Strona 1 z 1

Gustav Johansen

: 19 kwie 2022, 18:54
Gust Johansen
Gust Kamienna Twarz.
Jeśli wyobrazisz sobie chłopaka o takim przezwisku, to jest całkiem niezła szansa, że dalszy opis jest zbędny.
Nie wyróżniał się niczym szczególnym wśród swoich rówieśników. Jak większość, można go było opisać słowami "zdolny, ale leniwy", ze wzlotami i upadkami tu i ówdzie, jeśli chodziło o osiągnięcia szkolne. Z uosobienia był raczej spokojny, małomówny i racjonalny, co czasami kłóciło się trochę z niewyczerpanymi pokładami energii. Już pod koniec podstawówki, kiedy zaczął wyróżniać się wzrostem, z pośród wszystkich sportów, swoje zaangażowanie poświęcił koszykówce. Okazało się, że bardzo pasowała mu dziedzina, w której bardzo istotna była gra zespołowa, zgranie, a brak parcia na "gwiazdorzenie" było mu bardzo na rękę. Nie lubił się wyróżniać i zwracać na siebie uwagi, a bycie w jej centrum zazwyczaj szybko go męczyło. Nie był najbardziej z towarzyskich osób, a zawieranie bliższych znajomości, według pedagogów, "sprawiało mu problem".. On natomiast wolał na to patrzeć tak, że preferował jakość nad ilością. Miał może garstkę znajomych, ale byli to tacy znajomi, z którymi znał się na wylot i za których mógł skoczyć w ogień. Ewentualnie w środek tarapatów, z których starał się ich wyciągać raz po raz, albo być tym, notorycznie ignorowanym, głosem rozsądku. Szczerze mówiąc, jego rodzice zwykli martwić się jego aspołecznością do tego stopnia, że nawet nie nakładali na niego specjalnie surowych kar, jeśli już coś nabroił. Przynajmniej był wtedy z kilkoma znajomymi, kojąc nieco ich zmartwienia. Z upływem lat coraz mniej truli mu o wychodzenie z domu, coraz bardziej godząc się z faktem, że nigdy nie będzie czuł się dobrze w większym towarzystwie, czy na wyższym, kierowniczym stanowisku.. To ostatnie martwiło tylko ojca, który, jak niepisana zasada mówiła, chciał przekazać rodzinną firmę pierwszemu i jedynemu synowi. Szczęściem w nieszczęściu dla Gusta, z początkiem średniej szkoły okazało się luźne podejście rodziny, co do jego przyszłości, bo, właśnie, niczego nie chcieli mu narzucać.. A on sam niezbyt wiedział, co chce ze sobą zrobić. Płynął spokojnie przez lata, bardziej zajęty rozwijaniem bliskich przyjaźni z garstką osób, koszykówką i ewentualnie żeglowaniem, nie zawracając sobie głowy czymś tak odległym jak "przyszłość" albo "dorosłość". W Pearl Lagune otaczała go wygoda, status społeczny pozwalał żyć beztrosko, sprawiając, że dorywcze prace podejmowane sporadycznie, w wakacje, były bardziej sposobem na nudę, niż narzędziem wyrabiania charakteru. Podobnie jak ratownicze kursy, idące w parze z tymi bosmańskimi i sterniczymi.. Nuda. Zwykła, młodzieńcza nuda, za dużo wolnego czasu i zbyt obszerne pokłady energii, sprawiające, że wszystko, co było związane ze sportem i aktywnością, było jak najbardziej po drodze.
Nigdy nie był głupi, serio, po prostu lenistwo i brak bata nad głowią sprawiały, że przez szkołę przechodził na średnich stopniach. Bardzo lubił się ze wszystkim, co ścisłe; z informatyką, z matematyką, trochę mniej z fizyką, ale wciąż nie sprawiało mu problemu, by utrzymywać te oceny ponad przeciętną. Z braku laku zdał też maturę, idąc za radą swoich rodziców "nigdy nie wiadomo, kiedy to ci się może przydać".. I nie widział też problemu, żeby z rozpędu wybrać dla siebie szkołę zawodową. Dwa lata nie brzmiały jak wielkie zobowiązanie, a posiadanie zawodu, czy chciałby iść na studia, czy nie, wydawało mu się dobrą opcją.. A skupienie się na rozwijaniu zainteresowania dziedziną IT, jak dobre zajęcie myśli po tym, jak większość bliskich znajomych i przyjaciół wyjechała na studia znacznie dalej, niż by chciał. Po uzyskaniu dyplomu, mimo, że uczenia się miał już serdecznie dosyć, posłuchał jednak rodziców, którzy byli bardziej niż chętni opłacić jego wyższe kształcenie. Mówili, że "za ciosem" pójdzie mu łatwiej, że po tym jego dyplomie "to już z górki" i przy okazji może "się w końcu zdecyduje na jakiś konkretny zawód". Tak, zdawał sobie sprawę z tego, że rzeczywiście było znaleźć pracę, jeśli zupełnie nie wiedziało się czego szukał. Brakowało mu celu w życiu, nie miał wymarzonej ścieżki kariery, nie posiadał miłości życia, czy nawet większego hobby; koszykówkę, żeglarstwo, pływanie i ratownictwo uznając za coś, co lubił robić "tak, o", a nie "na poważnie"..
Olśnienie przyszło niespodziewanie, w formie niezbyt burzliwej sprzeczki z ojcem, wynikającej nie ze złości, a bardziej ze zmartwienia brakiem życiowego zaangażowania u syna. Nie osiągał powalających wyników na pierwszym roku swoich inżynierskich studiów, notorycznie tłumacząc się brakiem motywacji. Ojciec doszukiwał się w nim jakichś problemów, od dłuższego czasu sugerował rozmowę z psychologiem albo innym terapeutą.. A kiedy ten notorycznie odmawiał, w nawyk weszło mu odpowiadanie jakimś losowym zawodem, który akurat przyszedł mu na myśl.
"To jak nie wiesz co ze sobą zrobić, to się zaciągnij!"
To była jakaś myśl.. A im dłużej nad tym myślał, tym bardziej nabierało to sensu w jego głowie. Był sprawny fizycznie, aktywny, młody, szukał celu w życiu, czegoś co mogłoby mu zapełnić pustkę, którą z jakiegoś powodu w sobie nosił. Wiedział, że musiałby się postarać, zacząć trenować, dowiedzieć się więcej o swoich opcjach, ale to wszystko dało się zrobić.
Lcpl. G. Johansen
Miał 21 lat, kiedy oficjalnie został rekrutem w piechocie Australijskiej. Przez wzgląd na swoje doświadczenie w żeglowaniu, krótką chwilę rozważał marynarkę, ale końcem końców zdecydował, że skoro już chce brać czynny udział w misjach poza granicami kraju, to woli robić to na twardym gruncie. Wojskowe realia były czymś, do czego, oczywiście, musiał się przyzwyczaić, ale co w gruncie rzeczy naprawdę przypadło mu do gustu. Porządek, organizacja, mocno licząca się hierarchia stopnia, surowy plan dnia, w którym wszystko było do przewidzenia, przynajmniej w fazie treningu. Okazało się szybko, że jego małomówność, zamiłowanie do ciężkiej pracy, spore pokłady energii, które rozładowywał wkładając je w treningi; wszystko to sprawiało, że był naprawdę dobrym nabytkiem. Karcono go za zbytnią gorliwość, gorącą krew jeśli chodziło o wyrywanie się "teraz, zaraz, już" na jakiekolwiek słowo związane chociażby w niewielkim stopniu z wyjazdem w teren. Zagraniczny, czy "tylko" szkoleniowy, z daleka od bazy, a wciąż na terenie kraju; to te wyjazdy chciał zrobić swoim chlebem powszednim, a wizyty w domu krótkimi epizodami na przepustkach.
Odkrył w sobie ogromną ilość oślego uporu i woli, która, odpowiednio ulokowana, zapewniała mu miejsce na autostradzie do osiągnięcia wszystkiego, po co chciał sięgnąć. Kolejnych rang, odpowiadania za większą ilość ludzi, zdobywania nowych uprawnień i.. Im dłużej służył, tym bardziej był przekonany, że wysokie stanowiska wcale go nie cieszyły. Po czterech latach przyjął z wdzięcznością insygnia starszego szeregowego, był bardziej niż zadowolony faktem odpowiadania za swoją małą, czteroosobową załogę, nowymi wyzwaniami i możliwościami, które z tą rangą się wiązały. Lata gry zespołowej na coś się jednak przydawały i chociaż nigdy by się nie podejrzewał o umiejętności przywódcze, po kilku doszkalających warsztatach okazał się jak najbardziej zdolny do zarządzania zespołem. Było to też coś, co ojciec wypomina mu stale, mówiąc, że jeszcze nie jest za późno, by objąć jakąś wygodną, kierowniczą posadkę w jego firmie.. Wolał nie. Zżył się ze swoimi ludźmi, w zupełnie inny sposób, niż z bliskimi znajomymi do tamtego momentu. Jego małomówność nie stanowiła problemu, ogólny brak potrzeby do towarzyskich zgromadzeń nawet nie rzucał się za bardzo w oczy, zwłaszcza, kiedy z ekipą wyjeżdżali na całe miesiące misji wspierających czy tych, w których pomagali utrzymywać pokój poza granicami państwa. Widział swoją dolę nieszczęść, oberwał swoją część urazów, z których tak naprawdę tylko jeden posadził go na czterech literach w polowym szpitalu, kilka lat wstecz. Ku jego zaskoczeniu, okazało się, że ludzie, nawet tacy wysocy jak on, nawet w kamizelce do zadań specjalnych, nie są stworzeni do zatrzymywania na sobie odłamków z domowo zrobionego granatu. Ku jego zaskoczeniu również, dostał za uratowanie tyłka swoim nieuważnym kolegom ładną błyskotkę do swojego munduru, podobno "za odwagę". Nie uważał się za odważnego, tym bardziej nie był z siebie dumny; raczej zgadzał się ze swoimi bliskimi i ich twierdzeniu, że był po prostu głupi. Bo był! Po tym wydarzeniu uczulił też swoją ekipę, żeby łaskawie patrzyli jak chodzą i oszczędzili mu kolejnych dziur w brzuchu i klatce. Nie potrzebował dodatkowych. Zmartwienie rodziny przyszło i poszło, przymusowe wakacje podzielone na czas spędzony w szpitalu i czas w Lorne Bay też, a on z przyjemnością wrócił do służby na kolejne lata..
I teraz wracał. Na kolejne wakacje, podczas których miał się zastanowić, czy chce przyjąć na swoje barki rangę kaprala, rozwijać się dalej, czy może zostać na tej, którą aktualnie posiadał. Po tamtym wypadku lata wstecz i przy okazji każdego kolejnego groźniejszego przeżycia przypominał sobie również, że nie jest nieśmiertelny i, w gruncie rzeczy, wcale mu się do spotkania ze śmiercią nie spieszy.. Dodatkowo "tak wyszło", że zeswatał się z pewną panną, którą przywiózł ze sobą jako narzeczoną. Myśl o przejściu w służbę, która nie wymaga od niego ciągłych wylotów za granicę i nadstawiania karku, była bardziej realna niż kiedykolwiek.
Gustav Nicholas Johansen
19.05.1990
Lorne Bay
Podoficer
Australijskie Siły Obrony
Fluorite View
Kawaler, heteroseksualny
Środek transportu
Tesla Model 3, kupił kilka lat wstecz, a wymarzył sobie jako podrostek. Z racji tego, że aktualnie mieszka na jachcie, samochód jest bezpieczniejszy w garażu w nowym domu, także na tą chwilę przemieszcza się głównie na nogach i przy pomocy komunikacji miejskiej.

Związek ze społecznością Aborygenów
Wie, że sobie są, ale oprócz tego nigdy się jakoś specjalnie nie interesował. Jeśli chodzi o legendy, to raczej jego mama lubiła te klimaty, on zazwyczaj wzruszał na nie ramionami i nie zawracał sobie nimi głowy. Jakby nie było; nie dotyczą go bezpośrednio.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Port, z racji tego, że aktualnie mieszka na jachcie swojego ojca. Po dzielnicy Sapphire River szwenda się rzadko, znacznie częściej Fluorite View, gdzie remontuje sobie podarowany przez rodziców dom. Plaża i parki to jego ulubione miejsca, zwłaszcza te zakątki, gdzie jest nieco mniej ludzi. Nie spotkasz go w zatłoczonych barach i pubach, czy w godzinach szczytu w supermarketach.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Narzeczona i rodzice.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak, tak, tak! Wszystko bardzo chętnie, właściwie tylko bez uśmiercania (duh). Możemy powiedzieć, że większe urazy ze wcześniejszym "heads up".
Gustav Johansen
Calahan Skogman

: 19 kwie 2022, 20:13
lorne bay
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!