Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
002.


Mówią, że matematyka to prawdziwa królowa nauk. Cóż, Harry J. Parker miał na to nieco inną teorię. I chociaż z liczbami żył naprawdę za pan brat, tak jego ulubionym przedmiotem był Angielski. Może dlatego, że ubieranie ładnych słów przychodziło mu z łatwością, poezja wprawiała w zachwyt, a dobrze napisana książka przywoływała gęsią skórkę. Lubił słowa. Lubił, jak wiele można było nimi przekazać, wywołać kolosalnie skrajne emocje lub po prostu stworzyć coś pięknego. Sam był dość krytyczny w kwestii własnych tworów, jednak tworzenie ich przychodziło mu z wielką łatwością. Tak samo zresztą jak wszystkie teoretyczne rzeczy z tym związane. Znał zasady ortografii, środki stylistyczny i posiadał masę innych informacji, z których w tamten słoneczny czwartkowy poranek przyszło im pisać egzamin. Facetka nie była zła. Zdarzało jej się zarzucić nawet żartem od czasu do czasu, jednak kiedy przychodził moment na sprawdzanie wiedzy, była mocno wymagająca. Pilnowała porządku niczym kowboj swojego dzikiego zachodu. Tak więc by zdać, no cóż, trzeba było po prostu umieć.
I Harry umiał. Umiał aż za bardzo. Umiał do tego stopnia, że już po piętnastu minutach skończył nie tylko pytania zamknięte, ale wystukał też wypracowanie na siedemset słów. Siedział więc jak ostatnia sierota, rozglądając się po klasie i co jakiś czas wyglądając przez okno w nadziei ujrzenia tam czegoś chociaż w minimalnym stopniu wartego uwagi. Na marne.
Spojrzał ponownie na uczniów. Jako pierwszej przyjrzał się Molly, która w zeszłym tygodniu zmieniła kolor włosów. Nie było źle, chociaż dobrą zmianą zdecydowanie by tego nie nazwał. Usłyszał nawet gdzieś na przerwie, że chciała zrobić sobie blond, ale nałożyła za dużo wybielacza i zrobiły się jasnozielone. Harry nie znał się na włosach, ale potrafił się domyślić, że raczej nie osiągnęła zamierzonego efektu. Następnie jego wzrok padł Roberta. Pieprzony Skidmore, który ślęczał nad nim jeszcze przez kolejne dwa tygodnie po epickiej przegranej w wyścigu na WFie, zupełnie jakby Parker miał z tym cokolwiek wspólnego. A przecież nie miał. W końcu to nie on go pokonał.
I z tą myślą spojrzał w końcu pod wysoką ścianę tuż przy drzwiach, gdzie drobna sylwetka i bujne loki wybijały się znad nudnych, szarych ludzi. Zig Lipinski. Nowy kumpel. Chociaż sam nie wiedział, czy mógł go tak nazwać. Po incydencie z zaliczeniem biegu nie mieli dłuższej konwersacji niż kilka zdań. Zazwyczaj było to szybkie lecz wciąż miłe co tam, uprzedzone krótkim cześć. Nie przeszkadzało mu to. I tak cieszył się, że ktokolwiek z nim rozmawia, jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu za każdym razem czuł pewien niedosyt. Czuł niekontrolowaną potrzebę poznania go lepiej. Tak po prostu. Bo Zig po prostu wydawał się super.
Mimowolny uśmiech wypełznął na jego twarz, jednak równie szybko z niej zszedł, gdy jasny promień światła mrugnął gdzieś z kolan Lipinskiego. Harry poprosił okulary, nachylając się delikatnie i przyglądając isę intesywnie, by już po chwili uświadomić sobie, że było to nic innego jak telefon komórkowy. Na lekcji? Czy on ŚCIĄGAŁ? Gdyby gałki mogły łatwo wypadać z twarzy, Harry już byłby pozbawiony swoich. Szok na jego twarzy był niepodważalny i to nawet nie z samego faktu, że Zig ściągał, ale że mógł zostać na tym przyłapany!!!
Pani Robbinson była wyjątkowo surową nauczycielką. Kiedyś na własne oczy był świadkiem, jak przyłapała jednego z uczniów na spisywaniu odpowiedzi na ręce. Wyszarpała chłopaczynę za fraki i nie dość ze zaprowadziła do dyrektora i wlepiła pałę, to jeszcze zabroniła mu to poprawić. Typ ledwo zdał semestr, serio. Harry wzdrygnął się na samą myśl, że to samo mogłyby przytrafić się Zigowi. Przez ciało przeszedł chłodny dreszcz, a jakby jeszcze tego wszystkiego było mało Pani Robbinson już po chwili odezwała się ochrypniętym głosem.
Hej Lipinski, co tam grzebiesz pod ławką? — ryknęła, wstając z miejsca, podpierając stare dłonie na drewnianym biurku, a Harry miał wrażenie, że serce podeszło mu pod samo gardło. JEZU. Czy to przez niego?! Czy to przez to, że za długo się patrzyła na Ziga?! Czy to wszystko jego wina?! Samotna kropla potu spłynęła po jego czole. Nie mógł uwierzyć, ze potencjalnie wpakował Zgia w kłopoty. Kątem oka widział, jak Pani Robbinson rusza przez pomieszczenie z rozgniewaną miną.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie mógł do tego dopuścić.
Spanikował.
HEJ! — krzyknął na pełnym wydechu i nim wszystkie oczy zdążyły nawet odwrócić się w jego kierunku, rudowłosy Parker cisnął z całej siły swoim kolorowym piórnikiem prosto w Panią profesor. I niestety - trafił. Ba, trafił prosto w głowę, a brzeg piórnika na dodatek wplątał się w jej włosy, wywołując u kobiety głośne pisknięcie.
KurwaKurczaki.
Miał przejebanekłopoty.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
03.


Nienawidził angielskiego. Nienawidził pisać wypracowań, nad którymi przychodziło mu spędzać wiele nieefektywnych, żmudnych godzin. Wszyscy pisarze i poeci byli mu obcy, nie kojarzył właściwie żadnych autorów obowiązkowych lektur i ciężko opisywało mu się dzieła, których nawet nie przeczytał. Bo co innego czytać z własnej, nieprzymusowej woli książki o ciekawej i lubianej tematyce, a co innego utkwić bez punktu zaczepienia z Williamem Shakespearem.
Tak, język angielski był jego najgorszą zmorą. Ale Zig znalazł musiał znaleźć jakiś sposób na zaliczenie testu, stąd pomysł na ściągi wewnątrz kieszeni jeansów. Może to było głupie, może nie powinien tego robić, jednak bez tego nie napisałby marnego słowa. W ogóle nie rozumiał zawartych w arkuszu pytań, nic nie przychodziło mu do głowy i gdyby nie wskazówki na pomiętych karteczkach, które tak szczelnie ukrywał z dala od oczu pani Robbinson. A pani Robbinson uchodziła za postrach wśród uczniów, szczególnie tych słabszych z jej przedmiotu. Nie miała żadnej litości, nie wspominając o wyrozumiałość wobec słabszych podopiecznych. Podła baba, wyglądem przypominająca Dolores Umbridge z Harry'ego Pottera. Swoją drogą, ciekawe czy Harry też widział podobieństwo?
Lipinski odwrócił się i zerknął przez ramię na rudowłosego chłopaka. Chciał posłać mu uśmiech, ale akurat chłopak na niego nie patrzył, więc wrócił do skrupulatnego odczytywania ściągi. Mruknął cicho pod nosem, bo nie mógł rozczytać się po samym sobie, ale wtedy po sali rozległ się ryk nauczycielki. Zig aż podskoczył, skrawek papieru, który wyjął z kieszeni, wylądował gdzieś pod krzesłem.
- Co? - wypalił, spoglądając na panią Umbrdige Rbbinson dużymi, brązowymi oczami. - Ja nie... Ja... - wydukał, jednak nie potrafił znaleźć żadnej sensownej wymówki, żadnego usprawiedliwienia na swoje zachowanie. - Ale ja... - bąknął ponownie, a potem wydarzyło się coś, czego chłopak kompletnie się nie spodziewał - lewitujący piórnik poprzedzony donośnym krzykiem uderzył nauczycielkę w głowę, lądując w jej tłustych, poczochranych włosach.
Zig zamarł w bezruchu, a w klasie zapanowała kompletna cisza, natomiast policzki pani Robbinson przybrały purpurowy odcień; w wściekłości zacisnęła palce w pięść i spojrzała w kierunku jednej z ławek.
- PARKER! - wydarła się w niebogłosy. - NATYCHMIAST POWSTAŃ - nakazała, a wszystkie oczy zwróciły się w kierunku rudowłosego chłopca. Lipinski również spojrzał w jego stronę i zamrugał kilkakrotnie z nieukrywanym zdziwieniem.
- Harry? - wymamrotał półszeptem poważnie zdezorientowany. Co się właściwie wydarzyło? Czy nowy kolega cisnął w nauczycielkę piórnikiem tylko po to, żeby uratować go przed przyłapaniem na ściąganiu?
- Masz mi coś do powiedzenia? - tymi słowami kobieta zwróciła się do rudzielca, wyplątując sobie z włosów ołówek, który utknął jej między uchem a temperówką. Zabawny widok i gdyby nie zaistniała sytuacja, Zig z pewnością zaniósłby się niepohamowanym śmiechem. Ale teraz wcale nie było mu wesoło. Wręcz przeciwnie - czuł strach i mimo wdzięczności obawiał się, że Harry będzie miał przerąbane.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To nie działo się naprawdę. Nie. To tylko sen, pomyślał Harry, kiedy gniewny wzrok Pani Robbinson przemknął przez całą klasę, by już po chwili wwiercić się w niewielkich rozmiarów, rudym chłopcu i jego okrągłych okularach. Serce podeszło mu do gardła, a krew w żyłach wydawała się po prostu zatrzymać, odcinając jakikolwiek dostęp do mózgu i trzeźwego myślenia. To tylko sen, powtórzył głupio, zaciskając powieki, jednak gdy do tego wszystkiego doszedł donośny krzyk profesorki, Parker już widział, że to nawet nie najgorszy koszmar, tylko równie przerażająca rzeczywistość. Miał kłopoty.
NATYCHMIAST POWSTAŃ
Jego nogi jak na zawołanie wyprostowały się w jednej linii, a nieprzyjemny jazgot krzesła rozniósł się głuchym echem po całej klasie. Wszyscy patrzyli prosto na niego, a on miał szczere wrażenie, że jeszcze chwila i najzwyczajniej w świecie zwymiotuje. Normalnie weźmie i porzyga się tak, jak tam stał, mając przed sobą zielonkawe włosy Molly, którym jakby się nad tym dłużej zastanowić zrobiłby pewnie przysługę, zasłaniając wymiocinami.
Masz mi coś do powiedzenia?
Nie miał. Nie miał bladego pojęcia, co powiedzieć. Nie wiedział, jak się zachować. Pierwszy raz w życiu zrobił coś tak nieodpowiedzialnego i głupiego. Było mu wstyd, było mu źle, było mu niedobrze, było mu gorąco… i wtedy zetknął się ze spojrzeniem Ziga. Pierwszą rzecz, jaką zobaczył w ciemnych oczach było zmartwienie. Czyste, szczere zmartwienie całą sytuacją. Przejmował się jego losem, był dobry, cholernie dobry i to właśnie momentalnie uświadomiło mu dlatego to zrobił. Dlaczego nie pomyślał, tylko zadziałał. Instynktownie. Bo to samo Zig zrobiłby dla niego. I zrobił. Te kilka dni temu na boisku, kiedy chłopaki rzucali kąśliwe komentarze. On nie zastanawiał się, czy będzie miał przez to kłopoty, uciszył gagatkom i stanął w jego obronie. A właśnie przez to i właśnie teraz był czas Harry’ego, by się za to odwdzięczyć. Przełknął energicznie ślinę, po czym zadarł wysoko brodę.
Mam — duknął na raz, próbując grać na zwłokę, w międzyczasie wertując potencjalne scenariusze na wytłumaczenie swojego zachowania. — Przepraszam panią najmocniej, Pani Robbinson. Po prostu mucha latała mi tutaj przy głowie, a ja mam entomofobię. Nie mogłem się przez to skupić, więc chciałem ją tylko uderzyć piórnikiem, ale kiedy się zamachnąłem on po prostu… no wypadł mi z ręki — wyjaśnił cały zmieszany, próbując uspokoić roztrzęsione dłonie. Kilka osób śmiało się po bokach, co nie było dla niego żadnym zaskoczeniem i szczerze mówiąc, w tamtym momencie nawet cieszyłby się, gdyby i Pani Robbinson dołączyła do nich w tym wyśmiewczym gwarze. Jednak niestety. Zbyt piękne by było prawdziwe.
Harry Jeremy Parker — kwiknęła oburzona, zaciskając biedny piórnik w swoich tłustych od jedzonek na poprzedniej przerwie kanapki z tuńczykiem szponach. — Jeśli myślisz, że uwierzę ci w tą żałosną historyjkę, to grubo się mylisz. Do dyrektora! — energicznie machnęła dłonią w stronę drzwi, na co Harry mimowolnie się wzdrygnął. Kurcze, naprawdę miał kłopoty. Poważne kłopoty. Przez moment znienawidził się za to, że nie wymyślił nic lepszego na swoje usprawiedliwienie. Może gdyby powiedział, że ma parkinsona, a rzut piórnikiem był jednym z tików, może zafundowałby sobie tym lżejszą karę. W życiu jednak nie spodziewał się, że skończy u dyrektora. Miał nadzieje bardziej na jakąś uwagę i tyle.
Ale… — podjął próbę przegadania sytuacji, jednak nawet nie dane mu było dojść do drugiego słowa.
DO DYREKTORA, ALE JUŻ!!! — ryknęła, aż kilka osób podskoczyło niekontrolowanie, a Harry mógł przysiąść ze kilka kropel śliny uderzyło prosto w siedzące w pierwszej ławce dzieciaki. Westchnął głośno, unosząc dłonie w pokojowym geście.
Tak, dobrze, już dobrze, idę — mruknął nieco zawiedziony, podnosząc z ziemi plecak i pakując do niego ostałe na szkolnej ławce rzeczy, z całych sił próbując ignorować szydercze komentarze dochodzące z otoczenia.
Ze spuszczoną głową ruszył w stronę drzwi, unosząc ją jedynie na krótki moment przy trzecim biurku, by spojrzeć na Ziga i obdarować go bladym choć ciepłym uśmiechem.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Nie miał pojęcia co się stało. Serio! Ogłupiał totalnie, tępo wpatrując się w ołówek, który wplątał się w nieumyte włosy pani Robbinson. Co tutaj się właściwie wydarzyło? Czy Harry postradał zmysły? Życie było mu niemiłe czy jaki grzyb? W dodatku Zig nic nie rozumiał z tej całej entomofobii. Nawet nie wiedział, że istnieje coś takiego, jak lęk przed muchami i że Parker cierpiał na takie dziwaczne zajwisko. Ale z drugiej strony, skąd miał wiedzieć? Niczego nie wiedział o rudowłosym chłopcu, choć podświadomie chciał dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Czy to było niepoważne z jego strony? Czy w tym momencie to Lipinski zachowywał się nierozsądnie w swojej głowie z takimi myślami?
Wywołany do dyrektora Harry zostawił swoje rzeczy na ławce i ruszył w kierunku drzwi, a Zig jeszcze zdołał wychwycić, jak unosi nieznacznie kąciki ust, żeby przybrać na twarzy coś w rodzaju uśmiechu.
- Pani Robbins! - Lipinski zerwał się na równe nogi, z hukiem przewracając krzesło. - Pani Robbins, bo to wszystko moja wina. To ja założyłem się z Harrym o to, że nie rzuci w panią piórnikiem - wypalił prędko, co spotkało się z nieprzyjemnym wzrokiem nauczycielki.
- Nie chcę słuchać tych bzdur, Lipinski. Nie dyskutuj i siadaj na miejsce. Chyba, że też chcesz wylądować na dywaniku dyrektora - burknęła belferka w taki sposób, jakby była pewna, że Zigmund wcale nie chce tam trafić. Sęk w tym, że chciał. Chciał towarzyszyć Harry'emu w tej męce. Chciał tkwić z nim rami w ramię, bo tylko w taki sposób mógł podziękować mu za wybawienie z kłopotów. Umówmy się, rudowłosy okularnik nie wyglądał na takiego, co często zostawał wezwany do dyrektora, a już na pewno nie w takich niewdzięcznych sprawach. Co innego, jeśli organizował apele czy inne okolicznościowe wydarzenia szkolne, ale bankowo nie gościł tam w ramach przejawu agresji. Co innego Zig, któremu kiedyś zdarzało się brać udział w jakichś szamotaninach na szkolnym korytarzu. Głównie działo się to w obronie własnej, choć z racji tego, że przemoc była na porządku dziennym w domu Lipinskiego, ten nie lubił się do niej stosować.
Odepchnął się od ławki z taką siłą, że ta przechyliła się i - ku zdumieniu wszystkich obecnych - wylądowała na podłodze. Pani Roobbins pokręciła z niezadowoleniem głową, wyciągając z włosów ołówek. Najwyraźniej nawet to nie wystarczyło, żeby podzielić losy Harry'ego, a kobieta uznała zaistniałe zjawisko za zwykły wypadek.
- Yyy... - Zig nie wiedział, co począć. Bezradnie rozejrzał się po klasie, na chwilę zatrzymując spojrzenie na rudowłosym koledze. Był w kropce. Myśl, Zig. Myśl, chłopie, myśl. - Pies panią jebał - wypalił bez namysłu i choć zwykle takie słowa nie przechodziły mu przez gardło, w tym momencie był totalnie zdesperowany. A co najważniejsze, przekleństwo podziałało na belferkę niczym płachta na byka, bo w tempie błyskawicznym nakazała opuścić Zigowi salę, żeby w trybie natychmiastowym stawił się w gabinecie dyrektora. Bingo! Cóż to był za celny strzał!

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uczucia miał mieszane.
W pierwszej chwili, gdy jego niewielkie stopy rozpoczęły męczenną przechadzkę wzdłuż korytarza, prosto w kierunku gabinetu dyrektora, Harry był przekonany, że zachował się jak powinien. Wyszedł z własnej strefy komfortu, skoczył na głęboką wodę i ocalił kolegę przed wielkimi kłopotami. Istny okaz odwagi, siły i pomocy tym w potrzebie. Jednak z każdą chwilą, gdy jego stopy zbliżały się do miejsca docelowego, cała ta waleczność i heroizm wydały się przepadać gdzieś w otchłani. Przełknął głośniej ślinę, zatrzymując się przed samą klamką. Co jeśli dyrek zadzwoni po rodziców? Ostatnie czego potrzebował to zdenerwowanej matki, prawiącej wywody o niepoprawne zachowanie. Dopiero co się tu wprowadziliśmy kilka miesięcy temu, wyobraził sobie początek jej monologu. Co ludzie pomyślą? Zapewne dodałaby już po chwili. Mama parker była wspaniałym rodzicem, jednak zdecydowaniem tym z tych ‘ambitnych’ i wiecznie szukających socjalizacji. Łaknęła akceptacji otoczenia. Może dlatego, że Harry sam w sobie nie przynosił zbyt dużo popularności w nazwisko rodziny, a może po prostu potrzebowała więcej atencji. Nie ważne co byłoby powodem, wiedział jednak, jak zareaguje, gdy dyrektor zadzwoni do niej w środku dnia.
Westchnął głęboko i niechętnie uniósł dłoń do drzwi, by zastukać kilkakrotnie. Jednak zanim jeszcze niewielkich rozmiarów piąstka spotkała się z drewnianym przejściem, za plecami Harry’ego wybrzmiały kroki.
Zig? A co ty tu robisz? — rzucił od razu, gdy tylko twarz kolegi wyłoniła się zza zakrętu. — Nie powinieneś tu być! — machnął ręką, by ten, czym prędzej wracał do klasy. Wystarczyło już ze sam Parker miał problemy, ostatnie czego potrzebowali, to by jeszcze Lipinski wplątał się w niepotrzebne kłopoty. Jednak na to było już za późno, a rudzielec nie miał najmniejszego pojęcia o sytuacji, która miała miejsce zaraz po tym, jak opuścił klasę.
CO POWIEDZIAŁEŚ? — krzyknął pół-szeptem, gdy ten opowiedział mu, jaki teatrzyk przegapił. — Zwariowałeś, Zig?! — zmarszczył czoło, spoglądając na niego gniewnie. Nie podobało mu się to. Ani trochę. Nie po to nastawiał swoją dobrą relację z nauczycielami i reputację idealnego ucznia, by zaraz potem Lipinski sam i to w pełni świadomie również wplątał się w ten cały kwas. To nie był już heroizm. To była czysta bezmyślność.
Będziesz mięć kłopoty! — dodał zaraz po chwili, nie dając kumplowi nawet dość do słowa. — Co jak cię zawieszą? Albo wyrzucą? Za takie słowa.. — Harry nie mógł uwierzyć. Nie potrafił zrozumieć dlaczego Zig postąpił tak nieodpowiedzialnie i wplątał się w jeszcze większe kłopoty. Nie mógł po prostu pozwolić mu wziąć winę na siebie? Kurcze! Teraz zamiast o własny tyłek, bardziej martwił się o ten z naprzeciwka, który w tamtym momencie z ciemnymi, szeroko otwartymi oczami, wpatrywał się w niego wyczekująco, jakby niepewny tego, co nadejdzie. A Harry chociaż chciał się na niego gniewać… Nie potrafił. Po prostu nie potrafił. Nie wiedział dlaczego ani jakim cudem, jednak przebywając w towarzystwie Ziga jedyne co czuł to przypływ dziwnej adrenaliny. Adrenaliny, która robiła coś nieznanego z jego ciałem i myślami. Adrenaliny, która w jakiś niezrozumiały sposób mieszała mu w głowie do tego stopnia, że…
Wiejmy stąd — wypalił w eter zanim mózg zdążył jeszcze zareagować i w jakikolwiek sposób się sprzeciwić. — Robbinson za tobą nie przyszła? — wyjrzał znad kręconej czupryny, by upewnić się, że korytarz jest czysty, po czym szybko wrócił spojrzeniem do Ziga. — Dajmy nogę. Przecież jak pójdziemy do dyrka to będzie przerąbane, a tak to, może nikt się nigdy nie dowie, że wcale tam nie trafiliśmy — ręce zatrzęsły mu się ze strachu, gdy zbierał z podłogi niewielki, bordowy plecach. Nie poznawał sam siebie. Był gotowy zaryzykować tak wiele. Co się z nim działo? — To jak?

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Harry, miał rację, nie powinno go tutaj być. Nie powinien przejmować się faktem, że rudowłosy chłopiec bezmyślnie stanął w jego obronie, w końcu nikt go o to nie prosił. A jednak Zig czuł, że był mu to winien. Nie chciał, żeby nowy kolega przechodził przez to sam, kiedy tak naprawdę nie zrobił niczego złego. W porządku, może rzucanie piórnikiem nie było najrozsądniejszym rozwiązaniem, ale rozumiał szczytny cel, bo sam postąpiłby podobnie, chcąc tym sposobem ratować Parkera przez zwiastującymi kłopotami.
- Cichooo - zatkał rudzielcowi usta dłonią, gdy ten zaczął wyolbrzymiać. - Trudno, najwyżej mnie zawieszą, ale na pewno nie wyrzucą. Musiałbym chyba podpalić szkołę, żeby tak się stało - Zig nie miał zadatków na seryjnego mordercę i nie był jednym z tych uczniów, co wparowywali do szkoły i rozpętywali masową strzelaninę. Jego jedynym występkiem było głośne przekleństwo, które tak naprawdę nikomu nie wyrządziło krzywdy. Owszem, pani Robbins mogła poczuć się nieco urażona, bo chyba nie chciała, żeby jebał ją żaden pies. No chyba, że miała takie dziwne upodobania.
Mimo wszystko, był gotów ponieść konsekwencję swoich niegodnych czynów. A raczej słów. Dlatego westchnął pod nosem i zaczął przemierzać korytarz w kierunku gabinetu dyrektora, jednak propozycja Harry'ego sprawiła, że szybko przystanął w miejscu i spojrzał na chłopca z nieukrywanym niedowierzaniem.
- A jak pani Robbins zapyta go później czy byliśmy? - przestraszył się trochę tego pomysłu z ucieczką. Lipinski nie miał zwyczaju wagarować i nawiewał z lekcji tylko wtedy, kiedy robiła to cała klasa. Nie chciał wyjść na jakiegoś lamusa, żeby później koledzy z klasy mieli do niego pretensje. - Kurczę, Harry - pokręcił głową, jakby dalej nie docierało do niego to, co wymyślił rudzielec. Cholera jasna, co się działo z tym chłopakiem? Czy Parker właśnie odkrywał przed nim swoje drugie obliczy i w rzeczywistości był nieposłusznym buntownikiem z wyboru?
Wahał się, ale ostatecznie przystanął na ideę nawiania nie tylko z lekcji pani Robbins, na którą powinni wrócić po wizycie u dyrektora, ale w ogóle ze wszystkim zajęć i w ogóle szkoły!
- Dobra, zmywajmy się stąd - pociągnął Harry'eo za rękaw jego koszuli i po chwili obaj już biegli w stronę głównego wyjścia. Mieli w tym dużo szczęścia, bo niewiele brakowało, a dopadłaby ich woźna, która w mgnieniu oka zawróciłaby ich w głąb korytarza. - Gdzie idziemy? Może nad staw? - nie mogli iść do żadnego z nich, żeby rodzice nie dowiedzieli się o ich wybryku, chociaż jak nauczycielka angielskiego zorientuje się, co zrobili, z pewnością wykona telefony do opiekunów dwóch, nieposłusznych uczniów. Ale za niedaleko szkoły mieścił się zbiornik wodny, więc mogli się tam udać i przeczekać do końca lekcji.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Raz, dwa, trzy…
Mama zawsze powtarzała, żeby liczyć do trzech. Zawsze. Kiedy robi się źle, gdy się czegoś bał, albo po prostu potrzebował podjąć ważną decyzję, do której za nic nie potrafił się zabrać. Pamiętaj, krok do tyłu i do trzech, by być dokładnym. I czasami faktycznie działało. Na przykład wtedy, kiedy po raz pierwszy powiedziała nam, że tata odszedł i już nigdy nie wróci. Albo kiedy chłopaki z poprzedniej szkoły wysypali mu zawartość całego kosza na śmieci prosto na głowę, albo kiedy brat odprowadził ich na lotnisko, lecz zamiast wsiąść razem z nimi do samolotu, uścisnął go jedynie i wypowiedział krótkie ‘trzymaj się młody’. W tamtych momentach głębokie oddechy okazywały się zbawienne, a z czasem nawet Harry nauczył śmiać się z chwil, które kiedyś tak bardzo potrafiły sprawiać mu sen z powiek.
Raz, dwa, trzy…
Odetchnął głęboko, wyczekując odpowiedzi Zgia. Odpowiedzi na pytanie, które nigdy w życiu nie spodziewał się, że zada. Ucieczka za szkoły. Nie. Wróć. Ucieczka ze szkoły i to w momencie największych kłopotów, w jakich znalazł się od początku swojej edukacji. Co się z nim działo? Dlaczego zachowywał się tak irracjonalnie? Skąd nagle wzięło się u niego tyle odwagi, tyle samozaparcia, by z ust wypłynęło to krótkie, lecz silne pytanie. I skąd tyle sił w nogach, by wybiec ze szkoły na jednym wdechu, gdy Zig podpisał się pod pomysłem i jedynie odwrócił w kierunku drzwi.
Dali długą, że aż się za nimi kurzyło. Byli niczym z filmu akcji, omijając poszczególnie przeszkody w postaci ławek, wycieraczek, woźnej i drzwi wyjściowych, które w rzeczywistości okazały się najłatwiejszym elementem całej, złowieszczej misji, aż dobiegli do ławki w pobliskim parku, idealnie zasłaniającej teren szkoły.
Harry przysiadł na moment, próbując złapać resztki powietrza. Jak wiadomo marny był z niego sportowiec, dlatego też każdy postawiony krok sprawił cholerny wysiłek, nie wspominając już o bieganiu. Czoło spociło mu się niemiłosiernie, do tego stopnia, że loki na głowie jeszcze bardziej zawirowały, przypominając bardziej już te Ziga, niż swoje własne, a okulary to wręcz zaparowały. Taki to właśnie był wysiłek.
Kurde… Czy my właśnie… — zaczął sapiąc, jednak brak powietrza w płucach nie pozwalał mu dokończyć rozpoczętego zdania w jeden turze. Musiał podzielić oddechy. — Zwialiśmy ze szkoły? — uniósł powoli głowę, spotykając się ze spojrzeniem Ziga, które dziwnym trafem momentalnie dodało mu otuchy. Słyszał kiedyś o tym, że niektóre osoby mogą po prostu działać na człowieka w konkretny sposób, nigdy wcześniej nie doświadczył tego jednak na własnej skórze. Ciepły dreszcz przemknął wzdłuż kościstych pleców.
To którędy nad ten staw? — Harry nie był stąd, wiadomym więc było też, że nie znał wszystkich dróg do fajnych miejscówek. Ba, nigdzie w sumie też nie bywał, więc nie wiedział nawet, że w pobliżu są w ogóle jakieś stawy. Nie miał jednak zamiaru się do tego przyznawać.
Myślisz, że będziemy mieć duże kłopoty? — wypalił po chwili, wpatrując się w kolorowe trampki, dzielnie krocząc za przyjacielem i co jakiś czas odpychając natrętne gałęzie.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Nie chciał go okłamywać. Nie chciał przekonywać go, że to, co robili był w porządku i na pewno im się upiecze. Byli spaleni u pani Robbins, a co dopiero, kiedy dyrekcja dowie się o całym zajściu, bo nie dość, że już podczas lekcji narobili sobie problemów, to szalę przeważy dopiero fakt, że nie zjawili się w gabinecie dyrektora szkoły.
Przystanął przy ławce, łapiąc kilka głębszych wdechów, ale nie było się bez pomocy inhalatora, który zawsze znajdował się w kieszeni spodni Ziga. Zaaplikował lek, przytrzymał go w płucach i wypuścił powietrze, spoglądając na Harry'ego z dość poważną miną.
- Posłuchaj mnie - zaczął, kiedy wyprostował się i stanął na przeciwko chłopaka. Byli praktycznie tego samego wzrostu, więc żaden nie musiał zadzierać wysoko głowy, aby spojrzeć drugiemu w oczy. - Zwialiśmy ze szkoły, co nie jest w porządku i nie powinniśmy tego robić. Dlatego możemy wrócić, jeśli chcesz - szczerze powiedziawszy, Lipinski wolałby nie wracać, bo wtedy dostaną karę od ręki, a on pewnie zostanie zawieszony przez przekleństwo, które mimowolnie wyleciało z jego ust, jednak jeśli Parker skapituluje i przestraszy się konsekwencji, będzie dzielnie stał przy jego boku i ponownie przekroczy szkolne mury, jednocześnie kierując kroki korytarzem wprost do gabinetu dyrektora.
- Ale jak dalej chcesz być rebeliantem, to ta ścieżka wzdłuż lasu prowadzi nad staw. Możemy popuszczać kaczki. I mam dobre kanapki - nie liczył na to, że rudzielec pokusi się na jedzenie, ale chciał dać mu do zrozumienia, że chętnie podzieli się tym, co przygotowała ich gosposia Dolores. Bo tak, Lipinskiego, a raczej jego ojczyma, stać było na służbę. Tym sposobem mieli w domu gosposię, lokaja i ogrodnika, chociaż Paul - drugi mąż jego matki - był okropnym człowiekiem i niejednokrotnie podnosił na nią rękę. Rzadziej na Ziga, bo ten robił wszystko, byle nie przebywać w domu, stąd pomysł na zapisanie się na zajęcia pozalekcyjne. - Dobrze wiesz, że będziemy mieć przekichane, Harry - westchnął, przytrzymując gałąź, żeby te nie uderzyły idącego za nim chłopca prosto w twarz. - Nie wiem jak bardzo, ale chyba te kłopoty nas nie ominą - nie było sensu oszukiwać ani siebie, ani tym bardziej Parkera. Ta ucieczka nie wróżyła niczego dobrego, ale czy mieli jakieś wyjście? Czy stawiając się na dywaniku u dyrka, w jakimś stopniu uniknęliby kary? Pewnie nie. A może byłoby nawet jeszcze gorzej. Przynajmniej na chwilę zdołają odwlec nieprzyjemności, które czekały na nich w szkolnym budynku.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zig miał rację: i tak mieli już przekichane. Niezależnie od tego czy wykonaliby równy odwróć na pięcie i ze spuszczonymi głowami wrócili na szkole mury, prosto do gabinetu dyrektora, zarzucając jakaś tanią ściema dlaczego tyle to zajęło, czy gdyby po prostu to olali i cieszyli się resztą dnia wagarując. Przypał był gwarantowany i Harry chyba pierwszy raz w życiu miał wrażenie, że z czystym sumieniem woli wybrać ten gorszy, jednak o wiele bardziej zabawny scenariusz niż mniejsze kłopoty.
Nie chciał wracać do szkoły. W końcu nie po to wyszedł z własnej strefy komfortu, obrzucił nauczycielkę piórnikiem i powiedział przy wszystkich, że ma entomofobię, by teraz tak po prostu tam wrócić. Postanowił wziąć na klatę kłopoty i cieszyć się popołudniem z nowym kumplem, którego Harry zdążył wyjątkowo mocno polubić w ostatnim czasie.
Zostajemy! — rzucił zadowolony, poprawiając okrągłe okulary, które osunęły się pod wpływem gwałtownego wymachu głową. — Jeśli mam dzisiaj do wyboru kłopoty lub robienie kaczek na wodzie, wybór jest dziecinnie prosty — zarzucił dumnie dłonie na boki bioder, po czym posłał Lipinskiemu szczery uśmiech, by już po chwili dzielnie podążyć za jego śladami w głąb lasu.
Było super. Ptaki śpiewały na pełnych obrotach, wiatr szarpał delikatnie za głowice drzew, a humor zdawał dopisywać chyba każdemu. Nawet niewielka ruda wiewiórka przebiegła tuż przed ich nogami. Zig porównał ją wtedy do Harrego, nadając jej na imię Harold. Przez chwile nawet próbowali ją złapać i wziąć ze sobą nad wodę, jednak zwierze było o wiele szybsze i zwinnie wskoczyło na drzewo, by po sekundzie zniknąć gdzieś między gałęziami.
O jacie, ale super! — wydusił z siebie w końcu Parker, gdy po długich minutach wędrówki w końcu dotarli nad staw. Nie był ogromny, jednak wystarczających rozmiarów i z urokiem, by zrobić na Harrym dobre wrażenie. — Kto ostatni przy wodzie ten Skidmore! — krzyknął rudzielec i nie czekając nawet na jakąkolwiek odpowiedź, cisnął czym prędzej w stronę wody, czując pod podeszwą osuwające się kamyki. I może nawet przegrał, ale to wcale nie znaczyło, że z jego twarzy zniknął szczery uśmiech, wręcz przeciwnie! Bawił się świetnie, okłamując przy samym brzegu na kościsty tyłek i rozkładając ręce ze zmęczenia. Dobra, może było to tylko kilkanaście metrów, ale dał z siebie wszystko, okej? Wszyscy dobrze wiemy, że sportowiec z niego był jak z bubka dyslektyk.
— Skąd znasz to miejsce? Często tu bywasz? — spytał po chwili, gdy płuca uspokoiły się nieco od nadmiaru wysiłku. — Muszę częściej uciekać z tobą ze szkoły! Może dopiero wtedy poznam te dobre strony Lorne — uśmiechnął się ciepło, kątem oka przyglądając się, jak Zig intensywnie szuka idealnego kamienia. — Czy istnieje sekret co puszczania idealnych kaczek? — zainteresował się. Sam osobiście nie znał takowego, zazwyczaj brał pierwszy lepszy płaski kamyk, cisnąć go w stronę wody. Zig jednak wydawał się mieć na to całą strategię.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Gorzej być nie mogło, więc teraz nie mieli nic do stracenia. Przynajmniej na chwilę odwleką konsekwencję, które czekały ich wraz z powrotem do szkoły. Albo do domu, bo całkiem możliwe, że ktoś do tej pory wykona telefony, aby poinformować o ucieczce dwóch uczniów z lekcji, zanim zdołali stawić się w dyrektorskim gabinecie. Mimo świadomości, że tak właśnie może się stać, Zig nie chciał zadręczać Harry'ego tymi informacjami, jednocześnie zaoszczędzając mu dodatkowego stresu. Jeszcze ten udzieliłby się Zigowi i obaj zaczęliby za bardzo panikować.
Uśmiechnął się szeroko, gdy chłopak przystanął na jego propozycję i nawet zaaprobował jego decyzję klaśnięciem w dłonie. Nie, żeby wątpił w Parkera, ale nie miałby mu za złe, jeśli jednak postanowił się wycofać. Każdy decydował za siebie, a nagabywanie do złego wcale nie leżało w naturze Lipinskiego. Nie był łobuzem. I na pewno nie chciał zostać Skidmorem, dlatego także rzucił się prędko w stronę stawu, gdzie dotarli praktycznie równocześnie. W sumie Zig był święcie przekonany, że Harry pokonał go na ostatnim odcinku i przypisał mu wszystkie zasługi, poklepując przy tym po plecach w ramach serdecznych gratulacji.
- Odkryłem je przypadkiem - odparł zgodnie z prawdą, sięgając do kieszeni po swój inhalator, bo czuł, że jak tego nie zrobi, to zaraz zacznie dławić się powietrzem, czym mógłby tylko wystraszyć ulubionego rudzielca. Tak, Harry stawał się jedną z jego ulubionych osób wszech czasów. Zdecydowanie. I nieważne, że dopiero się poznawali, chłopiec wzbudzał w nim same pozytywne uczucia. - Trochę zboczyłem z drogi podczas akcji Sprzątania Świata, a później zacząłem przychodzić tutaj regularnie. Taka cisza i spokój to miła odmiana od... - urwał na chwilę, wlepiając wzrok w swoje trampki. - Od wszystkiego - dodał, bo jakoś nie w smak było mu mówienie o domowych awanturach. Nie chciał zrzucać na Harry'ego swoich kłopotów. - Jak będziemy tak uciekać ze szkoły, to w końcu nas wyrzucą! - zawołał Zig z udawanym oburzeniem, a zdradził go nie tylko ton głosu, ale również szeroki uśmiech. - Ale mogę pomóc ci poznawać uroki Lorne bez wcześniejszych wagarów. Na przykład po szkole. Chcesz? - zerknął na niego niepewnie, bo z przyjemnością zabrałby go w ulubione miejsca. Na najfajniejszą stronę plaży, na najlepsze lody w miasteczku, do parku, w którym przesiadywał zawsze wtedy, gdy ojczym wyżywał się na nim bez powodu. Mógł mu o tych miejscówkach opowiedzieć. Mógł. Ale po co, skoro mógł mu je wszystkie pokazać?
Zamyślił się na moment i sięgnął po leżący obok kamień, po czym podrzucił go kilkakrotnie, za każdym razem łapiąc w ten sam sposób.
- Chyba musi być odpowiednio płaski i odpowiednio ciężki. Nie znam się na tym totalnie. Ale wiesz, że w Szwecji co roku organizowane są mistrzostwa w puszczaniu kaczek na wodzie? Naprawdę! Na Wyspie Easdale. Czytałem o tym ostatnio, jak... - znowu zawiesił głos, ale co miał powiedzieć? Że zapuścił się w odległe rejony Internetu, kiedy szukał w sieci ciekawostek na temat Wyspy Brytyjskich, a konkretnie Brighton? To głupie. Zresztą Parker na pewno uznałby go wtedy za stalkera! - Jak szukałem informacji o najdziwniejszych zawodach. Bo są też takie w puszczaniu papierowych samolotów, wiesz? I samoloty oceniane są na podstawie dystansu, czasu lotu i akrobacji - trajkotał podekscytowany, jakby co najmniej sam brał udział w czymś takim i zajął miejsce na podium. Żałosne to było strasznie, to jego bezustanne paplanie, ale bycie sobą wychodziło mu przy Harrym z zadziwiającą łatwością.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Od czego? Miał ochotę wtrącić, pomagając Zigowi dokończyć wypowiedź, jednak wyjątkowo szybko ugryzł się w język. Bo przecież nie znali się wcale jakoś długo i może były po prostu tematy, których Lipinski najzwyczajniej w świecie nie chciał poruszać. Harry należał do tych ludzi, którzy elastycznie dostosowują się do potrzeb rozmówcy. Zawsze grzecznie na wszystko czekał, brał ile dostawał i nigdy niczego nie oczekiwał. W przeciwieństwie do swojego brata, który jakimś cudem potrafił wyciągnąć z ludzi dosłownie WSZYSTKO. Czytał ich jak otwartą książkę, opanowując te wszystkie psychologiczne techniki do perfekcji.
Nie no, to na pewno mój ostatni raz! — wyrwał się w pół słowa, kręcąc przekonaną głową. Cała ta sytuacja (może i z przyjemnymi skutkami) była dla Harrego cholernie stresująca i przede wszystkim nowa. Nie miał najmniejszego zamiaru stawać się nagle wielkim buntownikiem, uciekać z budy i malować graffiti pod blokiem, co to to nie! Natomiast propozycja Ziga brzmiała bardzo przyzwoicie. Spojrzał na niego uśmiechnięty — Brzmi super. Pisze się na to — czy on właśnie zyskał oficjalnego kumpla? W końcu rozmawianie ze sobą w trakcie szkoły to jedno, ale umawianie się poza nią, żeby wspólnie spędzać czas, to zupełnie inna bajka! Parker nie szczycił się wielką listą znajomych, a już na pewno nie tak fajnych jak Zig Lipinski. I gdyby właśnie nie siedzieli na jakimś totalnym zadupiu, jeszcze pomyślałby, że jest tu gdzieś ukryta kamera. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś może go lubić tak bez powodu i chce spędzać z nim czas bez możliwości odpisania zadania z matmy. Miłe to było. Przyjemne. Do tego stopnia, że w brzuchu Herrego na moment zagościło niespodziewane ciepło, które (całe szczęście) równie szybko zniknęło, a ten mógł wrócić do bezczelnego przyglądania się, jak Zig próbuje znaleźć idealny kamień.
Jacie, że płaski to wiedziałem, ale że nawet musi być odpowiednio ciężki? O, i pewnie technika też jest ważna, nie? — uniósł się w końcu z pozycji leżącej i sam zaczął szukać jakieś idealnej dla siebie skamieliny. Wybrał potencjalnie najlepszy, po czym podszedł bliżej wody. — Oni to tak chyba jakoś robią.. Że jednak noga do przodu, o jakoś tak i potem lekki przykuc, zamach i… — przybrał pozycje, a następnie cisnął kamykiem prosto w tafle wody, by ten (niestety) jedynie zanurkował, wykonując całą jedną kaczkę. — No na pewno nie tak — dokończył już bardziej zawiedziony. Tyle się ugadał, tyle poszpanował, żeby finalnie wykonać najgorszy rzut w historii rzutów. Żenada!
Mistrzostwa w puszczaniu kaczek?! — ożywił się szybko, podnosząc głowę i wbijając wzrok w nowego kolegę. — O kurcze, ale super! Chętnie pooglądałbym takie zawody — stwierdził zgodnie z prawdą, cały podekscytowany tym jakże (zapewne dla niektórych mało ciekawym) faktem. Jednak Harry uwielbiał tego typu ciekawostki. Sam w ciągu dnia przeszukiwał internet w poszukiwaniu tych związanych z nauką i literaturą. Jak miłym uczuciem było wiedzieć, że ktoś inny również działa podobnie. — Nawet samoloty?! No nie! Musimy kiedyś koniecznie urządzić takie tutaj, w Lorne. To by był czad! — ponownie podskoczył nieco w górę, kompletnie nieświadomy, że tego popołudnia zrobił to już kilka razy. Ciekawe to wszystko było. Ta cała nowa relacja. Zig sprawiał, że Parker czuł się swobodnie. Nie musiał myśleć nad każdą wypowiedzią, nie musiał martwić się, co pomyśli ani jak mu zaimponować, po prostu byli i to było super.
Masz już swój kamień? — upewnił się, po czym gestem ręki zaprosił Lipinskiego do przyjacielskich zawodów. — Puszczamy na trzy cztery, okej? Komu uda zrobić się więcej kaczek może… — zamyślił się na chwilkę, poprawiając osunięte na nos okulary. — Zjeść lunch drugiego i zadać mu pytanie! — popatrzył wymownie na lokatego (hehe nie mogłam się powtrzymać), wyczekując z wielką ekscytacją jego decyzji i w duchu mając szczerą nadzieje, że ten wcześniejszy fakap to była tylko marna rozgrzewka.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Nie chciał mówić o tym, co działo się w jego domu. Wstydził się tego. Wstydził się, że jego matka tkwiła w związku z mężczyzną, który podnosił na nią rękę, a on nie interweniował, bo wtedy obrywało się również jemu. Co zabawne, ojczym miał być inny, a okazał się dokładnie taki sam, jak nieżyjący od lat ojciec. Zig naprawdę wolałby nie mieć pięknego domu z basenem, najlepszego telefonu ani wszystkiego, o czym tylko zamarzył. Nie potrzebował tego. Chciał mieć święty spokój. I żeby mama była bezpieczna. Poradziliby sobie we dwójkę, znalazłby dorywczą pracę i jakoś to by było. Z kolei mama chciała dla Zigmunda jak najlepiej, a dzięki pieniądzom mogła zapewnić mu dodatkowe korepetycje, które miały przygotować go do egzaminów końcowych (mimo że te miały odbyć się dopiero za prawie dwa lata), jeździł na obozy i kolonie, spędzał wakacje za granicą. Według niej, to wszystko miało wpłynąć nie tylko na jego rozwój, ale również dać szczęście. Ale Zig szczęśliwy nie był. Ani trochę.
- To jesteśmy umówieni - nawet wyciągnął w kierunku Harry'ego rękę, a ich pakt dotyczący wspólnego zwiedzania Lorne został przypieczętowany uściskiem. Tego dnia nie tylko Parker zyskał nowego kumpla, bo wbrew pozorom, Lipinski nie miał ich zbyt wielu i tylko dwóch z nich finalnie nie okazało się skończonymi dupkami.
Zaśmiał się, kiedy kamień rudzielca przepadł pod wodą. Ale nie było to złośliwy śmiech, a zwykłe rozbawienie, które nie trwało zbyt długo, bo wybrany przez Ziga skalny odłamek również zniknął pod taflą, nie odbijając się od niej nawet pół razu.
- O kurczę - jęknął cicho. Szczerze liczył, że pójdzie mu lepiej, ale najwyraźniej żaden z nich nie był mistrzem w puszczaniu kaczek. - Może trzeba je jakoś podkręcać. Albo właśnie nie podkręcać? - zerknął niepewnie na Harry'ego, ale chyba zanim staną się organizatorami zawodów w puszczaniu kaczek na wodzie, to będą najpierw musieli obeznać się w technikach. - Kiedyś wniesiemy petycję i zapoczątkujemy szał na taką rozrywkę. Wyobrażasz sobie, jakby w Lorne wpisałoby się to w dyscyplinę sportową? - oczywiście Zig miał świadomość, że nic takiego nie będzie miało miejsca, ale to nie przeszkodziło mu w znalezieniu kolejnego kamienia. Tym razem wybrał nieco lżejszy od poprzedniego i trochę mniej płaski. I choć nie wiedział czy to był słuszny wybór, to musiał wpierw sprawdzić, żeby na przyszłość wiedzieć jakich skalistych odłamków unikać.
- Zwarty i gotowy! - uniósł wysoko znalezisko i przygotował się do rzutu. Był sportowcem, miał zaszczepioną w sobie rywalizację, ale taką zdrową i nigdy, ale to przenigdy nie oszukiwał ani nie wściekał się, kiedy przegrywał i musiał pogodzić się z porażką. - Mam nadzieję, że masz smaczny lunch, Ronaldzie Weasley - dodał jeszcze żartobliwie, mrugając porozumiewawczo do chłopaka. - Trzy czteee... Ry! - jednocześnie obaj wypuścili kamyki z rąk, obserwując jak te radzą sobie w wodzie.

1 - zero kaczek
2 - dwie kaczki
3 - więcej niż dwie kaczki

rzut Ziga

Harry J. Parker
ambitny krab
-
ODPOWIEDZ