Pracuję, to jedno słowo, choć boleśnie zwięzłe, nie zapisało się w jej pamięci, jako oschłe czy nieuprzejme, nawet pomimo tego, że dla pobocznych obserwatorów właśnie tak mogło brzmieć. To jedno słowo nawet trochę ją rozbawiło. Parsknęła ledwie słyszalnie, przebijając się przez łagodne tło wygrywanego, niskich lotów, restauracyjnego jazzu.
—
Pracujesz — powtórzyła za nim, zanim uniosła szklankę do ust, upijając kolejny łyk alkoholu. Przejście do porządku dziennego było dla niego tak proste? Przechyliła głowę na bok, podpierając ją na ręce, uważnym, ale pozbawionym fascynacji spojrzeniem obejmując jego profil. Na pewno to było tak łatwe? Wiedziała, że nie. Chciała wierzyć, że nie — że taki był, że harmonia jaką wokół siebie budował była tylko twarzą, jaką pokazywał światu, wypracowaną przez dyscyplinę w domu i w wojsku, a że w głębi duszy, głęboko ukryte, znajdował w sobie pokłady żalu, tęsknoty, że z tym samym ciepłem i oddaniem, wspominał jej brata, z jakim myślał o Tess, rodzinie... Myśl, że Nathaniel mógł liczyć się dla kogoś w ten właśnie sposób, pokrzepiała ją, nie odejmowała jej nieszczęścia, ale stwarzała je mniej dojmującym.
—
Popełniasz czasem błędy, kapitanie?
Zwyczajowo zwrot nacechowałaby uszczypliwością, ale tym razem jego wojskowa ranga zdawała się być wypowiedziana prawie ciepło. Przyjacielsko. Prawie, bo oboje wiedzieli, że zawsze byli bardziej znajomymi niż przyjaciółmi, członkami skoligaconych rodzin, odnoszącymi się do siebie z szacunkiem i zrozumieniem, kiedy wymagały tego sytuacje, takie jak ta. Wyjątkowe. Wolałaby, żeby takich w ich życiu nie było już wcale.
A pytała o błędy, bo miała wrażenie, że ona sama w rozgoryczeniu, zbyt szybko wracając do pracy, właśnie te by popełniła — wielkie pomyłki. Dlatego, poniekąd zła na dowódcę za wymuszony na niej urlop, była mu jednocześnie wdzięczna, nie każdy miał szczęście być ze swoim dowódcą w tak dobrych stosunkach. Wiedziała o tym, dlatego tak łatwo złożyła wniosek o urlop okolicznościowy, ale teraz... teraz, kiedy stała przed wizją posiadania zbyt dużej ilości wolnego czasu, nie była pewna słusznego wyboru. Ani powrót do pracy, ani kilka dni przerwy, nie było dobrym rozwiązaniem.
Myśli krążyły jej teraz w różne, niewygodne strefy. Jedną z nich był On, jej były mąż. Nie kontrolowała podświadomości, mogła jedynie spychać te myśli na bok, co też spróbowała zrobić. Na krótko, bo zaraz wróciły do niej wraz z pytaniem Ephraima.
Założyła, że nie pytał o rzeczy proste. Miłość. Bezpieczeństwo. Pożądanie. To były proste odpowiedzi, a on nie był prostym facetem, więc tylko zgadywała, że to pytanie miało głębszy sens. Dlaczego On? Dlaczego nie ktoś inny? Miłość, seks, który zachodzi w pamięć i ciepło dłoni mógł jej dać każdy. A co dał jej On konkretnie?
—
Z takich samych powodów jak wszyscy — wróciła uwagą do dna swojej szklaneczki, rozlewając w niej alkohol po dolnej części szkła.
—
Jest osobą, przy której... mogłam odpowiedzieć na to pytanie.
Przy której mogła czuć się słabo, przy której czuła się dobrze ze swoimi słabościami i z którą mogła być całkowicie szczera. Ephraim z drugiej strony... była tak zamknięty, że nawet pomimo, że czasem czuła w nim zrozumienie, nie mogła mu ufać, ponieważ on wyraźnie podkreślał, że nie może ufać jej. Z czasem uczyła się, że te przelotne myśli poczucia bezpieczeństwa i pojednania zawdzięczali raczej podobnemu wychowaniu, niż swojej pracy. Jego pracy. On sam nigdy nie pozwolił jej się przed sobą otworzyć. Zapobiegawczo wyznaczał jej twarde granice, nie dając jej nawet się zastanowić, czy chciała je przekroczyć, a ona nigdy tego nie podważyła. Był przyjacielem jej brata, więc ta prostota zdawała się wtedy wygodna. Teraz?
Teraz sama potrzebowała przyjaciela, a udała się na drinka z kimś tak oderwanym i odseparowanym, że chociaż jego spokój przez chwilę był uspokajający, teraz uderzył ją chłodem i poczuciem osamotnienia. Pomimo, że siedział zaraz obok, jego obecność tylko potęgowała to uczucie. Wręcz czuła, jak zaciska się jej gardło, powstrzymuje łzy, przezornie nawet obróciła głowę, ale oprócz zaciśniętej krtani i napiętej żuchwy, nie pozwoliła sobie na więcej rozchwiania.
—
Wiesz... — zaczęła, wahając się tylko chwilę, ale ostatecznie zapiła gorycz końcówką alkoholu i dokończyła myśl —
... nie musisz dziś tu być. Ze mną.
Na pewno miał swoje powody, żeby się zgodzić jej towarzyszyć, ale jeśli poczucie obowiązku było jednym z nich, zwalniała go z tej odpowiedzialności. Ona z kolei czuła, że on sam wcale nie potrzebuje jej towarzystwa, ale oczywiście mogła się mylić. Powróciła z wolna spojrzeniem w jego kierunku, a raczej powłóczyła nim w tamtą stronę i uśmiechnęła się absolutnie nieszczerze, ale w dobrej intencji...
—
Jestem już dużą dziewczynką.
Znaczy, sugerowała, że jeśli ją zostawi, raczej nie zaleje się w trupa.
Ephraim Burnett