(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Aż tak pijany nie był. Aż tak, jak tamtej nocy, kiedy to się poznali; nocy, której wciąż dokładnie nie pamiętał. Skrawki rozmów, wynurzeń, nazbyt śmiałych uśmiechów. Obecnie po prostu balansował na granicy, nie będąc pewnym, czy jest gotów ją przekroczyć — pamiętać to wszystko czy nie, sięgnąć po uczucia wymarzone, czy znów przeciągnąć w czasie tę komiczną znajomość, która od samego początku podszyta była czymś, czego Achilles chyba nie rozumiał jeszcze, lub zrozumieć nie chciał — Dlaczego? — spytał, czepiając się tego rzekomo nieistotnego wyznania, jako że każda historia mogąca poznać tego mężczyznę lepiej, była dla niego niezwykle ważna. Bo chciał wiedzieć o nim wszystko, chciał odkryć jego sekrety, odnaleźć się pośród nich i z pełnym przekonaniem móc wreszcie przyznać, otwarcie, że nie jest to tylko fałszywie wykreowane zauroczenie.
Posłał mu tylko krótki uśmiech, nie będąc w stanie wyjaśnić zawiłości tego całego upijania się. Butelka wódki była jak nic, jak obnażenie odwagi i prawdziwych pragnień; dopiero z kolejnymi kieliszkami pojawiały się sprawy, o których lepiej było później nie pamiętać. Odebranym mu trunkiem zapił jednakże tę przykrą diagnozę, jakże celną — za późno było na cokolwiek. Każdy kolejny krok odzierał go z odwagi jakiejkolwiek, ale świadomość podążającego gdzieś obok Achillesa utwierdzała go równocześnie w przekonaniu, że nic złego się nie stanie. I że z nikim innym nie zdobyłby się na tak wielką śmiałość, pogodzenie z losem, obnażenie własnych lęków. A potem, przez nagłe uderzenie, wódka nieomal wypadła mu z rąk, co równoznaczne byłoby ze śmiercią.
Chyba jednak musisz się napić jeszcze — odparł tylko, nie ignorując jego słów z pełną świadomością, a wyłącznie dlatego, że nadal był w szoku tej nagłej bliskości. Nie było w tymże nic niezwykłego, nie było nic przełomowego, a jednak na moment zatracił gdzieś oddech i przez moment przypatrywał się mu jedynie, zapominając o morzu i swej oczyszczającej misji. — Nie, już nie myślę o samobójstwie, nie musisz się martwić — wyjawił przyjaźnie, wciskając mu w dłoń wódkę (jakże ciężko było się mu z nią rozstać). Wciąż stali nazbyt blisko, wciąż powtarzał sobie, że to Achilles musi się złamać, a mimo to tak bardzo nie potrafił już zwalczać w sobie targających nim uczuć. Należało więc gęstniejące powietrze przełamać czymś, co wepchnąć Othello miało w sidła najczarniejszego mroku. — Próbowałem się zabić, jak miałem dwadzieścia lat. Nie było to zbyt miłe doznanie, zostało mi po tym kilka blizn na plecach i ramieniu, bo chociaż nie zmasakrował mnie pociąg, musiałem kilka dni spędzić w szpitalu. Upadłem na druty i pręty, które w sile tego zdarzenia stały się przedłużeniem moich kości — wyjawił mu spokojnie, uśmiechając się lekko, jakby wspominał mu, co zjadł tego popołudnia na obiad. Po raz pierwszy dobrowolnie o tym mówił. Po raz pierwszy komukolwiek. — No a potem zacząłem pić — dodał, zsuwając ze stóp buty — bo tylko ich zamoczyć nie zamierzał — po czym wolnym krokiem, wciąż jednak wpatrując się w Achillesa, wycofywać się zaczął w kierunku czarnego morza.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Może i miał rację. Może nie było z nim tak najgorzej, może nie tak tragicznie jak na samym początku znajomości, ale przecież z każdą nietrzeźwą osobą, nieważne już jak bardzo nietrzeźwą - czy to po jednym kieliszku wina, czy po dziesięciu głębszych, trzeba było uważać. Wyjątek od tej reguły stanowiło chyba tylko bycie równie pijanym lub bardziej, ale czy Achilles zamierzał uciec się do takiego rozwiązania? Niekoniecznie. Obawiał się trochę, że wówczas by nie przeżył…
- Znam właścicieli, kiedyś robili za moją drugą rodzinę - oznajmił lakonicznie i obojętnie, co doprawił jeszcze wzruszeniem ramion. Nie chciał o tym rozmawiać, nie chciał wpuszczać go do swojego codziennego życia, które nużyło go już i przerażało jednocześnie i przed którym pragnął uciec. To właśnie przy Theo potrafił odgrodzić się od swoich problemów najskuteczniej, więc dlaczego ten pragnął zniszczyć coś tak pożądanego i oczyszczającego?
Westchnął. Potem raz jeszcze. I jeszcze raz. Odebrał z powrotem butelkę wódki i stwierdził, że po takim wyznaniu to owszem, musi się napić. Wziął więc większego łyka, potem zrobił przerwę, potem usłyszał zaskakującą opowieść o życiu swojego towarzysza i wrócił do picia. Trawiła go dławiąca i ostra wódka, trawiła cisza i brak pomysłu na to, co mógłby odpowiedzieć. Tyle by to było po szampańskim nastroju, pomyślał sobie jedynie i znów westchnął. Gorący wiatr rozwichrzył mu włosy, księżyc rachitycznie rozświetlał bielą twarz stojącego obok mężczyzny, a on z tą wódką jak posąg zastanawiał się, czy tego wszystkiego nie przerwać. Teraz bowiem była na to najlepsza chwila, być może jedyna odpowiednia, innej może już nie być. Nie zapowiedział jednak swojego odejścia, nie zaczął namawiać blondyna do odwrotu, tylko myśląc tak dogłębnie o tym wszystkim, doczekał się momentu, w którym pozbawiony już obuwia mężczyzna osunął się w gąszcz ciemności i nieznanego, co chyba przesądziło o reszcie nocy samodzielnie. - Poczekaj - mruknął w końcu, nie wierząc jeszcze, że ten faktycznie planuje wejść do wody. Ale jeśli planował, Achilles wcale nie zamierzał niszczyć dokumentów spoczywających w kieszeniach spodni, ani później szlajać się po mieście w przemoczonej koszuli, wobec czego z kolejnym westchnieniem począł kolejno pozbywać się każdej części ubrania, poza, oczywiście, bokserkami. Zostały mu już tylko buty, za które od razu się zabrał, stwierdzając, że z taką prędkością nie rozbierał się jeszcze nigdy; chyba tylko ponad dwadzieścia lat temu, jak jakaś panna w końcu zaprosiła go do swojego pokoju. No i tak jak wtedy, teraz również przeklinał te okropne skarpetki, które wszystko utrudniały, opóźniały i jeszcze tak fatalnie wyglądały. Aż w końcu prawie całkiem nagi, z bliżej nieokreślonym humorem i wątpliwościami stale przemykającymi przez głowę, również ruszył w kierunku rozbudzonego morza, które to chyba nigdy nie popadało w sen. - Będziemy tymi idiotami, o których słyszy się w porannych wiadomościach, że upili się i utonęli i się nie wierzy, że można być tak głupim - przyznał, zerkając jeszcze na porzucone ciuchy i porzuconą butelkę wódki, a potem zauważył, że mimo wszystkich tych znaków ostrzegawczych, mimo przestróg słyszanych przez tyle lat, zapisanych dodatkowo na znakach przybrzeżnych, nie bał się wcale. To tylko morze i tylko życie - nic, nad czym można by ubolewać.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Nie zamierzał naciskać. Choć chęć wtargnięcia do jego życia, najlepiej po cichu i niepostrzeżenie, paląca była jak najczystsza wódka, nie zamierzał poprzez popełnienie jakiejś głupoty go spłoszyć. Pozwalał więc na to, by to on dawkował wszelkie zdradzane mu tajemnice, nawet jeśli informacji tych było zbyt mało, by zrozumieć mógł cokolwiek. Skinąwszy więc tylko głową wskazał mu, że nie będzie tematu tego ciągnąć, że wręcza mu tę przestrzeń, którą nowo zawierane znajomości przeważnie niszczą. Miał czas i chęci, by uczyć się jego życia stopniowo, pomału, nawet jeśli prawdziwego Achillesa miał poznać dopiero za rok. Nie, nie, zaraz, on teraz właśnie znał tę jego prawdziwą stronę; to, co przed nim ukrywał, było maską przybieraną z poczucia obowiązku. I dlatego Othello tak bardzo był nim zafascynowany. Mógłby podsumować słowa jego jakimś żartobliwym komentarzem, ale zasłonił się tylko ciszą, skoro ten ewidentnie nie zamierzał przedzierać się teraz do tego drugiego życia.
Miał pełną świadomość tego, że opowieść jego zepsuje wszystko. Że oddali ich od niedawnego nastroju i możliwości przekroczenia tej jednej, cienkiej granicy; że pożałuje tego niemalże od razu, dostrzegając, jak oczy tamtego zastygają w niepewności i przygnębieniu. Mimo to Othello również milczał, przypatrując się mu bez oczekiwań i nadziei, bo nie chciał słyszeć wcale czegokolwiek. Liczył, że nie będzie musiał tego wyjaśniać, że Achilles zrozumie, ale czy postępował słusznie? Był pewien, że gdy wynurzy się z objęć morza, mężczyzny na plaży już nie będzie — zapewne sam uciekłby pod osłoną nocy, gdyby tylko mógł się na jego miejscu postawić. Bez słowa więc przystanął, gdy ten zaskoczył go swoją decyzją i przez moment z rozbawieniem obserwował jego poczynania, a potem sam zrzucił z siebie koszulkę i skarpetki (tak, to było słuszne), na pozbywanie się spodni nie mając jednak sił. Wyrzucił tylko z ich kieszeni wszystko, co teoretycznie było ważne; odpiął z nadgarstka również zegarek, choć te wszystkie sprzęty nie zdawały się mu teraz jakkolwiek istotne — to tylko rzeczy, rzeczy, nic prawdziwego. — Któregoś z nas zje krokodyl, więc nikt się nawet nie dowie, że byliśmy tu razem — zawyrokował poważnym tonem, a potem przeniósł znów na niego spojrzenie i uśmiechnął się lekko, dość blado. Choć był zdeterminowany i nie zamierzał się poddać, pozostawał w nim strach. Mimo to ruszył przed siebie, choć nieco wolniej, niż Achilles — obserwował po chwili jak ten znika w morzu, które nocą tak dotkliwie łączyło się z niebem, że budziło w nim większy jeszcze paraliż niż zwykle. Stał więc samotnie, brodząc kostkami w przypływających na brzeg falach, nie potrafiąc ruszyć z miejsca. Sekundy zdawały się wiecznością, ale w końcu Othello zanurzył się, najpierw do kolan, potem do pasa, a potem już cały znalazł się pod wodą i czuł się tak, jakby świat nagle przestał istnieć, jakby nie było już niczego, ani życia ani śmierci. A potem wynurzył głowę, dostrzegł Achillesa i podpłynął do niego wolno. — To dlatego nie zamierzałem ci niczego o sobie mówić — rzucił z lekką pretensją, dryfując w zimnej i kojącej teraz wodzie. Może nie pływał najlepiej, ale dzięki radom i naukom Williama wiedział, jak nie utonąć. — I pewnie poza tamtym, nigdy już niczego nie dodam. Nie chcę, żebyś mnie żałował i potępiał, bo nie wiem, czego nie zniósłbym bardziej — wyjaśnił, przypatrując się mu uważnie. — Ale mimo to chciałem, żebyś akurat to wiedział. I to, że tak bardzo, kurwa, boję się tego morza — dodał, wciskając na usta krzywy uśmiech, podczas gdy do jego serca stopniowo wkradała się panika. A to ona była najgorsza — wystarczyło się jej poddać, by opaść na samo dno.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Posłana ku niemu opowieść, nigdy wcześniej nieopuszczająca ust bruneta (niechże on da znać, gdzie tak szybko ufarbował włosy) nie zniszczyła przecież wszystkiego - stwierdzenie to było nieco nad wyrost. Sprawiła jedynie, że Achilles… pojął nowe znaczenie tej znajomości, którego wcześniej nie brał pod uwagę. Dotychczas wierzył, że ta będzie dość powierzchowna, utrzymana w pewnym dystansie od życia codziennego i teoria ta od razu przypadła mu do gustu. Nie chciał bowiem uwikłać się w coś poważnego i na tyle absorbującego, by mogło zakłócić jego codzienny rytm - jakże on zawsze wystrzegał się podobnych relacji! A teraz… Teraz poczuł, że ten pijany mężczyzna, który może wygadywał głupoty a może nie, który to miał mniejszą lub większą świadomość tego, komu dokładnie się zwierza, przed momentem przekroczył ów granicę, a Achilles - jak się okazało ku jego zdziwieniu - tak po prostu na to przystał.
- O to się nie martw, przed dotarciem tu zawiadomiłem policję, że jak zniknę, to mają winić właśnie ciebie - oznajmił przekornie, a w odpowiedzi na jego niemrawy uśmiech posyłał mu własny, pewniejszy i mający dodać mu odwagi. Później nadszedł moment zanurzenia się w odmętach granatowego morza, który niekoniecznie spotkał się z jego uznaniem - lodowata woda za wszelką cenę próbowała wedrzeć się do jego płuc wraz z gęstniejącym powietrzem, a on z niknącą widocznością począł tracić grunt pod nogami, co zasiało w nim niewielkie ziarno paniki. Jak widać, pływanie o zmroku nie okazywało się wcale tak fenomenalnym pomysłem, jakim mogłoby się wydawać. Na szczęście wypite wcześniej procenty podziałały już po chwili i to bez zarzutu, odsuwając na bok wszelkie wątpliwości i zmartwienia, co przypieczętował uśmiechem rozbawienia, gdy Theo wyłonił się nagle tuż obok niego. - Przecież ty ciągle coś o sobie trajkoczesz - śmiała i być może niezbyt taktowna uwaga posłużyć miała za deskę ratunku mającą uchronić ich przed podążeniem tą konkretną ścieżką. Ścieżką nagłej powagi, głębokich wynurzeń i krystalizującego się zaangażowania. Tyle że Othello właśnie na to liczył, co uświadomione Achillesowi, prędko zmarszczyło jego czoło. - Bardziej po prostu cię rozumiem, no i widzisz, jestem egoistą, bo głównie to teraz myślałem o sobie - wyjawił ze wzruszeniem ramion i nie pozwolił ani na moment zniknąć rozbawieniu błądzącemu po twarzy. Nie zamierzał wcale przystać na warunki mężczyzny, o czym zamierzał uświadomić go swoim następnym ruchem. - Tego konkretnego morza? A co, straszy w nim? O cholera Theo, mnie coś chyba tam wciąga, nie pozwolisz mi chyba utonąć, co? - zapytał z wystudiowanym przejęciem, szamocząc się idiotycznie w morskiej toni tylko po to, by po chwili się w niej zapaść. Opadać tak coraz głębiej i głębiej, odcinając płucom dopływ tlenu i chłonąc z góry ogniki zamglonych gwiazd. A później, kiedy oczy, gardło i nozdrza aż zanadto poczęły płonąć, wciąż przekonany, że wszystko to, co teraz wyczyniał, jest nader zabawnym zagraniem, odpłynął gdzieś w bok, by po dłużej chwili wyłonić się znów na powierzchnię.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Niepewność zainfekowała jego serce bez reszty, gdy szpony zimnej wody zacisnęły się na jego bosych już stopach. Niepewność związana ze wszystkim, a przeklinająca przy tym głównie moment decyzji, że oto właśnie dziś przekroczy te wszystkie granice, że dziś po tak wielu latach zanurzy się w morzu, że przełamie ten swój komiczny strach. Mogło być przecież lepiej, na pewno barwniej i zabawniej — tymczasem wpatrywał się w niknące w ciemności plecy Achillesa i nie wiedział, co jest w tym wszystkim większą niedorzecznością: jego wszelkie decyzje podjęte tej nocy? Śmiałość Achillesa, która zdawała się wzmacniać w sile? Czy też jego własna nieśmiałość, która zjawiła się niepostrzeżenie? Musiał pozować na lunatyka lub po prostu bardziej pijanego, niż był w rzeczywistości (teraz, kilka godzin po najgorszym, zdawało się mu nawet, że trzeźwieje w nazbyt prędkim tempie), ale wystarczyłoby kilka wyjaśnień by wskazać, dlaczego nie bawią go rzucane słowa, dlaczego poważnieje, dlaczego jest to dla niego tak ważne. A jednak nie tonął. Spodziewał się tragedii, może nawet śmierci (choć wciąż na nią nie liczył, wierząc naiwnie, że Achilles nie pozwoliłby mu odejść), czegokolwiek spektakularnego — sama jego sztuka pływania okazywała się tymczasem nienajgorsza, wobec czego noc ta zdawała się mieć oniryczny wydźwięk — nie zdziwiłby się wcale, gdyby zbudził się nagle na parkowej ławce uświadamiając sobie, że to tylko sen; sen, nic więcej. Może też dzięki temu — jakiemuś założeniu, że to wszystko nieprawda — szło mu tak nieźle. Nurkowanie było wszak najgorsze, lecz nie komplikowało niczego — to zanurzał się, pozwalając, by w płucach zabrakło mu tchu, to wynurzał po kilku krótkich sekundach z jakimś niedowierzaniem, że w głębinach morza nie czają się potwory. I że Heleny nigdzie tu nie ma, że jest tylko woda, Achilles i bezkres nieba.
Już nie będę, słowo — obiecał dość szczerze, ugodzony jednak myślą, iż w istocie mówi za dużo. Było to jakąś aberracją, czymś nowym, bo Theo nie opowiadał o sobie nigdy. Nikomu. Ileż to tajemnic skrywał przed Laurissą, która była mu przecież najbliższa! Czyż jednak bardziej deprymująca nie była ta nagła świadomość, że Achilles wcale tego wszystkiego słuchać nie chce? Że nużą go wszelkie opowieści, którymi Othello nieświadomie się z nim dzieli? Pijanemu umysłowi ciężko było pojąć teraz cokolwiek, a sam Cosgrove zdawał się najtrudniejszą zagadką wszechświata, ale nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zareagować, wydarzyło się kilka niespodziewanych rzeczy. Po pierwsze Othello sądził, że przeżywa właśnie zawał, choć po kilku ciężkich sekundach uświadomił sobie, że po prostu boleśnie wstrzymuje powietrze. Po drugie, choć zachowanie tamtego niosło w sobie wyrazisty dowcip, Theo potraktował sprawę tę nader poważnie. Dlatego, o ironio, wpatrywał się z przerażeniem w morze, ostatnie drgania w miejscu, w którym przed chwilą tkwił Achilles i czuł się nieomal jak wtedy, we Francji, gdy nie był w stanie wyskoczyć z jachtu. Ale teraz przecież pływał. Teraz wiedział, że morze mu nie zagraża, że nie pochłonie go na wieki. Więc zanurkował raz. Potem drugi. Rozglądał się dookoła z wyraźnym przejęciem, nurkując po raz kolejny. Krztusił się, przeklinał i wściekał, aż w końcu dostrzegł Achillesa kawałek dalej, który swoją postawą udowodnił mu to, czego pod uwagę wziąć nie chciał — to był tylko żart. Podpływając do niego był pewien, że go uderzy. Że zaciskając gniewnie dłoń w pięść, pośle ją wprost w jego nos, nazywając kretynem, dupkiem, palantem. Był w końcu zły. Wściekły. Prawdopodobnie bardziej trzeźwy, niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy jednak wbił w niego spojrzenie, kiedy wzrok ich się napotkał, uświadomił sobie, że złość jego nie wynika z powodu samego żartu, a jedynie strachu, że przechodzić musiałby znów przez to samo, że kogoś ponownie by stracił w ten sam nikczemny sposób. Podpłynął więc bliżej. Dużo bliżej, niż zezwalały na to jakiekolwiek pozostające między nimi granice. Był to moment, w którym wyzbył się jakichkolwiek barier: obie jego dłonie spoczęły na zimnej skórze Achillesa, upewniając się, czy aby na pewno tu jest, cały i zdrowy, bezpieczny. Podczas gdy palce lewej dłoni zaciskały się na jego karku, prawa niepewnie błądziła po jego twarzy; tak łatwo byłoby teraz sięgnąć do jego ust, zaprzepaścić wszystko raz na zawsze, narazić się na odrzucenie i stos słów nieprzyjemnych, lecz też po prostu zaryzykować i zdać się na jego łaskę. Tyle że nie potrafił myśleć wyłącznie o nim, skupiając się na jednym: Helena na to wszystko nie zasługiwała. Jej ratować nie próbował, dla niej się tak nie starał. Czyż brutalnym zmiażdżeniem jej pamięci nie byłoby teraz zatracanie się w dziwnym uczuciu do mężczyzny, którego tak właściwie nie znał? Odsunął się. — Muszę już wracać — wyjaśnił zduszonym głosem, po czym po prostu skierował się w stronę brzegu i płynął, marząc wyłącznie o ponownym zatopieniu swego ciała niezliczoną ilością alkoholu.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Zapomniał już, dlaczego niecałą godzinę wcześniej wszystko to wydało mu się dobrym pomysłem; podążenie w stronę morza, pomysł o zanurzeniu się w jego lodowatych głębinach, ale też po prostu - czy raczej przede wszystkim - sięgnięcie po alkohol. Nie powinien był pić. Osoby takie jak on robić tego zwyczajnie nie mogły. Zmieniając się momentalnie w człowieka nazbyt śmiałego (czyt. lekkomyślnego), podłego i pozbawionego wszelkich zahamowań moralnych, nie tylko coraz mniej interesował się osobliwym i alarmującym zachowaniem Theo, a też po prostu samym Theo w ogóle. - Nie, czekaj, czekaj, jeszcze nie opowiedziałeś mi o swoich snach z ostatniego miesiąca, o swojej pierwszej miłości i czym tam jeszcze, czekaj, zaraz na to wpadnę - prychnął perfidnie, za wypowiedziane słowa winiąc naturalnie wspomniany alkohol, choć to jego słynny mechanizm obronny dawał o sobie znać w najgorszy z możliwych sposobów. Wzbraniał się przed przekroczeniem tej konkretnej granicy jak tylko mógł, by tylko nie uwikłać się w nic, z czym od zawsze sobie nie radził.
Decydując się na tak niewybredny, podły i po prostu głupi żart nie spodziewał się napotkać na podobną, zanadto rozhisteryzowaną reakcję. Prawdę mówiąc, nie sądził, by Othello w obliczu tego wyzwania podjął jakiekolwiek poważniejsze środki poza mruknięciem jakiegoś przekleństwa pod nosem i wywróceniem oczyma. I to właśnie, ten wyraźny brak wiary we wszystko, co właśnie miało miejsce, nakazał Achillesowi przez kilka początkowych uderzeń serca zastygnąć w bezruchu i zastanowić się dogłębnie, czy aby na pewno mężczyznę zrozumiał i czy wzrok przypadkiem go nie oszukał. Było to przecież zbyt absurdalne - ta panika rozpościerająca się w tęczówkach Theo, przemieniająca się po chwili w palący gniew i… i w coś jeszcze, ale tego Achilles tym bardziej nie zamierzał pojąć. Wciąż poniekąd sparaliżowany, pozwolił brunetowi na podpłynięcie bliżej siebie i objęcie rozedrganymi rękoma, na które zerknąwszy niepewnie, odszukał na twarzy niewielki uśmiech szelmowskiego zabarwienia. Śledząc następnie każdy jego ruch najczujniejszym wzrokiem, czekał na ostatni kluczowy moment, mający wreszcie wszystko raz na zawsze rozstrzygnąć, ale zamiast tego napotkał na jego całkowite wycofanie się. Tak nagle, tak po prostu. Cóż za absurd.
- Co? Teraz? - zapytał skonsternowany, widząc już tylko oddalające się plecy bruneta, niknące w ciemnym atramencie nocy. - Czekaj - zawołał za nim, prędko podążając w jego kierunku, co nie było wcale tak proste, zważywszy na fakt, że znajdowali się w wodzie. Rozbijające się o ich sylwetki rozpienione fale także niczego nie ułatwiały, już po chwili pchając Achillesa prosto na jego osobę i przewracając ich na odmęty morza usłane drobnymi kamykami. - Kurwa, mówiłem czekaj - burknął w początkowej irytacji, wynikającej głównie z zaskoczenia. Przeczołgał się następnie na piasek nieobjęty ramieniem wody i przewracając się na plecy, wybuchł dźwięcznym śmiechem. - Kręci mi się w głowie od tego pływania - wyjawił, przekręciwszy głowę na bok by upewnić się, że gdzieś tam niedaleko, na wyciągnięcie ręki, znajduje się także Theo. Wpatrując się w niego w milczeniu, wykonał nieznaczny obrót w prawo tak, by ułatwić sobie widoczność i zbliżyć się do niego w szczególnym stopniu. - Dlaczego? Czemu morze, Theo - wypowiadając te słowa, nabrał całkiem innego odcienia skupienia, niż dotychczas. Nie chował się już za złudną indyferencją, za kłamliwą podłością i sztucznym śmiechem, wobec czego po krótkiej, nieznacznej chwili mierzonej jednym spokojnym oddechem, dźwignął się na wyprostowanych rękach tylko po to, by otoczyć nimi sylwetkę mężczyzny i sięgnąć ustami do jego warg. Przepadając w tymże niepoważnym pocałunku, odnosił wrażenie, że skryta w granatowym firmamencie noc gęstniała, co odczuwał w kolejno wymierzanych oddechach, coraz trudniej opuszczających jego usta. W rzeczywistości to umysł nie potrafił nagle pojąć, dlaczego czas tracić ma na tak niepotrzebne procesy, skoro zaabsorbowany był teraz czymś innym, zdawało się - ważniejszym. Aż w końcu, w ułamku sekundy niesionej jakby morskim wiatrem, uderzyła go nagle brutalna myśl. - Nic z tego nie będzie - westchnął ze zgnębieniem, opadając znów plecami na piasek.


othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Pijany umysł nie podążał śladem analiz, komentarzy, ocen wszelakich; tkwiąc w chwili, dość dramatycznej, zezwalał na padające w jego kierunku słowa. Bez najmniejszego wzruszenia przyjmował każde z nich, prezentując przy tym uśmiech, bo cóż innego mu pozostało — uparcie twierdził przecież, że już nic, nic poza Heleną, nie jest w stanie jakkolwiek go ugodzić. — Jeszcze do tego dojdę — rzucił zgryźliwie, lecz mimo wszystko przyjaźnie; pozostawało w nim jedynie to dziwne uczucie dziwnej otwartości, której nie doświadczał od dawna. Właściwie był Achillesowi wdzięczny za to, jak go traktował — dzięki jego reakcjom pozostać mój w tej swojej bezpiecznej bańce, niezmąconej niepotrzebnymi wynurzeniami. Również cała ta nadciągająca sytuacja miała mieć na niego zbawienny wpływ — uświadomiwszy sobie, jak bardzo wiele zła niesie w swoim życiu, na moment miał pojąć, właśnie dzięki następującym po sobie wydarzeniom, że z alkoholem musi w końcu się rozstać. Na dobre. Tymczasem jak zwykle na jego drodze do szczęścia stanęła Helena, odebrała mu wszystko i nagle nic już w sobie nie miało uroku — morze było koszmarem, Achilles tylko Achillesem, a on sam, cóż, zwykłym pijakiem, to wszystko. Być może jednak to właśnie strach przed tym, że jedną decyzją mógłby doprowadzić do odnalezienia szczęścia w życiu, w końcu, po tych wszystkich potwornych latach; być może, bo alkohol mącił jego myślami i Othello po prostu płynął przed siebie, nie zważając na padające za nim słowa. Brzeg będący na wyciągnięcie dłoni (tych kilka kroków, które dzieliło go od piasku uświadomiło mu, że nadal się tej wody boi, nieomal tym samym wywołując w nim atak paniki), ale oto nagle świat się przekręcił, Theo zachłysnął się wodą i odczuł dość bolesne zderzenie z cholernymi kamykami. A mimo to doczołgał się do tejże upragnionej, bezpiecznej już strefy — leżąc najpierw na brzuchu, potem na plecach, co nie do końca było dobrą decyzją przez wirujący nad nim kosmos, z uśmiechem wsłuchiwał się w wesoły śmiech Achillesa. Zerknął na niego ukradkiem, ale po chwili powrócił do obserwacji gwiazd, które pędziły w zawrotnym tempie po autostradzie nieba. — Nie mogę ci powiedzieć, przecież obiecałem — rzucił z rozbawieniem, nie dostrzegłszy początkowo tej drobnej zmiany w tonie jego głosu. — Możemy uznać, że byłem kiedyś latarnikiem i morze było moim jedynym przyjacielem— zaproponował ze śmiechem, gotów już kontynuować tę idiotyczną historyjkę, kiedy to Achilles znalazł się blisko, bliżej niż kiedykolwiek wcześniej i nim znowu jakiekolwiek słowa zdążyły paść, Theo już łapczywie odwzajemniał każdy z pocałunków. W tle wciąż jednak Helena, cholerna topielica, jej przenikliwy wzrok i ciche słowa wołające, że to wszystko, kurwa, jego wina. Nie zdziwiło go więc to, że Achilles nagle się wycofał, choć mimo wszystko dość mocno ugodziło. Dopiero to. Nie te wszystkie podłości, które wcześniej wypowiadał. Przechylił się na bok, podparł na łokciu i przez moment mu przyglądał, śledząc każdą samotną kroplę spływającą z jego ciała. — Faktycznie nie. Smakujesz jak ryba — rzekł poważnym tonem, by zaraz potem przysunąć się bliżej (przecież nie mógł tego tak po prostu zostawić, już nie) i pocałować go raz jeszcze, tym razem intymniej, śmielej. — Dlaczego nie? — spytał jednak, choć obiecał sobie tego nie robić. Może jednak szukał ostatniego powodu, dzięki któremu mógłby udać się już za chwilę do kolejnego baru, upić do nieprzytomności i wymazać z pamięci wydarzenia tej nocy.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Chwilę temu sądząc jeszcze, że pijany jest aż za bardzo, teraz uzmysłowił sobie, że jednak niewystarczająco, a gdyby głębiej się nad tym zastanowił, stwierdziłby, że nie jest pijany wcale. Wszystko za sprawą tego paskudnego przeczucia, tej nagłej, wyrastającej spod ziemi, ulatującej z nieba i wyłaniającej się z morza świadomości, że wszystko to po prostu jest złe. A Othello czynił tę sytuację jeszcze gorszą, nie zważając na wszystkie te niezaprzeczalne argumenty, krzyczące teraz w Achillesie, by się wreszcie opamiętali. Nie rozumiał, że nie było w tym już nic zabawnego, że należało w końcu wykazać się rozsądkiem, że cholera, wszystkie te żarty były po prostu skrajnie nieodpowiednie. Że zamiast się przybliżyć, na nowo złączając ich usta w zanadto poufnym pocałunku, powinien jak najszybciej uciec z tego miejsca i puścić tę noc w wieczną niepamięć. - Uznajmy, że byłem kiedyś latarnikiem - posługując się jego własnymi słowami w formie podobnego zbycia tematu, wywrócił oczyma i wyplątał się spod jego sylwetki, siadając znaczny kawał dalej. Chowając twarz w wspartej o kolano prawej ręce, przez dłuższy moment pogrążony był w nienaruszonej ciszy, podczas której myślał tylko o tym, jak to Lounsbury niczego nie rozumie. - Zadajesz mi tyle pytań, od samego początku - zauważył nagle, a z tonu jego głosu przebijała się jakby pretensja. Wciąż wpatrzony przed siebie, w bliżej nieokreślone miejsce, ani na moment nie zwrócił swych oczu w kierunku mężczyzny. - Tylko że nie chcesz tego wszystkiego wiedzieć, Theo. Więc przestań - dodał ostro, tak strasznie się irytując. Złość ta z jednej strony brała się właśnie z faktu, że Lounsburemu zdawało się, że chce Achillesa poznać, z drugiej natomiast ze względu na to, że wcale go poznać nie próbował. Że nie wiedział, że ta chwila jest dla niego w pewien sposób przełomowa, że tak wiele się teraz zmieniło. Przede wszystkim jednak był zły na samego siebie. Na to, że nie był rozważniejszy, że nie potrafił zrezygnować z podobnych ekscesów. Mdliło go na samą myśl, że ktoś teraz mógłby wpaść na nich, że można było ich nawet aresztować. I że Willow musiałaby odbierać go później pijanego z aresztu i to bez ubrań, w samych przeklętych bokserkach. Że obok siedziałby Othello, znany w tym mieście wyłącznie ze swego pijaństwa. I że Philemon mógłby się dowiedzieć, że wówczas stwierdziłby, że wolałby jednak ojca nie mieć, że bez Achillesa byłoby mu łatwiej, bo to przecież najświętsza prawda, choć dopiero teraz Cosgrove począł to rozumieć. Dlatego właśnie uważał, że wypił za mało i za dużo jednocześnie.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Po odprowadzeniu go wzrokiem ponownie runął na piasek, spojrzenie skierował na rozszalałe gwiazdy i sam oddał się tejże ciszy, choć w umyśle jego jak szalone krzyczały rozgniewane myśli. Czyli jednak popełnił błąd. Jednak się pospieszył, choć zgodnie z obietnicą nie wykonał tego pierwszego, definitywnego kroku. A może jednak? Zerknął ze smutkiem na Achillesa i westchnął cicho, żałując niezwykle, że są pijani, obaj, a wobec i tego niezdolni do przeprowadzenia jakkolwiek istotnej rozmowy. Miał ochotę wykrzyknąć z pretensją, że jest kurwa pijany i wobec tego nie można oczekiwać od niego czegokolwiek, ale resztki rozsądku podpowiadały mu, by mimo wszystko spróbował. Bo cóż takiego wyprawiał? Od kiedy wziął sobie za cel upijanie biednych, zagubionych w życiu osób i wykorzystywanie tego do niszczenia ich? — Nie chcę wiedzieć? — powtórzył za nim zaskoczony, jako że słowa te wydały się mu skrajną głupotą. Czy Achilles upił się po prostu na smutno? Jakże niekorzystnie. — Ja chcę wiedzieć w s z y s t k o — ośmielił się powiedzieć przekręcając się tym samym na bok, by zaraz potem podeprzeć się odpowiednio dłońmi i dźwignąć wreszcie na nogi. Pijanym krokiem odszedł spory kawałek dalej, poszukując kilku ważnych rzeczy — nie oglądając się za siebie ubrał na mokre jeszcze ciało koszulkę (nie przejmując się drobinkami piasku, który zdążył się w kilku miejscach nieznośnie go uczepić), odszukał butelkę wódki, upił z niej tych kilka ostatnich łyków i powrócił do Achillesa. Zachował oczywiście odpowiedni dystans (i zachowywać zamierzał go już zawsze) i rzucił w niego kłębkiem jego ubrań, które udało się mu wcześniej odnaleźć. — Tak się składa, Cosgrove, że mam lekką obsesję na twoim punkcie. Ubzdurałem sobie przy tym wiele spraw, ale już widzę, że byłem w błędzie — starał się mówić jak najbardziej jak człowiek trzeźwy, choć po skończeniu zdania nie do końca był pewien słów, które wybrał. — Kurwa nie będę jutro niczego pamiętać — mruknął posępnie, skrzywił się, a następnie począł wypatrywać swoich butów, ale te się gdzieś na dobre zapodziały. — Ciekawi cię to morze? — spytał powracając do niego wzrokiem, nie mając pojęcia jak załagodzić całą tę sytuację. — Dawno dawno temu utopiłem kobietę, Helenę, koniec historii — rzekł beznamiętnym tonem, po czym upewnił się, czy ma w kieszeni portfel. Więcej nie potrzebował. — Idę do baru, a ty zamów sobie taksówkę, dobra? — cóż innego im pozostało, niż rozstać się już teraz definitywnie? Othello desperacko pragnął alkoholu, byleby tylko nabrać pewności, że na zawsze wymaże tę noc ze swoich wspomnień. Już miał się wycofać, już porzucić go miał na tej przeklętej plaży, kiedy to jednak przystanął i raz jeszcze wbił w niego spojrzenie. — Nie zrobiliśmy niczego złego — powiedział z przekonaniem, choć nie tak powinno brzmieć to zapewnienie — on sam przecież zawinił w sposób rażący, już w tej podłej w chili, w której zdecydował się do Achillesa napisać.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Nie oczekiwał wcale poważnej i zanadto głębokiej rozmowy o wyczynach dzisiejszej nocy, ba, za wszelką cenę starał się takowej uniknąć! Z tym że… i tak niemiłosiernie złościł go sposób, w jaki to Othello zapragnął się uporać z tym chaosem, czy raczej - jak pragnął go zignorować. Prawdę mówiąc on cały go złościł, tak szalenie i bez większego powodu, co sprowadzało się do wniosku, że cały ten świat, może łącznie z nim samym, kurewsko działał mu na nerwy. - Tak mogłoby się zdawać, hm? - prychnął z gorzkim rozbawieniem, nie do końca pojmując, co tak właściwie teraz wyczyniał i co chciał tym osiągnąć. Za długo chyba zmuszony był uchodzić za człowieka rozsądnego i pozbawionego wszelkich mankamentów, które skrywane, nawarstwiały się w nim aż do osiągnięcia krytycznego apogeum. - Masz, a raczej wydaje ci się, że masz, bo ja przecież o to wszystko zadbałem - wyrzucił z siebie po chwili, zbyt koślawo i naturalnie zbyt gniewnie, będąc najwidoczniej przekonany, że życie jego to wyreżyserowane reality show, w którym wyssanymi z palca dramatami musi wzbudzić zaciekawienie widzów. - To znaczy, cholera, ty jesteś psychiatrą, ty przecież zawsze musisz wiedzieć wszystko, inaczej ci to nie daje spokoju, prawda? I tylko o to tu chodzi, Theo, o nic więcej. Gdybyś wiedział, to byłbym jak reszta tych wszystkich godnych pożałowania frajerów przewijających się przez twoje życie, więc tak, ubzdurałeś sobie, to prawda, a ja się o to postarałem - dokończył na niemalże jednym wdechu, wreszcie na niego spoglądając. Jego skryta w gąszczu nocy sylwetka, spleciona dłońmi i zgięta w kolanach, zdołała dostrzec teraz znacznie więcej niż jeszcze kilka minut wcześniej. I to nie tak metaforycznie, bowiem prędko udało mu się namierzyć wzrokiem poszukiwane przez bruneta obuwie. - Tam jest - wskazał ręką na niedaleki obszar plaży, tonem bardziej już opanowanym. Gotowy był się nawet dźwignąć i powstać z twardego piachu drażniącego jego skórę, ale wtedy padły te wszystkie wyznania, w obliczu których przejęło go zmrożenie i konsternacja. Nie znał Lounsbury’ego na tyle dobrze, by pewien mógł być teraz jego niewinności, a jeśli słusznie przyznawał się do popełnienia morderstwa… Cóż, było to coś, na co Achilles zdecydowanie był niewystarczająco pijany. - Co zrobiłeś? - przerwał w końcu gęstniejącą w powietrzu ciszę, prosząc o powtórzenie zdania, które wydawało mu się źle zrozumiane. Potrzebował więcej informacji, ale tych nie miał wcale otrzymać, prawda? Pozostawiony miał być z tym ledwie strzępkiem czyjegoś życia, mającym wrzynać mu się w umysł od tej nocy już nieprzerwanie. Zignorowawszy padające ku niemu następnie pytanie, wciąż myślał tylko o nieznanej sobie Helenie i o tym, jak sam niegdyś pozbawił kogoś życia, co miało, a nigdy nie przejęło go należycie. No a potem dosłyszał to idiotyczne zapewnienie, na które wywrócił oczyma. - Może ty nie. Ja kogoś mam - oznajmił z goryczą, nie mając wcale na myśli żadnego związku romantycznego, bo w żaden taki się przecież nie wplątał. A później pozwolił mu się oddalić w odmętach zmierzchu i posiedział na plaży tonącej w srebrzystym świetle księżyca jeszcze kilka dłuższych chwil, po czym ubrał się wreszcie i wrócił do domu.

KONIEC
othello lounsbury
ODPOWIEDZ
cron