: 04 sty 2022, 13:25
Wierzyła, że musieli przejść przez to wszystko, by odnaleźć się na nowo. I nie kryła się w tym minimalna nawet naiwność, bo Ariadne po prostu wiedziała, że tak jest — nie istniał po prostu scenariusz tego ich życia, który przewidywał inne zakończenie. Nie gniewała się już nawet. Wędrując przez minione miesiące po całym świecie, poznając niezliczone ilości osób, tak różnych od Waltera, upewniła się, że tylko przy nim było jej dobrze. Po prostu do siebie pasowali, czyż nie? Wspólnie doświadczyli już tak wiele, że nie mogli przekreślić tego swego związku z powodu kilku nieporozumień. Bo właśnie tym dla niej ów rozwód był — nieporozumieniem. Oboje przesadzili, oboje dali się ponieść dumie, ale mogli teraz zacząć od nowa, odpoczęli do siebie przecież wystarczająco. A to, że stawił się na jej jedną, niezapowiedzianą prośbę, stanowiło tylko dowód na to wszystko.
Skinęła lekko głową, specjalnie przeciągając to wszystko w czasie. Odczuwała wyrzuty sumienia wobec swych rodziców, bo kochała ich szczerze, ale musiała przyznać przy tym, że ten ich wypadek uratować mógł jej małżeństwo. Może tak więc musiało być, może to los jej sprzyjał, a oddana rodzina brała po prostu udział w jakimś zatrważającym boskim planie. — Jechali taksówką, kierowca przysnął — wyjaśniła opanowanym, spokojnym tonem, pogodzona już z tym zdarzeniem. Być może przybierając pozę nieszczęśliwej, pogrążonej w żalu osoby osiągnęłaby więcej, ale chyba nie potrafiła tak szczelnie zamknąć się w świecie kłamstw i ułudy. — A musieli udać się do kliniki, bo... dostali telefon w mojej sprawie. Ktoś się pomylił, ale wziąwszy pod uwagę inną sprawę, pomyśleli że... — najdziwniejsze chyba było to, że przychodziło jej to wszystko z łatwością. Mówienie o tejże chorobie, nienależącej do niej, oswajanie się z nią i planowanie co dalej. Mogłaby być chora prawdziwie, nie miałaby z tym problemu. Tak się jej przynajmniej zdawało, bo cóż, Adria gdzieś po drodze utraciła zdrowy rozsądek i zdecydowanie nie była tą samą kobietą, co niegdyś.
Walter Wainwright
Skinęła lekko głową, specjalnie przeciągając to wszystko w czasie. Odczuwała wyrzuty sumienia wobec swych rodziców, bo kochała ich szczerze, ale musiała przyznać przy tym, że ten ich wypadek uratować mógł jej małżeństwo. Może tak więc musiało być, może to los jej sprzyjał, a oddana rodzina brała po prostu udział w jakimś zatrważającym boskim planie. — Jechali taksówką, kierowca przysnął — wyjaśniła opanowanym, spokojnym tonem, pogodzona już z tym zdarzeniem. Być może przybierając pozę nieszczęśliwej, pogrążonej w żalu osoby osiągnęłaby więcej, ale chyba nie potrafiła tak szczelnie zamknąć się w świecie kłamstw i ułudy. — A musieli udać się do kliniki, bo... dostali telefon w mojej sprawie. Ktoś się pomylił, ale wziąwszy pod uwagę inną sprawę, pomyśleli że... — najdziwniejsze chyba było to, że przychodziło jej to wszystko z łatwością. Mówienie o tejże chorobie, nienależącej do niej, oswajanie się z nią i planowanie co dalej. Mogłaby być chora prawdziwie, nie miałaby z tym problemu. Tak się jej przynajmniej zdawało, bo cóż, Adria gdzieś po drodze utraciła zdrowy rozsądek i zdecydowanie nie była tą samą kobietą, co niegdyś.
Walter Wainwright