'Cause you know even simple can be special
: 24 kwie 2022, 00:22
001.
We don't have to get loud to lose it
All we need is just me and you
We don't have to scream out to prove it
We could keep it all acoustic
Raz, dwa, trzy…czterdzieści pięć…
Odliczał w głowie, oddychając głęboko. Zawsze liczył, gdy czymś się stresował. To pomagało odroczyć nieprzyjemne myśli, skupiając uwagę na czymś kompletnie innym. Czerwone włosy porywał świeży, letni wiatr, podczas gdy nogi kierowały się prosto w stronę szkolnego boiska. Słońce znajdowało się wysoko, otulając skórę swoim charakterystycznym ciepłem, jednak Harry J. Parker w promiennym humorze wcale nie był. Jak uwielbiał szkołę i przedmioty ścisłe były dla niego ulubionym z możliwych spędzaniem czasu, tak zajęcia sportowe przyprawiały go o momentalny odruch wymiotny. Nienawidził tego. Nienawidził być oceany za swoją fizyczność, która w dodatku płakała głośniej niż niejedna nastolatka na widok Toma Hollanda. Kondycji nie miał za grosz, nie wspominając już nawet o mięśniach, które w jego ciele nie miały nawet przyjemności jeszcze zagościć nawet w minimalnych ilościach. Oblewał więc wszystkie zaliczenia, przy szóstkowych ocenach z innych przedmiotów, mając co roku pieprzone zagrożenie z WFu.
Nic więc dziwnego, że i tego słonecznego dnia jego humor zepsuł się z sekundą przekroczenia terenu boiska. Stanął tuż obok grupki chłopców w krótkich spodenkach, jednak na tyle daleko, by nie zwracać na siebie uwagi. Przykucnął, pamiętając o szczelnym zawiązaniu sznurówek, bo jeszcze tego by tylko brakowało, żeby podczas biegu potknął się o własne obuwie i runął prosto na twarz, rozwalając nowe okulary.
— No dalej chłopaki, zbiórka!! Ustawiać się raz, dwa! — donośny głos trenera rozbrzmiał wyraźnie, przyprawiając tym samym Harry’ego o gęsią skórkę. Wyprostował się niechętnie i leniwym krokiem ustawił na końcu kolejki, zastanawiając się, za jakie grzechy musiał przez to wszystko przechodzić. — Dzisiaj lecimy z biegiem na zaliczenie. Musicie wyrobić minimum czasu, żeby zdać — świetnie, pomyślał, przewracając oczami. Miał przechlapane. Nie było na świecie takiej siły, która pomogłaby mu zaliczyć to dziadostwo. — Ale pierwsze rozgrzeweczka. Zapraszam — sznur postaci ruszył jeden po drugim, przebierając rytmicznie nogami. Jedynie Harry (całe szczęście) pozostawiony w tyle nie był w stanie dostosować się do tempa wszystkich innych. A starał się. Naprawdę się starał, pocąc się i dysząc do tego stopnia, że tuż po zbawiennym gwizdku trenera musiał zrobić sobie przerwę. Zbiegł momentalnie na bok, ledwo łapiąc powietrze w płuca i opadł na zieloną siatkę ogrodzenia. Dłonie oparł na kolanach, czując, jak pot spływa ślimaczym tempem po brzegach twarzy, a serce pulsuje jak szalone. Było mu niedobrze. Serio, miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
— Patrzcie tylko, Parker ledwo dwa kroki zrobił i już zdycha. Co za słabeusz. Żałosne — zacisnął mocniej oczy na dźwięk komentarzy z oddali, jakby to miało sprawić, że nagle tak po prostu przestanie słyszeć. Nic bardziej mylnego. Słyszał wszystko. Każde niemiłe słowo i donośny, szyderczy śmiech, który wcale nie poprawiał jego samopoczucia, wręcz przeciwnie. Chciał już do domu. Boże jak on chciał do domu.
Niech to się już skończy, pomyślał, wlepiając spojrzenie w zabrudzone białe adidasy.
Zig Lipinski