właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Gdzieś tam, w oddalonym o dziesiątki kilometrów Lorne Bay, rozpoczynała się najpiękniejsza pora. Wiszący na niebie księżyc rozświetlał ocean, który za sprawą przypływu kąsał swym językiem promenadę; roześmiani ludzie tłoczyli się w knajpach, w których ze względu na upalny wieczór, stoliki wystawiono na zewnątrz. Z każdego punktu miasta dobiegała muzyka. Smak grillowanych ostryg. Nocna rosa łagodziła rozgrzane, spocone twarze. Przywołanie tak znanego obrazka sprawiało, że zdawało się ono Leonowi nierealne — tutaj, w gąszczu gorzkich, ostrych zapachów, mocnego alkoholu i nikotyny. Prochów. Ludzi pozbawionych zahamowań. Przemywając w klubowej łazience twarz wodą o kolorze rdzy spostrzegł, że trzęsą się mu dłonie. Nie dasz rady, krzyczał mężczyzna dostrzeżony w lustrze, ale Leon nie posłuchał. Wciągnął z brudnej glazury wstęgę białego prochu i już po chwili, lekko nieprzytomny, znalazł się na nowo w zadymionej, mrocznej sali, w której rozbrzmiewała nazbyt głośna muzyka.
Ktoś krzyczał. Gdzieś w kącie, skąpanym w mroku. Krzyczał, błagał, prosił o pomoc, ale nikt nawet nie zerkał w tamtym kierunku. Leon usiłował dostrzec cokolwiek, ale na próżno — półnagie sylwetki ocierały się o siebie w tańcu, zatruwając lokal dławiącym zapachem potu. Stanąwszy przy barze wlepił spojrzenie w kierunku wejścia, przy którym ktoś desperacko usiłował wkręcić się do środka; bezskutecznie. Wpuszczani byli tylko członkowie. Ładne kobiety. I nastolatkowie, którzy dla gangu stanowili najlepszy łup. Leonidas nie mógł znieść tego wszystkiego. Kilka lat temu sprawy układały się inaczej, więc ciężko było mu uwierzyć, że w tak krótkim czasie świat ten zdążył zepsuć się do cna. Że to wszystko działo się pod okiem policji, która dopiero teraz, za sprawą Leona, mogła cokolwiek zdziałać. Jeśli nie zjebie. Jeśli nie da się przyłapać. Jeśli nie da się zabić. Zerkając na zegarek upewnił się, że ma jeszcze kilka minut przed spotkaniem z Deltą, którego do tej pory nie miał okazji poznać. W., który umożliwił ten kontakt, ostrzegał, że nie ma z nim żartów. Że lepiej go nie wkurwiać. Że się mu nie odmawia. W. miał uczestniczyć w tym spotkaniu, ale zatrzymał go w domu chory ojciec, a Leon… Leon pękał. Był przerażony. Bo wiedział, że jeśli ktoś mógłby go zdemaskować, to właśnie Delta.
Przestań się tak puszyć, księżniczko, przyda ci się trochę rozluźnienia.
A potem odpowiedź. Był pewien, że się przesłyszał. Że to zasługa prochów. Tyle że nadszedł kolejny tekst, dużo groźniejszy, jak i kolejna odpowiedź, wobec której nie miał już wątpliwości. Uniósł głowę ponad tłumem i wędrując za niebezpieczną rozmową spostrzegł ją. Pearl siedziała przy barze po drugiej stronie w otoczeniu dwóch kolesi, których ledwo kojarzył, a o których to zdążył dowiedzieć się jedno: nie akceptowali odmowy. Prędkim krokiem ruszył więc w ich kierunku, niezwykle wkurzony; był w tej jednej chwili gotów wysadzić to miejsce w powietrze, wezwać wsparcie, spalić swoją przykrywkę. Tyle że nerwy na nic nie mogły pomóc, więc zacisnął zęby i przeciskając się między naćpanymi i pijanymi ciałami, dotarł w końcu do celu swojej podróży.
To twoja, Leo? rzucił ten wyższy, przysadzisty mężczyzna, gdy spostrzegł złość na twarzy Leonidasa.
Moja, odparł spokojnie, wbijając spojrzenie w Pearl. Mężczyźni przeprosili. Wycofali się. Drugi obrażonym tonem zakrzyknął, że trzeba było mówić. Leon nie usłyszał jednak, bo myśli miał zajęte czymś innym — nie miał pojęcia jak ją stąd wyprowadzić bez wzbudzania czyjegokolwiek zainteresowania.
Pojebało cię? — szepnął, gdy usiadł obok niej. Blisko. Na tyle, by można było ich wziąć za coś w rodzaju pary i zostawić tym samym w spokoju. Nerwową, drżącą za sprawą prochów dłonią wystukiwał na blacie rytmiczny dźwięk. — Mówiłem ci, że się tym zajmę — przypomniał jej ze złością, choć przecież niczego to już nie mogło zmienić. Była tutaj. W samym środku piekła.

pearl campbell
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
17.

Znowu to robiła. Nie myśląc o konsekwencjach, czekała aż zapadnie noc, by w życie wdrożyć kolejny niedopracowany plan. Nieco drżącymi dłońmi nakładała makijaż, co jakiś czas robiąc przerwy na papierosa leżącego zawsze w pobliżu. Śmieszyła ją ta dziwna trema, jakby miała zrobić coś po raz pierwszy, a przecież od dawna podobne misje samobójcze wypełniały jej codzienność. Nie potrafiła siedzieć grzecznie w domu, nie potrafiła też odpuścić, bo gdyby się na to zdecydowała, to co by jej zostało? Na dobrą sprawę miała tylko tą swoją zemstę. Vendetta stanowiła jedyny cel w jej życiu, bez niej pozostawała nikim. Poza własnym śledztwem, które nie szło jej jakoś zachwycająco dobrze, nie była wcale dobrą dziennikarką. Tematy podsyłane przez redakcję niesamowicie ją nużyły, o ile nie widziała w nich własnego interesu, nie potrafiła się wczuć. Bo też nigdy nie było w niej pasji do dziennikarstwa, była jedynie potrzeba zadośćuczynienia, znalezienia remedium na te cholerne wyrzuty sumienia, których głos bezustannie obijał się z tyłu jej czaszki i powoli wino nie wystarczało, aby je uciszyć. Wiele osób mówiło jej, że prosi się o śmierć, ale na złość im jeszcze tu była, miała więc więcej szczęścia, niż rozumu i zamiast wyciągać wnioski z przykrych doświadczeń, pchała się do nich, niczym ta ćma do ognia.
Klub pod który podjechała taksówką odstraszał z zewnątrz i przez moment zastanawiała się, czy na pewno uda jej się wejść. Poprawiła jeszcze raz makijaż, wyrównała materiał sukienki, która nie miała być wyrazem stylu, a przepustką do świata do którego chciała się dostać o własnych siłach. Rytm wystukiwany wysokimi szpilkami był jedynym, na czym się skupiała, dzięki temu wyglądała na pewniejszą siebie i najwyraźniej zadziałało, bo niespełna dziesięć minut później była już w środku. Pot mieszał się tu z zapachem alkoholu, krwi, zielska i jeszcze kilkoma innymi nutami, których pochodzenia wolała nie znać. Gdy zmierzała do baru kilka osób się o nią otarło, jakaś dłoń przemknęła po jej ciele, ale nie obracała się, nie robiła scen, byłaby spalona, bo przychodząc do takiego klubu trzeba się liczyć z kulturą, jaka w nim panuje. Poza tym musiała znaleźć się w bardziej strategicznym miejscu, z którego łatwiej będzie obserwować otoczenie. Miała szczątkowe informacje co do tego, jak może wyglądać człowiek zamieszany w zabójstwo jej siostry, ale zamierzała się ich uczepić z całych sił i nie spocząć, dopóki nie dowie się czegoś więcej, tylko, że jak to często bywa, ktoś musiał jej przeszkodzić.
- Taka samotna przy barze? Zaraz postawimy ci coś dobrego - jeszcze zanim spojrzała na mężczyzn, którzy do niej zmierzali, zdążyła wznieść oczy ku niebu i zakląć pod nosem.
- Obejdzie się - ścięła zaraz, ale to ich nie zniechęciło. Rozmowa, która się wywiązała, nie należała do najprzyjemniejszych, a dwójka rosłych mężczyzn też niekoniecznie była częścią jej planu. Szukała w głowie dobrego rozwiązania i właśnie wtedy znikąd pojawił się Leon. Chociaż była tym zaskoczona, nie dała tego po sobie poznać, bądź co bądź wiedziała, jak to działa. Żadne z nich nie chciało być spalone, ale jeśli chodzi o Pearl... nie chciała też wcale słuchać opierdolu.
- A ja nigdy nie mówiłam, że będę wówczas siedziała w domu na dupie - odpowiedziała ponuro, przełykając uczucie zaskoczenia, jakie zakiełkowało w niej, gdy pojawił się znikąd. Miała wrażenie, że nie było tu na nie miejsca, przestrzeń i tak była już nieźle ograniczona. Wyciągnęła więc papierosa, by zająć czymś dłonie, nie wiedziała czy są obserwowani, ale jeśli tak, to dla pewności przejechała stopą po jego łydce, by faktycznie wyglądała jak jego. - Oczekiwałeś, że co? Będę dziergać swetry czekając na informację? Nie należę do takich kobiet - zauważyła zaciągając się papierosem i uśmiechnęła się do niego zalotnie, co całkowicie nie pasowało do wypowiadanych słów, ale wyglądało wiarygodnie. Miała też dzięki temu chwilę, by przyjrzeć mu się uważniej. - Mam tu mówić na ciebie Leo? - mruknęła, zaciągając się papierosem i zmarszczyła delikatnie nos. - Hej, powkurwiasz się na mnie potem, teraz już za późno, bo mam tu sprawę do załatwienia, ale co właściwie ty tu robisz? - zapytała, a chociaż dystans między nimi i tak był znikomy, pozwoliła sobie na lekkie pochylenie w przód, przez co zmniejszyła go jeszcze bardziej.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Była prawdziwa. Była, musiała być, bo do uszu jego docierał ten jej zarozumiały, dumny głos, w nozdrza uderzała typowa dla niej nuta znanych mu perfum. Musiała i była, bowiem pod palcami czuł jej lekko drżące ciało, rozpalone panującym w barze skwarem. A i tak poprzez krążące w organizmie prochy przedzierała się niepewność, zwątpienie. Marzenie, by Pearl była jedynie wytworem jego wyobraźni. Tak byłoby przecież lepiej, dla nich obu. Sunąc jeszcze drżącą dłonią po jej kolanie nachylił się, jakby chcąc szepnąć do jej ucha kilka lubieżnych propozycji. — Martwa niczego nie wskórasz — wychrypiał zduszonym głosem (prezentującym najszczersze przerażenie), po czym z teatralnym, wyćwiczonym uśmiechem lekko się odsunął. Nie miał pojęcia, czy otaczający ich zewsząd ludzie są nieświadomi miejsca, w którym się znajdują, ale wolał nie ryzykować. Wiedząc, że jest obserwowany w każdy możliwy sposób wolał zakładać, że kręci się przy nich ktoś niepożądany. Pokręcił więc głową na te jej uwagi, znów przyciągając ją bliżej. Pomyśleć, że kilkanaście dni temu leżałoby to w strefie jakichś marzeń — mieć ją obok, na wyciągnięcie dłoni — a teraz tak bardzo go odrzucało. Kiedy siedzący obok nich ludzie wstali, gwarantując im nieco więcej prywatności, odważył się w końcu zapanować nad sytuacją, choć każde słowo wciąż wymawiał szeptem. — Oczekiwałem, że nie jesteś kretynką. Że jesteś mi w stanie zaufać — wymamrotał, gdy ciało jego poddawało się lekkim drganiom za sprawą narkotyków. — Mów jak chcesz, oni i tak wszystko o mnie wiedzą — dodał oddychając płytko, raz po raz zerkając ponad nią na tańczący na parkiecie tłum. Tańczący, ładny eufemizm.
Panikował. Do tej pory wszystko miał pod względną kontrolą, chodziło przecież wyłącznie o jego marne życie i jego możliwą utratę, a teraz… Obecność Pearl wytrąciła go z równowagi. Odebrała możliwość zdrowego osądu. No, ona i prochy, ale z nimi dogadywał się jakoś lepiej. Wbijając w nią ostrzegawczo spojrzenie dał wyraźny znak, by nie drążyła. By nie pytała o to teraz, najlepiej nigdy, bo przecież i tak nie mógł jej wyznać prawdy. — Mówiłem ci, skarbie, że tylko prochy się dla mnie liczą — odparł ze złośliwym uśmiechem na ustach, choć i to było częścią tejże komicznej gry. Ktoś ich obserwował. Leon znów się nachylił, tworząc szlak pocałunków na jej ramieniu, szyi, policzku. — Nie masz na imię Pearl, musisz być kimś innym. Wymyśl coś szybko — wyszeptał do jej ucha, a gdy tylko się od niej oderwał spostrzegł, że podąża do nich tamten mężczyzna. Ponura twarz i ściśnięte w linię usta świadczyły, że już za późno na odwrót.
Rusz się, Fitzgerald, Delta nie będzie na ciebie tracić całej nocy — zadudnił, nie zerknąwszy na Leona jednakże nawet na moment — cała jego uwaga skupiona była na Pearl.
Okej, mała, to nie potrwa długo — rzucił do niej z uśmiechem zrywając się ze stołka. Miał nadzieję, że nie będzie komplikacji. Że uda się mu załatwić własne sprawy, a potem zająć się nią, ale mężczyzna, którego nie rozpoznawał, obnażył swoje kły w szerokim uśmiechu.
Dziewczyna też idzie.

pearl campbell
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Mogłaby z marszu zacząć recytować powody, dla których nie powinno jej tu być. Wiedziała, że jej postępowanie nie należy do najmądrzejszych, że nie jest żadną niezniszczalną bohaterką czy super szpiegiem, ale ta rzetelna ocena jej możliwości niczego nie zmieniała. Nawet komentarz Leona sugerujący, że żywa do domu może nie wrócić. Znała ryzyko. W zasadzie... czasem miała wrażenie, że jedyna wiadoma, to właśnie to, ile może stracić, a reszta owiana miała być zawsze tajemnicą, której może się jedynie domyślać. Trochę ją w tym wszystkim zaskoczyło to, jak szybko Fitzgerald odnalazł się w przedstawieniu, jaki był przy tym przekonujący, bo gdyby nie wiedziała, że gra czy byłaby w stanie się tego domyślić? Może faktycznie powinna bardziej w niego wierzyć, ale problemy z zaufaniem komukolwiek były w niej zakorzenione głębiej, niżby chciała.
- Dobrze więc, że jeszcze żyję - mruknęła jedynie, odczuwając delikatne dreszcze, bo była jedynie człowiekiem, a dotyk na skórze uda był dość niespodziewany. Sama nie mogła pozostać bierną, więc wyciągnęła delikatnie dłoń, by przedramieniem oprzeć się o jego bark, delikatnie drażnią paznokciami kark Fitzgeralda. - Dlaczego każdy mężczyzna w moim życiu na pewnym etapie musi wątpić w mój rozum? - zapytała z przekąsem, chociaż jej mimika sugerowała raczej jakąś dwuznaczną uwagę, jaka paść mogła między kochankami dogryzającymi sobie w barze. - Staram się ufać, ale to nie takie proste - dodała jeszcze, powstrzymując przy tym chęć zerknięcia, jak i on, w stronę parkietu. Wiedziała, że gdyby oboje się tak rozglądali, wyglądałoby to bardzo podejrzenie i jednocześnie wkurzał ją fakt, że to on pierwszy sięgnął po kartę zwiadowczą. Zdołała też wyłapać to nieme ostrzeżenie, które odczuła, jak szpilę wbitą pod paznokieć. Gdyby nie to otoczenie, jej niepohamowana potrzeba dotarcia do informacji mogłaby wygrać, ale tutaj musiała się dostosować, schować pytania na potem, nawet jeśli te boleśnie nie dawały o sobie zapomnieć. - Właśnie widzę - wyszeptała niezbyt głośno, znów ubierając to w zalotny ton, chociaż w gruncie rzeczy była przerażona. Widziała, jak dłonie mu się trzęsą, widziała też jego źrenice i nie trzeba było znać się na prochach, by szybko dojść do tego, że skręta to on nie wypalił. Inna sprawa, że ona sama nie powinna przebywać w takim otoczeniu, nawet nie z uwagi na historię Leona, co na swoją własną. Od ponad trzech lat była czysta, ale to nie tak, że zapomniała, jak to jest się odurzyć... tego się nie da zapomnieć, to na zawsze w człowieku zostaje, wspomnienia stanu o którym marzy wielu, ale tylko nieliczni się na niego decydują. Nie powinna o tym nawet myśleć, pocałunki Leona sprowadziły ją na ziemię, a na wyszeptane w pośpiechu ostrzeżenie nie musiała długo szukać rozwiązania. Nie zdążyła mu nic powiedzieć, bo nie byli już sami i ku jej zadowoleniu, a niezadowoleniu Fitzgeralda, miała uczestniczyć w czymś, w czym uczestniczyć nie powinna.
- A dziewczyny nikt nie zapyta o zdanie? - przewróciła oczami zgrywając wyluzowaną pannę. W końcu takie powinny siedzieć w klubach.... swobodne, nieświadome tego, gdzie jakiś goryl chce je zaciągnąć.
- Idziemy - typ jednak nie chciał się skusić na rozmowę i postąpił o krok w ich kierunku, jakby wcześniej nie był już wystarczająco blisko.
- Jezu, dobra, już - uniosła dłoni, jakby w obronnym geście i odpaliła papierosa na moment przed zeskoczeniem z barowego stołka. Poprawiła jeszcze sukienkę i objęła ramię Leona, dociskając je do swojego ciała, by w taki sposób kierować się wraz z nim i rosłym mężczyzną jakimś kiepsko oświetlonym korytarzem. Potem w dół po metalowych schodkach, przez które kroki rezonowały złowieszczo, mimo muzyki, jaka dobiegała z porzuconej przez nich części klubu.
- A to co za jedna? - warknął z dala ktoś nowy, stojący przed drzwiami wraz z innym karkiem.
- Dupa Fitzgeralda.
- Ładniusia - w końcu trzeci z mężczyzn się odezwał, a raczej zagwizdał. - Może się podzielisz, hę? - zarechotał zaraz, patrząc na Leona, przez co Pearl nieco mocniej zacisnęła dłoń na jego ramieniu. Nie mogło im to umknąć, skoro zaraz wszystkich objęła niezrozumiała blondynce wesołość. - Czyli Leo i laleczka, powiem Delcie, że już jesteście - odwrócił się w stronę drzwi przy których stał i to był dobry moment, by się wtrącić.
- Selena... - rzuciła, zaciskając dłoń w pięść. - Mam imię i potrafię mówić za siebie - dodała zaciągając się papierosem i na moment nastała cisza, którą w swoich myślach skomentowała krótkim kurwa. Miała wrażenie, że na kilka długich sekund cały świat się zatrzymał, że zaraz stanie się coś złego, a ona będzie tego powodem, ale nim najgorsze scenariusze się ziściły, ciszę - o ile ciszą można nazwać przytłumione odgłosy klubowej muzyki - przerwało kolejne parsknięcie.
- Charakterna - skomentował, zerkając na Leona, by zaraz machnięciem głowy pokazać, że mogą iść dalej. Jeśli chodzi o Pearl, to nie miała pojęcia czego ma się spodziewać, a przy tym wydawało jej się, że za tymi drzwiami może stać przeszłość do której nie chciała wracać. To głupie imię, mogła wymyślić inne, a jednak lata temu, gdy bliżej jej było do kobiety upadłej, niż takiej z dyplomem i stałym zatrudnieniem, właśnie tym imieniem posługiwała się tańcząc w podobnym miejscu, zarabiając pieniądze by dać sobie w żyłę i dając w żyłę, by móc ponownie zatańczyć. Nigdy nie chciała do tego wracać, ale tutaj faktycznie lepiej być Seleną, niż Pearl Campbell.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
+18 (bo treść może być gorsząca, niepokojąca i odrażająca)

Poprzez niewyjawiane na głos myśli przelatywały obietnice składane wszystkim bóstwom tegoż świata. Jeśli, jeśli — które było słowem kluczowym — nic dziś nie stanie na drodze ku temu, by Pearl bezpiecznie powróciła do domu, o wszystkim jej opowie. Jeśli nikt jej nie tknie, odpowie na każde jej pytanie. Jeśli zgodzi się z nim wyjść za tych kilkanaście, kilkadziesiąt… nie, pieprzyć Deltę, mógłby zabrać ją stąd już teraz (i powinien) — wyjawi jej każdy ze swych grzechów i opowie o pokucie. O byciu męczennikiem na tymże zniszczonym, zatrutym świecie. A jednak go prowokowała. Tym swoich zachowaniem, pewnością, kpiną.
Może faktycznie masz coś z głową, skoro mówi ci to każdy facet.
Ta jego część, która naznaczona była prochami, pchała go ku fatalnym decyzjom. Nakazywała ją tu zostawić, rzucić na pożarcie wilkom, byleby tylko czegoś się nauczyła. By zrozumiała, że nie żartował, gdy przestrzegał ją przed miejscami tego typu, przed ludźmi tego rodzaju. Ale ta ludzka strona, ta jego dobroć, której sądził, że nie ma, wiedziała, że musi się nią zaopiekować. Zagwarantować bezpieczeństwo za wszelką cenę. — Wiem, że któryś z nich znał Lucy — wyszeptał nieomal niesłyszalnie, kiedy wyraziła swe zwątpienie w kwestii zaufania. I wbił w nią na krótką sekundę spojrzenie, to jedno jedyne, którym obdarzał ją zawsze wtedy, gdy byli sami i się przed nią obnażał. Tamten Leon musiał jednak odejść już po chwili, pozwolić zaistnieć temu ćpunowi, który lepiej radził sobie w tego typu miejscach. I on sam musiał wobec tego wszystkiego zaufać Pearl, jak i temu, że jakoś sobie da radę samodzielnie. Że może finalnie to właśnie ona, nie on, uratuje ich z tej nieprzyjemnej sytuacji. Pozwalał się jej więc bronić, pozwalał przybierać rolę buntowniczki. Kiedy jednak przyszło im w końcu ruszyć w nieznane, oplótł dłonią jej talię i wiedział, że uścisku tego nie zwolni do momentu, kiedy nie uda się im stąd wyjść.
Trasa była mu dobrze znana, a w zakazanych pokojach baru bywał niejednokrotnie; tym razem jednak po raz pierwszy miał odbyć spotkanie z kimś postawionym wyżej, kimś rzekomo ważnym. Choć więc towarzystwo Pearl mu wadziło, nie potrafił zmusić się, wbrew wcześniejszym planom, do zrezygnowania z tej szansy. Kolejnej zapewne by tak prędko nie otrzymał. — Nie dałbyś jej rady, Hex. Skup się na tych swoich dziwkach — zaśmiał się wesoło, nieświadomie jednak mocniej zaciskając palce na jej drobnym ciele. Z fałszywie, acz starannie dobranym uśmiechem wsłuchał się w jej słowa, a na kolejną reakcję, którą przywołały, wybuchnął gromkim śmiechem. Skinął im jednakże głową z wdzięcznością, gdy przepuścili ich dalej i z trudem powstrzymał drżenie ciała, gdy w końcu przekroczyli próg odpowiedniej sali.
Pokój pochłaniała ciemność. Tu i ówdzie jarzyło się czerwonawe światło, wydobywające się z ledowych lamp. Na kilku kanapach — tych w obrzydliwym guście — siedziało kilka osób. Trzech mężczyzn, siedem kobiet. Te oczywiście pozbawione były ubrań, a jedna z nich, o płomiennych włosach, z zaciśniętą na ramieniu opaską leżała na ziemi, jakimś cudem opierając się jednakże o nogi tęgiego mężczyzny. Leon nie znał ani jednego z nich. Kurwa. — Leo! I panna Selena, proszę państwa! — obwieścił wszystkim jeden z facetów, prawdopodobnie Delta, po czym ruchem dłoni wezwał do siebie dwójkę ochroniarzy, którzy dotąd czaili się gdzieś w mroku. Kilka mętnych spojrzeń wbiło się w nich z ledwo widocznym zaciekawieniem; jasnym było, że większość zgromadzonych jest pod wpływem silnych specyfików. Goryle Delty naturalnie zmusili za to Leona i Pearl, by się od siebie odsunęli, a już po chwili ich mechaniczne dłonie przeszukiwały ich ciała z widoczną przesadą. Z całą pewnością szukali podsłuchu. Odebrane im zostały portfele i telefony, co z jednej strony nie powinno ich dziwić, a z drugiej w znacznym stopniu utrudniało prędką ewakuację. — Wybaczcie tę niegościnność, ale sami rozumiecie, w tych czasach… Ale siadajcie, siadajcie! — rzucił energicznie, zaciągając się nikotynowym dymem, po czym klepnął jedną z krążących przy nim dziewczyn. — Candy umili wam ten czas — dodał z dumą, gdy dziewczyna z całą pewnością od Pearl młodsza, zaczęła zmierzać w ich kierunku. — Obejdzie się — odparł Leon, starając się brzmieć zarówno stanowczo, jak i przyjaźnie. Nie mógł tego zjebać. — Mieliśmy rozmawiać o interesach, pamiętasz? Bez stada naćpanych idiotów — oznajmił z naciskiem, ciągnąc Pearl ku jednej z kanap. Delta (choć wątpliwe było nadal to, czy jest nim w istocie) zerknął na nich z lekką złością, lecz po chwili wcisnął na twarz ten swój głupkowaty uśmiech i ponownie machnął ręką. — Zabierzcie ich stąd — rozkazał, a Fitzgerald przez moment obawiał się, że to ich dwójka zostanie wyrzucona z pokoju. Tak się jednakże nie stało — jego pieski po chwili zaczęły pozbywać się z sali nieomal całego towarzystwa — zostały tylko dwie dziewczyny, które najwidoczniej były stałym elementem życia Delty. — Taka sceneria wam pasuje, cukiereczku? — spytał, zwracając się do Pearl. — Takie ślicznotki jak ty nie uczestniczą co prawda nigdy w poważnych rozmowach, ale zrobimy dla ciebie wyjątek, chociaż… Czy my się przypadkiem nie znamy, kwiatuszku?

pearl campbell
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
A zatem +18

Nie miała w sobie nic, co stanowiło by o niej, jako o idealnej partnerce do wieczorów takich, jak ten. Od zawsze nie najlepiej radziła sobie w pracach grupowych, niezależnie od tego, czy były to gry dziecięce, czy spotkanie z przedstawicielami mafii. Miała tego świadomość, ale nie potrafiła nic na to zaradzić. Brakowało jej pokory, zdolności rzetelnego ocenienia własnych możliwości i przede wszystkim rozsądku. Rozpychała ją duma i potrzeba zemsty, które przysłaniały jej wszystko inne. Może więc należało ją tutaj zostawić na pastwę złych ludzi, może by się czegoś z takiej sytuacji nauczyła, ale jeśli wyszłaby z niej żywo, najpewniej po raz kolejny doprowadziłaby siebie do tego samego punktu. Nie uczyła się na błędach i strach, chociaż zaglądał w jej oczy często, nie był powodem, dla którego mogłaby zrezygnować. Wiele można jej było zarzucić, ale na pewno nie należała do osób, które łatwo się poddają, którym brakuje woli walki, a już na pewno tej jej nie brakowało, gdy sytuacja dotyczyła jej starszej siostry. Wystarczyło, że Leon wspomniał o Lucy, a serce zabiło jej mocniej i już była pewna, że zrobi wszystko, byleby z tego spotkania udało im się coś wyciągnąć. Nie zdążyła zareagować w żaden inny sposób, jak znaczącym spojrzeniem, bo potem... nie było już odwrotu i przez dłuższy czas żadne z nich miało nie wyjść ze swojej roli, których nie omówili przed samym spektaklem.
Zabawne... wiedziała, że Leon znał się na tym, co robił, ale i tak wcześniej były w niej wątpliwości. Miała tą okrutną przypadłość nie doceniania nikogo, w tym też samej siebie. Teraz jednak była pełna podziwu, nawet jeśli czuła doskonale jego nerwy, objawiające się jedynie dłonią zaciśniętą na jej ciele. Nie miała mu tego za złe, w zasadzie pierwszy raz była w sytuacji tak ryzykownej, w której nie była zdana jedynie na siebie i - chociaż przychodziło jej to z trudem - musiała przyznać, że w obecności Fitzgeralda było coś pokrzepiającego.
Weszli w końcu do sali, która uderzyła w Pearl tak jak obuch w tył głowy. Z trudem się nie zawahała, nie przystanęła, nie drgnęła... Nie chodziło o to, że widok ten ją przeraził, a o to ile wspomnień przywołał. Tych, których nie chciała pamiętać. Nie było to Shadow, nie były to dziewczyny, które znała, ani tamtejszy prywatny pokój. Nie była też jedną ze striptizerek, a dziennikarką, kobietą ze względnie szanowany zawodzie, ale jednak takim, o którym nie było wstydu opowiadać. Nie była też ćpunką, która mogłaby potrzebować kolejnej działki, przeszła odwyk, tylko raz się po nim złamała, lata temu, ale tak była czysta... widok opaski zaciśniętej na przedramieniu nie powinien więc robić na niej wrażenia, a mimo to robił. Głównie dlatego, że... powinna nie pasować do tego otoczenia, być cholernie niedopasowanym puzzlem w tej układance, a mimo to stała tutaj i wiedziała, że odnajduje się tu aż za dobrze i świadomość ta niemalże ją paraliżowała. Ocknęła się więc dopiero w chwili, w której ktoś zaczął ją przeszukiwać i dlatego też dość naturalnie wyszło jej obruszenie. Spojrzała jeszcze na Candy, zastanawiając się ile ta ma lat i życząc jej, nawet jeśli jej nie znała, by z tych przykrych doświadczeń wyszła tak, jak sama Campbell. No... może w nieco lepszym stylu, skoro Pearl ponownie tkwiła w bagnie. Przeszła za Leonem na kanapę, wtulając się w jego bok, by nie siedzieć zbyt formalnie. Sala nieco opustoszała, ale nie była pewna, czy ją to pociesza czy bardziej niepokoi. Nie umiała zdecydować, do momentu, w którym nie zwrócono się do niej, a serce nie zabiło jej mocniej.
- Dzięki, nie lubię zostawiać Leo samego, jestem z tych zaborczych - spróbowała zażartować, by odzyskać panowanie nad sytuacją, a przy tym dłonią przejechała po udzie Fitzgerada, zarówno po to, by podkreślić swoje słowa, jak i dlatego, że nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić z rękami. Tą więc tam zostawiła, dochodząc do wniosku, że przy pozostałych dwóch paniach i tak wypada na najbardziej przyzwoitą. Pozostawała jednak kwestia na którą nie potrafiła do końca odpowiedzieć, nie znalazła dobrego rozwiązania, więc uśmiechnęła się nieco figlarnie. - Nie wiem... a znamy się? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, licząc, że on zareaguje tym swoim głupim uśmieszkiem. Niestety czuła jedynie, że jej się przygląda zbyt bacznie.
- Sam nie wiem... musiałabyś się rozebrać, żebym miał pewność - powiedział to z taką swobodą, że brzmiało w sposób wręcz nierealny, a ona ponownie nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Przez to cisza się wydłużyła, a on w końcu zaśmiał się tak jak wcześniej. - Nie mówię, że cała, na początek może chociaż kurtkę - kontynuował, a z każdym jego słowem robiło jej się coraz bardziej niedobrze, głównie przez to, gdy w jej głowie pojawiło się rozwiązanie zagadki. Takie durne, nieprzemyślane, będące wspomnieniem czasów, kiedy nie próbowała nie zostawiać na siebie haków. Nagle więc uznała, że podawanie pseudonimu, którego używała jako striptizerka było głupotą, a tatuaż na barku zaczął piec fantomowym bólem. Wierzyła jednak jeszcze, że to tylko zbieg okoliczności.
- Nie chcę narażać się twoim dziewczynom... niech tylko one rozpraszają was podczas rozmowy - zażartowała ponownie figlarnie, chcąc jak najszybciej zmienić temat. - Poza tym Leo się na mnie wścieknie, jeśli przeszkodzę mu w rozmowie biznesowej - dodała, spoglądając na Fitzgeralda. Kątem oka widząc, jak Delta wysypuje na wierzch dłoni biały proszek, nadal się im przyglądając. Tyle co wciągnął go nosem, a rzucił woreczek na stolik przed kanapą, tak by zatrzymał się przed nimi.
- Leo, chyba nie jesteś taki, co by się wściekać, hm? -[/b] zażartował, w końcu patrząc na niego. Skinął też głową w kierunku narkotyków, z których chwilę temu sam skorzystał. - Wybaczcie moje maniery, ale naturalnie częstujcie się! Prawdziwy rarytas - zachwalił, ale coś w jego głosie zdradzało, że nie jest to jedynie luźną propozycją.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
+16 w sumie

Wodząca po jego udzie dłoń, swą delikatnością przywołując mrowienie całego ciała, była niczym przekleństwo. Dowód upadku, zapowiedź najczarniejszego koszmaru; tenże ruch, wymierzający trasę pomiędzy tym, czego pragnął i otrzymać nie mógł, niemal skłonił go do popełnienia niewybaczalnego błędu. Gotów był bowiem pochwycić te niepewne palce, rozkazać im się zatrzymać, a następnie odegrać ostatnią tego wieczora sztukę teatralną. Wyjść stąd wraz z Pearl bez słowa wyjaśnienia i nigdy już tu nie powrócić. Wiedział jednak, że było na to za późno — nie przez wzgląd na Deltę i jego goryli, lecz dlatego, że Campbell nie wyraziłaby ku temu zgody. Niewiele wiedział o jej przeszłości. Poza tym, że kiedyś brała, nie powiedziała mu o sobie niczego prawdziwego; to wszystko, co wiedział na temat śmierci jej siostry, było niewystarczające. Mógł domagać się więc odpowiedzi wcześniej, mógł sięgnąć po nie w sposób stanowczy, i może, jakimś cudem, uniknęliby piekielnego ognia, który jeszcze tej nocy strawić miał ich zagubione dusze. Przyciągnął ją więc do siebie, ramieniem obejmując szczelnie w pasie. — Nie lubię bezsensownego pieprzenia — odrzekł z chytrym uśmiechem, spojrzeniem wędrując od Pearl do Delty. Choć wiedział — bądź zamierzał naiwnie przy ów wierze tkwić — że słowa mężczyzny są niegroźne i stanowią dość typowe kąśliwości, nie był w stanie dłużej tego słuchać. Jak do tej pory powstrzymywał się przed prowokowaniem niechcianych reakcji, nie wtrącając się w tę część rozmowy, która to w dziwny sposób angażowała wyłącznie Campbell i mężczyznę, ale poczęła się w to wszystko wkradać przesada. I to właśnie dlatego Leon obrzucił Deltę wrogim spojrzeniem, odmawiając sięgnięcia po rzucone im prochy. — Ona musi być czysta — poinformował stanowczo, licząc na to, że Pearl nie pomknie ku upadkowi wraz z nim. — Przerzuca nam towar — dodał w formie wyjaśnień, gdy tamten zapragnął wyrazić swoje niezadowolenie. Zmrużywszy oczy utkwił spojrzenie wyłącznie w Leonie, więc ten, by nie narażać się niepotrzebnie, sięgnął ostatecznie po woreczek. — Będę potrzebować tego dużo więcej, jeśli chcesz nawiązać współpracę z moimi ludźmi. To i resztę towaru. Wudu powiedział, że oferujecie dużo więcej, niż tylko prochy — starał się być w swym rozchwianiu stanowczy, perfekcyjnie maskując obrzydzenie względem całego tego świata. Kiedy jednak otwierał woreczek, by skosztować białego proszku, świat przybrał formę czarnej bezgwiezdnej nocy. Mknąc ku ziemi odczuł silny, promieniujący ból mający swe źródło gdzieś z tyłu głowy. Zaraz potem dołączył do tego kopniak wymierzony w splot słoneczny, a wreszcie także nos, z którego natychmiastowo wydobywać zaczęła się czerwona, gęsta maź. Choć obraz jego był jeszcze zamazany, wijąc się na ziemi zdążył dostrzec czającego się przy nim mężczyznę, a także zadowolony, podły uśmiech rozbawienia na twarzy Delty. — Gdzie twoje maniery, Fitzgerald? Nie będzie żadnego interesu, jeśli będziecie nas tak traktować — zacmokał ze sztucznym rozczarowaniem, po czym wstał i podszedł do Pearl. Zwinnym ruchem wysypał ponownie zawartość woreczka na dłoń, którą następnie przysunął do twarzy dziewczyny. — No dalej, mała — powiedział ze śmiechem w głosie, całkowicie ignorując Leona. A on w tym czasie nie tylko przeklinał gromko, ale i usiłował dźwignąć się do jakiejkolwiek pozycji, ale kurwa, oberwał za mocno. — Jesteś pieprzonym chujem, D. Myślisz, że Carsen się o tym nie dowie? Że nie pójdę z tą samą propozycją gdzieś indziej? Przynajmniej innym nie siedzą na dupie psy — warknął, przyciskając jedną dłoń do zakrwawionego nosa. Klęczał jak pojeb na tej ziemi, dzwoniło mu w uszach i był pewien, że zaraz się porzyga, a mimo to dzielnie wpatrywał się w twarz Delty. I z dumą odkrył, że pojawił się na niej cień niepewności. — Zostawiacie za sobą za dużo ciał, D. A ja znam kogoś, kto pomoże się wam ich pozbyć — dodał stanowczo, wiedząc, że oto nadszedł pierwszy decydujący moment — albo wszystko się zjebie, albo zyskają szansę na wyciągnięcie z niego kilku informacji.

pearl campbell
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
UWAGA: przemoc, przekleństwa, narkotyki

Wiele osób nie lubi wracać do swojej przeszłości, ale dla niej nie chodziło jedynie o preferencje. To co było... to kim była, nie mogło mieszać się z teraźniejszością. Część niej doskonale wiedziała, że nie da się żyć tylko chwilą, że wspomnienia zawsze gdzieś tam będą, nie pozwalając o sobie zapomnieć, ale mimo to uparcie broniła swoich tajemnic, wmawiając sobie, że jeśli ona będzie je ignorować, to te stracą swoją moc i świat się o nie nie upomni. W tym miejscu jednak wszystko było o wiele bardziej żywe, niż w jej standardowej codzienności. Te światła, nagie kobiety ze śladami po igłach, duszne powietrze, męskie uśmiechy dalekie od tych dżentelmeńskich, przekleństwa wplatane jak przecinki... to wszystko sprawiało, że granica między dwoma odsłonami jej osoby zaczynała się zacierać. Wracała gdzieś, gdzie nawet nie tyle wracać nie chciała, co nie mogła, bo wyrwanie się stamtąd było szansą jedną na milion. Miała więcej szczęścia, niż rozumu, ten jeden raz, a gdy życie swoje splątała z dziennikarstwem śledczym, wiedziała, że przyjdzie jej balansować na pewnej krawędzi, ale też nigdy nie przechylała się w kierunku gorszej ze stron tak bardzo, jak w tym momencie, kiedy siedziała na kanapie w objęciach Leona, gładząc jego nogę, patrząc na człowieka, którego należało odstrzelić, by przechylić bilans skurwysynów i ludzi dobrych chociaż odrobinkę na korzyść tych drugich. Jeśli jednak coś mieli tu ugrać, każde powinno wyjść z tego pomieszczenia w całości.
Ulżyło jej, gdy Leon ściął temat, gdy nie węszył, nie próbował dowiedzieć się czegoś więcej. Czy mogłaby mu powiedzieć? Wstydziła się w zasadzie... cholernie się wstydziła. Może nawet podobało jej się to, jak czasem patrzył na nią w ten sposób, jakby chciał jej powiedzieć, że jest już skreślony, ale ona do tego świata nie pasuje, że może jest lepsza. Wcale nie była, zaprzeczała temu, ale jednocześnie myśl, że ktoś mógł w to wierzyć była dla niej, jak lekarstwo... jak prochy dla ćpuna. Bo jeśli już o tych mowa, propozycja padła, a jej wzrok osiadł na torebce z białym proszkiem. Leon zabrał głos i dobrze, że to zrobił, bo jej jedynie zaschło w ustach. Nie chciała, by sam sięgał po prochy, ale wiedziała, że będzie musiała mu na to pozwolić. Ani drgnęła, trochę jak zahipnotyzowana, Fitzgerald coś mówił, a ona nie słyszała tych słów, nieświadoma otoczenia aż do chwili, w której Delta nie postanowił przejść do czynów, wyrywających z jej gardła wrzaśnięcie o wiele szybciej, nim mięśnie spięły się do podjęcia jakichkolwiek ruchów.
- Kurwa! - wyrwało jej się, gdy podniosła się na nogi, próbując objąć Leona, jakoś zapobiec dalszym ciosom wymierzanym w jego kierunku. Wzrok przeniosła na Deltę, który wyciągnął do niej prochy. Nie wiedziała co ma robić, serce waliło jej jak młotem, Leon z klęczącej pozycji próbował pertraktować, a jej kręciło się w głowie, jakby sama oberwała rykoszetem.
- Masz jaja, Fitzgerald, mógłbym ciebie teraz zajebać, jedno ciało w tę czy w tamtą - parsknął, ale nawet Pearl dostrzegła, że się waha, a może po prostu analizuje to, co właśnie usłyszał. Ona sama wykorzystała tę chwilę, by złapać Leona pod ramionami, nawet jeśli nie była najsilniejszą kobietą w tym budynku, to zrobiła co w jej mocy aby pomóc mu się podnieść.
- No już... oddychaj - burknęła, znów cofając się we wspomnieniach. Ile razy tańczyła dla jakiś typów spod ciemnej gwiazdy, a potem bez wzruszenia musiała patrzeć, jak ludzie z Shadow okładają tych, którzy według panujących tam zasad sobie na to zasłużyli.
- Właśnie, oddychaj, bo jeszcze jeden wyskok, a pozbawię cię tej przyjemności - ponownie się zaśmiał, chociaż jak dla Pearl za dużo gadał. - Panienkę sobie zostawię, na pamiątkę - zarechotał nawet głośniej, przez co dłoń blondynki zacisnęła się w pięść. - A teraz mała... rozluźnij się, póki ładnie proszę i daj dorosłym rozmawiać - myślała, że kwestię prochów miała już za sobą, jednak poczuła, jak Delta łapie ją za nadgarstek i ten przysuwa do siebie. Musiała znaleźć się bliżej, patrzeć jak obejmuje ją ramieniem, na wierzch własnej dłoni wysypując nierówną kreskę, niechlujnie usypaną na skórze. - Chyba wiesz co z tym zrobić - zakpił, a w niej kołatało się od wątpliwości. Patrzyła na Leona i cieszyło ją przynajmniej to, że Delta nie mógł widzieć jakim spojrzeniem obdarowała Fitzgeralda. Jakby chciała przeprosić, wytłumaczyć się. Nie było możliwości ucieczki. Po prostu pochyliła się, chociaż nie musiała wcale, a następnie zatykając jedną dziurkę od nosa, wciągnęła wszystko, czując, jak narkotyk uderza do głowy. Zakręciło jej się w głowie nawet nie tyle od tej dawki, co od wspomnień, tak wiele ich wróciło. Ledwo zanotowała przez to moment, w którym Delta dość mocno odepchnął ją od siebie, a może nawet rzucił w kierunku Leona. Nie miała nawet pojęcia jakim cudem nie wywaliła się jak kłoda na ziemię razem z nim.
- No i po co były te nerwy, co? Daj spokój Leo, chyba gramy do tej samej bramki - zachowywał się tak, jakby jeszcze chwilę temu nie miał w planach skatowania Fitzgeralda, ale te różnice w zachowaniu Pearl wychwytywała teraz z większym trudem. - Kogo niby znasz? Kto mógłby pomóc z ewentualnym syfem? Jestem człowiekiem biznesu... nie wchodzę w coś dopóki dokładnie nie poznam propozycji - rozsiadł się ponownie, a chociaż brzmiał tak przyjaźnie, zanim zajął miejsce, zza pleców wyciągnął broń, niby od niechcenia, niby nie poświęcając jej uwagi, ale jednak... była tam, w niemej groźbie, sugerującej, że pole manewru mocno im się zmniejszyło. Z resztą Pearl coraz mniej to wszystko obchodziło, starała się walczyć o to, by nie tracić wątku, ale cokolwiek wzięła, działało błyskawicznie, a jej obawy tylko napędzały te działanie.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Niewidzialne szpony zaciskając swe ostre pazury na jego ciele, ciągnęły go gwałtownie w podwodny świat mroku. Wyzbyty bólu, strachu i poniżenia, którego doznawał gdzieś tam, w podziemiach głośnego klubu, być może bardziej narażony na śmierć niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystkie głosy dochodziły do niego z lekkim opóźnieniem, zniekształcone i wyzbyte emocji; nawet fakt, że gdzieś obok zamajaczyła przerażona twarz Pearl nie był w stanie wyrwać go z głębin. Za mocno oberwał; głowa jego zdawała się odliczać minuty do ostatecznej kapitulacji. A jednak nim pochłonęła go ciemność — to śmieszne, absurdalne wspomnienie z dzieciństwa, lekcje biologii z panią Clayton, powtarzającą z jakąś nierealną grozą, że w strefie afotycznej życie nie ma prawa istnieć (nie to, którego by się chciało), rządziło teraz w jego myślach — zdołał jakoś utkwić wzrok w dziejącej się obok scence. I naraz jego ciałem wstrząsnął spazm złości, gniew zadudnił gdzieś w sercu; nie wściekał się na Deltę, lecz na Pearl, padającą nagle gdzieś obok. Po raz pierwszy od długiego czasu poczuł tak bolesne rozczarowanie. Ale było to wyłącznie jego winą, prawda?
Telefon — wychrypiał, unikając zerkania w jej stronę. Być może to on ją tutaj doprowadził, być może to z jego winy zainfekowała swe ciało tym całym syfem. Być może, bo czy gdyby na siebie nie wpadli, nie skończyłoby się to dla niej dużo gorzej? Delta mruczał coś znowu, śmiał się, atakował go słowami, których nie był w stanie zarejestrować (przecież to i tak jedno wielkie gówno), lecz ostatecznie do dłoni Leona dostarczone zostało ciemne, poniszczone urządzenie. Wpisał w nim ciąg odpowiednich cyfr, nawiązał połączenie i oddał telefon mężczyźnie, niezdolny już do prowadzenia jakiejkolwiek wojny na słowa. Czekał. I zdawało się mu, że na czekaniu upłynęło mu całe życie, że nigdy nie robił nic poza tym jednym, że tylko czekał i że dziś nieomal zyskał to, czego pragnął najbardziej.
… wpadnijcie do oazy, zobaczysz ten swój towar z bliska — jak długo Delta już mówił? Ile minut zdążyło minąć? Leon nie zarejestrował nawet momentu, kiedy udało się mu nawiązać połączenie z odpowiednią osobą — podstawionym gliniarzem — ale wyglądało na to, że plan się powiódł. Oaza. Pieprzona Wioska Krokodyli. Jeszcze większe zbliżenie do śmierci. — Masz jakąś siostrę czy coś, Sel? Słowo daję, gdzieś już cię widziałem — czy Pearl mogła cokolwiek z tego zarejestrować? Czy była w stanie zapamiętać którekolwiek z wymawianych słów? Fitzgerald nie był pewien, czy on sam zdoła odtworzyć potem cokolwiek z tego etapu, czy wieczór ten rozmyje się i na zawsze przepadnie pośród sterty myśli nieważnych. Migawka. Piwnicę zastąpiło wnętrze auta, prowadzonego przez Carsena; tak mi przykro, stary, mówiłem mu, że nie ma się wygłupiać. Kurwa, mogłem przyjechać, mogłem… Potem pamiętał, że odstawili ledwo przytomną Pearl do jakiejś Penny, która miała pomóc jej w dojściu do siebie. I on na to pozwolił. By została z kimś obcym, by zniknęła z jego życia. Nawet jeśli zapamięta zaproszenie do oazy, nie będzie mieć pojęcia, jak tam dotrzeć. A on w tym czasie przepadnie w niebycie.

koniec :salute:
pearl campbell
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ