#19 Wspólnymi siłami uratujemy to ranne zwierzę
: 17 kwie 2022, 21:17
Robert Brown
Akurat zamykała przychodnię weterynaryjną, gdy usłyszała za sobą szybkie kroki, a może nawet bieg i jakieś wołanie w oddali o pomoc. Był późny wieczór, ale gdy tylko szatynka się otworzyła to zobaczyła męską posturę trzymającą w ramionach jakieś zwierzę. Ten głos wydał się jej znajomy, ale nie skupiła się nad tym zanadto, przekręcając klucze w drzwiach do przychodni i otwierając drzwi na oścież, by mężczyzna wszedł ze zwierzęciem do środka. W biegu wręcz ściągnęła z siebie płaszcz, nie wieszając go nawet na wieszaku tylko rzucając go na pierwsze lepsze krzesło w poczekalni, nie przebierając się w strój weterynarza tylko od razu prowadząc mężczyznę do gabinetu.
- Proszę prosto i położyć rannego na stole. - zwróciła się, a gdy umyła i zdezynfekowała ręce i zapaliła wreszcie światło to ujrzała tam znajomą, a nawet bardzo znajomą twarz. Robert Brown, niewinny romans dwudziestojednolatki, zakończony niespodzianką, która leży pochowana na cmentarzu. Przez chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu, ale szybko odzyskała rezon, musiała zająć się rannym zwierzakiem. Podeszła do stołu widząc tę plamę krwi.
- Ty go potrąciłeś czy znalazłeś już go potrąconego? - zwierzę wyglądało jak ofiara wypadku, na pewno zostało uderzone jakimś terenowym samochodem, albo nawet i zwykłym, jadącym z dużą, nieprawidłową w tych rejonach prędkością. Nie wiedziała przecież jaki samochód miał Brown, przez długi czas ze sobą nie rozmawiali. Czy nie powinno go dziwić to, że jego dawna kochanka jest tutaj jako weterynarz? Przecież kiedy się spotykali to marzyła o karierze tancerki, to z nim wiązała swoją przyszłość. Jednak szatynka zmieniła się przez te lata, tak jak zmienia się każdy z nas.
- Muszę zrobić prześwietlenie, ale na pierwszy rzut oka to źle wygląda, konieczna będzie operacja, lecz o tej porze żaden weterynarz szybko nie dojedzie, więc będziesz musiał mi asystować. Dasz radę? - zaczęła mówić szybciej, nerwowo wręcz, bo to była sytuacja kryzysowa, poza tym nie do końca wiedziała jak ma się zachować przy ojcu swojego nie żyjącego dziecka, ojcu, który nawet nie wiedział o tym, że był przez sześć miesięcy ojcem. Spojrzała mu w oczy, te oczy w których się niegdyś zauroczyła jako młoda panna, błagalnym wręcz wzrokiem. Musiał się zgodzić, inaczej szanse ich pacjenta spadały.
Akurat zamykała przychodnię weterynaryjną, gdy usłyszała za sobą szybkie kroki, a może nawet bieg i jakieś wołanie w oddali o pomoc. Był późny wieczór, ale gdy tylko szatynka się otworzyła to zobaczyła męską posturę trzymającą w ramionach jakieś zwierzę. Ten głos wydał się jej znajomy, ale nie skupiła się nad tym zanadto, przekręcając klucze w drzwiach do przychodni i otwierając drzwi na oścież, by mężczyzna wszedł ze zwierzęciem do środka. W biegu wręcz ściągnęła z siebie płaszcz, nie wieszając go nawet na wieszaku tylko rzucając go na pierwsze lepsze krzesło w poczekalni, nie przebierając się w strój weterynarza tylko od razu prowadząc mężczyznę do gabinetu.
- Proszę prosto i położyć rannego na stole. - zwróciła się, a gdy umyła i zdezynfekowała ręce i zapaliła wreszcie światło to ujrzała tam znajomą, a nawet bardzo znajomą twarz. Robert Brown, niewinny romans dwudziestojednolatki, zakończony niespodzianką, która leży pochowana na cmentarzu. Przez chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu, ale szybko odzyskała rezon, musiała zająć się rannym zwierzakiem. Podeszła do stołu widząc tę plamę krwi.
- Ty go potrąciłeś czy znalazłeś już go potrąconego? - zwierzę wyglądało jak ofiara wypadku, na pewno zostało uderzone jakimś terenowym samochodem, albo nawet i zwykłym, jadącym z dużą, nieprawidłową w tych rejonach prędkością. Nie wiedziała przecież jaki samochód miał Brown, przez długi czas ze sobą nie rozmawiali. Czy nie powinno go dziwić to, że jego dawna kochanka jest tutaj jako weterynarz? Przecież kiedy się spotykali to marzyła o karierze tancerki, to z nim wiązała swoją przyszłość. Jednak szatynka zmieniła się przez te lata, tak jak zmienia się każdy z nas.
- Muszę zrobić prześwietlenie, ale na pierwszy rzut oka to źle wygląda, konieczna będzie operacja, lecz o tej porze żaden weterynarz szybko nie dojedzie, więc będziesz musiał mi asystować. Dasz radę? - zaczęła mówić szybciej, nerwowo wręcz, bo to była sytuacja kryzysowa, poza tym nie do końca wiedziała jak ma się zachować przy ojcu swojego nie żyjącego dziecka, ojcu, który nawet nie wiedział o tym, że był przez sześć miesięcy ojcem. Spojrzała mu w oczy, te oczy w których się niegdyś zauroczyła jako młoda panna, błagalnym wręcz wzrokiem. Musiał się zgodzić, inaczej szanse ich pacjenta spadały.