This is fine.
: 06 kwie 2022, 17:09
Buckley nie mógł uwierzyć w to, co zaszło na pogrzebie ojca Joyce. Pomijając rzecz jasna całą dramaturgię, jaka wkradła się na kanwę wydarzeń oraz radosne podśmiechiwanie na tyłach cmentarza, nie spodziewał się tego, że jego towarzyszka rozbeczy się w kiblu. I powie mu, że jest gejem. I właściwie, to jako „jedyny facet” na nią nie leci.
Pamiętał osłupienie, w jakie go wprawiła, a także i to, jak zaraz wybuchnął gromkim i trudnym do zatrzymania śmiechem. Wątpił, aby Lewis nie miała adoratorów. W końcu była nie tylko znana, ale także i śliczna. Jej uśmiech potrafił rozgrzewać nie tylko serca, ale właściwie to całe ciało. Na myśl od razu przychodziły mu chwile w łazience, w której to stała przed nim w samych koronkowych majtkach, a piersi przyjemnie odskoczyły od stanika, który pare sekund temu sam odpiął. Obrazy półnagiej Joyce długo tańczyły mu w głowie, lecz wszystko odsuwał od siebie, gdy przypominał sobie o powodach, dla których zawitała w jego progach. Śmierć ojca, nawet tego najmniej kochanego, była przeżyciem, które mogło przesłaniać jej zdrowy rozsądek i tym samym nakłonić do zrobienia rzeczy, których nie chciała. Nie oponował, gdy z samego rana zebrała swoje manatki i opuściła jego dom.
Kiedy jednak zaczęła płakać mu na stypie, coś w nim zwyczajnie pękło. Nie chciał po pierwsze, aby po policzkach ciekły jej łzy z jego powodu, a po drugie… co jeśli później nie dostałby drugiej szansy? Dlatego też, kiedy już opanował swój śmiech, po prostu przyciągnął ją do siebie i pocałował. Nie zamierzał udawać, że jej nie lubi, ani tego, że była mu obojętna.
Pocałunek uspokoił dziewczynę, ale na krótko. Sam zresztą był niecierpliwy i kiedy przyszło się pożegnać, po prostu zawiózł ją do siebie.
Śmierć potrafiła więc nie tylko dzielić, ale także i łączyć.
Spotykając się z Joy od ponad tygodnia (tydzień i dwa dni konkretnie) wpadł na pomysł zabrania ją poza tereny Lorne Bay. Chciał, aby odpoczęła. By zebrała trochę swoje myśli i pozbyła się niepokoju związanego z pogrzebem i ostatnim pożegnaniem.
Molly zostawił u babci, razem z psem i zapakował swoją kobietę do samochodu. Następnie skierował się drogą szybkiego ruchu do oddalonego o dwieście kilometrów kurortu, w którym wynajął domek przy plaży.
Nie ulegał prośbom Lewis na zdradzenie tajemnicy i za każdym razem, gdy próbowała go nakłonić, Duke zaciskał usta i kręcił głową.
Po dwóch godzinach byli na miejscu. Buckley podjechał pod recepcję i wcisnął luz.
- I co? Może być taka niespodzianka? - zapytał jeszcze, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
Joyce Lewis
Pamiętał osłupienie, w jakie go wprawiła, a także i to, jak zaraz wybuchnął gromkim i trudnym do zatrzymania śmiechem. Wątpił, aby Lewis nie miała adoratorów. W końcu była nie tylko znana, ale także i śliczna. Jej uśmiech potrafił rozgrzewać nie tylko serca, ale właściwie to całe ciało. Na myśl od razu przychodziły mu chwile w łazience, w której to stała przed nim w samych koronkowych majtkach, a piersi przyjemnie odskoczyły od stanika, który pare sekund temu sam odpiął. Obrazy półnagiej Joyce długo tańczyły mu w głowie, lecz wszystko odsuwał od siebie, gdy przypominał sobie o powodach, dla których zawitała w jego progach. Śmierć ojca, nawet tego najmniej kochanego, była przeżyciem, które mogło przesłaniać jej zdrowy rozsądek i tym samym nakłonić do zrobienia rzeczy, których nie chciała. Nie oponował, gdy z samego rana zebrała swoje manatki i opuściła jego dom.
Kiedy jednak zaczęła płakać mu na stypie, coś w nim zwyczajnie pękło. Nie chciał po pierwsze, aby po policzkach ciekły jej łzy z jego powodu, a po drugie… co jeśli później nie dostałby drugiej szansy? Dlatego też, kiedy już opanował swój śmiech, po prostu przyciągnął ją do siebie i pocałował. Nie zamierzał udawać, że jej nie lubi, ani tego, że była mu obojętna.
Pocałunek uspokoił dziewczynę, ale na krótko. Sam zresztą był niecierpliwy i kiedy przyszło się pożegnać, po prostu zawiózł ją do siebie.
Śmierć potrafiła więc nie tylko dzielić, ale także i łączyć.
Spotykając się z Joy od ponad tygodnia (tydzień i dwa dni konkretnie) wpadł na pomysł zabrania ją poza tereny Lorne Bay. Chciał, aby odpoczęła. By zebrała trochę swoje myśli i pozbyła się niepokoju związanego z pogrzebem i ostatnim pożegnaniem.
Molly zostawił u babci, razem z psem i zapakował swoją kobietę do samochodu. Następnie skierował się drogą szybkiego ruchu do oddalonego o dwieście kilometrów kurortu, w którym wynajął domek przy plaży.
Nie ulegał prośbom Lewis na zdradzenie tajemnicy i za każdym razem, gdy próbowała go nakłonić, Duke zaciskał usta i kręcił głową.
Po dwóch godzinach byli na miejscu. Buckley podjechał pod recepcję i wcisnął luz.
- I co? Może być taka niespodzianka? - zapytał jeszcze, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
Joyce Lewis