: 21 lip 2022, 19:42
Violet topiła się w smutku. Nie odrzucała go już, nie walczyła. Pozwalała mu odebrać sobie oddech, godność, resztki sił. Chyba nigdy nie miała w sobie woli wykopania go poza obręb domu, ani nawet zakopania we własnym ogródku. Otaczał ją ze wszystkich stron, więc nie istniał chyba żaden sposób na pozbycie się tego wszechogarniającego uczucia. Może gdyby choć spróbowała się stawiać, odzyskałaby jakieś poczucie sprawczości i choć cień woli walki, ale na razie próbowała zaprzyjaźnić się z tym smutkiem i potraktować go jako nieodłączną część siebie.
Jeśli ktoś mógł to zagłuszyć, nieważne, jak – była gotowa na to pozwolić. Chciała chwilę zapomnieć. Nie czuć. Jej drogi Hector wydawał się idealny, by zburzyć zupełnie calutkie jej życie, więc przez grubą warstwę smutku tym bardziej musiał się przebić. Już mu się udało – co prawda chemicznym proszkiem, gwarantującym chemiczne szczęście, ale to była chwila wytchnienia. Była zdesperowana – żeby poczuć coś innego. Czymkolwiek by to miało być.
– Hamulce nie puszczają, tylko trzeba je puścić… ja trzymam dość mocno. Nie będziesz mnie rozbierać – roześmiała się dźwięcznie, choć wcale nie była tego taka pewna. W tym stanie z pewnością mogłaby puścić te hamulce nawet z własnej, mglistej teraz woli. Nie różniła się tak bardzo od innych kobiet, by protestować, że co złego, to nie ona, i zupełnie nigdy nie zdarzają jej się głupstwa. Zdarzały się cały czas. Całe jej życie było głupstwem.
– Nie będzie. Ale nie martwi mnie to – uśmiechnęła się najbardziej nieprzytomnym, narkotycznym uśmiechem, jaki istniał, i wcisnęła głowę w zagłówek. Beznadziejność jego żartów jej nie ruszała. Jakby była już uodporniona na wszystkie głupie słowa, jakie można było w ogóle powiedzieć.
– Nie znam żadnego. Tylko z filmów. Ale raczej to porządni ludzie, nie? Ty się do nich nie zaliczasz – mruknęła z rozbawieniem, bez cienia zażenowania, bo przecież sam na pewno to wiedział. Nie był wzorem cnót. Dziś i ona przestała nim być.
Kangur. Być może ucieleśnienie dawnych tęsknot. Jego lub jej. Właśnie je… hm.
– A po godzinach jesteś też grabarzem? – spytała, choć oczywistszym wydawało się, że i on ma w swojej głowie niezły film, w którym trupa, zabitego własnoręcznie, należy też własnoręcznie usunąć. – Ja? Nie boję się już niczego – odparła bez cienia zastanowienia, otwierając drzwi od strony pasażera i stając zaraz na nieco miękkich nogach. Kolana lekko jej drżały, ale czuła, że to nie wina lęku, a narkotyku. Mimo tej nieustraszoności nie spojrzała jednak nawet w przód, tylko czekała, aż i on wysiądzie. I przeprowadzi oględziny.
W końcu był strażakiem, strażaków chyba się czasem do takich przypadków wzywa?
Dick Remington
Jeśli ktoś mógł to zagłuszyć, nieważne, jak – była gotowa na to pozwolić. Chciała chwilę zapomnieć. Nie czuć. Jej drogi Hector wydawał się idealny, by zburzyć zupełnie calutkie jej życie, więc przez grubą warstwę smutku tym bardziej musiał się przebić. Już mu się udało – co prawda chemicznym proszkiem, gwarantującym chemiczne szczęście, ale to była chwila wytchnienia. Była zdesperowana – żeby poczuć coś innego. Czymkolwiek by to miało być.
– Hamulce nie puszczają, tylko trzeba je puścić… ja trzymam dość mocno. Nie będziesz mnie rozbierać – roześmiała się dźwięcznie, choć wcale nie była tego taka pewna. W tym stanie z pewnością mogłaby puścić te hamulce nawet z własnej, mglistej teraz woli. Nie różniła się tak bardzo od innych kobiet, by protestować, że co złego, to nie ona, i zupełnie nigdy nie zdarzają jej się głupstwa. Zdarzały się cały czas. Całe jej życie było głupstwem.
– Nie będzie. Ale nie martwi mnie to – uśmiechnęła się najbardziej nieprzytomnym, narkotycznym uśmiechem, jaki istniał, i wcisnęła głowę w zagłówek. Beznadziejność jego żartów jej nie ruszała. Jakby była już uodporniona na wszystkie głupie słowa, jakie można było w ogóle powiedzieć.
– Nie znam żadnego. Tylko z filmów. Ale raczej to porządni ludzie, nie? Ty się do nich nie zaliczasz – mruknęła z rozbawieniem, bez cienia zażenowania, bo przecież sam na pewno to wiedział. Nie był wzorem cnót. Dziś i ona przestała nim być.
Kangur. Być może ucieleśnienie dawnych tęsknot. Jego lub jej. Właśnie je… hm.
– A po godzinach jesteś też grabarzem? – spytała, choć oczywistszym wydawało się, że i on ma w swojej głowie niezły film, w którym trupa, zabitego własnoręcznie, należy też własnoręcznie usunąć. – Ja? Nie boję się już niczego – odparła bez cienia zastanowienia, otwierając drzwi od strony pasażera i stając zaraz na nieco miękkich nogach. Kolana lekko jej drżały, ale czuła, że to nie wina lęku, a narkotyku. Mimo tej nieustraszoności nie spojrzała jednak nawet w przód, tylko czekała, aż i on wysiądzie. I przeprowadzi oględziny.
W końcu był strażakiem, strażaków chyba się czasem do takich przypadków wzywa?
Dick Remington