Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
#58



To był cholernie głupi pomysł i Audrey Bree Clark doskonale wiedziała o tym od samego początku. W zasadzie nadal nie była pewna, który argument użyty przez Julię (domyślała się, że coś powiązanego z jej ciążą) sprawił, że zgodziła się na to całe wyście na miasto, nawet jeśli podskórnie czuła, że nie skończy się to dobrze i jeszcze przyjdzie jej powiedzieć artystce proste, jasne a nie mówiłam w odpowiedzi na pytanie, jak minął jej ten wieczór. Bo Audrey, mimo iż ostatnio jej stan zdawał się być odrobinę stabilniejszym, a łzy trochę rzadziej płynęły z jej oczu (bo powtarzała sobie, że musi dać radę i przetrwać dla niego) nadal nie była w najlepszej formie - zmęczenie nadal widniało na jej twarzy, nadal prawie nie jadła, a ze snu wyrywały ją coraz dziwniejsze sny skutkując w skraju bezsenności. Nie, to z pewnością nie był czas na wyjścia, nim jednak się obejrzała, Julia już wciskała na nią okrutnie krótką, srebrną i niezwykle błyszczącą sukienkę, podawała pasujące do niej szpilki i pomagała spiąć brązowe włosy, aby Clark prezentowała się odrobinę lepiej niż obraz cierpienia, braku snu i rozpaczy… I musiała przyznać, że jej się udało.
Umówiona z kilkoma koleżankami ze szkolnych lat udała się pod umówiony wcześniej adres i choć koleżanki były rozrywkowe i niezwykle chętne aby poprawić jej humor, Audrey nadal, niczym nie ona, nie była przekonana co do tej całej zabawy nie chcąc nawet tańczyć ( a taniec uwielbiała od zawsze i muzyka ani jej brak nigdy jej w nim nie przeszkadzały). I gdy pierwszy kolorowy drink znalazł się przed jej twarzą w głowie pojawił jej się pewien pomysł. Bo skoro Jebbediah wybrał kieliszek od niej, może faktycznie coś w tym było? Nie wiedziała, jakoś nigdy nie mając większych doświadczeń z upijaniem się nie licząc pamiętnej nocy w której to po raz pierwszy przyszło jej przesadzić z ilością alkoholu lądując w sypialni pana Ashworth. Nie wiedziała czy to wspomnienie, ciekawość czy chęć zrozumienia sprawiły, że brunetka uznała, iż wypadałoby zamienić to wyjście w eksperyment. Wlewała więc w siebie kolejne drinki wpuszczając kolejne procenty do krwioobiegu, rozluźniła odrobinę mięśnie i nie licząc filozoficznej pogawędki w toalecie o bólu rozstania z jedną z koleżanek oraz nieznajomą kobietą uznała wieczór za znośny.
Było już trochę po pierwszej gdy Audrey uznała, że pora wracać do… Właściwie nie była pewna czy Sanktuarium czy na kanapę Julii bądź Eve, tę decyzję odstawiła jednak na później, przez chwilę rozważając nawet wybranie innego adresu… Nie, to nie był dobry pomysł bo choć alkohol odgonił łzy tak nie zabrał ze sobą bólu rozstania oraz cierpienia, powiązanego ze wspomnieniami stale nabiegającymi do jej głowy, nawet jeśli w tej szumiało niemal równie mocno jak wtedy, gdy pomyliła domu. Uśmiechnęła się nieznacznie do swoich wspomnień gdy wychodziła z baru, niemal od razu wyjmując z torebki telefon aby zamówić taksówkę.
- Cześć mała, gdzie lecisz? - Dziwny, nieznany i przepity głos dotarł do jej uszu wywołując nieprzyjemne ciarki. To też, nie odrywając spojrzenia od ekranu telefonu zrobiła kilka kroków w bok z nadzieją, że nie chodziło o nią bądź że mężczyzna straci zainteresowanie. -No ej, ślicznotko! Nie słyszysz? Chodź ze mną na drinka! - Kolejne słowa niesione tym samym głosem sprawiły, że wzdrygnęła się odrobinę. - Dzięki, ale nie jestem zainteresowana… - Odpowiedziała grzecznie, posyłając mężczyźnie krótkie spojrzenie i czując, jak jej serce przyspiesza zaskoczone sytuacją. Nigdy nie lubiła podobnych sytuacji i przeklinała w myślach swojego pecha, ściągającego na nią kolejne problemy. Bo czy nie miała ich już wystarczająco dużo?
Pisnęła, gdy dłoń nieznajomego znalazła się na jej nadgarstku. - No nie daj się namawiać, dobrze ci ze mną będzie… - Mężczyzna kontynuował, a Audrey w przypływie paniki spróbowała wyrwać dłoń z jego uścisku. - Puszczaj! - Żądała, lecz ten zdawał się jej nie słuchać. W panice rozejrzała się po otoczeniu próbując wpaść na jakiś plan ratunku samej siebie, otumaniony alkoholem umysł nie potrafił jednak niczego odnaleźć…
A ona żałowała okrutnie, że dała namówić się na to całe wyjście.
I że wpadła na pomysł tego głupiego eksperymentu, przez który alkohol coraz mocniej szumiał w jej głowie.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Jako przyszły pastor powinien się wystrzegać piątkowego wieczoru. Nie ze względu na wspomnienie męki na krzyżu, choć i tak starał się nie imprezować aż tak bardzo tego dnia i nawet nie poprzez fakt, że picie alkoholu było grzechem. W sensie tak, było i to ogromnym, ale Jebbediah od zawsze wychodził z założenia, że Bóg też musiał kiedyś wypoczywać i jak już szykował się szabat (czyli święta sobota) to na pewno przesypia to, że on imprezuje. Poza tym od spotkania z Audrey był pewien, że ile by się w siebie alkoholu nie wlał to widok jej smutnej twarzyczki powróci. Uznawał to więc za wyższą konieczność, choć tego wieczoru był wyjątkowo trzeźwy. Jak na siebie, bo przecież imprezował tak jak zwykle i tylko chmary panienek odrzucał prostym stwierdzeniem, że jest już praktycznie duchowym. Nie przeszkadzało mu to zupełnie, ba, nawet i im nie powinno, ale na próżno było szukać w nim dawnego bon vivanta, który stawiał kolejne kolejki, a potem zapraszał na noc młode dziewczyny. Nie był jeszcze na to gotów i przypuszczał, że po utracie panienki Clark nigdy nie będzie.
Już wcześniej miał złamane serce, które leczył za pomocą krótkotrwałych znajomości, ale tamto echo bólu nie równało się z tym wszechobecnym cierpieniem, które dotykało każdą tkankę jego ciała. Wiedział przecież, że ona tam jest i nawet potrafił dokładnie zlokalizować miejsce w którym się znajduje, co wszystko utrudniało jeszcze bardziej. Pozostawił ją i na trzeźwo wydawało mu się to dojrzałym i bardzo mądrym posunięciem, ale wystarczyło kilka kieliszków, a sam rugał się w myślach za to, że zwyczajnie ją odrzucił i że teraz jest sam. Ta ambiwalencja w jego głowie zdawała mu się dokuczać tak bardzo, że nawet kolejne toasty zdały się na nic i nim się obejrzał, a już powracał ulicami do swojego domu.
Niesamowite, że najpierw chciał wybrać się na ranczo i dopiero z miną potwornie zbitego psa skierował się w stronę śmierdzących bagien, gdzie wśród spelun znajdowało się jego liche mieszkanko. Wprawdzie Kongregacja obiecywała mu przeniesienie do ośrodka obok zboru, ale jeszcze nie czuł się tego godzien. Tak naprawdę im więcej alkoholu spożywał i wszczynał bójki zupełnie bez powodu, tym zaczynał uważać, że będzie kiepskim pastorem.
Mógł to doliczyć do listy rzeczy, w których był absolutnie koszmarny. Na samym szczycie zaś powinna stać kwestia bycia chłopakiem – obecnym i byłym, bo nawet teraz zdawało mu się pod wpływem silnych, alkoholowych halucynacji, że słyszy jej głos. Nie było to jednak możliwe, przecież pewnie siedziała gdzieś w sanktuarium i opowiadała Charliego bajki na dobranoc. Tak właśnie ją widział i na samo jej wspomnienie aż zaszkliły mu się oczy.
Do momentu, gdy nie usłyszał krzyku i niezależnie czy to była jego Audrey czy też nie, ktoś potrzebował pomocy. Przyśpieszył kroku i szybko znalazł się za gówniarzem, który napastował kogoś na ulicy. Tyknął go w ramię.
- Nie słyszałeś pani? Powiedziała, żebyś ją puścił – i wówczas jak w tych kiczowatych filmach światło latarni padło na twarz nieznajomej i gdy okazało się, że to niego zwidy, ale faktycznie panienka Clark to bez słowa wycelował pięścią w nos jegomościa. – Zabiję cię, po prostu cię zabiję! – zagroził i ponownie uderzył w jego szczękę, powodując jedynie przetrącenie kości, która teraz broczyła obficie krwią z każdej strony.
Nie czuł się jednak ani trochę winny, ba, uznał, że tak należało postąpić i zanim ten debil rzucił się do ponownego ataku, zasłonił sobą Audrey. – Co ty tu robisz?! Jeszcze w tej sukience?! – warknął oburzony, bo wyglądała jakby przyrosła do tej lampy w zupełnie innym celu, takim, którego nie chciał nazwać ze względu na dobre wychowanie.
I na to, że dalej czekał czy ten kretyn mu odda czy stwierdzi, że gra jest niewarta świeczki. Oby, bo przypuszczał całkiem zimno kalkulując, że byłby w stanie faktycznie spełnić groźbę i go zabić, bo adrenalina właśnie gnała w jego żyłach aż na złamanie karku.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Gdyby tylko wiedziała, jak potoczy się bieg wydarzeń zapewne zostałaby z koleżankami w barze, wlewając w siebie kolejne drinki w ramach swojego eksperymentu i czekając na moment, aż te uznają, że oto nastała godzina, w której wrócą do domu. Audrey jednak, nie czując się na siłach na dłuższe udawanie co by dobrze się bawiła, wolała wrócić gdzieś, gdzie mogłaby wpełznąć pod ciepły prysznic a później zawinąć się w kocyk i zafundować sentymentalną wycieczkę pod znakiem wywołanych niedawno zdjęć ze wspólnego urlopu na Alasce…
Zamiast tego jednak znajdowała się tutaj - na ciemnej ulicy rozświetlonej nikłym światłem ulicznych latarni, w króciutkiej sukience… I z dłonią zamkniętą w obrzydliwym uścisku mężczyzny, którego widziała po raz pierwszy na oczy. Strach niemal od razu pojawił się w jej umyśle na chwilę paraliżując panienkę Clark, desperacko poszukującą jakiegoś rozwiązania tej paskudnej sytuacji. Bo o ile jeszcze jakiś czas temu sama rozważała rzucenie się w morską toń z wysokiego klifu, tak z pewnością nie chciała stać się ofiarą jakiegoś oblecha, którego zamiarów wolała nie poznawać. Zadrżała przerażona biegiem wydarzeń, ciągle próbując wyrwać swoją dłoń z tego paskudnego uścisku i rozpaczliwe poszukując jakiegoś rozwiązania gdzieś w pobliżu, które podsunęłoby odurzonemu alkoholem umysłowi znaleźć drogę ucieczki.
I gdy już traciła wszelką nadzieję, wysoka postać wyrosła za napastnikiem a do jej uszu dobiegł głos. I to nie byle jaki głos bowiem to radiowe brzmienie rozpoznałaby nawet na odległych krańcach świata doskonale wiedząc, do kogo on należy. Serce przyspieszyło w jej piersi, a przerażone spojrzenie brązowych oczu niemal od razu skupiło się na nim. - Jeb… - Pisnęła wystraszona, bo chciała opowiedzieć mu absolutnie wszystko, nim jednak się obejrzała uścisk na jej nadgarstku zniknął a Jebbediah wymierzał kolejne uderzenie w twarz zboczeńca. Pamiętała doskonale, jak podobną złość widziała na jego buzi gdy jej ojciec próbował siłą zabrać ją z jego kolan, znała te wszystkie plotki jakie o nim krążyły… Nigdy jednak nie przyszło jej widzieć swojego pana Ashworth w akcji, gdy pięścią wymierzał sprawiedliwość łamiąc komuś kości. Bezwiednie uniosła dłonie do ust, w zaskoczeniu przyglądając się tej całej scence ze strachem nadal widniejącym na delikatnej buzi. Bo stanowczość oraz pewność jego ruchów przerażała jednocześnie podsycając poczucie bezpieczeństwa, którego nie zaznała od dawna - i tej mieszanki zwyczajnie nie potrafiła zrozumieć.
- Wyszłam z koleżankami… Naprawdę ci się nie podoba? - Odpowiedziała dziwnym tonem, wyraźnie nadal tkwiąc w szoku, a wystraszone oczy lawirowały między leżącym na ziemi napastnikiem a plecami Jebbediaha, zza których nie próbowała nawet się wychylać. Fala gorąca uderzyła do jej ciała, gdy oddech w znajomy już sposób zaczął przyspieszać… Nie, nie mogła się temu teraz poddać. Nie teraz, gdy sytuacja nadal była nieciekawa.
A napastnik zbierał się z ziemi wyraźnie zdenerwowany zmianą planów. Przyłożył dłoń do nosa, przejechał palcami po krwi spływającej po jego twarzy i podniósł się na nogi. - No przecież możemy się podzielić… - Mruknął napastnik z paskudnym, obleśnym uśmieszkiem zakrwawionych warg. I najwidoczniej nie miał zbyt wiele oleju w głowie gdyż złapał za jakąś pustą butelkę znajdującą się na ziemi, by zamachnąć się nią na Jebbediaha.
A Audrey poczuła jak jej serce zatrzymuje się w napięciu, napędzając wilgoć do jej oczu - nie wybaczyłaby sobie, jeśli z jej powodu Jeb ucierpiałby w jakikolwiek sposób, a jeśli… Jeśli by go nagle zabrało, równie dobrze mogli zakopać ją razem z nim pewna, że byłaby to chwila w której pękłoby jej serce.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Ostatnio powracał do swojego starego ja i nie miał na myśli tylko kolejnych butelek alkoholu, jakie zerował w barze, ale przede wszystkim do traktowania ludzi z paskudną agresją. Fakt, większość z nich (czytaj, grabarz) zasłużyła i wcale nie musiał przez to czuć się podle, ale i tak przemoc nie była żadnym rozwiązaniem. Tak głównie powtarzali mu wykładowcy z etyki, którą zgłębiał podczas swojego kursu przygotowawczego na pastora. Miał jednak wrażenie, że ci starsi panowie zapomnieli już jak to jest, gdy w żyłach buzuje czysta adrenalina i gdy staje się w obronie kogoś, kogo się kocha. Gdyby chodziło o kogoś innego to zapewne nie posunąłby się do aż takiej desperacji, ale Audrey definiowała z łatwością jego poczynania. I usprawiedliwiała je, bo nagle ten paskudny wyrostek urósł w jego oczach do wroga numer jeden i nim się obejrzał, już rozkwaszał mu twarz i z przyjemnością odnotowywał, że mężczyzna jest na tyle pijany, że nie będzie stanowił dla niego godnego przeciwnika.
Właściwie najchętniej splunąłby mu w tę paskudną gębę za to, że próbował wymusić cokolwiek na bezbronnej dziewczynie, która… zirytowała go jednym swoim pytaniem.
- O czym ty do mnie…? – naprawdę w tej chwili najważniejsza była jej sukienka, która wyglądała tak prowokująco i tak, podobała mu się, ale nie chciał, by dziewczyna rzucona przed niego ją nosiła. Nie z powodu walorów estetycznych, do cholery!
I nim zdołał to wszystko przemyśleć albo jej na spokojnie wyjaśnić, mężczyzna zbliżył się do niego z butelką i w ostatniej chwili przechylił głowę, bo dostałby szkłem prosto w skroń i wówczas groziłaby mu zapewne głupia śmierć z powodu zakażenia. A wszystko z powodu pieprzonej sukienki! Pokręcił głową i nie namyślając się długo, walnął nią w ten sam rozwalony i rozklekotany nos przeciwnika.
- Ja ci się podzielę, szumowino – mruknął jeszcze, obserwując jak się cały składa na chodniku. W sam raz na patrol policji, który zbliżał się do nich raźnym krokiem. Złapał więc posiadaczkę sukienki za rękę i zaczął uciekać w stronę portu. Zawsze mogli udać się do jego mieszkania, choć wolałby tego zdecydowanie uniknąć.
Jak i całej tej sytuacji, bo był cały w krwi jakiegoś śmiecia i na dodatek przeżył kolejny raz chwilę grozy o Audrey, którą dopiero teraz zaszczycił spojrzeniem. Mimo tego, że wszystko robił dla niej, był na nią absurdalnie wręcz wściekły za to, że plątała się samotnie po mieście, ubrana w ten sposób i prowokowała tego typu sytuacje. Za długo chodził po tym świecie, by nie zdawać sobie sprawy, że takie historie się zdarzają i zazwyczaj wtedy nie ma żadnego rycerza na białym koniu, by był w stanie jej ochronić.
Dopiero, gdy doszedł do końca ulicy, odnalazł ławkę na której usiadł i odetchnął ciężko. Czuł się stary, zupełnie w wieku, który mu wytykali, gdy jeszcze spotykał się z panną Clark.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Stres, szok oraz alkohol buszujący coraz mocniej w jej żyłach sprawiał, że przerażona panienka Clark zwyczajnie plotła głupoty, bez większego zastanowienia się w dość charakterystycznej dla siebie reakcji - w końcu wtedy, gdy broczyła krwią pod dłońmi Jebbediaha upierała się, że przecież będzie w stanie sama pozszywać się po tym, jak ojcowska kula przeszyła jej bok. I choć wiedziała, że to co pada z jej ust jest niezwykle głupie, zwyczajnie nie potrafiła powstrzymać języka, który sam plótł głupoty gdy jego właścicielka pozostawała w szoku.
Nie miała jednak czasu na jakiekolwiek tłumaczenia, bo już szklana butelka celowała w Jeba, a ona, mimo paskudnego impulsu aby zasłonić go za sobą, nie była w stanie tego zrobić w tych ułamkach sekundy które jak na złość zdawały się przeciągać w nieskończoność. Drobna dłoń automatycznie, niemal desperacko zacisnęła się na jego ramieniu gdy z szeroko rozwartymi oczami przyglądała się kolejnym poczynaniom byłego chłopaka. Poczynaniom będącym niezwykłym dysonansem bowiem do tej pory tylko raz widziała u niego podobną złość i nie zdawała sobie sprawy, że te wszystkie plotki mogą okazać się prawdą. Gdzieś, z tyłu głowy pojawił się cichy głosik, że może jednak nie znała tak dobrze byłego partnera, z drugiej jednak strony…Tu również chodziło o bezpieczeństwo, odurzony alkoholem umysł nie potrafił jednak wyciągnąć z tego jasnego wniosku.
- Jeb! - Pisnęła w przestrachu lecz nie o napastnika a Jebbediaha, którego czaszka spotykała się z czaszką szumowiny. Podobne rzeczy do tej pory widziała jedynie na filmach a nie w wykonaniu mężczyzny który, może i zranił ją okrutnie, ale nadal był w posiadaniu jej serca. - Czekaj… - Poprosiła gdy porwał ją w ucieczkę w stronę portu i przystanęła na króciutką chwilę, aby zsunąć z nóg wysokie szpilki i złapać je w dłoń, bez większego zastanowienia dając się prowadzić tam, gdzie chciał zapewne odrobinę nierozważnie.
I nawet z jej długimi nogami złapała zadyszkę powiązaną z kiepskim stanem fizycznym, w jakim się znajdowała.
Ostrożnie nabrała powietrza w płuca by zaraz powoli je wypuścić. Znała ten wzrok jakim ją zaszczycił, aż nazbyt dobrze wiedziała, jak wygląda gdy się na nią złości (zwłaszcza za sprawą ostatnich dni ich związku) i coś w tym wzroku sprawiło, że poczuła się… niepewnie. Cholernie niepewnie, jakby w ogóle nie powinno jej tutaj być i kolejne przykre słowa miały zaraz opuścić jego usta. Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę przygryzając na chwilę dolną wargę. Powinna się wytłumaczyć? Nie byli już ze sobą, teoretycznie już nie musiała… A może powinna podziękować, założyć szpilki i udać się w swoją stronę? Tak zapewne byłoby najrozsądniej, biorąc pod uwagę to całe cierpienie, jakie jej zafundował…
Zanim jednak się obejrzała, pchana alkoholowymi podszeptami, już nieśmiało przysiadała na ławce obok, nadal z bosymi stopami odkładając buty gdzieś koło nic. Unikając jego wzroku wyciągnęła z torebki małą butelkę wody i chusteczki, które delikatnie zwilżyła. - Nic…Nic ci nie jest? - Głos panienki Clark był wystraszony oraz niepewny, chociaż starała się zapanować nad tymi brzmieniami. Niezwykle ostrożnie, najdelikatniej jak tylko potrafiła przekręciła odrobinę jego głowę aby wilgotną chusteczką widniejącą na jego buzi krew. Miała nadzieję, że ta nie należy do niego, a sama myśl, że mogłoby być inaczej sprawiła, że dziewczyna pobladła odrobinę. Dłonie Audrey wyczuwalnie drżały, a brązowe spojrzenie starające się uniknąć jego oczu nadal pełne było strachu i tej dziwnej niepewności, czającej się gdzieś z tyłu jej umysłu.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Był na nią wściekły i choć nie był to stan porównywalny do tego w jakim znalazł się po pogrzebie matki i w którym pod wpływem alkoholu jej złorzeczył, ale i tak obawiał się własnej reakcji. Nie mógł nic poradzić na to, że obawiał się o jej bezpieczeństwo i ten stan doprowadzał go wręcz do rozpaczy. Nigdy jednak nie był dobry w rozpoznawaniu swoich emocji i to sprawiało, że zamiast porwać ją w ramiona i ochronić przed całym złem, uciekał. A może zwyczajnie czuł się winny zaistniałej sytuacji, bo gdyby nie doprowadził do zerwania to Audrey byłaby zupełnie bezpieczna. Nie wiedział, ale czuł się na tyle paskudnie, że nie umiał znaleźć sobie miejsca przy niej i wyjątkowo nie chciał z nią rozmawiać.
To wiedział na pewno i jak w malignie uciekał przed siebie, bo tak naprawdę stracił już jakiekolwiek bezpieczne miejsce w którym mógłby się skryć i to dodatkowo potęgowało same wściekłe emocje, które przetaczały się w nim i sprawiały, że na jej okrzyk zareagował wzruszeniem ramion. Jeszcze nie nauczył się życia z nią obok i nie sądził, że teraz jest dobry czas na naukę, gdy z jego czoła broczyła nieznajoma krew i czuł się jak pobity bohater westernu, choć to on był zwycięzcą.
Tyle, że tak naprawdę od dłuższego czasu niczego nie wygrał poza faktem, że miał się gdzie przespać i miał życiowy cel, ale ten i tak rozmywał się na cztery lata studiowania teologii. To wszystko sprawiało, że miał ochotę krzyczeć z bezsilności, a przecież to nie byłoby wskazane, więc gdy przyszło co do czego wylądował na ławce.
- Zostaw! – wykrzyczał, gdy próbowała zetrzeć mu krew. Nie miał prawa do tak delikatnego traktowania, nie po tym co zrobił i bywały chwile, gdy jej dobroć irytowała go bez reszty, bo przypominała mu, że okazał się potworem bez serca. Z tego też powodu westchnął i postarał się odetchnąć trzy razy. – Przepraszam – powiedział w końcu i złapał jej dłoń, by odsunąć od swojej twarzy. – Zamówię ci taksówkę i pojedziesz do domu – jeszcze miał jakieś oszczędności i to była chyba najlepsza inwestycja w nie, przecież w przeciwnym razie wyda je na alkohol, który choć na chwilę uśmierzy ten fizyczny ból. Z psychicznym sprawa wyglądała zupełnie inaczej i mógł tylko modlić się do Wszechmocnego, by mu go zabrał, a i tak przypuszczał, że na niewiele to się zda.
Wystarczyło, że tylko patrzył na dziewczynę i wszystkie demony powracały, a najbardziej ten związany z jej bezpieczeństwem. Nie wybaczyłby sobie, gdyby cokolwiek złego ją spotkało, a miał wrażenie, że Audrey ostatnio kolekcjonuje tego typu wypadki i miał ochotę wziąć nią i potrząsnąć tak, by tego typu głupoty przestały przychodzić jej do głowy.
Zamiast tego po prostu siedział i patrzył na nią przerażony, zastanawiając czy już widzi w nim agresora i się go boi. W zasadzie tak było lepiej, mimo że Jebowi na samą myśl o tym zaczynało pękać serce. Z doświadczenia ostatnich miesięcy wiedział jednak, że nawet w takim stanie może funkcjonować dalej, więc wystarczyło tylko się umyć i próbować wmówić sobie, że to już go nie obchodzi.
Niedługo miał się stać ekspertem w tej dziedzinie.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey nie uważała, aby dzisiejsza sytuacja była jej winą. Ot, jedynie nieprzyjemnym zbiegiem okoliczności - w końcu wyszła jedynie z koleżankami aby napić się kilka drinków (i przy okazji przetestować, co jest w tym też takiego niezwykłego, że okazało się ciekawszym od niej) a Julia dołożyła wszelkich starań, aby wyglądała dzisiejszego wieczoru po prostu ładnie, a sama panna Clark nie zrobiła nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zachęcić tamtą szumowinę, której nie zaszczyciła choćby jednym, krótkim spojrzeniem, chcąc zwyczajnie wrócić na kanapę w Sanktuarium. I choć była mu niezwykle wdzięczna za udzielenie jej pomocy jednocześnie czuła się… dziwnie widząc go w akcji; pod wpływem emocji i skorego do agresji. Dziwny był to widok, przepełniający ją strachem ( głównie o niego) oraz dziwnym, ciężkim do wytłumaczenia poczuciem bezpieczeństwa. Bo choć skrzywdził ją okrutnie tak nie sądziła, aby był w stanie kiedykolwiek podnieść na nią rękę… I dopiero gdy usiedli przypomniało jej się, że już przecież nie jest jego i ta zasada mogła już przestać obowiązywać.
Chwilę później do pamięci powróciły również te wszystkie paskudne słowa jakie rzucał w jej stronę podczas tych ostatnich dni gdy to kieliszek był mu droższy od niej sprawiając, że spojrzenie panienki Clark, nadal podszyte strachem, posmutniało odrobinę.
- Nie krzycz na mnie, Jeb. - Odpowiedziała na jego krzyk dziwnym tonem głosu, nad którym udało jej się zapanować na tyle, aby nie zadrżał zdradzając czające się w niej emocje. Bo tam są drzwi nadal wybrzmiewało w jej uszach tymi okrutnymi tonami radiowego głosu, nadal rozrywając jej serce na kawałeczki za każdym razem. Nie zabrała jednak dłoni, uparcie chcąc pozbyć się widoku krwi z jego twarzy. A gdy jego dłoń znalazła się na jej dłoni… Dziwny, niemal elektryczny impuls przesunął się pod jej skórą wywołując gęsią skórkę, zupełnie jakby jej organizm buntował się przeciwko niej samej, nadal będąc wrażliwym na ten dotyk dłoni stolarza, którego tak bardzo ostatnio mu brakowało.
Cień ulgi wymalował się na jej buzi, gdy przeprosiny doleciały do jej uszu, a nadzieja zapłonęła kolejnym, malutkim płomykiem… Choć nie była pewna, czego w ogóle dotyczyła, chyba bojąc skupić się na niej na dłużej, nawet jeśli nie posiadała już serca w piersi (to bowiem od ich ostatniego spotkania pozostawało przy siedzącym obok mężczyźnie).
Podszyte cieniem rozbawienia prychnięcie wyrwało się z jej ust, których kąciki uniosły się nieznacznie, chyba pierwszy raz od kilku tygodni. - Dzięki, ale nigdzie nie pojadę. - Zaprotestowała, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem. Owszem, kiedyś obiecywała mu, że w sytuacjach zagrożenia będzie się go słuchać, ta obietnica jednak według niej wygasała w momencie, w którym wystawił ją za drzwi. - Po pierwsze, nie mam żadnego domu do którego mogłabym wracać. A po drugie, zwyczajnie nie mam na to ochoty. - Przyznała, a upór pojawił się w jej głosie wskazując, że raczej nie przekona jej do zmiany zdania. I już wsuwała stopy w wysokie szpilki, chcąc udać się w swoją stronę i nie przeszkadzać mu podczas jego wieczoru, gdy spojrzenie niebieskich oczu przykuło jej uwagę na chwilę dłużej. Przerażenie w znanych jej tęczówkach sprawiło, że spojrzała na chwilę za siebie, w pierwszej chwili sądząc, że dojrzał coś niepokojącego gdy jednak przestrzeń okazała się pusta zmarszczyła brwi w zastanowieniu. - Co jest? - Może gdyby była trzeźwa połączyłaby wszelkie kropki, a może zwyczajnie chciała usłyszeć jego odpowiedź… Nie była pewna.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
- Ktoś musi, skoro zachowujesz się jak nieodpowiedzialna gówniara! – odpowiedział jej jeszcze większym krzykiem, ale miarkował się. Tak naprawdę miała wszelkie prawo robić co tylko chciała, a on powinien sobie darować wszelkie wyrzuty, skoro zerwali. Nie było to łatwe – rozum podpowiadał, że powinien już dawno zejść z jej drogi, a serce robiło swoje. Ten bałagan sprawiał, że powoli wariował i żadna ilość alkoholu nie potrafiła temu zaradzić. Ani wyrzutom sumienia, które odbierały mu zmysły bez reszty i sprawiały, że nie pamiętał ani jednej nocy, którą przespałby w całości. Miał wrażenie, że tonie i choć wyrwał się z ostatniego odrętwienia nadal nie przeszło mu to nieokreślone coś, co sprawiało, że serce przyśpieszało i czuł absolutny niepokój.
Nigdy nie pozwoliłby się zdiagnozować jako mężczyzna uwikłany w depresję, ale musiał przyznać, że to całkiem bliski synonim określający jego stan. A ona jeszcze zwyczajnie go denerwowała i wpędzała do grobu! W takich chwilach na równi ją kochał, jak i nienawidził, bo miał dość tego, że potrafiła wszystko sprowadzić do prozaicznego rozstania, podczas gdy on nie miał gdzie mieszkać, miał drogie podręczniki i praktycznie musiał pozbyć się wszystkich zwierząt poza swoim psem. Miał wrażenie, że w takich chwilach wypełzała gdzieś różnica wieku między nimi, bo żadna dorosła kobieta nie zachowywałaby się w tak szczeniacki sposób. A może tak wolał usprawiedliwiać fakt, że okazał się tchórzem i ją zostawił dla alkoholu?
Nie był pewny, ale gdy tylko zaczęła wykrzykiwać, że nie ma domu, zaśmiał się cicho.
- Proszę. A mówią na mieście, że dziadek sprezentował ci nowiutkiego forda, więc do cholery, może przestaniesz robić z siebie ofiarę?! – nie był przyjemny, ale chyba nastał czas w którym powinien wyrzucić z siebie pewne rzeczy zanim jeszcze wyzwie go od kretynów, którzy ot tak ją rzucili.
- I jeśli nie masz ochoty to śmiało, baw się! Biegnij do tych wymoczków, postawią ci drinka, może któryś nawet odwiezie cię do domu! – wrzasnął. – A może do cholery, od kogoś się dowiesz, że straciłem farmę i jeśli ktokolwiek nie ma domu to właśnie JA, a nie ty! – wycelował w nią palec wskazujący, a potem zwyczajnie przyśpieszył kroku.
Tym razem już nie zamierzał się zatrzymywać ani z nią rozmawiać, bo stracił swoją świętą wręcz cierpliwość i zupełnie nie zanosiło się, by miał ją odzyskać w tym stuleciu. Prychnął jeszcze i ręką otarł zaschniętą już krew, wzburzony jak nigdy, bo przecież jedyne czego pragnął to zapewnić jej bezpieczeństwo, ale najwyraźniej to było mało, jeśli wchodziło w to poznanie nowych ludzi i zabawienie się.
Coś co dla Jeba było już abstrakcyjnie nieosiągalne i pewnie dlatego było mu tak zwyczajnie przykro.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Zaskoczenie pojawiło się w brązowych oczach, gdy kolejny krzyk doleciał do jej uszu, zupełnie jakby coś przeskoczyło i ponownie miała stanąć oko w oko z tym Jebbediahem, który pokazał jej drzwi. Szkopuł polegał na tym, że… Nie była pewna, do czego teraz pije. Owszem, ostatnie tygodnie nie były dla niej najlepsze i Audrey doskonale wiedziała, że okrutnie miota się w próbach ułożenia swojej rzeczywistości… Od ich ostatniego spotkania starała się jednak, umówiła się nawet do lekarza i choć nadal zaliczała nieludzkie ilości nadgodzin, próbowała zapanować nad tą całą rozpaczą, która już chyba na stałe zagościła w jej sercu. Tak, wydawało jej się, że po tej pierwszej fali bycia kłębkiem smutku i chęci rozpłynięcia się w powietrzu powoli odzyskiwała rozsądek.
Brew dziewczyny powędrowała w górę, gdy kolejne gorzkie słowa uleciały z jego ust.
- O co ci chodzi? - Spytała więc, zupełnie nie rozumiejąc, bo przecież przed chwilą stwierdziła jedynie fakt… A może nie? Może słowa jakie ślina przyniosła na jej język miały inny wydźwięk, niż jej się wydawało? Nie była pewna, jednocześnie nie będąc w stanie rozszyfrować zachowania pana Ashworth, mając wrażenie, że ten wpadł w jakiś dziwny trans… A może oboje wpadli do jakiejś innej rzeczywistości? Chciała, bardzo chciała, aby te wszystkie ostatnie tygodnie okazały się jedynie pieprzonym snem a nie rzeczywistością, w której znów wysłuchiwała krzyków.
- To ja chciałam zaprosić kogoś na drinka, ale ten ktoś nie przestaje się na mnie drzeć! - Odparowała wchodząc w mu w słowo tuż po stwierdzeniu, że ktoś postawi jej drinka. Nie chciała zostać sama po wydarzeniach dzisiejszego dnia, w tym całym ambarasie jednak miała wrażenie, że zwyczajnie nie może poprosić go o towarzystwo. Nie, gdy oficjalnie nic ich już nie łączyło, a alkohol podsunął dość kiepski podstęp. I już, już chciała wykrzyczeć kolejne słowa, on jednak był szybszy a przekazane wiadomości sprawiły, że Audrey zamurowało. Stała tak przez chwilę w szoku, wlepiając w niego spojrzenie brązowych oczu. Stracił farmę? Widziała się kilkukrotnie z sąsiadami, nikt jednak nie przekazał jej podobnych wieści, a ona sama choć nie raz skręcała w tę jedną, konkretną drogę niesiona tęsknotą zawsze tchórzyła przed pierwszym zakrętem nigdy nie dojeżdżając na miejsce. Ta wizja, Jebbediaha bez jego zwierząt wydawała jej się niezwykle abstrakcyjna… I choć okrutnie chciała, nie potrafiła wyobrazić sobie, jak musi się z tym wszystkim czuć.
Zadziałał impuls. Cichy podszept spontaniczności który sprawił, że ruszyła za nim próbując go dogonić w tej krótkiej sukience i wysokich szpilkach. Nie powinna. Nie gdy był na nią wściekły. Nie, gdy nie powinno jej to interesować, a ona sama powinna odwrócić się na pięcie i ruszyć w swoją stronę… Serce jednak nie było sługą i nie zwykło słuchać się rozumu. Bo to właśnie resztki jej serca rwały się w stronę pana Ashworth i to one wyciągały dłoń panienki Clark, aby ta mogła zacisnąć się mocno na jego nadgarstku i delikatnie pociągnąć w stronę przeciwną do tej, w którą podążał.
- Jeb, do cholery, co się dzieje?! - Pierwsze, jakże konkretne pytanie uleciało z jej ust w momencie, gdy desperacko zacisnęła z całych sił palce obu rąk na jego nadgarstku nie mając zamiaru puszczać. Mógł na nią krzyczeć, mógł ją od siebie odpychać lecz bez użycia siły (bo z tą nie miała większych szans) zwyczajnie nie miał jak jej uciec. A ona nie bała się, nawet jeśli byłby w stanie z łatwością złamać obie jej ręce, bo zwyczajnie musiała wiedzieć. - Jak to straciłeś farmę? I dlaczego o niczym mi nie powiedziałeś? - Kolejne pytania uleciały z jej ust gdy brązowe spojrzenie z uporem poszukiwało niebieskich tęczówek choć odpowiedź na drugie pytanie już znała i zawierało się w prostym stwierdzeniu tam są drzwi - nie byli już razem, nie musiał więc mówić jej o swoich problemach… A Audrey była przekonana, że strata farmy miała miejsce właśnie po tych słowach.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nie powinien być na nią zły. Od początku miała rację i głównie wyżywał się na niej zamiast zwyczajnie podejść do swoich problemów na chłodno. Nie leżało to jednak nigdy w jego charakterze. Podczas gdy ona potrafiła zazwyczaj przedyskutować wszystko i to w najdrobniejszych szczegółach (co niejednokrotnie go szalenie irytowało), on zachowywał się jak typowy furiat, pragnąc wszystko roztrzaskać na drobny mak. Ta różnica jednak była tylko wierzchołkiem góry lodowej, która sprawiła, że ich statek nie dryfował wcale na mieliźnie, on jak Titanic poszedł prosto na dno i nie było ocalałych.
Bo ani Audrey ani Jebbediah nie mogli uważać się za takich skoro przeżywali tak wiele i nic nie wskazywało na to, że będzie lepiej. Dlatego reagował po swojemu – złością, wkurwieniem i zniecierpliwieniem, czując, że znowu ją rozczarowuje i nie jest godny miana jej byłego chłopaka. Ani drinka, więc na jej słowa tylko prychnął. Gdzie niby miał ją zabrać? Po przeliczeniu funduszy ewentualnie stać go było na Shadow i to tylko wtedy, gdy dostanie na kreskę i przeżyje wizytę jakichś patusów w swoim domu po odbiór długu. Dlatego nie kontrolował tego co wypowiedziały jego usta po chwili, choć powinien. Przyrzekał sobie wszak solennie, że ona się nie dowie o jego problemach finansowych, że oboje rozstaną się z przyczyn innych niż te ekonomiczne, że Audrey będzie wiedzieć to, co musiała wiedzieć – nie będzie z nim szczęśliwa i to była najważniejsza lekcja, jaka miała płynąć z tego zerwania.
Cała reszta zaś była tylko tłem, nieznośnymi okolicznościami łagodzącymi na które zupełnie nie zasłużył, więc nie powinna się nad nimi rozczulać. Dlatego niekoniecznie chciał z nią na ten temat rozmawiać, choć był przekonany, że skoro padły te słowa to dziewczyna nie odpuści. Znał ją za dobrze, by wiedzieć, że w takich sprawach bywa uparta jak osioł i choć mógł modlić się do wszystkich aniołów to w bezpośrednim starciu z panienką Clark nie mieli najmniejszych szans. Zaklął więc cicho, gdy go złapała za nadgarstek, ale nie wyrwał się. Miał dość robienia jej krzywdy, choćby nieumyślnie i choć ostatnie o czym pragnął z nią rozmawiać to jego farma, wzruszył ramionami.
- Moja matka miała nieślubnego syna. Oddała mu cały majątek, łącznie z moimi zwierzętami. Praktycznie nie mam domu – pokręcił głową, zupełnie jakby chciał w sposób niewerbalny jej powiedzieć, że jak zacznie ze swoimi wyjaśnieniami bądź drążeniem tematu to prędzej rzuci się do śmierdzącej wody w swojej nowej dzielnicy niż odpowie.
Nie chciał zupełnie na ten temat rozmawiać, a jednocześnie ulżyło mu, gdy w końcu się dowiedziała, bo czuł, że i tak prędko by to wywnioskowała z plotek, a te zwykle okrutnie zniekształcały rzeczywistość i sprawiały, że stawała się ona jeszcze bardziej przerażająca. Tymczasem żył jakoś, bez niej, bez domu, w mocnym ubóstwie, ale przecież przetrwał nawałnicę i powinien być praktycznie z siebie dumny.
Tak sobie wmawiał bez końca, choć na jej drugie pytanie nie przewidział żadnej satysfakcjonującej go odpowiedzi. Po prostu nie umiał jej o tym opowiedzieć i wiedział, że to znak, że powinni się rozstać. Skoro bał się jej reakcji na takie wiadomości i podejrzewał, że zostawi dla niego wszystko to ten związek był dla niej toksyczny. Nikomu nie był potrzebny pasożyt, prawda?

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Brązowe oczy nie odrywały się od jego twarzy w oczekiwaniu na odpowiedź. Patrzyły na niego przenikliwie, zupełnie jakby sądziły, że uda im się przebrnąć przez tą złość i dotrzeć do tego, co Jebbediah w sobie skrywał. W końcu kiedyś, gdy dni były słodsze i doprawione jego miłością nie raz udawało jej się odkryć karty, które tak sumiennie przed wszystkimi ukrywał. Teraz jednak… Miała wrażenie, że jest w jakimś krzywym zwierciadle, w którym nie dość, że jest pozbawiona jego miłości i cierpi z powodu złamanego serca tak zagubiła tę umiejętność, zupełnie jakby nigdy nie potrafiła być dla niego dobrym wsparciem w ciężkich chwilach. I poczucie winy na jedną, długą chwilę osiadło na jej ramionach przygniatając do ziemi. Bo jaki mógł być inny powód tego, że nie podzielił się z nią tak ważnymi wieściami, zwłaszcza wtedy gdy przecież prosiła go codziennie aby jej nie odtrącał, aby wyjawił jej co też sprawiało że odsuwał się od niej coraz bardziej bo przecież chciała mu pomóc. Chciała być przy nim niezależnie od tego, co by się wydarzyło bo przecież kochała go najmocniej na całym świecie.
- Ale… - Zaczęła, choć cień zawahania pojawił się w jej głosie. Widziała doskonale, że Jebbediah nie chce brnąć dalej w ten temat, mleko jednak już się rozlało, a Audrey czuła, że musi wyjaśnić kilka kwestii. Cierpiała przecież, tak okrutnie, przez wydarzenia ostatnich tygodni zwyczajnie nie potrafiąc sobie tego wszystkiego wytłumaczyć w żaden, logiczny sposób. - To w ogóle jest legalne? - Spytała więc najprościej jak potrafiła, jakoś nie będąc co do tego przekonaną, bo przecież nie można było tak zwyczajnie wystawić kogoś za drzwi i zabrać wszystko, co posiadał. - Co się z tobą teraz dzieje? Masz gdzie mieszkać i za co się utrzymać? - Powstrzymywała się przed zadaniem tych pytań, nie potrafiła jednak tego dokonać. Bo choć zranił ją okrutnie jej serce uparcie pozostawało właśnie jego własnością, odmawiając powrotu do jej piersi sprawiając, że zwyczajnie w pojawił się w niej cień zmartwienia. Walczyła, tak cholernie mocno walczyła sama ze sobą by zwyczajnie nie przyciągnąć go do siebie i otoczyć mocno swoimi ramionami, chociaż na chwilę odcinając ich od tego całego, paskudnego świata; by zwyczajnie wpleść palce w jego włosy z nadzieją, że gdy otworzą oczy okrucieństwo ostatnich tygodni zniknie, a ich rany zabliźnią się choć odrobinę… Wiedziała jednak, że nie mogła. Nie była już osobą, która miała do tego jakiekolwiek prawo, choć tęsknota zżerała ją każdego dnia.
I dopiero teraz, gdy spytała o te, najważniejsze kwestie przez myśl przeszła jej rzecz, która sprawiła, że mocniej zacisnęła smukłe palce na jego nadgarstku. Gdy stali na klifie chwilę po tym, jak odciągnął ją od krawędzi pytała go, gdzieś między słowami, dlaczego… I miała dziwne wrażenie, że właśnie uzyskała odpowiedź. Taką, której zwyczajnie nie potrafiła zrozumieć. Odpowiedź, która podsycała czającą się w niej rozpacz która podpalała również te niewielkie cząsteczki złości, jakie można było w niej znaleźć. Powoli nabrała powietrza w płuca, jeszcze raz odtwarzając w głowie wszystkie jego słowa jakie wypowiedział do niej w ciągu ostatnich kilku tygodni. Słowa, które niczym noże rozcinały dziewczęce serce. Słowa, które doprowadziły do tego, że stracili siebie.
I nie potrafiła w to wszystko uwierzyć.
- To dlatego? - Spytała więc powoli, nie odrywając od niego wzroku i choć na chwilę nie poluźniając desperackiego uścisku smukłych palców na jego nadgarstku. - Odpowiedz. - Coś z pogranicza prośby oraz rozkazu uleciało z jej ust, znał ją przecież jak nikt inny i mógł być pewien, że nie puści go dopóki nie usłyszy odpowiedzi na to jedno, niezwykle ważne dla niej pytanie nawet jeśli odpowiedź mogłaby złamać jej serce po raz drugi, wraz z falą gorąca jaka nieprzyjemnie uderzała w jej ciało.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Mógł tylko popisowo wywrócić oczami, gdy tylko usłyszał pytania, jakie padły z ust panienki Audrey. Znał ją na tyle, że mógł w ciemno założyć się o nieprzyzwoicie wysoką kwotę i wygrać (wówczas rozwiązałby się problem jego ubóstwa), bo wiedział, że będzie drążyć. Nigdy żadnej informacji nie umiała przyjąć do wiadomości. Podejrzewał, że związane to było głównie z wizją jej idealnego świata w którym wszystko można naprawić. Sprawdzało się to w postępowaniu z dzikimi zwierzątkami, które można było opatrzyć, nakarmić i nawet przy odrobinie szczęścia pogłaskać, zaś Ashworth był zanadto uparty i nie dawał nabierać się na takie sztuczki, więc westchnął głęboko.
- Gdyby to nie było legalne to bym do tego nie dopuścił – zauważył cierpko. Podczas gdy ona siedziała w Sydney, on zaznajamiał się z pieprzonym prawem, które nie miało dla niego dobrych wieści. Zaniedbał sprawy majątkowe za życia Euphemii, uznając, że własna matka nie zrobi mu takiego świństwa. Najwyraźniej przyszło mu się srodze mylić w tej kwestii i teraz ponosił tego odpowiedzialność, czując przede wszystkim, że to jego wina. To zżerające go poczucie własnej nieodpowiedzialności i porażki sprawiało, że nie mógł się pogodzić ze stanem faktycznym.
A ten zakładał przeprowadzkę do najgorszej dzielnicy miasta, sąsiedztwo z ludźmi z marginesu, dużą dawkę prac dodatkowych, by utrzymać się na studiach i jeszcze naukę, która może jeszcze nie sprawiała mu trudności – Pismo Święte to on uwielbiał – ale i tak mocno wyczerpywała jego czas i zasoby umysłowe, a przecież dokładał do pieca po swojemu, upijając się i nie śpiąc po nocach.
Kiedyś myślał, że jak zaśnie to zacznie śnić mu się Audrey i ich Alaska, ale widział tylko sznur i grono przerażonych alpak. Od tego czasu jeszcze bardziej bał się zasypiać, więc gdy zapytała co się z nim dzieje, spojrzał na nią smutno.
Za dużo się wydarzyło i zbyt mocno to nadal odczuwał, by rozmawiać o tym w sposób beztroski bądź pozbawiony emocji, a te zawsze stanowiły kiepskiego doradcę.
- Daję sobie radę. Zazwyczaj – odpowiedział więc cicho i zupełnie nieprawdziwie, ale przecież w tego typu pytaniach nigdy nie chodziło o szczerość. Zazwyczaj zadawali je ludzie, którzy chcieli uciszyć swoje sumienie, a choć Audrey do nich zdecydowanie nie należała to nie miała wpływu na jego los. Sam specjalnie wyciął ją z tego obrazka bankrutującego pijaka, więc zdecydowanie nie zamierzał jej teraz do niego doklejać.
- Powinienem już iść. Robi się późno, a pracuję rano… - i wówczas zrozumiał, że musi paść to jedno pytanie i był gotowy jej wreszcie udzielać odpowiedzi, gdy wbił w nią swoje jasne spojrzenie. – Dlaczego co? Dlaczego byłem potworem? Nie wiem, Audrey – prychnął, nie miał dla siebie żadnego wytłumaczenia i ona nie mogła go usprawiedliwiać w ten sposób. – Cholera, dziewczyno, co ty byś miała z tego związku? – pokręcił głową, mimo wszystko nie spuszczał z niej wzroku, choć z każdą sekundą robiło się coraz gorzej. – Jestem spłukany, stary, uzależniony. Masz prawo do innego życia – zaznaczył – i zrobiłem wszystko, byś miała taką szansę – dodał pewnie, nie zamierzał zmieniać swojej decyzji, nawet jeśli poznała prawdę i stała tak blisko, że mógł policzyć każde znamię na jej twarzy.
Bo jeśli kogoś się kocha to pozwala mu się odejść, tak powtarzał sobie przez ostatnie tygodnie i tylko to sprawiło, że nie powiesił się wśród alpak.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
ODPOWIEDZ