nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
XIII

When you love someone that don't love you back
outfit // Miles Vanderberg
Późno. Zegarek na jej nadgarstku stanął chwilę po północy, a telefon już od dawna był rozładowany. Musiało być późno.
I mokro. Padało od kilku godzin. Zaczęło mniej więcej w momencie, gdy i z jej oczu nad barowym blatem popłynęły łzy. Pamiętała kod do domofonu. To znaczy - nie pamiętała, ale palce poruszały się automatycznie. Umysł był na tyle zaćmiony, że gdzieś na schodach zdjęła przemoczony, wiosenny płaszcz. Przełożyła go przez torebkę, ale zsunął się na którymś piętrze i nawet tego nie zauważyła. Powinna od razu wziąć taksówkę do hotelu, wrócić do swojej wielkiej walizki. Odpocząć, by jutro zająć się porządnie sprawą pogrzebu. Jej nogi wybrały jednak drogę w przeciwnym kierunku. Nie była pewna, czy on wciąż tu mieszka. Może wyprowadził się, gdy dostał od niej niepodpisaną pocztówkę z Sydney ze słowem przepraszam. Może obawiał się, że zacznie go zasypywać większą ilością podobnych dowodów winy.
Teraz, zamroczona nieco alkoholem, nie pamiętała, czemu uciekła - ale w momencie, gdy uciekała, wszystko wydawało się jasne. Wtedy też trochę wypiła, choć nie tyle, co reszta. Nie mogła zasnąć. Nie mogła uwierzyć w to, że mogłaby prowadzić spokojne życie tutaj, w Lorne Bay, w tym mieszkaniu, mając za współlokatorów dwóch mężczyzn, którzy nie byli jej obojętni. A zwłaszcza jego.
W zasadzie to dla niego uciekła. Żeby mógł być szczęśliwy z Laylą. Bo jeśli faktycznie zdarzyło mu się nasłuchiwać jej płaczu, martwić o nią, chcieć jej obecności - była problemem. I odciągała go od prawdziwego szczęścia, jakim był dla niego udany związek. A jeśli nie próbował kłamać i to Deanowi na niej zależało... nie miała powodu, by zostać. Nie uwierzyłaby w szczere i gorące uczucie Deana. Nawet jeśli była między nimi chemia - to nie pozwoliłaby mu zbliżyć się do siebie bardziej. Była zbyt zraniona. Zbyt połamana. Zbyt samotna i słaba. A on mógłby ją pokruszyć w palcach i lekkim dmuchnięciem posłać z wiatrem. Może z powrotem do Sydney.
To miasto działało jednak jak wielki magnes. Doświadczyła tego już wiele razy i nic się nie zmieniło. Gdy tylko wydawało jej się, że wszystko już w porządku, nawet ma jakichś znajomych, dobrą pracę, wynajmuje ładne mieszkanie, prawie zapomniała o jego zapachu, tonie głosu, fakturze skóry - dostała telefon z policji. I przyjechała urządzić pogrzeb innemu mężczyźnie, którego również wciąż nie mogła wyrzucić z pamięci. A który wydarł ją ze swojego życia jak wystającą z płaszcza nitkę - choć najwyraźniej nie miał nikogo innego, kto chciałby zaopiekować się jego zwłokami.
Czy wszyscy ważni mężczyźni w jej życiu umierali? Czy i jego by to czekało, gdyby została choć dzień dłużej?
- Miles? Miles...? - nie chciała wołać zbyt głośno, w końcu z pewnością wszyscy sąsiedzi chcieli spać, ale nie reagował na pukanie ani dzwonek. A słyszała chyba czyjeś kroki. Na pewno jego kroki - skoro budziły go nawet jej histeryczne szlochy czy prysznic, nie przespałby dobijania się do drzwi. Ale nie otwierał. Może nie chciał jej widzieć? W końcu - uciekła. Nikt nie lubi uciekinierów. Wyszła o świcie, zabierając stojącą w przedpokoju walizkę, i zostawiła tylko na lodówce karteczkę z napisem przepraszam - na bloczku, który służył im do spisywania koniecznych wspólnych zakupów. O ile się nie wyprowadził, pewnie dostał też tę pocztówkę, na której nie napisała nic bardziej kreatywnego, a przecież nigdy nie brakowało jej słów.
Nawet teraz kłębiły się w jej głowie, układając we wszystko, co powiedziałaby mu, gdyby tylko otworzył drzwi. I trudno powiedzieć, czy to zmęczenie podróżą, alkohol, zwykły żal - ale osunęła się na wycieraczkę. Przysiadła na niej, oparta bokiem o drzwi. Nasłuchiwała jego kroków z dziwnym uczuciem podobnym do tęsknoty.
Może po prostu był z Laylą. A ona po prostu znów zamierzała wszystko zniszczyć.
A mimo to - nie umiała odpuścić.
przyjazna koala
viol#9498
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
eighteen

Jedyne czego nie mógł pojąć jedenastoletni Miles Vanderberg był czas. Uparcie wpatrywał się w stary, babciny zegar stojący w kącie jej kanciapy, starając się przypasować jednostkę do przesuwających się wskazówek. Sekundy były łatwiejsze — mógł przypasować je do bicia serca, a tykanie płynęło niemalże na równi z jego szybszym oddechem. Denerwował się, że wszystkie dzieci w klasie są w stanie odczytać, która jest godzina, podczas gdy on kontemplował nad ruchem i upływającymi chwilami. Nigdy nie odzyska tej sekundy życia. Ani tej. Ani tej kolejnej. Tej także. Jaki to do cholery miało sens? Z minutami nie było wcale lepiej, bowiem nie miał zbyt dobrej pamięci do tego, by dopasować miejsce na tarczy do określonej wartości. 

Nie chciał jednak iść na łatwiznę i przestawić się na gadżet elektryczny. Próbował i próbował, ślęcząc już godzinami nad nauką, a kiedy wreszcie umiał odczytać czas w ułamku sekundy, stwierdził, że niepotrzebnie zmarnował go tyle, bo teraz przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Czas. Mijały dni, tygodnie, a nawet miesiące czy lata, a dorosły już Miles starał się wrócić do świata żywych. Wspomnienie złotowłosej dziewczyny o imieniu Violet nikło w jego pamięci. Pojawiła się w jego mieszkaniu przypadkiem, namieszała mu w głowie, prawie niwecząc plany na przyszłość z jego ukochaną, a na koniec zostawiła jedynie znikomy zapach perfum na marnym kawałku papieru ze słowem, które było gówno warte. 

Nie miała za co przepraszać. Przecież nie mógł jej uwięzić, przykuć do kaloryfera i ogłosić, że od teraz zamyka ją jako powierniczkę swoich tajemnic. Wystarczyło to, że porwał ją uberem pod pseudonimem Pablo i dała się przekonać na krótki powrót. Następnego ranka już jej nie było. Ani jej, ani jej koszmarnie ciężkiej walizki, którą tachał przez całe dwie minuty na górę.
Kiedy Washington pokazał mu wiadomość od niej, zdobył się na wzruszenie ramionami. Później zapytał, czy chce kawy, a później wyszedł na popołudniową zmianę i spił się do nieprzytomności z całą kolejką klientów. Od swojej dziewczyny nie odbierał telefonów, tłumacząc się później nawałem roboty w związku ze zbliżającym się otwarciem restauracyjnej części baru. Prawda była jednak zupełnie inna i nikt, prócz jego samego, nie był w stanie mu pomóc. Musiał przecierpieć fakt, że nigdy już jej nie zobaczy. Że nigdy nie otworzy się do tego stopnia przed drugą osobą. Że nigdy nie będzie nie będzie dotykał dzielącej ich ściany, słysząc jak za nią szlocha. Już nigdy. 
Może i wydźwięk tego wyrazu miał dobre znaczenie. 

Nigdy więcej komplikacji. 

Prosta bajkowa codzienność.
— Panowie, na dzisiaj koniec — rzuca do dwóch znajomych klientów, odstawiając pusty kieliszek po tequili na blat. Alkohol zdążył uderzyć mu nieco do głowy, lecz nie na tyle, by nie zamknąć kasy i wyczyścić stoliki. Pucowanie stołów było prawie, że kojące — szum spowodowany nadmiarem myśli zastąpiła tępa cisza, godna prawdziwego alkoholika. Czy aż tak się stoczył, by popijać w robocie niemalże każdego dnia?
Zamykając drzwi od baru, podrapał się po kilkudniowym zaroście. Na codzień idealny chłopak i przyjaciel, prowadzący perfekcyjne życie w małym mieście. Mężczyzna z planami na przyszłość z piękną dziewczyną, a może i niebawem narzeczoną. W nocy zaś, koił swe cierpienia w opowiastkach starych żołnierzy, płaczących kobietach po czterdziestce i szklankach whisky podsuwanych przez współlokatora. Przynajmniej ten teraz znalazł sobie inne towarzystwo, mianowicie nową współlokatorkę, którą postrzegał jako godną zastępczynię za Swan. Problem był taki, że nikt nie mógł jej zastąpić. Washington jednak, chciał się dorwać tylko do kolejnych satynowych majtek.
Tuż przy wejściu do apartamentowca, brunet stwierdził z rozżaleniem, że zapomniał kluczy. Mamrocząc pod nosem do siebie, wyciągnął telefon, by zadzwonić do Deana, ale w tym momencie zadzwoniła Layla. O tej porze?
— Czemu nie śpisz?… Tak, wszystko w porządku… Myślę, że zacznę przenosić swoje rzeczy pod koniec tygodnia… Jeszcze mu nie powiedziałem… — odpowiadał na pytania prawie z automatu, wchodząc po schodach, by jakoś ogarnąć umysł. Jedyne o czym teraz marzył to zimny prysznic. Kilka pięter w górę, z lekka nierówny oddech i już po chwili stał przed swoimi drzwiami, wpatrując się z niedowierzeniem w skuloną sylwetkę siedzącą na wycieraczce.
— Muszę kończyć. Ja Ciebie też — nie słuchając dalej, rozłączył się szybko, nie odwracając wzroku od Violet Swan. Violet Swan. Chryste Panie, a mogło być tak pięknie. Bez słowa, na niemrawych nogach podszedł do niej i opadł na posadzkę tuż obok. Z piersi wydobyło mu się tylko ciche westchnięcie, kiedy przymknął powieki i oparł głowę o ścianę.
— Nie zapłaciłaś czynszu za ostatni miesiąc. — który, no offense, był parę miesięcy temu. Ale o tym już nie wspomniał.

Violet Swan
przyjazna koala
naleśnik puchaty
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Czas nie miał dla niej żadnego znaczenia. Nic nie zmieniał. Jedynie pogłębiał smutek, który towarzyszył jej od lat. I odbierał kolejne osoby, na których kiedykolwiek jej zależało. Teraz też nieszczególnie przejmowała się tym, która godzina, ile już tu siedzi, kiedy na dworze zacznie robić się jasno – po prostu trwała. Nie była dość pijana, by zasnąć – a może nawet w gorszym stanie nie dałaby rady, bo i tak przyszłyby koszmary, niepewności, żale, wspomnienia, i zwyczajnie bałaby się stracić kontrolę choć na chwilę.
Kontrolę? Violet niczego nie kontrolowała. Nie tylko przebiegu swojego życia, ale też tych głupich myśli, które przecież teoretycznie były zależne tylko od niej. Przytłoczona ich nadmiarem, uroniła jeszcze łzę czy dwie, ale na lepkiej kanwie starszych o kilka godzin śladów i pozostałości po deszczu nie wydawały się niczym poważnym. Zdradzały tylko samotność, do której powinna przywyknąć przez te wszystkie lata. Samotna nawet wtedy, gdy ktoś był obok. Może raz, przez chwilę, było inaczej. Gdy słuchała wyznań Milesa, patrząc mu w oczy dużo dłużej, niż było to konieczne. Ale czy choć to miało znaczenie, skoro i tak zamierzał oświadczyć się swojej dziewczynie i żyć długo i szczęśliwie? Nie mogłaby się z nim tylko przyjaźnić. Miał zbyt ciepłe dłonie, zbyt głębokie spojrzenie i zbyt dużo tłumionej goryczy w sobie. A nikt nie dał Violet licencji na niszczenie ludziom żyć. Zresztą – chyba pod nieco ironiczną skorupką była zbyt wrażliwa, by w ogóle się za to zabrać.
I choć może po trzydziestce wypadałoby, żeby miała kogoś na stałe, albo chociaż mieszkanie na kredyt, psa, kota, odrobinę rozsądku – przestała się przejmować wszystkimi tymi brakami. Wiedziała, że musi płacić ogromną cenę – tylko nie wiedziała, za co. Za marny talent, zamykany w szufladach biurek w wynajmowanych pokojach? Za urodę, którą sama przestała dostrzegać i w którą zupełnie przestała wierzyć? Nie miała przecież nic więcej.
Teraz przez kilka chwil miała jego głos. Zza drzwi? Chyba tak. Nie była pewna, czy to nie nieco senny, alkoholowy majak, ale właśnie tak zapamiętała jego ton. Wbrew własnej woli uśmiechnęła się lekko, choć nie miała szczególnych powodów do uśmiechu. Wyprowadza się. No tak. Pewnie faktycznie się w końcu oświadczył. Jest szczęśliwy. To dobrze. Zasługiwał na to. Bądź szczęśliwy Miles. Bądź. Bądź, bądź, bądź…
Wyczuła czyjąś obecność i nie miało to żadnego sensu. A może miało – jeden z sąsiadów chciał dostać się do swojego mieszkania, a ona zagradzała całe przejście, jakby wcale nie siedziała zwinięta niemal w kłębek, jakby nie chciała zajmować miejsca, przeszkadzać, w ogóle być widzialna. Rozchyliła powieki, gotowa jakoś zmniejszyć się jeszcze bardziej, zniknąć. A gdy go zobaczyła – już naprawdę chciała zniknąć.
Choć – czy nie powinien raczej odsunąć jej nogą i po prostu wejść do swojego mieszkania? Albo zadzwonić po policję? Czemu siadał? Po co? Lekko pachniał alkoholem. Chciała go pocałować. Zbyt dużo myśli.
Powiedział coś. Coś. Zapatrzyła się na jego usta do tego stopnia, że w zasadzie nie usłyszała słów, ale odczytała je z ruchu warg. Choć przecież tak długo zastanawiała się, co mu powie, gdy się spotkają, nie była teraz w stanie powiedzieć nic. Dłoń, chyba jeszcze drobniejsza, niż wcześniej, sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyjęła plik banknotów dużo grubszy, niż rozsądnym było nosić przy sobie. Teraz tyle jej zostało po małżeństwie. Dziwne, że w ogóle uwzględnił ją w testamencie.
I odsetki ustawowe – odparła cicho, jakoś bezradnie, wyciągając w jego kierunku odliczone jedynie na oko pieniądze. Sporo więcej, niż zwykle. Bo i to nie miało już dla niej znaczenia. Po co pieniądze komuś, kto jest tak bardzo nieszczęśliwy? Położyła je po prostu na wycieraczce, gdzieś niedaleko jego dłoni. I choć początkowo wyraźnie chciała dotknąć jego palców, resztka rozsądku powstrzymała ją i cofnęła rękę. Na bladej twarzy widać było trudny do udźwignięcia wstyd, ale zaraz na klatce zgasło światło, więc nie musiała nawet go ukrywać. Zacisnęła tylko usta, bo w tej ciszy jej szloch byłby zbyt wyraźny. – Właśnie po to przyszłam. Oddać – dodała, choć nie miało to nic wspólnego z prawdą. A może? W końcu sama nie wiedziała, po co przyszła. Była pijana. I wciąż go… I wciąż jej na nim zależało. W jakiś sposób. – Ale jesteś smutny… – wymsknęło jej się jeszcze, zupełnie wbrew woli, ale nie mogła tego nie zauważyć. Nawet jeśli w świetle widziała go tylko chwilę i wydał jej się wtedy raczej metafizycznym bytem, niż Milesem.


Miles Vanderberg
przyjazna koala
viol#9498
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Magiczna cyfra trzy przy zerze do niczego nie zobowiązywała, przynajmniej jeśli chodziło o płeć męską. On wciąż czuł się jak szczeniak, a nie jak dorosły, ale może to dlatego, że mężczyżni mieli w zwyczaju później dojrzewać. Jakby nie patrzeć również powinien zacząć myśleć o przyszłości na poważnie — zakupić pierścionek zaręczynowy dla swej ukochanej, wyłożyć oszczędności na budowę domu na obrzeżach Lorne, przedstawić ją rodzicom… Tymczasem zachowywał się, jakby ten stan w którym obecnie się znajdował, miał trwać wiecznie. Było mu wygodnie, i mimo tego, że widział lekkie znaki ze strony Layli na to, że jest gotowa ruszyć dalej z ich związkiem, starał się grać na czasie, by nie zgubić samego siebie. Chociaż… Może i na to było już za późno. 

Nie spodziewał się jej tu zobaczyć, ba! Nie spodziewał się zobaczyć ją kiedykolwiek w życiu. Wyniosła się na drugi koniec kraju, zostawiając go w oka mgnieniu, tak jakby nic dla niej nie znaczył. Nie mógł mieć jej tego za złe, a jednak gdzieś w klatce piersiowej odczuwał kapkę goryczy i żalu. 
Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, a on zdołał już zatonąć na dłuższa chwilę w tych anielskich oczach, przez jego twarz przebiegła cała masa emocji — od potężnego szoku przez euforię, niedowierzanie aż po niechęć i ból. Spuścił wzrok, chowając tym samym telefon do kieszeni i jedynie opadł tuż obok niej, odwracając głowę w taki sposób, by już na nią nie patrzeć. Zamiast tego, jego nowym obiektem westchnień stała się framuga drzwi za jej plecami, którą swoją drogą, wypadałoby odmalować. Z piersi wydobyło się kolejne westchnięcie, tym razem bardziej słyszalne dla niego samego, niżeli dla blondynki trzymającej w dłoniach plik banknotów. Skąd tyle wytrzasnęła i co gorsza, czemu nosi przy sobie takie sumy? Czy już naprawdę nie liczyła się ze swoim życiem na tyle, by stać się ofiarą napadu?
— Co Ty robisz? Zostaw — i zanim pomyślał nad tym co robi, złapał ją delikatnie za dłoń i zamknął ją w swoich — Nie chcę ich — dokończył, nieco już ochrypłym od emocji głosem, po czym szybko opuścił ręce, czując jak koniuszki palców wciąż mierzwią go po dotyku jej skóry. Czy istniało jakieś lekarstwo na Violettę Swan? Najlepiej szczepionka na odporność, którą mógłby wskrzykiwać sobie za każdym razem, gdy jest w pobliżu, by nie zachowywać się jak palant, by nie odczuwać wyrzutów sumienia i nie słyszeć grzesznych myśli? Och, gdyby ktokolwiek wiedział o czym w tym momencie marzył Miles… Słysząc jej słowa, roześmiał się gardłowo. Trafiła w punkt.
— Oczywiście, że jestem smutny, Swan. Zostawiłaś mnie. — odparł, odwracając się do niej ze smutnym uśmiechem na ustach. Nie mógł się na nią gniewać. Była rozkoszna w tej swojej biednej, z lekka pijanej formie, a i on nie mógł popisać się stanem trzeźwości na chwilę obecną. Pewnie dlatego był tak szczery i nie opierał się natłokowi pytań, które niemalże cisnęły mu się na usta. — Czemu wyjechałaś po tym… wszystkim? — po rozmowie, po tym jak otworzyłem się przed Tobą. To jednak już nie przeszło mu przez gardło. — Gdzie byłaś? Czy naprawdę dla Ciebie nic nie znaczyliśmy? Czy ja… — nie, nie Vanderberg, panuj nad sobą. Bierze pierwszy odważniejszy wdech przy jej obecności. W głowie zaczyna mu się z lekka kręcić od silnej nuty jej perfum, za którymi tak cholernie tęsknił. — Kurwa, Violet. Czemu tak jest, że zawsze, gdy znajduję grunt pod nogami, musisz pojawić się w moim życiu i go zniszczyć?

Violet Swan
przyjazna koala
naleśnik puchaty
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Violet za to nigdy nie czuła się dzieckiem. Może tylko w tych momentach, gdy jej lęki brały górę nad jakimikolwiek szczątkami rozsądku i miała wrażenie, że jest małą dziewczynką, która odezwała się na lekcji bez podniesienia ręki, gdy inne dzieciaki czekały na swoją kolej, nie mogąc się doczekać, by podejść do tablicy. Poza tym – całe życie czuła, że ma zbyt starą duszę, a w dodatku wyprodukowaną w jakimś innym stuleciu, gdy ludzie byli wrażliwsi, świat był cichszy, a nikt nawet nie śnił o jakimś globalnym ociepleniu. Być może zwyczajnie przeszła już przez swój życiowy etap wiązania się, miłości, dzieci i wspólnego mieszkania i mimo młodego wieku zmierzała już prosto w kierunku późnej emerytury – znów samotna, w jakimś niedużym mieszkanku, które zaraz znajdzie, w poszukiwaniu spokoju i sąsiadów, którzy nie byliby uciążliwi. Zgubić samą siebie? A czy kiedykolwiek w ogóle samą sobą była lub chociaż odnalazła jakiś domyślny konspekt Violet Swan?
Nie szukała już. Tułała się z miejsca w miejsce, czując, że coś odarło ją z samej siebie. Wrzuciło w rzeczywistość, do której nie należała i ubrało w zbyt duże buty. Nie wiedziała już, czego chce i czego kiedykolwiek chciała. Może tylko kochać kogoś – ale nauczyła się, że jej miłość nie może być odwzajemniona. Jakby istniała na świecie ogromna blokada, która uruchamiała się za każdym razem, gdy przywiązywała się zbyt mocno. Wtedy następowała wielka ewakuacja. Ludzie musieli ją odrzucić lub umrzeć. Żadnych kompromisów.
Dlatego nie mogła przywiązać się do Milesa. Nie mogła go nigdy pocałować, choć marzyła o tym chyba każdego dnia, nawet na drugim końcu kraju. Cieszyło ją to, że na nią nie patrzył, choć ona wpatrywała się w niego jak w cudowne stworzenie. Była naiwna. I w całej swojej naiwności wierzyła, że największym aktem jakiejś dziwnej miłości, którą do niego czuła, i poświęcenia, będzie ukrycie się w cieniu. Albo w Sydney. Gdzieś, gdzie nie spojrzy na nią już nigdy i ułoży sobie szczęście. A równocześnie zadrżała lekko, gdy złapał ją za rękę. Tak zapamiętała jego dotyk.
Dziwna bezradność wypełniła ją po brzegi i Violet wsunęła pieniądze do kieszeni, wiedząc, że kłócenie się z nim niczego nie wniesie. Zawsze wiedział swoje, zawsze był najmądrzejszy. Czasem nienawidziła siebie za tę uległość, ustępliwość, za to, że największą sprawą, o jaką umiała walczyć, była wycieraczka pod drzwiami. Czy to nadal była jej wycieraczka? Jakaś ponura, tania pamiątka?
Oczywiście, że jestem smutny, Swan. Zostawiłaś mnie.
Chciała powiedzieć, że wcale go nie zostawiła, że często towarzyszył jej już z pierwszą poranną myślą. I że wciąż krążył po jej głowie, a ona była głupio wierna jego obrazowi i nawet gdy ktoś wydawał się nią zainteresowany, odwracała się i odchodziła, zamiast pozwolić i sobie szukać szczęścia. Przygryzła jednak tylko dolną wargę i niepewnie ułożyła dłoń tak, że stykali się zaledwie koniuszkami środkowych palców. I milczała do końca. Bo nie wiedziała, jaka odpowiedź jest poprawna.
Bo… jakbym została, to musiałbyś mnie zaprosić na wesele. A to są duże wydatki – i oczywiście nie miało to nic wspólnego z prawdą, ale tylko na taki marny żart umiała się zdobyć. Wyjechałam, bo bałam się, że polubisz mnie za bardzo? Wyjechałam, bo nie mogłabym znieść twoich zaręczyn z Laylą? Nie była dość pijana, by to powiedzieć. – Byłam… w Sydney. Wysłałam ci pocztówkę. I znaczyłe… znaczyliście dla mnie dużo. Dlatego tak było lepiej. Chyba… mieszałam – jej bezradny uśmiech z jakiegoś powodu był zbyt uroczy. Zbyt szczery. I zginął w ciemności klatki, przeciętej tylko bladym światłem docierającym z ulicy. Chciała się do niego przytulić. I nie miała do tego prawa. – Ale… ty nie masz gruntu pod nogami, Miles. Nigdy nie miałeś – dodała, choć z pewnością nie tak powinna odpowiedzieć. Przepraszam byłoby na miejscu. Albo – niedługo wyjeżdżam. A ona znów musiała zdradzić się z tym, że zna go lepiej, niż oboje by tego chcieli.

Miles Vanderberg
przyjazna koala
viol#9498
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Wiele razy przekonał się o tym, że przekonania budują. Opierając się na doświadczeniach z przeszłości, często tych negatywnych, człowiek był w stanie wyrobić w sobie myśli, tak często bolesne i wygodne, że nic nie miało dla niego znaczenia; wszystko musiało popaść w schemat, wszystko musiało wyglądać tak jak do tej pory. Szczególnie osoby wrażliwe, delikatne, odnajdowały ukojenie w niewygodnej prawdzie, bo przecież ich życie od zawsze i na zawsze miało pozostać skomplikowane i nigdy nic nie układało im się po myśli, prawda?
Vanderberg nie był pesymistą, raczej patrzył realnie na otaczający go świat. Jedyne czego się bał to porażki, ale nawet ta wizja nie przysłaniała mu pola widzenia. Kiedy czegoś chciał, zazwyczaj przechodził do działania. Nie baczył na to czy wypada czy nie, życie było za krótkie. Jednak kiedy poznał Violet, wszystko się zmieniło. Z nią po prostu… było inaczej. Ostrożnie. Powoli. Ich relacja zdawała się przypominać relację zagubionego człowieka z zagubionym zwierzęciem — oboje nie wiedzieli na czym stoją, boją się zaufać drugiej osobie, bo boją się cierpieć. A może Violet po prostu przypominała mu małą, wystraszoną i potulną sarenkę? 
Tak, istniała też taka opcja. 
Jej palce uciekają z jego objęć, na co stara się nie zwracać aż tak nadto uwagi, mimo, ze gdzieś tam w podświadomości odczuwa delikatny ból. Duże wydatki? Wesele? O czym ona do licha ciężkiego mówiła?
— Violet… — zaczyna, ale niebieskooka wciąż mówi, a z każdym jej słowem, Miles przybliża się jeszcze bardziej, jakby chciał zamknąć jej usta czymś innym niż dłoń. Miał wrażenie, że wie do czego zmierza jej głupie wytłumaczenie, ale nie miało to dla niego żadnego sensu.
— Wysłałaś mi pocztówkę — mruknął, siląc się na to, by nie wybuchnąć gorzkim śmiechem. Serio tyle dla niej była warta ich cała znajomość? Tyle przeszli po to, by wysłała mu pocztówkę z Sydney z pozdrowieniami? I to jeszcze zaadresowaną nie tylko do niego, ale też dla Deana? — No tak, znaczyliśmy — powtórzył po niej po raz kolejny. A czego się spodziewał? Wyznać miłości? Wiadomo, że i z Deanem połączyła ją więź, i mimo tego, że nie chciał przed sobą tego przyznać, był o to cholernie zazdrosny. I wcześniej i nawet teraz, po tak długiej przerwie. Po tych kilku miesiącach braku kontaktu. Po codzienności bez Swan w ich życiu.
— Skoro już się zamknęłaś, czy mam to zrozumieć tak, że wyjechałaś, bo nie chciałaś być problemem? Nawet po tym jak porwałem Cię, przywiozłem do domu i wyspowiadałem się przed Tobą? A może uznałaś, że jesteśmy zbyt popieprzeni dla Ciebie? — nie, zły dobór słów. To już nic nie miało wspólnego z Washingtonem. — Że to ja jestem dla Ciebie gorszym wyborem — już nie pytał, raczej wyznał, opadając nieco z emocji, jakby właśnie do niego dotarła najgorsza prawda. Bo widzicie, Miles również ma problemy z samym sobą i nie jest mu tak łatwo uwierzyć, że ktoś mógłby go naprawdę polubić. Nie licząc Veronici, która darzyła go miłością — szalona kobieta.
Kiedyś miałem — spuszcza wzrok, by nie dostrzegła bólu w jego oczach. Miała rację, nie pierwszy i nie ostatni raz. Tylko czy to musiało być tak trudne? — Odnalazłem jakieś jego szczątki przed tym jak się pojawiłaś i namieszałaś mi w głowie, a potem już nic nie było takie samo.
Bo i co miał jej powiedzieć?

Violet Swan
przyjazna koala
naleśnik puchaty
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Szklanka? Pusta bardziej, niż do połowy. Pusta nawet w dwóch trzecich, gdy przymknie się oko. Tak na świat patrzyła Violet Swan, przynajmniej przez większość czasu. Rzadko zdarzały się momenty, gdy leżała w ciepłym, bezpiecznym łóżku, pogrążona w półśnie, uspokojona lekami i widziała wszystko przez na wpół pełną szklankę. Nie była pewna, czy tak było zawsze. Może dawno, dawno temu, w czasach, w które nie sięgała pamięcią, była szczęśliwsza i bardziej optymistyczna. Podobno depresja czasem odbiera nam nawet wspomnienie lepszych chwil. Może właśnie to przydarzyło się Violet i może dlatego trzydzieści lat swojego życia odbierała jako udrękę, na którą nie zasłużyła. Gdy żył jej ojciec, na pewno było odrobinę lepiej. Potem zaczęła się równia pochyła. Dnem okazała się wycieraczka pod drzwiami Milesa Vanderberga.
Porażka? Każdy dzień. Każda sekunda. Każdy moment, w którym uświadamia sobie, że bez tabletek byłaby wrakiem człowieka jeszcze bardziej. Każdy moment, w którym przerywa terapię, uznając, że nie ma siły już płakać i wracać myślami do przeszłości. Moment, w którym po cichu zamknęła za sobą drzwi mieszkania na Opale Moonlane, decydując, że rezygnuje z Milesa Vanderberga. I z siebie. W imię wyższego dobra, oczywiście – kruchego szczęścia Vanderberga, czysto teoretycznego, ale wykreowanego już w jej głowie na dwadzieścia lat do przodu. Zaręczyny z Ronnie, uroczy ślub, wesele w baśniowym stylu, Miles w garniturze, Veronica w pięknej sukience. Gromadka dzieci z jego oczami i wspólne prowadzenie motelu.
Gdyby Violet miała tak odległe plany na swoje własne życie, może nie siedziałaby teraz oparta o te przeklęte drzwi z numerkiem 16a.
Skoro już się zamknęłaś… – za tą jego szaloną uprzejmością też tęskniła. I za jego zapachem, w ciemności klatki wyraźniejszym, z nutą alkoholu.
Co? – na tyle błyskotliwości było dziś stać Violet Swan. Musiała aż zamrugać, jakby wyraźniejsze widzenie miało poprawić jej słuch. I zdolność przetwarzania komunikatów. – Nie. To ja… byłam dla was złym wyborem. Dla ciebie. Powinieneś kazać mi wtedy spieprzać. Wiesz, jak usiadłam ci pod drzwiami. Znowu siedzę… – westchnęła ciężko, uznając absolutną beznadziejność tej sytuacji. Wciąż te same błędy. Całe jej życie składało się z tych samych błędów.
Wszystko w niej drżało z emocji i niemal bolesnego napięcia – ale najgorzej było, gdy spuścił wzrok. Nie wytrzymała, uniosła dłoń i dotknęła jego policzka, samymi opuszkami, bardzo delikatnie. Przez alkohol, bo w każdej innej sytuacji zaciągnęłaby hamulce tak mocno, że w całej klatce słychać by było dramatyczny pisk z jej wnętrza. Przesunęła kciukiem po szczęce, zdradzając zbyt dużo czułości i tęsknoty. A potem cofnęła rękę, czując, że absolutnie tak nie powinna.
Ty też mi namieszałeś w głowie, i… – zagryzła usta, bo w tym momencie każdy gest i każde słowo było błędem. – No i znowu się pojawiłam. Mówiłam, że jestem problemem – wzruszyła bezradnie ramionami. Wszystkie słowa, które chciała mu powiedzieć, rozpłynęły się gdzieś. Została pełna goryczy pustka. Nigdy nie zdoła jej wypełnić. – Zadzwonisz mi po taksówkę? Telefon się rozładował – dodała po prostu cicho, bezsilnie, starając się usiąść bardziej prosto, odzyskać kontrolę. Tymi słowami powinna rozpocząć ich rozmowę, i może później nie powinno być już nic. Oboje byliby spokojniejsi.

Miles Vanderberg
przyjazna koala
viol#9498
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Przez te kilka miesięcy wspólnego zrzędzenia na siebie nawzajem, zdołał ją już nieco poznać. Czasem odnosił wrażenie, że dla dziewczyny granica pomiędzy rzeczywistością, a wyimaginowaną, wygodną historyjką w jej głowie, najlepiej ze smutnym soundtrackiem w tle, który tyle razy przebijał się przez ściany w mieszkaniu, była dość cienka i łatwo było jej ją zatrzeć. Słyszał od Washingtona, jak wielokrotnie tamten musiał ją uspokajać, gdy nakręciła się za bardzo i zaczynała ranić siebie własnymi słowami. Dopiero teraz do niego dotarło, że jakimś cudem jest, przynajmniej po części, odpowiedzialny za ten niekończący się smutek w jej oczach.
Och, to było złe. To było bardzo złe i nie powinno się wydarzyć; żadna głębsza relacja niż przyjaźń nie miała mieć miejsca. W takim razie jak to się stało, że wylądowali w takiej sytuacji, a na dodatek pozycji, gdzie ona głaszcze go po policzku, a on nie jest w stanie puścić jej dłoni?
— Powinienem, ale cieszę się, że tego nie zrobiłem — chrypie, starając się patrzeć wszędzie tylko nie na jej usta. Chciał jej powiedzieć, by nie przestawała go dotykać, by nie odsuwała się ani na milimetr. Nie myślał za wiele, kiedy oczyma błądził po jej twarzy, skrupulatnie omijając to jedno miejsce, które zdawało się go przyciągać do siebie nieodpartą wręcz siłą. Jeszcze kawałek… Jeszcze centymetr… I właśnie Swan znika, odsuwa się od niego, a Vanderberg jakby budzi się ze snu. Po raz kolejny — brutalnie strącony na ziemię.
— Tak… — co? — Nie — zaprzecza zarówno jej i jak samemu sobie. Problemem? Owszem, znajdowali się w kłopotliwej sytuacji, aczkolwiek Violet nigdy problemem nie była. Bardziej jego zdradzieckie uczucia wobec niej przez które czuł się zarówno parszywie jak po śmierci Finna.
— To nie jest dobry moment na takie wyznania — odzywa się, chociaż sam to wszystko zaczął. Liczył na to, że jeśli pozwoli sobie na odrobinę szczerości, pozbędzie się ciężaru z klatki piersiowej, który pojawił się tuż po jej wyjeździe. Mylił się jednak; teraz było tylko gorzej.
Masz gdzie się zatrzymać? — pyta z wyraźną ulgą, kiedy rozmowa schodzi na inne tory. Skoro dopiero co wróciła do miasteczka, pewnie znowu błąkała się z nieszczęsną walizką po pobliskich hotelach. A tym razem, Miles nie pragnął niczego innego, jak widoku jej zaspanej buzi przy śniadaniu. Dlatego uprzedzając jej odpowiedź, wyrywa się z kolejnym — Na jak długo zostajesz?

Violet Swan, mocno wymęczony, przepraszam </3
przyjazna koala
naleśnik puchaty
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Violet chyba urodziła się ze smutnymi oczami. Choroba tylko pogłębiła ten stan, dodając w tle smutny soundtrack i odbierając siłę, by trzymać się w ryzach. Coraz częściej nie miała już sobie tego za złe. Ciągła bezradność sprawiła, że Swan się poddała – i uwierzyła, że nikt już nie może jej pomóc. Ani nic. Bycie przez kogoś wysłuchaną, pokochaną, zaakceptowaną – nie miało sensu. Mogła tylko unieszczęśliwić innych, więc starała się unikać przyjaźni, jakichkolwiek głębszych relacji. Ale wciąż zbyt mocno ciągnęło ją do Vanderberga, jakby zamienił się w wielki magnes, który przyciągnął ją tu aż z Sydney. Starała się czegoś złapać, jakoś się zatrzymać, nie wrócić. Na próżno. W niektórych snach wciąż była milimetry od jego warg i budziła się w chwili, gdy tylko muskali się ustami. Nie była pewna, czy to koszmary, czy naiwne marzenia.
Ciemność i alkohol trochę mieszały jej zmysły. Miała wrażenie, że patrzy na jej usta. Ona z pewnością zerkała na jego. Miała wrażenie, że jest coraz bliżej. Że chce ją pocałować. Jej oddech stał się płytszy, a wszystkie komórki ciała wypełniło oczekiwanie – ale ani drgnęła. Czuła, że to tylko złudzenie, i to uczucie wygrało z błogim snem, bo siłą zmusiła się do cofnięcia dłoni i odpuszczenia sobie. Po raz kolejny. Nie umiała walczyć o Milesa Vanderberga. Musiała uznać swoją porażkę. Choć może był to sukces?
Pokręciła lekko głową, nie rozumiejąc go już, nie rozumiejąc całej tej sytuacji i siebie samej. I choćby najgoręcej i z wielkim przekonaniem zapewnił ją, że to nie ona stanowi problem, i tak by w to nie uwierzyła. Słowa w jej głowie znów się rozpłynęły i może dlatego tak głupio milczała, starając się wyostrzyć wzrok na tyle, by w ciemnej klatce dokładnie wyrysować sobie w pamięci kształt jego twarzy, oczu, warg, nosa. Wyjechać. Nigdy więcej nie stawać na jego drodze. Oto pijackie postanowienia Violet Swan.
Nie jest? – wydusiła, i mimo marnego światła można było dostrzec, że jej oczy błysnęły wilgotno. Przez chwilę była gotowa wyznać mu wszystko, ale znów to odrzucił. Naiwna, choć słodka Violet Swan. Powinna odpuścić. – Może już więcej nie będziemy mieli… momentów. Na szczęście – dodała cicho, choć jakoś bezradnie, posyłając mu blady uśmiech. Już nigdy więcej nie przyzna się, że namieszał jej w głowie. Że ona bardzo chciała namieszać jemu.
Nie wiem. Mam pogrzeb, a potem… nie wiem. Nie mam powodu, żeby tu zostawać – przyznała, czując, że te słowa ranią ją samą, choć były… prawdziwe. Nikt tu na nią nie czekał. Nikt tu za nią nie tęsknił. Choć tak bardzo chciała dostać. – Nie martw się o mnie. Z jakiegoś powodu wciąż sobie jakoś radzę. – Oparła dłoń o drzwi i nieco niezdarnie się podniosła, najpierw na kolana, a dopiero potem na proste nogi, bo zakręciło jej się w głowie. Żołądek podszedł jej do gardła, ale nie była pewna, czy to alkohol, czy stres i ta cholerna tęsknota. – Powiedz Deanowi. Żeby nie został sam – dodała przytomnie, zakładając torebkę na ramię. Jej ruch zapalił światło na klatce i świat stał się zbyt ostry – i może dlatego nie dawała już rady spojrzeć mu w oczy.
Na szczęście taksówka przyjechała szybko, więc nie musiała zbyt długo udawać, że nie chce na niego patrzeć.

ztx2
Miles Vanderberg
przyjazna koala
viol#9498
ODPOWIEDZ