The mind can do anything.
: 28 cze 2022, 16:23
004.
Zerknęła na ekran telefonu, by upewnić się, że znalazła właściwy adres. W Lorne Bay mieszkała od sześciu miesięcy i choć miasteczko było niewielkie, wciąż nie zdążyła poznać wszystkich jego zakamarków. Nie miała na tyle wolnego czasu, by bezmyślnie spacerować między uliczkami i poznawać historię tych miejsc – musiała przede wszystkim się uczyć (bo studia były dla niej naprawdę bardzo ważne), a poza tym niestrudzenie pomagała bratu w prowadzeniu wypożyczalni oraz dbała o ich w s p ó l n y dom. Dobrze, dom należał do Cedrica, ale od kiedy Tessa wprowadziła się do starszego brata jeżdżącego na wózku inwalidzkim, większość obowiązków spadła na nią, przez co czuła się trochę jak pani na swych włościach. Wracając do kwestii miasteczkowych dziwów, dziewczyna rzadko zapuszczała się do dzielnicy zamieszkiwanej przez społeczność aborygeńskich przodków. Rezerwat nawet z daleka wydawał się piękny, ale jednocześnie trochę przerażał Tessę, która większość życia spędziła w Edynburgu – stolicy Szkocji – ogromnym mieście składającym się z betonowych wieżowców, a nie z chatek, które wyglądały, jakby zaraz miały się rozlecieć. Trochę jak w bacie o trzech świnkach i groźnym wilku o bardzo zdrowych płucach.
Wypuściła powietrze z płuc, jednocześnie zginając i prostując palce. Chciała się rozluźnić, zanim ostatecznie zwinęła dłoń w pięść i zapukała w drewniane drzwi. Gdy w progu stanęła młoda dziewczyna, Tessa uśmiechnęła się niepewnie. — Musicie mieć tutaj mnóstwo komarów — zagadnęła, nie wiedząc, dlaczego owady stały się pierwszą kwestią, o jakiej pomyślała. — Jestem Tessa. Słyszałam, że wróżysz z kart. Trochę w to nie wierzę, ale chciałabym spróbować — mówiła dość szybko, jak zawsze, kiedy trochę się denerwowała. — Będziesz potrzebowała mojej krwi? Bo jeśli tak, to powiedz od razu. Nie będę wtedy zawracać ci głowy — dodała, zerkając przez ramię na ścieżkę, która ją tutaj przywiodła.
Gia Faraday
Zerknęła na ekran telefonu, by upewnić się, że znalazła właściwy adres. W Lorne Bay mieszkała od sześciu miesięcy i choć miasteczko było niewielkie, wciąż nie zdążyła poznać wszystkich jego zakamarków. Nie miała na tyle wolnego czasu, by bezmyślnie spacerować między uliczkami i poznawać historię tych miejsc – musiała przede wszystkim się uczyć (bo studia były dla niej naprawdę bardzo ważne), a poza tym niestrudzenie pomagała bratu w prowadzeniu wypożyczalni oraz dbała o ich w s p ó l n y dom. Dobrze, dom należał do Cedrica, ale od kiedy Tessa wprowadziła się do starszego brata jeżdżącego na wózku inwalidzkim, większość obowiązków spadła na nią, przez co czuła się trochę jak pani na swych włościach. Wracając do kwestii miasteczkowych dziwów, dziewczyna rzadko zapuszczała się do dzielnicy zamieszkiwanej przez społeczność aborygeńskich przodków. Rezerwat nawet z daleka wydawał się piękny, ale jednocześnie trochę przerażał Tessę, która większość życia spędziła w Edynburgu – stolicy Szkocji – ogromnym mieście składającym się z betonowych wieżowców, a nie z chatek, które wyglądały, jakby zaraz miały się rozlecieć. Trochę jak w bacie o trzech świnkach i groźnym wilku o bardzo zdrowych płucach.
Wypuściła powietrze z płuc, jednocześnie zginając i prostując palce. Chciała się rozluźnić, zanim ostatecznie zwinęła dłoń w pięść i zapukała w drewniane drzwi. Gdy w progu stanęła młoda dziewczyna, Tessa uśmiechnęła się niepewnie. — Musicie mieć tutaj mnóstwo komarów — zagadnęła, nie wiedząc, dlaczego owady stały się pierwszą kwestią, o jakiej pomyślała. — Jestem Tessa. Słyszałam, że wróżysz z kart. Trochę w to nie wierzę, ale chciałabym spróbować — mówiła dość szybko, jak zawsze, kiedy trochę się denerwowała. — Będziesz potrzebowała mojej krwi? Bo jeśli tak, to powiedz od razu. Nie będę wtedy zawracać ci głowy — dodała, zerkając przez ramię na ścieżkę, która ją tutaj przywiodła.
Gia Faraday