about
What a strange time to be alive.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Joan D. Terrell
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Nadal nie wyjechała..
Popatrzyła za boczną szybę kryjąc twarz pełną zastanowienia oraz przemyśleń, od których powoli zaczynała boleć ją głowa. Po napaści myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej wydostać się ze szpitala i uciec z miasta. Wyjechać jak najdalej od Perth, a później z Australii dokądś, gdzie mogłaby zacząć życie od nowa bez oglądania się za siebie lub łatki matkobójczyni. Przez ten czas niespecjalnie zastanawiała się nad wspomnieniami, które jednak do niej nie wróciły. Skupiła się na sobie i celu do osiągnięcia, bo to co zostawiła z tyłu nie było warte jej uwagi. Desmond jakoś bez niej przeżyje a cała reszta.. nie było całej reszty. Poza pacjentami nie miała nikogo, więc tym bardziej nie przejmowała się przeszłością ani lukami we wspomnieniach, o których nawet nie miała pojęcia. Nie myślała o nich. Nie tak intensywnie jak teraz palcami dotykając prawej skroni, jakby jej pocieranie mogło cokolwiek zmienić. Może wspomnienia wyskoczą niczym dżinn z lampy?
- Nie jestem pewna, czy wiem o co pytać – przyznała szczerze wreszcie przestając się chować i odwróciła twarz w stronę Elizabeth. – I tylko trzy? To wynika z twojej zasadniczości, czy za trzy pytania coś się wydarzy? – Starała się zachować spokój, ale właśnie uświadomiła sobie, że być może weszła do klatki lwa. Miała swoje podejrzenia co do napaści, ale równie dobrze mogła się mylić a sprawcą okazałby się mąż Wayne; a może jednak nadal Night? Co jeżeli to ustawka? Wiedziała coś ważnego, czego – o zgrozo – nie pamiętała i miała za to dostać po dupie od pary, która jednak dalej się kochała? Wprawdzie, z tego co pamiętała, nie wróżyła Night’om świetlanej przyszłości, ale życie bywało przewrotne a ludzie zbyt przywiązani do tego, co już posiadali.
Spojrzała w boczne lusterko uznając, że to na marne. Jeżeli w coś się wkopała to już było za późno.
- Jak ci się żyje, jako pani Wayne? – Już nie Night, co wywnioskowała wcześniej, ale nie o sam rozwód chciała zapytać. Na ten moment batalia kochanków nie była ważna nie licząc podejrzeń, że być może wspólnie zaplanowali napaść na Terrell.
Popadała w paranoje..
- Czemu przestałyśmy się kontaktować? – zapytałaby wprost o datę zakończenia terapii, ale tej nie prowadziły długo przed zerwaniem kontaktu. Albo nie tak długo zważając na to, że Joan niewiele kojarzyła z późniejszych rozmów.
Wbiła uważne spojrzenie w kobietę nie pokusiwszy się o trzecie pytanie. Jeszcze nie. Zada je później, po krótkiej rozmowie albo wcale.
Elizabeth Wayne
- Nie jestem pewna, czy wiem o co pytać – przyznała szczerze wreszcie przestając się chować i odwróciła twarz w stronę Elizabeth. – I tylko trzy? To wynika z twojej zasadniczości, czy za trzy pytania coś się wydarzy? – Starała się zachować spokój, ale właśnie uświadomiła sobie, że być może weszła do klatki lwa. Miała swoje podejrzenia co do napaści, ale równie dobrze mogła się mylić a sprawcą okazałby się mąż Wayne; a może jednak nadal Night? Co jeżeli to ustawka? Wiedziała coś ważnego, czego – o zgrozo – nie pamiętała i miała za to dostać po dupie od pary, która jednak dalej się kochała? Wprawdzie, z tego co pamiętała, nie wróżyła Night’om świetlanej przyszłości, ale życie bywało przewrotne a ludzie zbyt przywiązani do tego, co już posiadali.
Spojrzała w boczne lusterko uznając, że to na marne. Jeżeli w coś się wkopała to już było za późno.
- Jak ci się żyje, jako pani Wayne? – Już nie Night, co wywnioskowała wcześniej, ale nie o sam rozwód chciała zapytać. Na ten moment batalia kochanków nie była ważna nie licząc podejrzeń, że być może wspólnie zaplanowali napaść na Terrell.
Popadała w paranoje..
- Czemu przestałyśmy się kontaktować? – zapytałaby wprost o datę zakończenia terapii, ale tej nie prowadziły długo przed zerwaniem kontaktu. Albo nie tak długo zważając na to, że Joan niewiele kojarzyła z późniejszych rozmów.
Wbiła uważne spojrzenie w kobietę nie pokusiwszy się o trzecie pytanie. Jeszcze nie. Zada je później, po krótkiej rozmowie albo wcale.
Elizabeth Wayne
about
What a strange time to be alive.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Joan D. Terrell
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Nadal nie wyjechała..
Zasady, ograniczenia, podkreślanie swej władzy w możliwie straconych dwóch pytaniach tak, jakby Joan nie miała żadnego innego wyjścia. Jakby nie trzymanie się reguł sprawiło, że miałaby trafić do izolatki albo dostać po łapach, jak od strażników w poprawczaku, a później od klawiszy w więzieniu. Tylko, że nie tkwiła w zamknięciu. Była na wolności i żyła według własnych zasad (a nie kogoś innego).
- A ty nadal trzymasz stery, bo boisz się stracić kontrolę. – Nad życiem, samochodem, rozmową i nad nią. – Znowu. – Bo ktoś już tę kontrolę odebrał Elizabeth, o czym nie bano się jej przypomnieć w lekko prowokacyjny sposób.
Pochyliła się lekko do przodu patrząc na boczne lusterko, a potem raz jeszcze przez ramię między fotelami.
Na nowo przywarła plecami do siedzenia i pomasowała palcami skroń. Kiedy Wayne milczała, ona starała się odsunąć myśl oraz obawy o możliwym zagrożeniu.
Wzięła głębszy wdech i słuchała. To już miała w nawyku. Nasłuchiwała kroków matki, dźwięków w poprawczaku i słuchała ludzi podczas sesji nie pozwalając sobie na żadne reakcje. Teraz jednak marszczyła brwi, nawet posłała lekki uśmiech i znów skrzywiła tak, jakby nie pasowało jej to co usłyszała.
Nic nie pasowało. Luki we wspomnieniach okazały się zbyt duże.
- Kojarzę Charlesa, ale.. to wszystko brzmi jak sen. – Coś nieprawdziwego, co nie miało miejsca, a jednak było wręcz przeciwnie.
Odchyliła głowę do tyłu patrząc na podsufitkę eleganckiego auta.
- Jak mogłaś się zauroczyć, skoro najwyraźniej powiedziałam ci o sobie rzeczy, które są dla mnie jak pięta Achillesowa? – Nie myślała już o grze Elizabeth. Próbowała sobie przypomnieć. Pojąć, czemu wyznała prawdę na swój temat, a potem się wycofała. Sądziła, że właśnie przez to, bo wstydziła się własnego dawnego życia.
Kiedy już usłyszała odpowiedź bez słowa wyszła z auta i pomimo strachu, że zobaczy ją jakiś patrol, zapaliła papierosa. Ten cholerny nałóg, którego nie miała, doprowadzał ją do szału nie bardziej od frustracji z powodu luk w pamięci, o których nie miała pojęcia.
Elizabeth Wayne
- A ty nadal trzymasz stery, bo boisz się stracić kontrolę. – Nad życiem, samochodem, rozmową i nad nią. – Znowu. – Bo ktoś już tę kontrolę odebrał Elizabeth, o czym nie bano się jej przypomnieć w lekko prowokacyjny sposób.
Pochyliła się lekko do przodu patrząc na boczne lusterko, a potem raz jeszcze przez ramię między fotelami.
Na nowo przywarła plecami do siedzenia i pomasowała palcami skroń. Kiedy Wayne milczała, ona starała się odsunąć myśl oraz obawy o możliwym zagrożeniu.
Wzięła głębszy wdech i słuchała. To już miała w nawyku. Nasłuchiwała kroków matki, dźwięków w poprawczaku i słuchała ludzi podczas sesji nie pozwalając sobie na żadne reakcje. Teraz jednak marszczyła brwi, nawet posłała lekki uśmiech i znów skrzywiła tak, jakby nie pasowało jej to co usłyszała.
Nic nie pasowało. Luki we wspomnieniach okazały się zbyt duże.
- Kojarzę Charlesa, ale.. to wszystko brzmi jak sen. – Coś nieprawdziwego, co nie miało miejsca, a jednak było wręcz przeciwnie.
Odchyliła głowę do tyłu patrząc na podsufitkę eleganckiego auta.
- Jak mogłaś się zauroczyć, skoro najwyraźniej powiedziałam ci o sobie rzeczy, które są dla mnie jak pięta Achillesowa? – Nie myślała już o grze Elizabeth. Próbowała sobie przypomnieć. Pojąć, czemu wyznała prawdę na swój temat, a potem się wycofała. Sądziła, że właśnie przez to, bo wstydziła się własnego dawnego życia.
Kiedy już usłyszała odpowiedź bez słowa wyszła z auta i pomimo strachu, że zobaczy ją jakiś patrol, zapaliła papierosa. Ten cholerny nałóg, którego nie miała, doprowadzał ją do szału nie bardziej od frustracji z powodu luk w pamięci, o których nie miała pojęcia.
Elizabeth Wayne
about
What a strange time to be alive.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Joan D. Terrell
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Nadal nie wyjechała..
Palenie dawało jej poczucie, że coś było tylko jej. Nie chodziło o tytoń ani potrzebę wydychania dymu. Po wszystkim nie znosiła kapcia, który czuła w buzi, ale miała coś w co nikt nie wchodził z butami. Coś, co stanowiło barierę miedzy nią a światem, której teraz bardzo mocno potrzebowała. To właśnie zza tej ściany dymu wciąż wbijała uważne spojrzenie w Elizabeth nie mając zielonego pojęcia, czy kobieta mówiła prawdę czy kręciła. Częściowo jej słowa zgadzałyby się z tym, co Terrell pamiętała, ale nie umiała wyobrazić sobie momentu, w którym zdradza Wayne swoje sekrety. To było coś nieprawdopodobnego i nietypowego. Nie umiała w to uwierzyć i zarazem bardzo pragnęła poznać uczucie, które towarzyszyło jej w chwili mówienia samej prawdy. Niewiara przeplatała się z ciekawością i próbą zaufania komuś, kogo nie widziała od dawna. Komuś, kogo znała tylko z ekranu laptopa.
- Czemu ty? Czemu to akurat tobie powiedziałam o tym, co zrobiłam? – Pula pytań się skończyła, ale ona miała to gdzieś. Nie bawiła się w takie rzeczy. Nie interesowały ją ograniczenia ani zasady kierowane przez innych. Teraz była wolną osobą i mogła wszystko, dlatego zamierzała dowiedzieć się czegoś więcej, nawet jeśli podświadomie wiedziała, że Elizabeth nie posiadała wszystkich odpowiedzi. Nie mogła, bo prawdopodobnie nie miała pojęcia, co w danej chwili siedziało w głowie Joan. A może.. może o tym Terrell też jej mówiła? O myślach i uczuciach, które pozwoliły jej wyznać prawdę?
Nim doczekała się odpowiedzi na horyzoncie pojawił się pracownik baru. Automatycznie odwróciła głowę w drugą stronę, ale kiedy chłopak koniecznie chciał na głos ogłosić wszystkim, komu podaje kawę, spojrzała w jego kierunku.
Zbyt dobrze znała ten wyraz twarzy. Wiedziała, że wieść po miasteczku się rozeszła, ale nie spodziewała się, że nawet tak młode pokolenie było na bieżąco. Musiał to być ktoś powiązany z policjantami. Kolega, rodzina, kuzyn albo kolega kolegi gliniarza. To by wszystko wyjaśniało.
- Zaktualizuj dane, bo nie zaciukałam swej matki. Uderzyła się w głowę.. – Nie dokończyła, kiedy nagle tamten zrobił krok i niespodziewanie między nimi pojawiła się kolejna nieco wyższa od Joan postać.
Potem wszystko stało się szybko i zanim Joan cokolwiek dodała znów napotkała spojrzenie kelnera.
- Nie musiałaś tego robić – stwierdziła cicho z zaskoczeniem czując jak drżą jej dłonie. Odrzuciła papierosa, zgniotła go butek i schowała ręce do kieszeni. – Niepotrzebnie narażasz się miejscowym. To bez sensu. Tak samo, jak przyniesienie drugi raz tego samego, bo obie wiemy, że teraz dwie kawy będą z dodatkiem moczu. – Nie wierzyła w nic innego. Nie było lepszego traktowania lub poprawy zachowania. W więzieniu panowały inne zasady a to Lorne Bay było dla Joan jak więzienie z ludźmi, którzy chcieli jej dokopać. – Wiem też, że lada moment pojawi się tutaj patrol i lepiej, żeby nie widzieli cię w moim towarzystwie. – Westchnęła czując, że to koniec spotkania. Elizabeth nic z niego nie wyciśnie. – Powinnaś przeprać spodnie. Szkoda tak drogiego materiału. – A ona szukała powodu, żeby się ulotnić i dać spokój kobiecie, która nie potrzebowała dodatkowych kłopotów w tutejszymi władzami. - Moje życie, całe jego otoczenie, nie jest warte tego co masz. Musiałam mieć powód, żeby zerwać z tobą kontakt i chce wierzyć, że po prostu cię chroniłam albo jakiś inny szajs. Albo może się bałam, bo to twój mężulek stał za napaścią na mnie. Cholera, nie wiem! Wiem tylko tyle, że trzymanie się z dala ode mnie co najlepsze co możesz teraz dla siebie zrobić. - Zacisnęła szczękę nie wierząc, że to się działo. Nie panowała nad sobą. Durny chłopaczek z kawiarni zaburzył jej spokój i z jakiegoś niezrozumiałego powodu przejmowała się tym bardziej niż zwykle. Czy to przez obecność Elizabeth? Kobiety zagadki, która mówiła o rzeczach tak nieprawdopodobnych i ciekawych, że chciałaby w nie wierzyć jak w opowieści Tysiąca i Jednej Nocy?
Zrobiła krok w tył i zamknęła powieki czując, że zbiera jej się na płacz.
Elizabeth Wayne
- Czemu ty? Czemu to akurat tobie powiedziałam o tym, co zrobiłam? – Pula pytań się skończyła, ale ona miała to gdzieś. Nie bawiła się w takie rzeczy. Nie interesowały ją ograniczenia ani zasady kierowane przez innych. Teraz była wolną osobą i mogła wszystko, dlatego zamierzała dowiedzieć się czegoś więcej, nawet jeśli podświadomie wiedziała, że Elizabeth nie posiadała wszystkich odpowiedzi. Nie mogła, bo prawdopodobnie nie miała pojęcia, co w danej chwili siedziało w głowie Joan. A może.. może o tym Terrell też jej mówiła? O myślach i uczuciach, które pozwoliły jej wyznać prawdę?
Nim doczekała się odpowiedzi na horyzoncie pojawił się pracownik baru. Automatycznie odwróciła głowę w drugą stronę, ale kiedy chłopak koniecznie chciał na głos ogłosić wszystkim, komu podaje kawę, spojrzała w jego kierunku.
Zbyt dobrze znała ten wyraz twarzy. Wiedziała, że wieść po miasteczku się rozeszła, ale nie spodziewała się, że nawet tak młode pokolenie było na bieżąco. Musiał to być ktoś powiązany z policjantami. Kolega, rodzina, kuzyn albo kolega kolegi gliniarza. To by wszystko wyjaśniało.
- Zaktualizuj dane, bo nie zaciukałam swej matki. Uderzyła się w głowę.. – Nie dokończyła, kiedy nagle tamten zrobił krok i niespodziewanie między nimi pojawiła się kolejna nieco wyższa od Joan postać.
Potem wszystko stało się szybko i zanim Joan cokolwiek dodała znów napotkała spojrzenie kelnera.
- Nie musiałaś tego robić – stwierdziła cicho z zaskoczeniem czując jak drżą jej dłonie. Odrzuciła papierosa, zgniotła go butek i schowała ręce do kieszeni. – Niepotrzebnie narażasz się miejscowym. To bez sensu. Tak samo, jak przyniesienie drugi raz tego samego, bo obie wiemy, że teraz dwie kawy będą z dodatkiem moczu. – Nie wierzyła w nic innego. Nie było lepszego traktowania lub poprawy zachowania. W więzieniu panowały inne zasady a to Lorne Bay było dla Joan jak więzienie z ludźmi, którzy chcieli jej dokopać. – Wiem też, że lada moment pojawi się tutaj patrol i lepiej, żeby nie widzieli cię w moim towarzystwie. – Westchnęła czując, że to koniec spotkania. Elizabeth nic z niego nie wyciśnie. – Powinnaś przeprać spodnie. Szkoda tak drogiego materiału. – A ona szukała powodu, żeby się ulotnić i dać spokój kobiecie, która nie potrzebowała dodatkowych kłopotów w tutejszymi władzami. - Moje życie, całe jego otoczenie, nie jest warte tego co masz. Musiałam mieć powód, żeby zerwać z tobą kontakt i chce wierzyć, że po prostu cię chroniłam albo jakiś inny szajs. Albo może się bałam, bo to twój mężulek stał za napaścią na mnie. Cholera, nie wiem! Wiem tylko tyle, że trzymanie się z dala ode mnie co najlepsze co możesz teraz dla siebie zrobić. - Zacisnęła szczękę nie wierząc, że to się działo. Nie panowała nad sobą. Durny chłopaczek z kawiarni zaburzył jej spokój i z jakiegoś niezrozumiałego powodu przejmowała się tym bardziej niż zwykle. Czy to przez obecność Elizabeth? Kobiety zagadki, która mówiła o rzeczach tak nieprawdopodobnych i ciekawych, że chciałaby w nie wierzyć jak w opowieści Tysiąca i Jednej Nocy?
Zrobiła krok w tył i zamknęła powieki czując, że zbiera jej się na płacz.
Elizabeth Wayne