lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
001.


Na dworze panował już półmrok. Księżyc wyłonił się zza horyzontu, oświetlając chłodnym blaskiem panoramę Lorne, układając świat do snu. Zwierzęta zdawały się pochować w swoich norach, dzieci kończyły wieczorną dobranockę, sklepy zamykały się na cztery spusty, a Kevin Fisher kroczył dzielnie z piwem w jednej dłoni i delikatną dłonią splecioną z jego palcami w drugiej.
Serce biło mu szybko, kiedy silnym ramieniem odsuwał wielkie gąszcza, przedzierając się przez niewielki lasek, zaledwie kilkanaście metrów od ogniska, na którym się poznali.
Jasne, że wierze w duchy, rzucił luźno, gdy popijając kolejnego browara, dosiadł się do niewielkiej grupki dziewczyn, ewidentnie pobudzonych konwersacją. A potem jedynie wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła i wbijając spojrzenie w dwóch debili, wkładających do ogniska cholerny fotel, nie zdając sobie nawet sprawy, że jego wypowiedź pobudziła jednak jedno, samotne serce. Włosy miała krótkie, sięgające ledwo co do wysokości ramion, a oczy niebiesko-zielone, jak czysty ocean, w którym dno okryte jest piaskiem, odbijającym się w tafli wody prawdziwym turkusem.
Śliczna, pomyślał, gdy w końcu nawiązali kontakt wzrokowy. A potem uśmiechnął się jeszcze szeroko i przysunął nieco bliżej, przejmując rozmowę. Sam nie pamiętał ile dokładnie tak przesiedzieli, jednak gdy z transu rozmowy wybiło ich głośne zamieszanie, zorientowali się, że byli kompletnie sami, zamknięci w swojej własnej, prywatnej bańce.
Dasz się pocałować?, spytał po jakimś czasie, gdy migotała rzęsami, wodząc spojrzeniem pomiędzy linią wzroku a jego ustami, dłoń zaciskając na jego kolanie. Nie tutaj, odpowiedziała chichocząc, a Fisher z jakiegoś powodu uznał to za najbardziej uroczą rzecz na jebanym świecie. Nie myśląc już więcej, złapał za kościsty nadgarstek i z wielkim uśmiechem zaprosił ją w głąb lasu na chwilę prywatności.
Biegli przez krótki moment naładowani adrenaliną, a potem z nienacka przyciągnął ją do siebie i pocałował, smakując połączenie gorzkiego piwa ze słodkimi piankami z ogniska. Palce wplótł w jej bujne włosy, opierając kciuk na rozgrzanym policzku, nawet nie przypuszczając, że ta noc mogła skończyć się aż tak dobrze.
A potem znowu szli w głąb, dosłuchując się szumu morza i przystając co chwila, by posmakować się na nowo.
Patrz, świetlik! — mruknął podekscytowany, wskazując palcem na niewielkie źródło światła, przemieszczające się tylko sobie znaną trasą. — Łapiemy? — ostawił piwo, opierając już prawie pustą puszkę o pień drzewa, by już po chwili dołączyć do Tate w istnym szaleństwie. — Jeszcze tylko największy z nich został — i nim dziewczyna zdążyła się odwrócić, Kevin już trzymał ją w biodrach, podrzucając do góry i niekontrolowanie kręcąc się w lewo i prawo, by już po chwili oprzeć ją o jedno z drzew i złożyć na ciepłych ustach czuły pocałunek, wolną dłonią wędrując pod koszulkę.
I nagle coś strzeliło.
Gałąź?
Słyszałaś to? — zamarł na moment, spoglądając w oświetlone blaskiem księżyca oczy. Nie byli sami?

Tate Callaway
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
01.


Ogniska miały swój niepowtarzalny urok, szczególnie te o zmroku, z dala od miejskiego zgiełku. Tate niestraszne było robactwo, ani smród przesiąkniętych dymem ubrań, więc ochoczo przyjęła zaproszenie znajomych, którzy organizowali posiadówkę na skraju deszczowych lasów. Jedyne, czego jej brakowało, to klimatycznych opowieści o duchach albo próby wywołania jednego z nich. Takie wydarzenia sprzyjały magii i czarom, ale nikt nie poparł jej nieśmiałego pomysły, choć starała się poruszyć temat przywołania zagubionych dusz między tematem przypalonych kiełbasek, a przeskakiwaniem przez płomień ogniska.
Dobrze pamięta moment, w którym jej oczy spojrzały się ze spojrzeniem chłopaka o bujnej fryzurze. Wyglądał jak z reklamy szamponów do włosów i Tate natychmiast poczuła niedopartą chęć, żeby wpleść w nie palce i sprawdzić ich poziom miękkości. A z racji tego, że nawiązywanie nowych znajomości przychodziło jej z ogromną łatwością, już po chwili przedzierali się z chłopakiem przez gęstwinę, licząc na chwilę prywatności.
Jego natarczywe usta smakowały papierosami, a szyja pachniała wodą kolońską, której woń ciągnął się za nimi przez cały las, a te gonitwę w zaroślach co jakiś czas przerywali kolejnymi pocałunkami. Albo po to, żeby połamać świetliki, więc Tate wyciągała dłonie ku migoczącym światełkom, szczelnie skrywając owady między palcami.
- Przydałby się jakiś słoik - rzuciła bardziej do siebie niż do chłopaka. Nie znała nawet jego imienia, jednak to nie przeszkodziło jej w rzuceniu się w wir dobrej zabawy wieczorową porą. Niezobowiązujące buziaki, łapanie za rączkę, macanie się po odsłoniętych dekoltach. - Hej! - mruknęła z lekką urazą, bo przez to przyciśnięcie do drzewa wypuściła z rąk wszystkie świetliki. Chwilowe oburzenie szybko przeistoczyło się w chichot przerywany kolejnymi całusami, a te z kolei skończyły się wraz z kolejnym, zdezorientowanym pytaniem.
Wprawdzie Tate usłyszała dźwięk łamiącej się gałęzi, ale nie potraktowała tego poważnie. Byli w lesie, tutaj natura żyła własnym życiem, a każdy odgłos budził podejrzenie.
- Pewnie jakieś zwierzę - mruknęła wprost w kącik jego ust, ale trzaski nasilały się, zupełnie jakby ktoś kroczył w ich stronę. - Cholera - odsunęła się od chłopaka i automatycznie schyliła się po duży badyl, który plątał jej się pod nogami. Tak na wszelki wypadek, w ramach samoobrony. Nie sądziła, żeby mogła liczyć na dopiero co poznanego kolesia i podejrzewała, że jakby przyszło co do czego, to czmychnie gdzieś w gęstwinę i tyle będzie z niego pożytku. - Lepiej się cofnij - tylko ona z ich dwójki miała jakąkolwiek broń, więc była skłonna wybawić go z opresji, zanim ten dostałby od kogoś (albo czegoś!) po głowie.

Kevin Fisher
sumienny żółwik
-
lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Na co dzień nie bał się lasu. Sam przecież wychowywał się w niewielkim domku na przedmieściach, z którego bliżej było do dzikich terenów i gąszczy, niż zgiełku miasta. Od małego biegał po drzewach, skradał się po krzakach i skakał po gałęziach. Rozumiał, że w takim miejscach naturą rządziła się swoimi prawami, jednak coś w ten całej sytuacji ewidentnie mu nie pasowało.
Z początku nie potrafił ocenić, co stanowiło problem. Czy były to nagłe, nasilające się pęknięcia, dziwna woń unosząca się w powietrzu, czy może wysoki cień wyłaniający się zza drzew, gdzieś w ciemnościach, jednak wiedział jedno - nie było to zwierzę.
Drapieżniki i inne żyjące istoty miały to do siebie, że to potencjalnego celu (a takim przecież w teorii byli, bo zdecydowanie dało ich się usłyszeć) podchodziły powoli. Krok za krokiem zbliżając się, badając teren, bardzo ostrożnie, gdzie te, którymi oni byli świadkami były chaotyczne, nieprzemyślane, za szybkie.
To nie zwierze — stwierdził w jednej chwili, zaniżając tonu. — Schowaj się za mną — wykonał niewielki gest ręką, zapraszając za swoje plecy, w tym samym czasie przybierając pozycję z przykucu. Zmrużył delikatnie oczy, jakby to miało pomóc wyostrzyć jego sokoli wzrok i chowając się za wielkim pniem drzewa (przy którym jeszcze chwile temu lecieli w ślinę), przyglądał się całej sytuacji. Coś ewidentnie zbliżało się w ich stronę.
Czy był gotowy zginać? Zdecydowanie nie. Miał doskonałą świadomość, że ledwo co doświadczył życia. W końcu najpiękniejsze lata młodości przesiedział w szpitalnych korytarzach, wyczekując przebudzenia brata, a potem z narzuconą przeprowadzką musiał zacząć wszystko na nowo. Tak wiele jeszcze nie zdążył zrobić, tyle marzeń spełnić, tyle celów osiągnąć (jak na przykład wybekać cały alfabet lub pokazać przyrodzenie w narodowej telewizji). Nie mógł jeszcze umierać. To nie była jego pora.
Dobra słuchaj — wyszeptał po chwili namysłu, gotowy zdradzić najnowszy plan działania. — Na mój znak rzucasz tym badylem prosto przed siebie, a potem biegniesz ile sił w nogach. Okej? — powoli przykucnął tuż przy podłodze, wyszukując najbardziej kanciasty kamień, jaki był pod ręką, po czym wyczekał na potwierdzenie ze strony Tate. To musiała być praca zespołowa, inaczej cały plan poszedłby się jebać.
Ciemna plama rosnęła w oczach, z każdą sekundą przybierając co raz to bardziej człowieczy kształt. Kevin przełknął głośno ślinę, zaciskając kawałek głazu, uważnie obserwując przerażającą postać. Drugą ręką mimowolnie i tylko na krótką chwilę, odszukał delikatną skórę Tate i zacisnął palce na jej nadgarstku dodając otuchy nie tylko jej ale i sobie samemu, tym samym nawołując do pełnej gotowości.
Wiatr przybierał na sile, porywając liście, a blask księżyca przedzierał się przez ruchome gałęzie. Postać podeszła do miejsca, w którym ówcześnie łapali świetliki, po czym wydawało się, jakby schyliła się do pustej butelki do browarze Kevina. Było to zaledwie kilka kroków od nich, dlatego chłopak nie czekając ani chwili dłużej, cisnął kamienień prosto przed siebie, zaklinając życie. Pech chciał, że cela to miał on wyjątkowo słabego, dlatego zamiast w mordercę prawił w szklaną butelkę, która rozprysnęła w drobny mak, strzelając na strony kawałkami szkła. Jeden z nich musiał trafić prosto w niego, bo odskoczył do tyłu, jęcząc gardłowo.
AAA TERAAAAZ — nawołał do ponownego ataku, by już w następnej sekundzie, kawałek brązowej gałązki przemknął obok jego twarzy, o dziwo trafiając prosto w osobnika. Ciało padło na ziemie, jak świeżo upolowana zwierzyna, a świat na moment zdawał się stanąć w miejscu. I co, to tyle?

Tate Callaway
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
Odgłosy natury, dziwne hałasy, bliżej niezidentyfikowane dźwięki - to wszystko nie było jej obce. Wychowała się i do tej pory mieszkała na farmie, dlatego biegała po lesie, w polu pszenicy i między winoroślami odkąd tylko nauczyła się stawiać pierwsze kroki.
Nie bała się, chociaż może powinna. Bo co, jeżeli w pobliżu czaił się ktoś, a nie co? Co, jeśli ten ktoś chciał ich napaść i zamordować? Udusić i pociachać na małe kawałeczki? Albo zadźgać, a ciała zawiesić na gałęzi drzewa, pod którym się całowali? Tate miała tendencje do wyolbrzymiania, ale teraz nie towarzyszyło jej żadne złe przeczucie.
Przykucnęła za chłopakiem, opierając rękę na jego plecach i rozejrzała się dookoła jasnymi oczami dawno przyzwyczajonymi do panującej ciemności. Niczego nie dostrzegła. Ani nikogo. Mimo to dokładnie słyszała kroki, które zbliżały się w ich kierunku.
- Rzucam i biegnę - przytaknęła z nadzieją, że chłopak planuje zrobić to samo. Cała operacja nie wydawała się zbyt skomplikowana, po prostu tym sposobem mieli zyskać trochę czasu na ucieczkę.
Wraz z kolejnym odgłosem łamanych pod stopami gałęzi, na horyzoncie pojawiła się rozmazana sylwetka, która z każdą chwilą przybierała wyraźniejszy kształt. A potem po lesie rozniosło się echo gardłowego krzyku, poprzedzone brzdękiem roztrzaskanego szkła; kamień ściskany przez chłopaka trącił butelkę, a jej odłamki musiały trafić w stojącego przed nimi mężczyznę.
Niewiele myśląc, po zagrzewającym do walki okrzyku, Tate zerwała się na równe nogi i wymierzyła w chwiejącą się postać solidnym badylem, zdając mu cios prosto w głowę. Nawet nie miała pojęcia, że posiada aż tyle siły, bo jej uderzenie unicestwiło napastnika i ten padł w krzaki jak długi.
- Ej, dobra robota - pochwaliła chłopaka obok, po czym z zadowoloną miną zbiła z nim żółwia. Nie miała jeszcze świadomości tego, do czego właśnie się przyczynili. - Ty tam! - zawołała w stronę zarośli. - Zostaw nas w spokoju, bo inaczej czeka cię powtórka z rozrywki! - zagroziła poważnie, ale w głębi liczyła na to, że facet odczepi się i oddali w przeciwnym kierunku.
Ale on ani drgnął. Leżał w tych krzaczorach i nie wyglądał na skorego do podniesienia się z zamszonej powierzchni. Czyżby uciął sobie krótką drzemkę?
Tate zacisnęła palce na ramieniu towarzyszącego jej chłopaka i zaczęła powoli stąpać w stronę wystających zza zarośli nóg.
- Złap za jedną - poleciła, a gdy ten chwycił drugą kończynę, wyciągnęli bezwładne ciało. Dopiero teraz mogli lepiej przyjrzeć się jego bladej twarzy - oczy mężczyzny były szeroko otwarte, a w świetle księżyca, którego blask przedzierał się przez korony drzew, dało się dostrzec krew ściekającą z jego szyi krew i tkwiący w niej odłamek szkła, który najwyraźniej musiał przeciąć tętnice. Z kolei na skroni widniał dużych rozmiarów krwiak. W powietrzu unosił się odór alkoholu, a leżący na ziemi człowiek zdawał się wpatrywać w nich, gdziekolwiek by nie stanęli. - Jezu - Callaway machinalnie cofnęła się, jeszcze mocniej zaciskając palce na ramieniu chłopaka. - Zabiliśmy go! - odwróciła się na pięcie i spojrzała towarzyszowi prosto w ślepia. - Słyszysz? Zabiliśmy go na śmierć! - panika wdarła się w jej głos, ale chyba nie było się czemu dziwić, skoro mieli pod nogami najprawdziwsze zwłoki jakiegoś pijaczyny. Owszem, Tate obcowała ze zmarłymi, ale tylko z ich duszami, a nie ciałami.

Kevin Fisher
sumienny żółwik
-
lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wszystko działo się zastraszająco szybkim tempie: w jednej chwili Kevin rzucał kamieniem (niecelnie) prosto w butelkę, w drugiej nakazywał Tate na kolejny atak, w kolejnej drapał się po najnowszym ugryzieniu na szyi (pewnie komar morderca), by już po chwili, móc przyglądać się lezącej na wznak ciemnej postaci.
Plan był prosty: mieli uciekać. Odwrócić się na pięcie i spierdalać gdzie pieprz rośnie, jak najdalej od tego mordercy, jak najdalej od niebezpieczeństwa, a potem zapewne znaleźć sobie jakąś nową miejscówkę na obściskiwanie się. Proste? No chyba jednak nie, bo Tate zamiast spierdalać zdecydowała się na przedłużone spojrzenia i co gorsza.. PODEJŚCIE W KIERUNKU ZBRODNIARZA. Kevin przełknął głośno ślinę.
Hej, ty! Co robisz?! Zwariowałaś? — otworzył szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć, co właśnie się odpierdalało. — Mieliśmy wiać, Tate, do cholery! — tupnął nogą, niczym mały dzieciak w supermarkecie, któremu matka nie chce kupić tego jednego cukierka ze stoiska ze słodyczami. Nie był gotowy umierać. Ba, nie szczególnie mu się do tego paliło, a takie podchodzenie do potencjalnej śmierci wcale nie przypadło mu do gustu. Finalnie jednak zbliżył się nieco na słowa towarzyszki, po chwili sam stwierdzając, że chyba faktycznie, postać zdawała się zasnąć w tych gęstych krzaczorach. Dziwne, pomyślał, mrużąc powoli oczy.
Może się po prostu zmęczył? — zarzucił potencjalnym wyjaśnieniem, mając szczerą nadzieję, że takowe usatysfakcjonuje Tate i czym prędzej będą mogli spierdalać gdzie pieprz rośnie. Ale nie, przecież to byłoby kurwa za proste. Złapał jej pełne politowania spojrzenie i z głośnym westchnięciem w końcu dał za wygraną. — Eh, Kurwa. Niech będzie — firmowo przewrócił oczami, po czym podszedł do dziewczyny i z wielką (ale to kurwa turbo wielką) niechęcią złapał za leżącą bezwładnie kończynę. Mimowolnie skrzywił się na dziwny zapach. Jak można było łatwo się domyślić, podmiot uwagi zapewne nie brał prysznica od dwa tysiące czternastego, albo i jeszcze dłużej! Ohyda.
Naprawdę musimy to robić? Przecież na pewno nic mu nie jest, tacy ludzie są kurwa niezniszczalni. Kiedyś miałem kumpla, który po… — zakręcił się w swojej historii, jednak nie dane mu było do kończyć, kiedy w eter wybrzmiał przerażony głos Tate. Kevin niczym ostatni panikarz, oczywiście czym prędzej upuścił łydkę, za którą jeszcze przed chwilą ciągnął, po czym sam mimowolnie pisnął, natychmiastowo odchrząkując, tak dla niepoznaki.
Kurwa. Czy faktycznie mogli kogoś ZABIĆ? Niechętnie spojrzał w dół. Niestety, krew była widoczna nawet w nocy, a latka piersiowa była spokojna niczym snajper, wymierzając morderczy strzał. Tata miała racje: facet był kurwa martwy.
Ja jebie… — rozłożył ręce w niedowierzaniu, po czym nerwowo przeczesał rozjebaną fryzurę. — Jaciesz pierdole… Zabiłaś go. Zabiłaś go, Tate! Tym.. tym.. Tym swoim uderzeniem, to na pewno od tego kurwa wziął i umarł!!!!! Ja to nawet nie trafiłem w niego tylko w butelkę. To nie tak, że nie mam cela, po prostu chciałem go tylko przestraszyć, ale w sumie potem ta butelka się wzięła rozwaliła i nawet ma tutaj kawałek w lewym oku i O JEZU ALE Z TEGO PŁYNIE KREW. Czyli, że ja też go zabiłem? Też jestem współwinny? Też pójdę do więzienia? — poniosła go panika. Łaził tu i z powrotem, co chwile przykucając lub opierając się o przypadkowe drzewo, tak by zaciągnąć do płuc nieco powietrza. NO PRZECIEŻ TUTAJ NA ZIEMI LEŻAŁ TRUP. PRAWDZIWY KURWA TRUP. Zrobiło mu się niedobrze. Przystanął energicznie, po czym podniósł wzrok na Tate.
Musimy go ukryć — minę miał poważną, a na dźwięk własnego głosu, włosy na plecach stanęły mu dęba. — Nie mogę zgnić w wiezieniu. Trzeba coś z nim zrobić. Kurwa, kurwa, kurwa, nie wiem. Zakopać albo SPALIĆ. Może spalić? Masz ognia? — ewidentnie i doszczętnie popierdoliło mu się w głowie.

Tate Callaway
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
Działała w obronie własnej, okej? To wcale nie jej wina, że nie zdążyła tego przemyśleć, ale nie miała na to czasu, bo ktoś czaił się w pobliżu i czyhał na ich życie. No dobrze, wcale nie było powiedziane, że facet będzie chciał zrobić im krzywdę, ale z drugiej strony nie powinien tak w ciemnościach nachodzić ludzi i przyprawiać ich o zawał serca!
Leżący jak kłoda gość cuchnął niemiłosiernie, a ten odór przypominał mieszankę alkoholu, moczu i zgniłego sera. Aż dziwne, że nie wyczuli go wcześniej, zanim wszedł do lasu i zaczął przedzierać się przez gęstwiny. Może wtedy zdołaliby uniknąć tego jakże nieszczęśliwego wypadku.
- Ja go zabiła?! - odwróciła się na pięcie do towarzyszącego jej chłopaka. - Tylko przypomnę, że to ty rzuciłeś w niego kamieniem i rozbiłeś butelkę, której odłamek wbił się dokładnie tutaj - w tym miejscu Tate wskazała palcem w szyję, w której tkwił kawałek szkła. Jak nic przeciął tętnicę i facet wykrwawił się w mgnieniu oka. Oczywiście dodatkowe uderzenie w głowę tylko przyśpieszyło cały proces, ale nie było żadnych wątpliwości co do tego, że facet był martwy. Martwiutki.
Obarczał ją winą, a tak naprawdę był takim samym mordercą, co ona. Jednak na razie do Callaway nie docierał fakt, że rzeczywiście mogłaby kogoś pozbawić życia, nie wspominając już o konsekwencjach tego haniebnego czynu. Tate naprawdę nie chciała nikogo skrzywdzić. Serio. Kontaktowała się ze zmarłymi, ale nie doprowadzała ich wcześniej do stanu martwości. To był wypadek, nikt nie chciał nikogo zabić na śmierć.
Widząc, że chłopak zaczął siać panikę, pomachała mu rękami przed twarzą.
- Uspokój się... - urwała, bo nagle zdała sobie sprawę, że nie miała pojęcia, jak się do niego zwracać. - Jak masz właściwie na imię? - zapomniała? Nie zdążyła zapytać? No nic, mieli zwłoki do ukrycia, na pewno zdołają się przez ten czas lepiej poznać i albo połączy ich wielka miłość, albo doszczętna nienawiści. Siedzieli w tym razem, jeżeli chłopak, z którym kilka chwil temu wymieniała ślinę będzie chciał ją wydać policji, pociągnie do za sobą na dno.
Faktycznie szanownym pan menel miał odłamki szklanej butelki nie tylko w tętnicy szyjnej, ale również w oku. I policzku. Nawet jakaś drobinka wbiła mu się w uchu, więc wyglądał bardzo szykownie.
- Nikt nie pójdzie do więzienia - jego spanikowany głos wcale jej w niczym nie pomagał. Krążyła w tę i z powrotem, co jakiś czas rzucając strumień światła latarki z telefonu na jeszcze ciepłe zwłoki. - Chryste, a jeśli jednak pójdziemy i dostaniemy dożywocie? Albo, co gorsza, karę śmierci? - szybko udzieliło jej się zdenerwowanie chłopaka, ale nie mogła sobie pozwolić na przerażenie, dlatego przystanęła w miejscu i kilkakrotnie uderzyła się w twarz. - Weź się w garść, Tate - skarciła samą siebie i znów spojrzała w kierunku zwłok.
Miał rację. Musieli się ich pozbyć. Musieli je ukryć na wieczne nieodnalezienie.
- Czy ty masz pojęcie, ile palą się ludzkie zwłoki? - widać, że chłopaczyna niewiele miał do czynienia ze zwłokami. - Musielibyśmy znaleźć piec krematoryjny. Masz piec krematoryjny? - ironizowała, co zawsze działo się, gdy zaczynała tracić grunt pod nogami. Jedno było pewne - nie mogli tutaj zostać i nie mogli zostawić w tym miejscu truposza - menela.

Kevin Fisher
sumienny żółwik
-
lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
No dobra, dobra — może faktycznie miała trochę racji. Razem go zabili. Przecież jego odłamki butelki też ewidentnie wyrządziły konkretne szody i nie ma to tamto, jakby na to nie spojrzeć - był współwinny. Spuścił wzrok na trupa, przyglądając się przeźroczystemu odłamkowi, wbitemu prosto w oko mężczyzny. Yup, na pewno był współwinny. Nieprzyjemny dreszcze przebiegł wzdłuż kręgosłupa, przyprawiając o gęsią skórkę. No i co oni teraz zrobią? Czy ich życie właśnie zostało przekreślone przez los i już teraz na wieki będą prześladować ich wyrzuty sumienia w postaci flashbacków jak w tych wszystkich filmach i serialach? Przecież zawsze to się zdarzało. W każdym zasranym przypadku. Grupa nastolatków zabijała kogoś, a potem było już tylko gorzej. Jeszcze był biedy w przypadku filmów, bo szybko się kończyły, ale seriale? Kurwa serialowe przypadki czasami ciągnęły się SEZONAMI. A Kevin bardzo nie chciał, by sytuacja, w której się znaleźli prześladowała i jego (a przynajmniej aż w takim stopniu, duh). Już miał rozpocząć kolejną fazę paniki,
Co? — głos Tate wyrwał go z (jakże istotnych) przemyśleń. — Kto ma imię? Moje imię? — spojrzał na nią ja na debila, po czym szybko uświadomił sobie, że to on jest większym jełopem. — no Kevin. Ja Kevin, ty Tate — wykonał gest prosto z Tarzana, podchodząc bliżej swojej Jane i wyciągając wskazujący palec dopasował im imiona. Koniec świata. Jak widać cała ta sytuacja kompletnie odebrała im obu możliwość trzeźwego myślenia, zapędzając umysły jakaś jebaną czarną dziurę. W sumie, o czym to oni… a tak, TRUP! Podskoczył delikatnie, przypominając sobie o obecności nieboszczyka tuż pod własnymi nogami, po czym spojrzał wymownie na Tate.
Jezu zróbmy z nim coś w końcu — poczuł jak pyszny makaron z kurczakiem w sosie śmietankowym, który wciął ze smakiem w południe, teraz podchodzi mu do samiuśkiego gardła. Miał wrażenie, że jeszcze trochę i się cały weźmie obrzyga. Tak po prostu zabełta wszystko dookoła, wliczając w to też (wciąż ładną) Tate.
He? — wykrzywił się na jej pytanie, otwierając oczy szerzej niż pozwalały na to prawa fizyki. — Czy mam co? Piec krematoryjny? — no chyba baba zwariowała. Już do reszty oszalała. Popatrzył na nią jak na debila, po czym złapał się po kieszeniach. — Tak na pewno gdzieś tu kurwa jest, dałbym sobie rękę uciąć, że dzisiaj rano wsadzałem go do PIEPRZONYCH SPODNI! — krzyknął na końcu, pozwalając by nerwy nieco opuściły wnętrzności i wyszły na światło dzienne. — Oczywiście, że nie mam. Co ty myślisz, że kim ja jestem? GRABARZEM? — buchnął urażony, chociaż już po chwili spuścił z tonu dodając nieco ciszej — To znaczy pracuje w zakładzie pogrzebowym, ale tylko na karawanie! — obronił się, a następnie z ewidentnym zrezygnowaniem spuścił wzrok na Boba (bo tak go sobie właśnie nazwał).
— Musimy zdecydować co z nim robimy — szturchnął nowego kumpla nogą, a dłoń, która jeszcze przed chwilką leżała na martwym brzuchu, zsunęła się, obijając o resztki szkła. Kevin podskoczył szczerze obsrany. — I musimy to zrobić szybko, bo jeszcze trochę i jego duch tu wróci i będzie nas nawiedzać. Dobra pani mądra, jaki plan? Może by go po prostu zakopać? Tylko skąd wziąć łopatę…

Tate Callaway
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
To był pieprzony wypadek, przecież żadne z nich nie planowało żadnego rozlewu krwi. Odeszli od ogniska tylko na chwilę, mieli przejść się na spacer, całować w blasku księżyca i może skoczyć na szybki numerek w krzaki, ale na tej liście atrakcji nie było wzmianki o zabijaniu. A przynajmniej nie przypominała sobie, żeby chłopak zapytał ją czy miałaby ochotę kogoś zamordować. Owszem, pamiętała pytanie o pocałunek, ale nie chciała robić tego na oczach wszystkich zgromadzonych, bo nie miała już szesnastu lat, ale nic poza tym.
- Dobra, Kevin - stanęła naprzeciwko gościa, bo któreś z nich musiało się w końcu opamiętać, a panika w niczym nie pomagała. - Musimy na spokojnie zastanowić się, co zrobić dalej. Skoro nie masz pieca krematoryjnego, a szkoda, to chyba nie pozostaje nam nic innego, jak zakopać ciało. A może po prostu zgłosimy to na policję? Powiem, że facet nas napadł i działaliśmy w samoobronie? - zapytała bardziej siebie niż jego, myśląc zdecydowanie za głośno. Szybko jednak pokręciła głową, finalnie wybijając sobie z głowy ten jakże niedorzeczny pomysł. - Zastanówmy się - krążyła w tę i z powrotem, co jakiś czas szturchając butem nieboszczyka, jakby chciała się upewnić, że ten faktycznie naprawdę umarł. Umarł, co do tego nie było akurat żadnej wątpliwości. Był sztywniutki, a jego oczy wciąż były szeroko otwarte i gapiły się na Tate, kiedy ta ponownie próbowała go okrążyć.
Ostatecznie ze zrezygnowanie usiadła na mchu i poklepała miejsce obok się, proponując Kevinowi, żeby do niej dołączył, bo trząsł się jak rozdygotana galaretka, a to sprawiało, że Callaway za nic w świecie nie umiała się skupić. Mało tego, jego zachowanie odbijało się na niej i im bardziej chłopak panikował, tym bardziej w szatynce wzrastało przerażenie. Szkoda tylko, że trup leżał sobie beztrosko i czilował w najlepsze, a oni mieli przez niego głowę pełną zmartwień.
- Czekaj, mówisz, że pracujesz w zakładzie pogrzebowym? - Tate dostała nagłego olśnienia; zrobiła wielkie oczy, prawie tak wielkie jak nieżyjący ziomek i popatrzyła na Kevina z wysoko uniesionymi brwiami. - Czyli masz dostęp do łopaty. Mało tego, masz duży samochód w którym będziemy mogli przewieźć ciało! - aż przyklasnęła w dłonie, dumna ze swojego pomysłu. - Ja mam farmerską ciężarówkę, ale chyba karawan wzbudzi mniej podejrzeń, nie? Jakby nie patrzeć, odpowiedni facet na odpowiednim stanowisku - wskazała podbródkiem na ich ulubionego umarlaka. Zaraz, czy oni właśnie mieli jeden problem z głowy? Pozostawała jeszcze skonfiskowania narzędzi i znalezienie odpowiedniej miejscówki z dala od miejsca zbrodni, bo pochowanie go w tym samym, według Tate, zwiastowało pecha. A że była przesądna do granic możliwości, nie chciała kusić losu.

Kevin Fisher
sumienny żółwik
-
lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
No chyba cię popierdoliło — skwitował, wchodząc jej w pół słowa. Jaja sobie robiła? DZOWNIĆ NA POLICJE? Kurwa, to nawet on nie był na tyle nieogarnięty, żeby w ogóle rozważyć taką możliwość. Przecież wiadomo, że nimi nie było dyskusji i ewentualnego tłumaczenia własnej niewinności. Na pewno z góry wzięliby ich za morderców, szczególnie, że nie trzeba było być jebaniutim Sherlockiem, by stwierdzić, co było powodem śmierci nieboszczyka i zlokalizować przedmioty, które były całe w ich odciskach! Nie nie nie nie, żadnej policji. Pokiwał głową, rozczochrując sobie włosy jeszcze bardziej, po czym zarzucił słonie na biodra i udał się w ślady Tate. Chodził za nią w kółko, pogrążając się w wielkim zamyśleniu, do momentu, w którym ta odwróciła się z impetem, a Kevin niekontrolowanie złapał ją w ramiona. No, może gdyby nie okoliczności, wyklułby się z tego całkiem romantyczny pocałunek. Jednak ciężko było w tamtym momencie myśleć o buziakach, bo przecież tuż obok prawej nogi miał jebanego TRUPA. Przytrzymał ją jednak chwile dłużej, dodając wzajemnej otuchy i wsłuchał uważnie w proponowany plan działania.
No pracuje — przytaknął, potwierdzając, że jeździ karawanem. — No mam łopatę — dodał. — No mam duży samochód — potwierdził. — No moglibyśmy przewieźć nim ciało — dorzucił już mimowolnie, jednak po chwili szybko się opamiętał i doszło do niego co dziewczyna tym wszystkim insynuowała. Tak moi drodzy, to ten moment, w którym neuroniki w mózgu w końcu się ze sobą połączyły w jedną logiczną całość.
O NIE, NIE MA MOWY — odskoczył jak oparzony, wymierzając w nią paluchem. — Nie ma nawet takiej opcji, przecież to jakieś szaleństwo. PRZEWOZIĆ TRUPA? KARAWANEM? W ŚRODKU NOCY? W DODATKU PO ALKOHOLU? — wymieniał wszystkie niedorzeczności, jedna po drugiej, kręcąc energicznie głową i w tym samym czasie uświadamiając sobie, że w sumie tak na dobrą sprawę nie mają innego wyjścia. Jeśli zostawią go tutaj tak czilującego, ktoś w końcu go znajdzie, a wtedy to już tylko kwestia czasu nim policja zapuka do ich drzwi. — Okej — wypuścił z ust już o trzy tony spokojniej ku zdziwieniu Tate. No niestety, na tamten moment, było to najlepsze, co mogli zrobić. Teraz to on zaczął krążyć, zastanawiając się jak rozwiązać to wszystko logistycznie.
Dobra — przywołał się do porządku i spojrzał na dziewczynę. — Samochód mam przy zakładzie, to jest jakieś piętnaście minut stad z buta. Pójdziemy tam, zgarniemy sprzęt, no wiesz jakieś łopaty czy coś, weźmiemy furkę i wrócimy tutaj. Tak? — upewnił się, bo szczerze mówiąc to daleko mu było do bycia wielkim mózgiem takich operacji, dlatego wolał dostać chociaż drobne sinienie zgody zanim cokolwiek zaczną czynić. — A i zanim pójdziemy musimy go jakoś przykryć. Czymkolwiek — dodał odwracając się na pięcie i nie czekając ani chwili dłużej, zaczął łamać gałązki z krzaków i obrzucać nim leżącego na wznak trupa. To tak dla niepoznaki! Żeby jeszcze tu był zanim wrócą, nie? — Masz zamiar mi pomóc?

Tate Callaway
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
Dobra, z tą policją to był jednak fatalny pomysł. Totalny niewypał. Nie przemyślała tego zupełnie, więc chyba musiała przyznać Kevinowi rację, że ją popierdoliło. Ale tylko troszeczkę. Z początku wydawało jej się, że zgłoszenie sprawy na policję byłoby najrozsądniejszą opcją, ale towarzyszący jej chłopak szybko sprowadził ją na ziemię. A to sprawiło, że Tate musiała zmierzyć się z wewnętrzną paniką, jednocześnie nie dając niczego po sobie poznać.
- Wypiłam tylko trzy piwa, mogę prowadzić - powiedziała tuż po tym, jak Kevin przestał prawić swoje wywody. Mogła prowadzić. Właśnie to zapamiętała ze wszystkich niebezpieczeństw, które na nich czyhały. Ktoś mógł ich przyłapać, ale co tam, przynajmniej Callaway już dawno wypociła ze strachu spożyte procenty. - Znam dobrą miejscówkę, gdzie będziemy mogli TO zrobić - dodała i wcale nie miała tutaj na myśli słodkie igraszki. Mogliby je kontynuować w najlepsze, gdyby nie ten facet, który zawinął się nogami do tyłu po lekkim uderzeniu i odłamku szkła w szyi. Amator. - Nie mogłam lepiej trafić - dodała, bo jak widać, chłopak był świetnie wyposażony. Może niezupełnie on tylko zakład, dla którego pracował, ale jednak. Bo jeśli Tate trafiłaby na jakiegoś gościa z sanepidu, to jaki miałaby z niego pożytek? Sprawdziłby czystość miejsca zbrodni? Albo co jej po zawodowym kolarzu? Posadziłby ją na ramie od roweru i pomknęliby razem w kierunku zachodzącego słońca? A tak to proszę bardzo, typek śmigał karawaną, dostęp do łopat miał, a i pewnie wyszykowałby nieboszczyka jak szczura na otwarcie kanałów.
- Czym mam go niby przykryć, co? - rozejrzała się wokół i wymownie złapała za swoją kraciastą koszulę, której nie miała zamiaru zdejmować. - Mam się na nim położyć? - wymagano tutaj od niej niezłych cudów, a równie dobrze po prostu mogłaby wywołać ducha Boba i przeprosić go za te całe zamieszanie, odpokutować i obiecać poprawę. - No już, nie irytuj się tak - mruknęła, bo Kevin ewidentnie działał po presją czasu, a przecież każdy wiedział, że jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Tate już niejednokrotnie przejechała się na tym powiedzeniu i wolała działać ostrożnie, bez zbędnego nacisku i ponaglania.
Otoczyła ramionami całą kupę połamanych gałęzi i pożółkłych od słońca liści, po czym niezgrabnie ułożyła wszystko na nieboszczyku, o mało co nie przewracając się o jego nogi.
- Zadowolony? - zerknęła na Kevina, mrużąc przy tym oczy. A niech tylko spróbuje powiedzieć, że w niczym nie pomagała. - Dorzucimy trochę mchu i powinno być w porządku. Nikt o tej porze się tutaj nie kręci - a jednak oni zapuścili się w te rejony, więc każdy innych również mógł. - Połóż te gałęzi i chodźmy. Zanim dojdziemy do miasta to zacznie świtać - i nie czekając na chłopaka, otrzepała ręce z leśnej ściółki i ruszyła w kierunki ścieżki, która miała ich doprowadzić do domu pogrzebowego i okolice cmentarza w Sapphire River. Jedno było pewne - im prędzej tam dotrą, tym szybciej wrócą na miejsce, zapakują Boba do samochodu i udadzą się
na dawno opuszczone okolice Carnelian Land.

Kevin Fisher
sumienny żółwik
-
lorne bay — lorne bay
27 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Księżyc świecił swoim najpiękniejszym blaskiem, kiedy dwójka obsranych po gacie młodych dorosłych przedzierała się wzdłuż lasu, odpychając od siebie wystające z drzew gałęzie, w tym samym czasie próbując nie wdepnąć w większe breję błota. Kevin kroczył pierwszy, Tatę tuż za nim. Niestety, udeptana ścieżka nie była na tyle szeroka, by mogli kroczyć ramię w ramię, trzymać się za ręce i cieszyć chwilą. Również dlatego, że chwila wcale nie była nasiąknięta romantycznością, jakby dla kogoś z boku mogłoby się wydawać. Może i taktycznie zapuścili się w gęste gąszcza na szybki numerek, jednak outcome tego wszystkiego był kompletnie inny i zdecydowanie nie planowany. Jednak co się stało, już nie miało prawa się odstać, a oni musieli działać szybko, by ich karygodny postępek nie został przez nikogo zauważony.
Kevin kroczył w milczeniu, ciężko stawiając nogi, rozważając głęboko o tematach wagi ciężkiej. A mianowicie myślał o nim, myślał o Bobie. Zastanawiał się czy miał rodzinę. Czy gdzieś tam w domku ulepionym z resztek śmietnikowych nie czekała na niego Barbara z gotową kolacją z resztek zajebanych z zaplecza supermarketu. A może miał dziecko, ba, może nawet więcej niż jedno? Bo w końcu z takimi ludźmi to nigdy nie wiadomo, też zapewne mają swoje potrzeby, a wiadomo gumki w ostatnim czasie rownież do najtańszych nie należały. I tak właśnie rozkminiał sobie do momentu, w którym lewa noga nie zahaczyła o wystający korzeń, a ciało utraciło równowagę, wypierdalając się prosto na ryj.
Aj, kurwa — zdążył jedynie krzyknąć, nim Tata również wyjebała się (o niego, tak dla odmiany), na jej szczęście wpadając prosto na Fishera. Przynajmniej zamortyzował nieco ewentualnie szkody. — Ostrożnie, wystarczy nam jut trupów jak na jeden wieczór — rzucił, wypuszczając na twarz delikatny uśmiech, chyba pierwszy odkąd złamali prawo. Pomógł dziewczynie wygramolić się do pionu, po czym sam pozbierał z ziemi cztery litery. Rozejrzał się uważnie.
Teraz chyba w lewo i jak się nie mylę za kilkanaście metro powinniśmy wyjść już przy Sapphire River — może i mózg miał wielkości napuchniętego rodzynka z ulubionego sernika, jednak z orientacją w terenie wcale nie szło mu najgorzej. — Dwie przecznice i będziemy na miejscu — kwikał głową na potwierdzenie bardziej to siebie niż do niej, po czym przyśpieszył kroku już po chwili faktycznie wychodząc na przyjemny do dreptania asfalt.
Dom pogrzebowy The Last Goodbye mieścił się na końcu ulicy, otoczony wysokimi drzewami i niewielkim drewnianym płotkiem, zdobiącym dwupiętrową posiadłość w towarzystwie czarnego karawanu, krzywo zaparkowanego tuż przy podjeździe. Kevin mimowolnie odetchnął z ulgą. Może faktycznie to szaleństwo miało prawo się udać.
Zazwyczaj trzymają zapasowe klucze przy doniczce, o tutaj… — wydukał, gdy już oboje stali przy drzwiach, wsadzając rękę do mokrej ziemi. — I jest! — Machnął srebrnych przyrządem tuż przed oczami dziewczyny. Kolejny krok planu zakończony powodzeniem. Jeszcze trochę i będzie z górki. — Dobra, ja poszukam kluczy do karawanu, a ty zajmij się znalezieniem łopaty. — zarządził, gdy już znaleźli się w środku. — Tam po prawej na końcu korytarza jest kantorek, zazwyczaj w nim trzymają wszystkie narzędzia. Ogarniesz? — niby spytał z troską, a jednak nim ślicznotka zdążyła odpowiedzieć, on już kroczył w stronę biurka, próbując przypomnieć sobie gdzie dokładnie mógł odłożyć kluczyki.

Tate Callaway
powitalny kokos
Kasik#0245
brak multikont
badaczka zjawisk paranormalnych — freelancer
29 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
oj, chłopaku, nie wiesz co tracisz - magnes z Łeby jako pamiątkę z wakacji, hipoteczny kredyt, hot doga ze stacji na kolację, zawsze na szafie trójwarstwowy rumiankowy papier
Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby w takie sytuacji paradować z Kevinem za rękę. Może gdyby nie fakt, że przed momentem zabili człowieka, aura sprzyjałaby bardziej romantycznym nastrojom, ale w tym wypadku nie w głowie jej było splatanie palców dłoni z palcami idącego przed nią mężczyzny, który w dodatku wyrżnął orła, przez co Tate również straciła równowagę i runęła na ziemię. A właściwie na Kevina, który skutecznie zamortyzował upadek, więc nie potłukła się jakoś wybitnie. I dobrze, bo jedyne, czego jej w tym momencie do szczęścia brakowało, to złamana kończyna.
- Żartujesz sobie? - łypnęła na niego spode łba, kiedy oboje już pozbierali się z ziemi. - To ty taranujesz ludzi - nie do końca była to prawda, bo Kevin po prostu przywitał się ze ścieżką własną twarzą, ale jednocześnie zaatakował nogami Callaway, co było równoznaczne z napaścią.
Co jakiś czas przyspieszał, zwalniała, wprawiała nogi w bieg aż w końcu mogła odetchnąć pod domem pogrzebowym, jednak czy z ulgą, to chyba za dużo powiedziane. Mieli wkrótce wrócić po leżące w lesie zwłoki, to chyba nie brzmiało szczególnie optymistycznie i nie wróżyło świetlanej przyszłości.
- Kantorek na końcu korytarza, jasna sprawa - powtórzyła i skinęła głową, chcąc upewnić w przekonaniu Kevina (i chyba samą siebie), że zrozumiała polecenie i zamierza je wykonać z większym lub mniejszym powodzeniem. Jednak nie odważyła się włączyć światła, drogę wolała oświeć sobie strumieniem latarki z telefonu, przez co wnętrze zakład pogrzebowy wyglądał jeszcze bardziej przerażająco. O ile Tate nie ruszały takie rzeczy, bo styczność ze umarłymi (a raczej ich duszami) miała na co dzień, to świadomość, że ktoś w każdej chwili mógł ich nakryć na włamaniu i odkryć ich tajemnicę szczelnie skrywaną w gęstwinie Pearl Lagune.
- Kantorek, narzędzia, łopata. Kantorek, narzędzia, łopata - mruczała pod nosem, a kiedy dotarła do dużych, metalowych drzwi i pociągnęła za klamkę. Zamknięte. - Cholera - wydała z siebie jęk niezadowolenia, ale szybko okazało się, że drzwi trzeba pchnąć, a nie ciągnąć. No tak, laskom to tylko ciągnięcie w głowie. W półmroku odnalazła dwie łopat, a także grabie, bo choć nie szli na plac zabaw, to te mogły przydać się w wyrównaniu terenu, gdy ciało Boba spocznie już w mogile.
- Dobra, mam cały sprzęt - oznajmiła po tym, jak błyskawicznie wróciła do Kevina i uniosła w geście zwycięstwa znalezione narzędzia, jakby co najmniej wygrała je na festynie w rzucaniu piłeczkami do wiadra. - Znalazłeś? - zapytała, poprawiając sobie łopatę na ramieniu, ale mężczyzna nie odpowiedział. - Ej - w tym miejscu Tate pstryknęła mu przed samym nosem właściwie zmuszając, żeby na nią spojrzał. - Kevin, znalazłeś kluczyki? - tym razem zapytała wyraźnie i bardzo powoli, każdą sylabę wypowiadając z szeroko otwartymi ustami. A może był upośledzony, tylko Callaway wcześniej tego nie dostrzegła?

Kevin Fisher
sumienny żółwik
-
ODPOWIEDZ