How wonderful it is, to be silent with someone.
: 20 cze 2022, 20:39
008.
Najszczersze kondolencje, moja droga.
Dziękuję.
Bardzo mi przykro, przyjmij wyrazy współczucia, gołąbeczko. Jak się czujesz?
Dziękuję, dobrze.
Taka tragedia! I to w tak młodym wieku. Co ty teraz zrobisz, dziecino?
Dziękuję, nie wiem. Muszę iść.
Próbowała przypomnieć sobie, ile otępiających umysł tabletek połknęła, nim pozwoliła, by matka odprowadziła ją do samochodu, którym miały udać się na cmentarz. Trzy? Pięć? Zastanawiała się, czy powinna wziąć pod uwagę wyłącznie te, które połknęła tego dnia, czy podsumować wszystkie, które zażyła od momentu pierwszych objawów paniki przejmującej władzę nad ciałem i umysłem. Nie po raz pierwszy zaskoczyła ją reakcja własnego organizmu. Wprawdzie nie była przygotowana na odebranie telefonu, zaczynającego się od słów: Pani Pemberton, z wielkim żalem informuję…, jednakże wraz z pogarszającymi się rokowaniami, zaczynała brać pod uwagę scenariusz, w którym Rhys nigdy nie wybudza się ze śpiączki. Myślała, że dzięki temu będzie przygotowana. Ale nie była. Wiadomość o śmierci narzeczonego zmiażdżyła jej serce. Było to o tyle zaskakujące, że Harriet – dokładnie tej samej nocy – ostatecznie przyznała się do tego, że przestała go kochać, pozwalając sobie na okazanie uczucia mężczyźnie, którego rzeczywiście pragnęła.
Pozostawało więc pytane, czy mogła ufać swoim uczuciom? Wydawały się tak zmienne, niestabilne, że niełatwo było zauważyć moment, w którym jedna emocja zastępowała kolejną. W którym jeden mężczyzna zastępował poprzedniego.
Przez ostatnie trzy godziny stała nienaturalnie wyprostowana, ubrana w czarną sukienkę o długości, która mogła nie spodobać się kapłanowi prowadzącemu ceremonię. Nie uśmiechała się. Nie płakała. Twarz miała niewzruszoną; kamienną postawę zawdzięczała lekom na receptę przepisanym przez lekarza, który swój podpis złożył również na akcie zgonu. W tym czasie przyjęła przygniatającą liczbę wyrazów współczucia – wielokrotnie z ust osób, których nie znała. Część z żałobników przystawała przy niej, uważając dzień pogrzebu za idealny moment na opowiedzenie o tym, jak Rhys – chirurg – uratował im życie. Dlaczego nikt nie uratował jego?
— Zostanę jeszcze. Nie, nie mów, proszę, że to mój obowiązek, nie zamierzam stać pod ścianą i przyglądać się, jak ci wszyscy ludzie, jedząc, rzucają mi cierpiętnicze spojrzenia — oznajmiła matce, gdy ceremonia dobiegła końca. — Wystarczy mi to, co zniosłam tutaj — zaznaczyła dobitne, pierwszy raz od dawna, stawiając się Tamarze, która jako matka, potrafiła nagiąć wolę córki wedle własnych upodobań. Jednak nie tym razem. Tym razem odeszła, walcząc z obcasami zapadającymi się w ziemi, ani razu nie odwracając się przez ramię, by rzucić jeszcze jednym spojrzeniem w kierunku kwiatów przysłaniających kopiec czarnej ziemi.
Dotarła do kaplicy, ale nie przekroczyła jej progu. Oparła się o framugę olbrzymich wrót i odpoczywała. Zaczęła nienaturalnie wykrzywiać usta, próbując przywrócić zagubioną mimikę twarzy. Gdyby ktoś obserwował ją z boku, uznałby to za efekt przedawkowania.
Dick Remington
Najszczersze kondolencje, moja droga.
Dziękuję.
Bardzo mi przykro, przyjmij wyrazy współczucia, gołąbeczko. Jak się czujesz?
Dziękuję, dobrze.
Taka tragedia! I to w tak młodym wieku. Co ty teraz zrobisz, dziecino?
Dziękuję, nie wiem. Muszę iść.
Próbowała przypomnieć sobie, ile otępiających umysł tabletek połknęła, nim pozwoliła, by matka odprowadziła ją do samochodu, którym miały udać się na cmentarz. Trzy? Pięć? Zastanawiała się, czy powinna wziąć pod uwagę wyłącznie te, które połknęła tego dnia, czy podsumować wszystkie, które zażyła od momentu pierwszych objawów paniki przejmującej władzę nad ciałem i umysłem. Nie po raz pierwszy zaskoczyła ją reakcja własnego organizmu. Wprawdzie nie była przygotowana na odebranie telefonu, zaczynającego się od słów: Pani Pemberton, z wielkim żalem informuję…, jednakże wraz z pogarszającymi się rokowaniami, zaczynała brać pod uwagę scenariusz, w którym Rhys nigdy nie wybudza się ze śpiączki. Myślała, że dzięki temu będzie przygotowana. Ale nie była. Wiadomość o śmierci narzeczonego zmiażdżyła jej serce. Było to o tyle zaskakujące, że Harriet – dokładnie tej samej nocy – ostatecznie przyznała się do tego, że przestała go kochać, pozwalając sobie na okazanie uczucia mężczyźnie, którego rzeczywiście pragnęła.
Pozostawało więc pytane, czy mogła ufać swoim uczuciom? Wydawały się tak zmienne, niestabilne, że niełatwo było zauważyć moment, w którym jedna emocja zastępowała kolejną. W którym jeden mężczyzna zastępował poprzedniego.
Przez ostatnie trzy godziny stała nienaturalnie wyprostowana, ubrana w czarną sukienkę o długości, która mogła nie spodobać się kapłanowi prowadzącemu ceremonię. Nie uśmiechała się. Nie płakała. Twarz miała niewzruszoną; kamienną postawę zawdzięczała lekom na receptę przepisanym przez lekarza, który swój podpis złożył również na akcie zgonu. W tym czasie przyjęła przygniatającą liczbę wyrazów współczucia – wielokrotnie z ust osób, których nie znała. Część z żałobników przystawała przy niej, uważając dzień pogrzebu za idealny moment na opowiedzenie o tym, jak Rhys – chirurg – uratował im życie. Dlaczego nikt nie uratował jego?
— Zostanę jeszcze. Nie, nie mów, proszę, że to mój obowiązek, nie zamierzam stać pod ścianą i przyglądać się, jak ci wszyscy ludzie, jedząc, rzucają mi cierpiętnicze spojrzenia — oznajmiła matce, gdy ceremonia dobiegła końca. — Wystarczy mi to, co zniosłam tutaj — zaznaczyła dobitne, pierwszy raz od dawna, stawiając się Tamarze, która jako matka, potrafiła nagiąć wolę córki wedle własnych upodobań. Jednak nie tym razem. Tym razem odeszła, walcząc z obcasami zapadającymi się w ziemi, ani razu nie odwracając się przez ramię, by rzucić jeszcze jednym spojrzeniem w kierunku kwiatów przysłaniających kopiec czarnej ziemi.
Dotarła do kaplicy, ale nie przekroczyła jej progu. Oparła się o framugę olbrzymich wrót i odpoczywała. Zaczęła nienaturalnie wykrzywiać usta, próbując przywrócić zagubioną mimikę twarzy. Gdyby ktoś obserwował ją z boku, uznałby to za efekt przedawkowania.
Dick Remington