komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Zdawał sobie sprawę, że szpital po pobiciu to obrzydliwy pomysł. Może miał liczne wady – był hipokrytą, damskim bokserem i na dodatek bananowym chłopczykiem – ale nie był konfidentem. Nie zamierzał załatwiać więc pobicia urzędową drogą, a wręcz okrężną. Należało mu się, za powieszenie niewinnej dziewczyny powinien dostać w zęby i choć one mu wypadły z buzi i otrzymał manto stulecia to dalej odważnie i lojalnie zakładał, że zostanie to między ich trójką. Do momentu, gdy leczył się domowymi sposobami, zakładającymi oxy, whisky i kokainę, utrzymanie sekretu wydawało się realne. Wprawdzie wyglądał jak kawał porządnie obitego mięsa i miał braki w uzębieniu, ale przecież walczył w klatce. Mógł więc dostać porządny łomot. Tajemnica miała zostać zachowana, a on nie zamierzał przyznawać się nikomu, że został zrównany z chodnikiem przez psychopatę, który śledził jakąś wściekłą zjawę z cmentarza.
Oczywiście, jak się potem okazało, Divina była całkiem normalna, tylko miała toksycznych znajomych, a on sam musiał przekonać się o tym na własnej skórze. Pamiętał, że jakoś zaciągnęli go do domu i przez resztę czasu usiłował się pozbierać. Potem zrobił coś absolutnie niewybaczalnego i w następstwie dotarł do pensjonatu w którym jego mózg dosłownie eksplodował. Jego lekarz stwierdził, że to był wylew, ale Remington wiedział lepiej. Gdyby jednak nie szybka i fachowa pomoc to teraz byłby roślinką na grządce, więc postanowił wysłać Harriet laurkę i właśnie ją sporządzał w tym szpitalnym łóżku pamiętając, że trening czyni mistrza.
Była szansa, że już niedługo zacznie poruszać lewą ręką i tego się trzymał, gdy musiał znosić niedowład jednej połowy ciała i fakt, że z dawnego Richarda pozostał zaledwie cień. Gdyby nie morfina, którą wspaniałomyślnie podsyłał mu ojczulek, zostałby na dodatek ćpunem na głodzie, a tego ten wewnętrzny oddział zapewne by nie zdzierżył. Groził mu odwyk po wyjściu z tej placówki i dlatego był wdzięczny swojemu ciału, że nie regenerowało się aż tak szybko, choć obecnie był nadal poobijany i z bandażami na głowie przypominał raczej ofiarę niż kata.
Zabawne, że właśnie tak układały się losy tego świata. Wystarczyło na niego spojrzeć i już się myślało, że ma się do czynienia z kimś biednym, niesłusznie pobitym tak bardzo, że dostał wylewu. A Dick wiedział, że zasłużył i że na dodatek ten cały ubytek neurologiczny to była raczej wina jego zabójczych, prozdrowotnych koktajli, a nie działania Nathaniela. Zdawał sobie sprawę, że powinien zginąć po wieszaniu dziewczyny w porcie i po tym co zrobił Saskii, ale najwyraźniej ten cały Bóg o którym mamrotała Divina jeszcze z nim nie skończył.
Z niego dopiero musiał być psychopatą, skoro mścił się po nim, podsyłając mu same niedobre, agrestowe galaretki i rehabilitanta, który właśnie wszedł do sali. Nie był pewien, że to on, tak naprawdę nigdy nie widział człowieka wcześniej, ale przyjął założenie, że jest to osoba odpowiedzialna za jego powrót do formy i musiał przyznać, że ktoś ze szpitala miał dobre oko. Tyle, że on nie zamierzał dać się komukolwiek poniewierać, nawet jeśli wyglądał niczego sobie. Zdecydowanie wolałby jakąś słodką blondynkę, która składałaby na jego czole pocałunki i chwaliła go za próbę listu z podziękowaniem. Ten zaś na takiego nie wyglądał.
- Jestem trochę zajęty. Wpadnij później… jak musisz. Wolałbym jednak nie – dodał i teatralnie zignorował gol by powrócić do swojej laudacji na rzecz dziewczyny, która nie zignorowała wylewu.
Miał nadzieję, że wybaczy mu, że nie będzie rymów ani sensu, nadal był podpięty do kroplówki i mocno naćpany, choć tym razem całkiem legalnie.

Malcolm Brooks
profiler policyjny — Lorne Bay Police Station
30 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pasjonat psychologii i psychokryminalistyki, niegdyś terapeuta, obecnie ściśle współpracuje z policją i poświęca się pracy w stu procentach, trochę przy tym zapominając, że istnieje coś takiego jak życie prywatne. Zajmuje się problemami wszystkich wokół, ale swoje własne ignoruje i udaje, że nie istnieją.
✶ 1 ✶

Malcolm zwykle nie prowadził przesłuchań. Takie rzeczy, poza nielicznymi wyjątkami, nie leżały w granicach jego obowiązków - on jedynie przy przesłuchaniach asystował, wspierając swoją wiedzą teoretyczną i praktyczną obarczonych przesłuchaniami policjantów, którzy w jego mniemaniu w większości raczej nie potrafili popisać się wiedzą z zakresu psychologii. Dziś jednak sytuacja była wyjątkowa, każdy w komisariacie miał ponoć jakieś super ważne i pilne sprawy, które absolutnie nie mogły czekać, więc obowiązek wycieczki do Cairns i przesłuchania komendanta straży, Richarda Remingtona, rzekomo poważne pobitego, spadł właśnie na niego. Nie widziałby w tym pewnie żadnego problemu, gdyby nie fakt, że tej nocy spał jeszcze mniej niż zwykle - ciężko powiedzieć z jakiego powodu - przez co teraz czuł się jak zwłoki i funkcjonował jakoś tylko dzięki porządnej dawce kofeiny z rana. Godzinna podróż samochodem była prawdziwym koszmarem, w pewnym momencie niewiele brakowało, żeby zasnął za kółkiem, dlatego z ulgą powitał szpitalny parking, na który ostatecznie udało mu się dojechać bez powodowania wypadku. Dał sobie chwilę, żeby trochę się rozbudzić i zebrać myśli; w międzyczasie mimochodem przypomniało mu się, że zapomniał zjeść śniadania - pamiętał za to, żeby wypić dwie mocne czarne kawy i coraz intensywniej zaczynał rozmyślać o trzeciej. Pokusa okazała się na tyle silna, że kiedy wreszcie znalazł się na szpitalnym korytarzu, kupił sobie w jednym z mijanych automatów jakiś podły kawopodobny napój (bo obok prawdziwej kawy to to nawet nie stało). Smakowało okropnie a kofeiny miało pewnie tyle co nic, ale Brooks miał nadzieję, że zdoła jakoś oszukać swój własny organizm, jeśli odpowiednio mocno będzie sobie wmawiał, że to zajebista kawa.
Chwilę zajęło, zanim wreszcie znalazł salę, w której leżał Richard. Jego oczom ukazał się ledwie żywy obraz nędzy i rozpaczy, choć nie ruszyło go to tak, jak pewnie powinno, bo przez lata pracy zdołał nabrać dystansu do wielu rzeczy i przyzwyczaić się do bardziej makabrycznych widoków.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Będziesz na mnie skazany przez dłuższą chwilę... właściwie to od ciebie zależy, jak bardzo długą - oznajmił, zabierając sobie stojące w rogu sali krzesło i przysuwając je nieco bliżej łóżka Richarda. W międzyczasie upił kolejny łyk tego czegoś, co w założeniu miało być kawą, krzywiąc się przy tym nieznacznie, bo napój zdążył już nieco ostygnąć a zimny był w smaku jeszcze bardziej paskudny. Westchnął zrezygnowany, odstawiając tekturowy kubek na stolik nocny, tuż obok zielonej galaretki. - Malcolm Brooks, policja w Lorne Bay - przedstawił się wreszcie, coby formalności stało się zadość. Nie lubił na wstępie wyjeżdżać z informajacą o tym, że pracuje dla policji, ale bez tego nie miał właściwie żadnych podstaw by wyciągać od kogoś informacje na temat spraw, które teoretycznie w żaden sposób go nie dotyczyły. - Przyszedłem porozmawiać - dodał, siadając na krześle, które chwilę wcześniej postawił sobie obok łóżka. Nie chciał nazywać tego przesłuchaniem, a przynajmniej nie na głos, bo miałoby to raczej mało pozytywny wydźwięk i brzmiałoby, jakby chciał wyciągać coś od kogoś siłą. Wcale nie chciał - wolał żeby Richard współpracował (choć w tej chwili miał chyba lepsze zajęcie i zdawał się nim pochłonięty bez reszty) i żeby to faktycznie bardziej przypominało pogawędkę niż jakieś policyjne procedury, no ale chcieć to on sobie mógł, a co wyjdzie to się okaże.

Dick Remington
powitalny kokos
Brysia
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Może i jego stosunek do policji daleki był od prozaicznych i często obelżywych haseł jacy młodzi ludzie rzucali w stronę mundurowych, ale na pewno nikomu z tego grona nie ufał. Po części dlatego, że sam Dick wykonywał zawód, który był obarczony ogromnym zaufaniem społecznym. Nikt przecież nie wydawał się tak rycerski i odważny jak strażak. Remington jednak znał prawdę o sobie i o swoich kolegach z jednostki i daleko mu było do kultu munduru. Zdawał sobie jednocześnie sprawę, że policjanci w porównaniu do strażaków są pospolitymi mendami. Często widział proceder wręczania kopert pod stołem. Jego ojciec wręcz zasłynął z przekupywania funkcjonariuszy uważając, że każdego da się kupić.
Dick może i nie wychodził z aż tak śmiałymi tezami, ale prawda była taka, że po kilku tego typu epizodach wiedział już, że nie ma nic gorszego niż psy. Z tego też powodu już udało mu się czmychnąć przed jednym przesłuchaniem i był przekonany, że powiedzie mu się to później. Na próżno, zanim zdążył się obejrzeć, przystojny człowiek o aparycji zadbanego geja stał się gliną, a Dick przesłuchanym. Wprawdzie może i nie było lampy, która złowieszczo buja się u sufitu, ale i tak poczuł nieuchronność tego zdarzenia, gdy mężczyzna zabrał krzesło i przysunął się do niego.
- Och, serio? Będę na ciebie skazany, bo tak mi właśnie oznajmiłeś… - specjalnie przeciągał frazy i powtarzał to co padło z jego ust, by sam pan policjant (Malcolm, tak się przedstawił) zrozumiał istotę swoich błędnych słów. Póki co Richard Remington żył w wolnym kraju i miał prawo sprzeciwić się rozmowie z człowiekiem, nawet jeśli nosił odznakę, mundur (ten akurat nie miał) i był dość przystojny. Nie potrzebował, zresztą, żadnych wrażeń estetycznych w tym zakichanym szpitalu, więc zanosiło się na to, że będzie kapryśny. Cóż, to było jasne jak słońce, bo do cholery, jakim prawem myśli, że mu cokolwiek powie? Bez adwokata, bez rodzinnej narady i na dodatek z morfiną, która powoli sączyła się do jego żył sprawiając, że bolało nieco mniej i nie groził mu nagły syndrom odstawienia. Tak, zapewne dlatego nie przepadał za glinami – był ćpunem, a wiedział, że akurat oni takich ludzi wywęszą w mgnieniu oka.
- Poza tym jak widzisz, jestem zajęty galaretką i nie widzę potrzeby rozmowy z policjantem na temat mojego UPADKU ze schodów – zaakcentował. Nie zamierzał nikogo wydać ani wdawać się w okoliczności tego nieszczęśliwego wypadku, który skończył się wylewem. Może i to było rycerskie i głupie, bo ten psychopata przebywał na wolności, ale przecież do cholery, on też zawalił i dlatego powinien zamknąć dziób na kłódce i udawać nieco tępego chłopca z urazówki, a zły policjant sporządzi raport i sobie pójdzie.
To był całkiem udany plan, przynajmniej według jego własnego mniemania.

Malcolm Brooks
profiler policyjny — Lorne Bay Police Station
30 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pasjonat psychologii i psychokryminalistyki, niegdyś terapeuta, obecnie ściśle współpracuje z policją i poświęca się pracy w stu procentach, trochę przy tym zapominając, że istnieje coś takiego jak życie prywatne. Zajmuje się problemami wszystkich wokół, ale swoje własne ignoruje i udaje, że nie istnieją.
Malcolm z kolei przez długi czas mocno wyznawał kult munduru, a wszystko za sprawą ojca policjanta, który zginął na służbie siedemnaście lat temu. Od zawsze był dla najstarszego z synów bohaterem i wzorem do naśladowania, Malcolm bardzo długi czas chciał iść w jego ślady i teraz zapewne sam dumnie paradowałby w policyjnym mundurze, gdyby nie fakt, że w którymś momencie życia znacznie bardziej zaczęły interesować go zdegenrowane umysły. Był to jednocześnie moment, w którym tak naprawdę uświadomił sobie, że życie wcale nie jest takie zero-jedynkowe jak mu się niegdyś wydawało a ludzie, którzy teoretycznie stali po stronie prawa, w rzeczywistości wcale nie musieli być wzorami moralności - i w drugą stronę. Łatwo było przypiąć komuś łatkę złego człowieka, ale tak naprawdę mało kto brał poprawkę na to, że nikt nie rodził się zły, i że taka osoba najczęściej sama w pewnym sensie była ofiarą. Brooks mógłby rozwodzić się na ten temat całymi godzinami, ale zwykle się powstrzymywał, bo jego tok myślenia nie zawsze spotykał się ze zrozumieniem, ani tym bardziej z aprobatą.
- Mniej więcej - rzucił, wzruszając ramionami. Był gotowy na to, że Richard nie będzie chciał współpracować - wielu przesłuchiwanych nie chciało, żadna nowość, więc nie robiło to na nim jakiegoś szczególnego wrażenia. Po prostu będzie musiał posiedzieć tu z nim trochę dłużej, co prawdopodobnie również nie robiłoby mu jakiejś szczególnej różnicy, gdyby nie fakt, że rozpaczliwie potrzebował porządnej dawki kofeiny. Nie czekało na niego w domu nic ciekawszego do roboty, więc miał czas na przesiadywanie tutaj i dyskutowanie chociażby o upadku ze schodów, w który pewnie nawet najbardziej naiwni by nie uwierzyli. Miał jednak zamiar przez chwilę pograć w tą gierkę, bo przechodzenie do ofensywy zwykle przynosiło w takich sytuacjach odwrotny rezultat.
- W porządku. Załóżmy, że to faktycznie był upadek ze schodów - powiedział, poprawiając się na niezbyt wygodnym krześle. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że spędzi na nim jeszcze dłuższą chwilę. - Kiedy dokładnie do tego doszło? I gdzie - w domu, czy może gdzieś indziej? - Starał się mówić tonem, który bardziej przypominałby luźną pogawędkę niż nachalne wypytywanie, dzięki temu rozmówca najczęściej był nieco bardziej skłonny do współpracy, jeśli przestawał czuć się aż tak osaczony. No i munduru też nie miał, raczej nie przypominał policjanta, więc to kolejna rzecz, która w jakiś sposób odbiegała od standardowego przesłuchania i nadawała wszystkiemu nieco mniej formalnego tonu. - Smacznego - dorzucił jeszcze, zerkając sceptycznie na zieloną galaretkę, która nie wyglądała ani trochę apetycznie, przynajmniej dla Brooksa, choć właściwie czego innego spodziewać się po szpitalnym jedzeniu. Nawet zwyczajną kawę mieli tu obrzydliwą.

Dick Remington
powitalny kokos
Brysia
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Tak naprawdę miał w nosie czy jego nowy znajomy nosi mundur czy nie. Rozmawianie z kimś po przebytym wylewie przypominało wspinanie się na ogromną górę, która nie gwarantowała wcale cudownych widoków. Nie dość, że wymagało to obrzydliwego wysiłku – a on ostatnio był daleki od tego typu wyzwań – to na szczycie okazywało się, że to było niepotrzebne. Nic dziwnego, że zachowywał się więc w ten sposób. Miał wrażenie, że ludzie po jego wypadku ocknęli się i nagle urządzili sobie festiwal odwiedzin, a on czuł się źle i niekoniecznie pragnął z kimś konwersować. Najchętniej przespałby całe swoje cudem odzyskane życie, ale oczywiście nie miał do tego okazji, bo postanowili go przesłuchać.
Z wielkim żalem spojrzał na drzwi. Jego ojciec powinien zainwestować w ochronę, która tego typu petentów odsyłałaby od razu. Nie był może ekspertem od prawa, ale zdawał sobie sprawę, że ten policjant nie miał nakazu, więc to przesłuchanie było tylko jego wymysłem. Westchnął więc i spojrzał na niego spod byka. Gdyby nie był przystojny to bez słowa pokazałby mu plecy i kazał nie przeszkadzać w drzemce, a tak to przynajmniej zaszczycał go spojrzeniem, choć daleko mu było do entuzjazmu człowieka, który odpowiada na pytania pana władzy. Nie był przecież aż tak rozmowny, poza tym wiedział, że za dużo ukrywa.
Gdyby zaś był szczery to musiałby zdradzić Divinę i narażać ją na nieprzyjemności. Dziwne, że akurat o tym pomyślał, a nie o fakcie, że sam znalazłby się w niebezpieczeństwie. Najwyraźniej miał jednak jakieś zalążki altruizmu i to właśnie on przemawiał za jego niechęcią.
- A ma pan jakiś nakaz czy tylko tak hobbystycznie ze mną rozmawia? W przypadku tego drugiego będę dalej spożywać w milczeniu galaretkę – zastrzegł, bo wszystko wydawało mu się podejrzane. Miał prawo do zeznań w obecności prawnika, a ten koleś chciał wykorzystać to, że po urazie głowy był nieco głupiutki i skłonić go do wyznań. Te zaś mogły rzutować na całą jego przyszłość, więc zupełnie jak nie on, postanowił trzymać język za zębami i nie wdawać się w dyskusje, które miały zaprowadzić go za kratki. Mogli nawet przysłać kogoś przystojniejszego (choć na tego policjanta wcale nie narzekał!), a on nie będzie skłonny do wyznań. Już raz przerabiał tego typu postępowanie i nie skończyło się to właściwie, więc teraz, gdy już został wytrenowany na własnych błędach, wolał siedzieć cicho.
- I dziękuję – rzucił, gdy ten życzył mu smacznego. Faktycznie nie był to żaden rarytas, a on jako syn kucharza jadał lepsze, ale przecież nie miał wyjścia.
Ugrzęznął tutaj i na dodatek musiał się ze wszystkiego tłumaczyć. Po prostu cudownie.

Malcolm Brooks
ODPOWIEDZ