Wpadła w to wszystko bardziej z przypadku niż w efekcie świadomych decyzji czy planów, do których realizacji dążyłaby z uporem przez ostatnich kilka lat. Była spokojnym małym szczurkiem w nie do końca spokojnej dużej korporacji, wklepywała dane długimi godzinami, dla rozrywki uczestnicząc w biurowych wygłupach (tak, czasem nawet udało jej się wygrać w wyścigu przez korytarz na biurowych krzesłach), a za najważniejsze wydarzenie tygodnia mając pojawienie się na mailu korporacyjnego newslettera. Dusiła się w tym wszystkim, ale miała świadomość, że nie zrobiłaby z tym absolutnie nic, gdyby to zależało tylko i wyłącznie od niej. Przecież tak to zazwyczaj wyglądało, nie? Rzadko brała sprawy w swoje ręce, pozwalając, by świat kręcił się wokół niej. Zwyczajnie płynęła z prądem.
Prąd zaniósł ją w miejsce, w którym nigdy nie podejrzewała, że mogłaby się kiedykolwiek znaleźć. I szczerze powiedziawszy, nie wiedziała, co dziwiło ją w tym wszystkim bardziej - to, że Jenny Callaway poprosiła właśnie ją o to, żeby została wspólniczką w nowym biznesie, za który chciała się zabrać, to że się w ogóle na to zgodziła czy może fakt, że ten nowy biznes był
zakładem krawieckim - a z szyciem jakimkolwiek Kayleigh nie miała do tej pory zbyt wiele wspólnego, jesli nie liczyć bardzo niekompetentnego cerowania własnych skarpet.
Cóz, nie można było jej odmówić tego, że przynajmniej się w tym wszystkim starała. Zawsze była ambitna i chociaż nie miała nigdy ambicji do tego, żeby zostać
krawcową, to nie miała też nic przeciwko nowym wyzwaniom. Od jakiegoś czasu starała się wciskać w wolne chwile w swoich dniach mierne próby szycia. Póki co ręcznie, bo od czegoś trzeba zacząć.
Kiedy drzwi do zakładu się otworzyły, była właśnie super skupiona na próbie możliwie równego zszycia ze sobą dwóch kawałków materiału. Tak bardzo, że wyrwanie ze skupienia sprawiło, że ukłuła się igłą w palec, na co syknęła. Zmarszczyła brwi, zrobiła smutną minę i odruchowo wsadziła palec do ust, jakby to miało pomóc na całe zło świata.
- Mmm... Hej - odpowiedziała w związku z tym małym opóźnieniem.
- Wyszła na jakiś czas, powinna niedługo wrócić... Ooo, a od kogo te kwiaty? - zapytała z typową dla siebie naiwnością i przy okazji wykazując się brakiem rozgarnięcia. Odłożyła na bok swoją małą robótkę ręczną, żeby przejąć kwiaty. I oczywiście, że jej pierwszą myślą było to, że Aspen dostała te kwiaty od kogoś i zwyczajnie chciała, żeby je na moment dla niej przechować w jakimś wazonie. Nieuleczalny romantyzm w niej był silny niezależnie od okoliczności.
Aspen Hall-Rohrbach