011.
Only time and tears take away grief;
that is what they are for.
{outfit}
Długo myślała, że nie odnajdzie się w takim miejscu pracy. Była pewna, że nie będzie w stanie kontrolować swoich emocji. Może i straciła męża ponad rok temu, ale nie zmieniało to faktu, że nie miała czasu na przejście żałoby. Obawiała się tego, że nie będzie potrafiła zapanować nad emocjami, że opłakując ludzi w pracy będzie myślała o Leo. No i rzeczywiscie o nim myślała. Każdy pogrzeb na jakim była w związku ze swoją nową pracą był okropnym przeżyciem. Zupełnie jakby na nowo przeżywała dzień, w którym musiała pogrzebać swojego męża. Tylko, że ona nie miała podstawionych żałobniczek, które towarzyszyłyby jej w ostatnim pożegnaniu. Była sama, z garstką najbliższych znajomych i rodziną Leo.
Dzisiejsza ceremonia była skromna. Pochowano siedemdziesięcioletniego mężczyznę, który nie miał najbliższej rodziny. Były różne wersje tego dlaczego ta ceremonia była taka mała. Podobno był toksycznym człowiekiem, który zraził do siebie całą rodzinę i ta w końcu się od niego odsunęła. Podobno to rodzina była toksyczna i wyrzekli się człowieka, który nie wpasowywał się w ich standardy. Podobno, najzwyczajniej na świecie nikogo już nie miał. Ciężko było stwierdzić, która prawda była najprawdziwsza. Nie miało to ostatecznie znaczenia. Na koniec wszyscy trafiamy do tego samego miejsca, a nazwiska są wyryte na takich samych nagrobkach. Stajemy się równi i nie ma znaczenia to jakie ktoś wiódł życie, albo jakim człowiekiem był. Dla Morgan była to praca, więc naturalnie stawiła się na miejscu i uczestniczyła w mszy, a także w pochówku. Starała się trzymać na uboczu i nie rzucać się w oczy ludziom, którzy przyszli uczcić pamięć człowieka, którego znali. Nie chciała być w centrum uwagi, nie chciała być zaczepiana i odpowiadać na pytania. Miała być tylko sztucznym tłumem, który litował się nad kolejną utraconą duszą. Była trochę jak taki Charon, który się upewniał, że dusza dotrze w odpowiednie miejsce. Tylko, że ona upewniała się, że ta dusza przy ostatnim pożegnaniu nie jest samotna. Oczywiście pozwoliła sobie na popłakanie się. Płakała trochę nad swoim mężem, trochę nad sobą, ale też trochę nad człowiekiem, którego żegnała garstka osób.
Kiedy już nadszedł koniec pogrzebu, to Morgan wycofała się całkowicie. Nie miała zamiaru przyjmować kondolencji w imieniu zmarłego. To już by ją raczej przerosło. Poza tym odnosiła wrażenie, że wydawało się to nieco nieodpowiednie. Jedna sprawa to być zatrudnioną jako żałobniczka, druga sprawa to podawanie się za członka rodziny. Nie lubiła być w centrum zainteresowania i nie lubiła robić z siebie ofiary, więc przyjmowanie takich kondolencji było nie dla niej.
Stała sobie na uboczu i dyskretnie obserwowała jak uczestnicy pogrzebu powoli się rozchodzą. Wyjęła nawet telefon i otworzyła okienko rozmowy ze zmarłym mężem. Spojrzała na ostatnie, niedostarczone wiadomości, które do niego przesłała. Łudziła się, że odpisze. Kątem oka dostrzegła jakąś postać i nawet drgnęła z przerażeniem. Złapała się za serce. -
Panie Lovecraft. - Szepnęła z oburzeniem, że ją tak zaszedł. -
Ale mnie pan przeraził. - Schowała telefon, bo nie wiedziała czy będzie tak wypadało przy nim stać z telefonem w ręku. -
Przepiękna ceremonia. Jak zawsze. - Podobało jej się to jak organizowane były tutaj pogrzeby. Skromnie, ale jednak pięknie. Tak, że każdy, nawet osoba samotna, mogła się czuć należycie pożegnana.