowany miał uśmiech — już chciał pytać, co to wszystko niby znaczy, ale gdy przekręcił głowę Danny był blisko, zbyt blisko, a przerażony Jude wykonał tak dziwny ruch, że echem poniosło się po pokoju tłuczenie zębów. Kiedyś, ze dwanaście lat temu, zdarzyło się mu coś podobnego, tyle że wtedy pijanym ruchem zbyt gwałtownie poruszył butelką piwa i ukruszył sobie jeden z siekaczy. Teraz chyba nie było tak źle, chyba to zderzenie z Dannym nie zaowocuje wizytą u dentysty, ale właśnie na tym tylko się skupiał — bólu zęba, jak idiotycznie. I chyba do ostatniej chwili nie rozumiał bądź faktycznie rozumieć nie chciał; dopiero czując jego usta na swoich, co zdało się mu bardzo dziwne, dostał jakiegoś olśnienia. Nagle też przestał myśleć o wszystkim, gotów do kontynuowania tego najgorszego pocałunku w dziejach historii — nim jednak wyciągnięty z szoku zdołał wskazać przyjacielowi, że ten eksperyment może się udać, Danny odskoczył a Jude poczuł się jak największy skurwiel na świecie. — Okej — mruknął, bo naprawdę było okej. Po prostu. Wbił w niego wzrok, ale zawstydzony prędko przeniósł go na jedną z szafek. — Okej — powtórzył, starając się uciszyć jakoś rozszalałe myśli. Przypomniawszy sobie o oknie ruszył do niego szybkim krokiem, bo teraz i on poczuł, że jest w mieszkaniu zbyt gorąco. Nie wiedział tylko co dalej — mówić, że nie wiedział? Że Danny sobie coś ubzdurał? Że nie wiedział, że on… Bo on, Jude, to na pewno nie? Przypomnieć mu, że bierze ślub? Że będzie ojcem? Kurwa. Pozwolił, by chłodny powietrze wkradło się do jego płuc, po czym odwrócił się w kierunku mężczyzny. — Czyli nie poczułeś tego, co chciałeś? — spytał tak luźno, jak tylko był w stanie. Jakby chodziło o niewiele znaczącą sprawę, kompletną głupotę. Wciąż bolał go ząb, wciąż nie rozumiał, wciąż bił się z myślami. I nie wiedział, boże, tak bardzo nie był w stanie pojąć, dlaczego ten najgorszy pocałunek świata, który w ogóle nie powinien zaistnieć, tak bardzo się mu podobał.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Kiedy te dwadzieścia - może mniej - lat temu pędził wściekle korytarzem pełnym znudzonych uczniów, a goniący go, trzy lata starsi chłopacy zniknęli na moment za zakrętem, dając mu jakieś pięć sekund na ratunek, nie wiedział, że to wszystko tak się potoczy. Że te jedyne otwarte drzwi po prawej okażą się należeć do kogoś, kto wkrótce później stanie się najważniejszą osobą w jego życiu, nieprzerwanie kroczącą z nim ramię w ramię przez wszystkie paskudztwa zgotowane przez los. Kiedy zobaczył go bowiem po raz pierwszy, w tych fatalnie dobranych ciuchach zbyt dobitnie ukazujących naturę mądrali, pomyślał sobie, że za nic w świecie nie dojdzie z tym człowiekiem do porozumienia. Że ten go pewnie zaraz wyda, że straszny skarżypyta i nudziarz, no generalnie niewart uwagi. Postanowił nawet, że później mu też wrzuci do pokoju tę cuchnącą bombę z nowego kaczora donalda, bo to przecież oczywiste, że w końcu i tak staną się swoimi wrogami. Tylko że ten mądrala go rozbawił, a potem zrobił to jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu za oknem zawisł księżyc, a paskudny gwizd starej Mulligan dochodzący ze środka korytarza, zwiastujący ciszę nocną, nakazał im się w końcu rozstać. Geordan nie kłamał więc, kiedy te dwadzieścia - może mniej - lat później, stojąc przed nim z paniką w oczach i z gardłem chłostanym ogniem wyznał, że dla niego ta przyjaźń zawsze była czymś więcej. Nie pojął tego może od razu, na pewno nie tamtej nocy, kiedy niechętnie wrócić musiał do swojego pokoju, pożegnawszy człowieka przedstawiającego się najnudniejszym w świecie, starczym imieniem Judah, ale kilka lat później był tego pewny. Jak jeszcze niczego przedtem. A teraz tego człowieka tak po prostu tracił, bo pozwolił sobie, kurwa, na jakieś fanaberie.
Każde uprzejme słowo, każdy objaw troski i zainteresowania go dobijał - łamał przecież właśnie szereg niezapisanych, a powszechnie znanych zasad z przeklętego kodeksu przyjaźni, a więc powinien zostać co najmniej wyklęty. A tu nic, tylko ten zasrany uśmiech, który wcale nie znikał. Nawet już po wszystkim, po tym bólu zęba i zaprzepaszczeniu ich przyjaźni na wieki, potrafił się w twarzy Jude’a dopatrzyć jego znamion. Nie tak miał zareagować. - Zaraz kurwa zwymiotuję - wychrypiał zza kurtyny dłoni, wciąż przykładanych kurczowo do twarzy. Wszystko nie tak, te pytania nie tak, ten ton głosu nie taki i w ogóle wszystko chuj. Czemu on niby był taki miły? Jak wiele musiał mieć w sobie cierpliwości i wyrozumiałości? - My się przecież PRZYJAŹNIMY. Przyjaźniliśmy - zezłościł się, stwierdzając, że skoro Jude nie zamierza zrobić mu awantury, on sam ją sobie zrobi. Ostatnie słowo mruknął jednak pod nosem, bo cholera, jaki debil, wszystko przecież zniszczył. - No i ty bierzesz ślub. Z moją, kurwa, siostrą. I masz z nią dziecko. I ja jestem w waszym domu - pobladł aż na twarzy, którą nagle zdecydował się odsłonić, przypatrując się mężczyźnie z wyrzutem. - To jest… To chyba najobrzydliwsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. I to na marne, na nic, żeby się kurwa tylko zrzygać. Na twoim miejscu strzeliłbym mi w mordę, a ty tak głupio tylko stoisz - pożalił się, dźwigając się na nogi i cały czas wgapiając się w niego z niedowierzaniem. - Boże Jude, jaka beznadzieja. Pójdę już - wydusił jeszcze, westchnął, skrzywił się ze wstrętem i wyszedł.

jude westbrook
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Na jakiekolwiek osądy było za wcześnie. Plątanina myśli, uczuć i reakcji nie zezwalała mu na jakikolwiek krok naprzód; to niepewność tego, co się właśnie stało sprawiała, że zachowywał względny spokój. Nie docierał do niego chyba wydźwięk całości, bo być może to, że spędzili przy swoim boku tak wiele lat życia sprawiało, że przyzwyczajony był to różnych kuriozalnych zdarzeń. Bo czyż nie było to wszystko niewinnym żartem, o którym zapomnieć mieli już dnia następnego? Który opowiadany przez którąkolwiek ze stron brzmiałby równie zabawnie i żenująco? To przecież nic takiego. Nic. Nie pocałowali się przecież prawdziwie, bo się przyjaźnili. Tylko czemu w sercu coś dudniło głośno, a w myślach rozbrzmiewał tylko żal ku temu, że zakończyło się to tak prędko? — No, daj spokój, nie było aż tak źle — rzucił siląc się o tenże dowcip, który gdzieś tu musiał być ukrty. Głos po drodze się mu jednak załamał, a uśmiech lekko wykrzywił. I nie chodziło wcale o możliwe obrzydzenie tą ich niespodziewaną bliskością, o niechęć do przyjaciela, a to, boże kochany, jak to możliwe, że Danny tak bardzo to przeżywał. Że to dla niego było to potworne, podczas gdy Jude chciał tylko więcej i więcej. Tyle że z tak wielu względów nie mógł przyznać się do swych myśli, nawet przed sobą, że stał jak kretyn przy tym oknie i unikał zerkania w stronę mężczyzny. — To nie jest twoja siostra — ach tak, nagle ten szczegół wydał się mu ważny. Dopiero teraz. Bo nie byli z Sollie prawdziwym rodzeństwem, jakby to cokolwiek znaczyło. Odchrząknął, wzruszył ramionami i wciąż wgapiał się uparcie we wszystko, tylko nie w niego. — Nie wiem czemu miałbym dać ci w mordę, Danny, to przecież nic takiego. Od chujowego pocałunku nikt jeszcze nie umarł no i… — znów odkaszlnął, dość nerwowo — nie wiem, to chyba dobrze, że… no wiesz, zrobiłeś ten swój eksperyment teraz, jeszcze przed moim ślubem i dzieckiem i… No nie musimy w ogóle o tym rozmawiać, skoro tak bardzo cię to brzydzi — rzucił wbrew sobie, uznając, że tak będzie rozsądniej. Ba, była to jedyna odpowiednia strategia — skoro Danny wielokrotnie powtórzył, że chce mu się rzygać, to nie było sensu się kłócić. To znaczy, skoro Jude brał ŚLUB i KOCHAŁ Sollie, to nie było sensu przejmować się tym nieszczęsnym pocałunkiem. Kurwa, co z nim było nie tak? — Ale może faktycznie już idź — mruknął ponuro, bo musiał to sobie wszystko poukładać w głowie. Zwalić winę na to, że w domu było za ciepło. I że po prostu miał typowe przedślubne wątpliwości, to wszystko. Nie odprowadził go więc nawet wzrokiem, wpatrując się w pusty kąt domu; dopiero po upływie kilkunastu minut zrozumiał, że Danny w istocie wyszedł. Czy miał rację? Czy to był koniec ich przyjaźni? Cóż, Jude nie był pewien, czy będzie w stanie się do niego odezwać w najbliższym czasie i… czy Geordan w ogóle zechciałby z nim rozmawiać.

koniec :(

Geordan Balmont
ODPOWIEDZ