In my family, crazy doesn’t skip a generation
: 19 maja 2022, 15:43
nr. 1
In my family, crazy doesn’t skip a generation
Podjechała autem najbliżej jak mogła, po czym zaparkowała na poboczu i zgasiła silnik. Samo Lorne Bay było zadupiem, a co dopiero ta część. Wydawało jej się, że coś pomyliła i nie znajdzie tu nic oprócz drzew, zapuszczonych krzaków, plątaniny roślin, dziwnych zwierząt, piachu i kurzu. Zrobiła smutną minkę, zerknęła w lusterko i zawiązała jasne włosy w cienki kucyk. Matka natura nie kochała jej, tak jak jej męża chociażby, i nie podała jej na tacy gęstych, mocnych włosów. Przynajmniej kolor miały ładny. Wysiadła z telefonem i kluczykami w dłoni, po czym zatrzasnęła auto i zaczęła się rozglądać. Czy to mogła być prawda, że w końcu po dwóch tygodnia intensywnego szukania, znalazła adres ojca? Dobrze, że natknęła się na tego starego rybaka w dziurawych kaloszach, który pamiętał czasy jej szajbniętego dziadka Ashworth, któremu na stare (chociaż w sumie nie aż tak stare) lata coś się w główce pomyliło i zaczął przekonywać wszystkich, że the end is near. Podobno z jej pradziadkiem wcale nie było lepiej, tylko ten dodatkowo rozchylał poły płaszcza przed małymi dziewczynkami (i nie tylko). Mina Zary, podczas, gdy słuchała tych wszystkich rewelacji, przez długi czas pozostawała niezmienna, łącząc w sobie zdziwienie, zgorszenie i jakiegoś rodzaju powątpiewanie. To ostatnie pewnie przyszło razem ze wspomnieniami o matce, która też miała coś narypane z religią. Potem doznała olśnienia, które wcale nie było w sensie pozytywnym. Czy ona odziedziczyła po ojcu, dziadku i pradziadku ten gen szaleństwa? Co prawda do pięćdziesiątki hen daleko, ale i tak jej się to nie uśmiechało. Oby dziedziczyła tylko linia męska. Jak dobrze, że nie zdecydowała się na dzieci, a teraz miała tylko dodatkowy argument, przekonywujący ją, że to bardzo dobra decyzja.
Ruszyła ścieżką, przedzierając się przez zarośla. Miała dosyć mieszkania w hotelu i kiepskiego żarcia na wynos. Tęskniła za Keeganem i jego gotowaniem, a teraz miała już nigdy nie zjeść obiadu, który by dla niej przygotował. Znowu zrobiło jej się smutno i westchnęła ciężko, chowając kluczyki od auta do kieszeni spodni.
Po chwili zza koron drzew wyłoniła się chata, która wyglądała jak żywa wycięta z jakiejś powieści o pustelniku. Kobieta podrapała się po głowie i zmarszczyła brwi. Ten rybak chyba mówił prawdę. Ile w ogóle ojciec miał już lat? Zatrzymała się, żeby policzyć. Pięćdziesiątka mu jeszcze nie stuknęła, ale już bliżej, niż dalej. Rozejrzała się po terenie wokół domu, a kiedy nikogo tam nie zastała, zdecydowała się na staromodne walenie pięścią w drzwi. Na twarz przywdziała uśmiech rodem z Television Commerce.
Jebbediah Ashworth